-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant11
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant1
-
ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik2
-
ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński8
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2016-09-23
2017-11-27
Wiele już napisano na temat tego, jak podczas II wojny światowej traktowano ludzi pochodzenia żydowskiego. Jak z nich szydzono, poniewierano, izolowano, w końcu zabijano w celu wyeliminowania "nieczystej rasy". Jednak wśród tego całego wszechobecnego zła pojawiali się też ludzie, którzy ratowali innych niejednokrotnie narażając swoje życie. Opisywani w "Azylu..." Żabińscy z całą pewnością do nich należeli.
Już sama okładka książki wzbudza pozytywne emocje. Bo kogóż nie wzruszyłby obraz przedstawiający młodą kobietę przytulającą równie młode lwiątko(?). Jest to kadr z filmu nakręconego na podstawie tej historii.
Bohaterami książki jest rodzina Żabińskich - Jana i Antoniny oraz ich dzieci Rysia i Tereski. Przed II wojną światową prowadzili warszawskie zoo. Ach, czego tam nie było? Majestatyczne pingwiny przechadzały się obok egzotycznych małp, lwów i żyraf. Kolorowe papugi skrzeczały na swój sposób, zaś szybkie gepardy biegały po przestronnych wybiegach. Ogród cieszył się niebywałą popularnością, odwiedzały go szkolne wycieczki, prywatni ludzie, jak również przybyli z zagranicy goście.
Żabińscy planowali stale powiększać kolekcje zwierząt posiadanych w zoo. Ich plany przerwał wybuch II wojny światowej. W obawie przed zniszczeniem ogrodu, a w związku z tym przedostaniem się znajdujących się w nim zwierząt na teren miasta, postanowiono wiele z nich wywieźć do innych miast, w tym Berlina. Inne z ciężkim sercem zabijano. Zoo opustoszało, pozostały w nim puste wybiegi, klatki i jaskinie. I willa, w której w dalszym ciągu mieszkała rodzina. Sami Żabińscy w dalszym ciągu zajmowali się zwierzętami, z tym że teraz przyszło im hodować przeznaczone pod ubój świnie.
Te puste miejsca z czasem wykorzystano w zupełnie inny sposób. Chociaż zoo izolowało Żabińskich w niejaki sposób od zewnętrznego świata, doskonale wiedzieli co się dzieje w mieście. Zwłaszcza w getcie, do którego spędzono również wielu ich przyjaciół. Jan wiele razy ich odwiedzał, kiedy pod pretekstem szukania odpadków do wykarmienia trzody, wchodził na zamknięty teren. Często przemycał dla nich jedzenie oraz lekarstwa. Aż w końcu pojawiła się myśl. Szalona myśl, która dawała jednak nadzieję na uratowanie chociaż części z przebywających w izolacji osób. Z czasem nie tylko ogród zoologiczny, ale też sama willa Żabińskich stała się tymczasowym domem dla wielu wyprowadzonych z getta i w ten sposób uratowanych istnień ludzkich.
Wiele już napisano na temat tego, jak podczas II wojny światowej traktowano ludzi pochodzenia żydowskiego. Jak z nich szydzono, poniewierano, izolowano, w końcu zabijano w celu wyeliminowania "nieczystej rasy". Jednak wśród tego całego wszechobecnego zła pojawiali się też ludzie, którzy ratowali innych niejednokrotnie narażając swoje życie. Opisywani w "Azylu..."...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-05-03
Książki dzielą się na łatwe i przyjemne oraz na takie, które wymagają myślenia i w razie jakichkolwiek wątpliwości powracać do frapującego nas wątku. Książka Wandy Półtawskiej "Beskidzkie rekolekcje" zdecydowanie należy do tych drugich. Kiedy zaczęłam ją czytać, zakładałam, że skończę po 2-3 miesiącach. Minęły dwa lata. Niejednokrotnie mówiłam sobie - przeczytam dzisiaj dwa rozdziały - zwykle kończyło się na kilku kartkach... Trudna książka wymagająca od czytelnika myślenia i zrozumienia poruszanej tematyki. Rozważania cytatów biblijnych, "rozmowa" z przyjacielem, postrzeganie świata i swojego bytu w nim. I nieme pytanie - a co ja sądzę o tym wszystkim. To nie jest biografia pani Wandy Półtawskiej(chociaż publikacja zawiera elementy biograficzne) ale świadectwo jej nieskazitelnej miłości do Najwyższego.
Książki dzielą się na łatwe i przyjemne oraz na takie, które wymagają myślenia i w razie jakichkolwiek wątpliwości powracać do frapującego nas wątku. Książka Wandy Półtawskiej "Beskidzkie rekolekcje" zdecydowanie należy do tych drugich. Kiedy zaczęłam ją czytać, zakładałam, że skończę po 2-3 miesiącach. Minęły dwa lata. Niejednokrotnie mówiłam sobie - przeczytam dzisiaj dwa...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-07-19
Podczas II Wojny Światowej Niemcy chcieli nie tylko pozbawić życia wszystkich "podludzi", ale też zniszczyć wytworzone przez nich dobra kulturowe. Więźniom przywożonym do obozów koncentracyjnych zabierano wszystko, łącznie z zabranymi ze sobą książkami. Aż trudno uwierzyć, że w Birkenau istniał księgozbiór złożony zaledwie z ośmiu pozycji, pieszczotliwie przechowywany i ukrywany przed wrogimi oczami i dłońmi. Ta niesamowita historia nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby Iturbe nie przeczytał wspomnień Ota Krausa. W ten sposób natrafił na jego żonę, Ditę Kraus, która z chęcią podzieliła się z nim swoimi wspomnieniami. Połączone z fikcją literacką stworzyły magiczną powieść o ocaleniu fragmentu ludzkiej kultury tam, gdzie z pozoru jest to niemożliwe - "Bibliotekarkę z Auschwitz".
Nastoletnia Dita mieszka wraz z kochającymi rodzicami w przedwojennej Pradze. Jej szczęśliwe dzieciństwo zostaje przerwane z chwilą, kiedy do miasta wkraczają naziści. Wkrótce wybucha druga wojna światowa, a kolejne represje zmuszają rodzinę najpierw do przeprowadzki do wydzielonej dzielnicy w stolicy, następnie do getta w Terezinie(gdzie pomagała bibliotekarce rozwozić książki pomiędzy domami), aż po obozy koncentracyjne w Brzezince i Bergen Belsen.
Wraz z dotarciem do okraszonego złą sławą Oświęcimia, dziewczynka ma wrażenie, że trafiła do piekła. Rozdzielona na noc z ukochanym ojcem stara się odnaleźć w nowej rzeczywistości, pełnej głodu, strachu i niepewności kolejnego dnia. Jakież jest zdziwienie nowego transportu, kiedy okazuje się, że w jednym z bloków(konkretnie w bloku 31) zorganizowana została szkoła(chociaż oficjalnie była to ochronka dla dzieci pracujących rodziców). Zarządzał nią Fredy Hirsch, młody chłopiec, którego Dita znała z widzenia z poprzednich miejsc przesiedlenia. I on ją pamiętał, a w szczególności utkwiła mu scena z terezińskiego getta, kiedy po ulicach pchała wózek z książkami. Być może dlatego dostała szczególne zadanie. Z powodu swojego wieku nie mogła być uczestnikiem zajęć w ochronce, jednak mógł ją zatrudnić jako bibliotekarkę odpowiedzialną za zbiorek książek, przechowywanych w ukryciu pod deskami baraku. Oświęcimski zbiór liczył zaledwie osiem pozycji - zniszczone książki, w których brakowało wielu kartek, traktowano jako niezwykły skarb, wypożyczany na odbywające się w małych grupkach prowizoryczne lekcje. Dla dzieci stanowiły cały świat, były nie tylko pomocą dydaktyczną, ale i ostoją w otaczającym ich świecie.
Książka zachwyciła mnie od pierwszej strony. Najbardziej podobały mi się opisy zajęć w szkole. Z jaką determinacją nauczyciele przekazywali wiedzę swoim podopiecznym, a w razie zagrożenia - rzucali wszystko i udawali że prowadzą zwyczajne zajęcia zajmujące czas najmłodszym mieszkańcom obozu. Takim zagrożeniem był chociażby doktor Josef Mengele, który lubił przychodzić do baraku 31 i wybierać dzieci do swoich eksperymentów medycznych. To on, podczas jednej z rewizji, zauważa nienaturalne zachowanie Dity, która chowa pod sukienką "księgozbiór". Prawdopodobnie gdyby nie zwrócenie na siebie uwagi rewidujących przez profesora Morgensterna, obozowego dziwaka łapiącego płatki śniegu w siatkę na motyle, wszystko by się wydało. Na szczęście nikt nie przeszukał nastolatki, chociaż na odchodnym dziewczyna usłyszała, że lekarz będzie miał na nią oko. Od tego momentu Dita sama nie wie komu może ufać, a na kogo powinna uważać. W książce najbardziej wzruszyła mnie scena, kiedy wieczorem ojciec wziął Ditę na tyły baraku i zaczął przerabiać z nią, jak w praskim mieszkaniu, zagadnienia z geografii. Tak, jakby nic dookoła się nie działo, aby to wszystko było tylko ułudą.
Ale może to właśnie ta pozorna ułuda oraz kreowanie rzeczywistości sprawiło, że dzieciom łatwiej było to wszystko przetrwać? Wszak wsłuchując się w opowieści o "Czarodziejskiej podróży" czy też historie o Narodzie Wybranym wyobrażali sobie, że sami uczestniczą w tych wydarzeniach. I nawet jeżeli jest to tylko wytwór wyobraźni autora, to nie sposób było uśmiechnąć się, czytając te sceny.
Podczas II Wojny Światowej Niemcy chcieli nie tylko pozbawić życia wszystkich "podludzi", ale też zniszczyć wytworzone przez nich dobra kulturowe. Więźniom przywożonym do obozów koncentracyjnych zabierano wszystko, łącznie z zabranymi ze sobą książkami. Aż trudno uwierzyć, że w Birkenau istniał księgozbiór złożony zaledwie z ośmiu pozycji, pieszczotliwie przechowywany i...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07-12
Temat holokaustu nie jest łatwy do przedstawienia, zwłaszcza jeżeli jego głównymi bohaterami są jego najmłodsze ofiary. Uri Orlev zrobił to jednak znakomicie. Być może dlatego, że sam przeżył jego piekło na własnej skórze? Pisarz urodził się w 1931 roku, w warszawskiej żydowskiej rodzinie. Po wybuchu II wojny światowej trafił z matką i młodszym bratem do getta warszawskiego. Czy widział wtedy Srulika Friedmana? Po śmierci matki chłopcy wraz z ciotką przedostają się na polską stronę getta, skąd w 1943 roku trafiają do obozu koncentracyjnego w Bergen-Belsen(zaczęłam się zastanawiać, czy spotkał w nim innego znanego mi dziecięcego więźnia – Jony Oberskiego, który też napisał wspomnienia z czasów, kiedy tam przebywał). Po zakończeniu wojny chłopcy zostają wysłani do Palestyny. Tam Uri poznaje Yorama Friedmana, któremu udało się przetrwać wojenne piekło jako… Jurek Stanek. Oczarowany niezwykłą historią postanawia przenieść ją na papier.
