-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński4
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2014-10-14
2013-01-10
"Ocalili mnie od śmierci, ale nikt nie ocalił mnie przed tym, co potem."
Tematyka ludobójstwa w Rwandzie sprzed niemal dwudziestu lat nie jest może jakoś szczególnie popularna, mam jednak wrażenie, że wraz z upływem czasu podejmuje się ją coraz częściej. O ile wtedy, w 1994 roku, dla całego tzw. cywilizowanego świata ograniczała się do kilku prasowych doniesień i paru drastycznych zdjęć w najmniejszym nawet stopniu nie oddających skali i okrucieństwa rzezi, a rychło ginących w medialnym szumie i pozwalających przejść nad nią do porządku dziennego, o tyle dziś na rynku wydawniczym pojawiło się co najmniej kilka znakomitych publikacji: wzajemnie się uzupełniających, prezentujących pełniejszy, bardziej czytelny i prawdziwszy, porażający siłą wyrazu obraz afrykańskiej hekatomby. Wystarczy wspomnieć cykl przejmujących reportaży Jeana Hatzfelda "Strategia antylop", "Sezon maczet" i "Nagość życia" lub wydaną niedawno powieść Warrena FitzGeralda "Krzykacz z Rwandy".
Książka Wojciecha Tochmana idealnie wpisuje się w ten nurt. Jest ona reporterskim zapisem dziesiątek rozmów przeprowadzonych przez autora głównie z Rwandyjczykami, którzy po 1994 roku muszą nadal jakoś żyć. A życie to kalekie, wciąż w cieniu maczet spadających na głowy bliskich, w sąsiedztwie niedawnych katów, na ziemi, której każda piędź litościwie skrywa kości pomordowanych, w powodzi krwawych wspomnień, od których nie ma ucieczki.
Reportaże Wojciecha Tochmana eksplodują bólem. Każde świadectwo ocalonego jest jak głęboka, jątrząca się rana. Wywołuje obrazy, które za nic nie dają się wyrzucić z pamięci; mocne, przerażające, wstrząsające do szpiku kości. Zadaje kłam cynicznym słowom Stalina, że "jedna śmierć to tragedia, milion - to statystyka"; uświadamia, że porażająca liczba setek tysięcy ofiar kryje upiornie zwielokrotnioną tragedię jednego, konkretnego człowieka. Jego reportaże cechuje brutalny, bezkompromisowy naturalizm nie oszczędzający wrażliwości czytelnika; opisy i relacje jego interlokutorów, świadectwa pojedynczych osób: ofiar, świadków, oprawców, są dosłowne, dosadne, koszmarnie szczegółowe, pozbawione jakichkolwiek przemilczeń i niedomówień, metafor, owijania w bawełnę. Nie ma tu żadnego tabu, istnieje tylko naga, okrutna prawda. Mimo to nie można autorowi zarzucić, że epatuje okrucieństwem; Tochman po prostu opisuje, daje świadectwo, ukazuje prawdziwe oblicze ludobójstwa, a tego nie da się opowiedzieć innymi słowami - zresztą niby dlaczego coś uładzać, szlifować, dbać o poprawność? Zbrodnia jest zbrodnią, trzeba nazywać rzeczy po imieniu.
Jaki jednak ma w tym cel? Komu ma to służyć? Komu potrzebna jest zamiana stalinowskiej statystyki na miliony prywatnych końców świata? Czy nie lepiej byłoby zamilknąć i pozwolić zmarłym odpoczywać w pokoju, a żywym dogorywać w ich osobistym piekle? Nie lepiej żyć w błogim zakłamaniu, że to było dawno i daleko, że to nie nasza sprawa?
Reportaże Tochmana to bardzo ważne świadectwo ludzkiego okrucieństwa, przejmujący krzyk cierpienia i rozpaczy, który powinien wstrząsnąć sumieniem świata - biernego świadka masakry, a zatem współwinnego rzezi. Autor staje po stronie ofiar, szukając prawdy oddaje im głos, pozwala im mówić. I nie pozwala pozostać obojętnym. Składa hołd nie dając zamienić się ludzkim tragediom w bezduszną statystykę.
"Dzisiaj narysujemy śmierć" to coś więcej, niż zwykły reportaż czy kolejny wywiad. To efekt mozolnego, pełnego szacunku, współczucia i taktu zdobywania zaufania; nie namolnego wypytywania, ale rozmów, słuchania i czekania na odpowiedni moment, kiedy rozmówca zechce się otworzyć, przemówić, opowiedzieć. Ukazuje tragedię z 1994 roku przez pryzmat losów konkretnych osób, z wielu różnych perspektyw, co daje nam obraz bardziej rzetelny i prawdziwy, pełniejszy. Najgłębiej zapadają w pamięć świadectwa ocalonych, którzy każdego dnia umierają od nowa; wielokrotnie zgwałcona przez oddział Interhamwe kobieta, zarażona wirusem HIV, która nie potrafi pokochać swego syna; młody chłopak, który przez kilka dni leżał pod stosem ciał bliskich i pił ich soki, dręczony koszmarnymi snami; kobiety, które widziały śmierć swoich dzieci, roztrzaskanych o ścianę, utopionych w gnojówce, zadźganych nożami, porąbanych maczetami, spalonych żywcem, przez wiele tygodni wykorzystywane jako seksualne niewolnice, nie mające po co i dla kogo żyć; młodzi uciekinierzy żywiący się ścierwem, zmuszeni do trzymania nóg gwałconych matek, którzy nie chcą dziś zakładać rodzin w obawie, że ich dzieci mógłby spotkać podobny los.
Niemniej poruszające są relacje innych rozmówców: sędzia opowiada o kobietach, które dopiero teraz, po latach dojrzewają do składania zeznań, oskarżania swych oprawców, nieraz mieszkających jak dawniej po sąsiedzku, które nieraz nie potrafią stanąć z nimi twarzą w twarz, pozbawione sił, odwagi, woli życia. I o katach, zdziwionych oskarżeniem, kiedy okazuje się, że maltretowana ofiara jednak przeżyła! O więźniach, którzy po okazaniu skruchy są zwalniani przedterminowo, a zgwałcone kobiety przeżywają swoją hańbę po raz drugi.
Lekarka - ginekolog opowiada o statusie kobiety w Rwandzie, o szczególnym okrucieństwie, z jakim traktowali je oprawcy. Wielokrotne, brutalne gwałty, okaleczone ciała, choroby weneryczne, HIV, niechciane dzieci - ich życie to pasmo niekończącego się bólu, śmierć na raty, głęboka trauma - i znikąd pomocy.
Psychiatra mówi o psychologicznych skutkach ludobójstwa, o ofiarach napiętnowanych na zawsze, nie potrafiących wrócić do normalnego życia, ale też o cierpieniu dzieci katów - niechcianych, niekochanych, wyklętych - a nawet o wyzutej z człowieczeństwa, wypaczonej psychice samych oprawców, którzy często po opuszczeniu więzienia stosują przemoc wobec najbliższej rodziny, bo nie potrafią inaczej żyć.
Minister, który w swojej bezradności zdaje sobie sprawę, że zdarzają się liczne przypadki zabójstw świadków przez katów w obawie, że staną oni przed sądem i trafią do więzienia.
Są też i lokalni bohaterowie - Hutu, którzy wbrew grożącemu niebezpieczeństwu ukrywali uciekinierów ratując im życie.
Mnóstwo emocji budzą wyznania zbrodniarzy - osadzonych i byłych więźniów. Szofer, który wydał Interhamwe swoją kuzynkę Tutsi, skazany na 15 lat. Rolnik, który maczugą zatłukł na śmierć dzieci sąsiada, jak sam beznamiętnie wyznaje, dzisiaj nie czuje wyrzutów sumienia, ale ulgę; odsiedział swoje, odzyskał spokój, nikt się już na nim nie będzie mścił, spłacił dług społeczeństwu. Mężczyzna skazany za udział w ludobójstwie na 20 lat czuje się niewinny - brał udział w blokadach, ale sam nikogo nie zabił i nie zgwałcił, świadkowie kłamią, osądzono go niesprawiedliwie. I najgorsze chyba: kobiety Hutu, które podjudzały swoich mężów do gwałtów na Tutsi, wyjątkowo okrutne, czynne i bierne sprawczynie; same nie czują się winne, uważają się za pokrzywdzone.
Kolejna bulwersująca sprawa: kwestia postawy Kościoła i misjonarzy w Rwandzie. Faktem jest, że ojcowie pallotyni co prawda wpuścili szukających schronienia i pomocy wiernych Tutsi na teren misji, ale na tym koniec. Kiedy przyszły bojówki Interhamwe zdobyli się na tyle odwagi, że wynieśli monstrancję z Najświętszym Sakramentem z kościoła, zamknęli się z nią w którymś budynku i tam czekali, aż skończy się dwugodzinna rzeź.
Zarzuca się Tochmanowi, że nie pozostawia na księżach suchej nitki. Że obarcza ich winą za grzech zaniechania - podobnie jak społeczność międzynarodową, która obserwowała rozwój wypadków i masakrę Tutsi. Że nie zachował profesjonalnego obiektywizmu krytykując brak reakcji, obwiniając biernych świadków za śmierć swych wiernych. Że podkreśla relację polskich żołnierzy, którzy świadczą, że księża i siostry zakonne nie chcieli nawet pomóc rannym i konającym na placu kościelnym, co świadczy o jego uprzedzeniach względem Kościoła w ogóle. Nie zgadzam się z tymi zarzutami! Księża mieli okazję się wypowiedzieć i okazało się, że nie mieli sobie nic do zarzucenia, nie czuli się winni. Swój brak reakcji tłumaczyli bezsilnością wobec liczebnej przewagi Hutu. Nie można przecież oczekiwać od człowieka bohaterstwa w obliczu śmiertelnego zagrożenia własnego życia, choć tak właśnie naucza Chrystus, którego stawiają sobie za wzór do naśladowania. Razi to, że misjonarze mieli na tyle odwagi, by wynieść monstrancję z kościoła, ale brakło jej, by wstawić się za ofiarami. Pewnie nic by to nie dało, ale nie sądzę, by Interhamwe podnieśli rękę na Europejczyka. Boli, że po prostu wydali swoich wiernych na śmierć zabierając tylko poświęconą hostię, by jej nie zbezcześcić makabrycznym widokiem. To cyniczne, wyrachowane, ohydne. Nie napiętnować takiego zachowania to przejść nad nim do porządku dziennego, usankcjonować je. Dobrze rozumiem brak obiektywizmu Tochmana w przypadku polskich księży, zwłaszcza, że nakarmili go bzdurami w rodzaju, że ludobójstwo w Rwandzie to spisek zachodnich mocarstw wymierzony w tamtejszy Kościół. Bez komentarza.
Ci, którzy krytykują antyklerykalne nastawienie autora z pewnością zapominają o przykładach bohaterstwa wśród księży, o jakich pisze Tochman. Mówi o kapłanach, którzy ginęli wraz ze swoimi wiernymi, lub bezskutecznie co prawda, ale jednak, przeciwstawiali się mordercom; nie uciekali, jak pallotyni, choć mieli okazję, ale pomagali, udzielali schronienia, trzymali za rękę konających. Opowiada o duchownych, którzy wiedzieli, że Bóg mieszka nie w opłatku, lecz w człowieku.
"Dzisiaj narysujemy śmierć" to jednak nie tylko świadectwa z czasu ludobójstwa, ale też opowieść o przyczynach konfliktu pomiędzy plemionami Hutu i Tutsi w kontekście historii Rwandy. Okazuje się, że w czasach przedkolonialnych nie istniały podziały plemienne, lecz społeczne. Te pierwsze są efektem rasizmu wprowadzonego i usankcjonowanego przez niemieckich i belgijskich kolonizatorów. To Europejczycy są winni zmianom w świadomości Rwandyjczyków, które doprowadziły do eskalacji konfliktu, którego punktem kulminacyjnym była tragedia z 1994 roku. Tochman wyraźnie oskarża Zachód także o zbrojenie bojówek Hutu i obojętność wobec rzezi, czyni świat odpowiedzialnym za masakrę, która dokonała się na jego oczach. Obwinia bezczynny Kościół, którego polityka w Rwandzie doprowadziła do utrwalenia plemiennych podziałów i negowania ludobójstwa. Konsekwencje obojętności biernych świadków są tragiczne, niewyobrażalne, niemożliwe do ogarnięcia umysłem, bezustannie przewijają się w relacjach rozmówców: koszmarny los ocalonych: dzieci - sierot, kobiet zamkniętych w martwych, okaleczonych skorupach splugawionych ciał zmuszonych do życia tuż obok swoich katów; ekshumacje, których nie tylko nie można ogarnąć, ale też nie ma dla kogo przeprowadzać; symboliczna pomoc międzynarodowa i opieka państwa, która jest kroplą w morzu potrzeb; wciąż podzielone społeczeństwo. Kiedy wydaje się czytelnikowi, że ludzkie okrucieństwo sięgnęło dna, Tochman wyprowadza go z błędu atakując obrazami, opisami i relacjami wywołującymi emocje, od których włos się jeży na głowie, wystawiającymi wyobraźnię na najcięższe próby. To jedna z tych publikacji, na które nigdy się nie będzie gotowym; ludobójstwo to temat wybitnie trudny, skala tragedii niewyobrażalna - potrzeba wielkiej klasy, wyjątkowego talentu, odporności psychicznej, a zarazem delikatności i taktu, by sprostać wyzwaniu, jakie ta kwestia stawia przed reporterem. Wojciech Tochman sprawdził się znakomicie. Jego słowa są starannie wyważone, nieprzypadkowe, idealnie dobrane, o ogromnej sile wyrazu. Nie epatuje, nie popada w patos, sentymentalizm, egzaltację - jest szczery, brutalny i do bólu autentyczny, a jego postawa pełna współczucia i głębokiego humanizmu. Ujawnia przed czytelnikiem wiedzę - bolesną, trudną, niezapomnianą - która ma go uświadomić, poruszyć sumienie, zasiać niepokój, wzbudzić wątpliwości, skłonić do samodzielnego poszukiwania odpowiedzi - bo pytań stawia całą masę.
I uświadamia, że "tamto" tak naprawdę wcale się nie skończyło. Co z tym zrobimy - to zależy tylko od nas.
"Ocalili mnie od śmierci, ale nikt nie ocalił mnie przed tym, co potem."
