-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-05
2024-05
Jedną z najbardziej wartościowych serii wydawniczych na polskim rynku książki skierowanej do młodych odbiorców jest cykl Wydawnictwa Literatura Wojny dorosłych - historie dzieci. Nie pamiętam już, od jakiej książki zaczęliśmy swoją przygodę, ale na przestrzeni lat poznaliśmy naprawdę wiele poruszających, prawdziwych historii skupiających się na losach dzieci dotkniętych bezpośrednio i pośrednio przez przeróżne konflikty zbrojne. Te lektury to nie tylko szansa na odbycie nietuzinkowej lekcji historii, ale też przyjrzenie się temu, jak bardzo wojny dotykają tych, którzy najmniej z nimi mają wspólnego. Na każdy z zapowiadanych tytułów reagujemy entuzjastycznie, nic więc dziwnego, że z niecierpliwością wyczekiwaliśmy książki Moniki Kowaleczko-Szumowskiej pt. Bapu. Opowieść o dobrym maharadży.
Opowieść ta przybliża mało znany także wśród dorosłych epizod wojennej historii Polski, która z Indiami zdaje się nie mieć wiele wspólnego. A jednak okazuje się, że to właśnie w obrębie włości tamtejszego maharadży swój azyl znalazła grupa polskich sierot i półsierot wyrwanych z objęć syberyjskich pustkowi.
Historię tę poznajemy za pośrednictwem Kopal, hinduskiej dziewczynki, która wraz z rodzicami i młodszą siostrą Nehal spędza wakacje w Balachadi nad Morzem Arabskim. Okazuje się, że willa, w której mieszkają, niegdyś była gabinetem maharadży Nawanagaru. Ponieważ tata rozbudził ciekawość córek wobec tej postaci, Kopal stara się dowiedzieć o niej jak najwięcej i opowiedzieć o wszystkim siostrze.
Pierwsza część historii dotyczy historii Digvijaya Sinhji, który został maharadżą, jego żony i dzieci. Z naszą, polską historią, mogłoby nic ich nie połączyć, gdyby nie II wojna światowa. I gdyby nie inicjatywa polskiego konsula w Bombaju Eugeniusza Banasińskiego, który zapragnął wysłać ciężarówki z pomocą dla polskich zesłańców na Syberii, a ostatecznie doprowadził do wywiezienia stamtąd polskich dzieci, które gościnnie przyjął u siebie Bapu, czyli maharadża Nawanagaru.
Autorka wykonała niebagatelną pracę researcherską, docierając do świadków tamtych wydarzeń i dokumentów, odtwarzając ten mało znany epizod z czasów II wojny światowej i przekładając ją na grunt prozy dla młodszych odbiorców. Ten transfer nie umniejsza wcale skali opowieści, a pozwala odkryć przed młodzieżą, ale i rodzicami, niezwykle interesujące fakty i zachować w pamięci obraz człowieka, który udzielił schronienia grupie niezwykle doświadczonych przez los dzieci. Fabularyzacja pozwala odbiorcom lepiej wczuć się w emocje bohaterów i zrozumieć doniosłość tej decyzji oraz to, jak wiele czas spędzony w Indiach znaczył dla małych zesłańców, a dzięki załączonym na końcu zdjęciom realnych małych sybiraków czytelnicy w pełni uświadamiają sobie, że to historia oparta na faktach.
W tej opowieści czuć zarówno egzotykę miejsca, w którym rozgrywa się akcja, jak i ciężar doświadczeń, jakie spadły na małych bohaterów. Autorce udaje się zawrzeć w fabule skalę tragedii bez epatowania drastycznymi scenami. Dzięki pewnej szkieletowości relacji, która momentami zdaje się bardziej referować zdarzenia niż plastycznie je obrazować, młody odbiorca nie poczuje się emocjonalnie przytłoczony. Będzie w stanie pojąć dramatyzm historii, ale wypełnianie luk intuicyjnie dopasuje do własnej wrażliwości.
Bapu to nie tylko wartościowa opowieść o człowieku, który ocalił od śmierci grupę polskich sierot i półsierot oraz pozwolił oddać im choć kawałek dzieciństwa. To przede wszystkim poruszająca, smutna, ale i dająca nadzieję historia o trudnych wojennych doświadczeniach, które dzieciom zgotowała wojna dorosłych, o rodzinnych tragediach, ale i cudownym ocaleniu i azylu stworzonym przez obcego człowieka dla obcych dzieci. Kawałek mało znanej historii ocalony w formacie fabuły skierowanej do dziecięcego odbiorcy, pouczająco i empatycznie opowiedziany.
Trudno przejść obok tej książki obojętnie, bo idealnie realizuje założenia całej serii wydawniczej. Przybliża temat wojny w przystępny dla dziecka, zrozumiały sposób, a jednocześnie buduje świadomość nie tylko historyczną, ale i emocjonalną, uwrażliwia na los cierpiących, a przy okazji utrwala historyczne fakty. Z dumą objęliśmy tę wyjątkową książkę patronatem i już czekamy na kolejne części serii. Co ważne, zrozumiała będzie zarówno dla czytelników obeznanych z historią II wojny światowej, jak i dla dopiero zgłębiających temat, a jednocześnie może posłużyć jako punkt wyjścia do wielu wartościowych dyskusji.
Na koniec dodam, że książka została świetnie zilustrowana przez Marcina Minora, a po zeskanowaniu kodu QR z tylnej okładki zostaniecie przeniesieni do multimedialnego projektu poświęconego dzieciom ocalonym przez maharadżę.
Jedną z najbardziej wartościowych serii wydawniczych na polskim rynku książki skierowanej do młodych odbiorców jest cykl Wydawnictwa Literatura Wojny dorosłych - historie dzieci. Nie pamiętam już, od jakiej książki zaczęliśmy swoją przygodę, ale na przestrzeni lat poznaliśmy naprawdę wiele poruszających, prawdziwych historii skupiających się na losach dzieci dotkniętych...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05
Opowieści detektywistyczne czy historie o zwierzętach to w literaturze dziecięcej żadne novum. Choć to nie powód do kręcenia nosem, bo przecież nie trzeba wyważać otwartych drzwi, by stworzyć interesującą i wartościową opowieść dla najmłodszych. A jednak Jean-Claude Mourlevat wpadł na pomysł zaskakujący, łącząc z Jeffersonie. Detektywie mimo woli świat antropomorfizowanych zwierząt ze światem ludzkim, w którym żyją zwierzęta pozbawione świadomości swoich krewnych z tego drugiego świata.
Pogodny jesienny poranek w fikcyjnym świecie uczłowieczonych zwierząt. Jeż Jefferson idzie do salonu fryzjerskiego. Myśli o niedawno przeczytanej książce, zastanawia się, jak zaprosić na drinka borsuczycę Karolinę. W salonie przeżywa szok. Fryzjer, borsuk Edgar, leży martwy na podłodze. Jefferson podejmuje fatalną w skutkach decyzję – wyjmuje nożyczki zostawione przez zabójcę w piersi ofiary. Widzi to koza, która przyszła zrobić trwałą. Jefferson staje się głównym podejrzanym. By udowodnić swoją niewinność, rozpoczyna prywatne śledztwo, które zaprowadzi go do świata ludzi… oraz zwierząt domowych i hodowlanych.
Wydaje się, że sam zamysł na połączenie tych dwóch światów to rzecz iście karkołomna. Z jednej strony mamy bowiem postaci zwierzęce, noszące ubrania, odwiedzające fryzjera i jeżdżące na krajoznawcze wycieczki, z drugiej ludzi, którzy bynajmniej nie są wegetarianami, i zwierzęta nieobdarzone podobną do ludzkiej świadomością i inteligencją. Autor jednak postanowił zawierzyć elastycznej percepcji młodych czytelników i nie skupiał się na wyjaśnianiu niuansów, tylko na wstępie oznajmił współistnienie obu światów i... ruszył z akcją.
A akcja opiera się na całkiem poważnej intrydze rodem z rasowego kryminału, w którym zaczyna się... od znalezienia zwłok. A że zwłoki znajduje całkiem przypadkowy, sympatyczny jeż, który z automatu staje się głównym podejrzanym, to mamy też - detektywa mimo woli. I to w dodatku takiego, który musi się ukrywać, jednocześnie rozwiązując sprawę. Podczas lektury naprawdę nie sposób się nudzić.
Mamy tu oczywiście sympatycznych zwierzęcych bohaterów - z Jeffersonem i jego przyjacielem na czele, którzy wspólnie podążają za każdym interesującym tropem. Ale mamy też bohaterkę ze świata ludzi, do którego trafiają zwierzaki, i podjęte interesujące zagadnienia.
Bo oprócz tego, że opowieść jest kryminałem, jest też historią podejmującą zagadnienia takie jak ksenofobia w skali ludzko-zwierzęcych stosunków, a przede wszystkim kwestie praw zwierząt i ich tragicznych losów w masowych ubojniach. Co ważne, nie ma w tej opowieści miejsca na ton agitacyjny czy jednostronną ideologicznie wykładnię, ale empatyczne zwrócenie uwagi na problem i skłonienie czytelnika do refleksji oraz budowanie świadomości. A przy tym nie odbiera to przyjemności płynącej z lektury.
Jefferson to opowieść zaskakująca koncepcyjnie, świetnie wpisująca się w ramy kryminału dla dziecięcego odbiorcy, a jednocześnie podejmująca - z wrażliwością i refleksją - aktualne tematy ze świata realnego. To opowieść o niesłusznych oskarżeniach, walce o dobre imię, podążaniu za tropami, a także przyjaźni, wsparciu i... miłości. A do tego o sprawach ważnych, o które również warto walczyć, nawet z narażeniem życia.