Akcja rozpoczyna się pewnego dnia, kiedy Dawid opowiadał swojemu młodszemu bratu, Srulikowi, o realiach życia po aryjskiej stronie warszawskiego getta, do którego przenieśli rodzinę jakiś czas temu. Kilka dni później rodzice uciekają z Srulikiem z odgrodzonego obszaru miasta. Ich ucieczka nie trwała długo – wkrótce matka z synem zostają złapani przez Niemców i odstawieni na nowo do getta, ojcu udaje się uciec. Rodzina cierpi głód, toteż matka z najmłodszym synkiem wygrzebują z kontenerów resztki jedzenia. Któregoś dnia, kiedy chłopiec znowu szuka odpadków w śmietniku, matka niespodziewanie znika. Ponieważ nie wie gdzie mieszka, przyłącza się do spotkanej grupki chłopców. Po jakimś czasie Srulikowi udaje się przy pomocy woźnicy uciec z getta. Wolność nie jest jednak taka piękna, jakby się mu mogło wydawać. Chociaż na początku ośmiolatkowi udaje się znaleźć w pobliskim lesie grupkę chłopców, także uciekinierów, którzy uczą go zasad życia wśród Polaków, to po pewnym czasie chłopiec ponownie zostaje sam. Od tego czasu przedstawia się jako Jurek Stanek. Mimo swojego wieku jest bardzo zaradny życiowo. Wykorzystując wskazówki, które usłyszał w lesie, a także te, które potem przekazała mu pewna miła kobieta, zatrudnia się u kolejnych wiejskich rodzin. W pracy nie przeszkadza mu kalectwo, którego się nabawił pracując w młockarni. Dzięki temu jest nie tylko szanowany, ale i udaje mu się przetrwać najgorszy okres w swoim życiu.
Książka przedstawia losy niezliczonej liczby dzieci, które po ucieczce z getta warszawskiego pozostawione zostały samy sobie. Jeżeli nie zostały zastrzelone przez patrole gestapo, albo wydane przez rodziny chcące w zamian za wydanie żydowskiego dziecka dostawały od Niemców pieniądze, zmuszone były radzić sobie w lesie. W ostateczności wyrzekały się swojego żydowskiego pochodzenia, przyjmując wiarę chrześcijańską. Tak też postąpił Jurek. Jednak w pamięci miał ostatnie słowa ojca, który chcą ocalić synka, sam poświęcił swoje życie – pamiętaj synku, że możesz wszystkiego zapomnieć, ale nigdy nie możesz wyrzec się swojej wiary. Być może dzięki tym słowom po skończonej wojnie postanowił wrócić do swojego pochodzenia.
„Biegnij chłopcze, biegnij” to nie jest banalna historia o życiu wyznawców judaizmu podczas II wojny światowej. To piękna, oparta na faktach opowieść o odwadze i zaradności życiowej. Autor w prostych słowach przedstawia brutalną rzeczywistość, widzianą oczami zaledwie ośmioletniego dziecka. Postawa Jurka wzrusza, zwłaszcza kiedy traci swoją prawą rękę. Udowadnia tym samym, że nawet mając pewien ubytek na zdrowiu, można pracować fizycznie. Wystarczy tylko znaleźć sposób jak to zrobić. Myślę, że ta postać powinna być wzorem do naśladowania dla dzisiejszej młodzieży.
Temat holokaustu nie jest łatwy do przedstawienia, zwłaszcza jeżeli jego głównymi bohaterami są jego najmłodsze ofiary. Uri Orlev zrobił to jednak znakomicie. Być może dlatego, że sam przeżył jego piekło na własnej skórze? Pisarz urodził się w 1931 roku, w warszawskiej żydowskiej rodzinie. Po wybuchu II wojny światowej trafił z matką i młodszym bratem do getta...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07-11
Kiedy byłam mała rodzice usłyszeli, że mam dziecięce porażenie mózgowe czterokończynowe, nie będę mówić, ani się przemieszczać, a mój rozwój intelektualny stanął na poziomie kilku miesięcy. Wszystko dlatego, że w wieku 3 lat jeszcze nie siedziałam, a jedynymi dźwiękami jakie wydawałam były nieartykułowane słowa. Ale rozumiałam wszystko, chociaż nie potrafiłam przekazać tego światu zewnętrznemu. Kilkumiesięczne dziecko nie ogląda jednak godzinami obrazków w „Elementarzu” Falskiego, nawet jeżeli miałoby zaślinić wszystkie jego strony, a potem nie reaguje na zobaczone rzeczy, podobne do tych, które były na obrazkach. Rodzice nie wierzyli w słowa specjalistów, a nawet zapisali mnie do przedszkola w placówce dla dzieci niepełnosprawnych. Był rok 1994. Symbole Blissa, gdzie każdy znaczek coś oznaczał, dopiero dotarły do naszego kraju i niewielu specjalistów miało odpowiednie kompetencje w tej pionierskiej dziedzinie porozumiewania się. Na szczęście pani pedagog pracująca w placówce kilka miesięcy wcześniej odbyła odpowiedni kurs w tej specjalizacji, a ja byłam jedną z pierwszych jej pacjentów. Po kilku godzinach „nauki” wszyscy już wiedzieli, że nie jestem niedorozwinięta umysłowo, a nawet przewyższam swoją wiedzą moich rówieśników. Ten język symboli towarzyszył mi przez rok, czyli do czasu, kiedy opanowałam trudną sztukę wypowiadania wyrazów.
Jakże podobna jest historia Mateusza Rosińskiego, głównego bohatera książki Macieja Pieprzycy, „Chce się żyć”. Wszystko zaczyna się 5 maja 1981, kiedy po ciężkim porodzie chłopiec przychodzi na świat. Kiedy po kilku miesiącach matka zauważa niepokojące zachowanie syna, lekarka bagatelizuje problem. Tym czasem z biegiem lat zaczyna się on pogłębiać. W końcu trzy lata później troskliwa matka z ust tej samej lekarki słyszy diagnozę, która brzmi jak wyrok – chłopiec cierpiał na czterokończynowe porażenie mózgowe, a po testach psychologicznych, których nota bene nie mógł wykonać ze względu na swoją spastykę rąk, dodano że jest nierozumiejącą świata roślinką. Rodzice Mateusza jednak się nie poddali i traktowali go jak normalne dziecko. Minęło kilka lat. Mateusz rósł. Pewnej nocy tata obiecuje mu, że pokaże jak spadają gwiazdy. Przygotowuje dla młodszego synka pokaz sztucznych ogni. Niestety, ginie tej samej nocy spadając z rusztowania. Od tej pory nic już nie jest takie same. Kiedy zdrowie matki zaczęło szwankować, starszy brat musiał iść do wojska, a siostra spodziewała się dziecka, rodzina zmuszona była oddać dziewiętnastolatka do ośrodka dla osób niepełnosprawnych umysłowo. Pomimo tego, że jest on położony w pięknej, górskiej okolicy, matka odwiedza go w każdy poniedziałek, a Tomek przysyła kartki pocztowe z każdej wyprawy morskiej, Mateusz czuje się bardzo samotny. Chciałby porozmawiać z kimś, ale nie wie jak. Nikt przecież nie umie czytać w jego myślach, a każda próba skontaktowania się z otoczeniem zostaje odebrana jako atak epilepsji i kończy się podaniem zastrzyku. Nie oznacza to jednak, że chłopak nic nie rozumie. W końcu Mateusz popada w depresję, a nawet zaczyna nienawidzić swoją matkę. Wszystko zmienia się, kiedy któregoś dnia podczas zajęć rehabilitacyjnych poznaje terapeutkę Jolę. Kobieta pokazuje mu symbole Blissa umożliwiające porozumiewanie się niemym osobom z otoczeniem. Mateusz okazuje się pojętnym uczniem i w końcu uświadamia wszystkim, że „nie jest rośliną”.
Maciej Pieprzyca w swojej książce przedstawia świat tysięcy dzieci na całym świecie, których niezwykłe umiejętności umysłowe zamknięte są w bezwładnych ciałach. To nie jest prawdą, że w latach 80 nie słyszało się o mózgowym porażeniu dziecięcym, bo ostatnio trafiłam na publikacje z lat 50, które już piszą o tym schorzeniu. Niekompetencje lekarki badającej kilkumiesięcznego Mateuszka bardziej przypisywałabym panującej sytuacji w kraju, niż jej niewiedzy. Mateusz miał jednak to szczęście, że trafił na niezwykłych rodziców. Zwłaszcza ojciec, który wieczorami siadał z synem na wersalce tłumacząc mu tajniki kosmosu oraz poświęcając mu swój wolny czas. Jedyną osobą, która nie zaakceptowała chłopca była jego siostra, Matylda. Podczas lektury znalazłam też to, co najbardziej mnie bolało, kiedy byłam mała – wygłaszane przy mnie opinie, że jestem głupia i nic nie rozumiem. Niestety, podobnie jak Mateusz, rozumiałam wszystko co się wokół mnie działo, tylko nie umiałam tego przekazać. Najlepszym na to dowodem jest obserwacja otoczenia przez najpierw chłopca, a następnie młodzieńca. Mateusz jest bardzo spostrzegawczy, bardzo często widzi to, czego inni nie dostrzegają, umiejętnie analizuje swoje spostrzeżenia. Potrafi być w tym złośliwy, a nawet wredny. To kolejna charakterystyczna cecha inteligentnych osób uwięzionych we własnych ciałach.
W książce zostaje poruszony bardzo ważny według mnie problem, jakim jest seksualność osób niepełnosprawnych. Wiele osób myśli, że skoro osoba jest niesprawna fizycznie, a nawet umysłowo, to nie jest zdolna do wyższych uczuć, a nawet wręcz nie posiada popędu seksualnego. To oczywiście nieprawda. Większość z nas, podobnie jak Mateusz, zakochuje się w płci przeciwnej, kobiety mają okres, mężczyźni zmazy nocne. To zachowania zarezerwowane dla wszystkich ludzi. A odrzucenie jest dla nas tak samo bolesne, jak dla naszych pełnosprawnych rówieśników. Doskonale to widać w relacjach najpierw Mateusza z sąsiadką z bloku naprzeciwko, Anką, a następnie z wolontariuszką Magdą. Tak naprawdę były one jednymi z niewielu osób spoza otoczenia Mateusza, które widziały w nim inteligentnego chłopaka.
Inną sprawą jest traktowanie podopiecznych przez pracowników domu opieki. Wszyscy traktowani byli schematycznie, wręcz stereotypowo. Nikt nie poświęcał chwili swojego czasu dla Mateusza, który przecież tego potrzebował. Co gorsze, kiedy miał kłopoty z jedzeniem i kaleczył zębami przednimi dolną wargę, zostały mu one usunięte w gabinecie dentystycznym. Oczywiście dla wygody karmiącego go personelu. Zainteresowano się nim dopiero wtedy, gdy spadł ze schodów i trafił do szpitala.
