-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz1
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska1
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
2015-10-11
2015-08-13
2015-08-26
2015-07-05
2015-05-10
2015-04-22
2015-04-28
2015-04-20
2015-04-01
2015-03-28
Kazuo Ishiguro, przy pomocy Stevensa, zabrał mnie w podróż. I to niejedną. Wyprawa głównego bohatera "Okruchów dnia" przez "najpiękniejsze zakątki Anglii na południowy zachód, aż po West Country" jest jedynie tłem dla innej, odbywanej przez niego podroży – tym razem sentymentalnej.
Stevens wspomina dni swojej świetności, gdy pracował jako Kamerdyner Lorda Darlingtona. I celowo piszę tutaj z dużej litery, bo dla Stevensa praca Kamerdynera była swego rodzaju powołaniem.
Zgłębiając karty powieści, czułam podziw dla opanowania i poświęcenia, z jakim wykonuje swoje obowiązki. Potem dotarło do mnie, że jego poświęcenie się pracy, w myśl dążenia do wykreowanego w jego głowie ideału, przybiera postać graniczącą z absurdem.
Dawno żaden bohater książki nie wzbudził we mnie tylu emocji, co główny bohater "Okruchów dnia". Już na początku trudno byłoby mi go opisać jako postać sympatyczną; w trakcie czytania to uczucie tylko się pogłębiało. I tak oto przeszłam od podziwu, przez irytację, po żal. Dlaczego żal? Mimowolnie porównywałam Stevensa z bohaterem ostatnio przeczytanego "Profesora Stonera", którego życie niemal wszyscy okrzyknęli nieszczęśliwym. A Stoner wykorzystał przecież praktycznie każdą okazję, którą przyniosło mu życie, aby zaznać choć odrobiny szczęścia – w odróżnieniu od bohatera "Okruchów dnia". I jeszcze jedno – do pewnego stopnia rozumiem i utożsamiam się z przyjętą przez Stevensa definicją godności. Jednak to, czym szczycił się bohater "Okruchów dnia", to pewnego rodzaju obłąkanie, nieludzkie spaczenie sedna definicji godności.
Sam mało sympatyczny bohater to jednak za mało, żeby oderwać mnie od eleganckiej, statecznej opowieści, wypełnionej licznymi dygresjami o międzywojennej Anglii. Już pierwsze strony powieści pozwalają nam przenieść się w wykreowany przez Kazuo Ishiguro świat Darlington Hall. Ujął mnie bardzo plastyczny, "po angielsku" powściągliwy styl Autora. Ktoś już, opisując tę powieść, użył słowa "dystyngowana". Jak widać, można opisać tą powieść jednym słowem i trafić w samo sedno.
"Okruchy dnia" to opowieść o dążeniu do doskonałości i szczęściu. Teraz czeka mnie jeszcze film, wielokrotnie już wspominany przy okazji książki. Nie oglądałam, ale z zasłyszanych opinii czekają mnie naprawdę niesamowite chwile. A "Okruchy dnia" oczywiście polecam.
Kazuo Ishiguro, przy pomocy Stevensa, zabrał mnie w podróż. I to niejedną. Wyprawa głównego bohatera "Okruchów dnia" przez "najpiękniejsze zakątki Anglii na południowy zachód, aż po West Country" jest jedynie tłem dla innej, odbywanej przez niego podroży – tym razem sentymentalnej.
Stevens wspomina dni swojej świetności, gdy pracował jako Kamerdyner Lorda Darlingtona. I...
2015-03-25
2015-03-22
Życie jednego człowieka opisane na niemalże 300 stronach. Niewiele? Bo też było to życie całkiem zwyczajne, takie, które w udziale mogło przypaść każdemu. A jednak, jeśli miałabym opisaną historię streścić jednym słowem, powiedziałabym: niezwykła.
Albo inaczej: zwykła historia niezwykłego człowieka. Najbardziej ujmującego opisu profesora dokonali -moim zdaniem- jego najbliżsi przyjaciele, określając go jako "marzyciela, szaleńca w obłąkanym świecie, naszą własną wersją Don Kichota bez Sancha, hasającego pod błękitnym niebem środkowego zachodu"*
William Stoner miał bowiem Dar. Pasję, która pozwoliła mu przetrwać trudne chwile, których nie szczędziło mu życie. Właśnie dzięki tej Pasji, mimo wielu porażek, które były jego udziałem – nie nazwałabym życia głównego bohatera nieszczęśliwym.