Opowieści detektywistyczne czy historie o zwierzętach to w literaturze dziecięcej żadne novum. Choć to nie powód do kręcenia nosem, bo przecież nie trzeba wyważać otwartych drzwi, by stworzyć interesującą i wartościową opowieść dla najmłodszych. A jednak Jean-Claude Mourlevat wpadł na pomysł zaskakujący, łącząc z Jeffersonie. Detektywie mimo woli świat antropomorfizowanych...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04
Góry potrafią być naprawdę fascynujące. Owszem, bywają straszne, a wspinaczka nawet na te mniejsze potrafi pozbawić człowieka tchu (no, chyba że ma kondycję), ale nie da się ukryć, że potrafią oszołomić, zachwycić, zafascynować. Pewnie dlatego wielu z nas ogląda zdjęcia górskich szczytów, czyta książki o zdobywcach tych najwyższych i z nostalgią oraz zadziwieniem spogląda w górę. Taka fascynacja górami może się narodzić w każdym wieku, niezależnie od tego, czy już w górach byliśmy, czy może tylko je oglądamy na ekranie. A jeśli dotyka najmłodszych, którzy jednocześnie chcą się o nich czegoś dowiedzieć, to jest dla nich doskonała lektura - Książka o górach Robba Maciąga.
To książka zrodzona z pasji i fascynacji, choć napisana wyważonym językiem. Autor podjął się opracowania tak szerokiego tematu, jakim są góry, w formie dostosowanej do percepcji młodszych odbiorców i zrobił to fenomenalnie. Wybrał szereg kluczowych zagadnień, które wiele mówią o tym wyróżniającym się elemencie krajobrazu i ludziach, którzy są z górami związani w ten czy inny sposób, i przekazał je w ciekawej, a jednocześnie zwięzłej formie.
Wędrówkę po górach, a raczej po tematyce, zaczynamy od krótkiego wstępu, by przejść do 8 interesujących rozdziałów. Znajdziemy w nich krótki przegląd legend o powstaniu gór i opis ich faktycznej genezy. A do tego wzmianki o genezie nazw, które czasem brzmią bardzo tajemniczo. Ponieważ górskie wędrówki potrafią być śmiertelnie niebezpieczne, na czytelnika czeka pouczenie, jak przygotować się do wyprawy, a także jakie są różne rodzaje wspinaczek. Dalej poczytamy o najbardziej charakterystycznym sprzęcie używanym przez wspinaczy - od "przyjaciela" przez liny po magnezję.
W książce o górach nie mogło zabraknąć rozdziału poświęconego tej najwyższej na świecie - wraz z historią zdobywania, metodami pomiarów i rozważaniami, czy rzeczywiście jest najwyższa. Są podjęte kwestie zdrowotne oraz temat górskich koron. Rozdział zatytułowany "Po polsku" skupia się na rodzimych górach i rodzimych zdobywcach - także tych na wózku lub zjeżdżających ze szczytu na nartach. Książka skupia się nie tylko na Himalajach, a na koniec przybliża historie ludzi z gór.
Ta publikacja zachwyca już przez wzgląd na tematykę, ale też na sposób jej ujęcia - możliwie wielowymiarowy, wszechstronny, ale też zwięzły. Autor zadbał o to, by tekst był interesujący i przejrzysty, zrozumiały, ale i absorbujący, a z każdego z omawianych zagadnień wyłuskał esencję i najlepsze ciekawostki i smaczki. Myślę, że książka będzie interesująca do czytania starszym przedszkolakom i wczesnoszkolniakom, ale i starsi czytelnicy wiele z lektury wyniosą. To taka popularnonaukowa pozycja dla dzieciaków, która frajdę sprawi też dorosłym.
Nie bez znaczenia jest też sposób, w jaki została wydana. W twardej oprawie i większym formacie - zbliżonym do A4. No i z rewelacyjnymi ilustracjami Patriciji Bliuj-Stodulskiej, która ilustruje książki dla dzieci oraz jest specjalistką od map przyrodniczych. Towarzyszące tekstowi ilustracje przyciągają oko, zachwycają kreską i doskonale oddają sedno tego, o czym mowa na poszczególnych kartach. Tak wydaną publikację czyta się, ale i przegląda, z przyjemnością. Ja jestem oczarowana, a po lekturze mam ochotę ruszyć w góry. Choćby wirtualnie.
Góry potrafią być naprawdę fascynujące. Owszem, bywają straszne, a wspinaczka nawet na te mniejsze potrafi pozbawić człowieka tchu (no, chyba że ma kondycję), ale nie da się ukryć, że potrafią oszołomić, zachwycić, zafascynować. Pewnie dlatego wielu z nas ogląda zdjęcia górskich szczytów, czyta książki o zdobywcach tych najwyższych i z nostalgią oraz zadziwieniem spogląda w...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04
Kiedy zobaczyłam książkę Bettiny Kleinszig Bazyliszek, przyciągnęły mnie do niej dwa skojarzenia. Po pierwsze - imię bohatera wymienione w tytule serii. Imię Bastian nosił bohater mojej ukochanej Niekończącej się opowieści. Po drugie - tytułowy bazyliszek, który przypomniał mi o jednej z moich ulubionych polskich legend. Miałam jako dziecko kilka płyt winylowych z nagranymi legendami i tej o bazyliszku słuchałam namiętnie. Książka broni się jednak nawet bez tego sentymentalnego podkładu.
Książka ma nieco ponad sto stron nieprzesadnie gęsto zadrukowanych tekstem, dzięki czemu będzie idealna dla mniej wprawnych samodzielnych czytelników. Ale też - jeśli chodzi o treść - można ją spokojnie czytać także młodszym odbiorcom i dla wszystkich będzie to przyjemna i emocjonująca lektura.
Opowieść, którą dostajemy, jest historią niesamowitej przygody, która była możliwa dzięki niezwykłemu odkryciu dokonanemu przez dwóch chłopaków bawiących się w piwnicy. I trochę dzięki siostrze jednego z nich. Młodzi bohaterowie jednak nie są z natury ryzykantami i gdy tylko odkrywają, że podziemia może zamieszkiwać jakiś straszny stwór, wcale nie chcieli tam wracać. Ale skoro w niebezpieczeństwie był dziadek... nie było czasu na wahanie.
Akcja rozkręca się bardzo szybko i wciąga czytelnika w nurt przygody połączonej z legendami o dziwnym stworzeniu, które ma moc zamieniania w kamień samym spojrzeniem. Autor zaprasza młodych odbiorców, by towarzyszyli w tej wyprawie bohaterom tak bardzo do nich samym podobnym, którzy potrafią wyciągać wnioski z zasłyszanych legend. Jest tu napięcie, akcja, przygoda i nieco fascynujących faktów.
Urozmaicony ilustracjami tekst właściwie się pochłania. Jest tu nieco humoru, mnóstwo emocji, a także trochę faktów historycznych i legend umiejętnie wplecionych w fabułę. Ta lektura to świetna rozrywka dla dzieciaków, bardzo ładnie wydana. Plusem jest mały słowniczek, objaśniających kilka pojawiających się w tekście pojęć. A że piwnice zawsze wydają się nieco straszne i fascynujące zarazem, nie pozostaje nam nic innego, niż ruszyć za młodymi bohaterami.
Kiedy zobaczyłam książkę Bettiny Kleinszig Bazyliszek, przyciągnęły mnie do niej dwa skojarzenia. Po pierwsze - imię bohatera wymienione w tytule serii. Imię Bastian nosił bohater mojej ukochanej Niekończącej się opowieści. Po drugie - tytułowy bazyliszek, który przypomniał mi o jednej z moich ulubionych polskich legend. Miałam jako dziecko kilka płyt winylowych z nagranymi...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04
Jedzenie to temat rzeka. Można go podejmować na setki różnych sposobów. Dyskutować o smakach, upodobaniach, przepisach, kulinarnych odkryciach i porażkach. O jedzeniu powstało już mnóstwo książek. A jednak wciąż można dodać coś nowego - także w wydawnictwie skierowanym do najmłodszych. Udowadnia to Łukasz Modelski swoją książką Pyszne przypadki. Niewiarygodne historie słynnych dań.
To książka, w której znajdziemy historie powstania 17 mniej lub bardziej dzieciom znanych dań. Oczywiście autor zaznacza, że te historie bywają czasem bardziej legendą niż udokumentowanym zapisem, co nie oznacza, że nie warto ich poznać. I nie szkodzi, że najmłodsi o niektórych z potraw mogli jeszcze nie słyszeć - ta lektura może być przecież doskonałym wstępem do rozpoczęcia kulinarnej przygody i poznawania nowych smaków.
Są tu historie choćby o chipsach, nachosach i sandwichach, ale też o currywurstach, bubbletea czy kurczaku marengo. O lodach na patyku i rożkach, pizzy marghericie czy potrawach, które może dzieci jedzą, choć nie znają ich nazw - jak tarta tatin czy eton mess. Może być okazją do odkrycia niezwykłości kaiserschmarrn, zapiekanki parmentier czy naleśników Suzette... a to jeszcze nie wszystko.
Każda z przedstawionych w książce historii jest na swój sposób ciekawa. Pokazuje, że czasem ogromnie popularne dania powstały w szalenie przypadkowy sposób, ale też były wynikiem zmiany podejścia do znanych już składników lub próbą oswojenia tych niepopularnych, bez których dziś nie wyobrażamy sobie domowego obiadu - jak choćby ziemniaków czy pomidorów. Można je czytać na wyrywki lub po kolei, a ponieważ nie są przesadnie rozbudowane - łatwo będzie wygospodarować chwilę na lekturę.
Książka jest nie tylko zbiorem opowiadań o genezie znanych dań, ale też połączeniem opowieści z... książką kucharską. Każda historia kończy się bowiem przepisem wręcz gotowym do samodzielnego lub rodzinnego przygotowania. Jeśli receptury są bardziej skomplikowane lub zawierają składniki nieodpowiednie dla dzieci - zostały uproszczone do tego stopnia, że bez większego wysiłku i wizyt w specjalistycznych sklepach można przygotować je w każdym niemal domu.
Z tekstem świetnie komponują się ilustracje Jacka Ambrożewskiego, który w oryginalny i wyrazisty sposób nie tylko ozdabia treść poszczególnych historii, ale przygotował wizualizację kolejnych etapów przygotowania dań. Tak wydana książka jest świetnym pomysłem na prezent i wartościową pozycją w domowej biblioteczce.
Jestem tą książką zachwycona. Zarówno zawartymi w niej historiami, jak i zgromadzonymi recepturami, które nie tylko bawią czytelnika, ale aktywizują do rodzinnej zabawy w kuchni. To nie jest pozycja jednorazowego użytku, ale początek świetnej kulinarnej przygody dla najmłodszych.
