-
ArtykułySEXEDPL poleca: najlepsze audiobooki (nie tylko) o seksie w StorytelLubimyCzytać1
-
ArtykułyTom Bombadil wreszcie na ekranie, nowi „Bridgertonowie”, a „Sherlock Holmes 3” jednak powstanie?Konrad Wrzesiński1
-
Artykuły„Dzięki książkom można prawdziwie marzyć”. Weź udział w akcji recenzenckiej „Kiss cam”Sonia Miniewicz4
-
Artykuły„Co dalej, palenie książek?”. Jak Rosja usuwa książki krytyczne wobec władzyKonrad Wrzesiński31
Biblioteczka
2024-05
2024-05
Myślę, że pisanie dla dzieci wcale nie jest łatwiejsze niż pisanie dla dorosłych. W końcu trzeba do odbiorcy dopasować zarówno stopień skomplikowania fabuły, jak i język, zainteresować i uniknąć przesadnego dydaktyzmu, który dzieciaki bezbłędnie są w stanie wyłapać. Jeszcze trudniej jest z tzw. wczesnolatkami, jak podoba mi się określać grupę czytelników middle-grade, które wyrastają już z bajek i nie chcą być traktowane jak dzieci, a do dorosłości jeszcze trochę im brakuje. To w tej grupie książki najmocniej muszą konkurować z komputerami, konsolami i online'ową rozrywką, więc autorzy zmuszeni są się nieco nagimnastykować, by stworzyć ciekawą, nieinfantylną opowieść. I to - moim zdaniem - świetnie udało się Tomaszowi Napierale, który napisał powieść o długim tytule Drony, skorpiony i sekret emira, czyli jak znaleźć skarb i pokonać złoli.
Tę powieść przygodową czyta się dosłownie z zapartym tchem. I to nawet mając więcej lat niż bohaterowie, zwłaszcza jak się jest rodzicem wychowanym na przygodach Indiany Jonesa i podobnych historiach. Zresztą i odwołania do brawurowego archeologa się tu znajdą, choć idolami młodych bohaterów są - tak jak pewnie niejednego czytelnika - postaci z gier i filmów. I nawiązania do nich też w powieści znajdziemy, bo autor zdecydowanie umie budować wspólnotę ze swoimi czytelnikami.
Bardzo podoba mi się, że autor postawił w centrum wydarzeń troje rodzeństwa w zbliżonym, choć zróżnicowanym wieku. Pozwoliło mu to oprócz kreowania przygody ukazać całą dynamikę relacji między bohaterami. A ta jest szczera i wiarygodna. Młodzi bohaterowie kłócą się ze sobą o drobiazgi, zmieniają strony, ale też troszczą się o siebie i w newralgicznych momentach działają wspólnie, dążąc do celu. Dialogi toczą się żywo i nie mają przesadnie wygładzonego stylu, przez co możliwie wiernie, choć wciąż w obrębie literackim, oddają realny sposób rozmawiania młodzieży.
Akcja powieści jest wartka, a napięcie podbijane raz za razem, tak by wciągnąć czytelnika w tę emocjonującą opowieść. Są tu pościgi, pułapki, podstępy, a choć przygoda jest niesamowita, wszystko spina się logicznie i trzyma w pewnych możliwych do zakreślenia ramach. To sprawia, że młodzi odbiorcy nie tylko mogą z pasją przyglądać się przygodom bohaterów, ale wyobrażać sobie siebie na ich miejscu, empatyzować z nimi i uwierzyć na czas lektury we wszystkie możliwości.
Świetnie w tę fikcję udało się autorowi wpleść mnóstwo przystępnie podanej wiedzy o historii Hiszpanii i Maroka, o Maurach, realnie istniejących miejscach i zabytkach. Ten ogrom wiedzy zawarty został w dialogach i narracji tak rozważnie, że nie jest w stanie ani osłabić napięcia, ani znużyć czytelnika niczym encyklopedyczny wywód. Kto jest ciekawy, w słowach od autora może sprawdzić, ile w książce jest fikcji, a ile prawdy. Grunt, że Napierała splata fakty i fikcję niemal tak zgrabnie, jak robi to w powieściach dla dorosłych Maciej Siembieda.
Dla mnie ta powieść ma uwspółcześniony i znacznie bardziej udany (a przede wszystkim nikogo niewykluczający z przygody) klimat historii o Panu Samochodziku, Indianie Jonesie czy przygodowych gier, w których przeplatają się ze sobą momenty walk i pościgów z zagadkami do rozwiązania i miejscami do odkrycia. Poza tym, jeśli historia o dzieciakach ambasadora rozwinie się w serię, ma szansę stać się współczesnym następcą moich ukochanych powieści o przygodach Tomka Wilmowskiego. Tak jak Alfred Szklarski wykorzystywał podróże Tomka do opowiadania o krajach, ich faunie i florze oraz historii, tak Napierała wykorzystał przygodę młodych Kamińskich do pokazania kawałka arabskiej historii na Półwyspie Iberyjskim. I nie chodzi wcale o to, że autor Dronów... ma tworzyć uwspółcześnione historie na wzór Szklarskiego, ale o pewną umiejętność łączenia atrakcyjnej dla czytelnika formy powieści przygodowej z elementami historii różnych miejsc.
Bawiłam się w czasie lektury przednio i choć nie jestem fanką okładki książki ani długiego tytułu, to z czystym sumieniem mogę tę powieść polecić każdemu młodemu miłośnikowi przygodowych historii. Lektura jest autentycznie ekscytującą rozrywką, a przemycona w fabule wiedza to wartość dodana. Świetnie wykreowani bohaterowie, wiarygodnie oddane relacje między rodzeństwem, wartka akcja pełna niemal sensacyjnych elementów, żywe dialogi, szczypta humoru, odwołania do popularnych gir i filmów, a także wartości takie jak ciekawość świata, logiczne myślenie, nauka języków, determinacja, wsparcie i odwaga - to jest przepis na naprawdę udaną młodzieżówkę. Ja sama czekam na więcej.
Myślę, że pisanie dla dzieci wcale nie jest łatwiejsze niż pisanie dla dorosłych. W końcu trzeba do odbiorcy dopasować zarówno stopień skomplikowania fabuły, jak i język, zainteresować i uniknąć przesadnego dydaktyzmu, który dzieciaki bezbłędnie są w stanie wyłapać. Jeszcze trudniej jest z tzw. wczesnolatkami, jak podoba mi się określać grupę czytelników middle-grade, które...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05
Czasem przeraża mnie lista książek, które chciałabym przeczytać, ale jakoś nie mogę się do nich zabrać. Mam poczucie, że umykają mi wartościowe tytuły, a jakoś wciąż brakuje na nie czasu. Dlatego dobrym impulsem, żeby wreszcie chwycić za tytuł z tej listy staje się wznowienie. I tak właśnie nareszcie udało mi się przeczytać Górę Tajget Anny Dziewit-Meller.
Choć opowiadane w tej książce historię skupiają się na wojennych traumach i czy historycznych wydarzeniach, zaczyna się ona dość zwyczajnie i przyziemnie - od narodzin dziecka. Dziecka zupełnie zwyczajnego, ale które sprawia, że jego ojciec odkrywa, jak wiele zmienia ono w jego życiu i jak bardzo zależy mu na jego bezpieczeństwie. I wtedy spotyka starszego pana, który próbuje upamiętnić pewien straszny wojenny epizod związany z okrutnym planem nazistów wytępienia społecznie nieprzydatnych istot. Każda kolejna historia, która pojawi się w tej książce jak następujące po sobie opowiadania, bardziej lub mniej dosłownie będzie do tego nawiązywać.
Historia zwyczajnej rodziny staje się tu spoiwem łączącym niczym klamra poszczególne opowieści, choć każda z nich rozgrywa się w nieco innym czasie. Nie wszystkie też są równie udane i fascynujące, choć jako całość książka wypada naprawdę nieźle. Tworzy przestrzeń do interpretacji i refleksji, a także stanowi literackie świadectwo tego, co się może wydarzyć, gdy zaczniemy dzielić ludzi na społecznie przydatnych i zbędnych, na lepszych i gorszych. Każde z opowiadań dorzuca mniej lub bardziej wyraźnie cegiełkę do tego najważniejszego wątku i uporczywie zmusza czytelnika do stawiania niewygodnych pytań i szukania niełatwych odpowiedzi.
To wspomnienie dzieci unicestwionych w eugenicznym procesie w Lublińcu jest spiritus movens całego procesu przyglądania się zapomnianym zbrodniom, tym, o których latami nie mówiło się głośno lub o których chciano zapomnieć, mimo że winni nie zostali nigdy ukarani. Ale autorka patrzy nie tylko na te ofiary, przygląda się cierpiącym i sprawcom cierpienia. Portretuje emocjonalnie okaleczone osoby, które nie potrafią kochać dzieci własnych i cudzych, ludzi przekonanych o swojej wyższości, tych złamanych i tych, którzy przeżyli życie, zamykając swoje cierpienie w milczeniu. Dziewit-Meller pisze o matkach i ojcach, córkach i synach, o skomplikowanych relacjach, tych, które ranią, i tych, które niosą ocalenie.
Mieści się w Górze Tajget wiele przejmujących historii, które wwiercają się w myśli i łamią serca. Trudno też wyzbyć się frustracji na myśl o nieukaranych winowajcach i niesprawiedliwości dziejowej. Jest też mnóstwo inteligentnych nawiązań, historii skrytych w historiach, jak opowieść o dziennikarzu pytających "spokojnie żyjących" niemieckich staruszków "Co u Pana słychać" (całkiem niedawno wróciłam do tego reportażu) czy ta o wyłowionym z wody chłopcu będąca ucieleśnieniem "ironii losu". Cała książka jest inteligentną, empatyczną i analityczną prozą, która na długo zapada w pamięci.
Choć niepozbawiona wad, powieść jest wartościową i nietracącą na aktualności pozycją. Choć zwrócona ku przeszłości, dobitnie pokazuje, co może się wydarzyć, gdy nie widzimy równego sobie w drugim człowieku. Gdy zapominamy o cierpieniu, dokonujemy podziałów, prowadzimy selekcję. W tej książce wiele się mieści i myślę, że każdy wyniesie z lektury coś innego. Z jednej strony przywraca pamięć o autentycznych, tragicznych wydarzeniach z Lublińca, z drugiej zmienia się też w swoistą metaforę. Najdobitniej wybrzmiewa tu bezsilność - bezsilność ofiar wobec oprawców, czytelnika wobec dramatycznych zdarzeń, człowieka wobec dziejowych zawirowań. I drobne okruchy miłości, które niosą w sobie moc ocalenia. Bardzo to była interesująca, choć niełatwa lektura.
Czasem przeraża mnie lista książek, które chciałabym przeczytać, ale jakoś nie mogę się do nich zabrać. Mam poczucie, że umykają mi wartościowe tytuły, a jakoś wciąż brakuje na nie czasu. Dlatego dobrym impulsem, żeby wreszcie chwycić za tytuł z tej listy staje się wznowienie. I tak właśnie nareszcie udało mi się przeczytać Górę Tajget Anny Dziewit-Meller.
Choć opowiadane...
2024-05
Kiedy piszę o biografiach piłkarzy, które dla młodszych odbiorców przygotowują Yvette Żółtowska-Darska i Jacek Sarzało, mam wrażenie, że nieustannie się powtarzam. Ale cóż zrobić, kiedy jedna z uwielbianych w naszym domu autorek wytyczyła sobie i nam pewien standard, który jest bardzo udany i którego się trzyma. Ten standard to gwarancja jakości, bo choć - jak to biografie - opowieści trzymają się schematu, to każda z nich jest interesująca w tak indywidualny sposób, jak indywidualni są poszczególni bohaterowie książek. A najnowszym z bohaterów jest Jude Bellingham.
Choć to zawodnik bardzo młody, trudno o nim nie usłyszeć, nawet jeśli zmagania piłkarskie śledzi się jedynie pobieżnie. Ten zawodnik ma na koncie wiele bramek i asyst, choć nie jest wcale typowym napastnikiem. I choć to właśnie napastnicy przyciągają największą uwagę widzów (w końcu to ich gole przekładają się na wynik meczu), warto zauważyć, jak cenna jest wszechstronność Bellinghama i jego gra w pomocy.
Autorka przedstawia młodym czytelnikom historię zawodnika, który ma przed sobą (przynajmniej można tak założyć) jeszcze długą karierę, może więc stać się ich idolem na lata. A ponieważ nazywa go w podtytule "Pomocnikiem innym niż wszyscy", historia, którą nam prezentuje, uzasadnia tę właśnie tezę.
Jak to w biografii - opowieść toczy się liniowo, choć nie brak w niej zaskoczeń. Bo zanim poczytamy o Bellinghamie, dowiemy się co nieco o... jego tacie. Jest trochę ciekawostek z dzieciństwa, których nie będę tu przytaczać, a także o narodzinach pasji i początkach kariery. Bardzo podoba mi się, że autorka nie zakłada, że czytelnik jest znawcą systemów rozgrywek, i objaśnia jak wygląda angielska liga, jak się szkolił nasz młody zawodnik i dlaczego wybrał obcą sobie ligę niemiecką i Borussię Dortmund.
Jak zawsze - czyta się tę książkę rewelacyjnie. Autorka dba o to, żeby w tekście pojawiły się zarówno informacje związane z treningami i przebiegiem kariery, ale też mnóstwo ciekawostek i osobistych doświadczeń zawodnika. I choć nie można zarzucić książce, że pisana jest pod tezę, jest to lektura niezwykle inspirująca, z której młodzi piłkarze - nawet ci grający na innych niż Jude pozycjach - mogą się sporo dowiedzieć i nauczyć. W sposobie pisania widać zarówno pasję, jak i masę sympatii wobec bohatera, a to udziela się czytelnikom. A najważniejsze, że przystępność formy i ciekawa treść sprawiają, że po książkę sięgać mogą czytelnicy w bardzo zróżnicowanym wieku. Od dzieci, przez nastolatków, po dorosłych, dla których to również będzie ciekawa pozycja.
