-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać385
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
2024-01-27
2023-10-11
2023-04-19
2022-10-17
2022-07-04
2022-06-09
2022-05-26
2022-01-08
Czy w warszawskim getcie było miejsce na zabawę i śmiech. Jak wielką tajemnicę może skrywać niepozorny, zniszczony już płaszcz? Przechowywany przez wiele lat w kącie szafy czekał, aż stary już Mika sięgnie po niego i skrywane w nim skarby. Impulsem do tego jest spacer sędziwego staruszka wraz z wnuczkiem, Dannym po ulicach Nowego Jorku i zobaczenie afisza zachęcającego do obejrzenia sztuki o małym lalkarzu z warszawskiego getta. Po powrocie do domu prosi wnuka o to, żeby wyciągnął z szafy tajemnicze pudło, wyciąga płaszcz i pacynki i rozpoczyna snuć opowieść.
Rok przed wybuchem II wojny światowej dziadek Miki zostaje profesorem matematyki na Uniwersytecie Warszawskim. Z tej okazji postanawia sprawić sobie elegancki płaszcz. Nie cieszy sie jednak długo z tej zaszczytnej posady - wkrótce rozpoczynają się represje wobec Żydów i zostaje usunięty z grona pracowników uczelni. Wkrótce ze szkoły zostaje usunięty też czternastoletni Mika, a całą trzyosobową rodzinę umieszczono w getcie. Kiedy wydaje się, że nic złego nie może ich już spotkać, dziadek Miki zostaje zastrzelony na ulicy. Chłopcu udaje się ściągnąć ukochany płaszcz dziadka z jego martwego ciała, a w jednej z licznych kieszeni znajduje klucz do tajemniczej komórki, w której dziadek spędzał całe dnie. Kiedy ją otworzył, jego oczom ukazała się kolekcja pacynek. Wraz z przybyłą spod Krakowa kuzynką Ellią dają przedstawienia w getcie, wzbudzając uśmiech na twarzach dzieci w domu dziecka, w szpitalach i na ulicach. Któregoś dnia odgrywa małą scenkę przed niemieckim oficerem, ratując w ten sposób nieznaną kobietę. Max dostrzega talent chłopca i zabiera go do koszar, gdzie nakazuje mu wystawienie przedstawienia dla jego kompanów. Wkrótce okazuje się, że obszerny płaszcz znajduje jeszcze jedno zastosowanie. Chociaż Mike dużo ryzykuje, decyduje się pod nim przemycić kilka maluchów. Tymczasem sytuacja w getcie robi się coraz bardziej napięta. W pewnym momencie Max rozstaje się z chłopcem, a na pożegnanie dostaje ukochaną pacynkę Miki - królewicza. To ona stanie się jego towarzyszem niewoli podczas zsyłki na Syberię i jedynym przyjacielem podczas ucieczki z obozu. To o nią będzie dbał niczym o największy skarb. Przed śmiercią poprosi swoich bliskich, aby spróbowali odszukać chłopca-lalkarza imieniem Mika...
Książka pochłonęła mnie bez reszty. Całym sercem byłam przy Mice, który, chociaż sam doznał okrucieństwa getta, znalazł sposób, aby chociaż na chwilę umilić los jego mieszkańców. Imponowała mi jego odwaga, kiedy przybywał do drugiego człowieka. Ileż musiał mieć w sobie odwagi, kiedy przemycał pod płaszczem dzieci, niczym skarby. Żal mi też było Maxa - może i był bezwzględnym Niemcem, ale i pokazał swoją ludzką twarz. W dodatku jako jeden z nielicznych w gułagu potrafił dostrzec i zrozumieć popełnione przez siebie i innych niemieckich żołnierzy, błędy. To dowód, aby nie oceniać wszystkich jedną miarą. Zachwycił mnie też sam płaszcz, z niezliczoną ilością kieszonek i schowków tak, że można było w nich niepostrzeżenie schować wiele rzeczy. W getcie takie rozwiązanie było bardzo praktyczne, nie tylko ze względu na możliwość przeniesieniu w nich kilku małych pacynek.