Najbardziej nieszczęśliwą postacią natomiast stała się dla mnie Edith. Nigdy nie wyzwoliła się z okowów, które nałożyło na nią wychowanie (określone z góry przez status społeczny jej rodziny, jakże niepasujące do realnego życia), nie potrafiła odnaleźć się w roli żony i matki. Podejmowane przez nią działania, zamiast dać jej szczęście unieszczęśliwiały nie tylko ją samą, ale również członków jej najbliższej rodziny.
Na szczególne uznanie zasługuje styl Autora – barwny, urzekający, a jednocześnie klarowny. Fascynujący w swojej prostocie. Jak taka książka mogła przez tyle lat pozostać zapomniana? Dlaczego nie uczą tak pisać w szkołach? I chyląc głowę nad kunsztem pisarskim Johna Williamsa, napiszę tylko, że takie książki to rzadkość. Aż ciężko się z nią rozstać i odłożyć na półkę.
To pewnie najbardziej fascynująca książka, na jaką się natknęliście. I tym razem, to nie moja opinia. Tak „Profesora Stonera” zachwalał Tom Hanks. Ja z kolei, słowem podsumowania powiem tyle - z całego serca polecam.
* John Williams, Profesor Stoner, s. 40
Życie jednego człowieka opisane na niemalże 300 stronach. Niewiele? Bo też było to życie całkiem zwyczajne, takie, które w udziale mogło przypaść każdemu. A jednak, jeśli miałabym opisaną historię streścić jednym słowem, powiedziałabym: niezwykła.
Albo inaczej: zwykła historia niezwykłego człowieka. Najbardziej ujmującego opisu profesora dokonali -moim zdaniem- jego...
2015-03-17
Niewielu jest ludzi, którzy o "Rzeźni numer 5" Kurta Vonneguta nie słyszało. To utwór, który budzi skrajne emocje od chwili pierwszej publikacji.
Ale zacznijmy od początku. Do przeczytania skłoniła mnie recenzja tegoż utworu, pióra pana Jacka Wojciechowskiego pt: "Groteska Katastroficzna" (zamieszczona w "Przeglądzie Literackim" 2/73, s. 126-127). Pod recenzją pana Wojciechowskiego - już po przeczytaniu książki - chętnie bym się sama podpisała (link do recenzji zamieszczam poniżej- warto poświęcić chwilę*).
Nie będę bazować jedynie na nie swojej opinii i tradycyjnie wtrącę i swoje trzy gosze. Najbardziej podczas czytania uderzyła mnie nietypowa (i powiedzmy sobie, dość niepokojąca) koncepcja czasu, która jest zarazem spoiwem całej fabuły. Kurt Vonnegut rozpoczynając opowieść o Billym Pilgrimie pisał:
"Posłuchajcie:
Billy Pilgrim wypadł z czasu"
Szukałam innego słowa na opisanie tego, co przeżywa głowny bohater, do czasu gdy stwierdziłam, ze żadne nie jest tak dobre. Billy Pilgrim rzeczywiście wypadł z czasu. Autor, opisując to niesłychane zjawisko, odniósł się do modliwy Billy'ego, która "byla jego sposobem na to, żeby jakoś funkcjonować."* Moim zdaniem, jest to jeden z najbardziej zapadających w pamięć fragmentów powieści.
Kurt Vonnegut jest niezwykle bezpośredni, prowokuje i szokuje. W "Rzeźni numer 5" nie ma miejsca na odcienie szarości. Ta książka to apel, i to apel czarno – biały. Dla mnie czasami zbyt dosłowny. Nie ma tu miejsca na piękny styl i finezję. Wszystkie zastosowane przez Vonneguta zabiegi służą jednemu celowi – ukazują okrucieństwo wojny. Każda śmierć kwitowana jest prostym, a tak wiele mówiacym "zdarza się".
Kwestią, o której wspomnieć należy jest również tłumaczenie tej jednej z najbardziej znanych powieści Kurta Vonneguta. Pokuszę się o stwierdzenie, iż całość przełożona przez pana Lecha Jęczmyka oddaje "duszę" oryginału (z którym całkiem niedawno również miałam przyjemność się zapoznać). Ponadto chylę czoła nad talentem pana Janusza Jęczmyka, który z kolei przełożył wiersze znajdujące się na kartach powieści. Majstersztyk.
Nie chcąc zdradzać zbyt wielu szczegółów – w myśl zasady "Moi Drodzy, przeczytajcie sami" napiszę jeszcze, że polecam do przeczytania każdemu. Nie wszystkim się spodoba – to jasne. Ale tak czy inaczej, warto.