Lekturę urozmaicają czarno-białe grafiki, prezentujące bohatera, a także kolorowa wklejka zdjęciowa, będąca swoistym albumem prezentującym kadry z życia i kariery Bellinghama. Będzie to frajda dla odbiorców, a jednocześnie miły przerywnik w lekturze. Autorka oddaje w ręce czytelników interesującą opowieść o talencie, mądrym rozwijaniu kariery, błyskotliwej grze i ciekawej karierze, która tak na prawdę dopiero się rozkręca.
To kolejna świetna propozycja dla młodych wielbicieli piłki nożnej. Zainteresuje zarówno tych odbiorców, którzy pozostają jedynie kibicami, jak i tych, którzy sami próbują swoich sił na boisku. Lekka, wciągająca, szczera i świetnie napisana książka, jednocześnie dostarcza wielu informacji i anegdot, i pozostawia czytelnika głodnego kolejnych odsłon. Oboje z Wojtkiem szczerze całą serię Wydarzyło się naprawdę polecamy. I mamy nadzieję, że seria nieustająco będzie się rozwijać.
Kiedy piszę o biografiach piłkarzy, które dla młodszych odbiorców przygotowują Yvette Żółtowska-Darska i Jacek Sarzało, mam wrażenie, że nieustannie się powtarzam. Ale cóż zrobić, kiedy jedna z uwielbianych w naszym domu autorek wytyczyła sobie i nam pewien standard, który jest bardzo udany i którego się trzyma. Ten standard to gwarancja jakości, bo choć - jak to biografie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05
Kiedy mam napisać o książce takiej jak Dziwna Sally Diamond Liz Nugent, wiem, że muszę bardzo uważać na słowa. Jedno zdanie za dużo i mogę zepsuć wam zabawę, jaką jest samodzielne odkrywanie tej historii. Z kolei nigdy nie zadowoliłabym się stwierdzeniem, że powieść wciąga i polecam, dlatego postaram się opisać moje wrażenia z lektury możliwie bezspojlerowo.
Ponieważ powieść ukazuje się pod szyldem Znak Crime, większość czytelników spodziewa się zapewne, że to z kryminałem mieć będą do czynienia. Lecz choć książkę zaliczyć można do szeroko rozumianej prozy gatunkowej, jest jej bliżej do thrillera psychologicznego z mocno rozbudowaną warstwą obyczajową. Ale napisana jest tak wciągająco, że naprawdę trudno się oderwać.
Autorka świetnie panuje nad pierwszoosobową narracją, dzięki której z jednej strony dostajemy wgląd nie tylko w przeżycia i myśli tytułowej bohaterki, ale też w jej stany emocjonalne, a jednocześnie nie wykraczamy poza poziom wiedzy, jaki ona sama zdobyła. Natomiast nasza perspektywa zostaje poszerzona o drugą pierwszoosobową narrację, która rzuca nowe światło na rozwijaną opowieść i jeszcze silniej kształtuje napięcie.
Nugent rewelacyjnie wykreowała swoją bohaterkę, wyobcowaną, emocjonalnie odciętą Sally, która latami żyła w odosobnieniu i dla której nawiązywanie relacji to wiedza tajemna. Na przestrzeni fabuły możemy obserwować, jak pod wpływem wydarzeń i napotkanych ludzi dokonuje się jej przemiana, a autorka portretuje ją z niebywałą wiarygodnością pod kątem psychologicznym.
Choć zdarzenia zdają się rozgrywać niespiesznie, to bardzo dobrze zbudowane i precyzyjnie podsycane napięcie oraz piętrzące się niewiadome są siłą, która przykuwa czytelnika do lektury i trzyma w kleszczach aż do samego końca. Tym bardziej że nie wszystko da się tu przewidzieć, a autorka nie zamierza ani przesadnie komplikować, ani też idealizować rzeczywistości. W tej powieści dotyka mrocznej strony natury ludzkiej, psychologicznych mechanizmów, które wiążą ze sobą katów i ofiary, ale też pokazuje, jak bardzo uznawani za normalnych nie są w stanie zrozumieć tych skrzywdzonych.
To powieść niepokojąca, pozostawiająca czytelnika z mieszaniną współczucia, lęku i dyskomfortu. Świetnie napisana, z precyzyjnie rozłożonymi twistami fabularnymi, stawiająca pytania i niedążąca do łatwych odpowiedzi. Autorka sprawnie pogrywa z czytelnikiem i założeniami, jakie może czynić w trakcie lektury, ale nie sięga po przesadzone środki wyrazu. A że zachowuje przy tym psychologiczną wiarygodność, to już dodatkowy atut. To przejmujący obraz wyobcowania będącego wynikiem nie tylko traumy, ale też życiowych okoliczności, oraz szeregu deficytów emocjonalnych i społecznych, które trudno jest zrozumieć otoczeniu. Tym bardziej wyrazisty, że cała akcja rozgrywa się wśród małej społeczności, nieco odizolowanej swoją prowincjonalnością. Wielkie brawa też za zakończenie, o którego atutach nie mogę się wypowiedzieć. Nadmienię jedynie, że sprawiło, iż powieść jeszcze długo zaprzątała moje myśli.
Dla mnie to przykład literatury gatunkowej, która przemyślanie wykorzystuje znane motywy, tworząc świeżą, emocjonującą i poruszającą historię. Rewelacyjnie się tę książkę czyta i trudno ją odłożyć na bok. Ze swojej strony szczerze mogę ją polecić.
Kiedy mam napisać o książce takiej jak Dziwna Sally Diamond Liz Nugent, wiem, że muszę bardzo uważać na słowa. Jedno zdanie za dużo i mogę zepsuć wam zabawę, jaką jest samodzielne odkrywanie tej historii. Z kolei nigdy nie zadowoliłabym się stwierdzeniem, że powieść wciąga i polecam, dlatego postaram się opisać moje wrażenia z lektury możliwie bezspojlerowo.
Ponieważ...
2024-05
Literatura science fiction ma do zaoferowania coś więcej niż rozrywkę. Bardzo często pomaga spojrzeć na aktualnie pojawiające się dylematy moralne czy interesujące kwestie z nieco innej perspektywy, urealniając okoliczności, które dziś są jedynie obiektem dywagacji. Przyszłość, w jakiej rozgrywają się wypadki, wcale nie musi być tak odległa, a podejmowana problematyka często jest bardziej aktualna niż się nam wydaje. Jedną z takich książek jest właśnie Upgrade. Wyższy pozom Blake'a Croucha.
Akcja powieści toczy się właśnie w nie tak odległej przyszłości, czyli w połowie XXI wieku. W świecie, w którym zabronione wszelkich eksperymentów genetycznych, niezależnie od tego, czy prowadzone są w starannie nadzorowanych laboratoriach państwowych czy uniwersyteckich, czy też na własną rękę przez ludzi o szlachetnej czy też nieszlachetnej motywacji. Wszystko dlatego, że świat wciąż nie otrząsnął się po klęsce wielkiego głodu. Kataklizm pochłonął setki tysięcy istnień, a był efektem wymykającego się spod kontroli eksperymentu genetycznego.
Protagonistą opowieści jest człowiek pracujący dla zwalczającej nielegalne eksperymenty genetyczne agencji rządowej, który jednocześnie jest synem kobiety odpowiedzialnej za nieudany eksperyment. To jego genom ulega wymuszonej zewnętrznie modyfikacji, zwracając na mężczyznę podejrzliwe oko samej agencji. Dopiero po ucieczce z tajnego ośrodka Logan zaczyna odkrywać, kto stoi za dokonaną w jego organizmie przemianą i że stawka, o którą toczy się gra, jest bardzo wysoka. Musi także podjąć decyzję odnośnie do lojalności wobec rodziny a odpowiedzialności za innych ludzi.
Crouch bardzo ciekawie kreśli tło dla całej intrygi, zgrabnie wplatając w fabułę informacje o wszystkich korzyściach, jakie dają lub mogłyby dać badania prowadzone nad modyfikacjami genetycznymi, a także o zagrożeniach, jakie ze sobą niosą. Dostajemy więc nie tylko thriller science fiction, ale też garść zagadnień z pogranicza nauki i etyki, ważącej korzyści i koszty, jakie mogą przynieść eksperymenty, ale też opis smutnego losu wszystkich genetyków, którzy wskutek wprowadzonych restrykcji zostali pozbawieni możliwości wykonywania zawodu.
Wprowadzając czytelnika w kwestie etyczne, autor zarysowuje całą skalę dylematu, przed którym staje bohater powieści. Na przeciwstawnych szalach dokładane są kolejne argumenty, a języczkiem u wagi może okazać się kwestia lojalności wobec rodziny. Prezentowane w powieści argumenty są rzeczywiście przekonujące, dzięki czemu stawka rozgrywki zarysowana jest odpowiednio wysoko i wyraźnie, nie tylko by zbudować napięcie, ale też skłonić czytelnika do kwestionowania działań poszczególnych postaci. Atmosfera gęstnieje wraz z rozwojem akcji, co finalnie daje bardzo atrakcyjny z punktu widzenia czytelnika efekt. Powieść wciąga i trudno się od niej oderwać.
To powieść dynamiczna, emocjonująca, zachowująca cechy klasycznego thrillera - z osamotnionym, osaczanym zewsząd bohaterem, rozdartym wewnętrznie między poczuciem misji a lojalnością wobec rodziny, rozumiejącym argumenty każdej ze stron i zmuszonym do samodzielnego podjęcia decyzji w imieniu ogółu. Miłośnicy tego typu historii - nie tylko z nurtu science fiction - dopatrzą się tu wielu chętnie wykorzystywanych w popkulturze motywów. Nie miałam jednak w czasie lektury wrażenia wtórności, bowiem autor buduje swoją własną historię, zgrabnie tymi motywami żonglując. Przede wszystkim nośnikiem napięcia pozostaje bardzo plastycznie zarysowany dylemat dotyczący celów uświęcających środki i antagonista, którego argumentom trudno odmówić słuszności.
Mamy tu dość ponurą wizję niedalekiej przyszłości, która wcale nie jest wyssana z palca i wynika bezpośrednio z obecnej sytuacji, w jakiej znajduje się ludzkość i cała nasza planeta. Autor nie daje nam wielkich nadziei na poprawę, słusznie zauważając, że w starciu z interesami wielkich korporacji i prominentnych polityków nie ma wielkich szans na altruistyczne rozwiązania wpływające na poprawę stanu środowiska. Do tego powszechna inwigilacja człowieka przez sterowane za pomocą AI systemy kamer, powszechna korupcja, przestępczość medyczna i gospodarcza. Smutna to laurka wystawiona ludzkości, ale czyni książkę jeszcze bardziej wiarygodną i interesującą.
Czy to powieść bez wad? Niekoniecznie. Nie wszystkie rozwiązania fabularne mnie do siebie przekonały, a końcówka w moim odczuciu jest odrobinę przerysowana, jednak uważam, że Upgrade to interesująca lektura. Z jednej strony klasyczny thriller science fiction, gwarantujący napięcie, gęstą atmosferę, dynamiczną akcję i nieprzewidywalne jej zwroty, z drugiej powieść podejmująca zagadnienia dotyczące etyki eksperymentów naukowych oraz kwestie kierunku, w którym zmierza ludzkość jako gatunek. Do tego ciekawy punkt wyjścia do rozważań nad ewolucją gatunku i istotą tego, co czyni nas ludźmi. Wciągająca i atrakcyjna powieść rozrywkowa z bardzo aktualnymi refleksjami.
Literatura science fiction ma do zaoferowania coś więcej niż rozrywkę. Bardzo często pomaga spojrzeć na aktualnie pojawiające się dylematy moralne czy interesujące kwestie z nieco innej perspektywy, urealniając okoliczności, które dziś są jedynie obiektem dywagacji. Przyszłość, w jakiej rozgrywają się wypadki, wcale nie musi być tak odległa, a podejmowana problematyka...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05
Timo Parvela zdobył moje serce nietuzinkową powieścią dla młodzieży, która łączyła w sobie okołoświąteczną historię z elementami grozy i na której kontynuację czekam niecierpliwie. A skoro Cienie zrobiły na mnie takie wrażenie, nie mogłam przejść obojętnie obok kolejnej powieści autora wydanej przez Dwukropek. Naznaczone dziecko to historia, która otwiera cykl powieści Misja prawie niemożliwa i zapowiada się naprawdę intrygująco.
Tym razem wydaje się, że autor nie dąży do przełamywania schematów i daje nam dość typowego bohatera powieści młodzieżowych - osieroconego nastolatka, który dorasta pod okiem nieskorej do czułości ciotki, w biedzie i naprawdę kiepskich warunkach. Ma jednego przyjaciela, który tak samo pada ofiarą szkolnych łobuzów i lubi siedzieć z nosem w książkach. Nie do końca Eliasa rozumie, bo jego życie rodzinne jest znacznie bardziej poukładane, ale jednak ta przyjaźń dla obu jest istotna. Ten schemat, tak łatwy do rozpoznania, nie jest jednak wadą powieści, bowiem Parvela to autor, który potrafi przekształcić go w atrakcyjną opowieść.
Czytelnik szybko odkrywa, że za osieroceniem Eliasa kryje się jakaś bardzo tajemnicza historia. I nie chodzi tu jedynie o tatuaż na kostce, który ciotka uporczywie nazywa znamieniem, ale też o tajemnicze zdjęcie, które chłopak okrywa w pamięci znalezionego przypadkiem telefonu. Jest ono nie tylko przyczyną snucia przez niego kolejnych teorii, ale też impulsem do podążania za kolejnymi śladami ku odkryciu własnej przeszłości.
