-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant3
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać357
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
Biblioteczka
2018-09-29
2018-09-24
"Wszystkie dobre rzeczy" autorstwa C. Fisher w żadnym wypadku nie jest pozycją łatwą i przyjemną. Po pierwsze czyta się ją naprawdę ciężko nie tylko ze względu na tematykę, ale też sposób przekazania emocji i treści.
W zasadzie od samego początku czujemy z tyłu głowy, że wydarzy się coś niezbyt przyjemnego, ale żeby dojść do sceny kulminacyjnej, musimy po prostu przebrnąć wraz ze wspomnieniami głównej bohaterki, a te do najprzyjemniejszych nie należą.
Nie będę ukrywać, że do przeczytania tej powieści bardzo zachęcił mnie opis. Dość niejednoznaczny, wskakujący na problemy jednostki. Domyślałam się też, że duży nacisk będzie podczas próby odnalezienia źródła problemów jej decyzji, postępowania oraz pokonania demonów przeszłości.
I rzeczywiście, pod tym względem książka absolutnie mnie nie zawiodła. Wręcz przebiła moje oczekiwania, ale...
Mimo wszystko najsłabszym ogniwem w pozycji "Wszystkie dobre rzeczy" była niestety główna postać. Mimo, że była młodą dziewczyną, kiedy wydarzyły się wszelkie okropności, to jednak odniosłam wielokrotnie wrażenie, jakby owo życiowe pogubienie było dla niej jedynie wygodną wymówką. Ilość popełnianych błędów oraz podejmowanych decyzji sprawiało, że niejednokrotnie miałam ochotę wyrzucić książkę przez okno. Nikt aż tak się w życiu nie zachowuje. Odnoszę wrażenie, jakby autorka stworzyła zlepek sytuacji od różnych osób, po czym stwierdziła, że zrobi z tego wszystkiego jedną postać - totalnie nieogarniętą życiowo i emocjonalnie, usadawiając ją dodatkowo w głębokiej patologii. Nie zrozumiałam do końca wielu jej decyzji, które wynikały z braku prośby o pomoc drugiej osoby. Wiem, że ja bym w życiu inaczej postąpiła. Wiem też, że bardzo ciężko jest poprosić kogoś o pomoc, ponieważ strach przed odrzuceniem może być paraliżujący. Domyślam się jedynie, że jej zachowanie i postępowanie wynikało nie tylko z potrzeby znalezienia w sobie odwagi względem drugiego człowieka, ale bardziej z braku odpowiedniej osoby obok, która by nią pokierowała.
Jest to z pewnością pozycja niejednolita, skłaniająca nas do refleksji oraz dyskusji na temat postępowania głównej bohaterki, a jednocześnie ukazująca jak można w prosty sposób stoczyć się na przysłowiowe dno, od którego bardzo ciężko jest się odbić.
Na pewno ważną rzeczą jaką należy wspomnieć, jest fakt, że "Wszystkie dobre rzeczy" są debiutem C. Fisher i przez to na kilka elementów można przymknąć oko. Jeśli popracuje nad kształtowaniem charakteru postaci, to z pewnością znajdzie swoich czytelników.
Na uwagę jeszcze zasługuje oprawa graficzna tej powieści. Dawno nie widziałam tak przejmującego a zarazem prostego przekazu stworzonego na okładce. Szczerze gratuluję pomysłu i nieszablonowego podejścia do tematu - z tyłu nie znajdziemy zwyczajowego opisu, a raczej odniesiemy wrażenie, jakbyśmy czytali czyjś pamiętnik.
więcej: czytamiogladam.pl
"Wszystkie dobre rzeczy" autorstwa C. Fisher w żadnym wypadku nie jest pozycją łatwą i przyjemną. Po pierwsze czyta się ją naprawdę ciężko nie tylko ze względu na tematykę, ale też sposób przekazania emocji i treści.