Czy w warszawskim getcie było miejsce na zabawę i śmiech. Jak wielką tajemnicę może skrywać niepozorny, zniszczony już płaszcz? Przechowywany przez wiele lat w kącie szafy czekał, aż stary już Mika sięgnie po niego i skrywane w nim skarby. Impulsem do tego jest spacer sędziwego staruszka wraz z wnuczkiem, Dannym po ulicach Nowego Jorku i zobaczenie afisza zachęcającego do...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-09-27
Jednym z moich ulubionych motywów literackich jest holokaust. Lubię czytać o codziennym życiu w gettach, obozach koncentracyjnych, czy też tych, którym udało się w jakiś sposób uciec z któregoś z tych "ośrodków odosobnienia". "Dwa światła" opowiadają o tym ostatnim.
Akcja książki rozpoczyna się w marcu 1955 roku, kiedy emerytowany nauczyciel muzyki, Edward Sokołowski, dowiaduje się, że jego dawny uczeń Andrzej Czajkowski, wygrywa prestiżowy Konkurs Chopinowski. Wiadomość uruchamia w staruszku serię wspomnień. Wraca swoją pamięcią do grudniowego dnia sprzed dwudziestu lat, kiedy jedna z jego najlepsza uczennica, Felicja, urodziła synka. Dano mu na imię Robert, czyli "ten, który jest sławny". Wkrótce wybucha II wojna światowa. Jednak zanim to nastąpiło, jeden z przyjaciół Sokołowskiego, Arne Hofer, popełnia samobójstwo. Profesor traci chęć życia, przez co przestaje grać. W Warszawie powstaje getto, w którym zostają zamknięci m.in. Felicja z matką, konkubentem i małym Robertem. Natomiast w mieszkaniu Sokołowskich ulokowany jest punkt pomocy przemyconym z getta Żydom. Pewnego dnia trafia do nich wyprowadzony z dzielnicy żydowskiej Andrzejek wraz z babcią Janiną. Sokołowscy wiedzą, że to syn i matka Felicji. Edward szybko przenosi chłopca w świat muzyki, a mały Andrzej okazuje się wyjątkowo pojętnym uczniem. Nauczyciel nie tylko odzyskuje dawną radość życia, ale i wierzy w to, że chłopiec kiedyś stanie się kimś sławnym.
"Dwa światła" to piękna i wzruszająca opowieść o tym, że muzyka właściwie zawsze dawała ludziom wytchnienie, nawet w trudnych czasach wojennej zawieruchy. W książce widzimy, że niejako pozwalała ona Andrzejowi zapomnieć o tym, co działo się za murami getta. Mogłoby się wydawać, że małe dzieci nic z tego nie rozumiały. Tymczasem one widziały dużo więcej, o czym świadczy cały rozdział napisany z punktu widzenia siedmiolatka. Szczęśliwy zbieg okoliczności sprawia, że chłopiec, chociaż musi się rozstać z ukochaną matką, trafia pod opiekuńcze skrzydła Edwarda, który za wszelką cenę chce rozwinąć niesamowity talent chłopca. Jak widać w prologu, udało mu się to, chociaż Andrzej nie umiał tego docenić, niestety.
Jednym z moich ulubionych motywów literackich jest holokaust. Lubię czytać o codziennym życiu w gettach, obozach koncentracyjnych, czy też tych, którym udało się w jakiś sposób uciec z któregoś z tych "ośrodków odosobnienia". "Dwa światła" opowiadają o tym ostatnim.
Akcja książki rozpoczyna się w marcu 1955 roku, kiedy emerytowany nauczyciel muzyki, Edward Sokołowski,...