* http://www.vonnegut.art.pl/polskie/krytyk/73_ml_2.html
* Kurt Vvonnegut, Rzeźnia numer 5, Państwowy Instytut wydawniczy 1989, s. 54
Niewielu jest ludzi, którzy o "Rzeźni numer 5" Kurta Vonneguta nie słyszało. To utwór, który budzi skrajne emocje od chwili pierwszej publikacji.
Ale zacznijmy od początku. Do przeczytania skłoniła mnie recenzja tegoż utworu, pióra pana Jacka Wojciechowskiego pt: "Groteska Katastroficzna" (zamieszczona w "Przeglądzie Literackim" 2/73, s. 126-127). Pod recenzją pana...
2015-03-11
"Wybudować grób. To się tylko tak mówi. A kto nie budował, ten nie wie, co taki grób kosztuje." *
Tak zaczyna się opowieść Szymona Pietruszki. A jest co opowiadać, bo z tym grobem to faktycznie nie taka prosta sprawa, jakby się wydawało. A jak już się o tym grobie raz wspomniało, to od razu wypadałoby to i owo z dawnego życia przypomnieć. Tak stopniowo powstaje opowieść o świecie, którego dziś już nie ma. Nasz bohater jeszcze go pamięta, chociaż i dla niego jasnym jest że kończy się pewna epoka, a z nim świat, który znał i rozumiał. Dlatego opowiada o sobie, swoich najbliższych, ziemi, wojnie – raz jeszcze powraca do dawnego życia – tym razem we wspomnieniach.
Po wielu zasłyszanych opiniach spodziewałam się, że odnajdę w tej książce podobieństwa do "Błogosławieństwa ziemi" Hamsuna – a tak właściwie te dwa utwory niewiele łączy (poza tym, że oba mogę spokojnie uznać za wybitne). W powieści Myśliwskiego nie ma tego spokoju, jest za to czysta radość z życia, jest i melancholia, i smutek. Szymon Pietruszka to pierwszorzędny gawędziarz, błyskotliwy, czarodziej słowa to i nie powinno dziwić nikogo, że przepadłam po pierwszych kilkunastu stronach i to bezpowrotnie. Urzekł mnie barwny, ujmujący styl Autora i całe mnóstwo dygresji, które razem tworzą niepowtarzalny klimat tej powieści. Magia, po postu magia.
Trzeba podkreślić, iż naszego Gawędziarza nie da się nie lubić. No bo jakże to? Za co? Może i najgrzeczniejszym dzieckiem nie był – zdarza się, nie można od razu przekreślać człowieka. I potem, już za kawalerskich czasów, i do bicia był pierwszy, i na zabawę chętnie poszedł, a za kołnierz przecież nie wyleje. Ale pracowity był. I kiedy wojna przyszła też nie siedział po próżnicy, partyzantem został. A potem i bratem się opiekował. A brat Szymona to zagadka, i jeżeli już o coś do Pana Myśliwskiego miałabym mieć żal, to o to, że tyle tylko miejsca mu na kartach swojej powieści poświęcił. Ale reszty nie napiszę. "Kamień na kamieniu" trzeba przeczytać samemu.
Tak tylko na końcu, już po odłożeniu książki człowiek popada w zadumę. Ktoś kiedyś powiedział, że takich książek już się nie pisze. I rację miał.
* Kamień na kamieniu, W. Myśliwski, s. 5
"Wybudować grób. To się tylko tak mówi. A kto nie budował, ten nie wie, co taki grób kosztuje." *
Tak zaczyna się opowieść Szymona Pietruszki. A jest co opowiadać, bo z tym grobem to faktycznie nie taka prosta sprawa, jakby się wydawało. A jak już się o tym grobie raz wspomniało, to od razu wypadałoby to i owo z dawnego życia przypomnieć. Tak stopniowo powstaje opowieść o...
2015-03-07
Ani okładka, ani pochlebne opinie o "Sunset Park" nie zapowiadały, że książka zrobi na mnie tak ogromne wrażenie. Opis na okładce sugerował raczej, iż będzie to napisana lekkim piórem opowieść o dwojgu ludzi, zmagających się z problemami, których można doszukać się w każdym związku, opowieść o Nowym Jorku - mieście, które nigdy nie śpi.