Jedzenie to temat rzeka. Można go podejmować na setki różnych sposobów. Dyskutować o smakach, upodobaniach, przepisach, kulinarnych odkryciach i porażkach. O jedzeniu powstało już mnóstwo książek. A jednak wciąż można dodać coś nowego - także w wydawnictwie skierowanym do najmłodszych. Udowadnia to Łukasz Modelski swoją książką Pyszne przypadki. Niewiarygodne historie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03
Jak ja lubię rodzinę Obrabków! Uśmiecham się na sam dźwięk tego nazwiska i z radością siadam do lektury, gdy tylko Obrabkowie trafiają pod mój dach. To jedna z tych książek, która rozbawi całą rodzinę, a dzieciaki zaczynające przygodę z samodzielnym czytaniem zachęci do lektury. A seria się rozrasta i powiększyła się właśnie o Rodzinę Obrabków i klątwę gipsowego kota.
Znów naśmialiśmy się przy tej lekturze! Ogromnie cenimy oryginalny pomysł na bohaterów, którzy są zupełnym przeciwieństwem młodych detektywów pojawiających się w najróżniejszych powieściach dla dzieci. No i - choć nie postępują tak, jak chcielibyśmy, by postępowały nasze dzieci - są po prostu na swój sposób sympatyczni.
Doceniam, że autorowi wciąż nie brakuje pomysłów na fabułę i to, jak zgrabnie wpisuje zdarzenia w stworzony przez siebie świat Obrabków. Z humorem i lekkością nagina i przełamuje oczekiwania, a to pozwalając dzieciakom odwiedzić babcię w więziennej celi, a to odwracając role.
Obrabkowie to trochę taki miks rodziny Daltonów z serii komiksów o Luckym Lucku (ze względu na profesję i outfit) oraz rodziny Adamsów (ze względu na odwrócenie ról i stworzenie protagonistów z familii antybohaterów). Ma to swój wydźwięk iście komiczny, ale i budzący sympatię.
Każde spotkanie z Obrabkami to okazja do szerokiego uśmiechu. W tym tomie jest o tyle ciekawiej, że Turego i Elkę dopada klątwa, która odmienia ich charaktery. Nagle Elka nie potrafi kraść, a Ture... po raz pierwszy kłamie. Do tego mamy okazję poznać oryginalną rodzinną historię i zobaczyć, jak dzieciaki poradzą sobie w tej nietypowej sytuacji.
Ilustracje Pera Gustavssona doskonale wpisują się humorystyczny klimat opowieści o Obrabkach, ożywają na nich bohaterowie i komiczne sceny. W ten sposób całość jest kompletna, dopracowana. Cieszy zarówno pod względem fabularnym, jak i wizualnym.
Nie twierdzę, że książki spodobają się każdemu, ja mam jednak do nich słabość właśnie za stworzenie rodziny antybohaterów jako protagnistów historii i przez skojarzenia z Daltonami. Zawsze dobrze bawię się przy tej luźnej, niezobowiązującej lekturze. Książka doskonale nadaje się do głośnego wspólnego czytania lub jako wprawka dla dzieci, które już zaczęły samodzielnie czytać. A my... wciąż nie mamy dość spotkań z Obrabkami.
Jak ja lubię rodzinę Obrabków! Uśmiecham się na sam dźwięk tego nazwiska i z radością siadam do lektury, gdy tylko Obrabkowie trafiają pod mój dach. To jedna z tych książek, która rozbawi całą rodzinę, a dzieciaki zaczynające przygodę z samodzielnym czytaniem zachęci do lektury. A seria się rozrasta i powiększyła się właśnie o Rodzinę Obrabków i klątwę gipsowego kota.
Znów...
2024-03
Czytanie rozbudowanych fabuł to prawdziwa przyjemność. Ale czasem mniej rzeczywiście znaczy więcej i tam, gdzie znajdziemy mniej tekstu, pojawia się więcej przestrzeni do przemyśleń. Dlatego ciągnie mnie do takich nierozbudowanych historii, małych opowieści, które subtelnie kierują nas ku refleksji. Także tych dla dzieci, bo one też nie potrzebują dostać puenty na tacy. I właśnie dlatego tak zachwycam się nad Spacerem z kotem Sary Lundberg.
W tej opowieści jest naprawdę niewiele słów. Zupełnie jakby miała być picturebookiem, choć w przeciwieństwie do tego typu książek tu opowieść nie może w pełni istnieć bez tekstu, który jest naszym przewodnikiem. Z drugiej strony są na tyle czytelne, że moglibyśmy się pokusić o stworzenie na ich podstawie własnej historii. Przede wszystkim zaś poszczególne obrazy są naprawdę piękne i można spędzić godziny, wpatrując się w nie po kolei. Największe zaś wrażenie robi specjalna rozkładana ilustracja z nocnym niebem, która po rozwinięciu wychodzi poza książkowy format.
Sama historia to idealna opowieść dla wszystkich posiadaczy kotów - tych uważanych za synonim indywidualności zwierząt. Stawia pytanie o to, czy tak naprawdę można posiadać kota, ale też o to, jakimi ścieżkami by nas powiódł. Kot nie jest tu ukazany jako idealny towarzysz, a raczej jak ktoś, kto potrafi zatracić się w swojej zabawie i nie czeka wiernie pod drzwiami. Jednocześnie sama obecność kota uszczęśliwia jego człowieka i na tym polega piękno tej relacji.
Ciekawe jest, że książkę można czytać dosłownie - jak opowieść o kociej naturze i o tym, jak to jest "żyć z kotem", ale też można zastanowić się z dzieckiem nad bardziej metaforycznym jej przesłaniem. Lundberg, pokazując bunt kota na ciągłe decydowanie o ścieżkach, jakimi kroczą, zdaje się też mówić o naturze przyjaźni, w której ważne jest, by decyzje podejmować wspólnie. Warto czasem ustąpić, bo pomysły drugiej osoby mogą poprowadzić nas w ciekawe miejsca i być początkiem pięknej przygody. Warto się porozumiewać, decydować wspólnie lub na zmianę, a także odważyć się porzucić rutynę.
Ta pięknie wydana pozycja zachwyci małych i dużych miłośników kotów, a także wszystkich wrażliwych na subtelne historie z drugim dnem. Urzeka swoją delikatnością, łagodnym rytmem i wspaniałymi ilustracjami, pozwalając cieszyć się opowieścią i rozmawiać o naturze relacji, rutynie i zazdrości o przyjaciela.
Czytanie rozbudowanych fabuł to prawdziwa przyjemność. Ale czasem mniej rzeczywiście znaczy więcej i tam, gdzie znajdziemy mniej tekstu, pojawia się więcej przestrzeni do przemyśleń. Dlatego ciągnie mnie do takich nierozbudowanych historii, małych opowieści, które subtelnie kierują nas ku refleksji. Także tych dla dzieci, bo one też nie potrzebują dostać puenty na tacy. I...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03
Amelia i Kuba to seria książek Rafała Kosika skierowana do czytelników w wieku 6-12 lat. Liczy sobie już 8 tomów, które cieszą się sporą popularnością. Co dziwne, mnie i Wojtka jakoś ta znajomość ominęła. Pewnie dlatego, że nieco wcześniej wpadł już w świat Felixa, Neta i Niki i to ich przygody go pochłaniały, gdy pojawiali się bohaterowie serii dla młodszych odbiorców. Ale, jak to mówią, co się odwlecze... i przy okazji premiery 8. tomu to ja zawieram znajomość z dzieciakami.
Zdążyłam już się zorientować, że poszczególne tomy serii mają różną objętość, a ósmy należy raczej do tych mniejszych (co może być zachęcające w przypadku czytelników zaczynających swoją przygodę z samodzielną lekturą). Można je czytać niezależnie od siebie (o czym sama się przekonałam), a każdy tom obraca się wokół jakiegoś interesującego zagadnienia - jak konsumpcjonizm, empatia, radzenie sobie w nowym środowisku, bezpieczeństwo w sieci, ochrona przyrody, ratowanie bezdomnych zwierząt itp. Tym razem cała historia dotyczy podejrzeń i plotki, która potrafi urosnąć do sensacyjnych rozmiarów.
Właściwie od razu polubiłam małych bohaterów książki - ciekawskich, rezolutnych i pomysłowych, a także lekkość, z jaką autor prowadzi narrację. Ta książka niemal czyta się sama. Jednocześnie intryga jest na tyle wciągająca, by zachęcić odbiorców do lektury, i choć dotyka spraw istotnych, nie ma w niej odrzucającego dydaktyzmu.
Kosik prowadzi czytelnika ku konkretnym wnioskom, pokazując, jak niebezpieczna może być plotka, której nie sposób kontrolować, a powtarzane domysły często bywają krzywdzące i przede wszystkim oderwane od rzeczywistości. Zachęca też do porzucania teorii spiskowych i szukania najbardziej prawdopodobnych rozwiązań. Jednak opowieść nie jest moralitetem, historia jedynie skłania do wyciągania własnych wniosków, bez wtłaczania ich do młodych głów na siłę. Zdecydowanie można dobrze bawić się w czasie lektury, a jednocześnie poddać refleksji po jej zakończeniu.
A zabawa jest przednia dzięki umiejętności autora do kreowania sympatycznych bohaterów oraz prowadzenia wciągającej akcji. I okraszania wszystkiego sporą dawką humoru - takiego, który jest zrozumiały dla najmłodszych, ale udzieli się też rodzicom. Myślę, że jeśli przeczytacie tę książkę, już nie dacie kolejnych dzieciakom do samodzielnego czytania, tylko uczynicie z serii lekturę na wspólnie spędzany czas.
Mnie nie pozostaje nic innego, jak czytać kolejne tomy, a was zachęcam do szukania w powieści śladów czeskiej i warszawskiej Pragi, sprawdzenia, co kombinuje podejrzany sąsiad i jakie plany w związku z nim mają młodzi bohaterowie. Nie zawiedziecie się.
Amelia i Kuba to seria książek Rafała Kosika skierowana do czytelników w wieku 6-12 lat. Liczy sobie już 8 tomów, które cieszą się sporą popularnością. Co dziwne, mnie i Wojtka jakoś ta znajomość ominęła. Pewnie dlatego, że nieco wcześniej wpadł już w świat Felixa, Neta i Niki i to ich przygody go pochłaniały, gdy pojawiali się bohaterowie serii dla młodszych odbiorców....