Jest jeszcze jedna rzecz, która zachwyciła mnie w książce – to zapisanie każdego rozdziału w postaci języka Blissa. Dzięki temu czytelnicy mogą zobaczyć, jak on wygląda(ja osobiście nie potrafię wytłumaczyć go obcym osobom, a nie noszę ze sobą segregatora z symbolami). Poza tym lektura zachwyca. Sama przeczytałam ją w 3 godziny, co nie zdarza mi się często.
Wartym uwagi jest fakt, że fabuła książki oparta jest na autentycznej historii. Pierwowzór Mateusza, Przemek, został w dzieciństwie oddany przez owdowiałą matkę do ośrodka dla osób niepełnosprawnych umysłowo, gdzie poznał symbole Blissa i zaczął się nimi posługiwać komunikując się z otoczeniem. Już głównie po to warto przeczytać tą książkę, która nie ma jednego określonego typu odbiorcy. A przede wszystkim pokazuje, że życia osoby niepełnosprawnej ruchowo, ale wpełnisprawnej umysłowo nie jest takie bezbarwne, jak by się mogło wydawać. Po zakończeniu czytania powtórzyłam za autorem - "Chce się żyć"!
Kiedy byłam mała rodzice usłyszeli, że mam dziecięce porażenie mózgowe czterokończynowe, nie będę mówić, ani się przemieszczać, a mój rozwój intelektualny stanął na poziomie kilku miesięcy. Wszystko dlatego, że w wieku 3 lat jeszcze nie siedziałam, a jedynymi dźwiękami jakie wydawałam były nieartykułowane słowa. Ale rozumiałam wszystko, chociaż nie potrafiłam przekazać tego...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-01-27
Kiedy w 2006 roku pojawiła się książka autorstwa irlandzkiego pisarza Johna Boyne'a "Chłopiec w niebieskiej piżamie" nic nie wskazywało na to, że w krótkim czasie stanie się ona światowym bestsellerem. Jednak historia dwóch chłopców, z których jeden był Żydem, a drugi komendantem obozu zagłady podbiła serca czytelników i wzruszyła do łez niejednego z nich.
Po blisko 11 latach Boyne powraca do niełatwego tematu holokaustu w książce zatytułowanej "Chłopiec na szczycie góry". Głównym jej bohaterem jest kilkuletni Pierrot, zwyczajny chłopiec wychowujący się w Paryżu. Ma mamę, tatę, ukochanego psa D'artaniana oraz przyjaciela imieniem Anszel, który co prawda jest niemy, ale potrafi pisać wspaniałe opowiadania. Chociaż Anszel jest Żydem, nie przeszkadza to chłopcom we wspólnych zabawach. Kiedy w wieku siedmiu lat zostaje zupełnym sierotą, zaś mama Anszela nie ma na tyle środków, aby utrzymać oboje chłopców, Pierrot trafia do domu dziecka, prowadzonego przez dwie siostry. Po jakimś czasie, szczęśliwym zbiegiem okoliczności, odnajduje go w nim siostra jego ojca - Beatrix i zabiera do siebie. W czasie podróży do Austrii malca spotyka wiele przykrych sytuacji, np. oficer na peronie wgniata mu dłoń w posadzkę lub chłopcy siedzący z nim w przedziale wyjadają mu kanapki. Kiedy Pierrot dociera wreszcie do Berghofu, ma wrażenie, że zacznie w nim nowe życie. Nie wie jednak, że położona na wysokiej górze rezydencja należy do samego Adolfa Hitlera, zaś on sam zostanie podstępem wciągnięty w rodzące się imperium zła.
Historia Pierrota jest niezwykła. Tak samo jak jej tytuł, który ja osobiście rozumiem na dwa sposoby: pierwszy dosłowny, czyli mówiący o chłopcu, który fizycznie mieszkał na szczycie góry. I drugi, metaforyczny, mówiący o tym, że Pierre, poprzez mieszkanie w domu Adolfa Hitlera i prowadzone z nim rozmowy, znalazł się na szczycie góry, którą był rodzący się antysemityzm Fuhrera oraz jego chęć zawłaszczenia Europy. Takim szczytowym momentem tej machiny zła była dyskusja prowadzona przy chłopcu, która dotyczyła budowy obozu zagłady. Przez te wszystkie zabiegi Hitlera znajdujący się w rezydencji chłopiec z czasem zatraca swoją dziecinną niewinność, zaś na jej miejscu pojawia się wyrachowanie. Wpatrzony w Fuhrera potrafi też zdradzić swoich najbliższych, którzy tak go kochali, a nawet wyrzec się swojej przyjaźni z Anszelem.
Kiedy w 2006 roku pojawiła się książka autorstwa irlandzkiego pisarza Johna Boyne'a "Chłopiec w niebieskiej piżamie" nic nie wskazywało na to, że w krótkim czasie stanie się ona światowym bestsellerem. Jednak historia dwóch chłopców, z których jeden był Żydem, a drugi komendantem obozu zagłady podbiła serca czytelników i wzruszyła do łez niejednego z nich.
Po blisko 11...
2014-10-02
Są takie książki, które swoją treścią zmuszają nas do przemyśleń i zastanowienia się nad naszym własnym życiem i postępowaniem. Takie, które szczególnie na długo zapadają nam w pamięć. Takie, które chcielibyśmy czytać w każdej chwili. Osobiście mam niewiele takich książek, bo też nie każda zasługuje na takie miano. Ostatnio jednak do tej elitarnej grupy dołączyła powieść afgańskiego pisarza Khaleda Hosseini’ego „Chłopiec z latawcem”, opowiadająca o przepięknej przyjaźni syna biznesmena z Kabulu z synem swojego służącego, która została wystawiona na próbę.
Nie będę ukrywać, że do przeczytania książki w pewnej mierze zachęciła mnie przepiękna okładka przedstawiająca dwójkę małych chłopców, stojących tyłem do czytelnika i obejmujących się wzajemnie za plecy. Na pierwszym planie, jeszcze przed parą przyjaciół, widnieją dwa latawce. Tło natomiast stanowi przepiękny afgański krajobraz, a na niebie widnieje trzeci, wznoszący się latawiec. Wszystko to stanowi przedsmak historii, opowiedzianej nam za pomocą kartek w książce.
Afganistan, przełom lat 60 i 70 XX wieku. W Kabulu w odstępie dwóch lat rodzą się dwaj chłopcy – Amir i Hassan. Pierwszy z nich wychowuje się w luksusowych warunkach. Drugi, Hassan, to syn służącego, który zarazem jest najlepszym przyjacielem ojca Amira. Obaj ojcowie przeżyli podobną tragedię – utracili żony. Matka Amira zmarła podczas porodu, Hassana zaś odeszła kilka dni po porodzie dziecka. Pozbawionych matek chłopców wykarmiła mamka, przez co stali się dla siebie mlecznymi braćmi. Pomimo tego, że Hassan był Hazarem, w posiadłości ojca Amira nikt nie daje mu odczuć, że jest gorszy. Jego obowiązkiem jest co prawda służba w bogatej posiadłości Amira, nie przeszkadza to jednak chłopcom we wspólnej zabawie. Hassan, chociaż jest niewykształconym analfabetą, z uwagą słucha czytanych mu przez Amira książek. To on także rozbudza w chłopcu chęć pisania własnych opowiadań. Przyjaźń chłopców zostaje wystawiona na próbę podczas pewnej zimy. Zgodnie ze zwyczajem chłopcy uczestniczyli w turnieju puszczania latawców. Kiedy Amir wygrywa go, szczęśliwy Hassan postanawia przynieść dla niego ostatni latawiec. W jednym z zaułków dochodzi do brutalnego gwałtu chłopca, który widzi Amir. Nie robi jednak nic, aby pomóc „bratu”. Chociaż po zdarzeniu Hassan zachowuje się tak, jakby nic się nie stało, dręczony wyrzutami sumienia Amir postanawia się go pozbyć. Podrzucając do łóżka przyjaciela swój urodzinowy prezent i plik pieniędzy, kieruje ku niemu oskarżenie o kradzież. Ku przerażeniu Amira, podstęp udaje się.
San Francisco, rok 2001. Amir jest szczęśliwym mężem i dobrze zapowiadającym się pisarzem. Jedyne czego brakuje małżonkom do szczęścia to syna. Kilka lat wcześniej pochował swojego chorego na nowotwór ojca. Pewnego dnia dzwoni do niego najlepszy przyjaciel ojca z Afganistanu – Rahim Chan. Jest umierający i prosi mężczyznę o spotkanie. Uradowany perspektywą możliwości spotkania z Hassanem i odkupienia swoich win Amir wsiada do samolotu. Od Rahima dowiaduje się jednak, że jego przyjaciel nie żyje, ale jest jeszcze jedna szansa na naprawienie zła, jakie na nim ciąży – Hassan miał synka, który znajdował się w jednym z sierocińców. Amir ma nie łatwe zadanie odnalezienie chłopca. Tym bardziej, że ku swojemu zaskoczeniu, są powiązani ze sobą więzami krwi.
Khaled Hosseini napisał przepiękną opowieść nie tylko o przyjaźni dwóch chłopców o dwóch różnych statusach społecznych, ale też o chęci odkupienia swoich win. Pokazuje, że jest to możliwe, chociaż nie zawsze w takiej formie, w jakiej byśmy tego chcieli.
Są takie książki, które swoją treścią zmuszają nas do przemyśleń i zastanowienia się nad naszym własnym życiem i postępowaniem. Takie, które szczególnie na długo zapadają nam w pamięć. Takie, które chcielibyśmy czytać w każdej chwili. Osobiście mam niewiele takich książek, bo też nie każda zasługuje na takie miano. Ostatnio jednak do tej elitarnej grupy dołączyła powieść...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-12
Adwent to czas oczekiwania. Zawsze uczono mnie, że oprócz przygotowania fizycznego, np. umycia okien, czy też posprzątania całego domu, powinnam przygotować się do niego w wymiarze duchowym. Ponieważ z powodu nadmiaru obowiązków nie miałam czasu na pójście do kościoła na rekolekcje adwentowe, znajoma podsunęła mi jedną z książek Jana Dobraczyńskiego – „Cień Ojca”. Była to pierwsza książka autora, o którym wcześniej nie słyszałam, toteż szybko zabrałam się za czytanie kolejnych kartek.
Powieść przedstawia życie świętego Józefa, biblijnego opiekuna Jezusa Chrystusa. Poznajemy go jako młodego mężczyznę, który pracuje w zakładzie stolarskim. Dzięki swojemu fachowi jest szanowany w całej okolicy. Jedyne czego brakuje mu do szczęścia to współmałżonki. Pewnego dnia spotyka przy studni skromną dziewczynę, Marię. Pod wpływem rozmowy rodzi się między nimi uczucie. Po kilku spotkaniach dwójka młodych, ale jakże niezwykłych ludzi zostaje małżonkami. W tym samym czasie dzieje się coś niezwykłego – do Maryi przychodzi Archanioł Gabriel i oznajmia jej, że zostanie matką samego Syna Bożego. Młoda kobieta nie rozumie tych słów. Z jeszcze większym niezrozumieniem spotyka się ze strony Józefa, który domyśla się, że to nie on jest ojcem nienarodzonego dziecka. Wszystko zmienia się, kiedy pewnej nocy i do niego przychodzi anioł, wyjaśniając całą sytuację. Przemieniony Józef przeprasza swoją współmałżonkę za niesłuszne oskarżenia i obiecuje być najlepszym ojcem dla Bożego Dziecięcia. Wkrótce zostaje wydany edykt, na mocy którego wszyscy musieli udać się do miejsca swojego narodzenia, aby dać się zapisać. Wśród podróżnych był Józef z ciężarną Marią. W trakcie drogi, w zapadłej szopie należącej do rodziny Józefa rodzi się Jezus.
