-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant12
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać411
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2022-10
Wciągająca, wzruszająca, świetnie napisana. Nikogo nie idealizuje, ale też nie demonizuje. Dla miłośników malarstwa Zdzisława, dla fanów audycji Tomka, ale myślę, że spodobałaby się też tym, którzy zbyt dużo o żadnym z nich nie wiedzą. Mnie uwiodła.
Wciągająca, wzruszająca, świetnie napisana. Nikogo nie idealizuje, ale też nie demonizuje. Dla miłośników malarstwa Zdzisława, dla fanów audycji Tomka, ale myślę, że spodobałaby się też tym, którzy zbyt dużo o żadnym z nich nie wiedzą. Mnie uwiodła.
Pokaż mimo to
Przez długi czas, gdy relacjonowano i opisywano powstanie, mówiono językiem żołnierzy, o żołnierzach, o siłach, ruchach wojsk, uzbrojeniu... I jakoś tak głównie o mężczyznach. Dopiero od niedawna w kontekście powstania mówi się o ludności cywilnej oraz o walczących dziewczynach. To krok w dobrym kierunku, bo cywile i kobiety byli realnym i nie mniej ważnym od chłopców-żołnierzy uczestnikiem powstania. Ta książka daje głos ich przedstawicielkom.
Historią powstania interesuję się od dawna, czytałam już wiele relacji historycznych i literackich, wielokrotnie oglądałam film "Kanał", w okolicy każdej rocznicy śledzę w telewizji filmy, reportaże, relacje uczestników. I rzeczywiście odczuwałam brak świadectw udziału kobiet. W 68. rocznicę wybuchu powstania odbył się koncert "Morowe panny", który przypomniał nareszcie o kobietach powstańcach (powstankach?) i od tego czasu wręcz "poluję" na relacje o nich.
Dlatego książka "Dziewczyny z powstania" była na mojej liście lektur obowiązkowych. I nie zawiodła moich oczekiwań. Autorka oddała w książce głos jedenastu kobietom - jak pisze autorka - "jedenastu spośród pół miliona bohaterek" (tyle kobiet znajdowało się w Warszawie 1 sierpnia 1944 roku). Wydaje się to niewiele, ale ich historie są poruszające i w dużym stopniu reprezentatywne dla ogółu historii powstańczych. Bo mamy tu przedstawicielki kobiet walczących, sanitariuszek, a także cywilów. Mamy historie opowiadające o walce i życiu powstańczym (także o śmierci), mamy też relacje z życia (a właściwie z prób przetrwania) cywilów. Mamy historię matki walczącej o przetrwanie swojego nowo narodzonego dziecka i historię dziewczynki, która przeżyła bombardowania i rzeź mieszkańców. Mamy kobiety proste, i mamy hrabiankę, mamy kobiety, które powstanie popierały wtedy, które bronią sensu jego wybuchu dziś i takie, które wtedy i dziś uważają je za bezsensowne.
Opowieści dziewczyn z powstania są poruszające i każda z osobna nadawałaby się na scenariusz filmowy. Autorka wykonała wspaniałą pracę, docierając do nich (zwłaszcza że coraz więcej świadków powstania odchodzi), skłaniając do opowieści, a potem zbierając je wszystkie w publikacji. Nie umiem ocenić tej książki obiektywnie, bo głęboko przeżywałam każdą z historii i uważam, że to ważne, że zostały opublikowane. Dlatego oceniłam ją tak wysoko. Książkę z pewnością powinien przeczytać każdy, kto się interesuje powstaniem. Uważam także, że ze względu na objętość (nieco ponad 200 stron) i bardzo przystępny język powinna przypaść do gustu miłośnikom literatury faktu oraz powieści obyczajowych. Z resztą, proponuję, by każdy ocenił ją sam, im więcej osób pozna te historie, tym lepiej.
Przez długi czas, gdy relacjonowano i opisywano powstanie, mówiono językiem żołnierzy, o żołnierzach, o siłach, ruchach wojsk, uzbrojeniu... I jakoś tak głównie o mężczyznach. Dopiero od niedawna w kontekście powstania mówi się o ludności cywilnej oraz o walczących dziewczynach. To krok w dobrym kierunku, bo cywile i kobiety byli realnym i nie mniej ważnym od...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-05
"Katharsis (gr. κάθαρσις - oczyszczenie) – jedna z podstawowych cech sztuki,
zwłaszcza starożytnej (antycznej), np. tragedii. Arystoteles dowodził, że celem sztuki
jest wzbudzenie u widza uczuć litości i trwogi, aby przez to następnie
oczyścić jego umysł z tych doznań.
Według nowszych interpretacji w psychologii istota katharsis polega na tym, że odbiorca,
odczuwając litość i trwogę, bunt i cierpienie, dochodzi do zrozumienia tajemnicy losu,
do pogodzenia się z nim, a także ze zbiorową mądrością i doświadczeniem".
Ach, cóż to była za lektura! Cóż za przeżycie dla czytelnika. Jakaż uczta! Wobec powieści pana Macieja Siembiedy zawsze mam spore oczekiwania i właściwie się nie zawodzę, jednak wśród książek dobrych i bardzo dobrych tego autora są też moje najukochańsze, które nie tylko pobudzają intelekt, ale sprawiają, że na sam dźwięk tytułu serce zaczyna drżeć z ekscytacji. I już teraz oficjalnie mogę powiedzieć - w jednym szeregu z "Miejscem i imieniem" oraz" Gambitem" stawiam bezsprzecznie "Katharsis", powieść, z powodu której zarywałam noce w samym środku tygodnia i która wywołała we mnie czytelniczą euforię.
O "Katharsis" przede wszystkim mam chęć pisać bardzo emocjonalnie, z emfazą kierując komplementy w stronę autora. Porwała mnie ta powieść bez reszty i potrzebowałam czasu, by uporządkować myśli i wrażenia na tyle, by dało się stworzyć z tego w miarę sensowną i uporządkowaną wypowiedź. Ale czyż ten fakt nie jest najlepszą rekomendacją dla tej lektury? Przecież dostarczanie wrażeń i wywoływanie reakcji to jedna z podstawowych funkcji literatury, a nie ma nic gorszego niż książka, która nie budzi w nas żadnych emocji. Cóż, Katharsis budzi i za to ją pokochałam, a jednocześnie utwierdziłam się w uwielbieniu dla autora.
Maciej Siembieda wielokrotnie udowodnił, że potrafi budować fikcyjną fabułę w oparciu o faktyczne, historyczne wydarzenia, także te mniej znane. Tym razem wziął na warsztat z jednej strony historię Greckich komunistów, którzy szukali w Polsce schronienia przez własnym rządem i byli w tajemnicy transportowani drogą morską do naszego kraju. Połączył ten temat z wątkiem tajnej kopalni uranu, dorzucając do tego chociażby przemytniczą historię przedwojennej Gdyni i nie tylko.
Powiedzieć, że autor ma ogromną historyczną wiedzę to jakby nie powiedzieć nic. Wiedza mogłaby przecież oznaczać znajomość suchych faktów, a te, nawet jeśli dotyczą historycznych smaczków nieobecnych w szerszej świadomości, nie muszą oznaczać, że da się z nich stworzyć tak dobrą powieść. Do tego potrzeba umiejętności dokonania syntezy zdarzeń, a w tym pan Maciej jest mistrzem. Prowadzi swoich bohaterów przez meandry historii, zachowując świadomość, w jakim miejscu i czasie muszą się znaleźć, by ich losy odpowiednio się przenikały lub splatały. Rozważa przyczyny i konsekwencje wydarzeń rozgrywających się w odległych od siebie regionach, a następnie łączy je z sobą w ciągi przyczynowo-skutkowe, które wydają się nieprawdopodobne, a jednocześnie na wskroś logiczne. Z tej syntezy zdarzeń wyłania się porywająca fabuła, przy której - mówiąc kolokwialnie - opada szczęka.