Parvela stawia na niezbyt rozbudowaną, za to kipiącą od napięcia i emocji fabułę, która zadowoli żądnych wrażeń czytelników. Do przyjaciół dołącza tajemnicza, bardzo zaradna dziewczyna, która okaże się ogromnym wsparciem dla chłopców, a wokół Eliasa zaczynają kumulować się bardzo dziwne wydarzenia. To, co dzieciaki finalnie odkrywają, sugeruje, że czeka nas jeszcze wiele dramatycznych i naszpikowanych tajemnicami wydarzeń.
Naznaczone dziecko to bardzo dobre otwarcie cyklu powieściowego dla tzw. wczesnolatków (bardzo lubię ten zamiennik dla angielskiego middle-grade), który zapowiada się na pełną przygód, niesamowitą opowieść z tajnymi eksperymentami w tle. Atutem książki jest przystępny język, sympatyczni bohaterowie, zrozumiały, nieco mroczny humor, ciekawa intryga naszpikowana tajemnicami i budująca przedpole dla dalszych zdarzeń, wartka akcja, a do tego rewelacyjne ilustracje Mari Luomy. Do tego objętościowo powieść nie przytłacza, dzięki czemu będzie doskonałym pomostem czytelniczym między światem ilustrowanych książek dla dzieci a nieco poważniejszych powieści dla nastolatków. Od tej lektury trudno się oderwać i trudno będzie czekać na jej kolejny tom. Podskórnie czuję, że Parvela jeszcze nas tu zaskoczy nie raz, a to, co wydaje się schematyczne, będzie elementem gry z czytelnikiem. Ale o tym przekonam się dopiero za jakiś czas.
Timo Parvela zdobył moje serce nietuzinkową powieścią dla młodzieży, która łączyła w sobie okołoświąteczną historię z elementami grozy i na której kontynuację czekam niecierpliwie. A skoro Cienie zrobiły na mnie takie wrażenie, nie mogłam przejść obojętnie obok kolejnej powieści autora wydanej przez Dwukropek. Naznaczone dziecko to historia, która otwiera cykl powieści...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05
Prawie każdy z nas lubi od czasu do czasu zaszyć się we własnym domu. Szukamy w nim bezpieczeństwa, oddechu od nadmiaru bodźców, przestrzeni trochę wyrwanej z codziennej gonitwy. Są jednak osoby, dla których ta przestrzeń staje się prawdziwą klatką. Ale też takie, które wykorzystują dom jak fortecę, odgradzającą je od świata - ze wszystkim złem, które się w nim czai, ale też ze wszelkim dobrem. I właśnie do tej ostatniej grupy należy bohaterka powieści Claire Alexander Nie jesteś sama, Meredith.
Calire Alexander udało się w książce połączyć pełną lekkości formę z fabułą dotykającą osobistych traum, które odciskają się piętnem na życiu bohaterki. To z jednej strony bardzo przystępna proza, pełna ciepła, płynąca w repasującym, przyjemnym rytmie, a z drugiej historia, w której ból i cierpienie stają się niemal namacalne.
Ten dysonans pomiędzy formą a treścią wcale nie sprawia czytelnikowi trudności. Autorce udaje się nie trywializować żadnego z trudnych doświadczeń bohaterów, które przytacza, a jednocześnie nie czyni z opowieści, w której aż gęsto od traum i niekomfortowych (eufemistycznie mówiąc) doświadczeń powieści, o której można powiedzieć, że to wręcz "trauma porn", czyli proza rozsmakowana w doświadczaniu bohaterów ponad miarę.
Autorka skupia się w swojej powieści na aspekcie rekonwalescencji, stopniowego wychodzenia z traumatycznego klinczu ku relacjom zdrowym, wartościowym i wspierającym. Na odkrywaniu dróg do ukojenia, które może nie są w stanie wymazać złych doświadczeń, ale pomagają żyć z nimi oraz mimo nich. Na budowaniu psychicznej odporności, korzystaniu ze wsparcia otoczenia, ale też znajdowaniu siły w samym sobie i woli, by iść dalej i nie poddać się.
Bohaterkę książki poznajemy w 1214. dniu od ostatniego wyjścia z domu. Wydaje się co najmniej pogodzona z losem, a nawet na swój sposób zadowolona z życia, które wiedzie. Ma w końcu własny dom, możliwość pracy zdalnej, wiernego kociego towarzysza, ale też przyjaciółkę, w której życiu wciąż jest miejsce dla zamkniętej w domu Meredith. Poznając codzienność bohaterki, odkrywamy, jak tragiczne doświadczenie wpędziło ją w stan obecny, a także ciąg wydarzeń, który złożył się na taką, a nie inną reakcję. Jednocześnie dzień po dniu przyglądamy się temu, jak świat zewnętrzny zaczyna Mer dawać o sobie znać i jak ona sama dojrzewa do tego, by - metaforycznie - wrócić do żywych.
Alexander z ogromną czułością i empatią eksploruje świat emocji bohaterki. Nie skupia się jedynie na pokazaniu jednostkowej przyczyny i skutku, ale ukazuje całą gamę doświadczeń życiowych i niuanse osobowości postaci, które składają się na finalny portret Mer. Bada relacje z matką i siostrą, ambicje, życiowe cele, związki przyjacielskie i uczuciowe. Są one jak elementy mozaiki, którym możemy przyjrzeć się z bliska, ale dopiero w połączeniu i oglądane z perspektywy wspólnie tworzą spójny i rozpoznawalny obraz. To ten obraz, stworzony z uzyskiwanych na przestrzeni fabularnych retrospekcji informacji, pozwala nam nie tylko poznać i zrozumieć bohaterkę, ale też z nią współodczuwać.
Nie jesteś sama to opowieść o wydarzeniach, które potrafią złamać życie, wytrącić nas z życiowego nurtu i zepchnąć na margines, ale przede wszystkim o odrodzeniu. O uzdrowieniu, które nie przychodzi od razu, a jest jak wyhodowany z trudem kwiat. Delikatny, wymagający czasu i opieki ogrodnika, ale rozkwitający w końcu w pełnej krasie. Autorka pięknie pokazuje, że do uzdrowienia potrzeba czasu i wsparcia osób, które udzielają nam go bezwarunkowo, ale też gotowości nas samych na to, by wyciągniętą dłoń uchwycić.
Choć opowiedziana przez autorkę historia boli i niejednokrotnie ściska serce w żalu, a pięści w bezsilnej wściekłości, to jest jednocześnie empatyczna i pełna ciepła, a także niezwykle kojąca. To jedna z tych powieści, które dają nadzieję na odrodzenie bez lukrowanej posypki i przesłodzonych, pustych fraz. Bywa momentami prosta, czasem odrobinkę schematyczna czy przewidywalna, ale jest lekturą tak przyjemną w odbiorze, że warto przymknąć oko na drobne niedoskonałości. Dla mnie jej największą wartością jest to, że niesie w sobie pokaźną dawkę nadziei bez widma trywializacji problemów. Nie mami widmem prostych rozwiązań czy jednoznacznych odpowiedzi, ale z ogromną wrażliwością eksploruje różne oblicza traum i dróg, którym dotrzeć można do uzdrowienia.
To opowieść o kobiecie o pokiereszowanym umyśle i sercu, która odkrywa, że ma w sobie siłę, by wyjść życiu naprzeciw. A także o tym, jak dużo siły i miłości można czerpać z prawdziwych relacji z ludźmi, którzy chcą podać nam pomocną dłoń, lecz niczego nie narzucają. Pozwalają nam zdrowieć we własnym tempie, bez zniecierpliwiania czy oceniania. To też bardzo uniwersalna opowieść o tym, co w życiu liczy się najbardziej. Dająca nadzieję, że nawet najtrudniejsze doświadczenia nie są w stanie nas złamać, nawet jeśli przygną nas do ziemi. I że po każdej burzy w końcu musi nadejść spokój.
To jedna z historii, która porusza i skłania do refleksji, ale jest też jak plaster na otwartą ranę pokryty kojącym ból środkiem. Wartościowa i inspirująca słodko-gorzka lektura. Doskonale łączy w sobie komfort i ciepło z bólem i trudnymi doświadczeniami, czyniąc z tej niejednoznaczności niezaprzeczalny atut.
Prawie każdy z nas lubi od czasu do czasu zaszyć się we własnym domu. Szukamy w nim bezpieczeństwa, oddechu od nadmiaru bodźców, przestrzeni trochę wyrwanej z codziennej gonitwy. Są jednak osoby, dla których ta przestrzeń staje się prawdziwą klatką. Ale też takie, które wykorzystują dom jak fortecę, odgradzającą je od świata - ze wszystkim złem, które się w nim czai, ale...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05
Jedną z najbardziej wartościowych serii wydawniczych na polskim rynku książki skierowanej do młodych odbiorców jest cykl Wydawnictwa Literatura Wojny dorosłych - historie dzieci. Nie pamiętam już, od jakiej książki zaczęliśmy swoją przygodę, ale na przestrzeni lat poznaliśmy naprawdę wiele poruszających, prawdziwych historii skupiających się na losach dzieci dotkniętych bezpośrednio i pośrednio przez przeróżne konflikty zbrojne. Te lektury to nie tylko szansa na odbycie nietuzinkowej lekcji historii, ale też przyjrzenie się temu, jak bardzo wojny dotykają tych, którzy najmniej z nimi mają wspólnego. Na każdy z zapowiadanych tytułów reagujemy entuzjastycznie, nic więc dziwnego, że z niecierpliwością wyczekiwaliśmy książki Moniki Kowaleczko-Szumowskiej pt. Bapu. Opowieść o dobrym maharadży.
Opowieść ta przybliża mało znany także wśród dorosłych epizod wojennej historii Polski, która z Indiami zdaje się nie mieć wiele wspólnego. A jednak okazuje się, że to właśnie w obrębie włości tamtejszego maharadży swój azyl znalazła grupa polskich sierot i półsierot wyrwanych z objęć syberyjskich pustkowi.
Historię tę poznajemy za pośrednictwem Kopal, hinduskiej dziewczynki, która wraz z rodzicami i młodszą siostrą Nehal spędza wakacje w Balachadi nad Morzem Arabskim. Okazuje się, że willa, w której mieszkają, niegdyś była gabinetem maharadży Nawanagaru. Ponieważ tata rozbudził ciekawość córek wobec tej postaci, Kopal stara się dowiedzieć o niej jak najwięcej i opowiedzieć o wszystkim siostrze.
Pierwsza część historii dotyczy historii Digvijaya Sinhji, który został maharadżą, jego żony i dzieci. Z naszą, polską historią, mogłoby nic ich nie połączyć, gdyby nie II wojna światowa. I gdyby nie inicjatywa polskiego konsula w Bombaju Eugeniusza Banasińskiego, który zapragnął wysłać ciężarówki z pomocą dla polskich zesłańców na Syberii, a ostatecznie doprowadził do wywiezienia stamtąd polskich dzieci, które gościnnie przyjął u siebie Bapu, czyli maharadża Nawanagaru.
Autorka wykonała niebagatelną pracę researcherską, docierając do świadków tamtych wydarzeń i dokumentów, odtwarzając ten mało znany epizod z czasów II wojny światowej i przekładając ją na grunt prozy dla młodszych odbiorców. Ten transfer nie umniejsza wcale skali opowieści, a pozwala odkryć przed młodzieżą, ale i rodzicami, niezwykle interesujące fakty i zachować w pamięci obraz człowieka, który udzielił schronienia grupie niezwykle doświadczonych przez los dzieci. Fabularyzacja pozwala odbiorcom lepiej wczuć się w emocje bohaterów i zrozumieć doniosłość tej decyzji oraz to, jak wiele czas spędzony w Indiach znaczył dla małych zesłańców, a dzięki załączonym na końcu zdjęciom realnych małych sybiraków czytelnicy w pełni uświadamiają sobie, że to historia oparta na faktach.
W tej opowieści czuć zarówno egzotykę miejsca, w którym rozgrywa się akcja, jak i ciężar doświadczeń, jakie spadły na małych bohaterów. Autorce udaje się zawrzeć w fabule skalę tragedii bez epatowania drastycznymi scenami. Dzięki pewnej szkieletowości relacji, która momentami zdaje się bardziej referować zdarzenia niż plastycznie je obrazować, młody odbiorca nie poczuje się emocjonalnie przytłoczony. Będzie w stanie pojąć dramatyzm historii, ale wypełnianie luk intuicyjnie dopasuje do własnej wrażliwości.
Bapu to nie tylko wartościowa opowieść o człowieku, który ocalił od śmierci grupę polskich sierot i półsierot oraz pozwolił oddać im choć kawałek dzieciństwa. To przede wszystkim poruszająca, smutna, ale i dająca nadzieję historia o trudnych wojennych doświadczeniach, które dzieciom zgotowała wojna dorosłych, o rodzinnych tragediach, ale i cudownym ocaleniu i azylu stworzonym przez obcego człowieka dla obcych dzieci. Kawałek mało znanej historii ocalony w formacie fabuły skierowanej do dziecięcego odbiorcy, pouczająco i empatycznie opowiedziany.
Trudno przejść obok tej książki obojętnie, bo idealnie realizuje założenia całej serii wydawniczej. Przybliża temat wojny w przystępny dla dziecka, zrozumiały sposób, a jednocześnie buduje świadomość nie tylko historyczną, ale i emocjonalną, uwrażliwia na los cierpiących, a przy okazji utrwala historyczne fakty. Z dumą objęliśmy tę wyjątkową książkę patronatem i już czekamy na kolejne części serii. Co ważne, zrozumiała będzie zarówno dla czytelników obeznanych z historią II wojny światowej, jak i dla dopiero zgłębiających temat, a jednocześnie może posłużyć jako punkt wyjścia do wielu wartościowych dyskusji.