2021-07-19
Podczas II Wojny Światowej Niemcy chcieli nie tylko pozbawić życia wszystkich "podludzi", ale też zniszczyć wytworzone przez nich dobra kulturowe. Więźniom przywożonym do obozów koncentracyjnych zabierano wszystko, łącznie z zabranymi ze sobą książkami. Aż trudno uwierzyć, że w Birkenau istniał księgozbiór złożony zaledwie z ośmiu pozycji, pieszczotliwie przechowywany i ukrywany przed wrogimi oczami i dłońmi. Ta niesamowita historia nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby Iturbe nie przeczytał wspomnień Ota Krausa. W ten sposób natrafił na jego żonę, Ditę Kraus, która z chęcią podzieliła się z nim swoimi wspomnieniami. Połączone z fikcją literacką stworzyły magiczną powieść o ocaleniu fragmentu ludzkiej kultury tam, gdzie z pozoru jest to niemożliwe - "Bibliotekarkę z Auschwitz".
Nastoletnia Dita mieszka wraz z kochającymi rodzicami w przedwojennej Pradze. Jej szczęśliwe dzieciństwo zostaje przerwane z chwilą, kiedy do miasta wkraczają naziści. Wkrótce wybucha druga wojna światowa, a kolejne represje zmuszają rodzinę najpierw do przeprowadzki do wydzielonej dzielnicy w stolicy, następnie do getta w Terezinie(gdzie pomagała bibliotekarce rozwozić książki pomiędzy domami), aż po obozy koncentracyjne w Brzezince i Bergen Belsen.
Wraz z dotarciem do okraszonego złą sławą Oświęcimia, dziewczynka ma wrażenie, że trafiła do piekła. Rozdzielona na noc z ukochanym ojcem stara się odnaleźć w nowej rzeczywistości, pełnej głodu, strachu i niepewności kolejnego dnia. Jakież jest zdziwienie nowego transportu, kiedy okazuje się, że w jednym z bloków(konkretnie w bloku 31) zorganizowana została szkoła(chociaż oficjalnie była to ochronka dla dzieci pracujących rodziców). Zarządzał nią Fredy Hirsch, młody chłopiec, którego Dita znała z widzenia z poprzednich miejsc przesiedlenia. I on ją pamiętał, a w szczególności utkwiła mu scena z terezińskiego getta, kiedy po ulicach pchała wózek z książkami. Być może dlatego dostała szczególne zadanie. Z powodu swojego wieku nie mogła być uczestnikiem zajęć w ochronce, jednak mógł ją zatrudnić jako bibliotekarkę odpowiedzialną za zbiorek książek, przechowywanych w ukryciu pod deskami baraku. Oświęcimski zbiór liczył zaledwie osiem pozycji - zniszczone książki, w których brakowało wielu kartek, traktowano jako niezwykły skarb, wypożyczany na odbywające się w małych grupkach prowizoryczne lekcje. Dla dzieci stanowiły cały świat, były nie tylko pomocą dydaktyczną, ale i ostoją w otaczającym ich świecie.
Książka zachwyciła mnie od pierwszej strony. Najbardziej podobały mi się opisy zajęć w szkole. Z jaką determinacją nauczyciele przekazywali wiedzę swoim podopiecznym, a w razie zagrożenia - rzucali wszystko i udawali że prowadzą zwyczajne zajęcia zajmujące czas najmłodszym mieszkańcom obozu. Takim zagrożeniem był chociażby doktor Josef Mengele, który lubił przychodzić do baraku 31 i wybierać dzieci do swoich eksperymentów medycznych. To on, podczas jednej z rewizji, zauważa nienaturalne zachowanie Dity, która chowa pod sukienką "księgozbiór". Prawdopodobnie gdyby nie zwrócenie na siebie uwagi rewidujących przez profesora Morgensterna, obozowego dziwaka łapiącego płatki śniegu w siatkę na motyle, wszystko by się wydało. Na szczęście nikt nie przeszukał nastolatki, chociaż na odchodnym dziewczyna usłyszała, że lekarz będzie miał na nią oko. Od tego momentu Dita sama nie wie komu może ufać, a na kogo powinna uważać. W książce najbardziej wzruszyła mnie scena, kiedy wieczorem ojciec wziął Ditę na tyły baraku i zaczął przerabiać z nią, jak w praskim mieszkaniu, zagadnienia z geografii. Tak, jakby nic dookoła się nie działo, aby to wszystko było tylko ułudą.