"Katharsis" jest powieścią szkatułkową, na którą składa się pięć opowieści skoncentrowanych wokół pięciorga bohaterów, choć w rzeczywistości znaczących postaci jest więcej, a klamrą, która zgrabnie spina je ze sobą pozostaje historia kopalni uranu w Kletnie. Każda ze składających się na większą całość historii jest porywająca sama w sobie i pozornie można by z nich stworzyć dwie bardzo dobre książki - jedną o rodzinie Tosidowskich i greckich imigrantach szukających w Polsce schronienia, drugą o przestępczym światku przedwojennej i powojennej Gdyni. Geniusz autora polega jednak na tym, że te dwie pozornie bardzo odrębne opowieści połączył ze sobą w całość, nie zatracając wartości żadnej z nich.
Oczywiście czytelnik pozostaje świadomy tego, że historie muszą się ze sobą łączyć. Ba, w kilku miejscach autor pozwala mu odkryć przeplatające się elementy biografii bohaterów. Ale napięcie, z rozmysłem i metodycznie budowane w oparciu o niepokój związany z niemożnością uchwycenia globalnego zamysłu, sprawia, że od lektury naprawdę trudno się oderwać. Każda z historii wywołuje całe spektrum emocji, ale to nic w porównaniu z zaskakującym finałem, który spada na odbiorcę jak burza.
Pan Maciej jest erudytą i doskonałym gawędziarzem, o czym niejednokrotnie przekonałam się podczas spotkań na żywo. Ta powieść jest tego kolejnym dowodem. Napisana pięknym, plastycznym językiem, dopracowana pod względem koncepcyjnym, konstruowana świadomie i ze swadą opowiadana historia ma szansę trafić do szerokiego grona odbiorców.
Autorowi udało się nie tylko zamieścić odwołania do tytułu w treści książki. Z powodzeniem udaje się to także innym autorom. Jednak sięgając po tak znaczący tytuł, autor jednocześnie zadbał, by jego powieść była zgodna zarówno z arystotelesowskim, jak i psychologicznym jego wydźwiękiem. Dzięki świadomemu budowaniu napięcia i jego umiejętnemu podsycaniu i eskalowaniu, dzięki wykreowaniu wiarygodnych bohaterów, z którymi czytelnik stopniowo buduje więź, a także dzięki wplataniu fikcji w dramatyczne historyczne wydarzenia oddziałuje na czytelnika, budząc zarówno lęk, jak i litość, żal i cierpienie, trzymając odbiorcę za serce i gardło do ostatnich zdań, po czym elektryzującym finałem prowadzi do emocjonalnego oczyszczenia, które pozostawia nas oniemiałych, a jednocześnie doskonale rozumiejących, na czym polega istota katharsis.
To fantastyczna, niezapomniana lektura, która jest zarówno intelektualną ucztą dla miłośników historii, skomplikowanych sag rodzinnych czy fikcji przeplatanej faktami, jak i emocjonalnym tornadem, oczyszczającym i skłaniającym do refleksji zarazem. Chapeau bas, panie Macieju. Ta książka to prawdziwy majstersztyk. W mojej ocenie - najlepsza od czasu "Gambitu" i jedna z najlepszych w dorobku autora.
"Katharsis (gr. κάθαρσις - oczyszczenie) – jedna z podstawowych cech sztuki,
zwłaszcza starożytnej (antycznej), np. tragedii. Arystoteles dowodził, że celem sztuki
jest wzbudzenie u widza uczuć litości i trwogi, aby przez to następnie
oczyścić jego umysł z tych doznań.
Według nowszych interpretacji w psychologii istota katharsis polega na tym, że odbiorca,
odczuwając litość...
2015-09-22
Trudno tu mówić o przeczytaniu, ale nad tym arcydziełem graficznym siedzimy z młodym każdego dnia. Fantastyczna!
Trudno tu mówić o przeczytaniu, ale nad tym arcydziełem graficznym siedzimy z młodym każdego dnia. Fantastyczna!
Pokaż mimo to2023-04-23
Gdyby nazwisko jakiegokolwiek autora miało stać się synonimem odrębnego gatunku literackiego, a jednocześnie gwarancją jakości i klasy, to byłoby to nazwisko Siembieda. Pan Maciej tworzy bowiem powieści, które niełatwo zaszufladkować, które wymykają się prostej kategoryzacji, schematom i ramom, a jednocześnie są obietnicą doskonałej literackiej rozrywki połączonej z jakością. I to obietnicą składaną nie bez pokrycia. Wyobrażam sobie, że mam opowiadać o tej prozie publicznie i wychodzę niczym konferansjer na Oscarach, mówiąc "Proszę państwa, oto Maciej Siembieda" i tu rozlega się aplauz. Bo jeśli na sali będą wielbiciele autora, to nie potrzeba im będzie nic więcej.
Wcale nie dziwi mnie, że tak wiele osób z niecierpliwością wyczekuje kolejnych książek autora i rzuca się do lektury niemal bez zwłoki. Nie inaczej jest ze mną, bo niezależnie od tego, czy to nowa powieść o Kani, czy też coś zupełnie innego, wiem, że w zamkniętych między okładkami słowach i zdaniach czeka mnie niesamowita przygoda. Dlatego najnowsze dzieło pana Siembiedy - Nemezis - nie zdążyło się ani trochę zakurzyć.
Nemezis jest poniekąd kontynuacją wspaniałej Katharsis, która dla mnie była jedną z najlepszych książek ubiegłego roku. Słowo "poniekąd" jest tu bardzo istotne, ponieważ proza pana Macieja znów wymyka się oczekiwaniom. To tak naprawdę w części osobna historia, która stopniowo łączy się z wątkami pozostałymi po Katharsis. Obie książki są trochę jak dwie połówki zamka błyskawicznego, które w pewnym momencie zaczynają się ze sobą zazębiać. Można by nawet pokusić się o próbę czytania ich w zmienionej kolejności, jednak Nemezis kilka spraw zaspoileruje, więc nie warto ryzykować.
Żeby wyrazić pełnię zachwytu nad książką, musiałabym chyba napisać epos. Natomiast już teraz wiem, że bezsprzecznie będzie to jedna z najlepszych powieści tego roku. To bardzo godna "kontynuacja", która utwierdza mnie w przekonaniu, że dobrze wybrałam jednego ze swoich literackich idoli. A choć ta książka miała nigdy nie powstać - Katharsis miało być stand-alone'em - teraz nie wyobrażam sobie, o ile uboższy byłby bez niej literacki krajobraz.
Choć autora utożsamia się z szeroko pojmowaną literaturą kryminalną, to jednak trudno tę książkę wpisać stricte w pojedynczy gatunek. To jedna z tych powieści, które niczym wrzące mleko wydostają się ze zbyt małego dlań naczynia. I choć nie jest to saga rodzinna, jaką była Katharsis, to świetnie z tą powieścią współgra. A że pan Maciej zapowiedział, że chciałby, żeby powstała jeszcze jedna, domykająca, można uznać, że mamy do czynienia z drugim tomem trylogii.
Czym więc jest Nemezis? Po trosze powieścią historyczną, w której mieszają się bohaterowie autentyczni i fikcyjni, zdarzenia prawdziwe i zmyślone, a historyczne realia są istotne dla poszczególnych bohaterów i całej opowieści. Jednocześnie rozbudowane wątki obyczajowe, związane także z relacjami bohaterów, ich emocjami i decyzjami życiowymi, rozpisanymi na przestrzeni kilkudziesięciu lat, pozwoliłoby wpisać historię do kategorii powieści obyczajowych. No i mamy jeszcze bardzo realne i emocjonujące wątki sensacyjne. Wszystko tak przemyślane, zbalansowane, precyzyjnie skomponowane, że jest idealnym przykładem indywidualnego stylu autora. Maciej Siembieda nie myśli bowiem o gatunkach, o przyszłym ulokowaniu książki w księgarni. Dla niego - i czuć to za każdym razem - nadrzędne znaczenie ma opowieść.
Nemezis jest nie tylko opowieścią o zemście, jak można by założyć, skupiając się na jednym ze znaczeń tytułu. Jest przede wszystkim opowieścią o ludziach wplątanych w trybiki historii, to porywanych z nurtem wydarzeń, to próbujących wolą i działaniem nagiąć ją do swej woli. O przyjaźni, braterstwie, miłości, nienawiści i zaufaniu. O ukrytych intencjach i niedopowiedzeniach. O skomplikowanych relacjach zarówno z ludźmi, jak i narodową tożsamością. O wyborach, których dokonujemy i których dokonano za nas. O konsekwencjach... I nie tylko.