Kontrastem dla biednie żyjącej Świętej Rodziny jest wytwornie żyjący król Herod. Podobnie jak w Piśmie Świętym, tak i w „Cieniu Ojca” widnieje jako bezwzględny władca, sądzący że ma cały świat w swojej dłoni. Ostre słowa padające z jego ust starają się tylko potwierdzać ten stereotyp. Jedynym usprawiedliwieniem wybuchowego temperamentu władcy może być opisana przez pisarza choroba skóry, na którą cierpiał Herod. Nie zmienia to jednak faktu, że w oczach czytelnika król jest równie negatywnie przedstawiony, jak na kartach historii.
W całej książce ujęła mnie historia, która wydarzyła się podczas podróży Józefa opisana w jej pierwszej części. W grupie podróżujących znalazła się kobieta z mężem i synkiem. Synek, widząc jak ojciec traktuje matkę, postępuje tak samo. Tym razem uporczywie domagał się od matki wody do picia. Zajęta przygotowywaniem posiłku kobieta nie miała jednak czasu, aby napoić dziecko. Wyręczył ją w tym Józef, który nie dość, że zaprowadził malca do rzeki, aby mógł zaspokoić pragnienie, to jeszcze sam zaniósł jego matce kubek z wodą. Ukazany jest tu szacunek, z jakim mężczyzna odnosił się do kobiet, co w tamtych czasach było rzadko spotykane. Niezwykły język, jakim posłużył się autor książki sprawił, że opowieść czyta się lekko i przystępnie, co wręcz zachęca czytelnika do dalszego czytania tej niezwykłej historii.
Książka jest doskonałym uzupełnieniem historii znanej nam z Pisma Świętego. Ponadto odkrywamy jego życie jeszcze przed poznaniem Maryi, jego stosunki z rodziną i konflikt z ojcem, który chciałby już wydać swojego najmłodszego syna za mąż. Ponieważ młodzieniec nie chce się żenić z przymusu, za radą kapłana opuszcza rodzinną wioskę. Motyw pomocy rodzinie przejawia się na każdej kartce książki. Oprócz wspomnianej wcześniej pomocy kobiecie z karawany, Józef z oddaniem pomaga Maryi wtedy, kiedy była w ciąży, jak i podczas wychowywania młodego Jezusa.
Język powieści jest bardzo przystępny i prosty, co sprawia, że książkę czyta się przysłowiowym „jednym tchem”. Obfituje w archaiczne określenia, na przykład zamiast znanemu wszystkim słowa cieśla w książce pojawia się nagar. Następuje też pewna oboczność w imionach Trzech Króli, zamiast znanych wszystkim Baltazara, Kacpra i Melchiora czytamy o Kasparze, Baltazaru oraz Melichu. Pozwala to poznać inne wersje imion, niż te, które podaje polski przekład Pisma Świętego. W powieści znajdziemy też opisy codziennego życia w Palestynie na początku naszej ery. Autor realistycznie przedstawia opisy domostw, zajęć oraz rozmów prowadzonych między mieszkańcami niewielkich miasteczek. Myślę, że to jest jeden z plusów książki.
Komu poleciłabym tą powieść? Z całą pewnością wszystkim tym, którzy szerzej poznać postać świętego Józefa, o którym tak mało wspomina Pismo Święte. Wbrew pozorem nie był to dobrotliwy staruszek z brodą, ale krzepki młodzieniec rwący się do pracy. Był też najlepszym ojcem dla Syna Bożego, chociaż zawsze pozostawał w jego cieniu. Poza tym poleciłabym ją tym, którzy chcieliby poznać historię Świętej Rodziny bez konieczności sięgania do Pisma Świętego. Według mnie Jan Dobraczyński rewelacyjnie przełożył tę historię na nasz język. Osobiście nie mam nic do zarzucenia tej książce. To idealna lektura nie tylko na czas adwentu, ale i trudne chwile.
Adwent to czas oczekiwania. Zawsze uczono mnie, że oprócz przygotowania fizycznego, np. umycia okien, czy też posprzątania całego domu, powinnam przygotować się do niego w wymiarze duchowym. Ponieważ z powodu nadmiaru obowiązków nie miałam czasu na pójście do kościoła na rekolekcje adwentowe, znajoma podsunęła mi jedną z książek Jana Dobraczyńskiego – „Cień Ojca”. Była to...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-06-01
10-letni Auggie mieszka z kochającą rodziną i psem Deisy. Uwielbia "Gwiezdne wojny", grę w xboxa oraz czytać książki. Jedyne co go odróżnia od rówieśników, to zdeformowana na skutek wady genetycznej twarz. Dotąd chłopiec uczył się w domu pod okiem mamy, jednak wraz z nowym rokiem szkolnym rodzice postanawiają zapisać go do zwyczajnej szkoły. Obawiając się docinków kolegów i koleżanek z powodu swojego wyglądu, August dosyć niechętnie przystaje na tą propozycję. Doskonale pamięta reakcje innych ludzi na swój widok podczas spacerów czy też pobytów na placu zabaw. Mimo ciekawskich spojrzeń i docinków na swój temat, Auggie znajduje w nowym środowisku również przyjaciół. Jedną z pierwszych osób, której wygląd chłopca zdaje się zupełnie nie przeszkadzać, jest jego rówieśnica - Summer. Z czasem coraz więcej uczniów w szkole przekonuje się do tego, że nie powinno się oceniać osób po wyglądzie, ale po jego wnętrzu.
Bardzo mi się podoba to, że "Cudowny chłopak" porusza tak ważną kwestię, jaką jest odrzucenie ze względu na niedoskonałości wyglądu. Kiedy w dzisiejszym świecie wszystko goni za doskonałością i pięknem, to co niedoskonałe jest zrzucane na dalszy plan. A właśnie tacy ludzie bywają najwięcej warci. Zwłaszcza takie postawy przejawiają się u ludzi młodych, chodzących jeszcze do szkoły. Już nie raz poruszałam na blogu kwestię wyzywania kogoś od "Downa". A jeżeli już mija się osobę faktycznie dotkniętą tym symptomem, to najczęściej z obrzydzeniem odwraca się od niej twarz. Tak samo jak od kogoś, kto posiada liczne deformacje. Najczęściej do takich osób przylegają niezbyt miłe przezwiska. Tymczasem August pokazuje, że pomimo swojej niedoskonałości jest równie sympatycznym, jak i zdolnym chłopakiem. Książka pokazuje też w mistrzowski sposób, jak to widząc osobę z deficytami bardzo często wydaje nam się, że może ona być upośledzona umysłowo. I wobec Auggie'go były takie sugestie. Nic bardziej mylnego - chłopiec okazał się jednym ze zdolniejszych uczniów szkoły.
"Cudowny chłopak" to książka, którą naprawdę warto przeczytać. Napisana została prostym, przystępnym językiem, także dla najmłodszym. Pomimo to daje jednak czytelnikowi do myślenia. A jeżeli już czytanie jest dla nas passe, to chociaż obejrzyjmy film pod tym tytułem, zastanówmy się nad pewnymi rzeczami...
10-letni Auggie mieszka z kochającą rodziną i psem Deisy. Uwielbia "Gwiezdne wojny", grę w xboxa oraz czytać książki. Jedyne co go odróżnia od rówieśników, to zdeformowana na skutek wady genetycznej twarz. Dotąd chłopiec uczył się w domu pod okiem mamy, jednak wraz z nowym rokiem szkolnym rodzice postanawiają zapisać go do zwyczajnej szkoły. Obawiając się docinków kolegów i...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-03-29
Piątą częścią serii „39 wskazówek” napisanej przez amerykańskich pisarzy jest książka „Czarny krąg”, napisana przez Patricka Carmana. Z tomu na tom akcja powieści nabiera coraz szybszego tempa, a główni bohaterowie, Amy i Dan, coraz bardziej zadziwiają czytelników.
Po ten tom sięgnęłam z prawdziwą przyjemnością. Od dawna interesowałam się historią Rosji, a „Czarny krąg” właśnie się z nią łączy. Kolejna wskazówka pozostawiona przez zmarłą babcię przywiodła rodzeństwo do największego kraju świata. Samych, ponieważ ich towarzyszka podróży, nieco zwariowana Nellie oraz ukochany kot ich zmarłej babci, Saladin, zostają w upalnym Egipcie. Wskazówka jest trochę dziwna, nakazuje dzieciakom bycie w dwóch zupełnie odległych miejscach w Rosji – Wołgogradzie, Moskwie, Jekaterynburgu, Sankt Petersburgu, Magadanie na Syberii oraz Omsku tamże leżącym. Rodzeństwo domyśla się, że nie da rady samodzielnie rozwiązać kolejnej zagadki. Wyjątkowo musi złamać zasadę, której się dotąd trzymali, NIE UFAJ NIKOMU. Do pomocy włączają swoich przeciwników w poszukiwaniu kolejnych wskazówek – członków rodziny Holtów.
Ku mojemu zaskoczeniu o kolejnym miejscu ukrycia wskazówki dowiadujemy się już w tym tomie(zawsze było to w poprzedniej książce), kiedy portier z kairskiego hotelu przynosi im tajemniczy bilecik. Jego treść nie pozostawia złudzeń kto jest jego nadawcą – babcia Grace była jedną z niewielu osób, które znały tą tajemnicę jedenastoletniego Dana. Dzieciaki udają się na lotnisko, gdzie w jednej ze skrytek znajdują nie tylko kolejną, ale i przewodnik po Rosji, przebranie, które ułatwi im poruszanie się po obcym kraju, kartę VISA z niemałą sumką, szklaną kulę miodowego pokoju przedstawiającą pokój wraz z „zatopionym” w niej kluczykiem oraz zdjęcie ich rodziców. To ostatnie najbardziej ucieszyło Dana, który zgubił jedyną zachowaną fotografię ich rodziców z pożaru w paryskim metrze. Muszą się też spieszyć – na uzyskanie kolejnej zagadki mają niewiele ponad dobę. To właśnie dlatego decydują się na współpracę z nieobliczalną rodziną Holtów.
Co nas czeka w „Czarnym kręgu”? Przede wszystkim podążanie śladami ostatniej rodziny carskiej, która została rozstrzelana w 17 lipca 1918 roku w Jekaterynburgu. Nie bez znaczenia był więc fakt, że jednym z miejsc, w które musiały udać się dzieci była cerkiew postawiona na miejscu carskiej kaźni. Bardzo podobało mi się wplecenie w akcję powieści wątku carskiego lekarza, mnicha Griegorija Rasputina, który bodajże miał leczyć małego carewicza z hemofilii. Ciekawostką jest fakt, że również Rasputin należał do ich rodu.