Na koniec dodam, że książka została świetnie zilustrowana przez Marcina Minora, a po zeskanowaniu kodu QR z tylnej okładki zostaniecie przeniesieni do multimedialnego projektu poświęconego dzieciom ocalonym przez maharadżę.
Jedną z najbardziej wartościowych serii wydawniczych na polskim rynku książki skierowanej do młodych odbiorców jest cykl Wydawnictwa Literatura Wojny dorosłych - historie dzieci. Nie pamiętam już, od jakiej książki zaczęliśmy swoją przygodę, ale na przestrzeni lat poznaliśmy naprawdę wiele poruszających, prawdziwych historii skupiających się na losach dzieci dotkniętych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-13
Bardzo lubię poczucie humoru Ryszarda Ćwirleja - to, które prezentuje w czasie spotkań autorskich, i to, które przenosi do swoich książek. Inteligentny i niewymuszony dowcip jest dla mnie pewnikiem wtedy, gdy chcę się odstresować. A że seria kryminalna z Marcinem Engelem (lub - jak wolę - babcią Matyldą) już wcześniej się u mnie sprawdziła jako lekki przerywnik między cięższymi lekturami, Rajski zakątek czekał jako pewnik na odpowiedni moment.
Ta seria jest dla mnie nie tyle komedią kryminalną, ale wpisuje się w nurt cosy crime trochę w duchu Richarda Osmana - i to nie ze względu na obecność emerytowanej milicjantki w ekipie, ale połączenie kryminalnej historii zahaczającej też o wątki społeczne z lekką, podlaną humorem formą. A że autor naprawdę ma talent do pisania z niewymuszonym dowcipem, całość stanowi doskonale relaksującą lekturę.
Cudownie jest wrócić do lubianych, barwnych bohaterów, tym bardziej że ich interakcje są często katalizatorem śmiechu. Zwłaszcza gdy na scenę wchodzi była dziewczyna głównego bohatera. A ma w tej części co nieco do powiedzenia, bo nie dość, że sprawa zniknięcia dotyczy jej ciotki, to jeszcze Marcin i Kama zmuszeni są z nią współpracować przy produkcji reklamy.
Jak pisałam wcześniej - bardzo lubię protagonistów serii. Marcina, dziennikarza, który nie jest typem wszechwiedzącym, ale jest całkiem dobry w swoim fachu, i jego współpracownicę oraz partnerkę Kamę, z którą tworzą całkiem zgrany duet. A gdy dodamy do tego temperamentną babcię Matyldę, eksmilicjantkę z rozległymi kontaktami, to mamy całkiem zgrabny miks osobowości. Dorzucić do tygla możemy jeszcze milczącego operatora kamery, wspomnianą ex i jej obecnego absztyfikanta - i otrzymujemy zróżnicowane i interesujące stadko. I tak, wiem, że część z tych postaci kreowana jest odrobinę schematycznie, ale autorowi wychodzi to bardzo zgrabnie, a interakcje, które między nimi zachodzą, są atrakcyjnym obiektem do obserwowania.
Niewiele zmienia się w kwestii kreowania postaci policjantów - troszkę takich "chłopków roztropków", co to nie do końca radzą sobie z procedurami czy śledztwami, a jednak trafiają im się sukcesy jak ślepej kurze ziarno. Z drugiej strony ponownie ich rola w tej historii jest głównie komediowa i z tej wywiązują się satysfakcjonująco.
Cała ta schematyczność, która uwierałaby może w powieści pretendującej do miana "poważnego", rasowego kryminału, w tej historii zdaje się nieistotna i rozmyślnie zastosowana ku uciesze odbiorcy (i chyba autora, bo mam wrażenie, że obmyślanie całej akcji także jemu sprawiało frajdę). I doskonale zgrywa się z kryminalną intrygą, która zapewnia emocje, wartką akcję i kilka interesujących twistów.
Choć w intrydze udział biorą księża i zakonnice, powieść nie jest ani atakiem na Kościół, ani krytyką. W kręgu zainteresowania autora nie jest bowiem dokonywanie rozliczeń z instytucją, a sami ludzie - ich wybory, intencje, słabości. Są tu bezpodstawne podejrzenia, pochopne wnioski, ci, którzy pomagają, i co, którzy żerują na słabszych.
Świetne jest to, że tomy cyklu można czytać niezależnie od siebie, bez znajomości poprzednich, bo zależności między bohaterami są bardzo zgrabnie objaśnione. Z drugiej strony stały czytelnik nie ma wrażenia powtarzalności, bowiem wszystkie relacje ewoluują, a momenty przywołujące uprzednie wydarzenia są nieprzesadnie rozbudowane. Powieść ma dobre tempo, z jednej strony nie pozwala się nudzić, z drugiej pozostaje nieprzytłaczające. Wybrzmiewa w nim dobrze zarówno intryga kryminalna, jak i humor, a także nieco społecznych i charakterologicznych dygresji.
Rajski zakątek to lektura zabawna, wciągająca i relaksująca zarazem. Sama w sobie jest zabawą kreacjami postaci i konwencją kryminału, którymi autor żongluje z lekkością i swobodą, bez szkody dla akcji i napięcia. Wręcz przeciwnie, wszelkie twisty, dygresje i spostrzeżenia współtworzą tę przytulną, ale wciąż kryminalną opowieść, w której rozwiązanie zagadki jest równie istotne, co dynamika relacji między postaciami. Z każdym tomem lubię tę serię bardziej i już wypatruję kolejnej jej odsłony.
Bardzo lubię poczucie humoru Ryszarda Ćwirleja - to, które prezentuje w czasie spotkań autorskich, i to, które przenosi do swoich książek. Inteligentny i niewymuszony dowcip jest dla mnie pewnikiem wtedy, gdy chcę się odstresować. A że seria kryminalna z Marcinem Engelem (lub - jak wolę - babcią Matyldą) już wcześniej się u mnie sprawdziła jako lekki przerywnik między...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05
Opowieści detektywistyczne czy historie o zwierzętach to w literaturze dziecięcej żadne novum. Choć to nie powód do kręcenia nosem, bo przecież nie trzeba wyważać otwartych drzwi, by stworzyć interesującą i wartościową opowieść dla najmłodszych. A jednak Jean-Claude Mourlevat wpadł na pomysł zaskakujący, łącząc z Jeffersonie. Detektywie mimo woli świat antropomorfizowanych zwierząt ze światem ludzkim, w którym żyją zwierzęta pozbawione świadomości swoich krewnych z tego drugiego świata.
Pogodny jesienny poranek w fikcyjnym świecie uczłowieczonych zwierząt. Jeż Jefferson idzie do salonu fryzjerskiego. Myśli o niedawno przeczytanej książce, zastanawia się, jak zaprosić na drinka borsuczycę Karolinę. W salonie przeżywa szok. Fryzjer, borsuk Edgar, leży martwy na podłodze. Jefferson podejmuje fatalną w skutkach decyzję – wyjmuje nożyczki zostawione przez zabójcę w piersi ofiary. Widzi to koza, która przyszła zrobić trwałą. Jefferson staje się głównym podejrzanym. By udowodnić swoją niewinność, rozpoczyna prywatne śledztwo, które zaprowadzi go do świata ludzi… oraz zwierząt domowych i hodowlanych.
Wydaje się, że sam zamysł na połączenie tych dwóch światów to rzecz iście karkołomna. Z jednej strony mamy bowiem postaci zwierzęce, noszące ubrania, odwiedzające fryzjera i jeżdżące na krajoznawcze wycieczki, z drugiej ludzi, którzy bynajmniej nie są wegetarianami, i zwierzęta nieobdarzone podobną do ludzkiej świadomością i inteligencją. Autor jednak postanowił zawierzyć elastycznej percepcji młodych czytelników i nie skupiał się na wyjaśnianiu niuansów, tylko na wstępie oznajmił współistnienie obu światów i... ruszył z akcją.
A akcja opiera się na całkiem poważnej intrydze rodem z rasowego kryminału, w którym zaczyna się... od znalezienia zwłok. A że zwłoki znajduje całkiem przypadkowy, sympatyczny jeż, który z automatu staje się głównym podejrzanym, to mamy też - detektywa mimo woli. I to w dodatku takiego, który musi się ukrywać, jednocześnie rozwiązując sprawę. Podczas lektury naprawdę nie sposób się nudzić.
Mamy tu oczywiście sympatycznych zwierzęcych bohaterów - z Jeffersonem i jego przyjacielem na czele, którzy wspólnie podążają za każdym interesującym tropem. Ale mamy też bohaterkę ze świata ludzi, do którego trafiają zwierzaki, i podjęte interesujące zagadnienia.
Bo oprócz tego, że opowieść jest kryminałem, jest też historią podejmującą zagadnienia takie jak ksenofobia w skali ludzko-zwierzęcych stosunków, a przede wszystkim kwestie praw zwierząt i ich tragicznych losów w masowych ubojniach. Co ważne, nie ma w tej opowieści miejsca na ton agitacyjny czy jednostronną ideologicznie wykładnię, ale empatyczne zwrócenie uwagi na problem i skłonienie czytelnika do refleksji oraz budowanie świadomości. A przy tym nie odbiera to przyjemności płynącej z lektury.
Jefferson to opowieść zaskakująca koncepcyjnie, świetnie wpisująca się w ramy kryminału dla dziecięcego odbiorcy, a jednocześnie podejmująca - z wrażliwością i refleksją - aktualne tematy ze świata realnego. To opowieść o niesłusznych oskarżeniach, walce o dobre imię, podążaniu za tropami, a także przyjaźni, wsparciu i... miłości. A do tego o sprawach ważnych, o które również warto walczyć, nawet z narażeniem życia.
Opowieści detektywistyczne czy historie o zwierzętach to w literaturze dziecięcej żadne novum. Choć to nie powód do kręcenia nosem, bo przecież nie trzeba wyważać otwartych drzwi, by stworzyć interesującą i wartościową opowieść dla najmłodszych. A jednak Jean-Claude Mourlevat wpadł na pomysł zaskakujący, łącząc z Jeffersonie. Detektywie mimo woli świat antropomorfizowanych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04
Długo przyszło nam czekać na finałowy tom serii powieści młodzieżowych Trentona Lee Stewarta pt. Tajemne Bractwo Pana Benedykta. Dylemat więźnia ściśle wiąże się z poprzednimi tomami, dlatego warto przed lekturą delikatnie przypomnieć sobie, co się w nich działo, jednak jestem niemal pewna, że czytelnicy, którzy polubili serię nie zapomnieli o bohaterach i stawce, o jaką toczy się gra.
Autor nie oszczędza młodych czytelników i znów zaprasza ich do lektury pokaźnej objętościowo powieści (ponad 400 stron), ale nie odstraszy to nikogo, kto posmakował przygód utalentowanych dzieciaków pod wodzą Pana Benedykt. W tych książkach zawsze dzieje się tyle, że nie zauważa się nawet, kiedy przewracamy kolejne strony. Nie inaczej jest tym razem, bo wartka akcja porywa nas swoim nurtem już od pierwszych stron.
W książce ponownie spotykamy czworo bardzo ciekawych i różnorodnych młodych bohaterów, których nie sposób nie lubić. Wcześniejsze wydarzenia nauczyły ich, jak działać w zespole i jak dla osiągnięcia wspólnego celu wykorzystywać mocne strony każdego z członków grupy. A te talenty są nietuzinkowe, choć czasem objawiają się w nieoczekiwany sposób.
Ta powieść mocno eksponuje postać małej, zadziornej i upartej Constance, która poza ponadprzeciętną inteligencją i zdolnościami rozwiniętymi ponad wiek biologiczny odkrywa w sobie kolejny talent. Oczywiście nawet w tej podlanej fantastyczną nutą historii autor dba o wiarygodność i zdolność telepatii dziewczynki nie objawia się w pełnej krasie. Dziewczynka musi ją dopiero opanować, co wcale nie jest łatwe. Ponadto uspokajam zaintrygowanych pochodzeniem Constance - ten tom wiele nam wyjaśni.
Mimo swojej odmienności, młodzi bohaterowie szukają w sobie tego, co ich łączy i współpracują, chroniąc się nawzajem. To ważna, ale wprowadzona mimochodem, lekcja dla młodych odbiorców, mówiąca też o tym, że aby działanie grupy było skuteczne, trzeba umieć wykorzystywać jej zasoby, współdziałać i ufać sobie nawzajem. Co ważne, młodzi, choć wyjątkowi, nie tylko nie są nieomylni i popełniają błędy, ale mają też chwile zwątpienia. A jednak radzą z tym sobie dzięki wsparciu przyjaciół i poczuciu odpowiedzialności za powodzenie misji.
Główna oś fabularna kontynuuje wątki związane z ochroną przez bractwo Szeptacza i walką z panem Kurtynem, który nie cofnie się przed niczym, by zrealizować swój plan. A w centrum wszystkich wydarzeń, ku rozpaczy próbujących chronić ich dorosłych, pozostają oczywiście dzieciaki. Autor serwuje bohaterom (i czytelnikom) całą masę zagadek do rozwiązania, mnóstwo zwrotów akcji i żywą, lekką narrację, a cała historia jest jak zwykle wciągająca od pierwszego do ostatniego zdania.
Jak zwykle muszę posłać głęboki ukłon tłumaczce książki, pani Kai Makowskiej, która wykonała karkołomną wręcz pracę, tłumacząc nie tylko tekst powieści, ale też nazwy własne, a zwłaszcza adaptując anglojęzyczne imiona i nazwiska tak, by polski czytelnik mógł cieszyć się z odkrywania tego, jak nazwy własne korespondują z charakterami postaci i jak świetne gry słów stosował autor. Warto po lekturze zerknąć do Słowa od tłumaczki, by w pełni dostrzec ogrom wykonanej pracy i podjęte decyzje.