Tematyka ludobójstwa w Rwandzie sprzed niemal dwudziestu lat nie jest może jakoś szczególnie popularna, mam jednak wrażenie, że wraz z upływem czasu podejmuje się ją coraz częściej. O ile wtedy, w 1994 roku, dla całego tzw. cywilizowanego świata ograniczała się do kilku prasowych doniesień i paru...
2013-05-11
"Wiara w dogmat o istnieniu obiektywnych wartości jest niezbędna, by pojęcie władzy niebędącej tyranią i posłuszeństwa niebędącego niewolnictwem miało w ogóle rację bytu."
"Koniec człowieczeństwa" to zbiór trzech esejów pierwotnie wygłoszonych jako cykl wykładów w King's College w Newcastle w 1943 roku. Obok "Chrześcijaństwa po prostu" są uznawane za jedne z najważniejszych tekstów C.S. Lewisa poruszających kwestię etyki i stanowią wyraz jego głębokiej troski nad kierunkiem, w jakim zmierza ludzkość; ludzkość odrzucająca tradycyjne wartości i uniwersalny kodeks moralny będący spuścizną tysiącleci cywilizacji, zaprzeczająca swemu człowieczeństwu.
Wszystkie trzy eseje stanowią skończoną całość, a każdy kolejny tekst jest uzupełnieniem, rozszerzeniem i kontynuacją poprzedniego. Choć nie są zbyt obszerne objętościowo, ich treść jest kwintesencją myśli Lewisa: niewiarygodnie bogata, wielowymiarowa, pełna literacko - filozoficzno - religijnych odniesień, błyskotliwa, cudownie logiczna. To prawdziwe wyzwanie, a zarazem intelektualna i duchowa uczta. Każda myśl warta jest głębszej zadumy i dłuższej analizy, wymaga całkowitego zaangażowania i niezłej umysłowej gimnastyki, ale przyjemności płynącej z obcowania z prozą autora nie da się z niczym porównać. Jego wywody charakteryzuje nieubłagana logika i intelektualna wirtuozeria, a zarazem głęboka i autentyczna wrażliwość prawdziwego humanisty.
W pierwszym eseju zatytułowanym "Ludzie bez torsów" Lewis pochyla się nad kwestią współczesnej edukacji podkreślając znaczenie coraz częściej zarzucanej praktyki wpajania młodym ludziom podstawowych zasad etycznych i tradycyjnych wartości. Ten uniwersalny kodeks moralny, zwany dalej przez autora Tao, ma swoje źródło w systemach filozoficznych i religijnych różnych kultur, jest niezmienny i wspólny dla całej ludzkości; można go odnaleźć w Biblii, egipskiej Księdze Umarłych, babilońskich i konfucjańskich tekstach, nordyckiej Eddzie Poetyckiej czy filozofii platońskiej. Prawo moralne jest od zawsze wpisane w naturę człowieka, a jego wpojenie powinno być celem edukacji, która dziś kształtuje "ludzi bez torsów" - z mocno rozwiniętym intelektem, ale upośledzonych w kwestii moralności.
"Dawna edukacja traktowała uczniów tak, jak dorosły ptak traktuje młode ptaki ucząc je latać; nowa traktuj ich raczej jak hodowca drobiu, który stara się uzyskać u młodych ptaków cechy, o których one same nie mają pojęcia."
W eseju "Droga" C.S. Lewis uświadamia zagrożenie wynikające z coraz powszechniejszej tendencji kwestionowania i odrzucania tradycyjnych wartości na rzecz nowych, "prawdziwych". Udowadnia, że podważanie systemu Tao i ustanawianie zamiast niego innego systemu wartości jest wewnętrznie sprzeczne, gdyż wszystko, co uznajemy za nowy, składa się z fragmentów Tao wyrwanych z kontekstu i przerobionych wedle doraźnych potrzeb. Ludzki umysł nie jest w stanie wymyślić nowych idei i wartości, a wszelkie prądy filozoficzne, które tak twierdzą, przeczą same sobie (komunizm, faszyzm, nazizm, eugenika). Wbrew pozorom to, co one proponują, to nie postęp moralny, ale karykatura humanizmu.
"Bunt nowych ideologii przeciwko Tao jest buntem gałęzi przeciwko drzewu."
W eseju "Koniec człowieczeństwa" Lewis udowadnia, że powszechne w dzisiejszych czasach dążenie do sprawowania całkowitej kontroli nad naturą to w istocie panowanie jednych ludzi nad innymi. Wyzwalanie się z tradycyjnych wartości, kształtowanie człowieka przez człowieka - czyli pokonanie ludzkiej natury oznaczają walkę człowieka z samym sobą, dehumanizację, pustkę. Postęp nie polega na wymyślaniu nowych ideologii i zastępowanie nimi istniejącego kodeksu moralnego, modyfikowaniu ludzkości w dowolny sposób, a do tego właśnie zmierza ludzkość.
"Przejrzeć wszystko na wylot oznacza nie widzieć nic."
Jestem oczarowana prozą Lewisa. Tu każde słowo, każda myśl zapada głęboko w pamięć, wwierca się w umysł, jest punktem wyjścia dla niezliczonych refleksji. Nikt dotąd tak dobitnie, błyskotliwie, a zarazem klarownie nie przeanalizował mechanizmów dehumanizacji, nie ujął swoich spostrzeżeń na temat ludzkiej natury, zagrożeń i wyzwań, przed jakimi stoi ludzkość tak wszechstronnie, przenikliwie, wizjonersko, nie nadał swoim wywodom takiej głębi, jak C.S. Lewis właśnie. Odwołując się do kulturowej spuścizny ludzkości, przytaczając liczne fragmenty myśli filozoficznej, systemów religijnych i koncepcji literackich wypracowanych przez człowieka na przestrzeni tysiącleci, jasno określa, na czym polega człowieczeństwo i przestrzega przed postępującą dehumanizacją, która dziś przejawia się w szeroko rozpowszechnionym sposobie myślenia, dominujących ideologiach, a nawet we współczesnym ustawodawstwie. Warto poświęcić chwilę tej lekturze będącej błyskotliwą, krytyczną analizą naszych czasów, warto podjąć wyzwanie i przekonać się, że tekst sprzed siedemdziesięciu lat wciąż jest przerażająco aktualny. Warto choćby dlatego, że obcowanie z prozą Lewisa jest niezapomnianym przeżyciem.
"Wiara w dogmat o istnieniu obiektywnych wartości jest niezbędna, by pojęcie władzy niebędącej tyranią i posłuszeństwa niebędącego niewolnictwem miało w ogóle rację bytu."
"Koniec człowieczeństwa" to zbiór trzech esejów pierwotnie wygłoszonych jako cykl wykładów w King's College w Newcastle w 1943 roku. Obok "Chrześcijaństwa po prostu" są uznawane za jedne z...
2011-09-02
"The things they carried", "Rzeczy, które nieśli" - tak brzmi oryginalny tytuł książki; zupełnie niezrozumiała jest dla mnie kwestia jego zmiany, gdyż nie tylko stanowi on integralną część opowiadań, lecz także oddaje ich sedno, rzeczywisty i metaforyczny sens ich przesłania. Polski tytuł to kompletne nieporozumienie.
Autor tego wstrząsającego w swej wymowie zbioru opowiadań miał zaledwie 21 lat, kiedy w 1969 roku został powołany do wojska i przerzucony do Wietnamu. Opowiadania stały się dla niego rodzajem katharsis, sposobem na radzenie sobie z dawnymi, ale wciąż żywymi emocjami i wspomnieniami, które odcisnęły niezatarte, traumatyczne piętno na jego psychice, osobowości i sposobie postrzegania świata; które zmieniły go na zawsze.
Opisując wojenną rzeczywistość swojego plutonu Tim O'Brien nie koncentruje się jednak na wydarzeniach składających się na codzienność; przeżycia i doświadczenia traktuje raczej jak tło do snucia bardzo osobistych, bolesnych, pełnych tragizmu i głębi refleksji na temat sensu i znaczenia wydarzeń, w których zmuszony był uczestniczyć, objawiających gorzką prawdę o Wietnamie.
Opowiadania to pozornie przypadkowe strzępy wspomnień, bez początku i końca - o towarzyszach broni i wspólnych przeżyciach - a jednak układające się w całość pozwalającą spojrzeć na wojenną rzeczywistość oczami jej uczestnika, gdzie nie kolejność i linearny ciąg wydarzeń miały znaczenie, ale ich waga, ciężar, który każdy z nich musiał dźwigać.
Tim O'Brien w niezwykle sugestywny sposób kreśli przed nami portret zagubionego i zdezorientowanego, zaledwie 20-letniego człowieka rzuconego nagle do kraju, którego realiów nie rozumie - podobnie jak sensu prowadzonej wojny. To zwyczajny młody chłopak mający swoje plany i marzenia, zmuszony do dźwigania rzeczy, na które nie był przygotowany. Oprócz standardowego wyposażenia żołnierza piechoty morskiej, pamiątek i rozmaitych talizmanów musi nieść ciężar odpowiedzialności za własne i cudze życie, pamięć o tych, co zginęli, wstydliwe sekrety, których istotą najczęściej była niepomyślna konfrontacja moralnych wyborów z instynktem przetrwania oraz własnych uczuć: tęsknoty, smutku, miłości, lęku, samotności, wstydu, wyrzutów sumienia, bólu i pewności, że nikt, kto nie przeżył tego co ty, nie będzie w stanie naprawdę tego pojąć i autentycznie współ-czuć.
Nawet po 20 latach ten ciężar wcale nie jest mniejszy; autor wciąż próbuje podołać odpowiedzialności, która wtedy go obciążała, stanąć twarzą w twarz z dawnymi emocjami i uczuciami, szukać przebaczenia, zrozumienia i sensu tam, gdzie wcześniej ich nie znalazł i gdzie być może wcale ich nie ma. Opowiadania stały się sposobem na wskrzeszenie dawnych towarzyszy, cofnięcie czasu, wybaczenie sobie samemu zła, w którym współuczestniczył i którego czuje się winny; uporanie się z balastem wspomnień obciążających duszę i sumienie. Dają także świadectwo spustoszeniom, jakie czyni wojna w psychice tych, co przeżyli. Ona nadal w nich trwa, zaś truizm "wojna nigdy się nie skończyła" nabiera głęboko tragicznego, zadziwiająco autentycznego wydźwięku.
"Krzycz, kiedy milczą anioły" to jedne z najbardziej wstrząsających, poruszających i smutnych opowiadań, jakie zdarzyło mi się czytać. Potężny i pełen przejmującej głębi ładunek emocjonalny poraża swoim realizmem i autentyzmem pomimo subiektywnej perspektywy. Psychologiczna głębia, emocjonalny ekshibicjonizm i wizja makabrycznych wspomnień, od których nie ma ucieczki robią naprawdę kolosalne wrażenie tworząc mocną, sugestywną, nabrzmiałą od emocji prozę pozwalającą poczuć to, co wymyka się logicznemu rozumieniu - rzeczywisty wymiar koszmaru wojny. Bo odnaleźć w niej sens i zrozumieć jej nie sposób.
Polecam każdemu bez wyjątku. Tę książkę po prostu trzeba przeczytać.
Opublikowane na moim blogu:
zwiedzamwszechswiat.blogspot.com
"The things they carried", "Rzeczy, które nieśli" - tak brzmi oryginalny tytuł książki; zupełnie niezrozumiała jest dla mnie kwestia jego zmiany, gdyż nie tylko stanowi on integralną część opowiadań, lecz także oddaje ich sedno, rzeczywisty i metaforyczny sens ich przesłania. Polski tytuł to kompletne nieporozumienie.
Autor tego wstrząsającego w swej wymowie zbioru...
2012-01-08
"Relacja Boga z człowiekiem jest bardziej osobista i intymna niż jakakolwiek możliwa relacja dwóch istot ludzkich."
Moje oczarowanie piękną, wysmakowaną prozą C.S. Lewisa nie mija długo po zakończeniu lektury. Podobnie jak zachwyt nad jego głębokim humanizmem, nadzwyczajną erudycją oraz dojrzałym, radosnym chrześcijaństwem. A także podziw dla umiejętności opowiadania o najbardziej nawet skomplikowanych i zawiłych kwestiach wiary ze wzruszającą prostotą, niegasnącym entuzjazmem i subtelnym poczuciem humoru.
Lewisowi udało się dokonać czegoś, co do tej pory pozostawało poza zasięgiem różnych kaznodziei, księży czy rekolekcjonistów - skłonił mnie do podjęcia konstruktywnej analizy postawy religijnej, sprowokował rozważania na temat mojego stosunku do Boga i spraw wiary oraz refleksje dotyczące natury i znaczenia modlitwy. Jego jakże świeże, mądre i sugestywne spojrzenie wynikające z osobistych doświadczeń oraz głębokich przemyśleń mocno mnie poruszyło trafiając wprost do serca.
"O modlitwie. Listy do Malkolma" to zbiór zapisków ujętych w formę listów do fikcyjnego przyjaciela Lewisa stanowiących dialog z każdym chrześcijaninem - niekoniecznie tak, jak autor nawróconym w dorosłym życiu, ale każdym potrzebującym duchowego wsparcia w codziennym praktykowaniu wiary.
Lewis podejmuje rozważania dotyczące praktyk religijnych, chrześcijańskich dogmatów i prawd wiary - a wszystko to w powiązaniu z szeroko pojmowaną kwestią modlitwy. To ona jest motywem przewodnim jego refleksji, gdyż umożliwia obcowanie ze Stwórcą w niezwykle osobisty sposób.
Lewis dokonuje wnikliwej analizy różnych aspektów modlitwy; zastanawia się nad zaletami spontanicznej modlitwy bez słów oraz modlitwy "gotowej"; nad zasadnością modlitwy do świętych o wstawiennictwo i celowości modlitwy za zmarłych. Dokładnie i precyzyjnie omawia cechy i znaczenie modlitwy dziękczynnej, chwalebnej i błagalnej, zdecydowanie najwięcej miejsca poświęcając tej ostatniej.
Rozmyśla nad sensem modlitwy, jej ewentualną mocą sprawczą oraz nad tym, dlaczego tak często spotyka się z odmową i co sprawia, że zazwyczaj stanowi jedynie męczący obowiązek.