W zasadzie od samego początku czujemy z tyłu głowy, że wydarzy się coś niezbyt przyjemnego, ale żeby dojść do sceny kulminacyjnej, musimy po prostu przebrnąć...
2018-09-21
Kasie West "znam" od pierwszej książki wydanej w Polsce. W zasadzie, chyba oprócz jednej pozycji nieprzeczytanej, każdą jej książkę połykam z zawrotną prędkością.
Zdecydowanie, zarówno z opisu jak i prowadzonej akcji, jest to inna Kasie West, niż ta, do której ona sama zdążyła nas przyzwyczaić. Jeżeli ktoś miał ochotę, na lekką powieść dla młodzieży, to częściowo może się zawieść. Do "Dziewczyny, która wybrała swój los" trzeba zachować dystans i przede wszystkim skupić się, ponieważ każda drobna nieuwaga, może nas zwieść w czarną dziurę, po której ciężko będzie się połapać o co chodzi. Oczywiście, autorka swój charakterystyczny styl pisania utrzymała, ale momentami brakowało mi w tej powieści akcji, która była elementem wyróżniającym na tle innych autorek, piszących młodzieżówki.
Bardzo fajny zamysłem był sam pomysł na książkę. Podobały mi się te elementy rodem z filmów sci-fi. Opcja ze zdolnościami wybranych ludzi była całkiem udana, przez co podczas czytania na myśl przychodzili mi "x-meni". Kolejnym elementem, który przypadł mi do gustu, to ciekawe postaci oraz interesujące wątki.
Addison Coleman nie da się nie lubić. Jest to taka typowa bohaterka z wcześniejszych książek Kasie West. Jest miła, zabawna, sympatyczna, każdy w niej z pewnością znajdzie przyjaciółkę. Zarówno Trevor jak i Duke byli dla niej idealnymi dopasowaniami, choć moim skromnym zdaniem ten pierwszy jakby bardziej mi przypadł do gustu, pomimo tego że był tylko Normalsem. Czułam między nim a Addie przysłowiową chemię i ten rodzaj iskierki pomiędzy bohaterami, po której wiesz, że oni muszą być razem - innego wyjścia nie ma.
Ciekawym aspektem w książce był podział historii na dwa odrębne wątki, które nam towarzyszyły naprzemiennie przez całą powieść. Nie będę ukrywać. Miałam szczerą nadzieję, że bohaterka nie złamie mi serca i wybierze słuszną ścieżkę, ale dzięki temu, że postąpiła inaczej, mam też świadomość, iż będzie kontynuacja, której już doczekać się nie mogę. Autorka zostawiła nas w takim miejscu, w momencie tylu niedopowiedzeń, że zamykając książkę, czułam ogromny niedosyt.
Kolejnym interesującym elementem w książce "Dziewczyna, która wybrała swój los" było multum wątków, o których muszę tu wspomnieć. Zważywszy na to, że książka została podzielona na dwie historie, to znajdziemy tu między innymi wątki miłosne, przyjaźni, rozwiniętych zdolności mózgowych, a nawet tajemniczego mordowania niewinnych dziewczyn! Tak, to jest książka Kasie West, a autorka postanowiła zaszaleć :)
Zapewne, gdybym Kasie West nie znała z poprzednich książek, to stwierdziłabym, że ta książka jest fantastyczna i zasługuje na maksymalną ocenę. Niestety, wiem na co ją stać i czuję pewien niedosyt, tym bardziej, że Kasie skończyła swoją opowieść w takim momencie, że zakrawa to na typowe znęcanie ;)
więcej: czytamiogladam.pl
Kasie West "znam" od pierwszej książki wydanej w Polsce. W zasadzie, chyba oprócz jednej pozycji nieprzeczytanej, każdą jej książkę połykam z zawrotną prędkością.
Zdecydowanie, zarówno z opisu jak i prowadzonej akcji, jest to inna Kasie West, niż ta, do której ona sama zdążyła nas przyzwyczaić. Jeżeli ktoś miał ochotę, na lekką powieść dla młodzieży, to częściowo może się...
