-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-05
2024-05
Opowieści detektywistyczne czy historie o zwierzętach to w literaturze dziecięcej żadne novum. Choć to nie powód do kręcenia nosem, bo przecież nie trzeba wyważać otwartych drzwi, by stworzyć interesującą i wartościową opowieść dla najmłodszych. A jednak Jean-Claude Mourlevat wpadł na pomysł zaskakujący, łącząc z Jeffersonie. Detektywie mimo woli świat antropomorfizowanych zwierząt ze światem ludzkim, w którym żyją zwierzęta pozbawione świadomości swoich krewnych z tego drugiego świata.
Pogodny jesienny poranek w fikcyjnym świecie uczłowieczonych zwierząt. Jeż Jefferson idzie do salonu fryzjerskiego. Myśli o niedawno przeczytanej książce, zastanawia się, jak zaprosić na drinka borsuczycę Karolinę. W salonie przeżywa szok. Fryzjer, borsuk Edgar, leży martwy na podłodze. Jefferson podejmuje fatalną w skutkach decyzję – wyjmuje nożyczki zostawione przez zabójcę w piersi ofiary. Widzi to koza, która przyszła zrobić trwałą. Jefferson staje się głównym podejrzanym. By udowodnić swoją niewinność, rozpoczyna prywatne śledztwo, które zaprowadzi go do świata ludzi… oraz zwierząt domowych i hodowlanych.
Wydaje się, że sam zamysł na połączenie tych dwóch światów to rzecz iście karkołomna. Z jednej strony mamy bowiem postaci zwierzęce, noszące ubrania, odwiedzające fryzjera i jeżdżące na krajoznawcze wycieczki, z drugiej ludzi, którzy bynajmniej nie są wegetarianami, i zwierzęta nieobdarzone podobną do ludzkiej świadomością i inteligencją. Autor jednak postanowił zawierzyć elastycznej percepcji młodych czytelników i nie skupiał się na wyjaśnianiu niuansów, tylko na wstępie oznajmił współistnienie obu światów i... ruszył z akcją.
A akcja opiera się na całkiem poważnej intrydze rodem z rasowego kryminału, w którym zaczyna się... od znalezienia zwłok. A że zwłoki znajduje całkiem przypadkowy, sympatyczny jeż, który z automatu staje się głównym podejrzanym, to mamy też - detektywa mimo woli. I to w dodatku takiego, który musi się ukrywać, jednocześnie rozwiązując sprawę. Podczas lektury naprawdę nie sposób się nudzić.
Mamy tu oczywiście sympatycznych zwierzęcych bohaterów - z Jeffersonem i jego przyjacielem na czele, którzy wspólnie podążają za każdym interesującym tropem. Ale mamy też bohaterkę ze świata ludzi, do którego trafiają zwierzaki, i podjęte interesujące zagadnienia.
Bo oprócz tego, że opowieść jest kryminałem, jest też historią podejmującą zagadnienia takie jak ksenofobia w skali ludzko-zwierzęcych stosunków, a przede wszystkim kwestie praw zwierząt i ich tragicznych losów w masowych ubojniach. Co ważne, nie ma w tej opowieści miejsca na ton agitacyjny czy jednostronną ideologicznie wykładnię, ale empatyczne zwrócenie uwagi na problem i skłonienie czytelnika do refleksji oraz budowanie świadomości. A przy tym nie odbiera to przyjemności płynącej z lektury.
Jefferson to opowieść zaskakująca koncepcyjnie, świetnie wpisująca się w ramy kryminału dla dziecięcego odbiorcy, a jednocześnie podejmująca - z wrażliwością i refleksją - aktualne tematy ze świata realnego. To opowieść o niesłusznych oskarżeniach, walce o dobre imię, podążaniu za tropami, a także przyjaźni, wsparciu i... miłości. A do tego o sprawach ważnych, o które również warto walczyć, nawet z narażeniem życia.
Opowieści detektywistyczne czy historie o zwierzętach to w literaturze dziecięcej żadne novum. Choć to nie powód do kręcenia nosem, bo przecież nie trzeba wyważać otwartych drzwi, by stworzyć interesującą i wartościową opowieść dla najmłodszych. A jednak Jean-Claude Mourlevat wpadł na pomysł zaskakujący, łącząc z Jeffersonie. Detektywie mimo woli świat antropomorfizowanych...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04
Długo przyszło nam czekać na finałowy tom serii powieści młodzieżowych Trentona Lee Stewarta pt. Tajemne Bractwo Pana Benedykta. Dylemat więźnia ściśle wiąże się z poprzednimi tomami, dlatego warto przed lekturą delikatnie przypomnieć sobie, co się w nich działo, jednak jestem niemal pewna, że czytelnicy, którzy polubili serię nie zapomnieli o bohaterach i stawce, o jaką toczy się gra.
Autor nie oszczędza młodych czytelników i znów zaprasza ich do lektury pokaźnej objętościowo powieści (ponad 400 stron), ale nie odstraszy to nikogo, kto posmakował przygód utalentowanych dzieciaków pod wodzą Pana Benedykt. W tych książkach zawsze dzieje się tyle, że nie zauważa się nawet, kiedy przewracamy kolejne strony. Nie inaczej jest tym razem, bo wartka akcja porywa nas swoim nurtem już od pierwszych stron.
W książce ponownie spotykamy czworo bardzo ciekawych i różnorodnych młodych bohaterów, których nie sposób nie lubić. Wcześniejsze wydarzenia nauczyły ich, jak działać w zespole i jak dla osiągnięcia wspólnego celu wykorzystywać mocne strony każdego z członków grupy. A te talenty są nietuzinkowe, choć czasem objawiają się w nieoczekiwany sposób.
Ta powieść mocno eksponuje postać małej, zadziornej i upartej Constance, która poza ponadprzeciętną inteligencją i zdolnościami rozwiniętymi ponad wiek biologiczny odkrywa w sobie kolejny talent. Oczywiście nawet w tej podlanej fantastyczną nutą historii autor dba o wiarygodność i zdolność telepatii dziewczynki nie objawia się w pełnej krasie. Dziewczynka musi ją dopiero opanować, co wcale nie jest łatwe. Ponadto uspokajam zaintrygowanych pochodzeniem Constance - ten tom wiele nam wyjaśni.
Mimo swojej odmienności, młodzi bohaterowie szukają w sobie tego, co ich łączy i współpracują, chroniąc się nawzajem. To ważna, ale wprowadzona mimochodem, lekcja dla młodych odbiorców, mówiąca też o tym, że aby działanie grupy było skuteczne, trzeba umieć wykorzystywać jej zasoby, współdziałać i ufać sobie nawzajem. Co ważne, młodzi, choć wyjątkowi, nie tylko nie są nieomylni i popełniają błędy, ale mają też chwile zwątpienia. A jednak radzą z tym sobie dzięki wsparciu przyjaciół i poczuciu odpowiedzialności za powodzenie misji.
Główna oś fabularna kontynuuje wątki związane z ochroną przez bractwo Szeptacza i walką z panem Kurtynem, który nie cofnie się przed niczym, by zrealizować swój plan. A w centrum wszystkich wydarzeń, ku rozpaczy próbujących chronić ich dorosłych, pozostają oczywiście dzieciaki. Autor serwuje bohaterom (i czytelnikom) całą masę zagadek do rozwiązania, mnóstwo zwrotów akcji i żywą, lekką narrację, a cała historia jest jak zwykle wciągająca od pierwszego do ostatniego zdania.
Jak zwykle muszę posłać głęboki ukłon tłumaczce książki, pani Kai Makowskiej, która wykonała karkołomną wręcz pracę, tłumacząc nie tylko tekst powieści, ale też nazwy własne, a zwłaszcza adaptując anglojęzyczne imiona i nazwiska tak, by polski czytelnik mógł cieszyć się z odkrywania tego, jak nazwy własne korespondują z charakterami postaci i jak świetne gry słów stosował autor. Warto po lekturze zerknąć do Słowa od tłumaczki, by w pełni dostrzec ogrom wykonanej pracy i podjęte decyzje.
To świetna książka przygodowa, odpowiednia już dla młodszych nastolatków, zwłaszcza tych, które lubią czytać i nie przeraża ich objętość publikacji. Powieść dla miłośników zagadek i bystrych umysłów. Kolejne spotkanie z ciekawymi bohaterami, z oryginalną intrygą i świetnie budowanym napięciem. Mądra, brawurowo napisana i doskonale przetłumaczona (choć sporo w niej elementów, które niełatwo przełożyć z oryginalnego języka). Wciągająca i niemal nieodkładalna. Idealna nie tylko dla docelowych odbiorców. To kolejny patronat, który napawa mnie dumą i który polecam małym i tym... mniej małym. Bo dobrze wiem, że dorośli też się świetnie przy niej bawią.
Długo przyszło nam czekać na finałowy tom serii powieści młodzieżowych Trentona Lee Stewarta pt. Tajemne Bractwo Pana Benedykta. Dylemat więźnia ściśle wiąże się z poprzednimi tomami, dlatego warto przed lekturą delikatnie przypomnieć sobie, co się w nich działo, jednak jestem niemal pewna, że czytelnicy, którzy polubili serię nie zapomnieli o bohaterach i stawce, o jaką...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-07
Pamiętacie, jaki kryminał był tym pierwszym, który kiedykolwiek przeczytaliście? Sięgaliście po ten gatunek jako dzieci? Dla mnie pierwszym kontaktem z tego typu historiami była lektura serii książek Joanny Chmielewskiej o Janeczce i Pawełku, które wręcz pochłaniałam. I to je zapamiętałam najlepiej. Obecnie kryminał w wersji dla czytelników niedorosłych jest coraz bardziej powszechny, a w opowieściach pełnych zagadek do rozwiązania można przebierać jak w ulęgałkach. Ale wciąż trafić można na coś świeżego. Na przykład młodzieżowy kryminał retro napisany przez zdolnego autora. I tu mogę z czystym sumieniem polecić wam Zuzę Wróbel na tropie Tomasza Duszyńskiego.
Jeśli nazwisko Duszyński wydaje wam się znajome to podpowiadam, że to dziennikarz (pracował w RMF FM i Radiu Aplauz), pisarz, scenarzysta gier komputerowych, a w wolnych chwilach maratończyk. Współtwórca wrocławskiego Tramwaju Gwiazd – wyjątkowego projektu wrocławskiej, ruchomej alei gwiazd, do której zapraszane były gwiazdy filmowe, muzyczne i sportowe. Debiutował zbiorem opowiadań „Produkt uboczny”. Od tamtej pory opublikował kilka powieści i kilkanaście opowiadań z gatunku fantastyki. Jest też nagradzanym autorem powieści kryminalnych: zdobywcą wyróżnienia jury Kryminalnej Piły, a także nagrody Kryminalny Magiel za najlepszy kryminał retro 2019 roku (Glatz). Laureatem Nagród „Złoty Pocisk” w kategorii Najlepsza Polska Powieść Kryminalno-Historyczna 2021 za powieść Glatz. Zamieć, Nagrody Publiczności za powieść kryminalną Glatz oraz Nagrody Wielkiego Kalibru Czytelników za powieść kryminalną Glatz. Kraj Pana Boga. Warszawski cykl retro o Komisarzu Wróblu otrzymał nominację do nagrody Grand Prix Kryminalnej Warszawy i nagrodę Kryminalny Magiel.