Wyjątkowo pozytywne wrażenie wywarły na mnie objaśnienia Lewisa dotyczące znaczenia zwrotów składających się na jego codzienną modlitwę. Rzadko kto się nad tym zastanawia tak dogłębnie, jakże często sprowadza się ona do bezmyślnego klepania wyuczonych formułek - tym bardziej cenne, piękne i inspirujące są przemyślenia autora.
W rozważaniach tych zwraca uwagę nadzwyczajna erudycja i nieprzeciętny intelekt C.S. Lewisa. Obfitują one w liczne odniesienia do filozofii, teologii i psychologii oraz literackie aluzje i trafne cytaty. Zadziwiająca jest prostota i bezpośredniość, w jaką obleka swą błyskotliwą inteligencję i głęboką duchowość - dzięki temu nie odstraszają one naukowym nadęciem, lecz zachwycają autentyzmem, lekkością i przejrzystością myśli.
Przemyślenia Lewisa cechuje także uniwersalizm, który sprawia, że są one jasne, czytelne i do przyjęcia zarówno dla anglikanów (jak Lewis), jak i katolików czy protestantów.
"O modlitwie. Listy do Malkolma" to lektura niełatwa i wymagająca, ale nie ze względu na zawiłości sposobu myślenia Lewisa, lecz z uwagi na bogactwo treści. Należy ją przyjmować w małych, rozsądnych dawkach, delektować się nią - dopiero wtedy duchowa uczta, jaką niewątpliwie zapewnia proza Lewisa, smakuje należycie.
C.S. Lewis - który dzięki tej lekturze awansował do pozycji mojego ulubionego Inklinga - dał świadectwo temu, że w istocie nauka i wiara nie wykluczają się wzajemnie, lecz bliżej im do siebie, niż nam się wydaje. Obnażył swoją duszę, podzielił się radością, jaką czerpał ze swej głębokiej wiary i miłością do Boga. Po raz kolejny okazał się nie tylko wybitnym intelektualistą, lecz także dojrzałym humanistą potrafiącym odnaleźć ukojenie i radość w obcowaniu z Bogiem za pośrednictwem modlitwy.
"O modlitwie. Listy do Malkolma" to piękna, mądra i wzruszająca lektura. Pomaga uporządkować relacje z Bogiem, skłania do rewizji swojej wiary, inspiruje do poszukiwań własnych sposobów kontaktu ze Stwórcą i pokazuje, jak być chrześcijaninem w pełnym znaczeniu tego słowa.
Polecam gorąco wszystkim miłośnikom prozy C.S. Lewisa, a także każdemu chrześcijaninowi niezależnie od tego, czy stoi na rozdrożu, poszukuje odpowiedzi na nurtujące go pytania, wątpi czy szuka natchnienia.
"Relacja Boga z człowiekiem jest bardziej osobista i intymna niż jakakolwiek możliwa relacja dwóch istot ludzkich."
Moje oczarowanie piękną, wysmakowaną prozą C.S. Lewisa nie mija długo po zakończeniu lektury. Podobnie jak zachwyt nad jego głębokim humanizmem, nadzwyczajną erudycją oraz dojrzałym, radosnym chrześcijaństwem. A także podziw dla umiejętności opowiadania o...
2011-08-25
Największe wrażenie i najsilniejsze emocje wywołują u mnie książki poruszające tematy trudne i bolesne, a zarazem istotne i znaczące dla każdego człowieka, uniwersalne, ale osadzone we współczesnych realiach. Nie może w nich zabraknąć podejścia rzeczowego, kompleksowego, obejmującego różne punkty widzenia, ale zarazem emocjonalnego, głęboko ludzkiego, choć niepozbawionego rzetelnej i analitycznej wnikliwości.
Do takich książek śmiało mogę zaliczyć debiutancką powieść Shilpi Somayi Gowdy "Sekretna córka".
W niewielkiej indyjskiej wiosce na świat przychodzi dziewczynka. Jej matka Kavita dobrze wie, że nie będzie mogła zatrzymać córeczki, gdyż tylko męski potomek rodu przynosi mu powodzenie i zaszczyt, córka zaś - to hańba i przekleństwo, niepotrzebna dodatkowa gęba do wyżywienia. Kavita zdaje sobie sprawę, że jedynym sposobem na ocalenie jej życia jest oddanie małej Ushy do sierocińca; rozstanie jest dla nieszczęsnej matki prawdziwym koszmarem, który będzie prześladował ją do końca życia. Gorycz, wyrzuty sumienia i żal do losu będą także nękać męża Kavity, Jasu, i nie złagodzi ich nawet radość z narodzin upragnionego syna.
Tymczasem w słonecznym San Francisco młode małżeństwo lekarzy bezskutecznie stara się o dziecko. Kiedy okazuje się, że Somer jest bezpłodna, jej hinduski mąż Krishnan wpada na pomysł adopcji dziecka z bombajskiego sierocińca. Po przejściu przez piekło indyjskiej biurokracji zostają wreszcie rodzicami małej Ashy - córeczki Kavity, która rzeczywiście dostaje szansę na lepsze życie, niż mogliby jej zapewnić żyjący w nędzy biologiczni rodzice.
Jak potoczą się losy obu rodzin niespodziewanie połączonych postacią Ashy - Hinduski wychowanej w Ameryce? W jaki sposób odnajdą się oni w tej zupełnie nowej dla nich sytuacji? Jak ukształtuje się życie głównej bohaterki, której życie wciąż balansuje na styku dwóch tak odmiennych kultur?
"Sekretna córka" to głęboko wzruszająca powieść poruszająca wiele ważkich i istotnych kwestii, analizująca je dokładnie i gruntownie, a mimo to pozostawiająca mnóstwo miejsca na osobiste refleksje i przemyślenia.
Jedną z tych, które wysuwają się na pierwszy plan, jest sprawa międzynarodowych adopcji. Generuje ona nie tylko pytania dotyczące odczuć, emocji oraz roli rodziców biologicznych i adopcyjnych dając nam wgląd w ich rozterki, nadzieje, dylematy, wątpliwości i uczucia, lecz również porusza kwestie kulturowe i obyczajowe: prawo dziecka do poznania swoich korzeni, równoprawne podejście do obu kultur - zarówno tej, z której się wywodzi, jak i tej, w której się wychowało; autorka z ogromnym wyczuciem ukazuje, jak bardzo ważne jest poszukiwanie i określenie własnej tożsamości oraz w jaki sposób wpływa na osobowość tak wychowanie w jednej tylko tradycji, jak i umożliwienie dziecku poznawania i czerpania z tego, co najlepsze w obydwu.
Odrębnym i nie mniej ważnym zagadnieniem jest kwestia macierzyństwa: w jakim stopniu wpływa na życie kobiety, czy jest możliwy satysfakcjonujący kompromis pomiędzy dzieckiem a karierą zawodową oraz jakie są konsekwencje poświęcenia się jednej z tych ewentualności.
"Sekretna córka" daje nam także cenny wgląd w problematykę społeczno - obyczajową w Indiach prezentując bogatą i realistyczną panoramę społeczeństwa zdominowanego przez mężczyzn, w którym tragiczna sytuacja kobiet nie uległa zmianie od stuleci; autorka szczegółowo opisuje nieznany mi wcześniej proceder selektywnej aborcji dziewczynek, prawnie zakazany, ale szeroko praktykowany w całym kraju.
Niezwykle plastycznie i z dużą dozą autentyzmu ukazuje skrajności charakterystyczne dla tego zakątka świata, gdzie oszałamiające bogactwo sąsiaduje z ekstremalną nędzą zmuszającą ludzi do oddawania własnych dzieci do sierocińców, by zapewnić im szanse na przeżycie.
Ogromnie interesujące i fascynujące są refleksje wynikające z dociekliwej i szczegółowej obserwacji zderzenia kultury amerykańskiej z hinduską oraz wszelkie wynikające z tego faktu implikacje: różnice w sposobie bycia, światopoglądzie, mentalności, filozofii życiowej, podejścia do rozmaitych kwestii; wyjątkowo cenne są spostrzeżenia dotyczące macierzyństwa i roli kobiety w obu kulturach.
"Sekretna córka" to wielowątkowa powieść obyczajowa koncentrująca się wokół losów dwóch rodzin połączonych postacią głównej bohaterki żyjącej na granicy diametralnie odmiennych kultur. Intrygująca, dwutorowa, ciekawie skomponowana fabuła gwarantuje nam spojrzenie na uniwersalne wartości z perspektywy przedstawicieli krańcowo różnych obszarów kulturowych.
W niezwykle poruszający sposób ukazuje cały wachlarz ludzkich uczuć i całą gamę emocji będących odpowiedzią na bogactwo podejmowanej tematyki: różne oblicza miłości macierzyńskiej, poczucie straty, poszukiwanie własnej tożsamości i swojego miejsca w życiu, całe spektrum relacji międzyludzkich - od tych łączących najbliższych członków rodziny (miłość do dziecka, zaborczość i kontrola a poszanowanie jego niezależności i uszanowanie jego życiowych wyborów) po te, które nawiązuje człowiek jako członek społeczeństwa.
Ta książka fascynuje, porusza, skłania do refleksji - nie tylko nad wartościami ponadczasowymi, wspólnymi nam wszystkim niezależnie od tego, kim jesteśmy i gdzie żyjemy, ale również nad głębią i siłą ludzkich uczuć, dzięki którym radzimy sobie z nieuniknionymi przeciwnościami losu i adaptujemy się do nowej rzeczywistości.
Gorąco zachęcam do lektury tej książki; przekonacie się, że warto poświęcić jej kilka chwil życia.
Opublikowane na moim blogu:
zwiedzamwszechswiat.blogspot.com
Największe wrażenie i najsilniejsze emocje wywołują u mnie książki poruszające tematy trudne i bolesne, a zarazem istotne i znaczące dla każdego człowieka, uniwersalne, ale osadzone we współczesnych realiach. Nie może w nich zabraknąć podejścia rzeczowego, kompleksowego, obejmującego różne punkty widzenia, ale zarazem emocjonalnego, głęboko ludzkiego, choć niepozbawionego...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-07-31
"Wzloty i upadki tworzą nasz los na tym świecie" - powiada stare przysłowie południowo-indyjskiego Kodagu, którego malownicza sceneria stanowi iście baśniowe tło idealnie współgrające z dramatyzmem fabuły powieści.
Trudno nie zgodzić się z prawdą zawartą w tych mądrych słowach; są one doskonałym mottem i zapowiedzią zarówno treści, jak i przesłania jednej z najpiękniejszych i najbardziej poruszających powieści, jakie kiedykolwiek czytałam.
"Tygrysie Wzgórza" to cudowna, przepełniona magią epicka opowieść urzekająca rozmachem oraz niespotykaną skalą uczuć i głębią emocji. To pełna czaru saga w najdoskonalszy sposób łącząca fragmenty indyjskich legend i pradawnych opowieści z autentycznymi wydarzeniami historycznymi, które wraz z sugestywnymi, poetyckimi opisami bujnego piękna i niepowtarzalnego bogactwa przyrody tworzą zapierające dech w piersiach tło idealnie komponujące się z ogromem, intensywnością oraz głębią uczuć i namiętności miotających bohaterami.
Ich monumentalność i tragizm daje się porównać jedynie z niepodrabialną magią "Wichrowych Wzgórz", ich autentyzm i realizm poraża i oszałamia; uczucia zdają się buzować ukryte w słowach niczym magma we wnętrzu wulkanu czekając na odpowiedni moment, by wybuchając - zawładnąć wyobraźnią i emocjami czytelnika.
Trafiając wprost do serca zachwycają nie tanim, krzykliwym sentymentalizmem, lecz naturalną głębią wyrwaną z najodleglejszych zakamarków jestestwa - pierwotną, nieokiełznaną, szczerą.
Koniec XIX wieku, region Koragu w południowych Indiach.
W rodzinie Naćimandów przychodzi na świat dziewczynka. Narodziny Dewi zwiastowało stado czapli, w których niezwyczajnym zachowaniu jej matka upatrywała wróżby na przyszłość. Złe przeczucia szybko ustąpiły miejsca radości całej rodziny, która od pierwszych dni rozpieszczała i hołubiła małą Dewi.
W dzieciństwie najlepszym jej przyjacielem był cichy Dewanna Kambejmada, którego matka po hańbiącym odejściu od męża odzyskała honor odbierając sobie życie. Zadziorna, harda i pewna siebie Dewi często brała w obronę mizernego, nerwowego Dewannę; wkrótce stali się nierozłączni i spędzali ze sobą każdą wolną chwilę.
Dewi wyrosła na pełną uroku, najpiękniejszą dziewczynę we wsi. Podczas uroczystości tygrysiego wesela zorganizowanych na cześć nieustraszonego pogromcy tygrysa, poznaje ich bohatera, walecznego Maću. Chwila ta całkowicie zmienia jej życie; dziewczyna wie, że nie pokocha nikogo innego, a przekonanie to od tej pory determinuje wszystkie jej poczynania. Poddaje się nowo rozkwitłemu uczuciu z radością i nadzieją, że kiedyś Maću poprosi ją o rękę.
Tymczasem Dewanna, który okazał się wyjątkowo utalentowanym uczniem misyjnej szkółki prowadzonej przez wielebnego Gunderta, za wstawiennictwem mentora rozpoczyna naukę w college'u medycznym w Bangalurze. Po uzyskaniu dyplomu lekarza planuje ożenić się z Dewi, którą od lat skrycie darzy głębokim uczuciem. Ona jednak, zauroczona jego kuzynem Maću, traktuje Dewannę wyłącznie jak przyjaciela.
Dramatyczny zbieg okoliczności zainicjowany decyzją zrodzoną w zamroczonym, naznaczonym piętnem koszmarnych przeżyć umyśle, wprawia w ruch całą lawinę zdarzeń, które zaważą na dalszych losach wielu ludzi, a których nieprzewidywalne i dalekosiężne konsekwencje będą rozbrzmiewać głośnym echem przez pokolenia.
"Tygrysie Wzgórza" to pełna nadzwyczajnego czaru opowieść o sile przeznaczenia, o miłości i nienawiści, których mocy nic nie może się równać; o nieutulonej tęsknocie, która spala duszę i nieokiełznanej namiętności przekraczającej wszelkie granice.