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03
"Babcie" to wcale nie niewdzięczny materiał na powieściowe bohaterki. I to zarówno w książkach dla najmłodszych, jak i dla dorosłych. Różne też autorzy wykorzystują tego typu postaci - a to podkreślając ich mądrość czy opiekuńczość, a to wydobywając komiczny aspekt ich osobowości. I właśnie na ten ostatni rys postawił Marius Marcinkevicius w opowieści Superbabcie.
To bardzo specyficzna książka, wobec której trudno zachować neutralność. Jednym się spodoba, innych odrzuci, a to wszystko przez dość specyficzne poczucie humoru autora. Ja tym razem nie stanę wśród entuzjastów, ale może to kwestia rozminięcia się oczekiwań. Miałam chęć na zabawną historię, ale jak dla mnie za dużo tu humoru "pierdów", co akurat dzieciakom może się podobać, więc nie skreślajcie książki na starcie. Nie każda opowieść dla dzieci musi mieć walor edukacyjny.
Liczyłam, że będzie to książka, która porywa od początku i pokazuje, że czas spędzony z babciami może być fantastyczny. Jednak autor miał inny pomysł na fabułę. Postawił na absurdalne sytuacje i humor, który czasem ociera się o granice dobrego smaku - ale znów, to książka dla dzieci i jeśli one poczują się rozbawione, to nic nam do tego.
marca 05, 2024
[#ZWOJTKOWEJBIBLIOTECZKI] MARIUS MARCINKEVICIUS, SUPERBABCIE [KROPKA]
[#zwojtkowejbiblioteczki] Marius Marcinkevicius, Superbabcie [Kropka]
"Babcie" to wcale nie niewdzięczny materiał na powieściowe bohaterki. I to zarówno w książkach dla najmłodszych, jak i dla dorosłych. Różne też autorzy wykorzystują tego typu postaci - a to podkreślając ich mądrość czy opiekuńczość, a to wydobywając komiczny aspekt ich osobowości. I właśnie na ten ostatni rys postawił Marius Marcinkevicius w opowieści Superbabcie.
Spokojne życie Rocka byłoby bez zarzutu, gdyby nie weekendy spędzane u babci! Są to najnudniejsze dni na świecie, bo zjeżdża się tam wtedy mnóstwo jej wiekowych przyjaciółek i całe wieczory spędzają na jedzeniu, ohyda! Chłopiec nie wie jednak, że staruszki nie są zupełnie zwyczajne… to SUPERBABCIE! Kiedy tylko odkrywa tę tajemnicę i dowiaduje się, że Superbabcie potrzebują pomocy, nie zastanawia się ani przez chwilę, tylko zakasuje rękawy! Teraz są nie tylko rodziną, ale i superdrużyną na dobre i złe. Świat staje na głowie, a Rock wyrusza w największą przygodę swojego życia, gdzie babciomobile i śmiercionośne lasery są na porządku dziennym…
[#zwojtkowejbiblioteczki] Marius Marcinkevicius, Superbabcie [Kropka]
[#zwojtkowejbiblioteczki] Marius Marcinkevicius, Superbabcie [Kropka]
To bardzo specyficzna książka, wobec której trudno zachować neutralność. Jednym się spodoba, innych odrzuci, a to wszystko przez dość specyficzne poczucie humoru autora. Ja tym razem nie stanę wśród entuzjastów, ale może to kwestia rozminięcia się oczekiwań. Miałam chęć na zabawną historię, ale jak dla mnie za dużo tu humoru "pierdów", co akurat dzieciakom może się podobać, więc nie skreślajcie książki na starcie. Nie każda opowieść dla dzieci musi mieć walor edukacyjny.
Liczyłam, że będzie to książka, która porywa od początku i pokazuje, że czas spędzony z babciami może być fantastyczny. Jednak autor miał inny pomysł na fabułę. Postawił na absurdalne sytuacje i humor, który czasem ociera się o granice dobrego smaku - ale znów, to książka dla dzieci i jeśli one poczują się rozbawione, to nic nam do tego.
[#zwojtkowejbiblioteczki] Marius Marcinkevicius, Superbabcie [Kropka]
[#zwojtkowejbiblioteczki] Marius Marcinkevicius, Superbabcie [Kropka]
Początek opowieści trochę się dłuży, zwłaszcza że dostajemy tu pozbawiony sympatii opis babci i jej koleżanek z pespektywy wnuczka. Dla młodszych dzieci całe zawiązanie akcji może być nużące i niezrozumiałe, choć z perspektywy całej historii nabiera sensu. Dopiero kiedy babcie ruszają do akcji robi się ciekawie, a akcja zaczyna płynąć wartko.
Humor w książce jest wszechobecny - zarówno w tekście, jak i ilustracjach, i w dużej mierze oparty na absurdzie. I tu znów - jednych czytelników rozbawi, innych niekoniecznie, i to niezależnie od wieku. Z moim się nieco rozminęła, ale najlepiej niech każdy testuje sam. Za to niewątpliwie atutem jest fakt, że niezbyt duża ilość tekstu przetykanego zabawnymi ilustracjami pełnymi "dymków" sprzyja samodzielnej lekturze także u mniej wprawnych czytelników.
Jak mówiłam, nie każda książka musi mieć przesłanie czy walor edukacyjny. Ważne są też czysto rozrywkowe historie. I jeśli wasze dzieciaki lubią absurdalny humor, mogą się dobrze przy Superbabciach bawić. Ale najlepiej sprawdźcie to sami.
"Babcie" to wcale nie niewdzięczny materiał na powieściowe bohaterki. I to zarówno w książkach dla najmłodszych, jak i dla dorosłych. Różne też autorzy wykorzystują tego typu postaci - a to podkreślając ich mądrość czy opiekuńczość, a to wydobywając komiczny aspekt ich osobowości. I właśnie na ten ostatni rys postawił Marius Marcinkevicius w opowieści Superbabcie.
To...
2024-02
Ilustracje Ryo Takemasy mieliśmy okazję podziwiać we wcześniejszej publikacji wydawnictwa Kropka, prezentujących małym czytelnikom Fascynujący świat kolei. Tym razem w duecie z Mattem Ralphsem prezentuje książkę Samochody. Fascynujący świat motoryzacji. Bo choć czasy się zmieniają, kolejne pokolenia dzieciaków fascynują się tym tematem i wciąż głodne są nowych książek, które wprowadzą je w temat.
Ta wielkoformatowa publikacja skierowana jest do czytelnika w wieku przedszkolnym, choć i czytający maluchowi rodzic będzie z lektury czerpał przyjemność. Składa się na nią około trzydziestu rozdziałów, z których każdy dotyczy szeroko pojętego tematu motoryzacji.
Tuż po wprowadzeniu przeczytamy o historii motoryzacji, wywodzącej się z samochodów parowych i elektrycznych (zupełnie odmiennych od tych dzisiejszych) oraz o wczesnych silnikach i początkach masowej produkcji. Autorzy prezentują rozdziały poświęcone słynnym wyścigom, ale też różnym rodzajom samochodów - koncepcyjnym, najszybszym, hot rodom, muscle carsom, specjalistycznym czy wojskowym.
Nie zabrakło w książce motocykli, dróg i mostów, spojrzeniu na Amerykę i Europę oraz na motoryzacyjną przyszłość. Są rekordziści oraz samochodowa oś czasowa, która pozwala zwizualizować sobie historię motoryzacji.
Książka jest zjawiskowo zilustrowana, a jej estetyka podbije serce niejednego dorosłego. Jest to bowiem jedna z tych pozycji, która cieszy oko i nie infantylizuje wizerunków samochodów, mimo że książka adresowana jest do dzieci w wieku przedszkolnym. Nie ma tu oczu, uśmieszków czy buziek, a wizerunki graficzne można śmiało porównać ze zdjęciami. Wspaniałym ilustracjom towarzyszy jasny, skondensowany przekaz tekstowy, który zawiera w sobie najważniejsze informacje oraz ciekawostki.
To ciekawa, przystępna i pięknie wydana pozycja, która stanie się wartościową częścią domowej biblioteczki. Ucieszy małych i dużych pasjonatów motoryzacji, roznieci pasję i pozwoli poznać najważniejsze związane z tematem zagadnienia. Świetny pomysł na prezent.
Ilustracje Ryo Takemasy mieliśmy okazję podziwiać we wcześniejszej publikacji wydawnictwa Kropka, prezentujących małym czytelnikom Fascynujący świat kolei. Tym razem w duecie z Mattem Ralphsem prezentuje książkę Samochody. Fascynujący świat motoryzacji. Bo choć czasy się zmieniają, kolejne pokolenia dzieciaków fascynują się tym tematem i wciąż głodne są nowych książek,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02
Czy szkoła jest nudna? Na pewno nie Szkoła szpiegów, bo książki z tej serii u nas w domu cieszą się ogromnym powodzeniem i znikają w nastoletnich rękach zanim trafią na regał. Cóż, trzeba przyznać, że Stuart Gibbs już wyrobił sobie renomę autora od spraw ekscytujących i jego książki kurzyć się u nas nie będą. Najnowsza część - Szkoła szpiegów podbija Europę - tylko to potwierdza.
Siedem części, a zabawa wciąż przednia. Przed lekturą nawet nie zastanawiam się, czy w recenzji będę miała powody do narzekania, bo autor obmyślił sobie pewien fabularny schemat, którego się trzyma, i zawsze ma pomysł na to, jak ten schemat wypełnić nowymi ciekawymi detalami.
Tym razem akcja rusza niemal dosłownie z miejsca, w którym zakończyła się w poprzedniej książce. Młodzi bohaterowie nie mają czasu na powrót do domu, a właściwie do szkoły, ale wprost z Meksyku lecą do Europy. Ban nie ma szans na złapanie oddechu, a wskutek nieprzewidzianych zdarzeń ekipa szpiegów nie może chwilowo liczyć na pomoc doświadczonego dziadka Eriki. Całe szczęście, że jest z nimi jej mama, agentka MI6.