Przyznam się, że z bogatego dorobku autora znam jedynie serię Glatz, ale zrobiła na mnie wrażenie. I chyba muszę nadrobić przynajmniej serię o komisarzu Wróblu, skoro całym sercem pokochałam już jego bratanicę :-D
Duszyński bardzo świadomie buduje klimat właściwy kryminałowi retro, jednocześnie dopasowując środki wyrazu do percepcji młodego czytelnika. Miejsce akcji stanowi międzywojenna Warszawa, którą autor opisuje oszczędnie, tworząc odpowiednie tło do historii, ale nie przytłaczając drobiazgowymi opisami czy dygresjami dotyczącymi sytuacji politycznej czy historycznej, które zwykle pojawiają się w kryminałach retro dla dorosłych. Jednocześnie stawia na charakterystyczne elementy - jak mali gazeciarze okrzykami reklamującymi kolejne wydania "Kuriera Porannego" czy "Wieczornego", targowiska (na jednym pracuje tata Anki Sikory), telefony w sklepach czy aptekach oraz mali ulicznicy, wszechobecni i wszędobylscy.
Sama Zuza jest rewelacyjną bohaterką i mocnym punktem "obsady" tej historii. To rezolutna, bystra i odważna dziewczyna, która zachowuje się trochę śmielej niż typowa panienka z dobrego domu, a jednocześnie jej zachowanie pasuje do epoki, w której ją poznajemy, i do nieprzesadnie restrykcyjnego domu wujostwa. Jej chłopięcym, choć w tej części pozostającym raczej na drugim planie, odpowiednikiem jest Tadeusz, który również ma do odegrania swoją rolę. A że każde z tej dwójki uważa się za Sherlocka, ma też własnego Watsona. W ten sposób tworzy się naprawdę niezła ekipa - z potencjałem na całą serię opowieści ukazujących się pod szyldem Dtetektywi z Domu pod Dębem.
Ta historia będzie idealna dla młodszych nastolatków, rówieśników bohaterów, którzy uwielbiają zagadki i szyfry. Przede wszystkim dlatego, że wciąga od pierwszych stron i gwarantuje zarówno dobrą zabawę rodem ze szpiegowskich filmów, a do tego jest okazją do główkowania. Rdzeniem intrygi pozostaje uprowadzenie nauczyciela z gimnazjum Zuzy, a także tajemnicze szyfry z gazety, ale to dopiero początek drogi, która sięga też do autentycznych postaci Marian Rejewski, a jednocześnie nawiązuje do prawdziwej historii prac polskich matematyków nad łamaniem szyfru niemieckiej Enigmy.
Wydawać by się mogło, że grupka dzieciaków niekoniecznie pasuje do afery szpiegowskiej, ale autor bardzo zgrabnie uprawdopodabnia ich udział w całej intrydze i przypisuje do odegrania role rzeczywiście na miarę ich możliwości. Dorzucenie do grona uczniów młodych gazeciarzy i uliczników też świetnie pasuje do historii z czasu dwudziestolecia międzywojennego.
Akcja płynie tu wartko jak nurt Wisły, a wielowarstwowa, ale możliwa do uchwycenia przez młody umysł, intryga dostarcza mnóstwa bodźców i satysfakcji z lektury. Widać tu nie tylko świetny warsztat autora, pozwalający budować i stopniować napięcie oraz konstruować fabułę pełną zwrotów akcji, ale też czuć swobodę i luz w prowadzeniu narracji. Dzięki temu właśnie książka okazuje się tak porywająca i to nie tylko dla młodszego odbiorcy. A jeśli skłoni młodych do poczytania więcej o Rejewskim czy Enigmie - to już będzie wartość dodana, bo temat jest przedstawiony naprawdę intrygująco. Podobnie jak różne rodzaje szyfrów, które zgrabnie zostały zaprezentowane w powieści.
Dodam, że powieść będzie zrozumiała i czytelna także dla czytelników, którzy o międzywojniu wiedzą niewiele, ale jeśli trafi na pasjonatów historii, to uruchomi kolejne zapadki w świadomości, kusząc subtelnymi aluzjami dotyczącymi przyszłych losów kraju i wagi złamania szyfru Enigmy. Szczerze, to chętnie poczytałabym marzyłabym, żeby kiedyś autor dotarł ze swoją opowieścią do roku 1939 i opowiedział nam o wojennych losach młodych bohaterów. Może obecni czytelnicy dorośliby do tych historii wraz z bohaterami?
Zuza Wróbel i jej przyjaciele to świetnie wykreowani bohaterowie na miarę dobrego młodzieżowego kryminału, i to z potencjałem na całą serię. Budzą sympatię i zachęcają do emocjonalnego związania się z nimi, a tym samym śledzenia ich przygód z zapartym tchem. Do tego sama książka, napisana z lekkością, ale też kapitalnie skonstruowaną intrygą wpisaną w realia międzywojennej Warszawy, jest dla mnie pewnikiem, jeśli chodzi o satysfakcjonującą lekturę. Z jednej strony świetnie wpisuje się w schemat młodzieżowych powieści kryminalno-sensacyjnych, z drugiej czuć w niej świeżość i oryginalny pomysł. Gdybym mogła, chętnie sięgnęłabym po drugi tom. To rewelacyjna pozycja dla grupy tzw. middle-grade, która udowadnia, że czytanie to świetna rozrywka.
Pamiętacie, jaki kryminał był tym pierwszym, który kiedykolwiek przeczytaliście? Sięgaliście po ten gatunek jako dzieci? Dla mnie pierwszym kontaktem z tego typu historiami była lektura serii książek Joanny Chmielewskiej o Janeczce i Pawełku, które wręcz pochłaniałam. I to je zapamiętałam najlepiej. Obecnie kryminał w wersji dla czytelników niedorosłych jest coraz bardziej...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04
Pamiętacie jeszcze, jak to jest zakochać się po raz pierwszy? Jak to jest spoglądać na swoje uczucia bez tej pewności, że to już, oto jest zakochanie? Albo próbować odnaleźć się w tej sytuacji, która przydarza się przecież po raz pierwszy i w której nie można podeprzeć się własnym doświadczeniem. Właśnie ten, tak wyjątkowy i efemeryczny moment życia dwojga nastolatków - Violi i Storma - uchwyciły autorki komiksu Sztorm w sercu. W sercu sztorm Annette Herzog, Katrine Clante i Rasmusa Brenghoi.
To rzeczywiście niezwykła powieść graficzna, która świetnie wykorzystuje pomysł na opowiedzenie jednej historii z dwóch perspektyw, które spotkają się w jednym punkcie. Układ tej pozycji daje czytelnikowi wyraźny sygnał, że może czytać historie w dowolnej kolejności - od jednej strony pozna perspektywę Violi, po obróceniu książki - perspektywę Storma. Obie zaś opowieści zbiegają się w samym środku książki w jednej scenie, która jest symboliczna i wymowna, choć wcale historii nie domyka.
Jeśli chodzi o historię Violi, to skupia się ona na dziewczęcej perspektywie związanej z pierwszym uczuciem. Zawiera w sobie typowe dla nastolatek niepewność, zawstydzenie, huśtawkę nastrojów czy szukanie pocieszenia u przyjaciółki. Widzimy zakochaną dziewczynę w domu i w szkole, w otoczeniu rówieśników i w samotności, a przy tym obserwując zachowanie, zagłębiamy się w emocjonalną burzę.
Perspektywa Storma doskonale się z historią Violi komponuje. Jest zarazem odrębna, "chłopacka", a z drugiej bardzo podobna. Autorka pokazuje, że choć chłopcy zdają się zachowywać - także w swoim gronie - inaczej od dziewcząt, to zakochanie potrafią przeżywać bardzo podobnie - również poddając się wątpliwościom czy wahaniom nastroju.
Próbując rozeznać się we własnych uczuciach, bohaterowie mimochodem zgłębiają też naturę samej miłości. Pierwsze doświadczenia, pocałunki i pożądanie zestawione są z jednej strony z lekcjami o płciowym dojrzewaniu, statystykami - siłą rzeczy dotyczącymi duńskiej młodzieży, ale wydawnictwo postarało się przywołać także te rodzime - tekstami piosenek czy teoriami filozoficznymi - aczkolwiek podanymi w bardzo atrakcyjnej formie.
W tej opowieści, skupionej na jednym, tak ważnym w życiu człowieka uczuciu, rozbłyskuje cała gama przeróżnych emocji, oscylujących na skali od euforii do rozpaczy. Młodzi bohaterowie uczą się dzięki obserwacji, rówieśnikom, ale też wsparciu dorosłych. Nie ma w tej pozycji tematów tabu, bo autorki skupiają się zarówno na emocjach, jak i fizyczności, podkreślając, że są one ze sobą splecione i nie powinny być traktowane rozłącznie. Jednocześnie sama opowieść jest bardzo prawdziwa także w portretowaniu relacji w grupie rówieśniczej oraz - co ważne - w rodzinie. Z jednej strony została zaakcentowana waga wsparcia rodziców w tym trudnym czasie, z drugiej autorka pokazuje, że często młodzi reagują na to wsparcie z zażenowaniem lub nawet od niego uciekają, co nie znaczy, że nas, dorosłych, nie potrzebują.
To bardzo pozycja naprawdę wyjątkowa, w skondensowanej, przystępnej formie obejmująca całą masę zagadnień związanych z pierwszą młodzieńczą miłością. Poruszająca, empatyczna i wartościowa, w mądry sposób wyciągająca fizyczność ze strefy tabu i przywracająca jej miejsce w obrębie zagadnienia, a jednocześnie nie skupiająca się jedynie na niej. Ta opowieść ma szansę trafić zarówno do młodych dziewcząt, jak i chłopców w okresie dojrzewania, stojących u progu pierwszych porywów serca. Szczerze i możliwie wszechstronnie pozwala zapoznać się zarówno z perspektywą bohaterki, jak i bohatera, budując przestrzeń do zrozumienia zarówno własnych emocji, jak i perspektywy drugiej strony tej pięknej, choć skomplikowanej relacji.
Wizualnie zachwyca nie tylko graficznym układem opowieści, ale też dwiema "perspektywami" ilustracji. Historię Storma akcentuje wyrazista kreska Rasmusa Brenghoi, którego niektórzy rodzice kojarzyć mogą jako autora ilustracji do serii komiksów Mira. Perspektywę Violi zwizualizowała Katrine Clante. W tej pozycji graficy dopasowują wizerunki postaci do nieco starszego odbiorcy, jednocześnie akcentując swój indywidualny styl, a także tworząc urzekające kolaże pełne tekstów piosenek, cytatów i ulotnych myśli i idealnie oddając nastroje bohaterów i wizualizując ich emocje.
W tej publikacji zachwyca nie tylko tytułowa gra słów nawiązująca do imienia bohatera i odwracająca kolejność wyrazów, co udało się zachować w polskim tłumaczeniu. Przede wszystkim jednak to pozycja urzekająca i wzruszająca, jednostkowa i uniwersalna zarazem, w której jak w lustrze przejrzeć się mogą nastoletni odbiorcy, a jednocześnie przy której o dawno zapomnianych emocjach przypomnieć sobie mogą rodzice. Szczera, prawdziwa, delikatna i wyrazista zarazem. To doskonały punkt wyjścia do porozmawiania z naszymi dziećmi o bardzo wielu kwestiach związanych z miłością - zarówno emocjonalną, jak i fizyczną - budujący też dla młodych przestrzeń do osobistych przeżyć i refleksji. Takich pozycji wcale nie ma za wiele, tym bardziej w bardzo przystępnej formie powieści graficznej. Idealna dla odbiorców od 14. roku życia.
