-
ArtykułyPierwszy zwiastun drugiego sezonu „Władcy Pierścieni: Pierścieni Władzy” i nie tylkoLubimyCzytać3
-
ArtykułyKocia Szajka na ratunek Reksiowi, czyli o ósmym tomie przygód futrzastych bohaterówAnna Sierant1
-
ArtykułyAutorka „Girl in Pieces” odwiedzi Polskę! Kathleen Glasgow na Targach Książki i Mediów VIVELO 2024LubimyCzytać1
-
ArtykułyByliśmy na premierze „Prostej sprawy”. Rozmowa z Wojciechem ChmielarzemKonrad Wrzesiński1
Biblioteczka
Twórczość pani Niny miałam przyjemność poznać poprzez serię "Ostatnia spowiedź", która urzekła mnie stylem, w jaki została napisana, i niesamowicie wzruszającą historią. Po kilku latach w końcu w swoje ręce dostałam kolejne dzieło tej autorki, tym razem w bardziej… dojrzalszym klimacie oraz w pięknej oprawie wizualnej. Czy powieść "LOVE Line" dotrzymało poziomem "Ostatniej spowiedzi"?
Główna bohaterka, Bethany McCallum jest dziennikarką popularnego magazynu dla kobiet, która otrzymuje zlecenie napisania artykułu mającego na celu zdradzenie, jak naprawdę działają zawodowi podrywacze i że nie zawsze funkcjonują oni zgodnie z zasadami. Dzięki temu poznała Matthew Hansena – mężczyznę, który swój sukces zawdzięcza znanej audycji radiowej LOVE Line doradzającej kobietom w sprawach sercowych i relacjach damsko-męskich. Beth chciała jedynie zdobyć od niego informacje, lecz nie spodziewała się, że oprócz informacji zdobędzie też coś więcej…
(...)
Powieść ta urzekła mnie głównie pod względem stylu, w jakim została napisana. Bogactwo słów, dokładność opisów, naturalność dialogów, lekkość – idealny zestaw, aby rozkochać w sobie czytelnika. Już przy "Ostatniej spowiedzi" chwaliłam niesamowity warsztat autorski, którego pani Ninie niejedna osoba mogłaby pozazdrościć, i tutaj również nie zawiodła. To jest bardzo istotny element wyróżniający jej książki. Gdyby ktoś poprosił mnie o pozycję napisaną w nietuzinkowy sposób, która wciągnie odbiorcę w swój świat bez reszty, bez zastanowienia poleciłabym właśnie "LOVE Line".
Bohaterowie z biegiem trwania historii zostali poddani różnym analizom, ich otoczenie również. Odbierałam wrażenie, że wszystko było rozkładane na czynniki pierwsze, dokładnie opisywane, wręcz skanowane przez czujny wzrok autorki. Czy to zaliczyłam do plusów, jak poprzednie wymienione przeze mnie aspekty, które zawiera książka? No nie do końca. Mówi się, że „co za dużo, to niezdrowo”. Zauważyłam, że wiele pisarzy ma problem ze znalezieniem złotego środka, tutaj sytuacja wyglądała bardzo podobnie. Pani Nina ciut przesadziła z ilością opisów, których było w tej pozycji aż nazbyt dużo. Akcja momentami traciła swój dynamizm i nudziła. Przez pierwszą połowę ledwo przebrnęłam, bo miałam wrażenie, że już nic ciekawego się nie wydarzy, że to jest wszystko, co autorka chce nam, czytelnikom, w tej książce przekazać. Za bardzo uwaga skupiała się na tych wątkach bardziej psychologicznych, niż na rozwoju i tempie fabuły. Oprócz tego czytanie utrudniła masa tak zwanych „zapychaczy”, czyli zbędnych dodatków w postaci zwyczajnych czynności wykonywanych przez bohaterów. Gdyby tak większość z nich usunąć, przebrnięcie przez całość byłoby znacznie łatwiejsze, przyjemniejsze i przede wszystkim – nie byłoby męczące.
"LOVE Line" to książka z pewnością niezwykła wśród innych z tego samego gatunku, czy to autorów zagranicznych czy polskich. Hipnotyzująca, wciągająca w przedstawiony nam świat, pełna wzlotów i upadków głównych bohaterów oraz opowiadająca o miłości wbrew wszelkim przeciwnościom losu. Po zwalającej z nóg końcówce zdecydowanie sięgnę po drugi tom, który, swoją drogą, wychodzi już niedługo.