W książce odkrywamy tajemnice największego pomnika świata, Matki Ojczyzny w Wołgogradzie, odwiedzamy Pałac Katarzyny, czy też Pałac Aleksieja, a nawet jedziemy drogą zbudowaną z ludzkich kości. W każdym z tych miejsc otrzymujemy wskazówki. Co ciekawe, prowadzą nas one do legendarnej Bursztynowej Komnacie, która ukryta jest w najmniej spodziewanym miejscu. Cały czas czytelnik zastanawia się kim jest tajemnicza osoba podpisująca się inicjałami NRR. Odpowiedź na to pytanie jest jeszcze bardziej zaskakująca, niż można by sobie wyobrazić.
Ten tom zdecydowanie różni się od pozostałych – najwięksi wrogowie ze sobą współpracują, a nieobliczalna Irmina zdradza swoją tajemnicę. To również tom pełen niespodzianek dla głównych bohaterów – nie tylko udaje im się zdobyć rozwiązanie kolejnej zagadki, ale i zdobyli kilka informacji na temat swoich tragicznie zmarłych rodziców. Dzieciaki zamieniają się też w szalonych kierowców oraz znakomitych strategów.
„Czarny krąg” to zdecydowanie najlepsza dotychczasowa część cyklu „39 wskazówek”. Zaskakujące zwroty akcji fascynują czytelnika, a przemycone informacje na temat ostatniej rodziny carskiej mimowolnie uzupełniają jego wiedzę. Autor trochę wygładza ostre charaktery niektórych rywali Any i Dana, a także pokazuje, że nawet bez opiekunki doskonale sobie radzą z wyzwaniami.
Piątą częścią serii „39 wskazówek” napisanej przez amerykańskich pisarzy jest książka „Czarny krąg”, napisana przez Patricka Carmana. Z tomu na tom akcja powieści nabiera coraz szybszego tempa, a główni bohaterowie, Amy i Dan, coraz bardziej zadziwiają czytelników.
Po ten tom sięgnęłam z prawdziwą przyjemnością. Od dawna interesowałam się historią Rosji, a „Czarny krąg”...
2017-05-03
Niepełnosprawność w dalszym ciągu jest w naszym kraju niewygodnym tematem. W dużej mierze dzieje się tak za sprawą nieodpowiedniej edukacji społeczeństwa, zwłaszcza tego najmłodszego. O ile liczba placówek integracyjnych rośnie z roku na rok, o tyle w szkołach masowych problem zdaje się nie istnieć. Pod warunkiem, że w takiej szkole nie kształci się dziecko ze stwierdzoną niepełnosprawnością. Chociaż i tak w takich przypadkach z góry skazuje się je na izolacje poprzez nauczanie indywidualne. Innym poważnym problemem jest brak odpowiedniej literatury skierowanej dla najmłodszych. O ile jeszcze można znaleźć pozycję dla dorosłych, która przybliżałaby ten problem, o tyle autorzy literatury dziecięcej zbytnio nie są chętni do podjęcia tak trudnych tematów.
Agnieszka Kossowska nie jest zawodową pisarką, a jej nazwisko nie widnieje na światowych listach bestsellerów. Zrobiła jednak coś, na co nie odważył się niejeden autor – napisała książkę przedstawiającą świat dzieci niepełnosprawnych z ich własnej perspektywy, która jest przeznaczona dla najmłodszych. Czegoś takiego jeszcze nie było na polskim rynku, dlatego zarówno pierwszy, jak i drugi nakład „Dużych spraw w małych głowach”, rozszedł się niczym świeże bułeczki.
Autyzm, problemy ze słuchem i wzrokiem, rdzeniowy zanik mięśni, rozszczep kręgosłupa wraz z wodogłowiem, dziecięce porażenie mózgowe, niepełnosprawność intelektualna, epilepsja – prawda jest taka, że dopóki dane schorzenie nie pojawi się w rodzinie, niewiele wiadomo czym ono jest. Nasza wiedza opiera się zaś najczęściej na przekazywanych z pokolenia na pokolenie stereotypów: no bo jak niewidomy może czytać coś na komputerze, niesłyszący tańczyć, a osoba niepełnosprawna intelektualnie czegoś się nauczyć. Tymczasem Agnieszka Kossowska w swojej książce w prosty i przystępny sposób łamie wszystkie te stereotypy, przedstawiając nasz świat takim, jaki jest – szczęśliwy na swój sposób, pełen pasji i otwartości na otaczający nas świat.
Zachwyciła mnie szata graficzna książki. Na próżno szukać w niej wspaniałych, kolorowych ilustracji. Znajdziemy za to proste, schematyczne rysunki. Ale to właśnie ta prostota sprawia, że doskonale łączą się w całość z treścią książki.
Dodatkowo, aby dzieci pełnosprawne mogły lepiej zrozumieć rzeczywistość ich niepełnosprawnych rówieśników, na końcu większości rozdziałów znajdują się specjalne ku temu zadania. Jak dla mnie jest to wspaniały pomysł, ponieważ nie da się „wczuć w czyjąś skórę”, nie rozumiejąc jego ograniczeń. W książce znajduje się też wkładka z symbolami Brailla, kilka gestów z języka migowego oraz makatonu, przykładowe piktogramy. Czyli wszystko to, co pomaga najmłodszym na oswojenie się z „innością”.
Książka nie powstała pod wpływem chwili. Złożyły się na nie długie kilkugodzinne rozmowy z terapeutami, którzy niepełnosprawność znają od poszewki oraz rodzicami dzieci zmagających się z niepełnosprawnością. Któż lepiej od nich mógłby nakreślić Agnieszce specyfikę poszczególnych opisanych przez nią schorzeń? Zresztą sama autorka wychowuje niepełnosprawnego synka, Franka, który był głównym inspiratorem powstania książki.
„Duże sprawy w małych głowach” powinny znaleźć się w każdym przedszkolu, szkole, bibliotece. Teksty powinny być wykorzystywane na zajęciach na temat integracji przeprowadzanych w placówkach oświatowych. Na stronie internetowej książki znajdują się gotowe scenariusze lekcji przeprowadzone dla różnych grup wiekowych. Dodatkowo książka została wydana w formie audiobooka, gdzie poszczególne fragmenty czytane są przez niepełnosprawne dzieci. I tu został złamany kolejny stereotyp, odnośnie tego, że dziecko z problemami z wymową nie może czytać. Mały Franek udowadnia, że można. Trzeba tylko chęci z obydwóch stron…
Niepełnosprawność w dalszym ciągu jest w naszym kraju niewygodnym tematem. W dużej mierze dzieje się tak za sprawą nieodpowiedniej edukacji społeczeństwa, zwłaszcza tego najmłodszego. O ile liczba placówek integracyjnych rośnie z roku na rok, o tyle w szkołach masowych problem zdaje się nie istnieć. Pod warunkiem, że w takiej szkole nie kształci się dziecko ze stwierdzoną...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-03-09
Akcja powieści rozpoczyna się w nie tak odległej przyszłości, bo w 2098 roku. Na świecie nie ma już pszczół, a niejaka Tao, kobieta chińskiego pochodzenia, pracuje na plantacji, gdzie wraz z innymi pracownikami ręcznie zapyla drzewa owocowe. Jest to żmudna, a za razem niebezpieczna robota. Tao ma męża Kuana oraz trzyletniego synka, Wei-Wena. Kobieta wie, że za pięć lat Wei-Wen podzieli jej los, dlatego marzy, aby wysłać go do jakiejś dobrej szkoły. Niestety, są one zarezerwowane tylko dla wybitnie zdolnych jednostek. Na razie jednak, korzystając z wolnego dnia, rodzina wybiera się na wycieczkę za miasto. W pewnym momencie trzylatek znika, a kiedy w końcu zostaje odnaleziony, dzieją się z nim dziwne rzeczy. Zostaje zabrany do szpitala, z którego wkrótce znika. Zdesperowana kobieta rusza do Pekinu w poszukiwaniu ukochanego dziecka.
91 lat wcześniej Amerykanin o imieniu George, podobnie jak jego przodkowie, prowadzi dobrze prosperującą hodowlę pszczół. Po cichu marzy o tym, że jego jedyny syn Tom za kilka lat przejmie cały interes. Tymczasem 25 latek ma zupełnie inny plan na swoje życie. W dodatku w całym kraju padają pszczoły. George jest tym wszystkim załamany i popada w coraz większą apatię...
Jest rok 1852. Mieszkający w Anglii William ma swój sklep, kochającą żonę i gromadkę dzieci. W przeszłości chciał zajmować się pszczołami, jednak pod wpływem kpin znajomego popadł w depresję i miesiącami nie wychodził z łóżka. Jednak dzięki rozmowie z jedną ze swoich córek, Charlotte, wpada na genialny pomysł unowocześnienia konstrukcji dotychczasowych uli w taki sposób, aby produkcja miodu była jak najbardziej ekonomiczna. Nie wie jednak, że podobną konstrukcję wymyślono już w innej części świata. Zmartwień dostarcza mu też dorastający syn, który sprawia coraz więcej problemów wychowawczych.
Wszystkie trzy historie, chociaż toczą się w różnych ramach czasowych, sprowadzają się do jednego mianownika - pszczół. Ale nie tylko. Uważny czytelnik po wnikliwej analizie tekstu dostrzeże, że jedna historia, poprzez niesamowity zbieg okoliczności, łączy się z drugą, niczym elementy sieci pokarmowej. Równoległym tematem obok pszczół są relacje rodziców z dziećmi na przestrzeni wieków. Doskonale widać w książce tą zależność, że rodzice zawsze chcą jak najlepszego życia dla swoich dzieci, choćby nie wiadomo jak bardzo byli biedni. Niestety, nie zawsze im się to udaje, a skutki nieposłuszeństwa dzieci wobec nich mogą być opłakane i nieprzewidywalne.
Chociaż książka liczy ponad 500 stron, czyta się ją bardzo szybko. Jednak niejednokrotnie podczas czytania zastanawiałam się, jak naprawdę wyglądałby świat, gdyby wyginęły wszystkie pszczoły. Bo chociaż są one nie do końca doceniane, to jednak tworzą ważną część ekosystemu naszej planety.
Akcja powieści rozpoczyna się w nie tak odległej przyszłości, bo w 2098 roku. Na świecie nie ma już pszczół, a niejaka Tao, kobieta chińskiego pochodzenia, pracuje na plantacji, gdzie wraz z innymi pracownikami ręcznie zapyla drzewa owocowe. Jest to żmudna, a za razem niebezpieczna robota. Tao ma męża Kuana oraz trzyletniego synka, Wei-Wena. Kobieta wie, że za pięć lat...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07-16
Na poprzednich Światowych Dniach Młodzieży w Rio de Janeiro doszło do spontanicznego spotkania papieża z młodzieżą przybyłą z Argentyny w brazylijskiej katedrze. Podczas niego padły słowa, które wywołały niemały zamęt w katolickim społeczeństwie – „Idźcie, zróbcie raban”. I chociaż słowo „lío” można tłumaczyć na wiele sposobów(np. hałas), to jednak ów „raban” wzbudził wiele kontrowersji.