Pamiętacie jeszcze, jak to jest zakochać się po raz pierwszy? Jak to jest spoglądać na swoje uczucia bez tej pewności, że to już, oto jest zakochanie? Albo próbować odnaleźć się w tej sytuacji, która przydarza się przecież po raz pierwszy i w której nie można podeprzeć się własnym doświadczeniem. Właśnie ten, tak wyjątkowy i efemeryczny moment życia dwojga nastolatków -...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04
Bardzo mnie cieszy, że w literaturze, także tej skierowanej do czytelników nastoletnich, coraz mniej jest tematów tabu, a coraz silniejsza jest widoczność różnorodności i obecność reprezentacji osób nieheteronormatywnych. Choć część dorosłych wciąż uporczywie zamyka oczy i usta oraz zatyka uszy, to młodzież (i nie tylko) coraz częściej głośno mówi o tym, że nie pasuje do sztywnych, wytyczonych społecznie i arbitralnie ram. Coraz więcej też osób dzieli się swoimi doświadczeniami w dążeniu do życia w zgodzie z sobą, co daje nadzieję kolejnym pokoleniom "niedopasowanych". Wśród relacji z przebytej drogi znajdziemy już pamiętniki, wspomnienia, autobiografie czy fikcyjne, choć wynikające z własnych doświadczeń, fabuły. A kolejnym z środków wyrazu, po jaki sięgają artyści, jest komiks. I tu świetnym przykładem będzie praca Lewisa Hancoxa pt. Witajcie w St. Hell. Moje transpłciowe dorastanie.
Bardzo się cieszę, że Nasza Księgarnia odważnie zdecydowała się na wydanie tej publikacji w języku polskim, ponieważ budowanie świadomości rewelacyjnie wpływa na rozwój tolerancji, a szukanie wspólnoty doświadczeń w historiach innych osób może pomóc niejednemu młodemu człowiekowi na osobistej drodze do samoakceptacji.
Lewis Hancox jest transpłciowym influencerem, filmowcem i ilustratorem z Wielkiej Brytanii. W 2011 roku brał udział w serialu dokumentalnym Channel 4 "Moje transpłciowe lato". Później on i Fox Fisher, aktywiszcze na rzecz środowiska transpłciowego, stworzyli rozwijany do dziś projekt "My Genderation" dotyczący życia i doświadczeń osób transpłciowych. Wielu z internetowych followersów Lewisa nie zna jego przeszłości. Lubią jego poczucie humoru. Lewis od dziecka kochał rysowanie. Dostarczanie ludziom rozrywki i edukowanie ich mimochodem to istotna część jego działalności.
Witajcie w St. Hell jest komiksem opisującym jego zmagania z poczuciem wyobcowania, dysforią płciową, dojrzewaniem, szkołą i drogą do tranzycji. Składa się z czarno-białych kadrów, w których autor nie dąży do upiększania siebie czy otoczenia, ale symbolicznego opowiedzenia własnej historii. Wizerunek jego samego, bogatszego o całe zebrane doświadczenia Lewisa, towarzyszy dojrzewającej Lois, która zmaga się z wieloma problemami w domu i środowisku rówieśniczym i stopniowo odkrywa prawdę o własnej tożsamości.
Droga, którą przebył Lewis nie była łatwa, stąd wiele z pokazanych w komiksie sytuacji podszyte jest lękiem i bólem. Jednocześnie "komentarz z offu", czyli wyobrażenie Lewisa, mężczyzny po trazycji, rozładowuje nieco emocjonalny ciężar historii i raz po raz daje nadzieję.
Ta brawurowo narysowana i opowiedziana historia jest nieco na potrzeby komiksu uproszczona, a jednocześnie widać w niej szczerość. Hancox nie unika tematów tabu, opowiada o problemach psychicznych, zaburzeniach odżywiania, zmaganiach z ciałem, relacjami z ludźmi, tożsamością, seksualnością. Jednocześnie pokazuje, ile miał w życiu szczęścia, odnajdując w końcu akceptację w domu i wsparcie wśród przyjaciół, a także wskazując, gdzie współcześni nastolatkowie mogą szukać informacji i wsparcia. Co ważne - również polski wydawca zadbał o to, by takie informacje dotarły do odbiorcy i załączył do publikacji posłowie, którego autorem jest Dag z tranzycja.pl, oraz zamieścił adnotacje o stronach i organizacjach, u których można szukać informacji i wsparcia.
Wydawca zaznacza, że to publikacja skierowana do odbiorców powyżej 14. roku życia (informacja jest na okładce, co bardzo szanuję) i uważam, że to odpowiednia rekomendacja. Jest tu przecież trochę traum, używki i pierwsze erotyczne doświadczenia, aczkolwiek żaden z tematów nie jest pokazany w sposób przesadzony. To raczej szczery zapis doświadczeń, które przecież dotykają wielu nastolatków. Największą wartością - poza właśnie szczerością podlaną luzem i humorem - tej publikacji jest fakt, że mimo iż doświadczenie autora z własną transpłciowością nie jest uniwersalne, to jednak pokazanie całego procesu z jednej strony buduje poczucie wspólnoty u młodych stojących w obliczu podobnych doświadczeń, a z drugiej przyczynia się do lepszego zrozumienia wśród ich rówieśników. Zawsze podkreślam, że zrozumienie drugiego człowieka to krok ku większej tolerancji, i do niej także przyczynić się może znajomość historii Lewisa. Życzyłabym sobie, by po książkę sięgnęli też dorośli - nie tylko rodzice dzieci trans, ale wszyscy. Ten komiks jest bowiem doskonałym medium służącym do zrozumienia, przez co przechodzą osoby transpłciowe i jak bardzo krzywdzące są próby wpasowania ich w akceptowalne powszechnie "szufladki".
Nie mam złudzeń, że ta książka odmieni czyjeś życie, jednak każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku.
Bardzo mnie cieszy, że w literaturze, także tej skierowanej do czytelników nastoletnich, coraz mniej jest tematów tabu, a coraz silniejsza jest widoczność różnorodności i obecność reprezentacji osób nieheteronormatywnych. Choć część dorosłych wciąż uporczywie zamyka oczy i usta oraz zatyka uszy, to młodzież (i nie tylko) coraz częściej głośno mówi o tym, że nie pasuje do...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04
Znam ludzi, którzy powtarzają, że szkoda im czasu na wracanie do raz czytanych książek. Ja do nich akurat nie należę. Każda bowiem lektura, nawet dobrze znanej książki, jest inna, bo jej odbiór zależy od bardzo wielu czynników. Kiedy więc zobaczyłam wznowienie powieści Stephena Chboskyego, którą czytałam wiele lat temu z filmową okładką i tytułem Charlie, od razu wiedziałam, że chcę do niej wrócić. Bo Zalety bycia niewidzialnym to jedna z tych młodzieżowych powieści (chyba w czasie, gdy ją czytałam nie używało się terminu "young adult"), które z biegiem lat nie tracą na aktualności mimo zmieniających się realiów.
Oczywiście pierwszym, co rzuca się w oczy, jest okładka książki z bardzo wymowną i współgrającą z tytułem grafiką. Sama okładka ma przyjemną, lekko chropowatą fakturę. A dodatkową ozdobą tego wydania są oczywiście barwione brzegi. Tak atrakcyjne wydanie jest doskonałym magnesem dla czytelnika i czyni z powieści doskonały pomysł na prezent. Ale najważniejsze jest to, że za tymi wszystkimi ozdobnikami kryje się wartościowe wnętrze i niezapomniana opowieść.
Jeśli powiem, że jest to powieść epistolarna, pewnie wiele osób poczuje nieprzyjemny dreszcz, bo termin brzmi strasznie "szkolnie". Ale powieści dla młodych odbiorców pisane w formie listów - także jednostronnych - nie są przecież niczym nowym. Wystarczy wspomnieć choćby znaną powieść Jean Webster Tajemniczy opiekun, którą pochłaniały czytelniczki z mojego pokolenia. Ta forma przekazu ma oczywiście swoje ograniczenia, jednak autor doskonale je rozumie i nie wykracza poza ramy, a jednocześnie fantastycznie wykorzystuje atuty.
Historia Charliego jest jednocześnie osobista, jednostkowa, ale do pewnego stopnia uniwersalna. Dotyka czułych punktów nastoletnich doświadczeń - poczucia wyobcowania, pragnienia przynależności, nawiązywania przyjaźni, pierwszych zauroczeń i doświadczeń erotycznych. Z wieloma z nich utożsami się niejeden nastoletni czytelnik, mimo że akcja powieści rozgrywa się na początku lat 90., a bohaterowie nie mają dostępu ani do osobistych telefonów, ani do mediów społecznościowych.
Jednocześnie doświadczenia Charliego wykraczają też poza typowe dla tego wieku. Ten wrażliwy, wycofany, ale też inteligentny chłopak pozostaje zawsze nieco na uboczu, przez co widzi i słyszy znacznie więcej niż pochłonięci sobą rówieśnicy. Opisuje to wszystko na swój własny, nieporadny jeszcze sposób, wyjęty poza fachowe nazwy i spostrzeżenia. Dzięki jego intymnej relacji odbiorca współdoświadcza z Charliem świata i odkrywa jego jasne, ale i ciemne strony.
W tej powieści wiele dzieje się między wierszami, ponieważ nie wszystkie doświadczenia bohater potrafi zdefiniować i zrozumieć. Dzięki temu autor łagodzi nieco wydźwięk traumatyzujących przeżyć bohatera, nie odbierając im mocy. Przekaz jest nie tylko dostosowany językowo do nastoletniego odbiorcy, ale też dostrojony emocjonalnie do jego możliwości percepcyjnych. I choć poruszone zostają tu bardzo trudne, bolesne kwestie, powieść można zaproponować nastolatkom - w moim odczuciu od 15. roku życia. Mimo iż to zupełnie odmienna opowieść, postawiłabym ją w jednym szeregu choćby z Mocnymi słowami Kimberly Brubaker Bradley, która również porusza trudne tematy za pomocą dziecięcego języka i empatycznie odwołując się do wrażliwości nastoletniego odbiorcy.
Powieść kipi od emocji nie zawsze wyrażonych wprost słowami i podobnie wiele emocji wzbudza w czytelniku - i to nie tylko tym docelowym. Również do mnie trafiła w wielu aspektach i poruszyła czułe punkty. Jest w niej sporo melancholii i głęboki smutek, ale też piękno, radość i nadzieja. To taka historia obyczajowa, która wyciska łzy i czule otula ramionami. Obnaża trudne doświadczenia wieku nastoletniego, ale też udowadnia, że na końcu tunelu naprawdę widać światło, a przetrwanie nie jest jedynie pustym frazesem. Dotyka bolesnych tematów i uczy empatii oraz uważności na drogowego człowieka, jednocześnie pokazując, że wszyscy popełniamy błędy.
To rzeczywiście ponadczasowa historia, do której wróciłam nie bez lęku, ale wyszłam z tego spotkania pewna, że z czystym sercem polecać ją mogę młodzieży. A jeśli uda mi się namówić do czytania dorosłych, to będę pewna, że ukoi ich wewnętrzne dziecko i poruszy do głębi. Empatyczna, wartościowa i wiarygodna historia, która nie jest ani ckliwą opowiastką, ani przygnębiającym zapisem traum i porażek. Napisana prosto i pięknie zarazem, jest celebracją wrażliwości i uważności na drugiego człowieka. Jest też kopalnią tematów do rozmów z młodzieżą i jedną z prawdziwie międzypokoleniowych opowieści.
Znam ludzi, którzy powtarzają, że szkoda im czasu na wracanie do raz czytanych książek. Ja do nich akurat nie należę. Każda bowiem lektura, nawet dobrze znanej książki, jest inna, bo jej odbiór zależy od bardzo wielu czynników. Kiedy więc zobaczyłam wznowienie powieści Stephena Chboskyego, którą czytałam wiele lat temu z filmową okładką i tytułem Charlie, od razu...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04
Jedzenie to temat rzeka. Można go podejmować na setki różnych sposobów. Dyskutować o smakach, upodobaniach, przepisach, kulinarnych odkryciach i porażkach. O jedzeniu powstało już mnóstwo książek. A jednak wciąż można dodać coś nowego - także w wydawnictwie skierowanym do najmłodszych. Udowadnia to Łukasz Modelski swoją książką Pyszne przypadki. Niewiarygodne historie słynnych dań.