Ale może to właśnie ta pozorna ułuda oraz kreowanie rzeczywistości sprawiło, że dzieciom łatwiej było to wszystko przetrwać? Wszak wsłuchując się w opowieści o "Czarodziejskiej podróży" czy też historie o Narodzie Wybranym wyobrażali sobie, że sami uczestniczą w tych wydarzeniach. I nawet jeżeli jest to tylko wytwór wyobraźni autora, to nie sposób było uśmiechnąć się, czytając te sceny.
Podczas II Wojny Światowej Niemcy chcieli nie tylko pozbawić życia wszystkich "podludzi", ale też zniszczyć wytworzone przez nich dobra kulturowe. Więźniom przywożonym do obozów koncentracyjnych zabierano wszystko, łącznie z zabranymi ze sobą książkami. Aż trudno uwierzyć, że w Birkenau istniał księgozbiór złożony zaledwie z ośmiu pozycji, pieszczotliwie przechowywany i...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-05-13
Ostatnimi czasy coraz więcej faktów historycznych wychodzi na jaw. Duża w tym zasługa odtajniania archiwów, szczególnie tych z okresu II wojny światowej. Chociaż mam wrażenie, że historia opisana przez Maxa Morgana-Wittsa oraz Gordona Thomasa nie była całkowicie nieznana, wszak powstał o niej nawet film fabularny.
Był maj 1939 roku. Za kilka miesięcy miała się rozpocząć II wojna światowa. Ale już teraz w Niemczech antysemityzm przybiera na sile. Społeczność Syjonistyczna organizuje rejs transatlantykiem St. Louis, który ma odtransportować prawie 1000 niemieckich Żydów do stolicy Kuby - Hawany. Niestety, kiedy statek dociera na miejsce okazuje się to niemożliwe. W dodatku prezydent Roosevelt drastycznie zmniejszył ilość Żydów, jaką mogą w przededniu wojny przyjąć Stany Zjednoczone. Rozpoczyna się walka z czasem połączona z nadzieją, że jednak uda się uratować płynących na pokładzie ludzi przed najgorszym.
Książkę tą czytałam po raz drugi. I po raz drugi nie mogłam uwierzyć w to, że jest ona opisana na faktach autentycznych. Tym bardziej, że bardzo interesuje mnie zarówno judaistyka, jak i zjawisko holokaustu. Wiele z płynących tym transatlantykiem ludzi zginęło podczas II wojny światowej. A przecież mogli uniknąć tego losu, gdyby tylko wysiedli w kubańskim, albo którymś z ametykańskich portów. A tymczasem zostali skazani na zagładę...
Ostatnimi czasy coraz więcej faktów historycznych wychodzi na jaw. Duża w tym zasługa odtajniania archiwów, szczególnie tych z okresu II wojny światowej. Chociaż mam wrażenie, że historia opisana przez Maxa Morgana-Wittsa oraz Gordona Thomasa nie była całkowicie nieznana, wszak powstał o niej nawet film fabularny.
Był maj 1939 roku. Za kilka miesięcy miała się rozpocząć II...
2020-06-25
Przeczytałam książkę i jestem do głębi nią poruszona. Ile miłości musiało być w nastoletnim Fritzu, aby dobrowolnie zgłosić się do transportu wyruszającego do Auschwitz, którym miał odjechać jego ukochany tata.