Twórczość pani Niny miałam przyjemność poznać poprzez serię "Ostatnia spowiedź", która urzekła mnie stylem, w jaki została napisana, i niesamowicie wzruszającą historią. Po kilku latach w końcu w swoje ręce dostałam kolejne dzieło tej autorki, tym razem w bardziej… dojrzalszym klimacie oraz w pięknej oprawie wizualnej. Czy powieść "LOVE Line" dotrzymało poziomem...
więcej mniej Pokaż mimo to2017
2017
2017-06
"Przebudzenie Morfeusza" zaczęłam czytać z ogromnym entuzjazmem. Zresztą jak każdą książkę Kasi. Uwielbiam patrzeć jak rozwija swoją umiejętność pisarską, a jej kariera nabiera rozpędu. Wydaje coraz więcej z coraz większym rozmachem. I jak większa część tejże pozycji mi się podobała, tak końcówka sprawiła, iż trzecią część Mafijnej miłości uważam za najgorszą ze wszystkich powieści autorki.
(...)
Książka trzymała w napięciu niemal przez cały czas. Doczekałam się zwrotów akcji, i gorących, namiętnych momentów (choć w dalszym ciągu mówię stanowcze nie dla związku Adama i Cassandry). Przy niej nie da się nudzić!
Na plus zaliczyłam również duże ograniczenie scen erotycznych. Naprawdę duże. Oczywiście, to nie oznacza, że nie ma ich tam w ogóle, bo są, ale nareszcie w odpowiedniej ilości. Nie odstrasza to od książki, wręcz przeciwnie, na pewno na tym nie traci, tylko zyskuje.
No i ten nieszczęsny finał... Pogubiłam się, a autorka chyba wraz ze mną. Zadawałam sobie pytanie: "co tu się, do cholery, wyprawia?". Te trzy zakończenia, które razem pojawiły się na końcu, można by rozwinąć na kolejne książki. Te fragmenty nie miały między sobą żadnej spójności, tutaj logiczna całość się urwała. Byłam skołowana, a jednocześnie czułam niedosyt, bo... co dalej? Jak to się w końcu skończyło? No cóż. Chyba się nie dowiem.
Podsumowując, "Przebudzenie Morfeusza" to świetne zakończenie serii z niekoniecznie udanym finałem. Mimo ograniczenia erotyki, książka wciąż miała w sobie tę namiętność, napięcie, emocje (dużą dawkę emocji) i wciągającą akcję, co w poprzednich dwóch częściach. Kasia Haner znów nie zawiodła, wręcz przeciwnie, zachwyciła i zabrała w swój własny, mroczny świat Morfeusza.
Link do pełnej recenzji: http://ksiazkowarecenzownia.blogspot.com/2017/12/recenzja-w-finale-miao-zaponac-nawet.html
"Przebudzenie Morfeusza" zaczęłam czytać z ogromnym entuzjazmem. Zresztą jak każdą książkę Kasi. Uwielbiam patrzeć jak rozwija swoją umiejętność pisarską, a jej kariera nabiera rozpędu. Wydaje coraz więcej z coraz większym rozmachem. I jak większa część tejże pozycji mi się podobała, tak końcówka sprawiła, iż trzecią część Mafijnej miłości uważam za najgorszą ze wszystkich...
więcej mniej Pokaż mimo to2017
Zaczynając przygodę z tą pozycją, liczyłam na parę zmian. Między innymi na jakąkolwiek metamorfozę bohaterów. Adam jaki był, taki pozostał - denerwujący, bezwzględny i dupkowaty. Od początku do końca miałam nadzieję, że jednak wydarzy się coś, co go przełamie. Niestety, z każdą kolejną stroną utwierdzałam się w przekonaniu, iż tak się nie stanie. Cassandra również pozostała bez zmian - nadal tak samo dziecinna, płaczliwa, głupiutka i napalona na Adama. ;) Obydwoje denerwowali mnie niemiłosiernie. Schodzili się, rozstawali... ale co dalej?
(...)
To, o czym napisałam powyżej nie zmieniło jednak faktu, że "Koszmar Morfeusza" z całej serii podobał mi się najbardziej. Jeśli miałabym porównywać "Na szczycie" z "Mafijną miłością" pod względem stylu pisania ta druga jest bez porównania lepsza. Kasia zrobiła ogromne postępy. Dużo pracuje nad doskonaleniem własnej umiejętności i dzięki temu widać efekty. A to się naprawdę ceni. Z coraz większą przyjemnością czytam każdą następną pozycję autorki.
(...)
"Koszmar Morfeusza" czytało się przyjemnie i szybko. Fabuła została dobrze przemyślana. Ku mojemu zaskoczeniu (oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu), nie zauważyłam zbędnych zapychaczy. Wszystko miało swój sens i było ubrane w logiczną całość. Dialogi sprawiały wrażenie naturalnych, a opisy wiarygodnych i ciekawych.