Tymczasem nic bardziej błędnego. Nowy Jork stanowi tło, spoiwo - gdzie krzyżują się drogi bohaterów - czwórki zamieszkującej zapomniany dom na Sunset Park. Już pierwsze przerzucone strony uświadomiły mi, że okładka i opinie nie wspominają o tym co uderzyło mnie w "Sunset Park" najbardziej - o rozpaczy, która towarzyszy ludziom, zmuszonym do opuszczenia swoich domów, o poczuciu winy - które wprost "wyrzuca" jednego z bohaterów poza obręb jego dawnego życia, o trudnych decyzjach, które nieodwracalnie zmieniły losy nie tylko samych bohaterów, ale wszystkich im bliskich.
To opowieść o skomplikowanych relacjach, rozstaniach i trudnych powrotach - do dawnego życia, do "normalności", o próbie poskładania życia na nowo - mimo, że wydaje się że powrót jest niemożliwy, a milion małych puzzli - z którego składa się życie każdego z bohaterów już nigdy nie ułoży się w jedną całość.
Postacią, która zrobiła na mnie największe wrażenie był ojciec Milesa. Poznajemy Go w momencie, kiedy właściwie może stracić wszystko. Przeżył już tak wiele – utracił obu synów, jedną tragedię, która doprowadziła do drugiej. Popełnił jeden błąd – jego małżeństwo znalazło się w krytycznym momencie. Przyjaciele, postacie ze starego świata odchodzą, symbolizując koniec pewnej epoki. Wszystko to sprawia jednak, że staje się silniejszy – przechodzi przemianę, okazuje siłę, której potrzebują najbliżsi.
Nie sposób również nie wspomnieć o mistrzowskim, poruszającym stylu Autora. W pełni zgadzam się z recenzją "The New York Review of Books" - "Auster to czarodziej mistrzowsko posługujący się magią słowa"*
Każdy drobiazg ma tutaj swoje znaczenie - fotografie, książki, losy zawodników baseballa - których losy w przedziwny sposób wywierają wpływ na sposób patrzenia na świat przez bohaterów. Całość spajają wplecione we wszystko kadry z filmu "Najlepsze lata naszego życia". Magia.
"Sunset Park" polecam z całego serca. Wstrząsająca, dająca do myślenia lektura. Może nie dla wszystkich, ale godna pochylenia się nad nią i zastanowienia nad życiowymi wyborami.
* Paul Auster, Sunset Park, okładka
Ani okładka, ani pochlebne opinie o "Sunset Park" nie zapowiadały, że książka zrobi na mnie tak ogromne wrażenie. Opis na okładce sugerował raczej, iż będzie to napisana lekkim piórem opowieść o dwojgu ludzi, zmagających się z problemami, których można doszukać się w każdym związku, opowieść o Nowym Jorku - mieście, które nigdy nie śpi.
Tymczasem nic bardziej błędnego....
2015-03-05
"Martwe dusze" to taka perełka, która w moje ręce trafiła przypadkiem. Za namową Taty, ku zgorszeniu Siostry, zabrałam się za lekturę wiedząc jedynie, że Gogol "wielkim pisarzem był".
To, co oczarowało mnie na samym początku to klimat, jaki stworzył Autor opisując małe prowincjonalne, rosyjskie miasto, i zamieszkujących je ludzi. Jednocześnie, tak jakby mimowolnie i stopniowo Gogol roztaczał niezwykłą atmosferę wokół głównego bohatera. Paweł Iwanowicz Czyczykow na pierwszy rzut oka (nawet zdaniem Autora) nie wyróżniał się niczym szczególnym. Ot, cytując samego Pisarza "pan niezbyt przystojny, ale i nie brzydki, ani nazbyt tłusty ani nazbyt chudy; nie można powiedzieć żeby stary, jednak niezbyt młody"*
Mimo takiego niesprzyjającego aurze niezwykłości opisu, Czyczykow okazał się nie lada tajemnicą. W krótkim czasie zjednał sobie wszystkich mieszkańców wspomnianego miasteczka, brylując na salonach, zaskarbiając sobie sympatię wszystkich liczących się w lokalnej hierarchii postaci. Kolejne karty powieści przynosiły jedynie nowe niespodzianki. Po cóż bowiem naszemu bohaterowi martwe dusze chłopów? Kim naprawdę jest Czyczykow?
Nie chcąc zdradzać szczegółów fabuły powiem tylko że zagadka się rozwiązała, jak to jednak bywa - nie bez komplikacji dla Pawła Iwanowicza i mieszkańców miasteczka.