To przejmująca historia o winie, odkupieniu i wybaczeniu, które tak trudno wykrzesać ze zranionego serca. To powieść, która klucząc meandrami ludzkich wyborów, motywacji i uczuć stawia czytelnika twarzą w twarz z uniwersalnymi, ale wciąż niepojętymi dla nas kwestiami zasadności ludzkich działań w obliczu przeznaczenia, bezradności wobec ogromu targających człowiekiem emocji oraz bezbronności w konfrontacji z konsekwencjami czynów, które niejednokrotnie nas przerastają nękając niekończącymi się wyrzutami sumienia, uczuciem pustki i żalu za tym, co bezpowrotnie stracone lub za tym, co mogłoby być...
Gorąco zachęcam do zagłębienia się w tę lekturę. Jej kontemplacji sprzyja cudowny, poetycki i niezwykle sugestywny styl, którego niezaprzeczalne piękno i lekkość wywoła w Waszej wyobraźni wizje niezmierzonych krajobrazów kawowych gajów oraz wyjątkowych aromatów kardamonu i kwiatu bambusa. Ta oszałamiająca swoim przepychem sceneria złagodzi gorycz refleksji nad wzlotami i upadkami ludzkiego życia.
Niezapomniane doznania, intensywność i rozpiętość emocji oraz mnogość przemyśleń, które gwarantuje obcowanie z tą nadzwyczajną, czarowną lekturą są warte każdej poświęconej jej chwili.
Zapraszam w pełną magii podróż do Indii, która tak naprawdę jest tylko urzekającym pretekstem do podjęcia wędrówki w głąb własnej duszy.
Opublikowane na moim blogu:
zwiedzamwszechswiat.blogspot.com
"Wzloty i upadki tworzą nasz los na tym świecie" - powiada stare przysłowie południowo-indyjskiego Kodagu, którego malownicza sceneria stanowi iście baśniowe tło idealnie współgrające z dramatyzmem fabuły powieści.
Trudno nie zgodzić się z prawdą zawartą w tych mądrych słowach; są one doskonałym mottem i zapowiedzią zarówno treści, jak i przesłania jednej z najpiękniejszych...
2011-08-18
Jeśli miałabym wskazać swój ulubiony rodzaj prozy, bez wątpienia byłyby to biografie i pamiętniki. Nieodmiennie budzą moja fascynację, zwłaszcza jeżeli dotyczą jednostek nieprzeciętnych, które odcisnęły niezatarte piętno na losach świata dając nieprzemijające świadectwo swego geniuszu i wizjonerstwa.
O Nikoli Tesli wiedziałam niewiele, jednak i te fragmenty wiedzy wystarczyły, by mnie zaintrygować i dążyć do bliższego poznania zarówno jego osobowości, jak i osiągnięć.
Kiedy więc w moje ręce wpadła niniejsza książka, nic nie mogło mnie od niej oderwać. Zwłaszcza, że prędko okazała się jedną z najlepiej napisanych biografii, z jakimi kiedykolwiek miałam do czynienia.
Przede wszystkim bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie jej wszechstronność, poziom i niespotykana wręcz rzetelność. I nie jest to tylko kwestia imponującej ilości zgromadzonego materiału i kompleksowego ujęcia tematyki. Największe wrażenie zrobił na mnie sposób, w jaki autorzy przybliżyli sylwetkę Tesli czytelnikowi, a uczynili to fachowo, a zarazem przebojowo; rzeczowo, a jednocześnie z fantazją i polotem; rzetelnie, a mimo to zrozumiale i przystępnie.
Dzięki temu Nikola Tesla jawi się nam jako człowiek z krwi i kości, staje się bardziej realny, żywy, a jego osobowość i geniusz - bardziej zrozumiałe. Łatwiej nam też docenić wagę jego wynalazków oraz wkład zarówno w życie codzienne, jak i rozwój nauki.
Tę rewelacyjną pod każdym względem biografię charakteryzuje niesamowita siła sugestywnego oddziaływania na wyobraźnię i zmysły czytelnika, która zdaje się przenosić go żywcem w realia Ameryki przełomu wieków, dając odczuć jej specyficzną atmosferę poprzez obcowanie z najbardziej znaczącymi osobistościami i osobowościami świata nowojorskiej socjety, kultury, nauki i przemysłu.
Przed naszymi oczami defiluje cała galeria barwnych i wyrazistych postaci, które miały znaczący wpływ lub odegrały jakąkolwiek rolę w życiu Tesli: jego przeciwnicy, przyjaciele, mecenasi, współpracownicy, a wszystko to przedstawione z wielkim rozmachem na tle szerokiej panoramy historyczno - ekonomiczno - polityczno - obyczajowej przydającej biografii autentyzmu i osadzającej postać wielkiego wynalazcy w odpowiedniej perspektywie.
Dzięki temu możemy obserwować nie tylko gwałtowne i burzliwe światowe przemiany oczami Tesli, lecz także samego Teslę z punktu widzenia jemu współczesnych.
Wszechstronność biografii na tym się jednak nie kończy; zawiera ona również szczegółowe opisy wynalazków, eksperymentów oraz metod naukowych, jakimi posługiwał się Tesla. Wydawać by się mogło, że fragmenty te okażą się nudne, niezrozumiałe czy zbyt skomplikowane - nic bardziej mylnego. Autorom w zaskakujący sposób udało się uchwycić legendarną charyzmę i niezwykle złożoną osobowość wielkiego Serba oraz oddać ducha jego geniuszu. Wszystko to sprawia, że trudno wyzwolić się spod uroku Tesli i oderwać od lektury.
Zasadniczą kwestią biografii jest odpowiedź na pytanie, jaki naprawdę był Nikola Tesla i na czym polega jego fenomen.
Geniusz, szaleniec, wizjoner, ekscentryk - outsider, największy wynalazca wszech czasów, człowiek, który wyprzedził swoja epokę - dziś trochę już zapomniany i niedoceniany, jednak jego wkład w rozwój różnych dziedzin nauki - od elektrotechniki po fizykę cząstek - jest bezsprzeczny i niepodważalny.
Jego niesamowita osobowość leży u źródła powyższych epitetów i z całą pewnością stanowi ich wyjątkowo udaną kompozycję, która przyczyniła się do stworzenia nieprzemijającego mitu Tesli.
Choć większość jego pomysłów nigdy nie została zrealizowana i zaledwie 112 wynalazków doczekało się własnych patentów, są to rzeczy, bez których trudno sobie wyobrazić współczesną cywilizację. Nikola Tesla nie tylko wymyślił silnik elektryczny, prądnicę prądu zmiennego, elektrownię wodną, baterię słoneczną, radio (tak!) czy urządzenia sterowane drogą radiową, lecz także przewidział istnienie promieniowania kosmicznego i sztuczną promieniotwórczość.
Tesla pozostawił po sobie wiele niewyjaśnionych tajemnic, które do dziś napędzają różne teorie spiskowe. Największą zagadkę stanowi broń energetyczna, kontrola nad pogodą czy bezprzewodowa emisja prądu.
"Władca piorunów" to fascynująca, rzetelna i kompleksowa biografia genialnego wynalazcy, którego życie tak bardzo przypominało losy innych nierozumianych i niedocenianych wielkich ludzi; stanowiło ono nieprzerwany ciąg przeplatających się spektakularnych wzlotów i bolesnych upadków oraz bezustanną walkę nie tylko z przeciwnościami losu, lecz także z samym sobą, opierało się na nieustannym dążeniu do wyrażenia i upostaciowienia drzemiącego w nim geniuszu, realizacji miliarda pomysłów, jakie rodziły się w jego błyskotliwym umyśle.
To wielowymiarowy portret człowieka o niezwykle skomplikowanej osobowości naznaczonej piętnem rozlicznych fobii, obsesji, natręctw i innych psychicznych przypadłości oraz iskrą bożą, która w fenomenalny sposób objawiła się światu, a zarazem realistyczny i barwny obraz czasów, w których żył.
Biografia gwarantuje niezwykłą, fascynującą i pełną wrażeń podróż w głąb nieprzeniknionego i wciąż stanowiącego zagadkę umysłu genialnego wynalazcy i wizjonera. Warto się w nią wybrać - by dowiedzieć się więcej o otaczającym nas świecie, zaspokoić swój głód wiedzy bądź po prostu poznać osobliwego, nadzwyczajnego człowieka, który wyprzedził swoją epokę.
Opublikowane na moim blogu:
zwiedzamwszechswiat.blogspot.com
Jeśli miałabym wskazać swój ulubiony rodzaj prozy, bez wątpienia byłyby to biografie i pamiętniki. Nieodmiennie budzą moja fascynację, zwłaszcza jeżeli dotyczą jednostek nieprzeciętnych, które odcisnęły niezatarte piętno na losach świata dając nieprzemijające świadectwo swego geniuszu i wizjonerstwa.
O Nikoli Tesli wiedziałam niewiele, jednak i te fragmenty wiedzy...
2009-01-01
"500 cudów świata" to jeden z najpiękniejszych albumów,jakie dane mi było oglądać.
I to nie tylko ze względu na starannie dopracowaną,ba! dopieszczoną szatę graficzną,co w przypadku tego rodzaju wydawnictw jest sprawą priorytetową,lecz także ze względu na zawartość merytoryczną.
Zdarza mi się trafiać na albumy,które cechuje przerost formy nad treścią - ot,kolejna książeczka z kolorowymi,byle jak skomentowanymi zdjęciami.W przypadku tego albumu została zachowana znakomita równowaga tych dwóch czynników - zdjęcia są bajeczne i niebanalne,tekst interesujący i nieszablonowy.Na pierwszy rzut oka widać,że wydawnictwo włożyło dużo serca w swoją pracę i postarało się,by czytelnik przeglądał album z prawdziwą przyjemnością.
Bo też i jest co oglądać - publikacja niniejsza nie tylko odkrywa przed nami najbardziej fantastyczne i niezwykłe miejsca na kuli ziemskiej,ale również w niezwykle atrakcyjny sposób ukazuje te dobrze wszystkim znane ; co więcej - wydobywa ukryte piękno z miejsc,które - przynajmniej w moich oczach - nigdy nie uchodziły za godne poświęcenia im większej uwagi.
Album jest wyjątkowo zróżnicowany - przedstawia czytelnikowi najsłynniejsze zabytki świata,takie jak choćby Tadż Mahal czy Terakotowa Armia ; zabiera go w najbardziej urokliwe zakątki - między innymi nad jezioro Garda lub do Camargue ; pozwala podziwiać dumne piękno światowych metropolii takich jak Wiedeń czy Kioto - nie sposób wymienić tych wszystkich cudownych miejsc,do których zapraszają stronice tego albumu.
To nie tylko wspaniała,odprężająca lektura dosłownie dla każdego,ale i wymarzony prezent dla niejednego miłośnika podróży i piękna.
Gorąco polecam!
"500 cudów świata" to jeden z najpiękniejszych albumów,jakie dane mi było oglądać.
I to nie tylko ze względu na starannie dopracowaną,ba! dopieszczoną szatę graficzną,co w przypadku tego rodzaju wydawnictw jest sprawą priorytetową,lecz także ze względu na zawartość merytoryczną.
Zdarza mi się trafiać na albumy,które cechuje przerost formy nad treścią - ot,kolejna książeczka...
2000-01-01
Jedna z najlepszych książek skandynawskich,jakie czytałam.To właściwie rodzinna saga opowiadająca o trudach życia wśród surowej,zimnej krainy,o niełatwych stosunkach międzyludzkich,miłości,przyjaźni,odwadze,dumie.
Najbardziej wzruszającym momentem (a nie brak ich w tej książce)jest ten,w którym do Adelajdy dociera,kogo tak naprawdę kocha.
W tej surowej krainie wszystko przychodzi z trudem - nie tylko zdobywanie pożywienia,utrzymanie rodziny przy życiu,lecz także - a może przede wszystkim - okazywanie uczuć,które kłębią się tuż pod skórą,obawiając się ujawnić światu.
To książka pełna życiowej mądrości,ciepła i spokoju,w której wszystko w końcu trafia na swoje miejsce.
Jedna z najlepszych książek skandynawskich,jakie czytałam.To właściwie rodzinna saga opowiadająca o trudach życia wśród surowej,zimnej krainy,o niełatwych stosunkach międzyludzkich,miłości,przyjaźni,odwadze,dumie.
Najbardziej wzruszającym momentem (a nie brak ich w tej książce)jest ten,w którym do Adelajdy dociera,kogo tak naprawdę kocha.
W tej surowej krainie wszystko...
2012-05-07
"Ziemia płonie pod ich stopami, a oni nie mają dość wody, by ją ugasić" - tak o swoich wrogach mówi jeden z głównych bohaterów powieści, Cesare Borgia. W chwili, gdy wypowiada te słowa, jest u szczytu swej potęgi; odurzony władzą, napędzany niepohamowaną ambicją nie zdaje sobie jeszcze sprawy, jak trafnie charakteryzują one jego samego...
Zresztą słowa te dotyczą w mniejszym lub większym stopniu każdego z bohaterów książki. Niccolo Machiavelli, Leonardo da Vinci, Vitellozzo Vitelli, Dorotea Caracciolo - wszyscy oni, połączeni z Borgią w groteskowym i śmiertelnie niebezpiecznym tańcu nienasyconych ambicji, chorobliwej żądzy władzy, obsesyjnego pragnienia nieśmiertelności, zemsty, zdrady i intryg, podziwu i strachu, miłości i nienawiści, próbują kształtować swój los, przeciągnąć kapryśną Fortunę na swoją stronę, zapanować nad przeznaczeniem - jak się przekonamy, z różnym skutkiem. Ziemia płonie, a oni spalają się we własnych namiętnościach, pragnieniach i ambicjach.
Na włoskim zamku Imola krzyżują się ich losy.
Cesare Borgia. Syn papieża Aleksandra VI nie cofa się nawet przed morderstwem własnego brata, by - jako dowódca wojsk papieskich - realizować swoje wybujałe ambicje w myśl zasady "cel uświęca środki". Jego nieposkromiona żądza władzy, bezlitosne okrucieństwo, które przeraża tak wrogów, jak i sojuszników, niebezpodstawne przekonanie o własnej nadzwyczajnej inteligencji i sprzyjającemu szczęściu pozwalają mu zdobywać kolejne księstwa i marzyć o zjednoczeniu Włoch pod własnym berłem - wszelkimi dostępnymi sposobami, a tu wyobraźnia Borgii jest tyleż makabryczna, co nieograniczona. Księcia nagli czas - w myśl astrologicznej przepowiedni czeka go krótkie życie, ale nieśmiertelna sława, na miarę Aleksandra Wielkiego czy Cezara. "Aut Caesar, aut nihil" - kierując się tym mottem Borgia bezkompromisowo podąża za swoim przeznaczeniem i konsekwentnie je wypełnia nie zważając na nikogo.