Można powiedzieć, że bohaterowie jak zwykle mierzą się z Pająkiem, ale ponieważ ich dokonania mocno pokrzyżowały plany tej grupy, nie ma mowy o powtarzalności. Bohaterowie muszą nie tylko tropić przestępców, ale przesłuchiwać i zdobywać informacje, a do tego przemieszczać się między państwami. A że większość ekipy mimo wszystko ma naście lat, nie brakuje też wątków osobistych i napiętych relacji. Po raz pierwszy też Pająk grozi Benowi czymś, co przeraża go bardziej niż utrata życia.
Akcja pędzi tu od pierwszej do ostatniej strony, napięcie sięga zenitu, a jednocześnie wciąż ważnym elementem fabuły pozostaje humor - słowny i sytuacyjny, coraz rzadziej slapstickowy. Zresztą z tomu na tom robi się jakby poważniej, choć książki nic na tym nie tracą, bo książka wciąż ma w sobie tę iskrę, która urzekła nas od początku. A gdy do szpiegowskiej afery dodamy młodzież mierzącą się z własnymi słabościami, zauroczeniem, zazdrością, pychą, problemami z zaufaniem... może być tylko ciekawiej. A mnie szczególnie ujął wątek typograficzny :-D
Ta seria szybko nam się nie znudzi, tym bardziej że każdy tom ma w sobie coś znajomego, a zarazem mnóstwo nowych elementów i przygód. Szkoła szpiegów to marka sama w sobie i jak dla nas - synonim dobrej zabawy, w której wątki sensacyjne podlane są dawką humoru, bohaterów nie da się nie lubić, a gdzieś w tle czają się typowo nastoletnie problemy, z którymi trudno sobie radzić, gdy twoje życie wisi na włosku, próbujesz uniknąć dekonspiracji i jeszcze ustalić tożsamość przywódcy przestępczej szajki. Jednym słowem: bomba. Jeśli jakimś cudem nie znacie jeszcze serii, to sięgnijcie po pierwszy tom. A potem już z górki.
Czy szkoła jest nudna? Na pewno nie Szkoła szpiegów, bo książki z tej serii u nas w domu cieszą się ogromnym powodzeniem i znikają w nastoletnich rękach zanim trafią na regał. Cóż, trzeba przyznać, że Stuart Gibbs już wyrobił sobie renomę autora od spraw ekscytujących i jego książki kurzyć się u nas nie będą. Najnowsza część - Szkoła szpiegów podbija Europę - tylko to...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02
Świat Zorzy, który wykreowała Karolina Lewestam, urzekł nas niepomiernie, tak samo jak niezwykła opowieść o Silli. Nic więc dziwnego, że wiadomość o premierze kolejnej historii osadzonej w tym przemyślanym i oryginalnym świecie wręcz nas zelektryzowała, a za Strażniczkę perły chwyciliśmy w pierwszej wolnej chwili. I choć podobno nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki, to autorka udowodniła, że dwa razy można wejść do tego samego świata z równie wspaniałą historią.
Świat Zorzy, choć urzekający, wcale nie jest przytulny, a surowy, mroźny i niebezpieczny. I oszałamiający. To świat zupełnie nowy i oryginalny, którego charakterystycznym rysem są mówiące i żyjące w zgodzie z ludźmi (ale też im wrogie) zwierzęta, wiszące nad światem dwa księżyce i magia płynąca z samej Zorzy, subtelna, lecz wpływająca na wszystkich. Ten świat uratował Ari, sprawiając, że blednąca Zorza znów nabrała barw, ale to wcale nie koniec historii, bo ma ona swoje konsekwencje.
Ta powieść fantasy ma wyraźnie baśniowy charakter i niespieszny po baśniowemu rytm narracji, pozwalający podążać za wcale nie nużącą fabułą, a zarazem rozsmakowywać się w detalach, których jest tu niemało. Stawka, o jaką toczy się gra, znów jest wysoka i dotyczy życia wielu mieszkańców Dalekiej Północy, którzy zostają uśpieni po atakach białych ptaków. Tym razem jednak ktoś inny musi wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności i wyruszyć w drogę w poszukiwaniu ratunku.
Wydaje się, że powieść opiera się na podobnym do pierwszej schemacie - oto młody bohater (tym razem właściwie bohaterka) wyrusza w podróż, by uratować bliskie mu (jej) osoby, a w rezultacie wszystkich znajomych i nieznajomych mieszkańców tego mroźnego świata. A jednak Lewestam wcale się nie powtarza, raczej zaprasza czytelnika na zupełnie nową wyprawę w inne rejony tego świata, który - jak nam się zdawało - już poznaliśmy.
Wyprawa Kutik jest nie mniej wciągająca i dramatyczna od drogi, jaką przebył Ari, a dodatkowo dziewczynka musi się też zmierzyć z poczuciem, że jest marnym zastępstwem dla chłopca, który dokonał czegoś wielkiego. A że wychowała się w społeczności, w której jej umiejętności nigdy nie były cenione, musi nie tylko wykazać się odwagą i determinacją, ale i walczyć z wątpliwościami i niskim poczuciem własnej wartości. Ta wyprawa będzie dla niej trudną, ale i bardzo ważną lekcją.
Lewestam stworzyła kolejną historię, która kojarzy mi się z Niekończącą się opowieścią Michaela Endego ze względu na wykorzystanie motywu drogi do ukazania nie tylko podróży bohatera, ale i jego przemiany. Jednocześnie, choć akcja rozgrywa się w obcym nam świecie, porusza bardzo uniwersalne kwestie. Strażniczka perły jest bowiem nie tylko opowieścią o odwadze i bohaterstwie, ale - przede wszystkim - o walce ze zwątpieniem, o przyjaźni i wsparciu, o odkrywaniu swoich mocnych strony i nabieraniu wiary we własne umiejętności. O tym, że prawdziwa mądrość to nie ślepa wiara w słowa innych, a umiejętność obserwowania i wyciągania wniosków oraz zadawania pytań nawet wtedy, gdy się nam tego zabrania. O mocy i odpowiedzialności za to, jak zostanie wykorzystana. Jest też opowieścią o tym, że czasem musimy wyruszyć w drogę, żeby odkryć, gdzie jest nasz dom i nasze miejsce oraz poczuć się częścią rodziny.
Po raz kolejny ozdobą tego wydania są wspaniałe, równie jak powieść urzekające ilustracje Mariusza Andryszczyka, który w kolejnych kadrach ożywia bohaterów książki i sprawia, że lektura jest doznaniem zarówno literackim, jak i estetycznym. Jednak przede wszystkim to pięknie napisana, poruszająca i mądra opowieść, która czaruje, bawi i skłania do refleksji. Chwyta za serce i na długo zapada w pamięci. Dla młodszych nastolatków, ale i znacznie starszych odbiorców. Ponadczasowa historia, która z powodzeniem może konkurować z klasykami literatury dla dzieci i młodzieży.
Świat Zorzy, który wykreowała Karolina Lewestam, urzekł nas niepomiernie, tak samo jak niezwykła opowieść o Silli. Nic więc dziwnego, że wiadomość o premierze kolejnej historii osadzonej w tym przemyślanym i oryginalnym świecie wręcz nas zelektryzowała, a za Strażniczkę perły chwyciliśmy w pierwszej wolnej chwili. I choć podobno nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01
Wyobrażaliście sobie kiedyś, że nieśmiała osoba z powodzeniem wykonuje zawód, który wymaga dużo kontaktu z innymi ludźmi? Zupełnie nie wiem, jak radził sobie Roryk, zanim w jego biurze nie pojawiła się Matylda, bo jego nieśmiałość osiąga najwyższy z możliwych poziomów. Co prowadzi do wielu zabawnych sytuacji, o których... świetnie się czyta. Nieśmiały detektyw i jego znacznie bardziej śmiała choć niepełnoletnia partnerka skradli nasze serca już przy pierwszym spotkaniu. I z każdym kolejnym lubimy ich jeszcze bardziej. A wy właśnie możecie spotkać się z nimi po raz trzeci, sięgając po Tajemnicę zamku Wiewiórzec Olivera Schlicka.
Powieść jest doskonałym przykładem świetnie napisanej komedii kryminalnej skierowanej do młodszych nastolatków, która utrzymuje jakość poprzednich tomów i powiela ich atuty.
Wśród wielu książek detektywistycznych dla małych i dużych ta wyróżnia koncepcją metody detektywistycznej, którą posługuje się bohater, oraz samą postacią bohatera, który jest detektywem chorobliwie wręcz nieśmiałym. Czyż samo to nie brzmi intrygująco? Odczytywanie losów przedmiotu w trakcie lizania brzmi jak świetna supermoc, ale też supermoc dość kłopotliwa, nie uważacie? A jeśli do tego sam detektyw jest wiecznie skrępowany i skupiony na tym, by nikogo nie urazić, można się spodziewać niezłego ambarasu. A dzięki temu jest ciekawie i całkiem zabawnie, nawet jeśli dla samego Roryka te sytuacje są niezręczne. Nieśmiałość Roryka jest podkręcona do granic wytrzymałości, ale to czyni z niego zabawnego bohatera, który mimo wszystko budzi sympatię.
W kontraście do nieśmiałego Roryka mamy dwunastoletnią Matyldę, która jest niezłą aparatką. Dziewczynka potrafi człowieka zagadać na śmierć, jest bystra, pewna siebie i przebojowa. Ona również budzi sympatię, zwłaszcza dlatego, że nie jest ani trochę zarozumiała. Tworzą z Rorykiem wspaniały duet, którego energia niesie fabułę wartkim nurtem, wciągając czytelnika w detektywistyczne śledztwo.
Akcja powieści skupia się wokół kolejnej kryminalnej zagadki, która została skrojona na miarę młodych odbiorców - jest dostatecznie zawiła, by pozostać intrygującą i przyciągnąć odbiorcę, a jednocześnie dość klarowna, by odbiorca potrafił zrozumieć motywację sprawców przestępstwa. A przy tym wszystko, co dzieje się wokół sprawy, wraz z drobnymi twistami i humorystycznymi scenami, buduje nastrój i tworzy lekką, ciekawą fabułę. Roryk to świetna rozrywka i dobre połączenie detektywistycznej historii z przyjemną dawką okazji do uśmiechu.