Powiedzieć, że autor ma ogromną historyczną wiedzę to jakby nie powiedzieć nic. Wiedza mogłaby przecież oznaczać znajomość suchych faktów, a te, nawet jeśli dotyczą historycznych smaczków nieobecnych w szerszej świadomości, nie muszą oznaczać, że da się z nich stworzyć tak dobrą powieść. Do tego potrzeba umiejętności dokonania syntezy zdarzeń, a w tym pan Maciej jest mistrzem. Prowadzi swoich bohaterów przez meandry historii, zachowując świadomość, w jakim miejscu i czasie muszą się znaleźć, by ich losy odpowiednio się przenikały lub splatały. Rozważa przyczyny i konsekwencje wydarzeń rozgrywających się w odległych od siebie regionach, a następnie łączy je z sobą w ciągi przyczynowo-skutkowe, które wydają się nieprawdopodobne, a jednocześnie na wskroś logiczne.
Pan Maciej ma tę rzadką w ostatnich czasach cechę, która pozwala mu budować dramaturgię opowieści bez ewidentnych przekłamań. Umiejętnie nagina drobne fakty, jeśli służy to samej opowieści, a jednocześnie nie przekracza tej subtelnej granicy, za którą znajduje się fałszowanie historii. Te drobne, bardzo precyzyjne roszady w tkance powieści pozwalają wydobyć walory opowieści, służą napięciu i akcentowaniu najważniejszych tematów, jednocześnie nie naruszając rdzenia, którym są realne historyczne wydarzenia. Do tego dba też o posłowie - którego zawsze wyglądam niecierpliwie i wciąż mi go za mało - w którym wyjaśnia najważniejsze kwestie i prostuje ewentualne zmiany, jakich dokonał.
W tej powieści wszystko jest na swoim miejscu. Każde słowo, zdanie czy scena. Do tego ponownie świetnie wykreowani bohaterowie, niejednoznaczni, charakterologicznie wiarygodni i interesujący. Kapitalną decyzją było w moim odczuciu zbudowanie fabuły wokół postaci Bruna Janoschka. To człowiek, który jest wręcz uosobieniem skomplikowanej historii ziemi opolskiej i jej mieszkańców, tego narodowościowego tygla, w którym mieszali się ze sobą Niemcy, Polacy, Czesi, Ślązacy... Charyzmatyczny Bruno przyciąga uwagę czytelnika, a jednocześnie wywołuje poczucie dysonansu ze względu na działalność w SS. To jego historia pozwala autorowi zmusić nas do refleksji nad tym, że nie można człowieka oceniać pochopnie. Bruno nie jest ani potworem w ludzkiej skórze, ani "szlachetnym SS-manem" w romantyzowanej wersji. Jest po prostu człowiekiem, którego los determinują nie tylko osobiste wybory, ale również historia. Tak wielkie bogactwo zagadnień zawarte zostało w jego losach, że ich odkrywanie stanowi prawdziwą przyjemność dla czytającego.
Choć fabuła obejmuje czas od międzywojnia do lat 90., jest też poniekąd doskonałym punktem odniesienia do współczesności. Nie tylko kwestie relacji międzyludzkich i tożsamościowych pozostają bowiem aktualne. Z bólem można bowiem zauważyć, że historia lubi się powtarzać, a pewne mechanizmy wykorzystywane w przeszłości przez tworzące się reżimy wciąż się doskonale mają. Bardzo wymowne są choćby słowa jednego z bohaterów powieści: "Najłatwiej manipulować ludźmi, których się ogłupi, okłamie, zaapeluje do ich patriotyzmu i wskaże im wroga. Z takimi można wszystko"...
Nemezis to powieść pisana z rozmachem, fantastycznie zbudowanym napięciem, opowiedziana pięknym, precyzyjnym językiem, który doskonale oddaje emocje, ale sam im nie ulega. Historycznie wiarygodna, stroniąca od zero-jedynkowych podziałów lektura, porywająca i poruszająca zarazem. To dopracowana koncepcyjnie wielowątkowa opowieść, która skrywa w sobie prawdziwe skarby, skłaniająca do refleksji i puentująca wiele wciąż aktualnych kwestii. Jest doskonałą rozrywką dostępną dla szerokiego grona odbiorców i jednocześnie jedną z najlepszych lekcji historii jakie można znaleźć w literaturze rozrywkowej. To międzygatunkowy konglomerat, którego najlepszą definicją jest... nazwisko autora. Proszę państwa, to jest Maciej Siembieda, nieustająco w życiowej literackiej formie.
Gdyby nazwisko jakiegokolwiek autora miało stać się synonimem odrębnego gatunku literackiego, a jednocześnie gwarancją jakości i klasy, to byłoby to nazwisko Siembieda. Pan Maciej tworzy bowiem powieści, które niełatwo zaszufladkować, które wymykają się prostej kategoryzacji, schematom i ramom, a jednocześnie są obietnicą doskonałej literackiej rozrywki połączonej z...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-10
"Wszystko łączą jakieś nici. Nawet jeśli ich nie widać".
________
Retellingi znanych historii wciąż cieszą się niesłabnącym powodzeniem. Ja sama bardzo je lubię - czy to w przypadku baśni, czy - nawet bardziej - mitów. Co nie znaczy, że każda taka forma gry z oryginałem okazuje się udana. Na opowiadanych ponownie znanych historiach połamał sobie zęby niejeden twórca. Jednak wciąż nie mogę się oprzeć pokusie sięgania po kolejne retellingowe historie - czy to literackie, czy filmowe. A jeśli za jedną z nich odpowiada najbardziej ceniona przeze mnie autorka, której proza bezsprzecznie mnie zachwyca, to przed sięgnięciem po "Panią Labiryntu" nie wahałam się ani chwilę.
Magda Knedler bierze na tapet mit o potwornym synu króla Krety - Minotaurze - który zamknięty w zbudowanym przez Dedala labiryncie, budzi grozę wszystkich wokół. Aż do chwili przybycia dzielnego Tezeusza, który potwora zabija, a z labiryntu uchodzi, dzięki pomocy córki Minosa - Ariadny.
Gdybym miała posłużyć się metaforą, porównałabym mit do sklepowego manekina, który jest pewnego rodzaju tworzywem, tak dobrze znanym i rozpoznawalnym. Autor, który podejmuje się jego rettelingu, ubiera go w wybrane przez siebie tkaniny, w osobne, zindywidualizowane przybranie. To przybranie akcentuje - zgodnie z wolą twórcy - jedne elementy, pozostawiając poza granicami uwagi inne, odmieniając mit, ale pozostawiając niezmienione i rozpoznawalne samo jego jądro. Dobry retelling nie oznacza bowiem dekonstrukcji rdzenia, a jego dopełnienie i zaakcentowanie istotnych, różnych dla danego twórcy, fragmentów, dodanie detali, które pomagają tym nowym sensom ukazać się w pełnej krasie. I właśnie to zrobiła z mitem o labiryncie Magda Knedler.
Najważniejszą rzeczą, jakiej dokonała, była zmiana perspektywy z męskiej na kobiecą. Zauważyliście, że większość mitów to osobne historie o bogach, herosach, bohaterach, którzy toczą swoje własne boje i zmagania? Wspomniana zmiana perspektywy pozwoliła połączyć wiele mitów w jedną opowieść. Tak jak kobieta zapewnia ciągłość życia, tak perspektywa kobieca stała się spoiwem zapełniającym ciągłość historii. Dzięki temu swoje miejsce znalazły tu pozornie osobne historie - opowieść o Europie porwanej przez Zeusa pod postacią byka, o Minosie, o Minotaurze, o Tezeuszu, o Dedalu i Ikarze, gdzieś w tle pojawiają się wzmianki o boskim pochodzeniu Pazyfae, o przyszłości Fedry zakochanej w synu Tezeusza, o wojnie trojańskiej... A nić każdej z tej opowieści gładko niczym nić do kłębka prowadzi do Ariadny, będącej centrum pisanej przez Magdę Knedler opowieści.