To świetna książka przygodowa, odpowiednia już dla młodszych nastolatków, zwłaszcza tych, które lubią czytać i nie przeraża ich objętość publikacji. Powieść dla miłośników zagadek i bystrych umysłów. Kolejne spotkanie z ciekawymi bohaterami, z oryginalną intrygą i świetnie budowanym napięciem. Mądra, brawurowo napisana i doskonale przetłumaczona (choć sporo w niej elementów, które niełatwo przełożyć z oryginalnego języka). Wciągająca i niemal nieodkładalna. Idealna nie tylko dla docelowych odbiorców. To kolejny patronat, który napawa mnie dumą i który polecam małym i tym... mniej małym. Bo dobrze wiem, że dorośli też się świetnie przy niej bawią.
Długo przyszło nam czekać na finałowy tom serii powieści młodzieżowych Trentona Lee Stewarta pt. Tajemne Bractwo Pana Benedykta. Dylemat więźnia ściśle wiąże się z poprzednimi tomami, dlatego warto przed lekturą delikatnie przypomnieć sobie, co się w nich działo, jednak jestem niemal pewna, że czytelnicy, którzy polubili serię nie zapomnieli o bohaterach i stawce, o jaką...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-07
Pamiętacie, jaki kryminał był tym pierwszym, który kiedykolwiek przeczytaliście? Sięgaliście po ten gatunek jako dzieci? Dla mnie pierwszym kontaktem z tego typu historiami była lektura serii książek Joanny Chmielewskiej o Janeczce i Pawełku, które wręcz pochłaniałam. I to je zapamiętałam najlepiej. Obecnie kryminał w wersji dla czytelników niedorosłych jest coraz bardziej powszechny, a w opowieściach pełnych zagadek do rozwiązania można przebierać jak w ulęgałkach. Ale wciąż trafić można na coś świeżego. Na przykład młodzieżowy kryminał retro napisany przez zdolnego autora. I tu mogę z czystym sumieniem polecić wam Zuzę Wróbel na tropie Tomasza Duszyńskiego.
Jeśli nazwisko Duszyński wydaje wam się znajome to podpowiadam, że to dziennikarz (pracował w RMF FM i Radiu Aplauz), pisarz, scenarzysta gier komputerowych, a w wolnych chwilach maratończyk. Współtwórca wrocławskiego Tramwaju Gwiazd – wyjątkowego projektu wrocławskiej, ruchomej alei gwiazd, do której zapraszane były gwiazdy filmowe, muzyczne i sportowe. Debiutował zbiorem opowiadań „Produkt uboczny”. Od tamtej pory opublikował kilka powieści i kilkanaście opowiadań z gatunku fantastyki. Jest też nagradzanym autorem powieści kryminalnych: zdobywcą wyróżnienia jury Kryminalnej Piły, a także nagrody Kryminalny Magiel za najlepszy kryminał retro 2019 roku (Glatz). Laureatem Nagród „Złoty Pocisk” w kategorii Najlepsza Polska Powieść Kryminalno-Historyczna 2021 za powieść Glatz. Zamieć, Nagrody Publiczności za powieść kryminalną Glatz oraz Nagrody Wielkiego Kalibru Czytelników za powieść kryminalną Glatz. Kraj Pana Boga. Warszawski cykl retro o Komisarzu Wróblu otrzymał nominację do nagrody Grand Prix Kryminalnej Warszawy i nagrodę Kryminalny Magiel.
Przyznam się, że z bogatego dorobku autora znam jedynie serię Glatz, ale zrobiła na mnie wrażenie. I chyba muszę nadrobić przynajmniej serię o komisarzu Wróblu, skoro całym sercem pokochałam już jego bratanicę :-D
Duszyński bardzo świadomie buduje klimat właściwy kryminałowi retro, jednocześnie dopasowując środki wyrazu do percepcji młodego czytelnika. Miejsce akcji stanowi międzywojenna Warszawa, którą autor opisuje oszczędnie, tworząc odpowiednie tło do historii, ale nie przytłaczając drobiazgowymi opisami czy dygresjami dotyczącymi sytuacji politycznej czy historycznej, które zwykle pojawiają się w kryminałach retro dla dorosłych. Jednocześnie stawia na charakterystyczne elementy - jak mali gazeciarze okrzykami reklamującymi kolejne wydania "Kuriera Porannego" czy "Wieczornego", targowiska (na jednym pracuje tata Anki Sikory), telefony w sklepach czy aptekach oraz mali ulicznicy, wszechobecni i wszędobylscy.
Sama Zuza jest rewelacyjną bohaterką i mocnym punktem "obsady" tej historii. To rezolutna, bystra i odważna dziewczyna, która zachowuje się trochę śmielej niż typowa panienka z dobrego domu, a jednocześnie jej zachowanie pasuje do epoki, w której ją poznajemy, i do nieprzesadnie restrykcyjnego domu wujostwa. Jej chłopięcym, choć w tej części pozostającym raczej na drugim planie, odpowiednikiem jest Tadeusz, który również ma do odegrania swoją rolę. A że każde z tej dwójki uważa się za Sherlocka, ma też własnego Watsona. W ten sposób tworzy się naprawdę niezła ekipa - z potencjałem na całą serię opowieści ukazujących się pod szyldem Dtetektywi z Domu pod Dębem.
Ta historia będzie idealna dla młodszych nastolatków, rówieśników bohaterów, którzy uwielbiają zagadki i szyfry. Przede wszystkim dlatego, że wciąga od pierwszych stron i gwarantuje zarówno dobrą zabawę rodem ze szpiegowskich filmów, a do tego jest okazją do główkowania. Rdzeniem intrygi pozostaje uprowadzenie nauczyciela z gimnazjum Zuzy, a także tajemnicze szyfry z gazety, ale to dopiero początek drogi, która sięga też do autentycznych postaci Marian Rejewski, a jednocześnie nawiązuje do prawdziwej historii prac polskich matematyków nad łamaniem szyfru niemieckiej Enigmy.
Wydawać by się mogło, że grupka dzieciaków niekoniecznie pasuje do afery szpiegowskiej, ale autor bardzo zgrabnie uprawdopodabnia ich udział w całej intrydze i przypisuje do odegrania role rzeczywiście na miarę ich możliwości. Dorzucenie do grona uczniów młodych gazeciarzy i uliczników też świetnie pasuje do historii z czasu dwudziestolecia międzywojennego.
Akcja płynie tu wartko jak nurt Wisły, a wielowarstwowa, ale możliwa do uchwycenia przez młody umysł, intryga dostarcza mnóstwa bodźców i satysfakcji z lektury. Widać tu nie tylko świetny warsztat autora, pozwalający budować i stopniować napięcie oraz konstruować fabułę pełną zwrotów akcji, ale też czuć swobodę i luz w prowadzeniu narracji. Dzięki temu właśnie książka okazuje się tak porywająca i to nie tylko dla młodszego odbiorcy. A jeśli skłoni młodych do poczytania więcej o Rejewskim czy Enigmie - to już będzie wartość dodana, bo temat jest przedstawiony naprawdę intrygująco. Podobnie jak różne rodzaje szyfrów, które zgrabnie zostały zaprezentowane w powieści.
Dodam, że powieść będzie zrozumiała i czytelna także dla czytelników, którzy o międzywojniu wiedzą niewiele, ale jeśli trafi na pasjonatów historii, to uruchomi kolejne zapadki w świadomości, kusząc subtelnymi aluzjami dotyczącymi przyszłych losów kraju i wagi złamania szyfru Enigmy. Szczerze, to chętnie poczytałabym marzyłabym, żeby kiedyś autor dotarł ze swoją opowieścią do roku 1939 i opowiedział nam o wojennych losach młodych bohaterów. Może obecni czytelnicy dorośliby do tych historii wraz z bohaterami?
Zuza Wróbel i jej przyjaciele to świetnie wykreowani bohaterowie na miarę dobrego młodzieżowego kryminału, i to z potencjałem na całą serię. Budzą sympatię i zachęcają do emocjonalnego związania się z nimi, a tym samym śledzenia ich przygód z zapartym tchem. Do tego sama książka, napisana z lekkością, ale też kapitalnie skonstruowaną intrygą wpisaną w realia międzywojennej Warszawy, jest dla mnie pewnikiem, jeśli chodzi o satysfakcjonującą lekturę. Z jednej strony świetnie wpisuje się w schemat młodzieżowych powieści kryminalno-sensacyjnych, z drugiej czuć w niej świeżość i oryginalny pomysł. Gdybym mogła, chętnie sięgnęłabym po drugi tom. To rewelacyjna pozycja dla grupy tzw. middle-grade, która udowadnia, że czytanie to świetna rozrywka.
Pamiętacie, jaki kryminał był tym pierwszym, który kiedykolwiek przeczytaliście? Sięgaliście po ten gatunek jako dzieci? Dla mnie pierwszym kontaktem z tego typu historiami była lektura serii książek Joanny Chmielewskiej o Janeczce i Pawełku, które wręcz pochłaniałam. I to je zapamiętałam najlepiej. Obecnie kryminał w wersji dla czytelników niedorosłych jest coraz bardziej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04
Należę do tej grupy osób, która nie sięgnęła po debiutancką powieść Weroniki Mathii, nawet pomimo entuzjastycznych recenzji, jakie książka zebrała. Cóż, czytanie książek przy stale rosnącej liczbie wydawanych tytułów wymaga podejmowania trudnych decyzji o tym, co zmieścimy w swoim planie czytelniczym, a czego nie. Za to postanowiłam zapoznać się z autorką przy okazji Szeptu, a skłoniła mnie do tego... Iława. Miasto, które nieco znam, okazało się magnesem i bardzo się z tego cieszę.
Podobno wiele złego dzieje się, kiedy dobrzy ludzie milczą. Ale czasem to nie milczenie jest zdradliwe, a szept. Kiedy słowa padają zbyt cicho, by każdy je usłyszał, wiele złego umyka naszym oczom. Ileż to razy już po tragedii okazuje się, że otoczenie widziało zagrożenie, dyskutowało o nim, ale tylko półgłosem. Weronika Mathia udowadnia natomiast, że czasem szept skrzywdzonych ginie w przytłaczającym milczeniu.
Autorka zabiera czytelników do Iławy, by wciągnąć w gęsto utkaną pajęczynę intrygi. I przedstawia akcję, rozgrywającą się w trzech planach czasowych. Kiedy jesteśmy w "obecnie" złe rzeczy już się wydarzyły. Wydarzyły się zarówno "dawniej", jak i jeszcze wcześniej, bo w 1973 roku. Ale żeby odtworzyć linearnie przebieg wszystkich wydarzeń, będziemy potrzebowali zebrać okruchy wspomnień i ślady, podążyć za przypuszczeniami i rozplątać cały ten węzeł niedomówień i kłamstw, jakim zostali omotani bohaterowie, a pośrednio my, czytelnicy.
W 1973 roku zaginęła dziewczyna. A teraz, wiele lat później, kolejna. Te sprawy nie mogą się przecież łączyć, nawet jeśli sprawcą zabójstwa jest siostrzeniec tamtej zaginionej dziewczyny. A jednak... autorka podaje wszystko w wątpliwość, wciąga w niepokojącą sieć domysłów, które racjonalnie chcemy odrzucić, ale nie potrafimy. I wtedy nasz umysł zaczyna pracować na najwyższych obrotach, szukając punktów wspólnych między ofiarą i sprawcą, a może i między ofiarami.
Mathia, konstruując intrygę, wykonała kapitalną pracę, rozczłonkowując ciąg przyczynowo-skutkowy i rozrzucając elementy układanki po całej fabule. Nie zrobiła tego jednak losowo, ale z pełną świadomością rozmieszczając je w taki sposób, by podążanie za historią pozostało logiczne i wiarygodne. Jednocześnie w cały ten złożony gąszcz tajemnic, krzywd i skrywanych grzechów wplotła emocje, które oddziałują na czytelnika do samego końca.
W tej historii pełno jest bólu krzywdzonych, tych słabych, którzy nie są w stanie domagać się sprawiedliwości. Ich szept ginie w zgiełku życia do czasu, gdy znajdzie się ktoś, gotowy go wysłuchać. Szept jest bowiem nie tylko opowieścią o krzywdzie, ale też o determinacji tych, którzy chcą odnaleźć sprawiedliwość. I gotowi są podążyć za każdym, najmniejszym nawet śladem.
Jestem pod dużym wrażeniem tego, z jaką empatią Mathia pisze o traumach i najboleśniejszych doświadczeniach, umieszczając to, co najbardziej przerażające, za szkieletem słów. Rezygnuje z dosłowności obrazu na rzecz odwołania się do wrażliwości czytelnika, który sam wypełni luki i zrozumie tragedię ofiary. Bez utraty na skali dramatyzmu, autorka nie skupia się na samym czynie, ale na tym, co napędza sprawców i co pozwala im potem żyć. Pokazuje, że tzw. dobrzy, zwyczajni ludzie mogą skrywać naprawdę mroczne oblicza, które w pewnych okolicznościach znów gotowe jest się objawić.