Środowisko dziennikarskie przez długi czas zastanawiało się, jak należy rozumieć słowa papieża Franciszka. Czy chodziło mu o podobną kościelną rewolucję na wzór tej, którą uczynił jego imiennik św. Franciszek z Asyżu? Czy może o coś zupełnie innego? O pomoc w wyjaśnieniu tej zachęty poproszono dwunastkę młodych polskich katolików, działających w różnych religijnych czasopismach. Z ich wypowiedzi powstała niewielka książeczka z tekstami ułatwiającymi zrozumienie słów Ojca Świętego.
Czy więc powinniśmy zrobić rewolucję na miarę ogromnych zmian w funkcjonowaniu i fundamentach Kościoła Katolickiego? Niekoniecznie, wszyscy bowiem autorzy tekstów twierdzą, że należy zacząć od wprowadzania małych zmian, które z czasem nabiorą kuriozalnego znaczenia. Że zaczęła się w końcu era wychodzenia Kościoła do ludzi, a nie tylko skupiania się na własnych sprawach. Że papież Franciszek ma szansę sprawić, że młodzi będą ufać Kościołowi i dzięki wprowadzonym przez nich reformą do niego wrócą. A pomóc im w tym mają ich rówieśnicy. I na tym właśnie polega tytułowy „raban”.
Na poprzednich Światowych Dniach Młodzieży w Rio de Janeiro doszło do spontanicznego spotkania papieża z młodzieżą przybyłą z Argentyny w brazylijskiej katedrze. Podczas niego padły słowa, które wywołały niemały zamęt w katolickim społeczeństwie – „Idźcie, zróbcie raban”. I chociaż słowo „lío” można tłumaczyć na wiele sposobów(np. hałas), to jednak ów „raban” wzbudził...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-03-08
Z każdą książką dotyczącą biografii Karola Wojtyły coraz bardziej przekonuję się, że Paweł Zuchniewicz jest nietypowym pisarzem, a przede wszystkim biografem papieskim. Z niemałą nutką żalu sięgnęłam po ostatni tom cyklu zatytułowany: „Jan Paweł II – nasz święty”. Tak naprawdę jest to jedyna książka z tej serii, jaka nie stoi na półce na moim regale. Na szczęście działają jeszcze takie instytucje, jak biblioteki, które oferują książki swoim czytelnikom. Pozycja została mi wypożyczona na miesiąc, ja jednak przeczytałam ją w tydzień.
Akcja ostatniej części rozpoczyna się 24 lutego 1990 roku, kiedy umiera poseł, senator oraz prezydent Republiki Włoskiej – Alessandro Pertini. Człowiek, który mimo tego, że był zagorzałym ateistą, szczerze zaprzyjaźnił się z głową Kościoła Katolickiego – papieżem Janem Pawłem II. Ojciec Święty dowiedziawszy się o jego śmierci, zaczął się za niego modlić. Kilka dni później papież przychodzi do lekarza. Niepokoją go spowolnione ruchy jego ciała. Medyk, po przeprowadzeniu szczegółowego wywiadu, stawia szokującą diagnozę – następca świętego Piotra cierpi najprawdopodobniej na chorobę Parkinsona, co oznacza, że z czasem jego stan będzie się pogarszał. On jednak nie odchodzi na papieską emeryturę. Z ogromnym zaangażowaniem prowadzi Kościół ku trzeciemu tysiącleciu. Doskonale pamiętał słowa, które usłyszał od prymasa Stefana Wyszyńskiego, który po wyborze na Stolicę Piotrową oznajmił mu: „Musisz wprowadzić kościół w trzecie tysiąclecie”. Wszystkie opisane zdarzenia dzieją się na tle ważnych wydarzeń historycznych – upadek Muru Berlińskiego, rozpad ZSRR, śmierć znanych osobliwości, czy też atak 11 września 2001 roku na World Trade Center. Mimo pogarszającego się stanu zdrowia wciąż pielgrzymuje po całym świecie, odwiedzając zarówno bogate, jak i biedne kraje. Przyjmuje na audiencjach głowy państw, zwykłych ludzi, chorych i cierpiących. Co więcej – coraz częściej pojawiają się doniesienia o cudownych uzdrowieniach po spotkaniach z Ojcem Świętych, a nawet jego modlitwie w danej intencji. Siebie samego nie mógł jednak uzdrowić – książka kończy się datą 2 kwietnia 2005 roku, kiedy polski papież powrócił do Domu Ojca.
Na kolejne rozdziały powieści nakładają się kolejne choroby i niedyspozycje papieża – guz w jelicie grubym, złamanie kości biodrowej i wszczepienie endoprotezy w stawie biodrowym, operacja wycięcia wyrostka robaczkowego, czy też założenia rurki tracheotomijnej umożliwiającej oddychanie coraz słabszemu pasterzowi. Jako kontrast zostały opisane radosne pielgrzymki po świecie. Podobnie jak w książce „Jan Paweł II: Będę szedł naprzód” szczególną uwagę poświęcono wizytom w ojczyźnie. Towarzyszymy więc papieżowi podczas wizyty w wolnej już Polsce w czerwcu 1991 roku, kiedy wygłaszał słynne homilie oparte na Dekalogu oraz dwa miesiące później, kiedy spotkał się z rzeszą młodych podczas Światowych Dni Młodzieży na Jasnej Górze. Jesteśmy z nim podczas najkrótszej, bo zaledwie kilkunastogodzinnej wizyty w 1995 roku oraz najdłuższej, mającej miejsce dwa lata później. Płyniemy z papieżem po jeziorze Wigry, odwiedzamy biedną rodzinę Mileckich, w końcu przekomarzamy się z mieszkańcami Gliwic ostatniego dnia pielgrzymki. W powieści nie mogło zabraknąć ostatniej wizyty w Polsce oraz konsekracji Sanktuarium Bożego w Łagiewnikach. Dużo miejsca poświęcono też Światowym Dniom Młodzieży.
W książce pojawia się też znany z poprzedniej części Piotr, który wyszedł za mąż. Nie rezygnuje jednak ze spotkać z Ojcem Świętym, zarówno podczas jego wizyt w kraju, jak i spotkań z młodzieżą. I chociaż w pewnym momencie trochę pobłądził w swojej życiowej drodze, to jednak spotka go nieoczekiwana nagroda za jego wytrwałość. Drugą znaczącą postacią drugoplanową w powieści jest młody Holender, Michael, który podczas Światowych Dni Młodzieży w Manili czytał podziękowanie w imieniu wszystkich zgromadzonych. Pod wpływem tamtej chwili po kilku latach zrezygnował z świetnie prosperującej pracy w firmie i poszedł na drogę kapłańską.
Muszę przyznać, że właśnie ostatnia część całego cyklu najbardziej do mnie przemówiła. Być może dlatego, że większość wydarzeń opisanych w książce rozgrywała się na moich oczach? Poza tym powieść nie jest tylko suchymi faktami z życia papieża – dzięki niezwykłemu językowi jakim posługuje się pan Paweł czytelnik może wczuć się w opisywaną sytuację. Dlatego z bólem serca musiałam pogodzić się z faktem, że cały cykl dobiegł do końca…
Z każdą książką dotyczącą biografii Karola Wojtyły coraz bardziej przekonuję się, że Paweł Zuchniewicz jest nietypowym pisarzem, a przede wszystkim biografem papieskim. Z niemałą nutką żalu sięgnęłam po ostatni tom cyklu zatytułowany: „Jan Paweł II – nasz święty”. Tak naprawdę jest to jedyna książka z tej serii, jaka nie stoi na półce na moim regale. Na szczęście działają...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-03-05
Po przeczytaniu książek „Lolek. Wujek Karol. Biskup Wojtyła. Polskie lata papieża” oraz „Habemus papam” przyszła kolej na kolejną książkę przedstawiającą dalsze dzieje Karola Wojtyły, już po wyborze na piastowanie Stolicy Piotrowej.
Trzecia część cyklu napisanego przez Pawła Zuchniewicza, a opowiadającej o tym niezwykłym człowieku, który stał się autorytetem dla wielu ludzi nie tylko w Polsce, ale i na świecie zatytułowana jest „Jan Paweł II. Będę szedł naprzód” i chociaż prolog nawiązuje do spotkania papieża z Wandą Rutkiewicz(która 16 października 1978 roku zdobyła Mont Everest) opisuje dzieje Jana Pawła II od 21 października 1978 roku do 1 grudnia 1989 roku. Rozpoczyna się przygotowaniami na Mszę świętą inauguracyjną, na której padły znane słowa „Nie lękajcie się. Otwórzcie Chrystusowi swoje serca”. Dzień później następuje pierwsza audiencja generalna, która zarazem była „pożegnaniem z ojczyzną”. Z każdą kolejną kartką poznajemy codzienne życie papieża. To nie tylko pielgrzymki, podczas których głosił ludziom Dobrą Nowinę. To też kolejne encykliki, beatyfikacje i kanonizacje, wypady w góry, wakacje w letniej rezydencji Castel Gandolfo, drżenie o losy własnej ojczyzny. To zamach na głowę Kościoła Katolickiego oraz jego rekonwalescencja w poliklinice Gemelli. To spotkania z ludźmi nauki, siostrą Teresą z Kalkuty, czy też wybaczenie swojemu niedoszłemu zabójcy, Alemu Agczy. Z uwagą śledzimy jego przygotowania do kolejnych pielgrzymek oraz same wyprawy do najdalszych zakątków świata. Ostatni fragment tej części książki nawiązuje do spotkania papieża z rosyjskim politykiem, Michaiłem Gorbaczowem. Spotkania, które dało nadzieję na pojednanie się kościoła zachodniego, ze wschodnim. Tak mało brakowało, aby do niego doszło.
Są fragmenty w książce które wzruszają do łez. Bardzo poruszyła mnie scena pożegnania umierającego prymasa Stefana Wyszyńskiego z leżącym po zamachu papieżem. Tak samo historia małego, zaledwie czteroletniego chłopca zmagającego się z wirusem HIV, który został spontanicznie przytulony przez papieża. Uśmiech na twarzy wywołała natomiast scena spotkania papieża z rodziną małego Albercika, którego wyzdrowienie przyczyniło się do kanonizacji brata Alberta Chmielowskiego, z którym Karol Wojtyła był tak bardzo związany – to przecież pod wpływem jego biografii postanowił zostać księdzem. Podczas pierwszej pielgrzymki do Polski poznajemy też młodego maturzystę Piotra, który przychodzi na Plac Zwycięstwa, aby uczestniczyć w pamiętnej Mszy świętej w wigilię święta Zesłania Ducha Świętego. Od tej pory chłopak będzie brał udział we wszystkich pielgrzymkach papieża do ojczyzny oraz w większości Światowych Dni Młodzieży ogłoszonych przez Ojca Świętego.