2018-09-18
Antonio Manzini jest jednym z tych autorów, którzy mają dar lekkiego pióra i pisania o rzeczach trudnych w naprawdę przystępny i niemęczący sposób. Zarówno "Czarna trasa" jak i "Żebro Adama" są powieściami, które wciągają czytelnika od samego początku w tok zaskakujących śledztw i zagadek kryminalnych.
Autor stworzył bohatera, który troszkę jest takim "Dr. House" w branży policyjnej. Na pierwszy rzut oka jest on antypatyczny, wręcz odstręcza swoim sposobem bycia czy też lekką zgryzotą, ma swoje problemy psychiczne, jednak gdzieś tam w środku jest to naprawdę ciekawy człowiek, od którego można się lekko uzależnić. Chciałabym mieć takiego policjanta w swoim regionie. Takiego, który nie zważając na porę dnia, szedłby po trupach do celu, aby rozwiązać dany przypadek.
W najnowszej powieści "Żebro Adama" mamy możliwość go lepiej poznać i odkryć kolejne aspekty jego charakteru - jak choćby mój ulubiony rodzaj poczucia humoru, owiany sarkazmem.
W tej części również lepiej poznajemy postaci poboczne, jak choćby patologa, natomiast scena D'Intina z Derutą rozwaliła mnie na przysłowiowe łopatki. Nie zdradzę Wam tu szczegółów, ale uwierzcie mi, warta jest przeczytania :) Ja się uśmiałam po pachy.
Jest to idealny przykład świetnie skonstruowanego kryminału, z ciekawym zakończeniem i z pewnością można w ciemno brać każdą książkę napisaną przez A. Manzini.
więcej: czytamiogladam.pl
Antonio Manzini jest jednym z tych autorów, którzy mają dar lekkiego pióra i pisania o rzeczach trudnych w naprawdę przystępny i niemęczący sposób. Zarówno "Czarna trasa" jak i "Żebro Adama" są powieściami, które wciągają czytelnika od samego początku w tok zaskakujących śledztw i zagadek kryminalnych.
Autor stworzył bohatera, który troszkę jest takim "Dr. House" w branży...
2018-09-05
Z Vi Keeland jest to moja pierwsza styczność. Po wielu zachwytach tą autorką postanowiłam sprawdzić na własnej skórze, jak to z nią tak naprawdę jest. Zachęcona fajną, letnią okładką oraz kilkoma opiniami, stwierdziłam - "a co mi tam, raz się żyje" i po raz drugi postanowiłam sięgnąć po erotyk wydany przez Wydawnictwo Kobiece, tym razem padło na tytuł "Tylko twój".
Kilka początkowych stron zasiało w mojej głowie lekki chaos i znużenie. Nic w zasadzie się nie działo, aż do momentu, kiedy w fabule pojawił się tajemniczy, ale też jakże by inaczej - zabójczo przystojny - Jack. Od tego momentu główna bohaterka dostaje przysłowiowej "kocimiętki" w stosunku do mężczyzny i staje się płytka, bezbarwna, a jej problemy z zaufaniem wydają się wręcz śmieszne. Rzuca się na głęboką wodę w postaci jego ramion i w zasadzie tyle widzieliśmy osobę myślącą.
Moim zdaniem na rynku wydawniczym jest obecnie zbyt dużo erotyków, których pierwowzorem był Grey. W zasadzie każda nowa książka opiera się na podobnych schematach - ona zagubiona, często biedna, on - bogaty, wpływowy, z charakterem samca alfa. Zwykle przez przypadek wpadają na siebie, przez przypadek on wybiera akurat ją i przez przypadek uprawiają seks w najdzikszych miejscach oraz pozycjach. W międzyczasie wychodzą jakieś tajemnice(albo z jej albo jego strony), aby na koniec całość skończyła się ślubem(choć autorka w "Tylko twój" zostawiła sobie w tym temacie pole na następną część). Po dwóch, trzech książkach tego typu, czytelnik ma po prostu dość. Pozycja jest zbyt oczywista, wręcz banalna i wszystko zmierza w jednym, znanym nam kierunku.