Magda Knedler zrobiła dla Ariadny to, co Margaret Atwood uczyniła w "Penelopiadzie" dla żony Odysa - wyciągnęła ją z męskiego cienia i stawiając w świetle reflektorów, przywróciła jej głos i moc sprawczą.
Jest więc lektura tej książki wspaniałą, wysmakowaną podróżą w przeszłość, w świat powtarzanych z ust do ust opowieści, mitów, które od wieków rozpalają wyobraźnię twórców. I jest to lektura pasjonująca, wciągająca od pierwszego do ostatniego zdania, czasem bardzo dosłowna, czasem widmowo oniryczna, wybiegająca to w zamierzchłą przeszłość, to w daleką przyszłość, refleksyjnie pochylająca się nad tym, co było, i wieszcząca to, co być może.
Podsumowując, wrócę jeszcze na chwilę do mojej metafory indywidualnego przybrania manekina. Książka Magdy Knedler jest bowiem w moim odczuciu jak misternie upięta tkanina, pozwalająca z jednej strony przyjrzeć się rdzeniowi opowieści, jakim jest mit o labiryncie, z drugiej podziwiać całość tego stroju, utkanego z przepięknych słów i zdań, z poruszających scen i obrazów. Dać się porwać gładko płynącym zwojom materii, narracji opowiadającej o miłości i odrzuceniu, odnajdywaniu własnej drogi i wewnętrznej siły, o bierności i działaniu, pełnej miłości do natury, sztuki i drugiego człowieka. Pięknie, wielowymiarowo opisanych międzyludzkich relacji. Ciekawej fabuły i umiejętnie budowanego napięcia, okraszonego cudownym, nieoczywistym wątkiem miłosnym ze szczyptą pikanterii. Z trzeciej strony (w końcu ta opowieść ma więcej niż dwa wymiary) możemy podejść bliżej, przyjrzeć się teksturze tkanin, jej załamaniom, detalom, które akcentują ważne dla autorki elementy, i wydobyć z niej - warstwa po warstwie - kolejne, bardzo współczesne i uniwersalne odniesienia, przefiltrowane przez wrażliwość autorki, ale jednocześnie pozostawiające pole do własnych, bardzo osobistych refleksji.
"Pani Labiryntu" jest dokładnie tym, czego oczekuję od dobrego retellingu. Wspaniałą współczesną interpretacją dobrze znanej historii, na której jej autorka pozostawiła swoje własne piętno, a jednocześnie stworzyła nową przestrzeń, gotową do wypełnienia naszą, czytelników, wrażliwością. Jej jakość trudno zamknąć w jednym zdaniu mieszczącym się gdzieś pomiędzy "tę książkę świetnie się czyta" a "to genialna powieść". Dla mnie lektura była przyjemnością, doznaniem estetycznym i literackim przeżyciem. Cudowna, poruszająca opowieść napisana przez autorkę, która zasługuje na znacznie większe uznanie. Jestem w niej zakochana. Nie sposób o tej książce tak łatwo zapomnieć.
"Wszystko łączą jakieś nici. Nawet jeśli ich nie widać".
________
Retellingi znanych historii wciąż cieszą się niesłabnącym powodzeniem. Ja sama bardzo je lubię - czy to w przypadku baśni, czy - nawet bardziej - mitów. Co nie znaczy, że każda taka forma gry z oryginałem okazuje się udana. Na opowiadanych ponownie znanych historiach połamał sobie zęby niejeden twórca....
2023-10
Jeśli kiedyś będę bogata i stać mnie będzie na dzieła sztuki, powieszę sobie na ścianie jeden z obrazów Rocha Urbaniaka. Uwielbiam oniryczną estetykę jego prac i charakterystyczny styl i byłabym przeszczęśliwa, gdybym mogła pozwolić sobie na jedną z nich. Na razie jednak do bogactwa droga daleka, jednak mogę mieć Urbaniaka w domu, tyle że w książkowej postaci. A to całkiem mi odpowiada, tym bardziej że to jego książka przyczyniła się do powstania tego bloga. To Papiernik zachwycił mnie na tyle, że zapragnęłam go lepiej zaprezentować. Później dodałam tom drugi - Targowisko opowieści, a trzecią książkę - Zaklinacza tygrysów - objęliśmy wyczekanym patronatem. Kocham każde z dzieł Urbaniaka ogromnie, toteż nie mogłam nie objąć patronacką opieką także najnowszą część - Papiernika. Bajki Tygrysa.
Po raz kolejny dajemy się uwieść historiom opowiadanym przez Papiernika, niezwykłego zbieracza opowieści. Papiernik nie wymyśla opowieści, bo przecież one wymyślają się same! On je tylko zbiera. Zresztą nie sam, lecz z pomocą papierowych ptaków, które codziennie rano wypuszcza w świat, aby uważnie szukały czy gdzieś przypadkiem nie dzieje się jakaś wspaniała historia. Jeżeli na taką trafią, wieczorem przynoszą ją Papiernikowi zapisaną na papierze, z którego są zrobione. Papiernik potem te opowieści porządkuje, wybiera najcenniejsze i zawozi na Targowisko Opowieści gdzie pisarze, artyści i wszyscy zajmujący się snuciem historii, mogą je zdobyć.
Ta książka nie jest tylko jedną z takich opowieści. To książka o… opowiadaniu bajek! Papierowy ptak wysłany przez Papiernika spotkał bowiem na swej drodze dwójkę starych przyjaciół, którzy po długiej rozłące mieli sobie dużo do opowiedzenia – Radżę, władcę zaginionego plemienia tygrysów, oraz flecistę Ariego.
Po raz kolejny Roch Urbaniak stworzył książkowe dzieło sztuki, dopracowane zarówno pod względem wizualnym, jak i literackim. Książkę, która będzie perłą w domowych zbiorach i która zachwyci tych młodszych oraz tych sporo starszych czytelników. Obiekt westchnień, powód wzruszeń, książkę, która warta jest każdej złotówki.
Dla wszystkich, którzy znają wcześniejsze książki autora, nie będzie zaskoczeniem oniryczno-liryczny styl narracji i baśniowość prezentowanej opowieści. Ta historia jest jak sen, z którego nie chcesz się obudzić, przesycony melancholią, o niespiesznej i poruszającej fabule. Można nawet powiedzieć, że jest jak seria snów, z których każdy rozgrywa się w innym miejscu i jest odrębną opowieścią, ale zawsze taką, która karmi duszę czytelnika fabułą, słowem i obrazem.
Jak pozostałe książki autora - także ta jest przepięknie zilustrowana. Prace autora mają swój własny, wyrazisty styl, który łączy w sobie baśniowość i liryzm, doskonale współgrające z bijącą z tekstu melancholią. Niesamowite graficzne kreacje, nasycone, świadomie stosowane kolory zdają się wciągać czytelnika w głąb snu, który urzeka. Niepowtarzalny styl autora podkreśla klimat bijący z tekstu i współtworzy jego aurę.
Ta książka idealnie łączy w sobie wszystko co najlepsze zarówno w pierwszych Papiernikach, jak i w nieco późniejszym Zaklinaczu tygrysów. Jednak jej największą siłą jest uniwersalność i ponadczasowość. Te historie będą równie czytelne teraz, jak i za sto lat, a i sto lat temu Urbaniak mógłby trafić do grona czołowych i uwielbianych bajkopisarzy. A nie licząc czasu, historie te będą jasne dla czytelników na każdej szerokości geograficznej. Bo oniryczno-liryczny świat, w którym rozgrywają się opowieści autora, jest z jednej strony wyjęty poza nawias rzeczywistości i czasu, a jednocześnie przesłanie każdej z historii jest wartością możliwą do przełożenia na dowolny czas i rzeczywistość.