To książka, w której znajdziemy historie powstania 17 mniej lub bardziej dzieciom znanych dań. Oczywiście autor zaznacza, że te historie bywają czasem bardziej legendą niż udokumentowanym zapisem, co nie oznacza, że nie warto ich poznać. I nie szkodzi, że najmłodsi o niektórych z potraw mogli jeszcze nie słyszeć - ta lektura może być przecież doskonałym wstępem do rozpoczęcia kulinarnej przygody i poznawania nowych smaków.
Są tu historie choćby o chipsach, nachosach i sandwichach, ale też o currywurstach, bubbletea czy kurczaku marengo. O lodach na patyku i rożkach, pizzy marghericie czy potrawach, które może dzieci jedzą, choć nie znają ich nazw - jak tarta tatin czy eton mess. Może być okazją do odkrycia niezwykłości kaiserschmarrn, zapiekanki parmentier czy naleśników Suzette... a to jeszcze nie wszystko.
Każda z przedstawionych w książce historii jest na swój sposób ciekawa. Pokazuje, że czasem ogromnie popularne dania powstały w szalenie przypadkowy sposób, ale też były wynikiem zmiany podejścia do znanych już składników lub próbą oswojenia tych niepopularnych, bez których dziś nie wyobrażamy sobie domowego obiadu - jak choćby ziemniaków czy pomidorów. Można je czytać na wyrywki lub po kolei, a ponieważ nie są przesadnie rozbudowane - łatwo będzie wygospodarować chwilę na lekturę.
Książka jest nie tylko zbiorem opowiadań o genezie znanych dań, ale też połączeniem opowieści z... książką kucharską. Każda historia kończy się bowiem przepisem wręcz gotowym do samodzielnego lub rodzinnego przygotowania. Jeśli receptury są bardziej skomplikowane lub zawierają składniki nieodpowiednie dla dzieci - zostały uproszczone do tego stopnia, że bez większego wysiłku i wizyt w specjalistycznych sklepach można przygotować je w każdym niemal domu.
Z tekstem świetnie komponują się ilustracje Jacka Ambrożewskiego, który w oryginalny i wyrazisty sposób nie tylko ozdabia treść poszczególnych historii, ale przygotował wizualizację kolejnych etapów przygotowania dań. Tak wydana książka jest świetnym pomysłem na prezent i wartościową pozycją w domowej biblioteczce.
Jestem tą książką zachwycona. Zarówno zawartymi w niej historiami, jak i zgromadzonymi recepturami, które nie tylko bawią czytelnika, ale aktywizują do rodzinnej zabawy w kuchni. To nie jest pozycja jednorazowego użytku, ale początek świetnej kulinarnej przygody dla najmłodszych.
Jedzenie to temat rzeka. Można go podejmować na setki różnych sposobów. Dyskutować o smakach, upodobaniach, przepisach, kulinarnych odkryciach i porażkach. O jedzeniu powstało już mnóstwo książek. A jednak wciąż można dodać coś nowego - także w wydawnictwie skierowanym do najmłodszych. Udowadnia to Łukasz Modelski swoją książką Pyszne przypadki. Niewiarygodne historie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04
Choć bohaterami serialu Stranger Things, będącego niekwestionowanym hitem Netflixa, są nastolatki, to produkcja nie jest ściśle do nich kierowana. Po pierwsze - wyraźnie gra na sentymentach ludzi wychowanych na amerykańskich filmach z lat 80., a po drugie - zależnie od kraju otrzymała rating wiekowy w przedziale 12-16 lat (najczęściej w tej górnej granicy). Jednak podobny poziom emocji, choć w bardziej odpowiedniej do wieku formie, dzieciakom z grupy wiekowej określanej jako "middle-grade" (u nas czasem uroczo "wczesnolatki") możemy zafundować, podsuwając im powieść Colina Meloya pt. Gwiazdy zbłąkane w mroku.
Choć porównanie do serialu Netflixa wydaje się pójściem na łatwiznę, to rzeczywiście można potraktować je jako punkt odniesienia, bowiem książka Meloya, która budzi we mnie jeszcze skojarzenia z obrazami takimi jak Goonies czy Stań przy mnie, jest w istocie opowieścią grozy skierowaną do młodszej młodzieży, a do tego z akcją osadzoną w latach 80. w małym nadmorskim miasteczku. Mamy w niej czworo młodych bohaterów i bardzo niezwykłą, ale przede wszystkim niepokojącą przygodę, która staje się ich udziałem już na początku lata, w czasie wakacji przed rozpoczęciem nauki w liceum.
Intryga opiera się na niepokojącym obiekcie ukrytym głęboko pod ziemią, a odkrytym w czasie prac nad budową fundamentów hotelu w tej spokojnej nadmorskiej miejscowości. Do tego mamy czworo nastolatków, którzy nie tylko jako jedyni wyczuwają niebezpieczeństwo, ale też zmuszeni są samotnie z nim walczyć, mając nikłą pomoc raptem jednego dorosłego - gościa prowadzącego wypożyczalnię filmów - a przeciw sobie trzy nieznane, wiekowe istoty, które... Ale o tym już ciiii.
Choć po wylistowaniu elementy fabuły wydają się wtórne, Meloy bardzo sprawnie składa z nich swoją własną opowieść, w której gorączkowe działania dzieciaków i coraz bardziej namacalne zagrożenie sprawiają, że naprawdę trudno się od niej oderwać. I choć dla mnie, jako czytelnika dorosłego, pewne elementy są przewidywalne, to autor świetnie radzi sobie z podsycaniem emocji i prowadzeniem tej niepokojącej fabuły. To właśnie taka młodzieżowa literatura rozrywkowa, którą czyta się z wypiekami na twarzy i gęsią skórką na rękach, pozwalająca cieszyć się czasem spędzonym nad lekturą.
Autor bardzo rozmyślnie umieszcza ją w latach 80., czasach, kiedy leśne biwaki bez nadzoru rodziców nie były niczym niezwykłym, a bohaterowie pozbawieni możliwości kontaktu w dowolnej chwili musieli polegać na telefonach stacjonarnych, przestrzegać umówionych godzin i miejsc spotkań i samodzielnie szukać informacji. Do tego korzystali z filmów na kasetach VHS, które również mają soją rolę w tej opowieści. Ten klimat przeszłości i pewnej izolacji, w jakiej małe miasteczko pozostawało w czasach sprzed globalnej wioski, również ma swój urok.
Meloy pisze barwnie i obrazowo, ale też dobrze dobiera środki wyrazu, by zagęścić atmosferę, ale nie zawikłać nadmiernie intrygi. Do tego stawia na czworo ciekawych młodych bohaterów, którzy od lat się ze sobą przyjaźnią, jednak w obliczu zagrożenia na nowo muszą zaufać swoim możliwościom. Tym bardziej że jedno z nich ma zdolności medium, a inne dostrzega zmiany w dorosłych szybciej niż ktokolwiek inny.
Książka garściami czerpie z popkultury i daje czytelnikowi historię o przyjaźni, przygodzie, determinacji, konfrontacji z mitycznym złem, dziwnym zachowaniem dorosłych, mroczną historią miasteczka i rodziny jego założycieli. Do tego jest taką historią, którą z powodzeniem mogą przeczytać też dorośli. Dla dzieciaków zaś będzie dobrym spotkaniem z grozą i tajemnicą, z niepokojącą przygodą i pełną zwrotów akcji fabułą. Przemyślany finał dobrze wpisuje się w konstrukcję całości i pozostawia niewielkie niedomknięcie historii, podsycające nić niepokoju. Naprawdę świetnie bawiłam się przy lekturze i moim zdaniem to świetna proza dla młodocianych miłośników grozy czy horroru, ale skrojona na miarę ich wieku.
Choć bohaterami serialu Stranger Things, będącego niekwestionowanym hitem Netflixa, są nastolatki, to produkcja nie jest ściśle do nich kierowana. Po pierwsze - wyraźnie gra na sentymentach ludzi wychowanych na amerykańskich filmach z lat 80., a po drugie - zależnie od kraju otrzymała rating wiekowy w przedziale 12-16 lat (najczęściej w tej górnej granicy). Jednak podobny...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03
To nie jest jeszcze jedna książka o dojrzewaniu. A może jest, tylko w zupełnie innym wymiarze. Ale przecież wydawnictwo Dwie Siostry słynie z wydawania rzeczy nieszablonowych, nietuzinkowych i zaskakujących. Kiedy trafił do mnie komiks Heleny Stańczak Ni pies, ni wydra ucieszyłam się, ale spodziewałam się, że będzie to jeszcze jedna pozycja opisująca proces dojrzewania. Nic bardziej mylnego. To zupełnie inna, wyróżniająca się pozycja.
Komiks powstał jako praca dyplomowa w liceum plastycznym (cóż za rewelacyjny pomysł) i zawiera historie, które autorka zebrała na podstawie internetowej ankiety. Siłą rzeczy to historie bardzo różne i pochodzące z różnych czasów, ale przez to ukazujące różnorodność spektrum doświadczeń wieku nastoletniego.
Są tu pokazane sytuacje, które z perspektywy czasu wydają się dość błahe, jednak dla doświadczających je młodych ludzi mogły być prawdziwą tragedią, co często sami podkreślają. Przeczytacie tu o malowaniu się, goleniu nóg, walce z pryszczami. O pierwszych miesiączkach, stanikach, orgazmach. Jest kilka historii lekkich, a nawet wesołych, ale też poruszone są kwestie trudne - związane z dojrzewaniem, orientacją czy tożsamością. W tych szczerych opowieściach niejeden czytelnik odnajdzie echa własnych przeżyć.
Autorka i wydawnictwo stawiają na szczerość i nie cenzurują opowieści, nie wybierają ich pod tezę i nie zamieniają w lekcję. A jednak sam komiks jest bardzo ważną nauką dla każdego czytelnika. Przypomina, że nastolatki mierzą się z bardzo różnymi problemami i bywa, że ich doświadczenia są naprawdę trudne. Jednocześnie ta różnorodność oznacza też pewną wspólnotę doświadczeń, w których możemy się w czasie lektury odnaleźć. Opowieści można czytać na wyrywki, zwłaszcza że część historyjek udaje się zawrzeć w obrębie jednej strony, ale to tylko pokazuje, że nie ma doświadczeń mniej i bardziej ważnych. Każda, nawet najmniejsza historia, jest istotna, bo jest czyimś doświadczeniem.
To nietypowa, wyjątkowa lektura, która powinna trafić zarówno w ręce młodzieży, jak i dorosłych. Młodszych czytelników może przekonać, że nie są odosobnieni w swoich przeżyciach i doświadczeniach i dać w ten sposób otuchę i poczucie przynależności. Za to czytelnikom dorosłym przypomni, że bycie nastolatkiem bywa czasem koszmarnie trudne i uwrażliwi na przeżycia, które z racji wieku potrafimy traktować z dużą dozą pobłażania. To nie poradnik ani gotowa recepta na problemy, ale frapująca, skłaniająca do refleksji lektura.
To nie jest jeszcze jedna książka o dojrzewaniu. A może jest, tylko w zupełnie innym wymiarze. Ale przecież wydawnictwo Dwie Siostry słynie z wydawania rzeczy nieszablonowych, nietuzinkowych i zaskakujących. Kiedy trafił do mnie komiks Heleny Stańczak Ni pies, ni wydra ucieszyłam się, ale spodziewałam się, że będzie to jeszcze jedna pozycja opisująca proces dojrzewania. Nic...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03
Choć wszystkie książki Yvette Żółtowskiej-Darskiej Wojtek wita z dużym entuzjazmem, to najnowsza część serii Wydarzyło się naprawdę - czyli Szczęsny - wywołała najgorętszy entuzjazm. A wszystko dlatego, że imiennik mojego syna jest jednym z jego ulubionych bramkarzy, a może i nawet pierwszym w rankingu.