Gustav jest Żydem polskiego pochodzenia. Wraz z rodziną mieszka w Austrii. Mężczyzna utrzymuje ją z tapicerstwa, którym się trudni. Czasami w pracy pomaga mu jego nastoletni syn, Fritz. Widać, że z ojcem łączy go niezwykle silna więź. Gustav jest dla Fritza wzorem do naśladowania i ostoją w ciężkich chwilach. Tym bardziej, że w kraju coraz bardziej nasilają się ruchy antysemickie - Gustav traci oficjalne zatrudnienie(czasami któryś z przyjaciół pozwala mu u siebie dorobić), dzieci zostają wydalone ze szkoły, najstarsza córka Edith jest jawnie prześladowana. Kiermannowie postanawiają wysłać dzieci za granicę. Udaje się to z Edith oraz najmłodszym, Kurtem.
Kiedy w 1939 roku wybucha II wojna światowa, ojciec i syn, na skutek intrygi sąsiadów, trafiają do obozu w Buchenwaldzie. Nie jest im łatwo, cierpią głód i upokorzenia, ale mają siebie wzajemnie. Podobnie jak w czasach przedwojennych, także i teraz Gustav jest dla syna prawdziwym podparciem. Wielokrotnie powtarza mu, że jeszcze wszystko będzie dobrze, jeszcze odmieni się ich życie i będą szczęśliwi. Pewnego dnia jednak Gustav trafia na listę osób przeznaczonych do transportu do obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Fritz nie jest głupi, wie co to oznacza w rzeczywistości. Decyduje się jednak jechać z ojcem do kraju jego przodków, bo zdaje sobie sprawę z tego, że jego ojciec postąpiłby tak samo. W Auschwitz cierpią kolejne katusze, a każdy ich dzień może być tym ostatnim.
"O chłopcu, który poszedł za tatą do Auschwitz" jest piękną opowieścią o niezwykle silnej więzi miłości, łączącej ojca z synem. Więzi, która pozwoliła im przetrwać piekło obozów koncentracyjnych. Czytając książkę wielokrotnie czułam ciarki na plecach i zastanawiałam się, czy w dzisiejszych czasach takie zachowanie byłoby możliwe...
Przeczytałam książkę i jestem do głębi nią poruszona. Ile miłości musiało być w nastoletnim Fritzu, aby dobrowolnie zgłosić się do transportu wyruszającego do Auschwitz, którym miał odjechać jego ukochany tata.
Gustav jest Żydem polskiego pochodzenia. Wraz z rodziną mieszka w Austrii. Mężczyzna utrzymuje ją z tapicerstwa, którym się trudni. Czasami w pracy pomaga mu jego...
2020-07-30
Kilka lat temu miałam przyjemność przeczytać "Listę Schindlera" opowiadającą o tym, jak w okresie II wojny światowej niemiecki przedsiębiorca Oscar Schindler uratował kilkaset Żydów z niechybnej śmierci, zatrudniając ich w swojej fabryce. Teraz miałam okazję przeczytać wspomnienia jednego z ocalałych - Leona Leysona.
Leon, a właściwie Lejb, urodził się w położonej na wschodzie wsi Narewka, w tradycyjnej, żydowskiej rodzinie. Wczesne lata jego dzieciństwa były raczej beztroskie - spędził je na zabawach z czwórką starszego rodzeństwa. Jego ojciec, Mosze, pracownik położonej nieopodal huty szkła, został przeniesiony do Krakowa, kiedy chłopiec miał trzy lata. Przez pięć lat ciężko pracował, aby sprowadzić do siebie resztę rodziny. Kiedy w końcu mu się to udało, wszyscy myśleli, że znaleźli raj na ziemi. Ich szczęście trwało zaledwie dwa lata. Wybuchła II wojna światowa, a wraz z nią pojawiły się restrykcje dotyczące ludności żydowskiej. Mały Leon został wydalony ze szkoły, szykanowany przez kolegów. Wkrótce prawie cała rodzina została zamknięta w getcie krakowskim. Tam też nie czuli się w pełni bezpieczni, ponieważ co rusz były jakieś łapanki. I wtedy na drodze rodziny pojawił się Oscar Schindler, który najpierw zatrudnił w swojej fabryce naczyń emaliowanych Mosze, a następnie, kiedy zlikwidowano getto, a zamieszkującą go ludność przeniesiono do obozu na Podgórzu, całą rodzinę Leysonów. Prawdopodobnie uratował im tym życie, zwłaszcza w chwili, kiedy zabierał wszystkich swoich pracowników do Czech, gdzie przeniósł swoją fabrykę. Co ciekawe, nawet po latach, pamiętał swoich Żydów i od razu poznał Leona, kiedy w latach 60 przyleciał do USA.