W książce "Tylko twój" Vi Keeland brakuje równowagi pomiędzy fabułą a scenami łóżkowymi. Te drugie stanowią jakieś 80 procent treści i z czasem po prostu przekartkowywałam książkę zamiast ją czytać. Miałam po prostu dość przeżyć wewnętrznych głównej bohaterki opartej na jej "clitoris".
Niestety, ale pozycja ta ma ogrom powtórzeń(nie jestem pewna czy to wynika z braków językowych autorki, czy też tłumacza), język jest prosty - choć wolałabym napisać, że momentami wręcz prostacki. Na szczęście całość czyta się dość szybko i podchodząc do tej książki, trzeba być nastawionym jedynie na rozrywkę.
Zdecydowanie jest to pozycja skierowana do pań, które lubują się w literaturze erotycznej. Ja niestety do takich osób nie należę, choć od czasu do czasu lubię urozmaicić sobie aktualną listę czytelniczą. Na pewno nie będzie to książka, która zostanie przeze mnie zapamiętana na długo.
Ogromnym plusem tej powieści jest zdecydowanie okładka. Fajna, wakacyjna, oddająca charakter treści - przynajmniej pierwszej połowy - bez napompowanego macho.
/ więcej: czytamiogladam.pl
Z Vi Keeland jest to moja pierwsza styczność. Po wielu zachwytach tą autorką postanowiłam sprawdzić na własnej skórze, jak to z nią tak naprawdę jest. Zachęcona fajną, letnią okładką oraz kilkoma opiniami, stwierdziłam - "a co mi tam, raz się żyje" i po raz drugi postanowiłam sięgnąć po erotyk wydany przez Wydawnictwo Kobiece, tym razem padło na tytuł "Tylko twój".
Kilka...
2018-04-13
Gdzie ja byłam do tej pory, że nie przeczytałam wcześniej książki "Tysiąc pocałunków" autorstwa Tillie Cole? Dlaczego dopiero teraz wpadła w moje ręce? Nie ma co gdybać, tylko brać się za recenzję :)
Autorka ma niespotykany dar do tworzenia przejmujących historii w tak lekkim i przyjemnym stylu, że aż chce się wracać do jej powieści. Kreuje na kolejnych stronach opowieść, która prowadzi nas poprzez narrację pierwszoosobową przez zakamarki życia dwójki bohaterów, z dwóch różnych perspektyw: Rune oraz Poppy. Cudowne jest to, że poznajemy ich jako dzieci i z każdym kolejnym rozdziałem wraz z nimi dorastamy. Autorka daje nam czas, abyśmy mogli się zżyć z bohaterami oraz przeżywali z nimi zarówno wzloty jak i upadki.
Zarówno Poppy jak i Rune to postaci, które skradają serca czytelnika od pierwszego momentu ich poznania. Ona cicha, momentami wycofana, on nowy w szkole, lekko zbuntowany, ale za to wyróżniający się typowo skandynawską urodą, czyli wydawać by się mogło troszkę sztampowo i w zasadzie można pomyśleć, że z tej mąki chleba nie będzie. Jednak autorka dzięki takiemu zabiegowi skupia naszą uwagę na ich psychice czy przemyśleniach. Jest jedna rzecz, do której muszę się przyczepić w kwestii bohaterów. Zadziwiała mnie ich zbytnia dojrzałość - w wielu scenach, szczególnie tych początkowych bardziej odnosiłam wrażenie jakbym czytała o postaciach wiekiem zbliżonym do dwudziestolatków, aniżeli do dzieci czy wczesnych nastolatków.
Oczywiście, można się przyczepić do wielu scen, które niewiele wnosiły albo były uderzająco przesłodzone, ale właśnie to też jest plusem tej powieści. Inaczej spoglądamy na uczucie rodzące się pomiędzy dwójką bohaterów mając na uwadze zakończenie.