Książkę o Szczęsnym we wcześniejszym wydaniu od dawna mamy w swoich zasobach, ale przecież kariera Wojtka wciąż się rozwija i choćby dla tych nowych rozdziałów warto było dodać nowe wydanie do naszej biblioteczki.
Kiedy miał 9 lat, grał w ataku i chciał być napastnikiem. W wieku 16 lat opuścił rodzinę i zupełnie sam wyjechał do Anglii. Mając 20 lat, został najmłodszym bramkarzem w historii Arsenalu. Dziś stoi w jednym szeregu z najlepszymi bramkarzami świata, gra w legendarnym Juventusie, a na mundialu w Katarze obronił dwa rzuty karne – w tym jeden wykonywany przez samego Leo Messiego.
Szczęsny nigdy nie był ideałem i nigdy na takiego się nie kreował. Również autorka nie zamierza ukrywać tego faktu przed młodymi czytelnikami. I właśnie za to cenię jej książki najbardziej. Choć dostosowuje swój przekaz do młodszych odbiorców, nie pudruje rzeczywistości, ale stawia na szczerość. Pisze o trudnościach, które młody zawodnik musiał pokonać, o jego wzlotach, ale i upadkach. W ten sposób książka staje się nie tylko ciekawszą lekturą, ale i ważną lekcją dla tych, którzy o karierze piłkarskiej dopiero marzą. Z lektury wyłania się też jeszcze jedna ważna nauka - że choć bramkarz pozostaje częścią drużyny, ta pozycja oznacza pewną samotność na boisku i większy ciężar odpowiedzialności.
Książka, tak jak poprzednie, pisana jest z pasją i widoczną energią, tak że historia jest w stanie wciągnąć każdego - i fanów bramkarza, i osoby, którym ta akurat postać nie jest zbyt bliska (zresztą swego czasu autorce udało się nas przekonać do osoby Ibrahimovicia), zarówno kibiców, jak i zawodników. I to bez względu na wiek. W opowieści widać staranny research, czuć też sympatię wobec bohatera opowieści, która mimowolnie udziela się czytelnikowi. Jednak ta sympatia nie sprawia, że książka go gloryfikuje. Żółtowska-Darska pisze bez zadęcia, szczerze i interesująco.
Tekstowi, który ma nieprzytłaczającą młodego czytelnika objętość, towarzyszą czarno-białe grafiki urozmaicające lekturę, oraz bogata wklejka z kolorowymi zdjęciami. Jest tu mnóstwo informacji, ale i humoru, dzięki czemu książkę pochłania się z wyraźną przyjemnością. I to - wiem z doświadczenia - więcej niż raz.
Bardzo cieszy nas pojawienie się tego rozszerzonego wznowienia, które po części zasyca nasz głód opowieści o bramkarzach. Wiem jednak, że ta grupa ma zdecydowanie niedoszacowaną reprezentację w serii i wciąż wypatrujemy kolejnych bohaterów grających na tej dość niewdzięcznej pozycji. Niemniej każdą książkę autorki powitamy z radością, bo czyta się je z prawdziwą przyjemnością.
Choć wszystkie książki Yvette Żółtowskiej-Darskiej Wojtek wita z dużym entuzjazmem, to najnowsza część serii Wydarzyło się naprawdę - czyli Szczęsny - wywołała najgorętszy entuzjazm. A wszystko dlatego, że imiennik mojego syna jest jednym z jego ulubionych bramkarzy, a może i nawet pierwszym w rankingu.
Książkę o Szczęsnym we wcześniejszym wydaniu od dawna mamy w swoich...
2024-03
Chętnie znielubiłabym tę książkę. Żeby mi jakaś kosmitka niecnie obśmiewała Gwiezdne Wojny! Skandal. :D Tylko że... za bardzo lubię Stuarta Gibbsa i współtworzony przez Zgubę w kosmosie cykl o Bazie Księżycowej Alfa. I choć ogromnie lubię Szkołę szpiegów autora, to uważam serię księżycową za znacznie bliższą mojemu sercu.
Bardzo czekałam na powrót do Bazy Księżycowej Alfa i na kolejną przygodę w tej fascynującej acz ograniczonej przestrzeni. Byłam ciekawa, czym autor nas zaskoczy, bo że to potrafi, już nie raz się przekonałam. I rzeczywiście - w znaną już czytelnikowi scenerię i znane, ograniczone grono bohaterów wplata kolejną naprawdę ciekawą intrygę.
Ze względu na miejsce akcji (Księżyc) i czas (niedaleka przyszłość) powieść gatunkowo kwalifikowałaby się jako science fiction. Jednak fabularnie blisko jej do powieści detektywistycznej z elementami historii przygodowej. Ten miks gatunkowy jest bardzo zmyślny i wypada bardzo naturalnie, pozwalając czytelnikowi cieszyć się dojrzałą opowieścią dla niedojrzałych czytelników (ale dla tych dojrzałych też).
Ogromnie podoba mi się, że autor pokazuje, z iloma niedogodnościami wiąże się życie kolonii na Księżycu. To, co pozostałym może wydawać się przygodą życia i okazją do szalonych zarobków, zupełnie inaczej wygląda na miejscu, zwłaszcza dla dzieciaków, które zostały poniekąd skazane na własne towarzystwo niezależnie od preferencji. Pomijam już praktycznie brak prywatności i możliwości do pozostawania sam na sam z własnymi myślami.
Młodzi bohaterowie są naprawdę świetni i mimo że mieszkają w bardzo nietypowym miejscu, wciąż mierzą się z typowymi dla nastolatków problemami - zarówno w grupie rówieśniczej, jak i w kontaktach z dorosłymi. Humoru, którym okraszona jest wartka, pełna zwrotów akcja, jest tu mniej niż w serii szpiegowskiej, co nie znaczy, że powieść jest mniej atrakcyjna. Gibbs pisze z lekkością i tworzy wciągającą fabułę, od której nie można się oderwać, wyciskając jak cytrynkę zarówno walory kryminalne, jak i fantastycznonaukowe. A przy tym całość pozostaje przystępna dla młodszych nastolatków. Dorzućmy jeszcze do tego świetne ilustracje Marty Krzywickiej, które wspaniale dopełniają obrazu publikacji.
Ważna jest też sama zagadka - zaginięcie jednego z lunarnautów wydaje się niemal niemożliwe w tak ograniczonej przestrzeni, a jednak Gibbs udowadnia, że nie tylko wprowadza je do fabuły, ale wykorzystuje do poruszenia też wielu innych interesujących kwestii. Zaginięcie jednej osoby to zagadka, którą pozostali lunarnauci muszą rozwiązać, ale jednocześnie katalizator wielu innych zdarzeń, które mają wpływ na całą społeczność. Siłą rzeczy w centrum tego wszystkiego stoi Dash, który próbuje skorzystać z pomocy swojej pozaziemskiej przyjaciółki. A na czytelnika czeka mnóstwo zwrotów akcji i niewiadomych.
Powieść spełniła wszystkie moje oczekiwania i fantastycznie bawiłam się w czasie lektury. Mogłabym powiedzieć, że wchodzi gładko jak masełko, ale to niewiele mówi o nie samej. A Zguba w kosmosie to świetna młodzieżówka detektywistyczo-przygodowa osadzona w futurystycznych realiach i sprytnie czerpiąca z różnych gatunków literackich. Ma wyrazistych, budzących sympatię bohaterów i - ponownie - zaskakujące zakończenie. Bywa zabawna, ale też jest całkiem dojrzałą historią skierowaną do młodszych nastolatków. Zapewnia iście kosmiczną rozrywkę.
Chętnie znielubiłabym tę książkę. Żeby mi jakaś kosmitka niecnie obśmiewała Gwiezdne Wojny! Skandal. :D Tylko że... za bardzo lubię Stuarta Gibbsa i współtworzony przez Zgubę w kosmosie cykl o Bazie Księżycowej Alfa. I choć ogromnie lubię Szkołę szpiegów autora, to uważam serię księżycową za znacznie bliższą mojemu sercu.
Bardzo czekałam na powrót do Bazy Księżycowej Alfa...
2023-03
Wcześniejsze tomy serii komiksowej Sami Bruna Gazzotti i Fabiena Vehlmanna zaintrygowały i mnie, i Wojtka. Sprawdziły się jako komiksy skierowane do młodszej młodzieży i pozostawiły nas w oczekiwaniu na kontynuację. Chociaż znam już niejedną katastroficzną czy antyutopijną opowieść o dzieciakach zdanych na siebie we wrogim otoczeniu, twórcy raz za razem dowodzą, że mogą stworzyć oryginalną fabułę. Nie inaczej jest w przypadku kolejnego zeszytu z serii - W przepaści.
Niesamowite w tej serii jest to, że wraz z pojawianiem się kolejnych odpowiedzi na nurtujące bohaterów i czytelników pytania, pojawiają się kolejne niewiadome i zagadki do rozwiązania. Choć wiemy już, że dziwne miejsce, w której wszyscy znaleźli się SAMI, bez dorosłych, jest wymiarem zawieszonym między życiem a śmiercią, nie mamy pojęcia, jak dokładnie te wszystkie dzieci się tam znalazły i co je czeka.
Jednocześnie na te rozważania nie ma wcale zbyt wiele czasu, bo bohaterowie wciąż muszą walczyć o przetrwanie, a niezidentyfikowane zagrożenie czyha dosłownie wszędzie. Dzieciaki uczą się polegać na sobie, choć wcale to nie jest łatwe, ale we wrogim otoczeniu to wszystko, na co mogą liczyć.
Tekstu w komiksie jest niewiele, dialogi są proste, ale dobrze dopasowane do fabuły. Wypełniają tę przestrzeń, której nie można oddać samym obrazem, a jednocześnie nie stanowią bariery dla odbiorców, którzy wprawiają się w czytaniu. Scenariusz Vehlmanna muszę uznać za rzeczywiście udany i dopracowany pod kątem potencjalnego odbiorcy. Sama jestem ciekawa, z czym jeszcze mierzyć się będą bohaterowie. Frajdę sprawia mi nie tylko odkrywanie mechaniki tego świata, ale snucie teorii o przyczynach zastanego stanu i tego, dokąd może ta historia prowadzić.
W przepaści znów ciekawie rozwija historię i kontynuuje rozpoczęte wątki, a scenariusz raz za razem zaskakuje. Seria, która wydawała się opowieścią postapokaliptyczną okazała się bardziej science fiction o dodatkowym wymiarze, a jednocześnie wciąż jest interesującą historią skupioną na przetrwaniu, zaufaniu oraz dynamice grupy. A finałowy cliff-hanger sugeruje, że twórcy nadal nie postawili kropki nad i.
Wcześniejsze tomy serii komiksowej Sami Bruna Gazzotti i Fabiena Vehlmanna zaintrygowały i mnie, i Wojtka. Sprawdziły się jako komiksy skierowane do młodszej młodzieży i pozostawiły nas w oczekiwaniu na kontynuację. Chociaż znam już niejedną katastroficzną czy antyutopijną opowieść o dzieciakach zdanych na siebie we wrogim otoczeniu, twórcy raz za razem dowodzą, że mogą...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03
Co mógłby czytać zakopiański Biały Miś, żeby odprężyć się po całym dniu na gwarnych Krupówkach? Ja poleciłabym mu Czorta z Zakopca Iwony Banach. I to nie tylko dlatego, że i Zakopane, i Biały Miś się w książce pojawiają. Przede wszystkim dlatego, że doskonale jest się zrelaksować przy ciekawej przygodzie suto podlanej humorem, a prawda jest taka, że to autorce naprawdę dobrze wychodzi.