W tym tomie mamy opowieści o tworzeniu opowieści oraz te niosące w sobie przesłanie, które niczym perły możemy nanizać na nić własnej wrażliwości. Znajdziemy tu bowiem historie o sile uprzejmości, o potędze troskliwości i życzliwości, przestrogę przed tyranizowaniem słabszych, o prawdziwej równości i o tym, że wszyscy jesteśmy najważniejsi. Zaklęte w pięknych słowach wartości będą dla młodszych i starszych czytelników niczym zbroja chroniąca przed upadkiem i oręż do walki z niegodziwością świata. A przede wszystkim zestawem narzędzi dla wszystkich empatycznych i mądrych młodych ludzi. A że książka łączy w sobie przepiękną poetykę języka, bezgraniczną wyobraźnię, czułość narracji i typowy dla bajek kojący rytm z ilustracjami, które są dziełami sztuki, możemy powiedzieć, że dostajemy do ręki prawdziwe arcydzieło. I uwierzcie mi, ja bardzo rozważnie korzystam z tego określenia.
Będę wielbić twórczość Rocha Urbaniaka na każdym kroku, bo gra on na strunach mojej wrażliwości, emocji i poczucia estetyki niczym wytrawny harfista. A samą książkę, choć skierowaną pozornie do dzieci, polecić mogę każdemu. Bo każdy z nas potrzebuje opowieści, która obudzi dziecięcą, zdolną do pełnego zachwytu część jego natury.
Jeśli kiedyś będę bogata i stać mnie będzie na dzieła sztuki, powieszę sobie na ścianie jeden z obrazów Rocha Urbaniaka. Uwielbiam oniryczną estetykę jego prac i charakterystyczny styl i byłabym przeszczęśliwa, gdybym mogła pozwolić sobie na jedną z nich. Na razie jednak do bogactwa droga daleka, jednak mogę mieć Urbaniaka w domu, tyle że w książkowej postaci. A to całkiem...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-09-03
REWELACYJNA!!! Tę książkę pokochała cała nasza rodzina. Zafascynowała potomka, a rodzicom wielką frajdę sprawiało jej wspólne czytanie! Najlepszy zakup ostatnio. Warta każdej wydanej złotówki.
REWELACYJNA!!! Tę książkę pokochała cała nasza rodzina. Zafascynowała potomka, a rodzicom wielką frajdę sprawiało jej wspólne czytanie! Najlepszy zakup ostatnio. Warta każdej wydanej złotówki.
Pokaż mimo to2020
W chwili, gdy wciąż mówi się o zalewie rynku wydawniczego tytułami z "Auschwitz" w tytule, warto pochylić się nad książką, która jest przykładem literatury z wyższej półki, poprzedzoną starannym researchem i opiniowaną przez ekspertów, a nad powstawaniem powieści Magdy Knedler czuwała dyrektor muzeum Auschwitz-Birkenau. Dlatego możemy być pewni, że jest to książka doskonale osadzona w faktycznych wydarzeniach i przygotowana z szacunkiem wobec ofiar nazistowskiego terroru.
"Położna z Auschwitz" jest fabułą inspirowaną postacią Stanisławy Leszczyńskiej, przedwojennej położnej z Łodzi, która do obozu koncentracyjnego przemyciła zaświadczenie o uprawnieniach do wykonywania zawodu i na położniczej sztubie przyjęła ponad 3000 porodów.
Książka w doskonały sposób przybliża czytelnikowi sylwetkę tej niesamowitej osoby i potworne warunki, w jakich ciężarne kobiety wydawały na świat dzieci.
Historia powstała z dbałością o zachowanie wierności faktom, ale autorka unika epatowania potwornymi obrazami, unika też patosu, za to w pięknych słowach, zdaniach i obrazach tworzy portret Matki, która z odwagą i poświęceniem pełni swoją funkcję w tych nieludzkich warunkach, starając się dać nadzieję rodzącym i odmawiając uśmiercania noworodków.
Magda Knedler podjęła się trudnego tematu i wykonała swoje zadanie perfekcyjnie, z poszanowaniem zarówno bohaterki prawdziwej, jak i bohaterek fikcyjnych, reprezentujących wspólny los położnic z Auschwitz. Autorka napisała książkę, która porusza do głębi i długo pozostaje w pamięci czytelnika.
Zawsze podziwiałam autorkę za umiejętność pisania o międzyludzkich relacjach i pisaniu o sprawach w wysublimowany, a zarazem poruszający sposób, i tym razem nie jestem zawiedziona. Myślę, że to jedna z najlepszych powieści podejmujących tzw. tematykę obozową jaka została napisana przez osobę, która nie jest jednym z ocalałych.
Moją recenzję znajdziecie na blogu: zaczytasy.blogspot.com
W chwili, gdy wciąż mówi się o zalewie rynku wydawniczego tytułami z "Auschwitz" w tytule, warto pochylić się nad książką, która jest przykładem literatury z wyższej półki, poprzedzoną starannym researchem i opiniowaną przez ekspertów, a nad powstawaniem powieści Magdy Knedler czuwała dyrektor muzeum Auschwitz-Birkenau. Dlatego możemy być pewni, że jest to książka doskonale...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-10
Pierwsza "Szkoła bohaterek i bohaterów" Przemka Staronia była dla mnie swego rodzaju objawieniem. Po pierwsze dlatego, że zbierała w jedną całość wiele rzeczy, które wiedziałam lub intuicyjnie wyczuwałam, po drugie dlatego, że dawała mi jako rodzicowi i pedagogowi narzędzia do pracy z nastolatkami, po trzecie dlatego, że pozwoliła mi cofnąć się do lat nastoletnich i usłyszeć wszystko to, co powinnam była wtedy usłyszeć, by przejść przez ten burzliwy okres mniej niepewnie i dużo bardziej bezpiecznie. I choć czasu nie da się cofnąć, poczułam się po prostu... lepiej. Dlatego tak bardzo, bardzo niecierpliwie czekałam na kolejną część i na to, co jeszcze może ona wnieść do mojego życia. Liczyłam, że dzięki niej zyskam kolejnego książkowego patronusa, który pomoże mi w walce z codziennością.
Pierwsza "Szkoła..." traktowała o tym, jak radzić sobie z życiem, tematem części drugiej jest radzenie sobie ze złem. I choć teoretycznie można książki czytać niezależnie od siebie, uważam, że najlepiej potraktować je jako kolejne stopnie swego rodzaju życiowego kursu, a jak wiadomo stopnie należy zdobywać po kolei. Mówiąc obrazowo - najpierw musimy nauczyć się raczkować, by potem stawiać pierwsze kroki, lub skończyć jeden rok studiów, by pójść na kolejny. Dlatego właśnie zachęcam Was, byście Wy i Wasze nastoletnie dzieci sięgnęli po obie książki w odpowiedniej kolejności.
Nie ma tyle miejsca na Instagramie, by pomieścić wszystkie moje odczucia, dlatego gorąco zachęcam Was do przeczytania (stety/niestety) obszernego wpisu na blogu (link w bio), ale przede wszystkim do sięgnięcia po samą książkę.
Mówi się, że skuteczne pomaganie nie polega na wręczeniu głodnemu ryby, a podarowanie mu sieci i nauczenie, jak z niej skorzystać - po to właśnie, by uniezależnił się od pomocy. I właśnie taką siecią są dla mnie obie książki Przemka Staronia - siecią pełną narzędzi i wskazówek, jak z nich korzystać. To szkoła życia, patronus dla podróżujących w mroku i mierzących się z wieloma wyzwaniami wieku dojrzewania oraz wczesnej dorosłości. I tak jak pierwsza część "kursu" stała się plasterkiem dla mojego serca, tak druga jest pochodnią, którą mogę wykorzystać tak, jak zechcę. Do tej niesamowitej, wyjątkowej w skali naszego kraju książki będę wracać niejednokrotnie. Jedno czytanie to za mało, by przeżyć i przepracować wszystko, co proponuje nam autor. Poza tym to jedna z tych pozycji, które czyta się w całości i na wyrywki, raz po raz wracając do tych części, które nam w danej chwili są potrzebne.