Podsumowując, "Koszmar Morfeusza" nie zawodzi (no, w dużej mierze), wręcz przeciwnie. Jest to rollercoaster emocji pełny wzlotów i upadków bohaterów, dramatów, tragedii i romansów, wszystkiego po trochu. Mimo kilku mankamentów, to naprawdę dobra pozycja zapowiadająca fantastyczny finał tejże historii w "Przebudzeniu Morfeusza".
Komu więc mogę ją polecić? Na pewno czytelniczkom Kasi Haner, jak i osobom lubiącym klimaty dark romance. Odradzam natomiast czytania jej tym, którzy poznali już twórczość autorki i nie przypadła im ona do gustu. Jak powiedziała blogerka z bloga "Lustro Rzeczywistości", z którą całkowicie się zgadzam, po co czytać coś, co i tak potem skrytykujemy? Po co brać do ręki powieść, jak wiemy, że nam się nie spodoba? Lepiej odpuścić, by wziąć pozycję w naszym guście, niż potem specjalnie wyżywać się na książce czy autorce w swojej recenzji. ;)
Link do pełnej recenzji: http://ksiazkowarecenzownia.blogspot.com/2017/10/recenzja-koszmar-morfeusza-kn-haner.html
Zaczynając przygodę z tą pozycją, liczyłam na parę zmian. Między innymi na jakąkolwiek metamorfozę bohaterów. Adam jaki był, taki pozostał - denerwujący, bezwzględny i dupkowaty. Od początku do końca miałam nadzieję, że jednak wydarzy się coś, co go przełamie. Niestety, z każdą kolejną stroną utwierdzałam się w przekonaniu, iż tak się nie stanie. Cassandra również pozostała...
więcej mniej Pokaż mimo to2016
Może zacznę od tego, że ani trochę nie polubiłam głównych bohaterów. Cassandra to głupiutka panienka, która nie potrafi swojego pożądania utrzymać na wodzy, a Adam to dupek do potęgi entej, który nie myśli głową, a... tym, co ma na dole. :) Duet idealny, czyż nie? Miałam ochotę rozszarpać ich oboje.
(...)
Mimo mojej sympatii do autorki oraz pozytywnego nastawienia do tej książki, muszę powiedzieć, iż troszkę się zawiodłam. Jestem absolutną zwolenniczką romansów. Uwielbiam obserwować narastające uczucia między bohaterami i ich historię. Co do miłosnej przygody Cassandry i Adama już nie tak bardzo mi się to uśmiechało. Dlaczego? Bo to wcale nie była miłość. Czytałam różne recenzje "Snów Morfeusza" i widzę, że nie tylko ja to zauważyłam. Miłość nie może opierać się na dominacji, brutalności oraz gwałcie. To, co połączyło tych dwoje, okazało się jedynie pożądaniem. Jak wspominałam o tym przy mojej opinii "Na Szczycie", co za dużo, to nie zdrowo. Granica ponownie została przekroczona. Tym bardziej, że sceny łóżkowe znajdowało się co kilka stron, w dodatku były przepełnione przekleństwami i okrucieństwem. Te momenty zamiast powodować ciepło na sercu, wzbudzały niesmak. Oczywiście jest wiele osób, którym to nie przeszkadza, a nawet powiedziałabym, że im się to podoba, nie oceniam. Lecz ja jestem przeciwniczką takich toksycznych relacji (inaczej tego się nazwać nie da), na tym nie da się zbudować miłości opartej na bezpieczeństwie i zaufaniu.
Co muszę zdecydowanie pochwalić? Zauważyłam poprawę stylu, jakim posługuje się autorka. W "Snach Morfeusza" jest znacznie mniej błędów, opisy są bogatsze, a język bardziej nabrał kolorów, że tak to ujmę. Kasia się rozwija i to widać. Za to ogromny plus dla autorki oraz książki.
Reasumując, "Sny Morfeusza" to brutalny erotyk dla czytelników o mocnych nerwach. Ciągłe zwroty akcji i niebezpieczeństwa nadają powieści charakteru. Zdecydowanie nie jest to zwykły, szablonowy romans, jakich teraz pełno. Mimo niektórych sprzeczności, nie żałuję, że przeczytałam tę książkę i wciąż kibicuję Kasi w jej pisarskiej karierze, a także z niecierpliwością czekam na jej kolejne utwory.