Autorka wykreowała także świetną protagonistkę - bohaterkę, która jest interesująca i z którą łatwo czytelnikowi nawiązać relację. Jak większość bohaterów kryminałów ona również zmaga się z cieniami z przeszłości, a jednocześnie nie powiela schematu o uzależnionym policjancie. Owszem, Dominika Sajna znów wraca do palenia, ale nie jest to nałóg, który dysfunkcyjnie oddziałuje na jej życie i pracę. Jednocześnie zmaga się ze swoimi problemami, wracając do pracy po przerwie rodzicielskiej i pracując na szacunek we - wciąż - typowo męskim środowisku. A kiedy echa przeszłości stają się wyraźniejsze, musi też poradzić sobie z problemami w związku. Te osobiste wątki świetnie współgrają z intrygą kryminalną, czyniąc z powieści bardzo spójną i wiarygodną historię.
Jednocześnie cała historia nie opiera się jedynie na postaci Sajny, bo mamy przecież jeszcze księdza Wierzbę, który jest przykładem duchownego z powołaniem - budzącego sympatię, podchodzącego do wiary i wiernych nieautorytarnie, wrażliwego i... powiązanego z protagonistką. Swoją rolę do odegrania ma również siostra ofiary, którą krok po kroku poznajemy i rozumiemy na najbardziej ludzkim poziomie.
Historia z Szeptu aż iskrzy od napięcia i emocjonalnie trzyma czytelnika w klinczu, jednocześnie dając pożywkę jego wyobraźni i skłaniając do refleksji. Bo choć to historia przede wszystkim rozrywkowa, nieustająco zdaje się rozważać kwestie genezy zła - i to zła, które drzemie w zwykłych ludziach i wyzwala się w kontakcie z najsłabszymi i najbardziej bezbronnymi istotami. Finał okazuje się boleśnie przytłaczający, ale też bardzo prawdziwy, przez co jeszcze wyraźniej wybrzmiewają wszystkie elementy tej złożonej fabuły i prowadzonej z kilku perspektyw opowieści.
Może się wydawać, że to lektura wymagająca, ze względu na złożoną intrygę, nagromadzenie tajemnic i wielość perspektyw. Jednocześnie książka okazuje się niezmiernie wciągająca i satysfakcjonująca, a przy tym pobudzająca do intensywnego myślenia. Przemyślana, dopracowana, logiczna, a jednocześnie kipiąca od emocji historia, która dotyka mrocznych zakamarków ludzkiej natury i przejmująco opowiada o krzywdzie, która kładzie się cieniem na psychice ofiary, bezpowrotnie odmieniając też sprawcę. Do tego cała fabuła rewelacyjnie wpisana jest w konkretną, iławską przestrzeń, wykorzystując do jej budowania zarówno walory naturalne, jak i historię miejsc. Gradacja emocji i zróżnicowane tempo pozwalają stopniowo zagłębiać się w nurt opowieści, by ostatecznie śledzić jej przebieg z zapartym tchem. Do tego wyważony język i budowanie dramatyzmu nie za pomocą dosłownych, naturalistycznych opisów, a szkieletu sceny, który czytelnik wypełnia własną wrażliwością i na podstawie osobistych doświadczeń i wiedzy, sprawiają, że Szept można uznać za dojrzałą prozę rozrywkową, która jednocześnie porusza i skłania do refleksji. Mathia udowodniła, że w obrębie prozy gatunkowej wciąż da się tworzyć historie, które nie giną w kakofonii głosów. Takie powieści chcę czytać.
Należę do tej grupy osób, która nie sięgnęła po debiutancką powieść Weroniki Mathii, nawet pomimo entuzjastycznych recenzji, jakie książka zebrała. Cóż, czytanie książek przy stale rosnącej liczbie wydawanych tytułów wymaga podejmowania trudnych decyzji o tym, co zmieścimy w swoim planie czytelniczym, a czego nie. Za to postanowiłam zapoznać się z autorką przy okazji...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04
Michael James Sullivan - wybaczcie, że się powtórzę - zdobył moje serce za sprawą świetnej, pełnej przygód i humoru serii Odkrycia Riyrii, której kolejne tomy w wersji audio pochłaniałam z wypiekami na twarzy (i teraz czekam na obiecane wznowienie, bo chcę je mieć na własność). Potem sięgnęłam po prequelową serię Kroniki Riyrii i znów przednio się bawiłam, choć emocje były może odrobinkę mniejsze, za to zachwycałam się nad elementami, które świetnie dopełniały opowieść z Odkryć... Za to podążanie za Legendami pierwszego imperium okazało się rewelacyjną zabawą i nie zmieniam zdania po Epoce wojny.
Tym razem nie wieszałam Sullivanowi poprzeczki nisko, bo autor już udowodnił, że ma pomysł na swoją serię i na to, jak w ciekawy sposób zaadaptować legendy, które już poznaliśmy, i pokazać, co rzeczywiście przeszło do legendy, a co wyglądało zupełnie inaczej. Wszyscy wiemy, że historię piszą zwycięzcy, a do tego na przestrzeni wieków umykają kolejne detale i właśnie to doskonale wykorzystał autor.
Ten cykl to takie klasyczne high fantasy, który oferuje zabawę na dwóch poziomach. Na jednym - dla osób, które czytają książki autora zgodnie z chronologią wydawania i w Legendach... rozpoznają elementy znane już z Odkryć... Drugi poziom dostępny jest dla wszystkich, także osób, dla których to pierwsze spotkanie z prozą autora i wspaniała, wciągająca opowieść o wielkim konflikcie między ludźmi, Fhrejami i nie tylko.
Jako czytelnicy spodziewamy się po tym tomie wielkiej bitwy, do której nieuchronnie zmierzała cała fabuła. Konsekwentnie prowadzone wątki spinają się w logiczny ciąg. Można by pokręcić nosem, że dzieje się to przewidywalnie, ale wynika to z logiki ciągu przyczynowo-skutkowego i dowodzi, że autor starannie zaplanował całą historię, by wiodła właśnie ku spektakularnej bitwie. A przy tym... okrasza całość zupełnie niespodziewanymi smaczkami, kiedy już opadają maski i na pierwszy plan wypływa prawda o bohaterach. Te chwile, kiedy ujawniane zostają skryte motywy lub padają niespodziewane, choć z perspektywy czasu logiczne decyzje, są niczym wisienki na torcie.
Z jednej strony Sullivan nie przełamuje konwencji gatunkowej, nie jest też specjalnie innowacyjny. Z drugiej książkę naprawdę czyta się świetnie - czasem z zapartym tchem, czasem z uśmiechem na ustach, a nie raz i z łezką w oku. I nawet gdy w pewnych fabularnych rozwiązaniach dopatrzyć się można mankamentów, to wartka akcja i lekkość pióra sprawiają, że lektura to po prostu dobra zabawa.
Do tego Sullivan naprawdę umiejętnie kreuje postaci i rozwija je na przestrzeni czasu, tak że pozostają spójne jeśli chodzi o rdzeń osobowości, a jednocześnie zmieniają się pod wpływem kolejnych wydarzeń i doświadczeń. Mamy tu ciekawe postaci męskie, ale też - a może przede wszystkim - wyraziste, silne, interesujące kobiety. I nawet te, do których sympatią nie pałamy, potrafią zaskoczyć.
Epoka wojny to powieść, która świetnie kontynuuje i domyka wiele prowadzonych przez autora wątków i dodaje kolejne akcenty do opowieści. Może nie jest powieścią wybitną, wyraźnie wyróżniającą się na tle innych, ale napisaną z polotem i lekkością historią, przy której czytelnik dobrze się bawi. Uwielbiam okładki do tej serii, ale przede wszystkim samą fabułę, która wciąga i porywa wartkim nurtem. Chciałabym, by kilka wątków zostało rozbudowanych nieco bardziej, ale też czuję się lekturą usatysfakcjonowana.
Michael James Sullivan - wybaczcie, że się powtórzę - zdobył moje serce za sprawą świetnej, pełnej przygód i humoru serii Odkrycia Riyrii, której kolejne tomy w wersji audio pochłaniałam z wypiekami na twarzy (i teraz czekam na obiecane wznowienie, bo chcę je mieć na własność). Potem sięgnęłam po prequelową serię Kroniki Riyrii i znów przednio się bawiłam, choć emocje były...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04
Sztuczna inteligencja od dawna była obiektem zainteresowania literatury, ale też temat eksplorowany był głównie przez twórców powieści z gatunku science fiction. Teraz jednak, gdy istnienie AI stało się tak namacalne, nawet jeśli nie ma (jeszcze) tej docelowej, samoświadomej formy, zaczyna przenikać jako punkt napędowy także do gatunków, których akcja rozgrywa się bardziej współcześnie. A że ten trop literacki od lat bardzo mnie pociąga (podobnie jak zagadnienia związane z etycznym i filozoficznym ujęciem kwestii), ulegam pokusie czytania lektur, które zapewniają mi kontakt z tematem. I dlatego właśnie skusiłam się na lekturę thrillera Kamila Piechury pt. Era.
Piechura niemal na początku swojej powieści składa nam, czytelnikom, pewną obietnicę - a to za sprawą cytatu, otwierającego historię i przywołującego słowa Gariego Kasparowa o tym, że maszyny zaczynają zaskakiwać nas metodami, jakich używają do osiągania rezultatów. Te słowa ustawiają w pewien sposób nasze oczekiwania, z którymi autor zaczyna pogrywać.
Era to powieść, którą można śmiało nazwać technothrillerem, a jednocześnie pozostaje - w moim odczuciu - przystępna także dla czytelników nieobeznanych z techniczną nomenklaturą i zasadami programowania czy uczenia mechanicznego. Choć aspekty techniczne odgrywają tu pewną rolę, autor dba o to, by za pośrednictwem jednego z bohaterów przybliżyć je laikom w sposób zrozumiały na tyle, by mogli cieszyć się przebiegiem fabuły. Zresztą technologia odgrywa tu z jednej strony rolę znaczącą, ale nie pierwszoplanową jeśli chodzi o budowanie napięcia. Bo to - klasycznie dla thrillera - opiera się nie na znajomości zasad działania AI, a na poczuciu narastającego zagrożenia i niejasnych intencjach. Oraz na stałym pytaniu o to, czy za ciosami, padającymi na zespół Falka, stoi człowiek czy zbuntowana maszyna.
W powieści dzieje się wiele i dość szybko, ale autor prowadzi swoją fabułę sprawnie, sprawiając, że dajemy się porwać nurtowi zdarzeń, a jednocześnie nie tracimy w nich orientacji. Zresztą autor zostawia nam wyraźne ślady jeśli chodzi o osobę sprawcy, a przy tym igra z konwencją thrillera, zakładając, że te oczywiste ślady wzbudzą podejrzenia czytelnika swoją ostentacyjnością i sprawią, że zacznie gubić się w swoich domysłach.
Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że - niezależnie od osoby sprawcy - motyw zemsty, w ramach której dokonuje się makabrycznych wręcz czynów, karząc otoczenie osoby, która jest obiektem wendetty, jest mocno przekombinowany, ale tu też autor postępuje bardzo świadomie, ale o tym przekonać się można dopiero po zakończeniu lektury. W ramach recenzji nie mogę przywołać uzasadniających argumentów.
Piechura stawia na kilka narracji - zarówno trzecio-, jak i pierwszoosobową, a nawet dodaje nieco narracji w drugiej osobie. Do tego dołącza sceny zapisane w formie scenariusza, doskonale obrazujące fabułę serialu produkowanego przez AI. Wszystkie te metody autor stosuje bardzo świadomie, doskonale wiedząc, jaką przeznacza im rolę w budowaniu wielopłaszczyznowej intrygi.
A intryga, choć wydaje się początkowo dość prosta, ze sceny na scenę komplikuje się, gmatwa i zmienia, z wykorzystaniem znanych w literaturze zabiegów i motywów, zaprzęgniętych właśnie do stworzenia osobnej, wciągającej historii. Finalnie przekonujemy się, że nic tu nie było przypadkowe, a każdy z elementów i każda z postaci miała do odegrania swoją rolę, nawet jeśli wydawała się bardzo schematyczna czy stereotypowa.
Książkę czyta się bardzo dobrze, porywa czytelnika swoją niepokojącą aurą i poczuciem zagrożenia, bawiąc się to niesmakiem, to mrożącymi krew w żyłach chwilami. Serwuje nam momentami poczucie, że wszystko już wiemy, po czym przekreśla to poczucie jedną spektakularną sceną. Do tego Piechura wykorzystał całą siłę epilogu, by zmienić mój odbiór i ocenę wielu elementów tej historii, które w czasie lektury budziły moje zastrzeżenia i ostatecznie podnieść ocenę całości, za co szczególnie cenię sobie tę lekturę. To naprawdę udany thriller kryminalny, wykorzystujący sprawnie nasze oczekiwania wobec istoty sztucznej inteligencji i zawieszający typowanie sprawcy pomiędzy czynnikiem ludzkim a poczuciem, że może jednak za wszystkim stoi maszyna. Kawał dobrej literackiej rozrywki.
Sztuczna inteligencja od dawna była obiektem zainteresowania literatury, ale też temat eksplorowany był głównie przez twórców powieści z gatunku science fiction. Teraz jednak, gdy istnienie AI stało się tak namacalne, nawet jeśli nie ma (jeszcze) tej docelowej, samoświadomej formy, zaczyna przenikać jako punkt napędowy także do gatunków, których akcja rozgrywa się bardziej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04
Przed tą podróżą nie muszę pytać, czy leci z nami pilot. Ale zapnijcie pasy, bo to będzie jazda bez trzymanki. Zostawcie w domu mędrca szkiełko i oko, poluzujcie gumę w... wiecie, gdzie, i nie zapomnijcie zabrać poczucia humoru. A potem... enjoy the ride!
Tworzenie alternatywnego zakończenia do serii, która miała już swoje zakończenie, tak bardzo pasuje do wizerunku Lokiego - trickstera i kłamcy - że ani przez moment nie pomyślałam, że autor odcina kupony od cyklu, który przyniósł mu rozgłos i popularność wśród czytelników. Dla mnie to był impuls do kolejnego rereadingu całej serii, ale też do sprawdzenia, czy nowa część nadal bawi jak te sprzed lat. Spoiler - bawi nadal. I to bardzo.