To książka skierowana do starszych nastolatków, stojących już u progu dorosłości i wszystkich tych, którzy mają w sobie takiego młodego, wygłodniałego człowieka. Pierwszą część za rok-dwa z radością podsunę Wojtkowi, a potem zaproszę go do odbycia drugiej części kursu. Cenię ją za wszystkie wartości, które się w niej zawierają, za mądrość i empatię autora, za przystępny i obrazowy język, za odwołania do życia, literatury i popkultury. Za to, że dzięki niej moje wewnętrzne dziecko znów zostało nasycone, a ja, jako rodzic (i nauczyciel) zyskałam realne i wartościowe narzędzia do pracy z dzieckiem (z dziećmi). I mam ogromną nadzieję, że "Szkoła bohaterek i bohaterów" to kurs co najmniej pięcioletni magisterski, bo czuję, że jeszcze wiele się od Przemka Staronia mogę nauczyć.
Pierwsza "Szkoła bohaterek i bohaterów" Przemka Staronia była dla mnie swego rodzaju objawieniem. Po pierwsze dlatego, że zbierała w jedną całość wiele rzeczy, które wiedziałam lub intuicyjnie wyczuwałam, po drugie dlatego, że dawała mi jako rodzicowi i pedagogowi narzędzia do pracy z nastolatkami, po trzecie dlatego, że pozwoliła mi cofnąć się do lat nastoletnich i...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-12-11
"Dziwne, ale kiedy człowiek czuje się dla kogoś najważniejszy,
to jakby rośnie i robi się taki silny, że mógłby sam podnieść biurko".
Moni Nilsson kojarzyłam dotąd z zabawną - choć bezkompromisową - serią o Tsatsikim. Dlatego nie wiedziałam, czego spodziewać się po nowej książce, która trafiła do naszej biblioteczki. Tymczasem "Tyle miłości nie może umrzeć" dostarczyło mi emocji, jakich nie oczekiwałam i nawet jeśli były trudne, już teraz wiem, że to jedna z najlepszych powieści dla młodszej młodzieży, jakie miałam przyjemność czytać - nie tylko w tym roku.
Moni Nilsson podjęła w swojej książce temat trudny - zwłaszcza w kontekście literatury dziecięcej. Opowiada bowiem o ciężkiej, długotrwałej chorobie i odchodzeniu, pokazując jednocześnie całą historię z perspektywy dziecka. Bo choć nie stosuje narracji pierwszoosobowej, to wokół Lei koncentruje się cała narracja i na jej percepcji się skupia. Dziewczynka na granicy dojrzewania dużo widzi i dużo rozumie, ale też wiele spraw po dziecięcemu interpretuje. W tym wieku uaktywnia się u niej myślenie magiczne, wiara we własną sprawczość, wpływ odrzucenia przyjaciółki na zdrowie mamy.
Choć książka porusza właściwie od pierwszych scen, autorka daleka jest tu od sentymentalizmu. Jej powieść jest głębokim, pełnym zrozumienia spojrzeniem na emocje dziecka w obliczu nieuleczalnej choroby rodzica. Pokazuje ich cały wachlarz - od zaprzeczenia, przez gniew, po powolną akceptację. A wszystko to bez tabu, bez uproszczeń, z całą gamą niuansów. Właśnie w ten sposób tworzy bardzo prawdziwy i wiarygodny pejzaż emocji, w którym jest miejsce na strach, ból i łzy, ale też chwile radości i nadziei.
Oprócz uczuć głównej bohaterki, Nilsson wspaniale opisuje też relacje, jakie łączą ją z rówieśnikami, a przede wszystkim z rodziną. I czuć w tym opisie szczerość i prawdę. Dominuje tu miłość, która nie przypomina niczym pachnących sztucznością deklaracji, a objawia się w prostych gestach i słowach. I o ile ta miłość w relacji Lei z rodzicami jest oczywista, to chyba najbardziej niesamowita, ale też do bólu prawdziwa, jest miłość łącząca ją z bratem. Lucas jest typowym starszym bratem, który zabrania siostrze wchodzić do pokoju, podkrada jej grzanki i potrafi wyśmiać, ale też na swój sposób się o nią troszczy i jest przy niej w chwili, gdy najbardziej go potrzebuje.
W ogóle jeśli chodzi o portretowanie relacji międzyludzkich, Nilsson wykazała się mistrzostwem. Mamy tu bowiem nie tylko wielowymiarowy portret relacji w kochającej się rodzinie, ale też wiele niuansów dotyczących relacji z rówieśnikami.
Nilsson pięknie zamyka w słowach to, co wydaje się wymykać wyobrażeniom. I - co ważne - nie dramatyzuje, nie poetyzuje, unika sentymentalizmu czy niejasnych metafor. Język, którym się posługuje, jest prosty i klarowny, a jednocześnie pełen delikatności i zrozumienia. W godny uwagi sposób zawiera w sobie samo sedno przekazu, a jednocześnie pozostawia przestrzeń dla odbiorcy, nie przytłaczając dosłownością.
"Tyle miłości nie może umrzeć" to powieść poruszająca do głębi. Jedna z tych, które czyta się ze ściśniętym gardłem i drżącym sercem. Bolesna, smutna opowieść o chorobie i śmierci, ale też dająca nadzieję i pełna ciepła historia o przyjaźni, miłości i rodzinie. Emocje, które budzi lektura, zdają się przytłaczać i oczyszczać jednocześnie. Dają nadzieję, że miłość, którą zostajemy obdarowani, zostanie z nami na zawsze, nawet gdy tych, którzy nas kochali, już przy nas nie będzie.
Uwierzcie, nie rozdaję dziesiątek lekką ręką, ale tu nie umiem wyjść z zachwytu i inna ocena po prostu jest dla mnie nieadekwatna. Ta książka to perełka literatury dziecięcej.
"Dziwne, ale kiedy człowiek czuje się dla kogoś najważniejszy,
to jakby rośnie i robi się taki silny, że mógłby sam podnieść biurko".
Moni Nilsson kojarzyłam dotąd z zabawną - choć bezkompromisową - serią o Tsatsikim. Dlatego nie wiedziałam, czego spodziewać się po nowej książce, która trafiła do naszej biblioteczki. Tymczasem "Tyle miłości nie może umrzeć" dostarczyło mi...
2014-08-09
Zachwycająca!
To słowo najlepiej chyba oddaje moje odczucia wobec książki. Zachwycająca!
Byłam pod wielkim wrażeniem "Chłopca z latawcem", więc i apetyt na kolejną powieść autora był spory. I nie zawiodłam się na Hosseinim. Jego druga powieść pozbawiła mnie snu na jedną noc, nie mogłam oderwać się od lektury i musiałam przeczytać całość za jednym razem.
Podobnie jak w "Chłopcu z latawcem", akcja toczy się tu w Afganistanie. Zaczyna się w czasach, które jawią się jako spokojne i szczęśliwe, zanim przez kraj przetoczyły się kolejne wojny, które zmieniły wszystko. Tym razem autor skupił się na kobietach, to z nich uczynił bohaterki pierwszoplanowe, im poświęcił uwagę i zrobił to z niemałym wyczuciem i znajomością "problemu". Bo życie kobiet (o czym wszyscy wiemy) w Afganistanie znacznie różni się od życia mężczyzn, a autor pozwala nam przyjrzeć się mu w dużym zbliżeniu.
Hosseini jest wspaniałym narratorem. Wprowadza czytelnika w świat opowieści w taki sposób, że wszystko jest dla niego niemal namacalne - uliczki miast, wnętrza domów... Stajemy się współuczestnikami zdarzeń. Poznajemy skomplikowane (przynajmniej wydają się takie nam, Europejczykom) zasady życia społecznego, rodzinnego, relacji międzyludzkich w świecie islamskim, a jednocześnie odkrywamy ich swoisty sens i piękno. Bo Hosseini pokazuje strony pozytywne i negatywne takiego świata, a zwłaszcza pozwala zrozumieć, że te negatywne wynikają nie z istoty samej religii, co z charakteru i czynów ludzi - np. dla Mariam chodzenie w burce nie jest uciążliwe, jest ucieczką, ochroną, "oknem w jedną stronę", przez które obserwuje, nie będąc obserwowaną.