Piękne autentyczne wspomnienia osoby, która na własnej skórze przeżyła piekło holokaustu, a zarazem potwierdzenie, że nie wszyscy Niemcy byli źli i bezduszni.
Kilka lat temu miałam przyjemność przeczytać "Listę Schindlera" opowiadającą o tym, jak w okresie II wojny światowej niemiecki przedsiębiorca Oscar Schindler uratował kilkaset Żydów z niechybnej śmierci, zatrudniając ich w swojej fabryce. Teraz miałam okazję przeczytać wspomnienia jednego z ocalałych - Leona Leysona.
Leon, a właściwie Lejb, urodził się w położonej na...
2020-01-23
Lata współczesne. Barbara i Marcin są młodymi ludźmi, planującymi wspólne życie. Pewnego razu dostają do swojego mieszkanie starą, trzydrzwiową szafę. Po pewnym czasie kobieta zaczyna odczuwać dziwne zjawiska tak, jakby przedmiot chciał jej coś przekazać. Zaczyna szukać pierwszych właścicieli mebla. W ten sposób trafia do niewielkiego Sławkowa, miejscowości położonej między Olkuszem, a Dąbrową Górniczą. Zaprzyjaźnia się tam z niejakim Mikołajem, pasjonata historii i opiekuna kirkutu. Razem odkrywają, że przed wojną należała ona do pewnej żydowskiej rodziny. Koniec lat 30 XX wieku. W Sławkowie mieszka wiele rodzin żydowskich. Wśród nich jest też rodzina Morgensternów. Pewnego razu ich córka, Sara, niosąc garnek z szabatowym czulentem upuściła go na ziemię. Scenę tą zauważył syn miejscowego szklarza, Janek. Niemal od razu się w niej zakochał, chociaż małżeństwa gojów z Żydami nie były mile widziane. Wkrótce wybucha II wojna światowa, a wraz z nią nadchodzą prześladowania wyznawców religii mojżeszowej. W dodatku Janek zostaje powołany do wojska. Samotność Sary staje się jeszcze bardziej dotkliwsza, kiedy rodzina dostaje przydział w miejskim getcie. Z powodu małej ilości miejsca, w dotychczasowym mieszkaniu Morgensternów zostaje chociażby szafa z ukochanymi sukienkami Sary. Kiedy mienie żydowskie zostaje wysprzedawane, trafia ona do domu Janka. Czy miłość młodych przetrwa próbę? Czy Sara zdoła wydostać się z getta? Jaką rolę tak naprawdę odegrała stara szafa? Tego wszystkiego dowiemy się czytając książkę.
Ze wzruszeniem czytałam książkę, której akcja rozgrywała się w położonym nieopodal Sławkowie oraz jednej z dzielnic mojego miasta - Strzemieszycach. W ogóle było to dla mnie niemałym zaskoczeniem. Nawet nie wiedziałam, że w Sławkowie było otwarte getto. Interesuję się losem mieszkających na moich terenach Żydów, toteż przypadła mi ona do gustu. Bo chociaż bohaterowie "Narzeczonej z getta" są fikcyjni, to tak naprawdę ta historia mogła się zdarzyć naprawdę.
