-
ArtykułyTak kończy się świat, czyli książki o końcu epokiKonrad Wrzesiński5
-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant15
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać419
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
Biblioteczka
2011-11-27
2012-06-22
"Plaga cieni" jest trzecią częścią pięcioksiągu "Baśniobór", rewelacyjnej serii fantasy adresowanej do młodego czytelnika, której kolejne odsłony coraz bardziej intrygują i wciągają bez reszty w wykreowany przez Brandona Mulla magiczny świat.
Akcja "Plagi cieni" stanowi bezpośrednią kontynuację wydarzeń opisanych w poprzednim tomie - rozgrywa się podczas tych samych wakacji i nawiązuje do rozpoczętych wcześniej wątków.
Mały psotnik Seth w czasie eksploracji magicznego rezerwatu w towarzystwie satyrów wpada na ślad tajemniczej plagi, która dotyka kolejne zamieszkujące Baśniobór stworzenia i może zagrozić istnieniu krainy. Wraz z dziadkami, ich przyjacielem Coulterem oraz Samoańczykiem Tanu chłopiec próbuje stawić czoła pladze cieni, lecz nie jest to łatwe zadanie. Poza tym sytuacja wymaga, by rodzeństwo się rozdzieliło - Kendra dołącza do grona Rycerzy Świtu i wraz z innymi członkami tej organizacji: Warrenem, porucznikiem Douganem, młodym pogromcą smoków Gavinem i indiańskim przewodnikiem Neilem udają się do innego tajemnego rezerwatu, Zaginionej Góry, by odnaleźć kolejny artefakt umożliwiający uratowanie magicznego świata przed inwazją demonów. Muszą przy tym wykazać się niezwykłą ostrożnością, albowiem w ich szeregach kryje się zdrajca.
Zarówno przed Sethem, jak i Kendrą stoi trudne zadanie - nie mogą dopuścić do zagłady baśniowej krainy, a pomocą w tym dziele z pewnością posłużą dzieciom nowo odkryte, nadzwyczajne umiejętności. Czy to jednak wystarczy, czas pokaże.
"Plaga cieni" z powodzeniem oparła się uzasadnionym obawom o literacki poziom środkowych części serii; okazała się zupełnie udaną kontynuacją cyklu, która nie tylko nie pozwoliła wygasić mojego entuzjazmu, lecz wręcz go podsyciła utwierdzając w przekonaniu, że wciąż możliwe jest - nawet po lekturze chociażby "Opowieści z Narnii" - wykreowanie oryginalnego, rozbudowanego, barwnego i bogatego świata oraz tworzenia go nie tylko konsekwentnie, ale i z godnym podziwu polotem, pomysłowością i fantazją wykluczającą jakąkolwiek wtórność czy nudę. Baśniobór Brandona Mulla stanowi wewnętrznie spójną całość, która na dodatek z każdym kolejnym tomem wzbogaca się o nowe frapujące szczegóły pozostające ze sobą w logicznym związku, poszerzające granice jego uniwersum oraz naszą o nim wiedzę. Świat ten wciąż ewoluuje, jest żywym organizmem, który nie przestaje zaskakiwać swoją różnorodnością oraz nieprzypadkowością wątków, zdarzeń, postaci - tu nic nie pojawia się bez przyczyny i można być pewnym, że prędzej czy później czytelnik odkryje wszelkie związki i zależności pomiędzy nimi. Mimo obfitości najrozmaitszych elementów fabuły nie przestaje zadziwiać kreatywność i pomysłowość autora - fabuła jest skomplikowana na tyle, by się w niej nie pogubić, ale i nie znudzić nią; wydaje się idealnie stworzona dla młodego czytelnika, stanowi wyzwanie dla jego wyobraźni, ale nie nuży i nie zniechęca: jest poprowadzona z rozmachem i fantazją, pełna dynamizmu, barwnych przygód, ciekawych bohaterów i niebanalnych rozwiązań. I choć nawiązuje w bezpośredni sposób do wydarzeń z poprzedniego tomu, wyjaśnienia są umiejętnie wplecione w fabułę w sposób, który ułatwia orientację nowym czytelnikom, a jednocześnie nie nuży zdeklarowanych miłośników cyklu.