Dawno nie spotkałam się z taką powieścią, która wzbudzałaby we mnie tak skrajne emocje. Początek lekko nudnawy, natomiast końcówka - poczułam się jakby przejechał po mnie walec emocjonalny. Potrafiłam w sobie znaleźć pokłady takich emocji, o których istnieniu nie byłam nawet świadoma. Wielokrotnie odkładałam "Tysiąc pocałunków" na bok, aby nie tylko wytrzeć mokre oczy, ale też zastanowić się tak naprawdę nad życiem, na tym co nas czeka po śmierci, czy nawet spróbować się pogodzić, że kiedyś i nas dosięgnie kostucha...
Dodatkowo postać Rune'a była tak cudownie opisana. Fakt, może momentami był zbyt słodki, może i jego przemiana była dość sztampowa, ale opisy uczuć wewnętrznych za każdym razem mnie rozczulały i wzruszały. Takich facetów ze świecą szukać.
Po przeczytaniu "Tysiąc pocałunków" stwierdzam jednoznacznie, że prędko się z nią nie rozstanę i postaram się jak najszybciej nadrobić braki w przeczytaniu pozostałych powieści Tillie Cole.
więcej: czytamiogladam.pl
Gdzie ja byłam do tej pory, że nie przeczytałam wcześniej książki "Tysiąc pocałunków" autorstwa Tillie Cole? Dlaczego dopiero teraz wpadła w moje ręce? Nie ma co gdybać, tylko brać się za recenzję :)
Autorka ma niespotykany dar do tworzenia przejmujących historii w tak lekkim i przyjemnym stylu, że aż chce się wracać do jej powieści. Kreuje na kolejnych stronach opowieść,...
2018-03-19
Z Kim Holden nie jest to moja pierwsza styczność. O ile "O wiele więcej" bardzo mi się podobało, tak "Promyczek" było dość średnią pozycją, ale za to z ciekawymi momentami. Z kolei z powieścią "Gus" mam nie mały problem. Z jednej strony, książce nie można zarzucić wartości dodanej oraz utrzymanego poziomu słowa pisanego z tytułów wyżej wspomnianych, jednak Kim, jak to Kim... Przez jedną trzecią książki wynudziłam się jak mops.
Zabierając się za tę powieść, wiele osób pisało, abym przygotowała blisko siebie paczkę chusteczek. Wyjdę na nieczułą zołzę, ale nie zużyłam ani jednej...
"Gus" jest jakby nie patrzeć kontynuacją "Promyczka". W tej powieści na pierwszy plan wychodzi najbliższy przyjaciel Kate - Gustov, który oczarował mnie swoimi epizodami w poprzedniej części.
Cieszę się, że Kim Holden postanowiła stworzyć książkę, w której pokazała ból po stracie najbliższej sercu osoby - w tym przypadku mężczyzny. Jest to niezwykle ciekawy punkt widzenia i rzadko pokazywany w literaturze. Od pierwszych stron dało się wyczuć cierpienie młodego człowieka - mężczyzny, który z każdym kolejnym dniem staczał się co raz bardziej ku równi pochyłej, aby sięgnąć dna.
Co bardzo mi się podobało, to fakt, że autorka potrafiła się wraz z głównym bohaterem podnieść. Powolutku, kroczek za kroczkiem, ukazała długą drogę oraz walkę, jaką człowiek musi stoczyć sam ze sobą, po stracie bliskiej osoby. Z pewnością "Gus" podniesie na duchu niejednego zagubionego czytelnika.
W tej części Kim Holden skupia się nie tylko na tych ciężkich i dołujących uczuciach. Od mniej więcej połowy można dostrzec, że zarówno Gus jak i Scout zaczynają się do siebie zbliżać, nie tylko fizycznie, ale też duchowo. Otwierają się względem siebie na problemy jakie nimi wewnętrznie targają, przez co powstałe bariery stopniowo znikają. I choć z początku nie wyczuwałam między nimi iskier emocji czy uczuć(no dobra, tych negatywnych nie dało się nie wyczuć), to z czasem powolutku coś zaskoczyło, co było z pewnością lekkim zaskoczeniem.