Lata współczesne. Barbara i Marcin są młodymi ludźmi, planującymi wspólne życie. Pewnego razu dostają do swojego mieszkanie starą, trzydrzwiową szafę. Po pewnym czasie kobieta zaczyna odczuwać dziwne zjawiska tak, jakby przedmiot chciał jej coś przekazać. Zaczyna szukać pierwszych właścicieli mebla. W ten sposób trafia do niewielkiego Sławkowa, miejscowości położonej między...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-08-03
2019-05-23
2019-05-03
2014-04-19
2019-04-19
2018-12-02
Herschel Grynszpan mógł być anonimowym Niemcem żydowskiego pochodzenia przechadzającym się po paryskich ulicach. A jednak dowiedziawszy się o przymusowej deportacji najbliższych do Polski, skąd pochodzili, postanowił zaprotestować przeciwko takiemu obrotowi sprawy. 7 listopada 1938 roku podjechał metrem do ambasady niemieckiej znajdującej się w Hotel Beauharnais z zamiarem przeprowadzenia zamachu na ambasadorze Rzeszy we Francji, hr. Joannesa von Welczka. Na miejscu wskazano mu trzeciego sekretarza ambasady, którego chłopak pomylił z rzeczywistym ambasadorem, do którego Herschel oddał pięć strzałów. Dwie z nich ciężko raniły vom Ratha w brzuch. Pomimo fachowej pomocy medycznej mężczyzna zmarł. W odwecie przeprowadzono antyżydowskie wystąpienia ludności. Spalono lub zdewastowano tysiące synagog, żydowskich domów i sklepów. Żydzi ginęli broniąc dorobku całego życia. Wydarzenie to przez wielu historyków uważane jest za początek holokaustu.
Czytając "Noc kryształową" nie sposób przejść obok tego wszystkiego obojętnie, bez zadania sobie pytania: "Co by było, gdyby nie występek Herschela Grynszpana?", "Co by było, gdyby nie noc kryształowa?". Tym bardziej, że czytając opisy wydarzeń z nocy 9/10 listopada 1938 roku włos się jeży na głowie. Ile dziedzictwa kultury judaistycznej poszło bezpowrotnie z dymem? Ile ofiar w ludziach pochłonęła ta jedna noc? Ile huku tłuczonego szkła musieli słyszeć uczestnicy tych wydarzeń? A przecież to dopiero była zapowiedź tego, co miało się stać lada moment. Zresztą autor w swojej książce nie ogranicza się jedynie do wydarzeń nocy kryształowej, ale sięga w głąb holokaustu, jego okrucieństwa podczas II wolny światowej, a także ofiar. Naprawdę, dobrze napisana i skłaniająca do refleksji książka.
Herschel Grynszpan mógł być anonimowym Niemcem żydowskiego pochodzenia przechadzającym się po paryskich ulicach. A jednak dowiedziawszy się o przymusowej deportacji najbliższych do Polski, skąd pochodzili, postanowił zaprotestować przeciwko takiemu obrotowi sprawy. 7 listopada 1938 roku podjechał metrem do ambasady niemieckiej znajdującej się w Hotel Beauharnais z zamiarem...
więcej mniej Pokaż mimo to
Rodzina Ulmów miała być zapomniana przez historię i społeczeństwo. Zdradzeni przez polskiego policjanta, zaskoczeni w środku nocy, kiedy jest się bezbronnym, zastrzeleni z zimną krwią - najpierw rodzice, potem dzieci, złożeni w bezimiennej mogile przy rodzinnym domu. Najpierw upomnieli się o nich sąsiedzi, którzy pod osłoną nocy umieścili ich ciała w trumnach. To oni pamiętali o nich przez kolejne lata. A teraz, prawie osiemdziesiąt lat po ich śmierci upomniała się o nich także historia. Nadano im odznaczenie "Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata", wszczęto proces beatyfikacyjny (najpierw mieli być jednymi spośród 122 męczenników II wojny światowej, jednak ich historia jest tak niezwykła, że zdecydowano się na osobny proces), utworzono muzeum ich imienia, aż w końcu przy uroczystym "Alleluja" ogłoszono błogosławionymi. Na rynku pojawia się coraz więcej książek przybliżających ich życiorys, jednak jedną z pierwszą, jaka ukazała się na ich temat są "Markowskie bociany" autorstwa siostry Marii Elżbiety Szulikowskiej.