Również w przedstawianiu uczuć i relacji międzyludzkich autor jest bardzo sprawny, bo jego bohaterów oglądamy z wielu stron, z dobrych i złych, dzięki czemu ich rozumiemy i przywiązujemy mnie. Zaskoczyło mnie, jak dobrze mężczyzna znać może świat kobiet i jak świetnie nas w niego wprowadza (spodziewałam się raczej drugiej historii z mężczyznami na pierwszym planie, a tu to nie oni są najważniejsi). Hosseini jest niezłym znawcą natury ludzkiej, a do tego nic nie jest u niego czarno-białe, wielokrotnie pozwala nam coś ocenić dobrze lub źle, by w następnych rozdziałach kazać nam zmienić zdanie.
Przepięknie splatają się w książce losy dwóch kobiet urodzonych w innych czasach, w innych warunkach, o innym "statusie społecznym". Obserwujemy, jak wpływają na te kobiety okoliczności, ludzie, historia, ich wybory, by w końcu wątki ich życia splotły się razem.
"Tysiąc wspaniałych słońc" to niesamowita opowieść o życiu, miłości, szukaniu swojego miejsca, przyjaźni. O relacjach w rodzinie, między rodzicami i dziećmi, małżonkami i nie tylko (nie chcę tu zdradzać zbyt wiele, bo powieść najlepiej smakować samemu). Jestem oczarowana tym światem, ludźmi, całą książką, a także przesłaniem, które z niej płynie. Bardzo gorąco polecam!
Zachwycająca!
To słowo najlepiej chyba oddaje moje odczucia wobec książki. Zachwycająca!
Byłam pod wielkim wrażeniem "Chłopca z latawcem", więc i apetyt na kolejną powieść autora był spory. I nie zawiodłam się na Hosseinim. Jego druga powieść pozbawiła mnie snu na jedną noc, nie mogłam oderwać się od lektury i musiałam przeczytać całość za jednym razem.
Podobnie jak w...
2021-11
"Życie" nie do końca jest książką autorską, powstałą od zera w tym właśnie kształcie. To - w pewnym stopniu - album zbierający najciekawsze, wcześniej publikowane w różnych wydawnictwach, magazynach i książkach ilustracje autorki, które jednakowoż układają się w niezwykłą historię opowiadającą o... życiu właśnie. Ułożone według jasnej koncepcji i uzupełnione prostym, sugestywnym tekstem - tworzą tym samym wyjątkowego i poruszającego picturebooka, którego przekaz trafia prosto do serca.
Piękna i wyjątkowości ilustracji zawartych w książce nie da się opisać słowami. Są niezwykłe, barwne, realne i odrealnione zarazem. Symboliczne, lecz niezwykle czytelne, a na kartach tej książki przepięknie wyeksponowane. Każda strona daje szansę na obcowanie z dziełem sztuki i zagłębienie się w osobistą narrację prowadzoną za pomocą elementów obrazu. Każda ilustracja to osobna historia, pełna wspomnień, lęków i nadziei drzemiących w każdym z nas. I każdą z tych emocji pięknie wydobywa Aisato na swoich ilustracjach i poprzez nie.
Mówi się, że nikt tak nie oddaje na ilustracjach ludzkich emocji, marzeń, lęków i nadziei jak Lisa Aisato i nie sposób się z tym nie zgodzić. Historie, które zamknięte są na poszczególnych obrazach, przemawiają do odbiorców ich własnym językiem, uaktywniając te opowieści, które noszą oni w sobie. Natomiast książka Życie przenosi tę narrację na wyższy poziom, pozwalając nam czytać w słowach i ilustracjach. Lektura tej niezwykłej publikacji jest jak zanurzenie się w rzece życia, z wszelkimi jej jasnymi i ciemnymi stronami. To poruszające, wyjątkowe doświadczenie, za każdym razem nieco inne i niepowtarzalne. Ilustracje Aisato rezonują z naszymi emocjami, mówiąc swoim językiem, docierają do każdego z uniwersalnym przekazem.
Ta książka to afirmacja życia, nie odrzucająca żadnego z jego aspektów. Opowieść o narodzinach i śmierci, miłości i stracie, o chwilach najpiękniejszych i tych najbardziej mrocznych momentach. Namalowana z kunsztem, tętniąca kolorem, metaforyczna i dosłowna, czasem straszna, ale też pełna ciepła, pozwala na przeżycie całego wachlarza emocji na kształt katharsis. Będzie odpowiednia zarówno dla kilkulatków do wspólnego przeglądania z rodzicami, ale najpełniej czerpać z niej będą czytelnicy dojrzalsi. Ta przepięknie wydana książka, wspaniała, bezpretensjonalna i niepowtarzalna, będzie idealnym prezentem, którym możecie obdarować ukochane osoby bądź... siebie. A potem popłynąć z nurtem życia, by przypomnieć sobie, dlaczego wciąż warto żyć.
"Życie" nie do końca jest książką autorską, powstałą od zera w tym właśnie kształcie. To - w pewnym stopniu - album zbierający najciekawsze, wcześniej publikowane w różnych wydawnictwach, magazynach i książkach ilustracje autorki, które jednakowoż układają się w niezwykłą historię opowiadającą o... życiu właśnie. Ułożone według jasnej koncepcji i uzupełnione prostym,...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-03-28
Dystopijne wizje świata mają w sobie coś przerażająco fascynującego. Budzą we mnie bardzo namacalny niepokój, a jednocześnie wabią, przyciągają i intrygują. Ciągnę do nich jak ćma do ognia, choć jednocześnie wiem, że - jeśli będą dobrze napisane - wytrącą mnie ze strefy komfortu i zmuszą do refleksji, często niewesołych. Nie mogłam się oprzeć też Anatomii pęknięcia Michała Protasiuka. Kiedy to usłyszałam, że jest to "Black Mirror w polskich realiach" wiedziałam, że nie mogę przejść obok książki obojętnie.
Na książkę składa się sześć opowiadań (z których dwóm bliżej nawet do miana mikropowieści), z których każde w jakiś sposób czerpie z teraźniejszości, by opowiedzieć o tym, co może wydarzyć się w przyszłości.
Anatomia pęknięcia to świetny zbiór opowieści rzeczywiście przypominający literacką wersję serialu Black Mirror, choć właściwie sam serial jest filmowym cyklem dystopijnych historii, gatunku obecnego w literaturze od lat. Nie zgodzę się jedynie, że to Black Mirror w polskich realiach, ponieważ historie kreślone przez autora są znacznie bardziej uniwersalne i wykraczają poza rodzime podwórko.
Protasiuk garściami czerpie ze współczesnych naukowych teorii, łącząc je ze zjawiskami społecznymi i niepokojami ujawnianymi w kontakcie z rozwojem technologicznym. Kreśli bardzo wiarygodne wizje przyszłości, w którym to, co teraz jawi się jako zagrożenie, staje się faktem. Wykorzystuje motywy obecne w literaturze science fiction już od dawna, ale też te mniej eksploatowane, tworząc z nich zupełnie świeże wizje, niepokojąco intrygujące.
Co ważne, te wizje wplecione są w ciekawe fabuły, co przecież nie jest tak oczywiste.
Wizje kreowane przez Protasiuka są niepokojące właśnie dzięki swej prawdopodobności. Przyszłość, jaką obserwujemy, jest wynikiem eskalacji zjawisk, które obserwujemy już teraz. Jest to tym bardziej przerażające, że przyszłość "wieszczona" w każdej z opowieści jest przyszłością nieodległą, której każdy z nas ma szansę doczekać.
Autor nie zapomina też w swoich opowieściach o pokazaniu perspektywy pojedynczych postaci, wplątanych w różne społeczne, polityczne i techniczne zjawiska. Śmiem twierdzić, że udaje mu się dowieść, że czynnik ludzki jest najbardziej nieprzewidywalnych ze wszystkich. Ale żeby się do tego odnieść, musiałabym zdradzić wam fabułę, a nie chcę pozbawiać was przyjemności z lektury.