Schlick stawia na oryginalność, jeśli chodzi o kreację bohaterów, a jednocześnie - mimo że kieruje swoje powieści do niedorosłych odbiorców - nie obawia się dać im do rozwiązania sprawy morderstwa. Nie jest krwawo, ale na pewno interesująco, tym bardziej gdy na jaw wychodzą okoliczności wydarzeń sprzed 25 lat. Dodajmy do tego całą galerię interesujących postaci pobocznych i psa bohaterki, który boi się wiewiórek, a tych - jak można spodziewać się po nazwie zamku - jest całkiem sporo w okolicy.
Spodziewałam się po tym tomie dobrej rozrywki i ją dostałam, ale autorowi znów udało się mnie zaskoczyć. Bardzo kreatywnie wymyśla kolejne sytuacje, w których nieśmiałość Roryka daje mu się w kość (kontakty z telesprzedawcami!), ale tym razem to Matylda, butna spryciula, odkrywa, że też może być nieśmiała w pewnych... okolicznościach. No i całą historię otwiera scena pogrzebu, w której ważną rolę pełni puszka po kawie...
Powieść napisana jest z polotem i lekkością, wciągająca od pierwszej strony i przełamująca ciężar kryminalnej zagadki inteligentnym, zrozumiałym humorem. I dzięki temu jest historią dla małych i dużych, którzy chcą pogłówkować nad rozwiązaniem zagadki, a do tego trochę się pośmiać. A autor tak sprytnie buduje kolejne opowieści, że z tomu na tom wcale się nie nudzą, tym bardziej że dopełnia je innymi drobnymi elementami, które ubogacają postaci pierwszoplanowe.
I powtórzę to po raz trzeci - nie mogę raz jeszcze nie docenić w tym miejscu świetnego tłumaczenia Emilii Skowrońskiej, przekładającego się na lekkość tekstu, dobrze oddającego humorystyczny rys. Na uwagę zasługuje wypracowane przy topie pierwszym spolszczenie nazwisk znaczących - z nazwiskiem głównego bohatera na czele. Rory Shy staje się oto Rorykiem Nieśmiałem, co jest znacznie ciekawsze niż gdyby był Rorykiem Nieśmiałym, a jednocześnie zachowuje związek z najbardziej znaczącą cechą jego charakteru. Uwielbiam zabawy słowem, ale zdaję sobie sprawę, że niełatwo przekłada się je z jednego języka na drugi.
Roryk to kolejny z naszych patronatów, z którego jesteśmy szalenie dumni i który z przyjemnością kontynuujemy. Świetna, lekka, zabawna historia z wyrazistymi bohaterami i ciekawą intrygą. Doskonale wykorzystany potencjał postaci. Powieść czyta się z przyjemnością, tym bardziej że wachlarz ciekawych postaci nie ogranicza się jedynie do dwojga głównych bohaterów. A choć pomysł na nieśmiałego detektywa liżącego dowody może wydać się nieco absurdalny, jest realizowany z takim urokiem, że podbije serce niejednego mniejszego i większego czytelnika. I wiecie co? Ja już czekam na ponowne spotkanie z Rorykiem i Matyldą! A z tego, co widziałam, autor nie zatrzymał się na trzech powieściach.
Wyobrażaliście sobie kiedyś, że nieśmiała osoba z powodzeniem wykonuje zawód, który wymaga dużo kontaktu z innymi ludźmi? Zupełnie nie wiem, jak radził sobie Roryk, zanim w jego biurze nie pojawiła się Matylda, bo jego nieśmiałość osiąga najwyższy z możliwych poziomów. Co prowadzi do wielu zabawnych sytuacji, o których... świetnie się czyta. Nieśmiały detektyw i jego...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01
Pamiętacie, jak chwaliłam Kate DiCamillo za to, jak aktualne i uniwersalne tematy wpisała w fabułę Raymie. Weź mnie za rękę, której akcja rozgrywa się w latach 70.? Dokładnie to samo robi w kontynuacji historii, czyli niewielkiej powieści Louisiana. Powrót do domu. I tak jak pokochałam poprzednią część, tak kocham najnowszą.
Wydawca porównuje Louisianę Elefante do Luny Lovegood i choć to zupełnie inne bohaterki, to rzeczywiście w tej postaci czuć ten rys, który sprawia, że dziewczynka nie do końca przystaje do otaczającego ją świata, a jednocześnie budzi sympatię i czułość ze strony czytelnika. Jest też świetną protagonistką historii, której poczynania śledzi się z szerokim uśmiechem na ustach.
Louisiana nie miała - o czym już wiedzieliśmy - łatwego życia i wiele jej dziwactw wynika z braku stabilizacji i szalonych poczynań babci. Jednak prawda, z którą przyjdzie jej się zmierzyć, zdruzgocze ją i zmusi do poskładania obrazu samej siebie na nowo. Mimo wszystko dziewczynka ma dużo szczęścia, bo wokół niej znajdują się osoby, które gotowe są udzielić jej wsparcia.
To naprawdę wzruszająca opowieść o tym, jak bardzo dzieci (ale i my wszyscy) potrzebujemy stabilizacji i tęsknimy za domem. Jak ważna jest prawda i jak mocno wpływa na to, jak postrzegamy świat i siebie. To także książka o nierozważnych decyzjach, nieoczekiwanej przyjaźni, rodzinie i wsparciu. Trochę szalona i z pewnością zabawna, ale też dotykająca niełatwych kwestii opowieść. Brawurowo napisana, choć niewielkich rozmiarów, książka z impetem wedrze się do serca niejednego czytelnika. I wiecie co? Pewnie będziecie chcieli do niej wrócić nie raz.
Pamiętacie, jak chwaliłam Kate DiCamillo za to, jak aktualne i uniwersalne tematy wpisała w fabułę Raymie. Weź mnie za rękę, której akcja rozgrywa się w latach 70.? Dokładnie to samo robi w kontynuacji historii, czyli niewielkiej powieści Louisiana. Powrót do domu. I tak jak pokochałam poprzednią część, tak kocham najnowszą.
Wydawca porównuje Louisianę Elefante do Luny...
2024-01-03
Moja przygoda z fantastyką zaczęła się w dość wczesnej nastoletności od książek zupełnie nieprzeznaczonych dla mojej grupy wiekowej. Oczywiście rozpaliły moją miłość do gatunku i chwała im za to, ale kiedy teraz trafiam na fantasy, które bez zastrzeżeń mogę podsunąć 11-, 12-latkom, a do tego przeżyć podczas lektury masę emocji, to naprawdę mocno im zazdroszczę. Już nie tylko Hobbit czy Narnia, nie tylko Pięcioro dzieci i coś (które ma tak archaiczny język, że moim bratanicom trzeba było tłumaczyć co drugie zdanie), ale znacznie więcej godnych uwagi historii. Jak choćby cykl Milcząca trójka Synne Kristine Eriksen, którego ostatni tom Dzwon śmierci właśnie ukazuje się pod naszym patronatem.
Pokochałam tę serię od pierwszego czytania, bo znalazłam w niej wszystko, co lubię w fantastyce, a także historię, którą swobodnie może przeczytać 11-latek i gatunkowy wyjadacz. Nie ma w niej wątku romansowego, choć jest mowa o miłości, a także przyjaźń, lojalność, odwaga i honor. Są ludzie i odmienne istoty, magia, przygoda, walka, niebezpieczeństwo...
Wyraźnie widać, że autorka miała nie tylko ciekawy pomysł na swoją serię, ale też odpowiednie umiejętności, żeby ją zrealizować, a gdyby nie została u nas wydana przez wydawnictwo specjalizujące się w literaturze dziecięcej, zaczytywaliby się w niej również starsi odbiorcy i wielu byłoby równie zafascynowanych jak ja. Ale to dzięki Dwukropkowi powieści trafią w ręce czytelników, którzy być może odkrywają dla siebie gatunek, a tym samym wkroczą do tego świata w najlepszy z możliwych sposobów - dzięki ponadczasowej opowieści, wciągającej, nieco baśniowej, ale też mrocznie surowej i rewelacyjnie opowiedzianej.
Dzwon Śmierci z jednej strony domyka historię trzech odlanych przez ludwisarzy dzwonów o magicznych właściwościach, pozwalając nam w pełni poznać tę legendarną opowieść. Z drugiej dostarcza też wyjaśnień względem dziwnego mroku, który zdaje się przejmować władzę nad światem. W tym tomie spotyka się tak naprawdę kilka opowieści, stanowiących - finalnie - powiązane ze sobą wątki. Pierwszy to historia Sigurda, który wyruszył na poszukiwanie porwanej siostry. Drugi - opowieść o trzech magicznych dzwonach ludwisarzy. Trzeci - wojna pomiędzy plemionami ludzi, a także - po czwarte - prastary konflikt między ludwisarzami i cieniami. No i jeszcze historia o cieniu, który pokochał kobietę... Istne bogactwo wątków, ale autorka doskonale nad nimi panuje i konsekwentnie łączy ze sobą w jedną spójną, wspaniałą opowieść.
W świecie inspirowanym czasami wikingów nikt nie ma łatwego życia i Eriksen doskonale to pokazuje. Ludwisarze, ludzie, a nawet cienie zmagają się z walką o przetrwanie, animozjami w klanach i rywalizacją. Nie ma w tej książce też mowy o romantyzacji wojny, w której nieuchronnie pojawiają się ofiary, strzały w kołczanie mogą się skończyć, a chwila nieuwagi kosztować życie. To bardzo dojrzała proza, choć podana w nieprzesadnie rozbudowanej formie. Bez długich epickich opisów, za to z dobrą konstrukcją świata przedstawionego i spójną mechaniką rządzących nim zasad.
No i rewelacyjnie wykreowanymi bohaterami. Sigurda, dla którego wyprawa staje się inicjacją w dorosłe życie, zdążyliśmy już polubić, wraz z jego mocnymi i słabymi stronami. Podobnie jak Mirrę, przedstawicielkę ludwisarzy, która uczy się mu ufać i pomaga w poszukiwaniach siostry. Wśród wielu postaci, które pojawiają się na kartach trylogii, najciekawszą jest Gra, milcząca dziewczynka, której naturę niełatwo zrozumieć, lecz której lojalność wobec Sigurda jest zniewalająca. Dodajmy do tego jeszcze nieoczywistą Oresmę, przedstawicielkę cieni, która przyłącza się do Sigurda i Mirry, mimo że do końca nie wiadomo, czy można jej zaufać.