To już trzecia odsłona serii komedii kryminalnych dla młodszej młodzieży z trojgiem przesympatycznych i sprawiających masę kłopotów dzieciaków. I muszę przyznać, że równie jak poprzednie udana. Spodziewałam się dobrej zabawy i ciekawej historii i ją dostałam. Humor słowny i sytuacyjny, komedia pomyłek, wszystko to składa się na wspaniałą zabawę.
Oczywiście komedia komedią, ale przecież "kryminalna" część też musi być dla czytelnika ciekawa, żeby oba człony były równoprawne. I tu również bez zaskoczeń - czyli miało być dobrze i jest bardzo dobrze. Przedstawione w powieści wydarzenia wynikają bezpośrednio z przygód, które są już za nami, a jednocześnie są kolejną osobną historią gotową do odkrycia. Tym razem w nowym otoczeniu i z nieoczekiwaną pomocą kolejnej młodej bohaterki.
Wspaniali młodzi bohaterowie, którzy są przekochani, choć czasem rozbrajająco nierozgarnięci (ale w taki sympatyczny sposób), wciągają odbiorcę w swoje śledztwo i podążają tropem wskazówek zawartych na pewnej kartce. A że to, co zobaczą, i to, co podsłuchają, tłumaczą sobie po swojemu, fabuła książki jest naprawdę nieprzewidywalna. Poza tym nie chodzi o to, by popisywać się wiedzą, chodzi o to, by wraz z bohaterami co nieco się nauczyć. Zupełnie mimochodem.
Uwielbiam to, jak nieoczekiwanie wypadają wszelkie konfrontacje pomysłów i wyobraźni dzieciaków z wypowiedziami i działaniami dorosłych. Na styku tych światów rodzi się właśnie komizm, któremu trudno się nie poddać. Mimo iż z książkowym humorem nie zawsze mi po drodze, to przy tej serii bawię się zawsze znakomicie i uważam, że takie książki to doskonały pomysł na rozładowanie napięć po całym dniu w szkole.
Banach łączy w książce w dobrych proporcjach warstwę kryminalną i prowadzone przez dzieciaki śledztwo z przygodą, humorem i współpracą w grupie - a w Czorcie... do tej drużyny z piekła rodem (wg tych, którym z dzieciakami nie po drodze) dołącza jeszcze miejscowa dziewczyna, która doskonale do naszej trójki pasuje. Autorka dobrze wykreowała swoich głównych bohaterów, stawiając przede wszystkim na całkiem zwyczajne dzieciaki. Bez supermocy, popełniających błędy, spierających się czasem, a jednak działających wspólnie. I - ku rozpaczy dorosłych - wciąż głodne nowych przygód.
Jestem gotowa powtarzać to za każdym razem - uważam, że mogę nazwać Guśkę, Ptysia i Leonka współczesnymi (choć w oryginalny sposób) odpowiednikami Janeczki i Pawełka z kryminalnych komedii dla młodzieży pisanych przez niezrównaną Joannę Chmielewską. Chyba nie było dotąd w literaturze godniejszych następców. Iwona Banach, podobnie jak Chmielewska, łączy w swojej książce ciekawą intrygę i tajemnicę (jak się okazuje - niejedną) ze sporą dawką humoru, oferując młodym odbiorcom rozrywkę na bardzo dobrym poziomie.
Iwona Banach zadbała o to, by było śmiesznie, ale też tajemniczo i ciekawie. Poza poziomem rozrywki nie można mówić w przypadku tej powieści o powtarzalności, bo kolejne przygody trojga bohaterów są wciąż świeże i zaskakujące. Z korzyścią działa tu także zmiana miejsca akcji. Powieść spodoba się zarówno wielbicielom rozwiązywania zagadek i dreszczyku emocji w kontakcie z niebezpieczeństwem, jak i szukających okazji do uśmiechu. Ciekawa, pogodna powieść, której kartki dosłownie uciekają spod palców w czasie lektury. Z dumą zachęcamy was z Wojtkiem do lektury.
PS Jeśli nie boicie się zdziecinnieć, czytając "bajki dla dzieci", to zachęcam was do tej lektury. Myślę, że nie będziecie narzekać na nudę i nie raz utożsamicie się z bezradnością dorosłych opiekunów tej fantastycznej trójki. A ja... ja się coraz bardziej przekonuję do komedii kryminalnych.
Co mógłby czytać zakopiański Biały Miś, żeby odprężyć się po całym dniu na gwarnych Krupówkach? Ja poleciłabym mu Czorta z Zakopca Iwony Banach. I to nie tylko dlatego, że i Zakopane, i Biały Miś się w książce pojawiają. Przede wszystkim dlatego, że doskonale jest się zrelaksować przy ciekawej przygodzie suto podlanej humorem, a prawda jest taka, że to autorce naprawdę...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03
Powieści młodzieżowe to temat rzeka. Obejmujący wiele gatunków, występujących w wielu odmianach. I marketingowo rywalizujących obecnie o uwagę z powieściami young adult, które to często kierowane są do - nomen omen - młodych dorosłych, ale trafiają najliczniej do odbiorców nastoletnich. Daleka jestem od odsądzania YA od czci i wiary, ale czasem bardzo trudno jest określić, które z tych powieści będą odpowiednie dla naszych nastoletnich dzieci, zwłaszcza tych, którym do dorosłości jeszcze trochę brakuje. I tu bardzo dobrym wyborem są wartościowe książki dla młodzieży ukazujące się w ramach serii wydawniczej Wydawnictwa Literatura "Plus minus szesnaście". Niejedną już tutaj polecałam, a dziś do tego grona włączam Najukochańszą Joanny Jagiełło.
Joanna Jagiełło prowadzi swoją narrację z ogromnym wyczuciem i łagodnością, pozwalając wybrzmieć w jej toku emocjom bohaterów, a czytelnikom nawiązać z nimi relację. Choć sama powieść nie jest zbyt obszerna, a akcja wcale nie pędzi na łeb na szyję, dzieje się tu wiele i zostaje poruszonych wiele istotnych problemów.
Autorka tworzy oryginalną historię, w której liczą się nie tyle szokujące zdarzenia - choć zaskoczeń jest tu wcale nie mało - ale relacje, jakie bohaterka nawiązuje z otaczającymi ją ludźmi. Poznajemy tu nastolatkę, która niby niespecjalnie różni się od rówieśników, ale nie udaje jej się z nimi nawiązać bliższych relacji, a ona sama czuje się właściwie "osobna". Ta osobność, powstała z niewyjaśnionych przyczyn, jest dla Miłki czymś znanym, choć nie do końca zrozumiałym, tym bardziej że w jej otoczeniu brakuje kogoś, z kim mogłaby o niej porozmawiać. Jagiełło przygląda się tej osobności bohaterki wnikliwie, ale też z dozą czułości i zrozumienia, co sprawia, że niejeden nastoletni czytelnik poczuje z Miłką bliskość.
Jednak to, że w grupie rówieśniczej bohaterka czuje się osamotniona nie znaczy, że nie ma tu innych relacji, którym należy się przyjrzeć. Mamy tu przede wszystkim naprawdę skomplikowaną relację z matką, której bohaterka niemal nie zna - w końcu przez dziesięć ostatnich lat mieszkała z babcią, a rodzicielkę widywała sporadycznie, i której nie rozumie. Skupiając się na wszystkim, co je różni, i co różni matkę od ukochanej babci, dziewczyna nie zauważa tego, co je obie łączy. Odkrywanie wspólnych cech, celów i marzeń sprawi, że wraz ze zmieniającą się relacją, zmieniać się będzie także dziewczyna.
Najukochańsza to powieść, w której bardzo ważna jest miłość. Z jednej strony miłość matki i córki, niemożliwa do skreślenia mimo trudnych okoliczności. Z drugiej młodzieńcze kiełkujące uczucie, pierwsza miłość, która sprawia, że dziewczyna zaczyna otwierać się na drugiego człowieka. Obie te miłości budzą wiele emocji, choć autorka pokazuje je bez popadania w emfazę czy przesadną czułostkowość. Ze starannie dobranych słów, zdań i scen tworzy przestrzeń, w której czytelnik może samodzielnie przyglądać się tym uczuciom i wyciągać wnioski.
To z jednej strony delikatna, z drugiej dojrzała opowieść dla czytelników, którzy powoli kroczą ku dojrzałości, a w dylematach bohaterów odnajdą odbicie własnych radości i smutków, lęków, problemów i nadziei. Powieść pisane z empatią i wyczuciem, piękna w słowach i elementach fabuły.
Po tę powieść obyczajową z powodzeniem sięgnąć mogą czytelnicy od 12 lat. Znajdą tu poruszającą opowieść o odbudowywaniu relacji z nieobecną matką, szukaniu swojego miejsca w grupie rówieśniczej, potrzebie odkrycia tożsamości ojca oraz rodzącym się pierwszym uczuciu do chłopaka. W tle tego wszystkiego mamy tajemnicze reminiscencje z przeszłości i historie o paleniu czarownic. Wszystko to tworzy razem wciągającą, pełną emocji i trudnych spraw, za to pozbawioną przesadnego dydaktyzmu opowieść. Skupioną na relacjach, z ich cieniami i blaskami, czasem smutną, ale z dużą dozą nadziei. Taką, którą bez obaw można sprezentować własnym albo cudzym dzieciom, ale też przeczytać samemu.
Powieści młodzieżowe to temat rzeka. Obejmujący wiele gatunków, występujących w wielu odmianach. I marketingowo rywalizujących obecnie o uwagę z powieściami young adult, które to często kierowane są do - nomen omen - młodych dorosłych, ale trafiają najliczniej do odbiorców nastoletnich. Daleka jestem od odsądzania YA od czci i wiary, ale czasem bardzo trudno jest określić,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03
Straszne historie najbardziej kojarzą mi się z jesienią. Z tym okołohalloweenowym czasem, kiedy w otoczeniu drążonych dyń czy papierowych nietoperzy siadamy z książką w fotelu, zawinięci w ciepły kocyk. Ale przecież można sobie podobną lekturę zaserwować o każdej porze roku - czy to mroźną zimą, kapryśną wiosną, czy też w długi letni wieczór. A jeśli szukacie interesującej powieści na taki właśnie niepokojący seans czytelniczy, idealnej dla młodszych nastolatków (albo do czytania wspólnie z nimi), to zwróćcie uwagę na Aveline Jones i Wiedźmi Krąg Phila Hickesa.
Wciąż pamiętam przyjemność, z jaką czytałam pierwszą książkę o Aveline i byłam ciekawa, czy autorowi uda się raz jeszcze przywołać tamten klimat. Okazuje się jednak, że drugi tom oferuje nam przygodę w nieco innym klimacie, ale równie przyjemnie niepokojącą.
Właśnie ten specyficzny klimat sprawia, że książki są tak wyjątkowe. Klimat idealny do tego, by czerpać tę przyjemność z lektury, która rodzi się na granicy bezpieczeństwa i niepokoju. Tam, gdzie porzucamy racjonalność, dopuszczając do siebie historie o duchach, upiorach, wiedźmach i innych stworzeniach, a jednocześnie czujemy się błogo bezpieczni w ulubionym fotelu. Kiedy rozkoszujemy się dreszczykiem stawiającym na baczność włoski na rękach. I właśnie taką historię oferuje nam Hickes.
Tym razem nie mamy nadmorskiego miasteczka poza sezonem i dmącego wiatru, ale spokojne lato w wiejskim domku. Ten czas może być leniwy albo nawet nudny, chyba że ciekawość zachęci nas do odwiedzenia owianego złą sławą kamiennego kręgu. Niepokój pojawia się tam, gdzie zebrane zostają legendy o czarownicach i niegasnąca wiara mieszkańców w to, że kamienny krąg skrywa mroczne tajemnice.