Gdybym miała obrazowo opisać, czym jest ta książka, powiedziałabym, że autor zanurzył ręce w popkulturowym tyglu, zaczerpnął pełne garście motywów, a potem wykręcił je po swojemu i wycisnął z nich soki, tworząc własną, oryginalną i szalenie atrakcyjną kompozycję. Z jednej strony autorowi udało się odtworzyć ten przewrotny charakter swojej serii, tak że nowa część doskonale się z nią komponuje, nawet jeśli nieco miesza w linii fabularnej, z drugiej jest mocno osadzona we współczesnych popkulturowych tropach, których nie było w czasie, gdy powstawały poprzednie części.
Jej zaletą jest to, że nie trzeba być specjalnym popkulturowym wyjadaczem, by rozpoznać nawiązania fabularne, z drugiej - im więcej o popkulturze wiemy i im bardziej jesteśmy świadomi pewnych mód i trendów, tym więcej smaczków możemy wyłapać i bardziej się nimi cieszyć. Bo autor gra z czytelnikiem nie tylko na poziomie fabuły tomu, w której Loki wplątuje się w trzy kolejne intrygi innych tricksterów, a jednocześnie próbuje realizować swoje plany, ale też właśnie bawiąc się tymi nawiązaniami i przekształceniami. Płakałam ze śmiechu już przy pojawieniu się pewnego nadzwyczaj sprawnego zabójcy, który prowadził swoistą wendettę po śmierci ukochanego zwierzaka, a to był dopiero porządek zabawy, bo przed nami było jeszcze polsko-celebryckie wesele i niezwykła sekta. A w finale pojawił się jeszcze jeden z moich ulubionych "mitycznych" antybohaterów, czego nie mogę zdradzić i w pełni się pozachwycać.
Ta książka to czysty, skondensowany "fun" dla fanów serii i tej postaci, którzy nie mają skłonności do dzielenia włosa na czworo i potrafią poddać się wartkiej akcji, pulpowemu humorowi i nieustannej zabawie konwencją. Tu nie ma czasu snuć rozważań o kompozycji, kreacji postaci czy związkach przyczynowo-skutkowych, bo cały czas dzieje się wiele i na wielu płaszczyznach. A jednocześnie finalnie widać, że autor miał bardzo konkretny pomysł na tę szkatułkową opowieść spiętą klamrą intrygi i fantastycznie wykorzystał w niej zarówno naturą głównego bohatera (czy też antybohatera, jeśli się uprzeć), jak i wszystkich drugoplanowych i pobocznych postaci.
Dla mnie finał tej historii jest ze wszech miar satysfakcjonujący, bo doskonale rezonuje z naturą bohatera i pasuje do jego planów. Poza tym naprawdę podoba mi się, jak Ćwiek wykorzystuje przewrotną naturę Lokiego, który wymyka się klasycznej binarnej wizji bohatera opartej na opozycji dobra lub zła. Kłamca doskonale odnajduje się w szarej strefie pomiędzy i jest w nim ten lucyferyczny pierwiastek, który tak kapitalnie wybrzmiewa w słowach Goethego - "Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro". Chaos, którego gwarantem jest Loki także u Ćwieka, sprawia, że staje się szalenie atrakcyjną postacią, której nie sposób nie pokochać. Nawet jeśli wolelibyśmy, żeby jednak trzymał się od nas z daleka.
Co tu dużo mówić - jestem szalenie szczęśliwa, że ta książka powstała i że miałam przyjemność ją przeczytać. To książka garściami czerpiąca z popkultury i przekształcająca jej motywy na własną modłę, napisana z luzem i ogromną dawką humoru. Z wartką akcją i rewelacyjnym niejednoznacznym bohaterem. I z zaskakującym zakończeniem, spinającym klamrą trzy opowieści, składające się na ten tom. Może nie wszyscy będą zadowoleni, ale ja zdecydowanie jestem entuzjastką tego finału.
Przed tą podróżą nie muszę pytać, czy leci z nami pilot. Ale zapnijcie pasy, bo to będzie jazda bez trzymanki. Zostawcie w domu mędrca szkiełko i oko, poluzujcie gumę w... wiecie, gdzie, i nie zapomnijcie zabrać poczucia humoru. A potem... enjoy the ride!
Tworzenie alternatywnego zakończenia do serii, która miała już swoje zakończenie, tak bardzo pasuje do wizerunku...
2024-04
Kiedy zobaczyłam książkę Bettiny Kleinszig Bazyliszek, przyciągnęły mnie do niej dwa skojarzenia. Po pierwsze - imię bohatera wymienione w tytule serii. Imię Bastian nosił bohater mojej ukochanej Niekończącej się opowieści. Po drugie - tytułowy bazyliszek, który przypomniał mi o jednej z moich ulubionych polskich legend. Miałam jako dziecko kilka płyt winylowych z nagranymi legendami i tej o bazyliszku słuchałam namiętnie. Książka broni się jednak nawet bez tego sentymentalnego podkładu.
Książka ma nieco ponad sto stron nieprzesadnie gęsto zadrukowanych tekstem, dzięki czemu będzie idealna dla mniej wprawnych samodzielnych czytelników. Ale też - jeśli chodzi o treść - można ją spokojnie czytać także młodszym odbiorcom i dla wszystkich będzie to przyjemna i emocjonująca lektura.
Opowieść, którą dostajemy, jest historią niesamowitej przygody, która była możliwa dzięki niezwykłemu odkryciu dokonanemu przez dwóch chłopaków bawiących się w piwnicy. I trochę dzięki siostrze jednego z nich. Młodzi bohaterowie jednak nie są z natury ryzykantami i gdy tylko odkrywają, że podziemia może zamieszkiwać jakiś straszny stwór, wcale nie chcieli tam wracać. Ale skoro w niebezpieczeństwie był dziadek... nie było czasu na wahanie.
Akcja rozkręca się bardzo szybko i wciąga czytelnika w nurt przygody połączonej z legendami o dziwnym stworzeniu, które ma moc zamieniania w kamień samym spojrzeniem. Autor zaprasza młodych odbiorców, by towarzyszyli w tej wyprawie bohaterom tak bardzo do nich samym podobnym, którzy potrafią wyciągać wnioski z zasłyszanych legend. Jest tu napięcie, akcja, przygoda i nieco fascynujących faktów.
Urozmaicony ilustracjami tekst właściwie się pochłania. Jest tu nieco humoru, mnóstwo emocji, a także trochę faktów historycznych i legend umiejętnie wplecionych w fabułę. Ta lektura to świetna rozrywka dla dzieciaków, bardzo ładnie wydana. Plusem jest mały słowniczek, objaśniających kilka pojawiających się w tekście pojęć. A że piwnice zawsze wydają się nieco straszne i fascynujące zarazem, nie pozostaje nam nic innego, niż ruszyć za młodymi bohaterami.
Kiedy zobaczyłam książkę Bettiny Kleinszig Bazyliszek, przyciągnęły mnie do niej dwa skojarzenia. Po pierwsze - imię bohatera wymienione w tytule serii. Imię Bastian nosił bohater mojej ukochanej Niekończącej się opowieści. Po drugie - tytułowy bazyliszek, który przypomniał mi o jednej z moich ulubionych polskich legend. Miałam jako dziecko kilka płyt winylowych z nagranymi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04
Pamiętacie jeszcze, jak to jest zakochać się po raz pierwszy? Jak to jest spoglądać na swoje uczucia bez tej pewności, że to już, oto jest zakochanie? Albo próbować odnaleźć się w tej sytuacji, która przydarza się przecież po raz pierwszy i w której nie można podeprzeć się własnym doświadczeniem. Właśnie ten, tak wyjątkowy i efemeryczny moment życia dwojga nastolatków - Violi i Storma - uchwyciły autorki komiksu Sztorm w sercu. W sercu sztorm Annette Herzog, Katrine Clante i Rasmusa Brenghoi.
To rzeczywiście niezwykła powieść graficzna, która świetnie wykorzystuje pomysł na opowiedzenie jednej historii z dwóch perspektyw, które spotkają się w jednym punkcie. Układ tej pozycji daje czytelnikowi wyraźny sygnał, że może czytać historie w dowolnej kolejności - od jednej strony pozna perspektywę Violi, po obróceniu książki - perspektywę Storma. Obie zaś opowieści zbiegają się w samym środku książki w jednej scenie, która jest symboliczna i wymowna, choć wcale historii nie domyka.
Jeśli chodzi o historię Violi, to skupia się ona na dziewczęcej perspektywie związanej z pierwszym uczuciem. Zawiera w sobie typowe dla nastolatek niepewność, zawstydzenie, huśtawkę nastrojów czy szukanie pocieszenia u przyjaciółki. Widzimy zakochaną dziewczynę w domu i w szkole, w otoczeniu rówieśników i w samotności, a przy tym obserwując zachowanie, zagłębiamy się w emocjonalną burzę.
Perspektywa Storma doskonale się z historią Violi komponuje. Jest zarazem odrębna, "chłopacka", a z drugiej bardzo podobna. Autorka pokazuje, że choć chłopcy zdają się zachowywać - także w swoim gronie - inaczej od dziewcząt, to zakochanie potrafią przeżywać bardzo podobnie - również poddając się wątpliwościom czy wahaniom nastroju.
Próbując rozeznać się we własnych uczuciach, bohaterowie mimochodem zgłębiają też naturę samej miłości. Pierwsze doświadczenia, pocałunki i pożądanie zestawione są z jednej strony z lekcjami o płciowym dojrzewaniu, statystykami - siłą rzeczy dotyczącymi duńskiej młodzieży, ale wydawnictwo postarało się przywołać także te rodzime - tekstami piosenek czy teoriami filozoficznymi - aczkolwiek podanymi w bardzo atrakcyjnej formie.
W tej opowieści, skupionej na jednym, tak ważnym w życiu człowieka uczuciu, rozbłyskuje cała gama przeróżnych emocji, oscylujących na skali od euforii do rozpaczy. Młodzi bohaterowie uczą się dzięki obserwacji, rówieśnikom, ale też wsparciu dorosłych. Nie ma w tej pozycji tematów tabu, bo autorki skupiają się zarówno na emocjach, jak i fizyczności, podkreślając, że są one ze sobą splecione i nie powinny być traktowane rozłącznie. Jednocześnie sama opowieść jest bardzo prawdziwa także w portretowaniu relacji w grupie rówieśniczej oraz - co ważne - w rodzinie. Z jednej strony została zaakcentowana waga wsparcia rodziców w tym trudnym czasie, z drugiej autorka pokazuje, że często młodzi reagują na to wsparcie z zażenowaniem lub nawet od niego uciekają, co nie znaczy, że nas, dorosłych, nie potrzebują.
To bardzo pozycja naprawdę wyjątkowa, w skondensowanej, przystępnej formie obejmująca całą masę zagadnień związanych z pierwszą młodzieńczą miłością. Poruszająca, empatyczna i wartościowa, w mądry sposób wyciągająca fizyczność ze strefy tabu i przywracająca jej miejsce w obrębie zagadnienia, a jednocześnie nie skupiająca się jedynie na niej. Ta opowieść ma szansę trafić zarówno do młodych dziewcząt, jak i chłopców w okresie dojrzewania, stojących u progu pierwszych porywów serca. Szczerze i możliwie wszechstronnie pozwala zapoznać się zarówno z perspektywą bohaterki, jak i bohatera, budując przestrzeń do zrozumienia zarówno własnych emocji, jak i perspektywy drugiej strony tej pięknej, choć skomplikowanej relacji.
Wizualnie zachwyca nie tylko graficznym układem opowieści, ale też dwiema "perspektywami" ilustracji. Historię Storma akcentuje wyrazista kreska Rasmusa Brenghoi, którego niektórzy rodzice kojarzyć mogą jako autora ilustracji do serii komiksów Mira. Perspektywę Violi zwizualizowała Katrine Clante. W tej pozycji graficy dopasowują wizerunki postaci do nieco starszego odbiorcy, jednocześnie akcentując swój indywidualny styl, a także tworząc urzekające kolaże pełne tekstów piosenek, cytatów i ulotnych myśli i idealnie oddając nastroje bohaterów i wizualizując ich emocje.
W tej publikacji zachwyca nie tylko tytułowa gra słów nawiązująca do imienia bohatera i odwracająca kolejność wyrazów, co udało się zachować w polskim tłumaczeniu. Przede wszystkim jednak to pozycja urzekająca i wzruszająca, jednostkowa i uniwersalna zarazem, w której jak w lustrze przejrzeć się mogą nastoletni odbiorcy, a jednocześnie przy której o dawno zapomnianych emocjach przypomnieć sobie mogą rodzice. Szczera, prawdziwa, delikatna i wyrazista zarazem. To doskonały punkt wyjścia do porozmawiania z naszymi dziećmi o bardzo wielu kwestiach związanych z miłością - zarówno emocjonalną, jak i fizyczną - budujący też dla młodych przestrzeń do osobistych przeżyć i refleksji. Takich pozycji wcale nie ma za wiele, tym bardziej w bardzo przystępnej formie powieści graficznej. Idealna dla odbiorców od 14. roku życia.
Pamiętacie jeszcze, jak to jest zakochać się po raz pierwszy? Jak to jest spoglądać na swoje uczucia bez tej pewności, że to już, oto jest zakochanie? Albo próbować odnaleźć się w tej sytuacji, która przydarza się przecież po raz pierwszy i w której nie można podeprzeć się własnym doświadczeniem. Właśnie ten, tak wyjątkowy i efemeryczny moment życia dwojga nastolatków -...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04
Teoretycznie fabułę można skreślić w kilku zdaniach, tak, jak zrobił to wydawca: "Czy miłość od pierwszego wejrzenia może trwać całe życie?