O wielu elementach fabuły, które mnie pozytywnie zaskoczyły, nie mogę napisać, bo zdradziłabym zbyt wiele. Chylę jednak czoło przed autorką, bo wspaniale prowadzi akcję, zwodząc czytelnika, ekscytując i wzruszając tam, gdzie się wcześniej nie spodziewał. Sam finał powieści jest jej doskonały i satysfakcjonuje mnie na wielu różnych poziomach.
Dzwon śmierci jest rewelacyjną powieścią i doskonałym domknięciem tego wyjątkowego cyklu, który śmiało stawać może w szranki z fantasy przeznaczonym dla starszych odbiorców. (Już pisałam, że nie ustępuje choćby takim powieściom jak Pół króla Joe Abercrombiego) To pełna zaskoczeń historia o rodzinnej miłości, przyjaźni i lojalności, wojnie, zaufaniu i zdradzie. O dojrzewaniu do odpowiedzialności i o tym, że legendy mogą być prawdziwsze, niż nam się wydaje. A także o tym, że nieśmiertelność nie jest nic warta, jeśli nie mamy u boku ludzi, którzy nas kochają. Świetnie napisana, poruszająca i ekscytująca książka, przy której nie można się nudzić. U nas cykl już dawno trafił do grona ulubionych i polecanych bez względu na wiek.
Moja przygoda z fantastyką zaczęła się w dość wczesnej nastoletności od książek zupełnie nieprzeznaczonych dla mojej grupy wiekowej. Oczywiście rozpaliły moją miłość do gatunku i chwała im za to, ale kiedy teraz trafiam na fantasy, które bez zastrzeżeń mogę podsunąć 11-, 12-latkom, a do tego przeżyć podczas lektury masę emocji, to naprawdę mocno im zazdroszczę. Już nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-08
Fani poprzednich książek autora powinni zdać sobie sprawę, że ta powieść jest zupełnie inna. Nie ma tu inteligentnych zagadek i łamigłówek, a więcej skupienia na emocjach i relacjach. Sama opowieść jest też mniej złożona i pewne jej aspekty możemy przewidzieć. Ale to nie o podjęcie rywalizacji z czytelnikiem tu chodzi, nie o zwodzenie, a o poprowadzenie przez historię o wszystkich uczuciach i myślach, które odbierają nam radość i nie pozwalają iść do przodu.
Autor podejmuje trudny temat żałoby z wyczuciem i delikatnością, tym bardziej że dotyczy on śmierci dziecka i żałoby przeżywanej przez całą rodzinę. W centrum historii pozostaje jednak Zack, któremu z pewnych względów (odkryjecie to w czasie lektury) najtrudniej pogodzić się z odejściem siostry. Einsteinowie to duża, sympatyczna rodzina (łatwo ich polubić), która próbuje poukładać swoje życie na nowo, nie tyle może wypełnić pustkę po zmarłej dziewczynce, co nauczyć się funkcjonować mimo niej. Stąd zmiana miejsca zamieszkania i odkrywanie nowej fascynującej okolicy.
Zack jednak nie potrafi wyjść poza poczucie żalu i poza wyrzuty sumienia, przez co oddala się od wszystkich, mimo że tak rozpaczliwie ich potrzebuje. Nawiązanie nowej znajomości może stać się jego szansą na uzdrowienie, ale do pokonania będzie niejedna przeszkoda.
Ważną częścią tej opowieści o rodzinie i przeżywania żałoby jest też odkrywanie niesamowitego miejsca, w którym zamieszkała rodzina, walka z przeciwnościami losu i tajemnica, z jaką wiąże się pewien opuszczony budynek w pobliżu domu. To największa zagadka do rozwiązania, a wiążąca się z nią historia jest na swój sposób poruszająca.
Powieść Gutersona ma w sobie radość i smutek, sielskość i dramatyzm i ten urzekający pierwiastek tajemniczości, który pozwala odrobinę wykroczyć poza znany nam świat. Pozostaje jednak prawdziwy w warstwie emocjonalnej i w kwestiach związanych z relacjami. Jedyne, czego mi zabrakło, to większej obecności pozostałych Einsteinów, którzy niestety stanowią jedynie tło i dodatek do Zacka i choć mają zindywidualizowane zainteresowania i współdziałają jako rodzina, są jednak odrobinę zbyt powierzchownie nakreśleni. Jednak to tylko drobny mankament całej powieści.
Są takie historie, które porywają wartką akcją i wciągają w zawiłą fabułę. I takie, które tworzą piękną przestrzeń do przeżywania emocji. Einsteinowie z Vista Point to niezapomniana podróż przez żałobę i poczucie winy ku pełnemu ciepła uzdrowieniu. Osadzona w ciekawym miejscu, kusząca tajemniczą wieżą i zagadkowym szyfrem opowieść o nowym początku, który nigdy nie jest prosty, przyjaźni, wsparciu, wspólnocie i rodzinnej miłości. O tym, że nigdy do końca nie tracimy tych, których kochamy. Poruszająca, nieco melancholijna i momentami smutna historia, która daje też nadzieję. To wartościowa, uniwersalna powieść obyczajowa doprawiona szczyptą realizmu magicznego. Jest jak kojący opatrunek na złamane serce.
Fani poprzednich książek autora powinni zdać sobie sprawę, że ta powieść jest zupełnie inna. Nie ma tu inteligentnych zagadek i łamigłówek, a więcej skupienia na emocjach i relacjach. Sama opowieść jest też mniej złożona i pewne jej aspekty możemy przewidzieć. Ale to nie o podjęcie rywalizacji z czytelnikiem tu chodzi, nie o zwodzenie, a o poprowadzenie przez historię o...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12
Kiedy wiosną tego roku w moje ręce trafiła książka Pawła Zycha Dobre czasy. Jak przeżyć w średniowieczu, nie bardzo wiedziałam, czego się spodziewać. Najpierw mój wzrok przykuły ilustracje - kapitalne, z mnóstwem szczegółów. A potem zakochałam się też w treści, która przejrzyście, interesująco, merytorycznie i ciekawie pokazywała, jak wyglądało życie ludzi wszelkich stanów w średniowieczu. Po czymś takim nie mogłam nie oszaleć z radości na wieść, że powstają Lepsze czasy. Jak zostać królem.
Tym razem podróżujemy z dziesięcioletnim Władysławem Wazą, przyszłym królem, przez Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Młody królewicz w przebraniu zwykłego szlachcica przemierza miasta i wioski, poznając z bliska życie ich mieszkańców. Odwiedza wiejskie folwarki, leśne huty, ciemne kopalnie, gwarne jarmarki, podmiejskie warsztaty i obozy wojskowe. Mieszczanie, szlachcice, kupcy, magnaci i zwykli chłopi – Polacy, Litwini, Rusini, Kozacy Szkoci, Żydzi i Ormianie – wszyscy mają mu do opowiedzenia ciekawe historie. Jak żyją, co jedzą i gdzie mieszkają? Jak i gdzie podróżują? Czym się na co dzień zajmują i ile na tym zarabiają? Ile i na co muszą wydać? Wraz z Władysławem poznajemy podstawy XVII-wiecznej gospodarki i handlu, sposoby wytwarzania wszelkich dóbr, ówczesne pieniądze, ceny, środki transportu, szkolnictwo, system podatkowy i polityczny kraju. A przede wszystkim ludzi, którzy wtedy żyli, pracowali i starali się, aby były to lepsze czasy.
Czytelnik, wraz z bohaterem książki, odwiedzi nie tylko Warszawę, Kraków czy Wilno, ale także poznańskie garbarnie, toruńską papiernię, bydgoską mennicę. W Jarocinie dowie się o mieszkających na polskich ziemiach Szkotach, w Elblągu - o Anglikach, w Lublinie - o Żydach. Do tego o Ormianach, Olendrach, Kozakach... A i to nie wszystko.
Autor stara się pokazać XVII-wieczną rzeczywistość możliwie przekrojowo, dlatego mamy fragmenty poświęcone władcom czy szlachcie, ale też rzemieślnikom, kupcom, flisakom czy zwykłym robotnikom. Dzięki książce można zobaczyć jak funkcjonuje kopalnia soli czy ołowiu, warsztat garncarski czy szklarski. A także jak zbierane są podatki, skąd król ma środki na utrzymanie dworu czy prowadzenie wojny, jak karci niepokorne miasta. Ale i bardziej przyziemnie sprawdzić może, ile kosztują kafle do pieca, ile rocznie zarabia kat czy furman, ile kosztuje bałwan soli, a ile chleb. Słowem - jest tu możliwie najwierniej oddana cała złożona XVII-wieczna rzeczywistość państwa.
Jak można się spodziewać, ilustracje robią tu niebagatelne wrażenie. Świetna kreska i ujednolicona kolorystyka czynią zeń bardzo estetyczną publikację. Ale wielość elementów zachęca do uważnego oglądania, do podążania za kolejnymi kadrami każdej kolejnej "scenki z życia". Można je drobiazgowo analizować, bo każdy detal to odbicie rzeczywistości i jakaś ciekawa informacja. "Scenki rodzajowe" czy schematy niosą w sobie niemal tyle samo treści co towarzyszący im tekst. Rozwinięcie tematu znajduje się zaś w tekście najczęściej stylizowanym na dialog, w którym np. doświadczony przedstawiciel jakiegoś zawodu objaśnia jego tajniki młodemu królewiczowi. Ta stylizacja przekazywania wiedzy z jednej strony wpływa na naturalność, z drugiej na ogromnie ułatwia odbiór całości. Młody czytelnik przestaje mieć wrażenie, że to tylko suche fakty, a raczej czuje się poniekąd zaproszony do tego świata i jego poznawania.
Jeśli wydaje wam się, że w pozycji potencjalnie skierowanej do dzieci nie znajdziecie nic dla siebie, to jesteście w błędzie. Wbrew pozorom ta książka to kopalnia ciekawostek dla wszystkich. Zanim dałam tę książkę Wojtkowi, sama nie mogłam się od niej oderwać i choć dzięki czytaniu powieści historycznych mam poniekąd pojęcie o codzienności tamtych czasów, znalazłam tu ciekawe, skondensowane i klarownie przedstawione informacje, uporządkowane i niepozbawione zaskakujących ciekawostek. Lepsze czasy są gwarancją dobrej rozrywki i jednocześnie poszerzenia wiedzy w sposób lekki i przyjemny. Pozwalają zauważyć podobieństwa i różnice między wczoraj a dziś, a także rozbudzić głód wiedzy i chęć jej poszerzania.