To miejsce wręcz stworzone dla naszej sympatycznej bohaterki, która z lubością pochłania historie o duchach i wciąż gotowa jest podążać za śladem niezwykłych opowieści. Swoją dociekliwość wykorzystuje do zdobywania także książkowej wiedzy o miejscach, przedmiotach i legendach, co finalnie okazuje się bardzo przydatne. Tym bardziej gdy odkrywa, że historie o wiedźmach nie muszą być wcale odległą przeszłością.
Ale historia o Aveline to nie tylko opowieść o niepokojących zjawiskach. To także nastoletnie problemy, takie jak zawieranie przyjaźni, umiejętność asertywności w kontakcie z rówieśnikami czy zrozumienie własnych potrzeb. Historia marzenia o zemście i o tym, że spełnianie wszystkich zachcianek nie jest tak atrakcyjne, gdy traci się najbliższe osoby. W tej powieści znajdziemy przygodę, tajemnice i niesamowite zjawiska, ale też uniwersalne problemy i wartości.
Świetnie jest bać się we własnym łóżku, pod własną kołdrą, z rodzicami tuż za ścianą. Historie grozy dostarczają emocji i są świetną rozrywką, a opowieść o Aveline idealnie wpisuje się w ten nurt, oferując młodemu czytelnikowi interesującą przygodę z elementami nadnaturalnymi. To świetna lektura z urzekającą okładką i klimatycznymi, czarno-białymi ilustracjami. A przede wszystkim wciągająca i bardzo przyjemnie niepokojąca lektura dla młodszych nastolatków, która może spodobać się też ich rodzicom.
Straszne historie najbardziej kojarzą mi się z jesienią. Z tym okołohalloweenowym czasem, kiedy w otoczeniu drążonych dyń czy papierowych nietoperzy siadamy z książką w fotelu, zawinięci w ciepły kocyk. Ale przecież można sobie podobną lekturę zaserwować o każdej porze roku - czy to mroźną zimą, kapryśną wiosną, czy też w długi letni wieczór. A jeśli szukacie interesującej...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03
Czekaliśmy niecierpliwie na dalszy ciąg Legendy o Źrenicy Oka Karin Erlandsson, bo dwa poprzednie tomy urzekły nas jako opowieść. Nic więc dziwnego, że na Grotołazkę nie zdążył opaść ani jeden pyłek kurzu. Bo i temat pragnień, które potrafią przysłonić cały świat, jest interesujący, i bohaterki serii polubiłam. A najnowsza część nie zawiodła nadziei.
Trzecia część cyklu znów urzeka okładką, hipnotyzującą dającym złudzenie głębi geometrycznym kształtem i idealnie do tytułu i treści pasującym wizerunkiem skalistego zbocza. Jednak najważniejszym jej atutem jest sama historia - niebanalna, emocjonująca, niezapomniana.
Autorka nie pędzi z opowieścią na łeb, na szyję, pozwalając, by kolejny etap historii rozwijał się równomiernie i obok akcji rozwijały się też relacje między bohaterkami. Mamy tu więc podróż w poszukiwaniu legendarnej perły, ale przede wszystkim emocje, jakie towarzyszą Mirandzie, Syrsie i Lydii. Syrsa wciąż urzeka dziecięcą ciekawością i energią, której nie zdusiły przykre doświadczenia. Lydia ma w sobie ten rodzaj spokoju, który jest oparciem dla otoczenia. Za to w Mirandzie kotłują się uczucia. Ona najbardziej jest podatna na palące pragnienie odnalezienia Źrenicy Oka i ona najprędzej może się w tej obsesji zatracić. Do rozstrzygnięcia pozostaje pytanie, czy przyjaźń jest w stanie utrzymać ją na powierzchni i zawrócić ze zgubnej drogi.
Erlandsson tworzy niebanalną historię, której przyglądać się można na wielu różnych poziomach. Czy to podążając za akcją, czy oddając refleksji nad naturą pragnień i kwestią ich zaspokajania. Kiedy marzenie przeradza się w obsesję? Kiedy realizujący swoje plany marzyciel przekracza granicę marzeń innych osób? Czy dla pragnienia można poświęcić wszystko i wszystkich? A to tylko część z zagadnień, które porusza autorka.
Baśniowy aspekt opowieści czujemy w rytmie, spokojnym tempie, napięciu budowanym nie na szalonej akcji, lecz starannie snutej opowieści i hipnotycznie kuszącej tajemnicy związanej z legendarną perłą i jej mocą. Czujemy też ten aspekt w pewnej uniwersalności świata, jego niedookreśleniu, pozwalającemu wyobrazić ją sobie w dowolnym miejscu i czasie. Nie detale tła mają tu bowiem kluczowe znaczenie, lecz temat i mądre przesłanie.
Czy historię z Legendy... dałoby się opowiedzieć w ramach jednej książki? Pewnie tak. Ale to podzielenie historii na etapy rozgrywające się w poszczególnych tomach pozwala skupić się na kolejnych istotnych aspektach, a przy tym rozsmakować w słowach. Poznać nowe miejsca na mapie świata, spotkać nowych ludzi. I przeżyć kolejne dramatyczne chwile, w których wcale nie ma gwarancji, że skończą się dla wszystkich szczęśliwie. Autorka bowiem nie lukruje rzeczywistości i każe bohaterom mierzyć się z konsekwencjami wydarzeń.
Grotołazka to opowieść o pragnieniach. Tych, które równoważą pragnienia innych, i tych, które każą się im poddać. Jest jednocześnie historią o przyjaźni i więziach rodziny z wyboru, przełamywaniu obsesji i rzeczach, które mają w życiu znaczenie. Tę baśniową opowieść doskonale przełożyć można na pozaksiążkowe życie, czerpiąc dla siebie z jej mądrego, czytelnego przesłania. Warto zanurzyć się w jej głębi. Ta wspaniała powieść znów urzekła mnie od pierwszej do ostatniej strony i zostawiła z ważną refleksją, choć i łzę uroniłam w jej trakcie. To idealna książka dla tych czytelników, którzy jedną nogą wciąż stoją w świecie baśni, a drugą coraz mocniej stąpają po ziemi.
Czekaliśmy niecierpliwie na dalszy ciąg Legendy o Źrenicy Oka Karin Erlandsson, bo dwa poprzednie tomy urzekły nas jako opowieść. Nic więc dziwnego, że na Grotołazkę nie zdążył opaść ani jeden pyłek kurzu. Bo i temat pragnień, które potrafią przysłonić cały świat, jest interesujący, i bohaterki serii polubiłam. A najnowsza część nie zawiodła nadziei.
Trzecia część cyklu...
2024-03
Raymie, Louisiana i Beverly. Te trzy dziewczynki stały się moimi przyjaciółkami za sprawą wyjątkowych książek Kate DiCamillo. Niezbyt obszerne powieści, których są bohaterkami, okazały się jedną z bardziej interesujących lektur dla młodzieży, jakie w ostatnim czasie czytałam. I naprawdę niecierpliwie czekałam na możliwość przeczytania trzeciego tomu cyklu, czyli Beverly. Tu i teraz.
Żadna z przyjaciółek nie miała łatwego życia, a Beverly, z wiecznie pijaną matką i ojcem, który porzucił rodzinę, tylko w przyjaźni znajdowała ukojenie. Od wyjazdu Louisiany miała tylko Raymie i Kumpla, psa przybłędę, a jego śmierć sprawia, że dziewczyna traci grunt pod nogami i impulsywnie wyrusza w drogę.
W tej książce możemy lepiej poznać tę z dziewczyn, która wydawała się najmniej czuła i bywała opryskliwa. Jej gruboskórność okazuje się jednak mechanizmem obronnym, sposobem na radzenie sobie z sytuacją życiową i poczuciem osamotnienia. Kiedy jednak w nowym miejscu spotyka życzliwych ludzi, wbrew sobie zaczyna się otwierać. Do głosu dochodzi wrażliwość dziewczyny, a ona sama po raz pierwszy czuje, że gdzieś przynależy.
To bardzo dojrzała książka, choć kierowana do młodego odbiorcy, i pewnie niejednego rodzica zadziwi czternastolatka bez konsekwencji uciekająca z domu, znajdująca pracę i jeżdżąca bez skrępowania samochodem. Do tego wzmianki bez owijania w bawełnę o nieobecnym ojcu i nałogu matki. Weźmy jednak pod uwagę, że akcja osadzona jest w latach 70. XX wieku, kiedy znacznie więcej rzeczy mogło ukryć się przed okiem służb. Do tego DiCamillo szczerze pokazuje sytuację dziecka, która wcale nie jest nierealna.
A jednak nie jest to historia skupiona na trudnym dzieciństwie. To raczej inicjacyjna proza dodająca otuchy, pełna ciepła i wiary w to, że nawet poranione dusze mogą odnaleźć szczęście. Przemiana Beverly nie dokonuje się spektakularnie, a jednak jest zauważalna i porusza do głębi. Jest w niej wiara w uzdrawiającą moc życzliwości drugiego człowieka i to, że własną siłę odnajdujemy w przyjaźni.
Powieść jest napisana z lekkością, a nawet pewną brawurą, choć porusza trudne tematy. Jest w niej także pewna czułość i delikatność oraz szczerość. Jest jak kojący okład przykładany na stłuczone kolano i urzekająca opowieść o tym, że na świecie obok zła jest też masa dobra. Opowieść uczy empatii, podkreśla moc życzliwości i pokazuje, że czasem za grubą skórą chowa się wrażliwy i łaknący przyjaźni człowiek. Pokochałam wszystkie trzy części cyklu i jest mi żal, że to już koniec, a lekturę będę pewnie jeszcze niejednokrotnie polecać. Te powieści wyróżniają się na tle innych obyczajówek i są świetnym doświadczeniem zarówno emocjonalnym, jak i literackim.
Raymie, Louisiana i Beverly. Te trzy dziewczynki stały się moimi przyjaciółkami za sprawą wyjątkowych książek Kate DiCamillo. Niezbyt obszerne powieści, których są bohaterkami, okazały się jedną z bardziej interesujących lektur dla młodzieży, jakie w ostatnim czasie czytałam. I naprawdę niecierpliwie czekałam na możliwość przeczytania trzeciego tomu cyklu, czyli Beverly. Tu...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02
Supersi to kolejny z komiksowych cykli, który przykuł naszą uwagę i którego kolejne części przekonały nas do podążania za historią trójki dzieciaków, które przybyły na Ziemię z kosmosu i próbują radzić sobie bez rodziców. Do kolekcji dołączyliśmy właśnie zeszyt czwarty pt. Samotność.
Troje dzieci z innej planety – Mat, Lili i Benji – są obdarzone supermocami i wspomagane przez robota Ala. Są rozdarte między chęcią prowadzenia normalnego życia wśród ludzi a lękiem przed odkryciem, kim są. W tej serii autorzy podejmują takie tematy, jak poszukiwanie tożsamości, rodziny, samotności i odmienności pod przykrywką opowieści o superbohaterach.
W czwartym tomie dowiadujemy się, że Mat nie radzi sobie po zniknięciu Benjiego, bo nadal jest w szoku, a jego siostra Lili za wszelką cenę próbuje odszukać młodszego brata. Nieoczekiwanie dzieci znajdują schronienie u inspektora Leseca, który zrobi wszystko, żeby im pomóc.
Przyznam, że ten tom odrobinę mnie rozczarował. Spodziewałam się, że po porwaniu Benjego akcja przyspieszy, a w znacznej części pozostaje statyczna. Z jednej strony rozumiem, że autorzy chcieli pokazać, że starsze dzieci próbują cierpliwie czekać na wieści i radzić sobie z poczuciem winy, ale tej skupionej na emocjach części nie równoważy przedstawienie tego, co dzieje się z najmłodszym z rodzeństwa.