Strasznie się ucieszyłam, kiedy epizodycznie pojawiał się Keller wraz z malutką Stellą. Ta mała jest jak promyczek, który pojawiał się znienacka i dodawał okruchy radości. Dodatkowo muszę w tym miejscu wspomnieć o Franco - dla mnie jest to chyba najciekawsza postać z całej trylogii i już się nie mogę doczekać aż zdobędę ostatnią część dotyczącą jego osoby. Myślę, że po części jest to postać, która coś skrywa pod pozorem radości jaka z niego epatuje.
Kim Holden stworzyła powieść, która z pewnością spodoba się niejednej młodej osobie. Ma w sobie wiele pozytywnych momentów, czym zyskuje w trakcie czytania. Autorka przybliżyła nam postać Gusa - ukochanego Kate vel. "Promyczka", a także nakreśliła drogę jaką człowiek musi pokonać, aby przyzwyczaić się do straty i życia na nowo bez tej osoby.
więcej: czytamiogladam.pl
Z Kim Holden nie jest to moja pierwsza styczność. O ile "O wiele więcej" bardzo mi się podobało, tak "Promyczek" było dość średnią pozycją, ale za to z ciekawymi momentami. Z kolei z powieścią "Gus" mam nie mały problem. Z jednej strony, książce nie można zarzucić wartości dodanej oraz utrzymanego poziomu słowa pisanego z tytułów wyżej wspomnianych, jednak Kim, jak to...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-04-02
Z Tess Gerristen jest to moja pierwsza styczność i muszę już na wstępie napisać, że chyba będzie to ostatnia przygoda z tą autorką. Książka "Bez odwrotu" sprawiła, że do kolejnego podejścia do twórczości tej autorki nieprędko się skuszę.
Pomimo tego, że styl pisania Tess był przyjemny, a samą książkę pochłonęłam w zawrotnym tempie, to jednak całościowo nie spodobała mi się ta powieść. Autorka chyba chciała pociągnąć za dużo srok za jeden ogon. Mamy tu akcję, wątek miłosny(dość wątpliwej jakości), motyw ciągłej podróży/ucieczki, a także zagadkę, która próbuje nas przytrzymać do końca powieści w niepewności.
Jednak wszystkie wyżej wymienione elementy są przeciętnej jakości. Najgorsze z tego wszystkiego chyba był romans pomiędzy głównymi bohaterami.
Nie wiem czy główna bohaterka była aż tak zdesperowana brakiem mężczyzny przy boku, czy rzeczywiście wpadł w jej oko Victor, ale kto normalny na ulicy całuje pierwszego lepszego mężczyznę, który się napatoczy na chodniku? Autorka nie do końca wie jaka Catherine ma tak naprawdę być, bo z jednej strony robi z niej uczuciową desperatkę, dość łatwowierną, która jest krucha i emocjonalnie nieposkładana po poprzednim związku. Z drugiej zaś walczącą i potrafiącą się rzucić w wir nie do końca klarownych wydarzeń. Ta niespójność mocno drażniła podczas czytania.
Dodatkowo brak było wyczuwalnej chemii pomiędzy Catherine a Victorem. Oboje byli po pewnych przejściach i miałam wrażenie, że ich związek powstał na zasadzie "z braku laku, lepiej być z kimkolwiek niż spędzić życie samotnie".
Chciałabym napisać coś pozytywnego o tej powieści, ale oprócz dobrego stylu i szybkości w czytaniu, niestety "Bez odwrotu" niekoniecznie stanie się książką, do której kogokolwiek bym zachęciła. A nie, jest jeszcze jeden plus w tej pozycji. Duża czcionka. Jak na tak cienką powieść, trochę mnie ona zaskoczyła i podejrzewam, że gdyby była odrobinę mniejsza, to i sama książka zmniejszyłaby o połowę swoją objętość.