To książka, która zasługuje na znacznie głębszą analizę, dlatego dłuższy tekst o niej czeka na blogu
Dystopijne wizje świata mają w sobie coś przerażająco fascynującego. Budzą we mnie bardzo namacalny niepokój, a jednocześnie wabią, przyciągają i intrygują. Ciągnę do nich jak ćma do ognia, choć jednocześnie wiem, że - jeśli będą dobrze napisane - wytrącą mnie ze strefy komfortu i zmuszą do refleksji, często niewesołych. Nie mogłam się oprzeć też Anatomii pęknięcia Michała...
więcej mniej Pokaż mimo to2021
Uwielbiam, uwielbiam pięknie wydane książki. Takie, które oczywiście są nośnikiem ciekawych, wartościowych treści, a jednocześnie pięknie prezentują się na regale i cieszą oko za każdym razem. To dlatego tak bardzo cieszy mnie, że na polskim rynku wydawniczym pojawia się coraz więcej cudownych wydań, a wśród nich mnóstwo przepięknych książek dla dzieci, które bawią, uczą i przy okazji pomagają kształtować gust estetyczny. Jednym z wiodących dostawców takich książek jest dla nas wydawnictwo Dwie Siostry, którego nakładem ukazało się właśnie "Anatomicum", czyli kolejna książka z serii "Muzeum".
Po wspaniałych, okazałych "Animalium", "Botanicum", "Dinozaurium", "Fungarium" i "Planetarium", tym razem wybieramy się do Muzeum Anatomii. To będzie niesamowita, pouczająca wyprawa, którą możemy odbyć z własnej kanapy. Podróż w głąb ludzkiego ciała, przez układy, narządy, aż do komórki.
Zaczynamy od podstaw - czyli informacji o tym, co jest podstawowym budulcem naszego ciała. Od tych podstawowych klocków - czyli komórek - przechodzimy do całych układów. To im poświęcona jest każda z sześciu kolejnych sal naszego muzeum. Wędrujemy więc, poznając układy: ruchu, krwionośny i oddechowy, pokarmowy i moczowy, nerwowy z narządami zmysłów, limfatyczny oraz hormonalny i rozrodczy. W każdym z rozdziałów dowiadujemy się co nieco o działaniu omawianego układu oraz najważniejszych z tworzących go narządów.
Ta książka to kopalnia wiedzy z zakresu anatomii podana w bardzo przystępnej formie, bez infantylizacji, ale w sposób zrozumiały. Jennifer Z. Paxton nie popisuje się tu erudycją, a przekazuje najważniejsze fakty związane z tematem w takim zakresie, że zaspokaja ciekawość młodego (i nie tylko) czytelnika, ale też może obudzić pragnienie dalszych poszukiwań. W ten sposób Anatomicum staje się rzeczywiście źródłem podstawowej wiedzy anatomicznej, z którą możemy zapoznawać już młodsze dzieci, te rozpoczynające przygodę ze szkołą. Z drugiej strony Anatomicum może pozostać ciekawą lekturą także dla starszych odbiorców, dla której będzie przypomnieniem czy utrwaleniem już zdobytej wiedzy.
Ogromnym atutem publikacji są oczywiście ilustracje przygotowane przez Katy Wiedemann. Nawiązują one kreską do tradycji rysunkowej dawnych wspaniałych atlasów anatomicznych - z których część wykonywana była na podstawie drzewo- i linorytów - i prezentują omawiane układy i narządy możliwie najwierniej, z dbałością o proporcje i szczegóły. W tym względzie książka znacząco przewyższa ilustracje ze szkolnych podręczników i jakością zadowoli niejednego pasjonata tematu. Biorąc pod uwagę duży format, w którym ilustracje prezentują się w pełnej krasie, oraz sztywną oprawę i dobrej jakości papier, otrzymujemy książkę wyjątkową.
Uwielbiam, uwielbiam pięknie wydane książki. Takie, które oczywiście są nośnikiem ciekawych, wartościowych treści, a jednocześnie pięknie prezentują się na regale i cieszą oko za każdym razem. To dlatego tak bardzo cieszy mnie, że na polskim rynku wydawniczym pojawia się coraz więcej cudownych wydań, a wśród nich mnóstwo przepięknych książek dla dzieci, które bawią, uczą i...
więcej mniej Pokaż mimo to
Mówi się, że strach ma wielkie oczy, ale to niewiele zmienia. Kiedy się pojawia, trudno przejść nad nim do porządku dziennego. Znacie to uczucie? Spocone dłonie, szeroko otwarte oczy, a może właśnie odwrotnie - zaciśnięte, i to przytłaczające uczucie gdzieś w środku... Pewnie każdy z nas ma jakieś sposoby na radzenie sobie z lękiem. Ale co w sytuacji, gdy lęk opanowuje nasze dzieci? Jak im wyjaśnić, czym jest lęk i że można go pokonać? Możecie przeczytać z nimi właśnie "Bajkę o Lęku" Agnieszki Jucewicz.
Agnieszka Jucewicz to dziennikarka i autorka książek o tematyce psychologicznej. "Bajka o Lęku" jest jej pierwszą książką dla dzieci. Jak pisze autorka, "wzięła się z bezsilności, ale też z wiary w to, że do zrozumienia lęku trzeba poszukiwać drogi poprzez słowa. I w ten sposób trochę odebrać mu jego moc". Nie od dziś w końcu wiadomo, że to, co nienazwane, przeraża najbardziej. Opisanie zjawiska za pomocą słów natomiast jest pierwszym krokiem do jego okiełznania.
"Bajka..." jest jedną z najpiękniejszych alegorii tego uczucia z jakimi się spotkałam. Za pomocą czytelnej, zrozumiałej metafory przybliża dzieciom podstawowe emocje, by zarazem pokazać, dlaczego to lęk wydaje się najtrudniejszą z nich. Z jednej strony czytamy opowieść o rodzinie z pięciorgiem różnych od siebie dzieci, z drugiej dowiadujemy się, jak się one objawiają i z czym wiążą. W tym kontekście dostrzec można, że nawet złość czy wstręt wydają się "proste w obsłudze", a lęku obawiają się nawet dorośli.
Autorka pięknie operuje słowami, budując swoją metaforę i wplatając w nią punkty odniesienia. Wybierając nazwisko dla rodziny, jednocześnie wskazuje, że wszystkie emocje są częścią nas, ludzi. Odrzucając je, odrzucamy własne człowieczeństwo.
Historia zbudowana jest jak klasyczna bajka, ze spokojną, baśniową narracją, w której prostych, pięknych słowach zawarto znaczące przesłanie. W ten sposób powstała świetna historia, która może pełnić rolę terapeutyczną, objaśniającą świat, tworzy płaszczyznę porozumienia, budując podstawę, do której można się odnieść, rozmawiając o lęku z dziećmi. Uświadamia małym czytelnikom (i przypomina dużym), że wszyscy czegoś się boimy, a dorośli czasem czują się bezradni. Pokazuje, że lęk nie jest sam w sobie zły, to po prostu nieprzyjemna emocja, której nie należy odrzucać czy bagatelizować. Jest częścią nas samych, tak jak Lęk jest częścią rodziny Człowieczyńskich, a znalezienie sposobu na jego oswojenie jest ważne i potrzebne.
Jestem tą książką zachwycona i oczarowana. Pomiędzy pięknymi, świetnie wpisującymi się w przekaz książki ilustracjami Marianny Sztymy, znajdziemy wspaniałą, mądrą, empatyczną opowieść, która trafia prosto w serce. Porusza i daje nadzieję. Uczy i bawi. Zmusza do refleksji nad własnymi lękami i cementuje więzi, zachęcając do rozmowy o obawach. Dzięki niej temat lęku zarówno rodzicom, jak i dzieciom nie powinien już być straszny.
Mówi się, że strach ma wielkie oczy, ale to niewiele zmienia. Kiedy się pojawia, trudno przejść nad nim do porządku dziennego. Znacie to uczucie? Spocone dłonie, szeroko otwarte oczy, a może właśnie odwrotnie - zaciśnięte, i to przytłaczające uczucie gdzieś w środku... Pewnie każdy z nas ma jakieś sposoby na radzenie sobie z lękiem. Ale co w sytuacji, gdy lęk opanowuje...
więcej Pokaż mimo to