Niccolo Machiavelli. Światły umysł, błyskotliwy dyplomata, jako wysłannik rządu Republiki Florenckiej ma negocjować z Borgią warunki sojuszu. Jest pod wrażeniem osobowości księcia i podziwia go - nie tyle jako człowieka, ale genialnego polityka i dowódcę. Nie jest jednak bezkrytyczny w swoim zachwycie; dostrzega zło, jakiego ten się dopuszcza, choć jest też skłonny je usprawiedliwić. Ma nadzieję na osiągnięcie wielkości u boku Borgii, pragnie zapisać się na kartach Historii i uświadamia sobie, że jest to możliwe tylko za jego sprawą. Jego nieśmiertelne dzieło, "Książę", jest inspirowane właśnie postacią i czynami Cesara Borgii...
Leonardo da Vinci. Wrażliwy artysta, myśliciel, wizjoner i genialny konstruktor. On także widzi w Borgii nadzieję na zrealizowanie swojego marzenia o nieśmiertelności. Jego obsesją jest paląca chęć pozostawienia po sobie spuścizny, która przetrwa tysiąclecia. Pracuje dla księcia jako inżynier wojskowy, jednak przeraża go okrucieństwo i zniszczenie, jakie ten pozostawia za sobą. Ale czy można tak po prostu wymówić służbę u Cesara Borgii?
Vitellozzo Vitelli. Jeden z kapitanów Borgii ma dość zwyczajne pragnienie: jest nią zemsta za śmierć brata i spokojne życie u boku rodziny w Citta di Castello. Jako że nie dorównuje swemu dowódcy dalekowzrocznością, staje się kolejną marionetką w jego rękach, zaś jego śmierć - jedynie środkiem do osiągnięcia celu.
Dorotea Caracciolo. Młoda wenecka szlachcianka uprowadzona przez księcia. Jej podziw i pożądanie bardzo szybko zmieniają się w paniczny strach o własne życie, gdy poznaje prawdziwe oblicze swego kochanka.
Losy bohaterów połączy wielka polityka, nieokiełznane namiętności i bardzo ludzkie pragnienia; wszyscy staną się marionetkami w rękach Borgii, jednak godzą się na to licząc na realizację własnych celów i ambicji lub po prostu starając się ujść z życiem nieopatrznie dostawszy się w orbitę oddziaływania i interesów księcia...
"A ziemia płonie" to niebywale fascynująca i szalenie błyskotliwa powieść historyczna; dojrzałość, przenikliwość i rozmach warsztatu pisarskiego autora zdumiewa tym bardziej, że jest to jego debiut literacki. Choć fabuła opiera się na faktach historycznych, jest ona - jak przyznaje sam autor w posłowiu - jedynie fikcją literacką. Przyjęłam tę deklarację z niedowierzaniem - tak doskonałą iluzję autentyczności stworzył Black, tym bardziej prawdopodobną, że główni bohaterowie żyli w tym samym czasie i rzeczywiście mogło dojść do ich spotkania w wymiarze opisanym w powieści. Choć autor zmienił kilka faktów i przeinaczył niektóre daty, fikcyjna fabuła jest wykreowana tak wiarygodnie, sugestywnie i brawurowo, że czytelnik bez reszty daje się ponieść złudzeniu autentyzmu.
Mocną stroną powieści jest soczysty, żywy język, niestroniący od wulgaryzmów, które jednak wydają się bardzo na miejscu, pasują do okoliczności oraz do ogólnej charakterystyki bohaterów. Wybitnie plastyczne opisy, czasem aż zbyt intensywnie naturalistyczne atakują wyobraźnię tysiącem obrazów, które co wrażliwsze osoby z pewnością chciałyby wymazać z pamięci. Autor wiernie i barwnie odtworzył pełne okrucieństwa i przemocy realia XV i XVI wieku, jednak skoncentrował się - i chwała mu za to - na wyrafinowanej grze toczącej się między bohaterami oraz analizie psychologicznej postaci, która - dzięki pierwszoosobowej narracji prowadzonej przez głównych bohaterów - jest istnym majstersztykiem. Dzięki temu bohaterowie jawią się nam jako prawdziwi ludzie z krwi i kości, cudownie niejednoznaczni i wielowymiarowi, dręczeni przez swoje prywatne demony, śniący o swej własnej potędze. Narracja podkreśla charakter każdej z postaci, wyraża jej osobowość, a czyni to w sposób iście mistrzowski.
Ogromnym atutem nadającym powieści cech prawdopodobieństwa jest wprowadzenie do fabuły postaci (król Ludwik XII, główni bohaterowie) oraz wydarzeń historycznych - zarówno tych istotnych ( np. egzekucja Savonaroli), jak i bardziej błahych (podarowanie Leonardowi futrzanego płaszcza przez Borgię). Dzięki temu magia powieści trwa i jest wciąż żywa, nawet długo po zakończeniu lektury.
"A ziemia płonie" to pełna rozmachu, błyskotliwa powieść wykorzystująca odważną, ale jakże kuszącą koncepcję bazującą na związkach pomiędzy genialnymi umysłami włoskiego Renesansu, z których każdy na swój sposób zapisał się na kartach Historii. To poruszająca opowieść o pogmatwanych i nieprzewidywalnych ludzkich losach, nienasyconych ambicjach, destrukcyjnej sile namiętności i rozbuchanej żądzy władzy prowadzącej do spektakularnego upadku, pochłaniającej po drodze tysiące ludzkich istnień; o tym, do czego zdolny jest człowiek dążący za wszelką cenę do realizacji własnych celów; o odwiecznym pragnieniu zachowania się w pamięci potomnych, pozostawienia po sobie trwałego śladu, "exegi monumentum". To także opowieść o bagnie polityki, sztuce dyplomacji, sterowania ludzkimi umysłami - o ludzkim geniuszu i sposobach jego wykorzystania.
Powieść Samuela Blacka, choć mocno osadzona w historii, jest jednocześnie wciąż żywa i uniwersalna, zaś jej smutnym mottem jest to, że bez względu na czasy, w jakich przyszło nam żyć, ludzkie pragnienia, namiętności, emocje i uczucia pozostają dramatycznie niezmienne. I tak przewidywalne...
"Ziemia płonie pod ich stopami, a oni nie mają dość wody, by ją ugasić" - tak o swoich wrogach mówi jeden z głównych bohaterów powieści, Cesare Borgia. W chwili, gdy wypowiada te słowa, jest u szczytu swej potęgi; odurzony władzą, napędzany niepohamowaną ambicją nie zdaje sobie jeszcze sprawy, jak trafnie charakteryzują one jego samego...
Zresztą słowa te dotyczą w...
2011-03-18
Mówiąc szczerze - miałam pewne opory, aby sięgnąć po kolejną książkę Mary Roach. Rzadko się zdarza, by autorowi udało się utrzymać równy, wysoki poziom swoich dzieł, a "Sztywniak" moim zdaniem był tak rewelacyjny, zabawny i intrygujący, że moje obawy wydały mi się uzasadnione. Byłoby mi przykro i czułabym się rozczarowana, gdyby "Ale kosmos" okazało się książką, która nie dorównywałaby klasie "Sztywniakowi". A zdążyłam na tyle polubić styl i narrację autorki, że nie chciałam narażać się na podobną frustrację.
Kiedy jednak książka znalazła się na mojej półce, nie mogłam powstrzymać się, by do niej nie zajrzeć. A kiedy już zajrzałam - byłam stracona dla świata na całe dwa dni.
Z wielką radością i ulgą stwierdziłam, że nie mogę oderwać się od lektury! Przykuwa ona uwagę od pierwszych linijek tekstu,zaś moją euforię niemal wywołał fakt,że narracja i styl wcale nie odbiegają poziomem od tych znanych mi ze "Sztywniaka"!
Niewiele jest książek, przy lekturze których śmieję się w głos. Ta należy do chlubnych wyjątków. Jeszcze teraz chichram się jak głupia na samo wspomnienie niektórych sformułowań i doboru słów autorki; nawet sobie je wypisałam, żeby móc do nich wracać, gdy będę mieć doła.
O czym właściwie traktuje książka?
Jest ona opatrzona podtytułem: "Jak jeść,kochać się i korzystać z WC w stanie nieważkości" i choć pytanie to w pewien sposób sygnalizuje zawartość merytoryczną, to z całą pewnością nie wyczerpuje tematu.
Autorka jak zwykle przyłożyła się do pracy, odwiedziła mnóstwo agencji kosmicznych i przeprowadziła setki rozmów z jej pracownikami, spotkała się z astronautami z całego świata, zaś efekty tej heroicznej i niezwykle drobiazgowej pracy możemy podziwiać w jej najnowszej książce.
Wydawać by się mogło, że lot w kosmos to jedna wielka frajda. Mary Roach przekonała się, że to raczej cały łańcuch krępujących i wyczerpujących niedogodności, jeśli mogę użyć tego eufemizmu.
Udowadnia, że wywołujący beztroskie skojarzenia stan nieważkości może być przyczyną kosmicznej choroby lokomocyjnej i powodować stałe ubytki w masie i strukturze kości. Uniemożliwia on również normalne korzystanie z toalety, jedzenie oraz poważnie ogranicza wykonywanie podstawowych zabiegów higienicznych. Ze zrozumiałych względów jest to bardzo uciążliwe podczas kilkudziesięciodniowej podróży ciasną kapsułą kosmiczną, w której z trudem mieści się kilka osób.Dodajmy, że chodzi o kilka osób całkowicie pozbawionych prywatności i sfrustrowanych także z góry zaplanowanym każdym dniem...
Mary Roach szuka odpowiedzi na pytania, jakimi cechami powinien wykazać się idealny kandydat na astronautę (zapewniam Was, że niektóre z tych cech są... zdumiewające), jak powinien on przygotować się do misji oraz na jakie niebezpieczeństwa jest on narażony podczas pobytu w kapsule i w czasie spaceru kosmicznego.
Dzięki jej dociekliwości dowiadujemy się, czemu służą eksperymenty w komorach izolacyjnych oraz czy kosmos może pomieszać nam zmysły; wzbogacamy swój słowniczek o fascynujące wyrażenia typu: "kosmiczna euforia", "pokładowa hydroliza", "irracjonalny antagonizm" czy "lot paraboliczny". Poznajemy nie tylko długofalowe skutki działania stanu nieważkości na ludzki organizm, ale również przeciążenia przy wchodzeniu w atmosferę (łącznie z wiedzą na temat możliwych zagrożeń związanych z katapultowaniem się na dużych wysokościach).
Obserwujemy przygotowania do kosmicznych misji, testowanie skafandrów oraz symulację awaryjnego lądowania kapsuły z udziałem zwłok.
Mary Roach nie byłaby sobą, gdyby nie dorzuciła do tego wszystkiego odrobiny pikanterii.
I tak, dzięki jej bezpruderyjności dowiadujemy się, czy możliwe jest uprawianie seksu w kosmosie, a co za tym idzie - czy możliwe jest w warunkach nieważkości poczęcie i poród. Poznajemy wstydliwe tajniki treningu nocnikowego oraz mniej krępującego, ale równie niezbędnego treningu kuchennego, któremu musi poddać się każdy astronauta wyruszający na misję.
Zastanawiamy się wraz z autorką, na czym, u licha, polega zjawisko "kałowego popcornu", dlaczego NASA przechowuje ekskrementy astronautów oraz jak smakuje przetworzony mocz - popularny napój wśród zdobywców kosmosu...
Zachęcam wszystkich do zdumiewającej i niezwykłej podróży po labiryncie zagadnień związanych z kosmicznymi ekspedycjami. Dzięki błyskotliwemu poczuciu humoru autorki, jej powalającej ironii i iście dziennikarskiej dociekliwości, znajdziecie odpowiedź nie tylko na te wszystkie pytania, które zawsze chcieliście zadać, ale nawet na te, które nigdy nie przyszły Wam do głowy.
Ta książka to głęboko satysfakcjonujące, a zarazem dowcipne kompendium wiedzy na jakikolwiek temat choćby luźno powiązany z wyrazem "kosmos".
Dzięki niej przekonałam się, jak silnie musi być zdeterminowany i zmotywowany astronauta i jak wiele w istocie wymaga się od jego psychiki. Poznałam nie tylko sporadyczne przecież chwile chwały po powrocie z misji, lecz także nużącą i wyczerpującą codzienność w kosmosie oraz poprzedzające ją całe lata żmudnych symulacji, przygotowań i badań z wielu dziedzin.
Warto dowiedzieć się tego wszystkiego, co oferuje nam Mary Roach w swojej książce; jest to kawał solidnej, dobrze udokumentowanej wiedzy doprawionej sporą dawką zaraźliwego, inteligentnego poczucia humoru.
Polecam!!!
Opublikowane na moim blogu:
zwiedzamwszechswiat.blogspot.com
Mówiąc szczerze - miałam pewne opory, aby sięgnąć po kolejną książkę Mary Roach. Rzadko się zdarza, by autorowi udało się utrzymać równy, wysoki poziom swoich dzieł, a "Sztywniak" moim zdaniem był tak rewelacyjny, zabawny i intrygujący, że moje obawy wydały mi się uzasadnione. Byłoby mi przykro i czułabym się rozczarowana, gdyby "Ale kosmos" okazało się książką, która nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-07-26
Wakacje w pełni, zatem moja dzisiejsza propozycja idealnie wpisuje się w klimat letnich wojaży i odkrywania nieznanych, fascynujących miejsc.
"Alpy. 50 najpiękniejszych tras przez przełęcze" to cudowny album, który zachwyca, wręcz oszałamia przepychem, bogactwem i rozmachem strony wizualnej oraz budzi podziw wszechstronnością zawartości merytorycznej.
Już sama okładka, której zdjęcie w zaskakujący sposób łączy dzikie piękno wysokogórskich szczytów i sielskość urokliwych dolin przykuwa uwagę i zachęca czytelnika do odwracania kolejnych stron, delektowania się pięknem wyjątkowo malowniczych zdjęć.