Zadziwia brawura, z jaką autor panuje nad tak potężnie rozbudowanym światem i różnorodnością zaludniających go istot oraz solidnie przemyślana konstrukcja powieści - Mull nie odkrywa wszystkich kart, dawkuje emocje harmonijnie łącząc ze sobą poszczególne wątki, no i tworząc klimat, w którym wyczuwa się wiszącą w powietrzu grozę.
Tym razem autor zdecydował się na narrację prowadzoną dwutorowo - z perspektywy Setha, który w Baśnioborze mierzy się z plagą cieni oraz Kendry, która wraz z innymi Rycerzami Świtu szuka magicznego artefaktu. To kolejne urozmaicenie przygotowane przez Mulla - niezwykle udane, dodatkowo poszerzające fabułę i otwierające nowe możliwości w następnych częściach serii. A jeśli już mowa o bohaterach, to również ich kreacji trzeba autorowi pogratulować; Seth i Kendra dorastają, odkrywają w sobie nowe talenty, stają się mądrzejsi i bardziej rozważni. Na scenę wkracza kilka nowych, kluczowych postaci, jak na przykład dawny opiekun Baśnioboru Patton Burgess czy Gavin, pogromca smoków, jak również bohaterowie dalszego planu - wszyscy oni są starannie i ciekawie wykreowani, bez względu na rolę, jaką mają do odegrania w powieści. Jedynym mankamentem są pewne uproszczenia wpływające negatywnie na psychologiczną wiarygodność postaci przejawiające się chociażby w reakcji na śmierć towarzyszy. Odrobinę większy ładunek emocjonalny i głębia byłyby bardziej na miejscu i z pewnością podniosłyby autentyzm bohaterów.
Na uwagę zasługuje jeszcze jeden oryginalny pomysł - Brandon Mull zrezygnował z kreacji jednego superbohatera ratującego świat na rzecz kilku postaci wnoszących w to dzieło swój wkład. Podkreśla tym samym rolę współdziałania i wzajemnej pomocy, bo przecież nie w każdej sytuacji można liczyć tylko na własne, ograniczone siły. Ważne jest również to, że bohaterowie otrzymują możliwość zrehabilitowania się i szansę uczenia się na własnych błędach, docenienia różnicy pomiędzy odwagą a brawurą oraz liczne okazje do szlifowania własnego charakteru czy walki ze swoimi słabościami.
Wszystkie te liczne zalety sprawiają, że lektura "Plagi cieni" jest wyjątkową przyjemnością, w której należy się rozsmakować puszczając wodze wyobraźni; niezwykle łatwo jest przenieść się w magiczny świat Baśnioboru, i to niezależnie od wieku. Powieść Brandona Mulla intryguje, inspiruje, dostarcza niezapomnianych emocji i wrażeń, które zostają w pamięci na długo. Z ogromną niecierpliwością czekam na kolejny tom serii, a Was gorąco zachęcam do rozpoczęcia bądź kontynuowania przygody z wyjątkową i czarowną prozą tego autora.
"Plaga cieni" jest trzecią częścią pięcioksiągu "Baśniobór", rewelacyjnej serii fantasy adresowanej do młodego czytelnika, której kolejne odsłony coraz bardziej intrygują i wciągają bez reszty w wykreowany przez Brandona Mulla magiczny świat.
Akcja "Plagi cieni" stanowi bezpośrednią kontynuację wydarzeń opisanych w poprzednim tomie - rozgrywa się podczas tych samych...