Kompozycja książki nieco różni się od poprzednich części. Oprócz autentycznych słów papieża wprowadzających do każdego rozdziału, pojawiły się też daty i nazwy miejsc, w których aktualnie dzieje się akcja. Myślę, że jest to doskonały pomysł, a za razem pomoc, aby czytelnik zorientował się w czasie i przestrzeni. Pojawiają się też specjalne wkładki ze zdjęciami papieża w różnych sytuacjach, najczęściej przedstawianych na łamach książki. Poza tym, podobnie jak w „Lolku. Wujku Karolu. Biskupie Wojtyle. Polskich latach papieża” oraz „Habemus Papam” główne tło powieści tworzą dialogi, które nawiązują do tych, które zostały przeprowadzone naprawdę.
Czytając książkę trochę żałowałam, że jest to przedostatnia część(bo według mnie książka „Cuda Jana Pawła II” raczej się nie zalicza do całego cyklu). Książki pana Pawła naprawdę dobrze się czyta i na pewno wydane na nie pieniądze, nie zostały wyrzucone w błoto!
Po przeczytaniu książek „Lolek. Wujek Karol. Biskup Wojtyła. Polskie lata papieża” oraz „Habemus papam” przyszła kolej na kolejną książkę przedstawiającą dalsze dzieje Karola Wojtyły, już po wyborze na piastowanie Stolicy Piotrowej.
Trzecia część cyklu napisanego przez Pawła Zuchniewicza, a opowiadającej o tym niezwykłym człowieku, który stał się autorytetem dla wielu...
2022-01-08
Czy w warszawskim getcie było miejsce na zabawę i śmiech. Jak wielką tajemnicę może skrywać niepozorny, zniszczony już płaszcz? Przechowywany przez wiele lat w kącie szafy czekał, aż stary już Mika sięgnie po niego i skrywane w nim skarby. Impulsem do tego jest spacer sędziwego staruszka wraz z wnuczkiem, Dannym po ulicach Nowego Jorku i zobaczenie afisza zachęcającego do obejrzenia sztuki o małym lalkarzu z warszawskiego getta. Po powrocie do domu prosi wnuka o to, żeby wyciągnął z szafy tajemnicze pudło, wyciąga płaszcz i pacynki i rozpoczyna snuć opowieść.
Rok przed wybuchem II wojny światowej dziadek Miki zostaje profesorem matematyki na Uniwersytecie Warszawskim. Z tej okazji postanawia sprawić sobie elegancki płaszcz. Nie cieszy sie jednak długo z tej zaszczytnej posady - wkrótce rozpoczynają się represje wobec Żydów i zostaje usunięty z grona pracowników uczelni. Wkrótce ze szkoły zostaje usunięty też czternastoletni Mika, a całą trzyosobową rodzinę umieszczono w getcie. Kiedy wydaje się, że nic złego nie może ich już spotkać, dziadek Miki zostaje zastrzelony na ulicy. Chłopcu udaje się ściągnąć ukochany płaszcz dziadka z jego martwego ciała, a w jednej z licznych kieszeni znajduje klucz do tajemniczej komórki, w której dziadek spędzał całe dnie. Kiedy ją otworzył, jego oczom ukazała się kolekcja pacynek. Wraz z przybyłą spod Krakowa kuzynką Ellią dają przedstawienia w getcie, wzbudzając uśmiech na twarzach dzieci w domu dziecka, w szpitalach i na ulicach. Któregoś dnia odgrywa małą scenkę przed niemieckim oficerem, ratując w ten sposób nieznaną kobietę. Max dostrzega talent chłopca i zabiera go do koszar, gdzie nakazuje mu wystawienie przedstawienia dla jego kompanów. Wkrótce okazuje się, że obszerny płaszcz znajduje jeszcze jedno zastosowanie. Chociaż Mike dużo ryzykuje, decyduje się pod nim przemycić kilka maluchów. Tymczasem sytuacja w getcie robi się coraz bardziej napięta. W pewnym momencie Max rozstaje się z chłopcem, a na pożegnanie dostaje ukochaną pacynkę Miki - królewicza. To ona stanie się jego towarzyszem niewoli podczas zsyłki na Syberię i jedynym przyjacielem podczas ucieczki z obozu. To o nią będzie dbał niczym o największy skarb. Przed śmiercią poprosi swoich bliskich, aby spróbowali odszukać chłopca-lalkarza imieniem Mika...
Książka pochłonęła mnie bez reszty. Całym sercem byłam przy Mice, który, chociaż sam doznał okrucieństwa getta, znalazł sposób, aby chociaż na chwilę umilić los jego mieszkańców. Imponowała mi jego odwaga, kiedy przybywał do drugiego człowieka. Ileż musiał mieć w sobie odwagi, kiedy przemycał pod płaszczem dzieci, niczym skarby. Żal mi też było Maxa - może i był bezwzględnym Niemcem, ale i pokazał swoją ludzką twarz. W dodatku jako jeden z nielicznych w gułagu potrafił dostrzec i zrozumieć popełnione przez siebie i innych niemieckich żołnierzy, błędy. To dowód, aby nie oceniać wszystkich jedną miarą. Zachwycił mnie też sam płaszcz, z niezliczoną ilością kieszonek i schowków tak, że można było w nich niepostrzeżenie schować wiele rzeczy. W getcie takie rozwiązanie było bardzo praktyczne, nie tylko ze względu na możliwość przeniesieniu w nich kilku małych pacynek.
Czy w warszawskim getcie było miejsce na zabawę i śmiech. Jak wielką tajemnicę może skrywać niepozorny, zniszczony już płaszcz? Przechowywany przez wiele lat w kącie szafy czekał, aż stary już Mika sięgnie po niego i skrywane w nim skarby. Impulsem do tego jest spacer sędziwego staruszka wraz z wnuczkiem, Dannym po ulicach Nowego Jorku i zobaczenie afisza zachęcającego do...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-03-01
Książek biograficznych na temat Karola Wojtyły powstało bardzo dużo. Większość z nich jest jednak pozbawionymi fabuły suchymi faktami z życia tego wielkiego Polaka, które powtarzają się w każdej z nich. Pan Paweł Zuchniewicz poszedł krok do przodu – do suchych faktów historycznych dodał akcję, dialogi, opisy miejsc i sytuacji. Dzięki temu powstała niezwykła saga opowiadająca o skromnym chłopcu z malutkich Wadowic, który w wieku 58 lat został głową kościoła katolickiego.
Z twórczością Pawła Zuchniewicza po raz pierwszy spotkałam się w 2011 roku, kiedy odsłuchałam audiobooka właśnie zatytułowanego „Młode lata papieża. Lolek”. Byłam nim oczarowana. Kilka miesięcy później, podczas nabożeństw roratnich motywem przewodnim była biografia błogosławionego już Jana Pawła II, napisana właśnie przez pana Pawła. Chociaż była ona przeznaczona dla dzieci, znalazłam w niej wiele zdań, które usłyszałam wcześniej na nagraniu. Z czasem w moim domu pojawiło się pięć książek, które tworzą biografię papieża Polaka – od narodzin w nieznanym miasteczku niedaleko Krakowa, aż po cuda, jakie się działy za jego przyczyną.
Pierwsza część cyklu, powstała z połączenia dwóch książek, nosi tytuł „Lolek, Wujek Karol, biskup Wojtyła. Polskie lata papieża”(połączone książki to „Młode lata papieża. Lolek” oraz „Wujek Karol. Kapłańskie lata papieża”). Jak można wywnioskować z tytułu, opowiada o pierwszych 38 latach życia Karola Wojtyły. Akcja zaczyna się 18 maja 1920 roku w Wadowicach. Edmund i Emilia Wojtyłowie mają już jednego syna – niespełna czternastoletniego Edmunda, doskonałego ucznia miejskiego gimnazjum. Emilia jest jednak w ciąży. Tego dnia rodzi się malutki chłopczyk, który w przyszłości przyniesie tyle chluby swojemu narodowi. Mija kilka lat. Umiera matka Karolka, trzy lata później ukochany brat. Mimo to chłopiec nie traci pogody ducha – świetnie się uczy, spędza czas z przyjaciółmi, zdaje do gimnazjum, służy do Mszy świętej, gra w szkolnym teatrze amatorskim, wspina się po górach. Zdana w 1938 roku matura otwiera mu drogę na studia. W wakacje przeprowadza się z ojcem do Krakowa, gdzie zaczyna studiować polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, jednocześnie w dalszym ciągu gra w teatrze. Szczęśliwe życie przerywa wojna. Lolek zmuszony jest przerwać studia i rozpocząć pracę w fabryce w Solvayu. Dwa lata po jej wybuchu chłopaka spotyka kolejna tragedia – umiera mu ojciec. Osamotniony Lolek szuka ukojenia w kościele. Spotyka tam niezwykłego mistyka, krawca Jana Tyranowskiego, który raz po raz podrzuca mu książki religijne, za których przyczyną Lolek decyduje się na zmianę studiów na teologiczne. Po „czarnej niedzieli” sierpnia wszyscy klerycy znajdują schronienie w Pałacu Biskupim. Wreszcie 2 listopada 1946 roku Lolek zostaje wyświęcony na kapłana. Stało się to pół roku wcześniej niż jego koledzy – biskup chciał aby dobrze zapowiadający się ksiądz kontynuował studia w Wiecznym Mieście. Jedzie tam z swoim przyjacielem z seminarium Stanisławem Starowieyskim. Chociaż mają bardzo dużo nauki, znajdują czas na wycieczki po Włoszech, a także Europie. Po powrocie do kraju ksiądz Karol dostaje posadę wikariusza w parafii w Niegowici. Już od samego początku wzbudza sympatię wśród parafian – pomaga chłopom w młócce, zakłada teatr, uczy dzieci katechezy, a nawet wychodzi z inicjatywą zbudowania murowanej świątyni w miejsce drewnianej. Nie dane mu jest jednak „nadzorowanie” budowy. Zostaje skierowany do kościoła świętego Floriana, a następnie świętej Katarzyny w Krakowie. Ujawniają się wówczas jego zdolności do pracy z młodzieżą akademicką – prowadzi dla nich wykłady, zabiera na wycieczki w góry i na Mazury, z czasem obejmuje funkcję wykładowcy na KUL-u. Podczas jednego z wakacyjnych wypadów na kajaki zostaje wezwany do Warszawy, gdzie dowiaduje się, że został powołany na biskupa pomocniczego Krakowa. Po przyjęciu nominacji, jak gdyby nigdy nic, wraca do swoich studentów na Mazury. Oni jednak już wiedzą, że nic nie będzie takie jak kiedyś…
Ale książka Pawła Zuchniewicza to nie tylko biografia jednego z najwybitniejszych Polaków. Autor przenosi nas do Warszawie, gdzie w 1920 roku przebywał nuncjusz Stolicy Apostolskiej, Ambrogio Ratti, późniejszy papież Pius XI. Trzynaście lat później przenosimy się do Castel Gandolfo, gdzie malowano freski związane z Polską – „Obronę Częstochowy” oraz „Cud nad Wisłą”. Po wojnie przenosimy się do Wadowic, gdzie w więzieniu siedzi komendant obozu w Oświęcimiu, Rudolf Hoss. Współcierpimy z Janem Tyranowskim, kiedy szykuje się na ostatnią drogę w szpitalnym łóżku. Jesteśmy przy łóżku umierającego kardynała Adama Sapiehy oraz towarzyszymy aresztowanemu prymasowi Stefanowi Wyszyńskiemu. W końcu poznajemy papieża Jana XXIII, który chce zwołać sobór Watykański.