Choć krajobraz Alp stanowi wdzięczny obiekt fotografowania i nawet amator jest w stanie w zadowalający sposób uchwycić ich czar, to wyobraźcie sobie niepowtarzalne, monumentalne piękno gór zamknięte w wysmakowanych, artystycznych zdjęciach o żywych, naturalnych barwach, perfekcyjnej ostrości i zapierającej dech w piersiach kompozycji.
Album zawierający ponad dwieście takich arcydzieł fotografii stanowi nie tylko przedsmak tego, co czeka turystę podróżującego po Alpach, ale z powodzeniem zaspokaja wszelkie potrzeby estetyczne każdego czytelnika.
Zdjęcia budzą zachwyt i pragnienie ujrzenia na własne oczy nieprawdopodobnego piękna Alp, ale to nie wszystkie atrakcje, jakie album ma nam do zaoferowania.
Równie staranna i dopracowana jest strona merytoryczna. Dzięki niej album stanowi prawdziwą skarbnicę wiedzy, która wyczerpująco i wszechstronnie prezentuje nie tylko najpiękniejsze alpejskie trasy, lecz również w interesujący sposób wprowadza czytelnika w szczegółową i frapującą charakterystykę każdego regionu zawierającą - oprócz wyszczególnienia najcenniejszych zabytków - także jego rys historyczny, geologiczny i kulturowy.
Moim zdaniem jest to rewelacyjne rozwiązanie wychodzące naprzeciw oczekiwaniom wielu turystów, którzy już przed wyjazdem w wybrany region Alp mogą w satysfakcjonujący sposób zaspokoić swoją ciekawość, głód wiedzy oraz dokładnie zaplanować wyprawę w oparciu o rzetelne, wyczerpujące informacje zawarte w publikacji.
Ponadto dzięki tak wielowymiarowemu potraktowaniu tematu album stanowi nie tylko wyjątkowo atrakcyjny przewodnik, lecz istne kompendium wiedzy o historii i kulturze Alp zdolne zadowolić nawet najbardziej wybrednego i wymagającego ich pasjonata.
"Alpy. 50 najpiękniejszych tras przez przełęcze" to niezwykła publikacja prowadząca czytelnika najbardziej atrakcyjnymi i widowiskowymi drogami najwyższego górskiego łańcucha w Europie.
Podróż zaczyna się na wschodzie Alp, w austriackim Mariazell, a kończy nieopodal Nicei, na wybrzeżu Morza Śródziemnego. Każdą wycieczkę opracowano tak, by zajmowała najwyżej dwa dni oraz - o ile to możliwe - by punkt wyjścia stanowił zarazem miejsce powrotu. Trasy wiodące przez kilka przełęczy zostały pomyślane i wyznaczone tak, by podróż była nie tylko celowa, ale również wygodna i atrakcyjna. Dokładny opis trasy uwzględnia i prezentuje najpiękniejsze miejsca widokowe oraz godne uwagi obiekty - nawet, jeśli trzeba zboczyć z głównego szlaku, aby się z nimi zapoznać.
Podoba mi się to, że opierając się utartym schematom album ukazuje miejsca równie malownicze, ale nie tak skomercjalizowane wytyczając nowe, pełne nieznanych szerzej wspaniałości trasy oraz pozwala zaplanować je w sposób, który idealnie odpowiada oczekiwaniom, potrzebom i umiejętnościom indywidualnego turysty.
"Alpy. 50 najpiękniejszych tras przez przełęcze" to zupełnie wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju wszechstronny album, dzięki któremu zaplanujecie wyprawę swojego życia.
Spełni wymagania nie tylko wytrawnych podróżników, lecz także weekendowych turystów pomagając wybrać optymalną trasę, zapoznając ze specyfiką regionu, prezentując urokliwe piękno alpejskich krain oraz miejsca, które po prostu trzeba zobaczyć. Kusi fantastycznymi fotografiami, których czar zapada głęboko w serce i może stanowić doskonałą odskocznię od szarej codzienności.
Ten album to idealny prezent niezależnie od tego, czy ktoś jest miłośnikiem gór, czy nie. Można go z dumą prezentować w domowej biblioteczce. Jeśli o mnie chodzi, pragnę go mieć zawsze pod ręką, by w każdej chwili móc napawać się niezrównanym pięknem Alp i wszystkim tym, co ta urocza kraina ma do zaoferowania.
Gorąco polecam!!!
Opublikowane na moim blogu:
zwiedzamwszechswiat.blogspot.com
Wakacje w pełni, zatem moja dzisiejsza propozycja idealnie wpisuje się w klimat letnich wojaży i odkrywania nieznanych, fascynujących miejsc.
"Alpy. 50 najpiękniejszych tras przez przełęcze" to cudowny album, który zachwyca, wręcz oszałamia przepychem, bogactwem i rozmachem strony wizualnej oraz budzi podziw wszechstronnością zawartości merytorycznej.
Już sama okładka,...
Zwykle słyszę z różnych źródeł słowa,że "to nie jest lektura dla dzieci".Dlaczego? Bo podobno baśnie są krańcowo smutne,nieraz okrutne,przygnębiające,nie kończą się hollywoodzkim happy endem.Wzbudzają w dzieciach niepokój,powodują senne koszmary.A tak być nie powinno.
Moim zdaniem nie ma bardziej odpowiedniej lektury,jeśli chcemy wychować wrażliwe,współczujące dziecko,które w stosunkach międzyludzkich potrafi wykazać się choćby odrobiną empatii.To prawda,że baśnie Andersena są smutne - mimo fantastycznej otoczki opowiadają o prawdziwym życiu,które bardzo rzadko przecież jest usłane różami,które przynosi też ból,cierpienie i niedolę.Los "Dziewczynki z zapałkami" do dziś wzbudza we mnie podobne uczucia,jak w dzieciństwie,kiedy zetknęłam się z nią po raz pierwszy - litości,gniewu na ludzką obojętność,smutku nad zmarnowanym życiem.
Nierzadko towarzyszyły im łzy żalu.
I czy to źle? Co złego jest w tym,że dziecko wzrusza się losem drugiego człowieka,choćby ten był fikcyjnym bohaterem? Kto powiedział,że dzieciństwo powinno być beztroskie i wesołe? A czy to znaczy,że także pozbawione głębszych uczuć,prowokujących do zastanowienia nad sobą,nad światem,wyciskającym łzy z oczu,przecinającym bezchmurne,dziecięce czoło zmarszczką egzystencjalnego smutku? Że za wcześnie? Że z wiekiem przyjdzie czas na smutne myśli? Bzdura! Później będzie za późno.
Wbrew pozorom Andersen przyzwyczaja dzieci do "prawdziwego" życia w niezwykle subtelny sposób - cierpiące z powodu odrzucenia i nietolerancji Brzydkie Kaczątko przemienia się w pięknego łabędzia i sam staje się obiektem zazdrości ; ginąca z miłości Mała Syrenka godzi się z losem i zmienia się w ducha morza,pełna nadziei na uzyskanie duszy ; ołowiany żołnierz ginie co prawda w ogniu,ale razem ze swoją ukochaną baletnicą ; dziewczynka z zapałkami umiera,ale po tamtej stronie spotyka Babunię,która zabiera ją do Boga ; Karen,której pycha została ukarana w okrutny sposób,odzyskuje nogi po tym,kiedy jej skrucha staje się szczera.
Przykłady można by mnożyć ; baśnie rzadko kiedy kończą się szczęśliwie w potocznym rozumieniu tego słowa ; autor pokazuje czytelnikowi,że nie wszystko,co uważamy za tragedię,musi nią być;że nawet najtrudniejsze życiowe doświadczenie czegoś nas uczy.Oswaja nas z cierpieniem i śmiercią nie tylko naszą,ale także naszych bliskich,uczy ją akceptować,traktować jako nieodłączny element życia.Pokazuje,że choć życie rzadko bywa sprawiedliwe i nie toczy się po naszej myśli - możliwe jest pogodzenie się z wyrokami losu,uodpornienie się na zadawane ciosy,co czyni nas silniejszymi,lepszymi i mądrzejszymi.
Być może dzieci nie ogarną ogromu symboliki i przesłania "Baśni",ale z pewnością intuicyjnie je wyczują ; gwarantuję,że ich pierwsze refleksje,będące nieraz i wynikiem szoku po lekturze co bardziej wstrząsających utworów,zaważą na całym ich późniejszym światopoglądzie.Taka jest magia i siła "Baśni" pana Andersena.
Nie odmawiajmy dzieciom pierwszych prawdziwych wrażeń w ich życiu,pozwólmy im przeżyć je po swojemu ; bądźmy przy nich,by wytłumaczyć,rozwiać wątpliwości,by wzruszać się razem z nimi.Kiedyś nam za to podziękują.
Zwykle słyszę z różnych źródeł słowa,że "to nie jest lektura dla dzieci".Dlaczego? Bo podobno baśnie są krańcowo smutne,nieraz okrutne,przygnębiające,nie kończą się hollywoodzkim happy endem.Wzbudzają w dzieciach niepokój,powodują senne koszmary.A tak być nie powinno.
Moim zdaniem nie ma bardziej odpowiedniej lektury,jeśli chcemy wychować wrażliwe,współczujące dziecko,które...
2012-07-31
"Biała królowa" autorstwa Phillippy Gregory, zupełnie zasłużenie nazywanej "mistrzynią powieści historycznych", jest pierwszą częścią serii o Plantagenetach zatytułowanej "Wojny kuzynów". Jej akcja osadzona jest w realiach wojny, która przeszła do historii pod nazwą Wojny Dwu Róż (1455 - 1485); krwawego konfliktu o tron Anglii pomiędzy rodami Yorków (biała róża) i Lancasterów (róża czerwona).
Główną bohaterką, a zarazem narratorką powieści jest lady Elżbieta Woodville, którą poznajemy jako młodą, obdarzoną niezwykłą urodą wdowę, córkę Jakobiny Luksemburskiej i Ryszarda Woodville'a, hrabiego Rivers. Ponieważ jej mąż zginął walcząc po stronie Lancasterów, nowy król, Edward IV York, skonfiskował ziemie do niego należące. Wdowa postanawia prosić króla o zwrot dziedzictwa jej dwóch małoletnich synów; podczas spotkania Elżbiety z królem oboje zakochują się w sobie, a niedługo potem biorą potajemny ślub. Kiedy fakt ten wychodzi na jaw, wzbudza ogromne niezadowolenie wśród doradców króla, a zwłaszcza hrabiego Warwicka, urażonego i zaniepokojonego samowolą wychowanka.
Elżbieta nie zostaje ciepło przyjęta na dworze; wszyscy widzą w niej starszą od króla wdowę, na dodatek z dwójką dzieci u boku; padają również sugestie, że uwiodła Edwarda za pomocą czarów (oskarżenie to będzie się za nią ciągnęło przez długie lata). Także Cecylia, królowa - matka nie ma dobrego zdania o poślednim pochodzeniu swojej synowej; poza tym, faworyzując młodszego syna, drugiego w kolejce do tronu księcia Jerzego, nie może ścierpieć kobiety, której przyszłe dzieci pozbawią tytułu następcy tronu jej ulubieńca. Elżbieta znajduje oparcie jedynie we własnej rodzinie oraz królu, który darzy ją szczerym uczuciem. Choć jako monarchini zadbała o interesy swoich bliskich, przysporzyła tym samym oddanych sojuszników mężowi, zaś umocniła swą pozycję rodząc królowi następcę tronu oraz kolejne dzieci. Rzucona w wir dworskich intryg sama została zmuszona spiskować, nie tylko by utrzymać swoją władzę, lecz ocalić życie swych bliskich, dla których liczni wrogowie nie mieliby litości. Elżbieta Woodville została co prawda królową Anglii - lecz za swą ambicję musiała zapłacić ogromną cenę. Nad głowami jej najbliższych zaczynają gromadzić się ciemne chmury, a groźba zdrady wisi w powietrzu...
Elżbieta Woodville zdecydowanie należy do najbardziej barwnych i ciekawych postaci historycznych. Rzeczywiście była słynną pięknością i potomkinią książąt Burgundii, którzy podtrzymywali rodzinną tradycję mówiącą, że ich ród został założony przez wodną boginkę Meluzynę. Autorka w interesujący sposób nawiązuje do tej legendy, z którą zgrabnie łączy wątek Jakobiny Luksemburskiej, oskarżonej o czary matki bohaterki. Elementy magiczne są rewelacyjnym wzbogaceniem fabuły, choć rzecz jasna stanowią całkowitą fikcję literacką; umiejętnie podane nabierają pozorów prawdopodobieństwa i nadają powieści niezwykłego kolorytu.
Elżbiecie zarzucano, że poślubiła króla z wyrachowania, powodowana nadmierną ambicją, z chęci wywyższenia własnego rodu. Trzeba jednak zauważyć, że tego rodzaju oskarżenia były powszechne w podobnych okolicznościach, choć niekoniecznie prawdziwe. Gregory przedstawiła swoją bohaterkę jako prawdziwą kobietę z krwi i kości, pełną temperamentu, niezwykłego uroku i ciepła, a przy tym dumną, ambitną, inteligentną, o silnym, niezależnym charakterze. Ukazała ją przede wszystkim jako czułą i oddaną żoną oraz kochającą matkę, pozostającą we wzruszająco silnych i emocjonalnych relacjach ze swoimi dziećmi, jak również z pozostałymi członkami rodziny - głównie matką, która jest dla niej największym wsparciem w najtrudniejszych momentach życia oraz bratem Antonim - niezwykle szlachetnym i godnym zaufania człowiekiem. To rodzina jest największą siłą, ale i słabością bohaterki, jej radością, ale też źródłem cierpienia.