Elisabeth i Jacka przyciąga do siebie niepowstrzymana siła. Spotykają się i natychmiast stają nierozłączni. Po dwudziestu wspólnie spędzonych latach okazuje się, że ich związek to jedna wielka iluzja. Zamiast namiętności czują nudę i rozczarowanie.
A przecież właśnie kupili swój wymarzony dom, dom na zawsze". Jednak żeby wgryźć się w ogrom podjętych zagadnień, trzeba znacznie więcej miejsca.
Wellness jest opowieścią przede wszystkim o złudzeniach oraz o relacjach. Bardzo wnikliwą refleksją nad napędzającym codzienność zachodniego świata dążeniem do stanu permanentnego szczęścia, które - jak się nam wmawia - jest realne i osiągalne, jeśli spełnimy konkretne warunki, a także diagnozą relacji, jakie łączą nas z osobami z naszego otoczenia.
Hill prowadzi swoją opowieść nielinearnie. Przerywa rozwijającą się historię dwojga bohaterów, by spojrzeć wstecz na to wszystko, co ich ukształtowało i co nieustająco - choć poza świadomością - wpływa na odgrywane w dorosłym życiu role i podejmowane decyzje. Każda z tych retrospekcji pozwala nam lepiej zrozumieć bohaterów i dostrzec wiele niuansów ich charakteru. Zmieniają także ogląd sytuacji, w jakiej znajdują się obecnie i tego, z czym głęboko w sobie się zmagają.
Na przykładzie Elizabeth i Jacka Hill przeprowadza wnikliwą wiwisekcję związków uczuciowych, w jakie wchodzimy w dorosłym życiu. I jest to wiwisekcja jednocześnie jednostkowa, jak i niezwykle uniwersalna. Działa na zasadzie lustra, w którym nieustająco dostrzegamy samych siebie, refleksy naszych własnych pragnień i obaw, sukcesów i porażek. Jest to obraz odarty z tak chętnie przywdziewanych na co dzień masek, zmuszający czytelnika do zadania niewygodnych pytań samemu sobie.
Wzdragam się przed nazywaniem powieści "genialnymi", bo uważam, że jest to słowo nadużywane w recenzjach i w efekcie ulega semantycznemu wyjałowieniu, jednak kilkukrotnie w czasie lektury Wellness łapałam się na myślowym okrzyku "ależ to genialne". Myślę jednak, że precyzyjniej będzie nazwać tę powieść ogromnie wnikliwą, pełną trafnych, choć czasem niewygodnych dla czytającego refleksji. Hill nie tylko bowiem odziera z masek związek głównych bohaterów, pokazując, jak sami stworzyli dla siebie pewną iluzję, której nie chcą porzucić (Jack) lub która zaczyna ich uwierać tam, gdzie przestaje przystawać do wyobrażeń i oczekiwań (Elizabeth). Jednocześnie stara się pokazać, że wszystkie współczesne relacje (a przynajmniej znaczna ich część) opierają się w mniejszym lub większym stopniu na iluzji i wchodzeniu w role.
Można powiedzieć, że jest to powieść wielka. Nie tylko w dosłownym, objętościowym znaczeniu, ale też bardziej metaforycznie, przez wzgląd na dogłębną analizę wielu współczesnych problemów społecznych, które wybrzmiewają w toku fabuły mniej lub bardziej wyraźnie. I można by się rozwodzić nad nimi na przestrzeni wielu akapitów, choć trudno polemizować z diagnozą autora, który szczerze, ale też bez poczucia wyższości, pokazuje nam, jak żyjemy i co nami kieruje. Jednocześnie jest to powieść bardzo przystępna, napisana językiem eleganckim, ale zrozumiałym, która oprócz nie tylko skłania czytelnika do refleksji, ale też oferuje realne, wyczuwalne emocje. A tych w historii naprawdę nie brakuje, choć często potrafią się zmieniać wraz z pojawiającymi się kolejnymi detalami z życia bohaterów. I choć odziera ze złudzeń, jej słodko-gorzki finał daje też nadzieję - nadzieję na to, że możemy zdecydować o tym, czy będziemy szczęśliwi bez naszych złudzeń.
Hill tworzy interesujących, niejednoznacznych (przeważnie) bohaterów, stawia na bardzo naturalne dialogi, a jednocześnie sprawia, że czytelnik wciąż jest zainteresowany i w napięciu pragnie więcej i więcej. Nie wykreśliłabym z tej powieści ani jednego zdania, ani jedna scena nie wydaje mi się zbędna. A wszystkie one w niesamowity sposób służą do uchwycenia naczelnej emocji XXI wieku - poczucia pustki, którą stale staramy się zapełnić - kolejnym zakupem, kolejną podróżą, kolejną relacją, kolejnym hobby. Tworzymy z naszego życia wydmuszkę, w której złudzenie pełni jest tym, co próbujemy osiągnąć. Ulegamy sugestiom otoczenia, mirażom z internetu, nawet jeśli podświadomie wiemy, że to także kolejne złudzenia.
Oczywiście wiele elementów fabuły Hill celowo wyolbrzymia i przerysowuje, nadając im nieco satyryczny wydźwięk, lecz wszystko to robi świadomie, podkreślając to, co chce nam przekazać. I trafia z tym swoim przekazem bardzo celnie, kłując niczym szpileczką nasze ego, nasze wyobrażenie o szczęściu i nasze poczucie, że na wszystko możemy wpłynąć my sami. Bardzo precyzyjnie rozmieszcza elementy historii, zarówno tej rozgrywanej współcześnie, jak i liczne retrospektywy, które pojawiają się pozornie w nieuporządkowany sposób, ale doskonały do zmiany optyki sytuacji czy oceny działań bohaterów. I to również ogromny atut tej powieści.
Są takie sceny w książce, które potrafią zagotować krew w żyłach lub emocjonalnie przytłoczyć do tego stopnia, że na kilka minut musiałam odejść od lektury i poukładać je sobie w głowie, choć to z pewnością zależeć będzie od indywidualnych życiowych doświadczeń czytelnika. Jednak nie sądzę, by można było książkę przeczytać z całkowitą obojętnością (choć pewnie się mylę). Co ciekawe, najlepszy efekt Hill potrafi osiągnąć bardzo prostymi trickami, jak np. rozkładając małżeńską kłótnię na czynniki pierwsze, obnażając cały jej mechanizm - bardzo zresztą prawdziwy - w czymś na kształt didaskaliów. Lub historia odkrywania przez ojca Jacka facebookowych przestrzeni rozpisana za pomocą objaśnień działania pewnych konkretnych algorytmów. Jednocześnie nie mam poczucia, że Hill przemawia tą historią z pozycji mędrca, a raczej podkreśla, że poruszane w powieści sprawy dotyczą nas wszystkich.
Rewelacyjnie wykorzystał autor motyw placebo zarówno do charakteryzowania postaci głównych i pobocznych, jak i do obrazowania złudzeń, którym tak łatwo ulega współczesny świat. Jednocześnie w tym obrazie trudno szukać jednoznacznej oceny zjawiska, bo czyż czasem prawda, która nas unieszczęśliwia, nie jest o wiele gorsza niż nadzieja? Na to pytanie nie ma jednej odpowiedzi, bo i być jej nie może, gdyż - jak pokazuje autor w kolejnych scenach - wynika ona z punktu, z którego na zjawisko spoglądamy. Pozostawienie czytelnika z tą niejednoznacznością jest celowym i bardzo trafnym zabiegiem.
Mam trochę poczucie, że to powieść, którą najpełniej zrozumieją czytelnicy w średnim wieku, mający za sobą doświadczenia pierwszych miłości i trud budowania długoletnich związków. Niekoniecznie - jak bohaterowie - z pokolenia nazywanego generacją X, ale też milenialsi, którzy w przeżyciach bohaterów odnajdą echa własnych lęków, trosk i złudzeń. Niemniej to książka zdecydowanie warta uwagi, fantastycznie pokazująca, jak rozwiewały się pokoleniowe nadzieje, jak bardzo ludzie pragną żyć złudzeniami i jak łatwo odrzucamy wszystko, co nie pasuje do naszych wyobrażeń. Wellness to powieść poruszająca i skłaniająca do refleksji na wielu polach, uniwersalna, ale angażująca w historię konkretnych bohaterów. Niejednoznaczna, zniuansowana, wnikliwa. Druzgocząca, pełna smutku, ale niepozbawiona nadziei. I tej niemożliwej do wyrażenia słowami iskry, która sprawia, że od lektury nie można się oderwać. Dla mnie - rewelacyjna.
Teoretycznie fabułę można skreślić w kilku zdaniach, tak, jak zrobił to wydawca: "Czy miłość od pierwszego wejrzenia może trwać całe życie?
Elisabeth i Jacka przyciąga do siebie niepowstrzymana siła. Spotykają się i natychmiast stają nierozłączni. Po dwudziestu wspólnie spędzonych latach okazuje się, że ich związek to jedna wielka iluzja. Zamiast namiętności czują nudę i...
Do Czternastu nocy ciągnęło mnie właściwie odkąd przeczytałam zapowiedź polskiego wydania. Literacki projekt współtworzony przez trzydziestu sześciu autorów pod wodzą Margaret Atwood (jednej z moich ulubionych pisarek) oraz Douglasa Prestona, będący pokłosiem covidu, ale przede wszystkim powieścią szkatułkową. Nie mogłam po nią nie sięgnąć i jako czytelniczka jestem więcej niż usatysfakcjonowana. Nie muszę znać wszystkich autorów, którzy wzięli udział w projekcie, by wiedzieć, że to coś wartego uwagi.
Klamrą spinającą tę szkatułkową powieść jest postać tajemniczej młodej zarządczyni pewnego nowojorskiego budynku, która rozpoczyna pracę wraz z początkiem lockdownu i znajduje w swoim mieszkaniu księgę opisującą pozostałych mieszkańców. Jednak w powieści nie chodzi jedynie o poznawanie poszczególnych osób, ale o opowieści, która ta dość przypadkowa wspólnota sobie opowiada.
Cały ten niezwykły literacki projekt jest jawnym hołdem złożonym sztuce snucia opowieści, wykraczającym poza oczywiste odwołania do Baśni baśni tysiąca i jednej nocy, Dekameronu itp. Jest nawiązaniem do prastarego zwyczaju poprzedzającego powstanie pisma i pierwszych utrwalonych przekazów - do budowania poczucia wspólnoty dzięki mniej lub bardziej prawdziwym historiom, do szukania otuchy w opowieściach, przekazywanych z ust do ust. Tak jak od zarania dziejów robili nasi przodkowie, nie zawsze mając na podorędziu prawdziwego bajarza czy gawędziarza. I właśnie z tych opowieści, artykułowanych każdego z czternastu wieczorów przez mieszkańców budynku, złożona jest cała historia.
Mieszanka historii jest tak różnorodna, jak różnorodni są ich opowiadacze. W odmiennym wieku, o różnym statusie majątkowym i cywilnym, bardzo różnego pochodzenia etnicznego. Każdy jest inny pod względem płci, rasy, czasem zaskakująco. I to właśnie dzięki temu czytelnik dostaje istną feerię nie barw, a historii.
Ta książka jest jak pełna skarbów skrzynia, którą stopniowo odkrywamy i w której każdy klejnot zachwyca na swój własny sposób. Bawi lub smuci, cieszy bądź przeraża, daje lub odbiera nadzieję. Są historie proste i bardziej złożone, takie, w które chce się wierzyć i bardziej niesamowite. Można w nich przebierać jak w ulęgałkach, zależnie od swojej wrażliwości i preferencji wybierając ulubione.
Doskonałym rozwiązaniem jest to, że te wplecione w fabularną tkankę historie nie mają na wstępnie podanego autorstwa, dzięki czemu w czasie lektury nie musimy się nawet starać oddzielić dzieło od twórcy. Skupiamy się na samych historiach i bohaterach książki, którzy się nimi dzielą. A to uruchamia dodatkowe płaszczyzny interpretacyjne, pozwala cieszyć się historiami, ale też próbować zrozumieć, kto i dlaczego się nimi dzieli. To prawdziwa czytelnicza uczta, którą chce się jednocześnie pochłaniać, jak i delektować każdym kęsem.
Z opowiadanych historii nie zawsze wynika coś konkretnego dla opowiadacza czy słuchaczy i to również jest ciekawy zabieg. Pozwala celebrować sam akt opowiadania i ukojenie, które daje nie sama historia, co odwrócenie uwagi od codziennych problemów i trosk. Nawet jeśli opowieść staje się nieco abstrakcyjna, wciąż pozostaje wierna swej głównej idei - budowaniu wspólnoty poprzez słuchanie i opowiadanie.
To właśnie takim książkom najbliżej do określenia "literackie arcydzieło". Nieszablonowym, inspirującym, wciągającym, świeżym, choć odwołującym się do pewnej klasyki. Niesamowity owoc współpracy tak wielu osób, tworzący spójne w swej różnorodności dzieło. Z elektryzującym, zaskakującym finałem, dające poczucie obcowania ze Sztuką przez duże S, a jednocześnie tak przystępnym i zrozumiałym. Jestem więcej niż usatysfakcjonowana, jestem zachwycona.
Do Czternastu nocy ciągnęło mnie właściwie odkąd przeczytałam zapowiedź polskiego wydania. Literacki projekt współtworzony przez trzydziestu sześciu autorów pod wodzą Margaret Atwood (jednej z moich ulubionych pisarek) oraz Douglasa Prestona, będący pokłosiem covidu, ale przede wszystkim powieścią szkatułkową. Nie mogłam po nią nie sięgnąć i jako czytelniczka jestem więcej...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to