Link do całej recenzji:
https://ksiazkowarecenzownia.blogspot.com/2017/09/recenzja-sny-morfeusza-k-n-haner.html#more
Może zacznę od tego, że ani trochę nie polubiłam głównych bohaterów. Cassandra to głupiutka panienka, która nie potrafi swojego pożądania utrzymać na wodzy, a Adam to dupek do potęgi entej, który nie myśli głową, a... tym, co ma na dole. :) Duet idealny, czyż nie? Miałam ochotę rozszarpać ich oboje.
(...)
Mimo mojej sympatii do autorki oraz pozytywnego nastawienia do tej...
Ponoć początki powinny mieć to w sobie, żeby zachęcić czytelnika do brnięcia dalej w historię bohaterów. Powinny zmuszać odbiorcę do powiedzenia: "tak, chcę cię przeczytać, chcę więcej!". Zabierając się za wersję wattpadową (jakiś czas temu, nim wiedziałam, że będę czytać ją w papierowej), ciężko było mi przebrnąć przez sam prolog. Wyłączyłam. Ale książce z tak dobrymi opiniami trzeba dać drugą szansę. Niestety, znów się zawiodłam, przez co nie byłam zbyt optymistycznie nastawiona do całości. Ciągłe przeskoki czasowe oraz nierozwinięte ważne kwestie, które mogłyby zostać dopowiedziane, a w istocie zostałt całkowicie ukrócone, to coś, co dobrze nie zapowiada książki. Tym razem jednak udało mi się przebrnąć przez początek. Dałam radę. Czy żałuję? Absolutnie nie.
(...)
Już po kilku następnych rozdziałach przekonałam się, że dobrze zrobiłam, nie rezygnując na samym początku. Nie wiem, czy autorka po prologu zmieniła taktykę pisania tej książki, ale wciągnęłam się całkowicie. Pozwoliłam sobie stanąć obok Livii i obserwować jej zmagania w zespole,radzenie sobie z celebrytą, któremu woda sodowa uderzyła do głowy, zmieniające się uczucia oraz rosnącą miłość. Książka wyzwalała we mnie różne emocje, przez co nie dało się nudzić. Śmiałam się (czasami aż do płaczu), wzruszałam i krzyczałam, mając ochotę wskoczyć do historii, żeby mocno potrząsnąć bohaterami. Podobało mi się również to, że mogłam poznać świat show-biznesu od tej drugiej strony, podobnie jak w uwielbianej przeze mnie Ostatniej Spowiedzi. Książka ukazuje również tę ścieżkę miłości, która nie zawsze bywa kolorowa i usłana różami - jest brutalna, nieszczęśliwa i zdradliwa (dosłownie). Nie zmylcie się, DSL nie jest ckliwym romansidłem, ani nudną historyjką dla nastolatek.
(...)
"Dance&Sing&Love. Miłosny układ" to świetny debiut polskiej autorki z pewnością zasługujący na laury. Historia pełna zwrotów akcji, wzlotów, upadków i namiętności. Przede wszystkim to rollercoaster emocji, który nie pozwoli ci odłożyć lektury na później. Wciągnie cię do reszty, a potem pozostawi po sobie niedosyt i ból oczekiwania na kolejny tom oraz dalszy rozwój wydarzeń. Polecam ją fanom young/new adult, romansów i obyczajówek. To książka, obok której nie można przejść obojętnie.
Link do pełnej recenzji:
http://ksiazkowarecenzownia.blogspot.com/2017/09/recenzja-dance-miosny-ukad-layla-wheldon.html
Ponoć początki powinny mieć to w sobie, żeby zachęcić czytelnika do brnięcia dalej w historię bohaterów. Powinny zmuszać odbiorcę do powiedzenia: "tak, chcę cię przeczytać, chcę więcej!". Zabierając się za wersję wattpadową (jakiś czas temu, nim wiedziałam, że będę czytać ją w papierowej), ciężko było mi przebrnąć przez sam prolog. Wyłączyłam. Ale książce z tak dobrymi...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ta książka zainteresowała mnie już, kiedy za pierwszym razem zobaczyłam jej zapowiedź na fanpage'u wydawnictwa. Osobiście uwielbiam historie z wątkiem przyszłości w tle, opis zachęcił mnie jeszcze bardziej, więc jeden egzemplarz miałam w swoich rękach już w dniu premiery.
(...)
Osobiście uważam, że "Tysiąc pięter" to jedna z najlepszych pozycji młodzieżowych, jakie do tej pory przeczytałam. Autorka miała świetny pomysł, który moim zdaniem, jako książka, okazał się hitem.