Autor opierał fabułę książki na prawdziwych wydarzeniach, które trochę „poprawił” na jej potrzeby. Chodzi tutaj głównie o rozmowy bohaterów. Nie ujmuje to jednak niezwykłości powieści. Co więcej, w wielu miejscach znajdują się autentyczne wypowiedzi i teksty Karola Wojtyły, a nawet fragmenty jego twórczości. To kolejna cecha, która wyróżnia ją spośród innych biografii, Jana Pawła II. To doskonała pozycja, aby poznać życiorys przyszłego świętego.
Książek biograficznych na temat Karola Wojtyły powstało bardzo dużo. Większość z nich jest jednak pozbawionymi fabuły suchymi faktami z życia tego wielkiego Polaka, które powtarzają się w każdej z nich. Pan Paweł Zuchniewicz poszedł krok do przodu – do suchych faktów historycznych dodał akcję, dialogi, opisy miejsc i sytuacji. Dzięki temu powstała niezwykła saga...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-05-09
Dziewięć lat... Tylko tyle dane było spędzić na Ziemi małemu Manuelowi Fodera z Włoch. Większość tego czasu spędził na szpitalnym oddziale, walcząc z nowotworem wieku dziecięcego - neuroblastomą. Jednak jak sam twierdził - jego choroba była darem od Boga, dzięki któremu miał ewangelizować swoje otoczenie.
Manuel był najmłodszym dzieckiem Enzy i Peppe Fodera. Do czwartego roku życia rozwijał się jak dzieci w jego wieku. Jednak pewnego letniego dnia chłopiec zaczął odczuwać dokuczliwy ból w nodze, do tego dochodzi gorączka. Szereg badań nie pozostawia złudzeń - to nowotwór i tylko 10% szans na wyleczenie. Dla Manuela rozpoczyna się uporczywe, wyniszczające leczenie. Kolejne cykle chemioterapii nie tylko wyniszczają jego drobne ciało, ale i uniemożliwiają mu np. chodzenie do szkoły. On jednak ma swoją "tajną broń" - to modlitwa i opowiadanie wszystkim dookoła o dobroci Pana Boga względem każdego człowieka. Przynajmniej raz dziennie stara się zajść do szpitalnej kaplicy, aby poadorować Najświętszy Sakrament, w miarę możliwości każdego dnia przyjmuje Komunię Świętą. Sam układa modlitwy, które następnie rozdaje dzieciom leżącym w szpitalu, ich rodzicom i znajomym. Koresponduje z wieloma biskupami, a nawet papieżem Benedyktem XVI, nazywając ich swoimi przyjaciółmi. Zaś swoje cierpienie ofiarowuje za tych, którzy tego najbardziej potrzebują.
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam zapowiedź książki o Manuelu i przeczytałam jej fragment, całym sercem zapragnęłam ją mieć. Tym bardziej, że zadziwiające jest, iż tak małe dziecko może być aż tak dojrzałe pod względem swojej wiary. Do swojej Pierwszej Komunii Świętej przystąpił w wieku 6 lat, do bierzmowania - zaledwie dwa lata później. Po każdym przyjęciu Ciała Chrystusa pogrążał się w długiej rozmowie z Bogiem, podczas której dostawał od niego wskazówki odnośnie swojej "misji Światła". Pisał rozważania i listy zachęcające do rozmowy z Bogiem. A z drugiej strony, jak każdy mały, chory chłopiec, miewał i chwile trudności, robił psikusy, droczył się z mamą. To autentyczna historia, która działa się stosunkowo niedawno - dzielny "wojownik Świata" zmarł dekadę temu, w lipcu 2010 roku, zaledwie miesiąc po swoich dziewiątych urodzinach.
Chociaż na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że jest to książka przepełniona cierpieniem, to muszę Was zmartwić - zdecydowanie przeważa w niej miłość i zaufanie do Boga i do planu, jaki przygotował Manuela. Aż chciałoby się po jej lekturze powiedzieć, bez odrobiny przesady, Manuela, który był świętym już za życia.
Dziewięć lat... Tylko tyle dane było spędzić na Ziemi małemu Manuelowi Fodera z Włoch. Większość tego czasu spędził na szpitalnym oddziale, walcząc z nowotworem wieku dziecięcego - neuroblastomą. Jednak jak sam twierdził - jego choroba była darem od Boga, dzięki któremu miał ewangelizować swoje otoczenie.
Manuel był najmłodszym dzieckiem Enzy i Peppe Fodera. Do czwartego...
2017-12-09
Wspaniale jest wrócić do przemówień wygłoszonych przez papieża Franciszka podczas Światowych Dni Młodzieży w Krakowie i na nowo odkrywać ich sens. Dodatkowo w książce został umieszczony pierwotny tekst rozważań Drogi Krzyżowej, co dodatkowo wzmacnia jej przekaz. Po prostu chce się czytać!
Wspaniale jest wrócić do przemówień wygłoszonych przez papieża Franciszka podczas Światowych Dni Młodzieży w Krakowie i na nowo odkrywać ich sens. Dodatkowo w książce został umieszczony pierwotny tekst rozważań Drogi Krzyżowej, co dodatkowo wzmacnia jej przekaz. Po prostu chce się czytać!
Pokaż mimo to
Podróżowanie w czasoprzestrzeni zawsze fascynowało i fascynuje w dalszym ciągu ludzi. Chcieliśmy cofnąć się do przeszłości, aby zmienić niektóre wydarzenia w naszym życiu, jak również przenieść się do przyszłości, żeby zobaczyć co nas czeka. Powstało też wiele filmów na ten temat, jak na przykład słynna trylogia „Powrót do przyszłości”. Na razie takie podróżowanie w czasie jest jedynie mrzonką, nie wykluczone jednak, że kiedyś powstanie wehikuł czasu. Na przykład taki jak w „Arce czasu” autorstwa Marcina Szczygielskiego. Jej głównemu bohaterowi udało się przenieść do przyszłości, by następnie wrócić do czasów, w których faktycznie żył.
Wyobraźcie sobie, że macie zaledwie osiem lat i mieszkacie w zamkniętej murem dzielnicy, której nie wolno Wam opuścić. Nie chodzicie do szkoły, ponieważ wszystkie zostały zamknięte kilka lat wcześniej. Często nie macie co jeść, a strach o jutro na zawsze wkroczył w Wasze krótkie życie. W końcu nie macie też rodziców, a przynajmniej nie przy sobie. Ale macie dziadziusia, który dba o Was w tych trudnych chwilach, niekiedy przejmując rolę nauczyciela, a także książki wypożyczane z biblioteki w cenie 5 złotych na miesiąc. Tak najkrócej można przedstawić życie małego chłopca o imieniu Rafał, którego dzieciństwo przypadło na czasy II wojny światowej. Z powodu swojego żydowskiego pochodzenia zostaje zamknięty w getcie warszawskim wraz z dziadziusiem. Rodzice chłopca przepadli gdzieś w wojennej zawierusze, dla Rafała wyjechali jednak do Afryki. Pewnego razu bibliotekarka z biblioteki działającej na terenie getta wypożycza chłopcu „Wehikuł czasu”, książkę opowiadającą o podróżowaniu w czasoprzestrzeni. Rafał z zapałem czyta lekturę. Tymczasem sytuacja w getcie staje się coraz bardziej napięta, chłopiec z dziadkiem musi przenieść się do mniejszego pokoju. Dziadek, przeczuwając zbliżającą się zagładę, postanawia przeprowadzić chłopca na drugą stronę getta. Aby tego dokonać poświęca przedmiot swoich dochodów – skrzypce, dzięki którym zarabia na życie. Chłopiec zostaje ukryty w zniszczonym ogrodzie zoologicznym. Tam, będąc w gorączce, odbywa pierwszą podróż w czasie. Z czasem poznaje Emanuela i sąsiadkę z kamienicy, w której mieszkał w getcie – Lilkę, a także szopa-pracza o imieniu Miksiu oraz szakala Bursztyna. Dzieci wspierają się w przetrwaniu w tych trudnych czasach, niejednokrotnie podbierając warzywa z ogródków działkowych znajdujących się na terenie zoo. Emanuel buduje też arkę, którą dzieci chcą odpłynąć z opanowanej wojną stolicy. Tuż przed wypłynięciem Rafał wraca do getta, zobaczyć czy z dziadziusiem wszystko w porządku. Uspokojony dołącza do swoich przyjaciół. Ich wyprawa ma jednak zupełnie inny przebieg, niźliby się tego spodziewali.
Książka, chociaż porusza niezwykle trudny temat, napisana jest w sposób optymistyczny. Występuje w niej narrator pierwszoosobowy, dzięki czemu poznajemy rzeczywistość z perspektywy samego Rafała. Malec, chociaż jest bystry i inteligentny, wyraźnie nie do końca zdaje sobie sprawę z tragedii, której stał się świadkiem. Wszystko dzięki dziadkowi oraz wypożyczanych z biblioteki książek. Zresztą od dziadka i wnuka bije niesamowita miłość, jeden bardzo troszczy się o drugiego. Nawet po wydostaniu się z getta, Rafał nie przestaje myśleć o swoim opiekunie. Równie silna więź łączy go ze Stellą, a także Emanuelem i Lilką. Pozytywnie zaskoczył mnie koniec książki, kiedy okazało się, że wszyscy ocaleli, zaś po kilkudziesięciu latach pewien staruszek zobaczył w zoo siebie sprzed 70 lat, co uwierzytelniło fakt, że naprawdę odbył podróż w czasie.
Temat holokaustu jest niezwykle trudny do przekazania dorosłym, a co tu dopiero mówić o opowiedzeniu go dzieciom. Tymczasem Marcin Szczygielski mistrzowsko opracował ten temat. Język książki jest prosty i zrozumiały, trudniejsze słowa przystępnie wyjaśnione, zaś cała akcja ujmująca za serce. Nie da się jej przerwać czytać ot tak sobie, ponieważ od razu pojawia się pytanie: i co dalej? Dodatkowym atutem powieści są dwie mapki przedstawiające plan getta warszawskiego oraz ogrodu zoologicznego wraz z zaznaczonymi ważniejszymi miejscami dla Rafała, jak również trasami jego drogi. Dzięki temu mieszkańcy stolicy mogą wczuć się w głównego bohatera powieści. Bohatera, który na koniec okazuje się postacią autentyczną…
Podróżowanie w czasoprzestrzeni zawsze fascynowało i fascynuje w dalszym ciągu ludzi. Chcieliśmy cofnąć się do przeszłości, aby zmienić niektóre wydarzenia w naszym życiu, jak również przenieść się do przyszłości, żeby zobaczyć co nas czeka. Powstało też wiele filmów na ten temat, jak na przykład słynna trylogia „Powrót do przyszłości”. Na razie takie podróżowanie w czasie...
więcej Pokaż mimo to