Książkę otwiera historia z dzieciństwa Wiktorii Ulmy, z domu Niemczyk, która niejako tłumaczy jej tytuł. Mała Wiktoria uwielbiała przyglądać się bocianom, które każdego roku wracały do gniazda na posesji jej rodziny. Jednak pewnego razu gniazdo spadło, a przebywające w nim ptaki zginęły. Potem już nigdy nie pojawił się tam żaden bocian. Pozycja zawiera jednak przede wszystkim opis codziennego życia rodziny. Józef jawi się na niej jako idealny gospodarz, potrafiący podzielić czas między obowiązki, rodzinę i znajomych. Jego wielką pasją była fotografia, a zachowane liczne zdjęcia doskonale obrazują codzienność tamtych dni. Był patriotą (walczył na początku II wojny światowej), a zarazem człowiekiem, dla którego nie był obojętny los drugiego człowieka. Może gdyby zawahał się i nie przyjął pod swój dach znajomych Żydów, to historia jego rodziny potoczyłaby się inaczej? Z kolei Wiktoria to nie tylko kochająca żona i matka, ale też zaradna gospodyni domowa. To ona dbała o wychowanie dzieci, także to religijne. Gdyby nie tamta noc, dwa miesiące później najstarsza Stasia przystąpiłaby do Pierwszej Komunii Świętej. Pomimo panującej biedy dzieci były zadbane, a od rodziców uczyły się najważniejszych cech, w tym wrażliwości na krzywdę innych. Wydawać by się mogło, że historia opisana w książce powinna się skończyć wraz ze śmiercią jej bohaterów w ciemnej nocy z 23 na 24 marca 1944 roku. A jednak tak nie jest i pokazuje ich losy aż po dzień dzisiejszy.
"Markowskie bociany" dobrze się czyta, pomimo licznych literówek (zastanawia mnie, czy wcześniej przeszła ona przez jakiegoś korektora). Zawiera liczne ciekawostki nie tylko na temat samej rodziny Ulmów, ale też życia w Markowej w dwudziestoleciu międzywojennym oraz podczas II wojny światowej. Niektóre historie zostały urozmaicone zdjęciami, w dużej mierze wykonanymi ręką Józefa Ulmy, oraz dialogami. Nie są to często oryginalne dialogi, ale rozmowy między małżonkami, które mogły mieć miejsce. Mnie osobiście wzruszyło nazwanie przez Józefa i Wiktorię najmłodszego, nienarodzonego jeszcze potomka "Beniaminkiem" na cześć najmłodszego syna starotestamentowego Jakuba, a brata wywiezionego do Egiptu Józefa - Beniamina. Pierwszą wartością dodaną książki są przepiękne wiersze, których tematyka obejmuje rodzinę Ulmów. Drugą jest niewątpliwie aneks, zawierające przemówienia wygłoszone podczas poświęcenia kamienia węgielnego pod budowę Muzeum Rodziny Ulmów oraz otwarcia placówki. Pokazują one jak wiele dzisiaj można się nauczyć od tej rodziny, zwyczajnej na pozór, żyjącej prawie wiek temu.
Rodzina Ulmów miała być zapomniana przez historię i społeczeństwo. Zdradzeni przez polskiego policjanta, zaskoczeni w środku nocy, kiedy jest się bezbronnym, zastrzeleni z zimną krwią - najpierw rodzice, potem dzieci, złożeni w bezimiennej mogile przy rodzinnym domu. Najpierw upomnieli się o nich sąsiedzi, którzy pod osłoną nocy umieścili ich ciała w trumnach. To oni...
więcej Pokaż mimo to