Książkę można czytać jednym tchem, a potem zatrzymać się i analizować różne drobniejsze elementy. Sprawdzić, co i za ile można kupić, kogo stać na konia, piec czy garnki. Jak już pisałam wcześniej - te książki bardzo kojarzą mi się z wydawaną lata temu serią w czerwonych okładkach Tak żyli ludzie, z tym że Paweł Zych gwarantuje jeszcze lepszą jakość i wizualną, i merytoryczną (i to popartą ilustracją). To wiedza, której nie wyniesie się ze szkoły, podana przystępnie, pełna ciekawostek i... bardzo estetycznie zwizualizowana. A książka jest ponadczasowa, bo zainteresuje zarówno młodszych, jak i starszych czytelników. Jak dla mnie - rewelacja i obowiązkowy egzemplarz w biblioteczce.
Kiedy wiosną tego roku w moje ręce trafiła książka Pawła Zycha Dobre czasy. Jak przeżyć w średniowieczu, nie bardzo wiedziałam, czego się spodziewać. Najpierw mój wzrok przykuły ilustracje - kapitalne, z mnóstwem szczegółów. A potem zakochałam się też w treści, która przejrzyście, interesująco, merytorycznie i ciekawie pokazywała, jak wyglądało życie ludzi wszelkich stanów...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12
Choć wielokrotnie powtarzam, że wśród szkolnych lektur w szkole podstawowej jest zbyt wiele książek niewspółczesnych, niebędących odbiciem świata, w jakim żyją i dorastają nasze dzieci, wcale nie twierdzę, że nie warto sięgać po książki, których akcja rozgrywa się w innych niż obecne czasach. Bo nie chodzi tak naprawdę o rok, ale o to, czy przedstawione w opowieści problemy będą zrozumiałe dla czytelnika i uniwersalne jeśli chodzi o przesłanie. I taka jest na przykład powieść Kate DiCamillo pt. Raymie. Weź mnie za rękę.
Akcja powieści toczy się latem 1975 roku, a jednak książka pozostaje aktualna i dotyka tematów autentycznie interesujących współczesne dzieci. Jest pierwszą częścią cyklu o przygodach trzech przyjaciółek z niewielkiego amerykańskiego miasteczka. Raymie, Beverly i Louisiana spotykają się tu po raz pierwszy i nawiązują relację, która jest elementem fabuły książki.
Jednak to Raymie poznajemy tutaj bliżej, wraz z jej osobistą historią. Raymie bowiem jest zwykłą dziewczynką, ale ma całkiem spore zmartwienia. Jakiś czas temu jej tata porzucił mamę (jak mówią w miasteczku "uciekł z higienistką dentystyczną"), która jest teraz bardzo smutna. Smutna jest też dziewczynka, która ogromnie tęskni za tatą i wierzy, że jeśli zrobi coś spektakularnego, tata wróci do domu. Czas akcji nie ma wpływu na to, że problem rozpadu rodziny dotyka dziś wielu dzieci i wielu z młodych czytelników znajdzie w osobie Raymie odbicie swoich emocji - trudnych, bolesnych, skomplikowanych.
Jednak Raymie odkrywa, że nie tylko ona zmaga się trudnymi emocjami. Im więcej czasu spędza z nowymi koleżankami, tym łatwiej przychodzi jej rozpoznanie ich własnych osobistych tragedii i zmagań. Jednocześnie dziewczęta, tak pozornie różne, odkrywają, że mimo tych różnic mogą dawać sobie wsparcie i nawiązać przyjacielską relację.
Ta niezbyt rozbudowana historia ma interesującą fabułę, na którą składa się szereg zarówno dramatycznych, jak i zabawnych wydarzeń. To naprawdę świetna opowieść o realnych, uniwersalnych dziecięcych problemach (nawet jeśli są sprzed ery tabletów i komórek), przyjaźni, sile małych kobietek, determinacji, odwadze i zaufaniu. Doskonała propozycja dla czytelników od 10. roku życia, choć chyba jednak bardziej spodoba się dziewczętom... i ich mamom.
Choć wielokrotnie powtarzam, że wśród szkolnych lektur w szkole podstawowej jest zbyt wiele książek niewspółczesnych, niebędących odbiciem świata, w jakim żyją i dorastają nasze dzieci, wcale nie twierdzę, że nie warto sięgać po książki, których akcja rozgrywa się w innych niż obecne czasach. Bo nie chodzi tak naprawdę o rok, ale o to, czy przedstawione w opowieści problemy...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12
My, ludzie, wiele możemy się od zwierząt nauczyć, co niejednokrotnie udowadniają naukowcy, artyści czy pisarze. Zwierzęta są też świetnym nośnikiem opowieści, który przyciąga dzieci i dorosłych do książek. Kiedy więc w moje ręce trafiła Własna sfora Marii Nilsson Thore, nie mogłam się jej oprzeć.
Ta malutka książeczka mnie urzekła. Jest opowieścią bardzo prostą, a więc dostępną także dla najmłodszych, a jednocześnie z ważnym przesłaniem. Z jednej strony jest historią skupioną na zwierzęcych bohaterach i to wprowadzającą nawet nieco szaloną koncepcję bardzo oryginalnego jamnika, który nie pasuje do sfory. Historią prostą, zabawną i przyjemną. Z drugiej jednak strony ta opowieść jest metaforą, którą z łatwością możemy przełożyć na nasz, ludzki świat.
W tej drugiej płaszczyźnie mamy tu opowieść o inności. O tym, że nie wszyscy jesteśmy tacy sami i nie wszędzie będziemy pasować. A jednocześnie wszyscy mamy potrzebę przynależności, poczucia, że gdzieś pasujemy. Ludzie - tak jak psy - to istoty społeczne. Chcemy mieć własną sforę. Nie będziemy pasować do każdej, ale warto mieć oczy i serce otwarte, bo w końcu znajdziemy sobie przyjaciół.
W książce jest niewiele tekstu, bo autorka opowiada jednocześnie za pomocą tekstu, jak i ilustracji. A te drugie są świetne - urocze, zabawne, wymowne. Całość jest interesująca i czytelna dla odbiorcy niezależnie od wieku. To mądra, wartościowa książeczka dla całej rodziny - o inności i dopasowaniu, o potrzebie przynależności, relacjach społecznych, przyjaźni. Dobry punkt wyjścia do wielu rozmów z dziećmi, a przy tym fantastyczny przykład wykorzystania zwierzęcej metafory i świetnych ilustracji.
My, ludzie, wiele możemy się od zwierząt nauczyć, co niejednokrotnie udowadniają naukowcy, artyści czy pisarze. Zwierzęta są też świetnym nośnikiem opowieści, który przyciąga dzieci i dorosłych do książek. Kiedy więc w moje ręce trafiła Własna sfora Marii Nilsson Thore, nie mogłam się jej oprzeć.
Ta malutka książeczka mnie urzekła. Jest opowieścią bardzo prostą, a więc...
O tym, że warto włączać komiksy i powieści graficzne do dziecięcej biblioteczki pisałam już niejednokrotnie. Dla wczesnoszkolniaków będą świetną wprawką czytelniczą, zachęcającą do samodzielnej lektury bez asysty rodzica (w końcu czytanie na głos komiksów nie jest tak fajne, jak czytanie prozy). Pozwoli im - a także starszym czytelnikom - obcować z przeróżnymi historiami i odkrywać uroki kontaktu z fikcją literacką (i nie tylko, bo mamy też komiksy na faktach), a tym samym może stać się inspiracją dla rozwoju czytelniczej pasji. Natomiast dzieciaków, które lubią czytać, wcale nie odciągną od książek. Będą po prostu rewelacyjnym urozmaiceniem "diety" pożeraczy historii.
Dobrym pomysłem jest podsuwanie komiksów, których historia rozpisana jest na wiele zeszytów. Opowieści w odcinkach nie przytłaczają bowiem objętością, a oczekiwanie na kolejne części podsyca radość z ich otrzymywania. A jeśli szukacie jakiejś interesującej serii dla dzieciaków w wieku 7-12 lat, to może zainteresować was dzieło D.-P. Filippi & J. Etienne pt. Gargulce, którego pierwszy tom Podróżnik jest dostępny w księgarniach.
Fabularnie to niezbyt skomplikowana historia, doskonała dla mniej wprawnych czytelników, którzy nie tylko wprawiają się w czytaniu, ale też zaznajamiają z poetyką komiksu jako medium. Jej zaletą jest niewątpliwie szata graficzna przypominająca kadry filmu animowanego i sympatyczni bohaterowie - także ci nie z tego świata. Jednak to, że fabuła nie jest bardzo zagmatwana, nie jest wadą opowieści, ponieważ tym, co niewątpliwie spodoba się odbiorcom, jest wartka akcja z motywami podróży w czasie i kontaktu z siłami nadprzyrodzonymi, a także bardzo uniwersalne zagadnienia takie jak przeprowadzka w nowe miejsce, zawieranie przyjaźni i odpowiedzialność za dobro przyjaciół. Grześka nie sposób nie lubić i z przyjemnością oraz emocjami śledzi się jego losy.
To ciekawe otwarcie serii, które obiecuje fantastyczną przygodę, a jednocześnie zawierające pierwszą jej odsłonę i podkreślające stawkę, o jaką toczyć się będzie gra. Jestem ciekawa, jak się rozwinie i myślę, że to interesująca propozycja dla młodych miłośników komiksu.
O tym, że warto włączać komiksy i powieści graficzne do dziecięcej biblioteczki pisałam już niejednokrotnie. Dla wczesnoszkolniaków będą świetną wprawką czytelniczą, zachęcającą do samodzielnej lektury bez asysty rodzica (w końcu czytanie na głos komiksów nie jest tak fajne, jak czytanie prozy). Pozwoli im - a także starszym czytelnikom - obcować z przeróżnymi historiami i...
więcej Pokaż mimo to