Elżbieta Woodville wiele zyskała wkładając koronę królowej Anglii, ale równie wiele straciła. Liczni członkowie jej rodziny ginęli w wojnach, padali ofiarami spisków i bezpardonowej walki o władzę. Do najtragiczniejszych wydarzeń należy z pewnością tajemnicze, do dziś niewyjaśnione zniknięcie dwóch królewskich synów z twierdzy Tower. Jedna z najpopularniejszych wersji głosi, że książąt pozbył się ich stryj, król Ryszard, jednak autorka podaje inne wyjaśnienie, które mnie osobiście przekonuje znacznie bardziej. Losy białej królowej pełne są niedomówień i sekretów, co dało autorce spore pole do popisu. Phillippa Gregory proponuje czytelnikowi własną wersję niektórych, niedostatecznie udokumentowanych wydarzeń z życia Elżbiety, które uzupełnione faktami historycznymi brzmią nadzwyczaj logicznie i przekonująco. Nie sposób oprzeć się jej pełnej rozmachu wizji oraz sugestywnej i żywej narracji, które czynią z autorki prawdziwą mistrzynię. Niezależnie od tego, czy opisuje wygląd sukni czy moralne rozterki bohatera, zawsze czyni to niezwykle plastycznie i intrygująco angażując emocjonalnie czytelnika w wykreowany przez siebie świat. Lektura jej powieści okazała się tak intensywnym przeżyciem, że po jej zakończeniu czuję się wyprana z wszelkich uczuć i wyczerpana emocjonalnie. Wrażenie uczestniczenia w życiu bohaterki było niezwykle dojmujące; razem z nią przeżywałam radości, smutki i cierpienia - tak trudno było mi się zdystansować od bohaterów i ich dramatycznych kolei losu.
Jeśli mowa o bohaterach, to chyba nikogo już nie zdziwi fakt, że zostali wykreowani po prostu rewelacyjnie. Wyraziści, autentyczni i naturalni w swoich emocjach i uczuciach, niejednoznaczni, a w dodatku charakteryzujący się cechami udokumentowanymi historycznie. Choć w powieści przewija się ich naprawdę sporo, każdy z nich jest dopracowany i zdaje się żyć własnym życiem, posiada własną osobowość i indywidualizm, których głębię autorka wydobywa w sposób budzący największy podziw. Oczywiście na pierwszy plan wysuwa się Elżbieta Woodville, której losy wraz ze wstąpieniem na tron nabierają szczególnego dramatyzmu, która zmuszona jest walczyć o siebie i swoje dzieci w sposób równie bezlitosny, jak jej wrogowie. Niezwykle łatwo wczuć się w emocje i uczucia tej brawurowo wykreowanej postaci, nie sposób nie wzruszyć się głębią jej więzi z najbliższymi i doprawdy tragicznymi kolejami jej losu.
"Biała królowa" poszczycić się może również fascynująco nakreśloną panoramą polityczno - obyczajową XV - wiecznej Anglii uwikłanej w bratobójcze walki, będącej areną najbardziej podstępnych intryg, najnikczemniejszych zdrad i najmroczniejszych tragedii.
Jeśli szukacie lektury, w której można się zatracić, która porusza do głębi i którą niełatwo wyrzucić z myśli - trafiliście w dziesiątkę. Ja z pewnością sięgnę po inne powieści Phillippy Gregory - znajduję u niej wszystko, czego szukam i oczekuję od literatury.
"Biała królowa" autorstwa Phillippy Gregory, zupełnie zasłużenie nazywanej "mistrzynią powieści historycznych", jest pierwszą częścią serii o Plantagenetach zatytułowanej "Wojny kuzynów". Jej akcja osadzona jest w realiach wojny, która przeszła do historii pod nazwą Wojny Dwu Róż (1455 - 1485); krwawego konfliktu o tron Anglii pomiędzy rodami Yorków (biała róża) i...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wspaniała i interesująca lektura!
Campbell omawia teorię wyprawy archetypowego bohatera jaki pojawia się w mitologiach na świecie. Snuje dociekania oparte na teorii, że wszystkie mity z całego świata, które przetrwały tysiące lat łączy ta sama fundamentalna struktura, którą Campbell nazywa monomitem.
Przedstawiając monomit, Campbell opisuje poszczególne fazy wyprawy bohatera,która ma swój początek w zwyczajnym świecie.
Bohater wzywany jest do przejścia w niezwykły świat dziwnych mocy i zdarzeń ; jeśli zaakceptuje wezwanie do wejścia w ten dziwny świat ,to musi stanąć w obliczu zadań i prób – niekiedy przechodzi przez te próby samodzielnie ,w innych przypadkach odbywa się to z czyjąś pomocą. Jeśli bohater przetrwa ,to może uzyskać wielki dar , którego efektem często jest ważna samowiedza. Wówczas bohater musi zdecydować czy wrócić z tą korzyścią (do zwyczajnego świata), stając przed koniecznością pokonania przeciwności w drodze powrotnej. Jeśli bohaterowi powiedzie się powrót, korzyść lub dar może być użyty do tego, by uczynić świat lepszym.
Campbell w swoim dziele oparł się na pracach Carla Junga,by wyjaśnić zjawisko archetypu.Zrobił to w iście brawurowym,nowatorskim stylu - jego twierdzenia są przekonujące i spójne,a praca,którą wykonał doprawdy monumentalna i całościowa.
Każdy powinien przeczytać tę książkę,niezależnie od wyznawanej religii czy kultury,w której żyje - teoria Campbella sprawdza się w przypadku każdej z nich.
Polecam.
Wspaniała i interesująca lektura!
Campbell omawia teorię wyprawy archetypowego bohatera jaki pojawia się w mitologiach na świecie. Snuje dociekania oparte na teorii, że wszystkie mity z całego świata, które przetrwały tysiące lat łączy ta sama fundamentalna struktura, którą Campbell nazywa monomitem.
Przedstawiając monomit, Campbell opisuje poszczególne fazy wyprawy ...
2010-01-01
Niezapomniana książka z dzieciństwa,którą odkrywam teraz na nową z moją córką ; wartościowa,niesamowicie wzruszająca,mądra,o dużym ładunku emocjonalnym opowieść o przyjaźni,braterskiej miłości,odwadze,lojalności,honorze,poświęceniu,podejmująca jednak także trudniejszą i bardziej bolesną tematykę - przemijania,śmierci,poczucia straty.Pozwala dziecku zrozumieć i pogodzić się z nieuchronnością pewnych zdarzeń,odnaleźc się w niezrozumiałym i zrozumieć nieuświadomione.A wszystko to okraszone sporą dozą fantastyki na tyle realnej,że wydaje się być na wyciągnięcie ręki,co pozwala dziecku jeszcze bardziej zagłębić się w lekturę,wciągnąć w akcję i perypetie bohaterów i dzięki nim przejąć ich pozytywne cechy i nauczyć się empatii.
Niezapomniana książka z dzieciństwa,którą odkrywam teraz na nową z moją córką ; wartościowa,niesamowicie wzruszająca,mądra,o dużym ładunku emocjonalnym opowieść o przyjaźni,braterskiej miłości,odwadze,lojalności,honorze,poświęceniu,podejmująca jednak także trudniejszą i bardziej bolesną tematykę - przemijania,śmierci,poczucia straty.Pozwala dziecku zrozumieć i pogodzić się...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-02-12
"Dobre zdjęcia. Tragedia i przemoc z pewnością tworzą mocne obrazy. Ale przy każdym takim ujęciu ściągany jest haracz: trochę tych emocji, wrażliwości i empatii, które sprawiają, że jesteśmy ludźmi, ginie przy każdym zwolnieniu migawki."
Fotoreporter wojenny. Człowiek, który wbrew zdrowemu rozsądkowi i instynktowi przetrwania ryzykuje własnym życiem, by uwiecznić na kliszy fragment historii. Który ignorując kule świszczące nad głową, za wszelką cenę próbuje dostać się do miejsca, z którego dochodzą odgłosy strzelaniny, by zrobić jak najlepsze zdjęcia; jeśli nie są wystarczająco dobre, znaczy to tylko - jak mawiał Robert Capa, legenda fachu korespondenta wojennego - że nie podszedł wystarczająco blisko. To człowiek uzależniony od adrenaliny, jaką wyzwala znalezienie się w centrum historycznych wydarzeń, nieustanne obcowanie z niebezpieczeństwem, zaglądanie śmierci w oczy. Taki człowiek jest mistrzem w swoim fachu, zyskuje podziw i zazdrość kolegów z branży oraz międzynarodową sławę, a jego zdjęcia - uznanie i prestiż na całym świecie. A jaka jest cena za przyglądanie się śmierci z bliska?
"Doświadczam depresji i mam koszmary. Po tym, co widziałem, czuję się wyobcowany, oderwany od normalnych ludzi, również od własnej rodziny. Często nie potrafię nawiązać błahej rozmowy, ani w niej uczestniczyć. Opada na mnie zasłona i jestem w ciemnościach otoczony ponurymi widziadłami śmierci i krwi, w jakimś mrocznym miejscu zapomnianym przez Boga i ludzi."
Bractwo Bang Bang to nazwa, początkowo żartobliwa i nieoficjalna, jaką nadano czwórce młodych, południowoafrykańskich fotoreporterów wojennych, którzy przez cztery lata (1990 - 1994) dokumentowali zamieszki na czarnych przedmieściach Johannesburga w schyłkowym okresie apartheidu w RPA ; rozruchy te nie były niczym innym, jak starciami pomiędzy zwolennikami Nelsona Mandeli i jego Afrykańskiego Kongresu Narodowego a zuluskimi nacjonalistami Inkathy kolaborującymi z rasistowskim rządem białych, poprzedzającymi pierwsze wolne wybory. Za uznanie i prestiż, jaki stał się ich udziałem, za spoufalanie się ze śmiercią, musieli jednak słono zapłacić: pierwszy zginął od zabłąkanej kuli Ken Oosterbroek podczas walk ulicznych w Thokozie. Trzy miesiące później samobójstwo popełnił Kevin Carter, krótko po otrzymaniu nagrody Pulitzera za słynne zdjęcie z Sudanu przedstawiające sępa czekającego na śmierć zagłodzonej dziewczynki. Joao Silva przeżył, ale wypadek w Afganistanie sprawił, że będzie kaleką do końca życia. Jedynie Greg Marinovich uniknął ich losu stosunkowo niewielkim kosztem - kilkoma poważnymi ranami w długiej karierze fotoreportera wojennego.
"Ofiara patrzyła tępo przed siebie, kiedy nóż zatapiał się w ciało, podczas gdy ja zwalniałem migawkę i przewijałem klatki. (...) Wydawało się, że na te kilka decydujących minut straciłem poczucie rzeczywistości. Byłem obecny, ale nie rejestrowałem wrażeń."
Kena, Kevina, Joao i Grega połączyła nie tylko rywalizacja na gruncie zawodowym, ale przede wszystkim przyjaźń oparta na wzajemnym zrozumieniu, poczuciu wyalienowania i wspólnocie doświadczeń, jakie podzielało niewielu. Ciągła pogoń za coraz lepszymi ujęciami dokumentującymi ludzkie cierpienie i okrucieństwo generowała poważne dylematy etyczne i moralne, z którymi coraz trudniej było sobie poradzić. Stale pogarszająca się kondycja psychiczna, wypalenie emocjonalne, obsesyjne rozpamiętywanie przeszłości i niezliczonych sytuacji, które podważały ich wiarę we własne człowieczeństwo wpędzało w głęboką depresję, prowokowało ucieczkę w alkohol i narkotyki, generowało koszmary senne, utrudniało nawiązywanie i utrzymywanie więzi międzyludzkich, powodowało samotność, wyobcowanie, zagubienie w codziennym życiu. Czasem czyniły życie we własnej skórze, z niemożliwym do udźwignięcia bagażem emocjonalnym i moralnym tak nieznośnym, że jedynym wyjściem wydawało się samobójstwo. No bo jak żyć ze świadomością, że największym zmartwieniem podczas linczu było ustawienie odpowiedniego oświetlenia płonącej ofiary? Jak spojrzeć w lustro po tym, kiedy krzyki katowanej kobiety kwitował jedynie trzask migawki? I jakimi słowami tłumaczyć się przed światem, kiedy ważniejsze od uratowania życia umierającemu dziecku było czekanie, aż czający się za nim sęp rozwinie skrzydła przydając całej kompozycji grozy?
"Wtedy po raz pierwszy widziałem zabitego człowieka i jeszcze nie otrząsnąłem się z poczucia winy, że umarł tak blisko mnie. Mógłbym wyciągnąć rękę i dotknąć go, a nie zrobiłem nic poza plikiem zdjęć."
Autorami książki są dwaj pozostali przy życiu członkowie Bractwa, choć narracja prowadzona jest przez jednego z nich - to z perspektywy Grega Marinovicha poznajemy historie życia i dramatyczne losy tej elitarnej czwórki towarzyszy. Przeplatają je relacje dokumentujące pracę fotoreporterów wojennych w okresie transformacji ustrojowych w RPA, choć nie tylko: ludobójstwa i konflikty zbrojne zdarzają się przecież w różnych rejonach świata. Punktem wyjścia każdej historii jest zdjęcie dokumentujące konkretną tragedię: policjantów ładujących trupy na pakę ciężarówki, dziennikarzy uciekających z miejsca egzekucji członków neonazistowskiego ruchu, Somalijki płaczącej nad umierającym dzieckiem w ramionach, umierającego przyjaciela.
To porażające autentyzmem, zapadające głęboko w pamięć spojrzenie na wojnę i pracę reportera wojennego jego oczami; to żywe, wyjątkowo osobiste, okrutnie szczere, pełne bolesnych i zaskakująco intensywnych emocji świadectwo najbardziej fundamentalnych dylematów moralnych, trudnych pytań o dziennikarską etykę zawodową, odpowiedzialność i winę świadka, istotę człowieczeństwa. O cienką linię dzielącą bycie świadkiem i uczestnikiem zdarzeń. O moralną wagę, różnicę między biernością, zaniechaniem a współudziałem. O to, do czego zdolny jest reporter, by dotrzeć do prawdy i jaka jest cena, jaką przyjdzie mu za to zapłacić. W jaki sposób radzić sobie z potwornymi wyrzutami sumienia, z przeświadczeniem, że jednak zasłużyło się na karę i jest ona tylko kwestią czasu, kiedy nie robiło się nic, poza zdjęciami, podczas gdy ginęli ludzie. A także o to, czy ktoś taki zasługuje na potępienie, odrazę, czy raczej na współczucie i litość.
"Bractwo Bang Bang" to kawał mocnej, bolesnej, wyjątkowo drastycznej, ale jakże prawdziwej prozy. Autorzy nie oszczędzają ani siebie, ani czytelnika; to rodzaj spowiedzi, próba rozliczenia się z własnym życiem, a także wyraz hołdu dla ofiar i zmarłych przyjaciół. To lektura głęboko wstrząsająca, trudna, niemal nie do zniesienia ze względu na ogromny ładunek emocjonalny i ciężar gatunkowy. Zapada w pamięć jak rzadko która, niepokoi, uwiera i boli. Bo czyż można zrozumieć, wczuć się w myśli i emocje kogoś, kto z pełnym przekonaniem mówi te słowa?