SeeTheShadows
Link do całej recenzji: https://ksiazkowarecenzownia.blogspot.com/2017/06/tysiac-pieter-katharine-mcgee.html#more
Ta książka zainteresowała mnie już, kiedy za pierwszym razem zobaczyłam jej zapowiedź na fanpage'u wydawnictwa. Osobiście uwielbiam historie z wątkiem przyszłości w tle, opis zachęcił mnie jeszcze bardziej, więc jeden egzemplarz miałam w swoich rękach już w dniu premiery.
(...)
Osobiście uważam, że "Tysiąc pięter" to jedna z najlepszych pozycji młodzieżowych, jakie do tej...
Sam pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę, jednak wykonanie nie jest już fenomenem. Fabuła jest niesamowicie nudna, w większości bardzo przewidywalna i ciągnie się jak flaki z olejem. O ile prolog wydał mi się zachęcający, to od pierwszego rozdziału męczyłam każdy akapit, chcąc jak najszybciej skończyć czytać "Nerve" i zabrać się za coś, co dostarczy mi chociaż krzty wrażeń. W tym wypadku jedyne co czułam, to wszechstronne znużenie i wzrastająca irytacja.
(...)
Na plus mogę ocenić jedynie to, jak autorka pokazała mentalność współczesnego człowieka, który jak mu się poszczęści, pragnie więcej i więcej, ryzykując stratę tego, co już ma.
SeeTheShadows
Link do całej recenzji:
https://ksiazkowarecenzownia.blogspot.com/2017/06/recenzja-nerve-jeanne-ryan.html
Sam pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę, jednak wykonanie nie jest już fenomenem. Fabuła jest niesamowicie nudna, w większości bardzo przewidywalna i ciągnie się jak flaki z olejem. O ile prolog wydał mi się zachęcający, to od pierwszego rozdziału męczyłam każdy akapit, chcąc jak najszybciej skończyć czytać "Nerve" i zabrać się za coś, co dostarczy mi chociaż krzty...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Ladies Man" opowiada o losach pobocznych bohaterów z serii "Manwhore", którą pokochałam całym sercem. Z niecierpliwością czekałam na historię Giny i Tahoe, a co za tym idzie, aby dowiedzieć się, co dalej działo się w życiu Malcolma i Rachel. W końcu trafiła w moje ręce. Czy spełniła moje oczekiwania?
Recenzja raczej długa nie będzie, bo ile można rozwodzić się nad książką, w której się bezceremonialnie zakochałam? Katy Evans jak zwykle mnie nie zawiodła. Urzekła mnie świetnymi opisami, romantycznymi scenami i wciągającą fabułą. Po raz kolejny wywołała na moim ciele gęsią skórkę oraz spowodowała, że moje serce zabiło szybciej.
Te niecałe czterysta stron pochłonęłam za jednym zamachem. Zostały napisane lekkim stylem, dzięki czemu przyjemnie się je czytało. Katy Evans zbudowała fantastyczne opisy, które nie męczyły, a przede wszystkim nie nudziły. Śledziłam je niemal z zapartym tchem w oczekiwaniu na dalszy rozwój wydarzeń, łaknąc więcej i więcej. Nie zaliczyłabym raczej "Ladies Man" do erotyku czy romansu, a do new adult, co było całkiem miłą, pozytywną odmianą.
(...)
Miałam jednak niedosyt po przeczytaniu książki. Odniosłam wrażenie, że przeczytałam jej wielki skrót. Jestem pewna, że autorkę stać na więcej. Tutaj przeskakiwała z wydarzenia na wydarzenie, nie zagłębiając się w nie zbytnio, czas akcji płynął szybko, czasami nie nadążałam co, gdzie i jak. Opisy i rozmowy były krótkie i bardzo ogólne, czego po Katy Evans się nie spodziewałam, bo zazwyczaj robiła odwrotnie, jakby nagle wcisnęła hamulec podczas pisania.
Podsumowując, "Ladies Man" to kolejna świetna książka spod pióra Katy Evans, którą pokochałam całym sercem. Historia o Ginie i Tahoe pozwoliła mi poznać ich nieco lepiej i od innej perspektywy. Mimo tego jednego, wielkiego braku, książka podobała mi się niemniej niż "Manwhore". Idealnie się uzupełniają i razem zajmują specjalne miejsce na mojej bibliotecznej półce. ;)
"Ladies Man" opowiada o losach pobocznych bohaterów z serii "Manwhore", którą pokochałam całym sercem. Z niecierpliwością czekałam na historię Giny i Tahoe, a co za tym idzie, aby dowiedzieć się, co dalej działo się w życiu Malcolma i Rachel. W końcu trafiła w moje ręce. Czy spełniła moje oczekiwania?
więcej Pokaż mimo toRecenzja raczej długa nie będzie, bo ile można rozwodzić się nad...