Bardzo żałowałam, że Gogol podobno zniechęcony falą krytyki swojego dzieła nie zdecydował się ostatecznie, aby historię opisaną w książce kontynuować, chociaż ta myśl przyświecała mu przy pisaniu "Martwych dusz" (w założeniu pierwszej części czegoś większego)
Ta książka ma duszę, na wskroś rosyjską, zawadiacką, czasami melancholijną duszę. Dlaczego trafiłam na nią tak późno? To kolejna zagadka, ale zgodnie ze starym przysłowiem "lepiej późno niż wcale". Polecam do przeczytania każdemu. Może i ma swoje wady, ale świat zbudowany przez Gogola jest wart tego, żeby zatrzymać się przy lekturze chociaż na chwilę.
* M. Gogol, "Martwe dusze" str. 7
"Martwe dusze" to taka perełka, która w moje ręce trafiła przypadkiem. Za namową Taty, ku zgorszeniu Siostry, zabrałam się za lekturę wiedząc jedynie, że Gogol "wielkim pisarzem był".
To, co oczarowało mnie na samym początku to klimat, jaki stworzył Autor opisując małe prowincjonalne, rosyjskie miasto, i zamieszkujących je ludzi. Jednocześnie, tak jakby mimowolnie i...
Po "Sunset Park" z niecierpliwością czekałam kolejnego spotkania z twórczością Paula Austera. Chociaż, nie mogłam pozbyć się też myśli, iż takie przygody, jak moja ze wspomnianą książką nie zdarzają się często. Biorąc do ręki "Dziennik zimowy" byłam również przygotowana na to, że moje oczekiwania mogą być zbyt wielkie. I teraz, co tu dużo mówić- wstyd mi trochę za ten mój brak wiary w kunszt pisarski pana Austera.
"Dziennik zimowy" to utwór bardzo osobisty, frapujący, bardziej przypominający pamiętnik Autora, niż faktyczny dziennik. Paul Auster podjął na kartach tej książki próbę podsumowania swojego życia. I moim zdaniem zrobił to po mistrzowsku.
Już kilka pierwszych stron przekonało mnie, że mam do czynienia z książką niezwykłą. I odważną. Auster, opowiadając swoją historię, niepostrzeżenie na karty swojego dzieła przemyca przekonanie o ulotności życia, przypadkowości śmierci. Mnie osobiście bardzo poruszył fragment kiedy cytuje Jauberta: "Trzeba umrzeć jako osoba kochana (jeśli się potrafi)*". Autor "Dziennika zimowego" doskonale zdaje sobie sprawę, jak trudno być kochanym przez innych.
Czytając dzieło Austera, miałam wrażenie, że jest to historia opowiedziana mi przez kogoś znajomego, kogoś kto cierpliwie, niczym za rękę, prowadzi mnie pokazując ważne dla niego miejsca i osoby. Kogoś, kto wkroczywszy w "zimę swojego życia" chce zwrócić uwagę, na to co w życiu najważniejsze.
Auster, po raz kolejny udowodnił mi, że jest Mistrzem Słowa. Misternie, i powoli od pierwszych stron tworzy bardzo intymną atmosferę, która pozwala całkowicie zatracić się w stworzonym przez Pisarza świecie.
Pisarz szczerze opowiada o sobie, uwodząc - mimowolnie - nie odpornego na czar słowa pisanego Czytelnika. W fascynujący sposób odkrywa swoje najskrytsze myśli, rozliczając się z samym sobą w dość drobiazgowy sposób. Każde miejsce, każda opisana w książce blizna, doznania fizyczne i psychiczne są dla niego niezwykle ważne, to dzięki nim dojrzewa i odnajduje swoje własne szczęście.
Jest tyle rzeczy które mogłabym o "Dzienniku zimowym" napisać. Poruszająca, pozostająca na długo w pamięci- to przede wszystkim. Ale to również lektura, przez którą trzeba przejść samemu. I warta tego, żeby poświęcić jej chwilę uwagi. Polecam z całego serca.
*Paul Auster, Dziennik Zimowy, s. 208.
Po "Sunset Park" z niecierpliwością czekałam kolejnego spotkania z twórczością Paula Austera. Chociaż, nie mogłam pozbyć się też myśli, iż takie przygody, jak moja ze wspomnianą książką nie zdarzają się często. Biorąc do ręki "Dziennik zimowy" byłam również przygotowana na to, że moje oczekiwania mogą być zbyt wielkie. I teraz, co tu dużo mówić- wstyd mi trochę za ten mój...
więcej Pokaż mimo to