Przypuszczam, że autorzy chcieli zasugerować, że na Benjim próbowano eksperymentować, ale chcieli też uniknąć drastycznych scen - w końcu to komiks dla grupy określanej jako middle-grade. I w tym zawoalowaniu mam wrażenie, że coś umyka, czegoś brakuje, choć może to kwestia wieku odbiorcy i młodsi czytelnicy nie dopatrzą się tu wad.
Mimo wszystko wciąż uważam, że to seria warta uwagi, a czwarty zeszyt zgrabnie kontynuuje opowieść o dzieciakach, których supermoce mogą stanowić ich przekleństwo, a przede wszystkim nie chronią ich przed błędami. Znów mamy walkę z własnymi słabościami i poczuciem porażki, a przede wszystkim poczuciem winy. Podoba mi się też wątek policjanta, który w uroczo nieporadny sposób próbuje nie tylko pomagać dzieciakom, ale też wesprzeć je emocjonalnie, choć sam wiele wycierpiał.
Za warstwę rysunkową odpowiada Dawid. To dzięki niemu młodzi bohaterowie nabrali kształtów, charakterystycznych rysów, a barwne kadry zapełniły się i ożyły. Pozycja jest przyjemna w odbiorze, ciekawa i przede wszystkim czytelna dla docelowego odbiorcy. I mimo że mam wobec tego tomu pewne zastrzeżenia, to finałowy cliff-hanger znów rozpalił moje oczekiwania i niecierpliwie wyglądam kontynuacji.
Supersi to kolejny z komiksowych cykli, który przykuł naszą uwagę i którego kolejne części przekonały nas do podążania za historią trójki dzieciaków, które przybyły na Ziemię z kosmosu i próbują radzić sobie bez rodziców. Do kolekcji dołączyliśmy właśnie zeszyt czwarty pt. Samotność.
Troje dzieci z innej planety – Mat, Lili i Benji – są obdarzone supermocami i wspomagane...
2024-02
O wojnie można opowiadać na dziesiątki sposobów. W formie wspomnień, reportaży, powieści na faktach czy literackiej fikcji. Można o niej opowiadać dorosłym, ale też dzieciom. Choć przekaz dla najmłodszych bywa najczęściej mocno złagodzony. Co wcale nie musi oznaczać lukrowania rzeczywistości. Bo - jak udowadnia Olga Rusina w książce Morele rozkwitają nocą - można o wojnie opowiedzieć zarówno pięknie, jak i prawdziwie.
Jest 2015 rok. Dziewięcioletni Ustym mieszka w miasteczku niedaleko okupowanego przez Rosjan Doniecka. Odkąd wybuchła wojna, jego świat stopniowo się zmienia: pobliskie pole zostaje zaminowane, przestaje działać szkoła, zaczynają się ostrzały. Gdzieś w pobliżu stacjonuje Mistrz – żołnierz ochotnik obdarzony niezwykłą wyobraźnią.
Ustym i Mistrz nigdy się nie poznają. Poznają jednak Esa – zagubionego mówiącego drona, który staje się ich wspólnym przyjacielem. To on pomaga im zmierzyć się z nową, niełatwą rzeczywistością. Bo choć mało kto go widzi i słyszy, Es może zobaczyć bardzo wiele – i sprawić, by jego przyjaciele znów przenieśli się w miejsca, do których dostęp odebrała im wojna.
Rusina opowiada o wojnie, która dla Ukrainy toczy się nie od dwóch, a dziesięciu już lat, o czym zdarza nam się zapomnieć. Sytuuje też akcję w okolicach, które doświadczyły grozy zbliżających się i potęgujących działań wojennych, najpierw przyjmując ludzi uchodzących z terenów przejętych przez wrogie państwo, a później opuszczanych przez ludzi, którzy musieli dokonać trudnego wyboru między pozostawieniem swoich domów i większości dobytku i udaniem się w bezpieczne miejsce a trwaniem w niepewności, ale na swoim.
O takich ludziach jest ta historia. I o ludziach, którzy tych terenów próbują bronić. Jednak nie jest opowieścią, jakiej byśmy się spodziewali. Olga Rusina wprowadziła bowiem do niej jednego bardzo niezwykłego bohatera - drona, który stracił kontakt ze swoim pilotem, za to zyskał coś na kształt samoświadomości i próbuje zrozumieć otaczający go świat i ludzi. Es, bo takie imię ów dron otrzymał, z jednej strony staje się łącznikiem między historią o chłopcu żyjącym na zagrożonych terenach a opowieścią o żołnierzu o pseudonimie Mistrz. Z drugiej strony jego próby zrozumienia ludzkich przyjaciół i ich emocji stają się pomostem między młodym odbiorcą książki a reprezentowanymi przez tych bohaterów doświadczeniami wojny i zagrożenia.
Niemal dziecięca ciekawość Esa i jego dociekliwość są naprawdę urocze. Tym łatwiej będzie dzieciom się z nim utożsamić i go polubić. To tak fascynująca postać, że finalnie żałuję, że nie dostajemy jakiegoś wymyślnego happy endu z Esem w roli głównej. Z drugiej strony Rusina, choć wprowadza do historii ten nierealistyczny element, nie zakłamuje rzeczywistości i nie daje fałszywej nadziei. Owszem, zakończenie, które proponuje, dodaje otuchy, ale nie jest wyssane z palca. Jest najlepszym z możliwych w tych okolicznościach i za to też mam do niej szacunek.
Odrealniając odrobinę tę opowieść, Rusina tworzy dla dziecięcego czytelnik bezpieczną przestrzeń, w której może on na swoich warunkach historię o wojnie przyjąć. Może ją potraktować jak bajkę, skupić się na bardziej dosłownych elementach. Może dociekać, rozmawiać o zawartych w niej wątkach i motywach, lub pozostać odrębnym, odsunąć od siebie to, co mogłoby go zbyt mocno przytłoczyć. Ta bezpieczna przestrzeń pozwala poruszyć trudne tematy, takie jak życie w poczuciu zagrożenia, międzynarodowy konflikt, walka, śmierć i konieczność ucieczki, a jednocześnie nie wywołać w dziecku większego dyskomfortu niż może ono znieść. Buduje empatię i zrozumienie dla osób wojną dotkniętych, ale nie traumatyzuje.
Poruszyło mnie, jak Rusina wspaniale zawarła w książce doświadczenia uchodźcze - rosnące zagrożenie, które zmusza do porzucenia domu i wszystkiego, co było znajome i kochane, ucieczkę, próbę odnalezienia się w nowym miejscu i wśród ludzi, których codzienność różni się od bolesnych doświadczeń, które uchodźcy mają w sobie. I wreszcie ten stan wewnętrznego rozerwania, które pojawia się, gdy osiadamy na dłużej w jednym miejscu i tracimy poczucie, gdzie tak naprawdę jest nasz dom - czy jeszcze w miejscu, które musieliśmy porzucić, czy tu, gdzie znaleźliśmy swój azyl.
Piękne jest w tej historii także to, że niesie ona w sobie opowieść nie tylko o wojnie i rzeczach trudnych. Jest też w znacznej mierze opowieścią o przyjaźni, która nie zna granic, o wsparciu i poczuciu przynależności. Porusza kwestie bolesne, ale też pokazuje, że wyobraźnia ma ocalającą siłę, pozwala poradzić sobie z traumą, bólem i tęsknotą, ale też ochronić wspomnienia i zachować nadzieję na lepsze jutro.
Morele rozkwitają nocą to piękna książka i niezapomniana lektura. Historia dotycząca z jednej strony konkretnej wojny i konkretnego regionu, a jednak na swój sposób uniwersalna i wielowymiarowa. W tej niewielkich rozmiarów książce jest wiele emocji i smutku, ale też prawdziwe ciepło i nadzieja, że ocalenie znajdziemy w przyjaźni i wyobraźni, w marzeniu o tym, by kiedyś polecieć za horyzont. To książka bardzo prawdziwa w tym najważniejszym wymiarze, nawet jeśli autorka posługuje się nieco nierealnymi narzędziami do przekazania swojej historii. Jedna z najbardziej niezwykłych i poruszających opowieści o wojnie, jakie dane nam było czytać.
O wojnie można opowiadać na dziesiątki sposobów. W formie wspomnień, reportaży, powieści na faktach czy literackiej fikcji. Można o niej opowiadać dorosłym, ale też dzieciom. Choć przekaz dla najmłodszych bywa najczęściej mocno złagodzony. Co wcale nie musi oznaczać lukrowania rzeczywistości. Bo - jak udowadnia Olga Rusina w książce Morele rozkwitają nocą - można o wojnie...
więcej mniej Pokaż mimo to
O tym, że warto włączać komiksy i powieści graficzne do dziecięcej biblioteczki pisałam już niejednokrotnie. Dla wczesnoszkolniaków będą świetną wprawką czytelniczą, zachęcającą do samodzielnej lektury bez asysty rodzica (w końcu czytanie na głos komiksów nie jest tak fajne, jak czytanie prozy). Pozwoli im - a także starszym czytelnikom - obcować z przeróżnymi historiami i odkrywać uroki kontaktu z fikcją literacką (i nie tylko, bo mamy też komiksy na faktach), a tym samym może stać się inspiracją dla rozwoju czytelniczej pasji. Natomiast dzieciaków, które lubią czytać, wcale nie odciągną od książek. Będą po prostu rewelacyjnym urozmaiceniem "diety" pożeraczy historii.
Dobrym pomysłem jest podsuwanie komiksów, których historia rozpisana jest na wiele zeszytów. Opowieści w odcinkach nie przytłaczają bowiem objętością, a oczekiwanie na kolejne części podsyca radość z ich otrzymywania. A jeśli szukacie jakiejś interesującej serii dla dzieciaków w wieku 7-12 lat, to może zainteresować was dzieło D.-P. Filippi & J. Etienne pt. Gargulce, którego pierwszy tom Podróżnik jest dostępny w księgarniach.
Fabularnie to niezbyt skomplikowana historia, doskonała dla mniej wprawnych czytelników, którzy nie tylko wprawiają się w czytaniu, ale też zaznajamiają z poetyką komiksu jako medium. Jej zaletą jest niewątpliwie szata graficzna przypominająca kadry filmu animowanego i sympatyczni bohaterowie - także ci nie z tego świata. Jednak to, że fabuła nie jest bardzo zagmatwana, nie jest wadą opowieści, ponieważ tym, co niewątpliwie spodoba się odbiorcom, jest wartka akcja z motywami podróży w czasie i kontaktu z siłami nadprzyrodzonymi, a także bardzo uniwersalne zagadnienia takie jak przeprowadzka w nowe miejsce, zawieranie przyjaźni i odpowiedzialność za dobro przyjaciół. Grześka nie sposób nie lubić i z przyjemnością oraz emocjami śledzi się jego losy.
To ciekawe otwarcie serii, które obiecuje fantastyczną przygodę, a jednocześnie zawierające pierwszą jej odsłonę i podkreślające stawkę, o jaką toczyć się będzie gra. Jestem ciekawa, jak się rozwinie i myślę, że to interesująca propozycja dla młodych miłośników komiksu.
O tym, że warto włączać komiksy i powieści graficzne do dziecięcej biblioteczki pisałam już niejednokrotnie. Dla wczesnoszkolniaków będą świetną wprawką czytelniczą, zachęcającą do samodzielnej lektury bez asysty rodzica (w końcu czytanie na głos komiksów nie jest tak fajne, jak czytanie prozy). Pozwoli im - a także starszym czytelnikom - obcować z przeróżnymi historiami i...
więcej Pokaż mimo to