Z Tess Gerristen jest to moja pierwsza styczność i muszę już na wstępie napisać, że chyba będzie to ostatnia przygoda z tą autorką. Książka "Bez odwrotu" sprawiła, że do kolejnego podejścia do twórczości tej autorki nieprędko się skuszę.
Pomimo tego, że styl pisania Tess był przyjemny, a samą książkę pochłonęłam w zawrotnym tempie, to jednak całościowo nie spodobała mi...
W żadnym wypadku nie należę do grupy osób, które uwielbiałoby prozę P. Coelho. Powiedzieć, że jest to rodzaj specyficznej literatury, to lekkie niedopowiedzenie. Czytałam kiedyś jego "Pielgrzyma" i zwyczajnie za każdym razem książka ta stanowiła skuteczny usypiacz, dlatego też bałam się "Hipisa". Bałam się, że tej pozycji nie dokończę czytać i w najlepszym wypadku do końca roku będę z nią spędzać nużące wieczory. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy w oka mgnieniu pokonałam bez większych problemów pierwszych 50 stron, aby po dwóch wieczorach uporać się z tym tytułem.
Muszę przyznać, że bardzo podobała mi się opowieść zawarta w środku. Trochę biograficzna, trochę wymyślona przez autora. Wielokrotnie miałam wrażenie, że sam autor opowiada mi treść książki, na jakimś intymnym spotkaniu przy kawie tudzież yerba mate.
Akcja w tej książce nie gna z prędkością światła, ale spokojnie, bez zbędnego spinania się i nadęcia, możemy oczekiwać świetnie napisanej książki, która idealnie oddaje charakter lat 70'tych. Są dzieci kwiaty, są podróże, jest radość z życia, ale też ukazane zostały problemy z jakimi stykali się hipisi - szufladkowanie, niezrozumienie przez resztę społeczeństwa, brak akceptacji wśród najbliższych.
Tak naprawdę "Hipis" P. Coelho jest typową powieścią drogi. Cały czas gdzieś się przemieszczamy wraz z postaciami, mamy oczywiście gdzieś wplecione wątki wojenne, miłosne, przywiązania do drugiej osoby, ale to wszystko jest tak nienachalne, tak subtelnie zarysowane, że aż cudownie było przeczytać coś innego, za co normalnie nie sięgam.
Interesującym zabiegiem w tej książce było nakreślenie historii życia niektórych postaci, jak choćby brytyjski kierowca Magic Busa, który z początku wydał się odpychającą postacią, jednak skrywał w sobie cudowną przeszłość. Był brytyjskim lekarzem, który postanowił zjechać pół Afryki, aby na koniec wylądować jako kierowca Magic Busa. Przez tę oraz historie pozostałych osób, o których nie chcę Wam tu wspominać, aby nie zabrać przyjemności z czytania, "Hipis" dostaje jakby drugie życie i staje się ciekawszą lekturą.
Myślę, że do książek Coelho trzeba wewnętrznie dojrzeć. Kiedy miałam naście lat i próbowałam czytać "Pielgrzyma" nie zdawałam sobie spraw z wielu rzeczy. Wydaje mi się, że byłam mentalnie za młoda na prozę tego autora. "Hipis" sprawił, że spróbuję swoich sił w jeszcze nie jednej powieści Paulo Coelho. Może coś mi się jeszcze spodoba?
więcej: czytamiogladam.pl
W żadnym wypadku nie należę do grupy osób, które uwielbiałoby prozę P. Coelho. Powiedzieć, że jest to rodzaj specyficznej literatury, to lekkie niedopowiedzenie. Czytałam kiedyś jego "Pielgrzyma" i zwyczajnie za każdym razem książka ta stanowiła skuteczny usypiacz, dlatego też bałam się "Hipisa". Bałam się, że tej pozycji nie dokończę czytać i w najlepszym wypadku do końca...
więcej Pokaż mimo to