"Mam nadzieję, że umrę z najlepszym kurewskim zdjęciem na negatywie. Inaczej to nie jest tego warte..."
"Dobre zdjęcia. Tragedia i przemoc z pewnością tworzą mocne obrazy. Ale przy każdym takim ujęciu ściągany jest haracz: trochę tych emocji, wrażliwości i empatii, które sprawiają, że jesteśmy ludźmi, ginie przy każdym zwolnieniu migawki."
Fotoreporter wojenny. Człowiek, który wbrew zdrowemu rozsądkowi i instynktowi przetrwania ryzykuje własnym życiem, by uwiecznić na kliszy...
2012-02-13
Nareszcie! Po kilku miesiącach niecierpliwego oczekiwania wpadła w moje ręce ostatnia - co stwierdzam z ogromnym żalem - część rewelacyjnej trylogii autorstwa Sandry Gulland opowiadająca o burzliwych losach niezwykłej kobiety - Józefiny Tascher Beauharnais Bonaparte.
Trzymając w dłoniach tę książkę czułam autentyczny smutek zabarwiony nostalgią, że oto muszę rozstawać się z tak barwną, pełną życia postacią, którą zdążyłam szczerze polubić, nauczyłam się cenić, której życiowe perypetie niejednokrotnie spędzały mi sen z powiek; Józefina dosłownie oczarowała mnie swoją odwagą, inteligencją, hartem ducha, dowcipem, a przede wszystkim miłością i bezwarunkowym oddaniem, na które najbliżsi mogli liczyć zawsze, bez względu na okoliczności.
Józefina i Napoleon są szczęśliwym małżeństwem od czterech lat. Bonaparte odnosi kolejne sukcesy militarne i polityczne: zostaje dożywotnio mianowany pierwszym konsulem, wkrótce sięga też po cesarską koronę; oboje z Józefiną są uwielbiani przez naród. Wydaje się, że również dzieciom Józefiny zaczęło układać się w życiu: Hortensja wychodzi za mąż za Ludwika, brata Napoleona, Eugeniusz żeni się z bawarską księżniczką Augustą Amalią, zaś kochający ojczym obsypuje ich zaszczytami.
Jednak Józefina ma poważne zmartwienie, które kładzie się cieniem na jej udanym małżeństwie: nie może dać mężowi wyczekiwanego potomka i sukcesora. Staje się to pretekstem dla zawistnego klanu Bonapartych, którzy nigdy nie zaakceptowali jej w swojej rodzinie i knują nieustanne intrygi, by rozdzielić ją z mężem. W końcu dopinają swego - Józefina zostaje zmuszona do rozwodu, zaś Napoleon żeni się powtórnie z austriacką arcyksiężniczką Marią Ludwiką w nadziei, że urodzi mu dziedzica, jednak jego serce na zawsze pozostaje przy Józefinie...
"Cesarzowa Józefina", podobnie jak poprzednie tomy, znienacka przenosi nas w czasie prosto do napoleońskiej Francji. Powieść zachwyca pełnym rozmachu realizmem, który idealnie dopełnia malownicza, pełna dynamizmu i polotu wizja autorki oraz wyjątkowo sugestywna narracja. Zapiski Józefiny w wielkim stylu dokumentują i celnie komentują wydarzenia bodajże najbardziej burzliwego i intrygującego okresu w historii Francji. Spojrzenie na nie oczami jednej z najbardziej barwnych i wpływowych kobiet epoki, w dodatku znajdującej się w ich centrum, okazało się doskonałym rozwiązaniem.
Pamiętnik bohaterki zachowuje wyjątkową równowagę pomiędzy analitycznym, trzeźwym osądem osoby obdarzonej błyskotliwym umysłem i posiadającej dar wnikliwej obserwacji oraz trafnej analizy rzeczywistości, a głęboko emocjonalnym spojrzeniem doświadczonej przez los kobiety. Ekspresyjnie nakreślone realia epoki, kulisy wielkiej polityki, gwałtowne przemiany społeczno - obyczajowe stanowią intrygujące tło życiowych dramatów bohaterki: nieustannych rodzinnych niesnasek i spisków, problemów z zajściem w ciążę, rozpadu małżeństwa, wreszcie - życia w oddaleniu od ukochanego, konieczności obserwowania jego upadku bez możliwości dzielenia z nim goryczy klęski, towarzyszenia mu na wygnaniu.
Dzieje miłości Józefiny i Napoleona to historia pięknego, burzliwego i namiętnego uczucia, które pomimo życiowych zawirowań i nieprzychylnych okoliczności nigdy się nie wypaliło. Pióro Sandry Gulland bez cienia sentymentalizmu i banalności, za to soczyście, z werwą i dynamizmem odpowiadającym charakterowi tego związku, oddaje naturę skomplikowanych osobowości obojga i pozwala poczuć siłę łączących ich więzi. Historia tej niezwykłej miłości sama w sobie jest niezwykle atrakcyjna, ale dopiero żywe i sugestywne pióro i wyobraźnia autorki w pełni uchwyciły i potrafiły oddać specyfikę, zawiłości i fascynujący charakter tego związku.
"Cesarzowa Józefina" to siłą rzeczy najbardziej dramatyczna i poruszająca część trylogii, która bez trudu dorównuje wysokim poziomem poprzednim częściom, co stanowi godny uwagi i podziwu ewenement. Powieść Sandry Gulland nie ma słabych stron, jest perfekcyjnie dopracowana w każdym calu. Z łatwością wyczuwa się także to, że jest owocem fascynacji i efektem wieloletnich, rzetelnych badań przekładających się na wyjątkowo wiernie odtworzone realia historyczne, rozmach i wiarygodność zarówno historyczną, jak i obyczajową oraz psychologiczną. Dawno nie spotkałam się z tak doskonale nakreśloną kobiecą postacią utkaną z faktów oraz pozostającej z nimi w zgodzie wizji autorki, subtelnie i z polotem oddającej jej duchowe bogactwo i emocjonalną głębię. Dzięki temu Józefina jawi się nam nie tylko jako nieodrodna córka swej epoki, ale także jako zwyczajna kobieta z krwi i kości dążąca do szczęścia u boku ukochanego.
Postać Józefiny czaruje i fascynuje, ożywa na kartach książki dając świadectwo wydarzeniom, które na przełomie XVIII i XIX wieku wstrząsnęły nie tylko Francją, ale i całą Europą. Warto spojrzeć na nie oczami nieprzeciętnej kobiety, a także poznać jej dramatyczne losy nierozerwalnie złączone z życiem Napoleona i na zawsze wplecione w historię Francji.
Gorąco polecam!
Nareszcie! Po kilku miesiącach niecierpliwego oczekiwania wpadła w moje ręce ostatnia - co stwierdzam z ogromnym żalem - część rewelacyjnej trylogii autorstwa Sandry Gulland opowiadająca o burzliwych losach niezwykłej kobiety - Józefiny Tascher Beauharnais Bonaparte.
Trzymając w dłoniach tę książkę czułam autentyczny smutek zabarwiony nostalgią, że oto muszę rozstawać się z...
"Wyszedł na szary dzień, stanął i przez ułamek sekundy zobaczył absolutną prawdę o świecie. Zimne nieprzejednanie krążące po ziemi pozbawionej jutra. Nieubłagana ciemność. Spuszczone ze smyczy ślepe psy słońca. Miażdżąca czarna pustka wszechświata. (...) Czas dany na kredyt i świat na kredyt, i oczy na kredyt, by go nimi opłakiwać."
"Droga" Cormaca McCarthy'ego to jedna z tych powieści, dla których stworzono takie określenia jak "literacka perełka" czy "arcydzieło" - dziś mocno już wyświechtane i zdewaluowane, ale w tym konkretnym przypadku jak najbardziej uzasadnione. Cóż można napisać o książce, której każde dosłownie zdanie daje do myślenia, porusza i zachwyca i to w najpełniejszym znaczeniu tych słów? O powieści doskonałej, zbudowanej z wypowiedzi o ogromnej sile wyrazu, a nad każdą z nich ma się ochotę zatrzymać na dłużej - bądź dla samej przyjemności delektowania się surowym pięknem i chwytającą za serce prostotą myśli uchwyconych w lapidarne, a zarazem poetyckie słowa, bądź porażona nagą, nie zawsze oczywistą prawdą z nich się wyłaniającą - by zachować je na zawsze w pamięci i móc o nich rozmyślać podczas bezsennych nocy.
Akcja powieści toczy się gdzieś w Stanach Zjednoczonych, choć tak naprawdę jej miejsce nie ma znaczenia: świat został zniszczony w wyniku katastrofy nuklearnej, cywilizacja upadła, a to, co po niej zostało, to spopielała, jałowa ziemia pod ołowianym niebem i snujące się po niej ludzkie niedobitki zdane tylko i wyłącznie na siebie. Ojciec i syn wędrują z jednego krańca kraju na drugi, zmierzają na południe, choć tak naprawdę cel ich podróży jest iluzoryczny, sensem jest sama droga. Nie są co prawda jedynymi ocalonymi, co nie znaczy, że szukają kontaktu z innymi ludźmi; wręcz przeciwnie, starają się trzymać od nich jak najdalej - wraz z zagładą cywilizacji nastąpił upadek człowieka i wszelkich wartości wypracowanych w czasie tysiącleci jej trwania. Ludzie zatracili zasady moralne i uczucia wyższe, stali się okrutnymi i bezwzględnymi drapieżnikami nie cofającymi się nawet przed kanibalizmem i innymi przejawami krańcowego barbarzyństwa. Mimo tego ojciec i syn wierzą - a przynajmniej starają się wierzyć - że nie są jedynymi dobrymi ludźmi, jacy pozostali na pozbawionym wszelkiej nadziei świecie.
To, co najbardziej porusza w powieści i wręcz ściska za gardło, to wbrew pozorom nie sugestywna, ponura i wyjątkowo pesymistyczna wizja postapokaliptycznego świata, a relacje między ojcem a synem. Fakt, że mają tylko siebie, świadomość, że jeden bez drugiego by zginął (chłopiec - to rozumie się samo przez się; mężczyzna - bo gdyby nie syn, którego kocha, którym się opiekuje i uczy go świata, odebrałby sobie życie) i to, że nawzajem nadają sens swojemu życiu jest czymś, wobec czego nie można pozostać obojętnym, co silnie działa na wyobraźnię, a przede wszystkim na emocje - zwłaszcza, że otaczająca bohaterów rzeczywistość nie napawa optymizmem, nie pozostawia złudzeń co do przyszłości i poddaje w wątpliwość wszystko to, co przed apokalipsą miało jakiekolwiek znaczenie.
A tymczasem chłopiec, dla którego ojciec jest całym światem, zaś nauki przez niego wpajane - jedynymi punktami odniesienia - widzi sens w tym, by się do nich stosować; co więcej - stoi na ich straży, często wbrew zdrowemu rozsądkowi i instynktowi przetrwania. Jest kompasem, który przypomina targanemu zwątpieniem ojcu, co w życiu się liczy, dlaczego warto żyć i się nie poddawać. Ojciec z kolei czerpie siłę z miłości do syna: wartości, jakie mu przekazuje, choć były dla niego już pustymi słowami, dzięki chłopcu znowu nabierają znaczenia, ożywają i pomagają mu jeśli nie wierzyć, to mieć siłę i poczucie, że warto trwać, dla niego. Właśnie dlatego "Droga" jest metaforą życia, ścieżki, jaką pokonuje każdy rodzic ze swoim dzieckiem ucząc je i przygotowując do zarówno do samodzielnego życia, jak i nieuniknionego ostatecznego rozstania. Uświadamia, że życie byłoby drogą donikąd, gdyby zabrakło w nim miłości nadającej mu sens; walka o przetrwanie, próby zachowania człowieczeństwa w świecie pozbawionym wszelkich zasad i nadziei na lepsze jutro, byłaby syzyfową pracą, gdyby nie możliwość i potrzeba przekazania dalej tego, co dobre, ważne i piękne. McCarthy uświadamia, że "nie wszystek umrę", jeśli mam kogoś, kogo mogę kochać i pokazać mu, jak dobrze przejść przez życie, które przestaje być udręką, jeśli pojawia się w nim miłość i nadzieja, czasem na przekór wszystkiemu, a także jak godzić się ze stratą, która jest naturalną koleją rzeczy. Pokazuje też, że tak naprawdę piekłem jest egzystencja w oderwaniu od zasad moralnych i uczuć wyższych, skupiona na przetrwaniu za wszelką cenę. Jedyną nieprzemijającą wartością jest miłość.
"Droga" ma głęboko pesymistyczny wydźwięk; atmosfera beznadziei i nieuniknionego końca jest wszechogarniająca, sugestywna i namacalna, jednak dzięki temu tym bardziej trafia do nas jej przesłanie. Oszczędność i minimalizm prozy McCarthy'ego, precyzja i prostota w doborze słów i wyrażaniu myśli, surowe piękno, a zarazem poetyckość języka jedynie potęgują wymowę i ładunek emocjonalny powieści, nieustannie zachwycając i ściskając za gardło. Nie ma tu zdania, które pojawiłoby się przypadkowo - każde ma znaczenie i czemuś służy, każde niesie ze sobą kolejne pytania: o sens życia, istotę człowieczeństwa, o to, co w życiu najważniejsze. "Droga", choć wyczerpuje emocjonalnie, pozwala spojrzeć na nasze życie z innej perspektywy, sprowadzić je do właściwego wymiaru, przypominając, co powinno się w nim liczyć najbardziej i dlaczego.
"Wyszedł na szary dzień, stanął i przez ułamek sekundy zobaczył absolutną prawdę o świecie. Zimne nieprzejednanie krążące po ziemi pozbawionej jutra. Nieubłagana ciemność. Spuszczone ze smyczy ślepe psy słońca. Miażdżąca czarna pustka wszechświata. (...) Czas dany na kredyt i świat na kredyt, i oczy na kredyt, by go nimi opłakiwać."
więcej Pokaż mimo to"Droga" Cormaca McCarthy'ego to jedna z...