2016-03-30
http://zwiedzamwszechswiat.blogspot.com/2016/03/wikingowie-wilcze-dziedzictwo-recenzja_30.html
http://zwiedzamwszechswiat.blogspot.com/2016/03/wikingowie-wilcze-dziedzictwo-recenzja_30.html
Pokaż mimo to2012-07-14
Kolejny, czwarty już tom Kronik Archeo przenosi nas wprost z krzyżackiego zamku w bardziej egzotyczne rejony - do Kraju Kwitnącej Wiśni
Tym razem uwagę rezolutnego rodzeństwa Gardnerów: Mary Jane, Jima i Martina oraz Ani i Bartka Ostrowskich przykuwa sprawa zuchwałego rabunku w londyńskim domu aukcyjnym Christie's oraz British Museum, skąd zamaskowani wojownicy ninja wynoszą kolekcję japońskich malowideł. Młodzi bohaterowie odkrywają, że na skradzionych dziełach sztuki znajduje się pewien osobliwy wachlarz ozdobiony podobizną złotego smoka. Wkrótce ma miejsce seria tajemniczych zdarzeń, pozornie ze sobą niezwiązanych: Ania odkrywa na strychu starą księgę japońskich baśni, a w nich opowieść o wachlarzu młodości, który kojarzy jej się z przedmiotem uwiecznionym na skradzionych malowidłach; do domu dziadka młodych Gardnerów włamują się wojownicy ninja w poszukiwaniu kupionego na targu staroci astrolabium, zaś opiekunka Ostrowskich, panna Ofelia oraz detektyw Scotland Yardu prowadzący śledztwo w sprawie tajemniczych kradzieży, Gordon Archer, otrzymują anonimy, których nadawca każe ostrzec Gardnerów przed grożącym im niebezpieczeństwem. Wydaje się jednak, że na wszelkie ostrzeżenia jest już za późno, bowiem rodzina Gardnerów znika bez śladu... Ostrowscy podejrzewają, że w ich zniknięcie zamieszany jest sekretny zleceniodawca wojowników ninja, szef japońskiej mafii, a także awanturnik i poszukiwacz skarbów Jack Fox oraz jego wspólniczka Aurora; wszystkim im zależy na przejęciu legendarnego artefaktu - wachlarza młodości. Ania i Bartek wraz z rodzicami i opiekunką wyruszają do japońskiej stolicy śladem zaginionych przyjaciół.
Do każdej kolejnej części Kronik Archeo podchodzę z rezerwą i delikatną obawą, czy dorówna poziomem poprzednim tomom - i raz za razem, z ogromną ulgą stwierdzam, że moje obawy były bezpodstawne. Nie wiem,w jaki sposób autorce udaje się ta niełatwa przecież sztuka, ale wszystkie części serii są równie świeże, intrygujące i wciągające. Oczywiście można by zarzucić autorce, że konstrukcję fabuły cechuje pewna powtarzalność i schematyczność, ale po co zmieniać coś, co doskonale się sprawdza za każdym razem? Moim zdaniem jest to raczej zaleta całej serii, zwłaszcza, że uwagę czytelnika pochłaniają nie jałowe dywagacje dotyczące konstrukcji fabuły, lecz wartka akcja pełna intrygujących i nieoczekiwanych zwrotów osadzona w ciekawie i z polotem zarysowanych realiach charakterystycznych dla każdego tomu. Tym razem autorce, w ferworze dynamicznej akcji i zawiłości fabuły udało się znakomicie oddać egzotyczny klimat Japonii oraz fascynujący kontrast pomiędzy nowoczesną, tętniącą życiem metropolią a światem pradawnych legend, tradycyjnej obyczajowości i kultury.
Tak, jak i w poprzednich częściach Kronik Archeo przykuwa naszą uwagę wysmakowana i atrakcyjna szata graficzna: przepiękna, twarda oprawa nawiązująca do klimatu serii, mapka na wewnętrznych jej stronach, a także całe stronice stylizowane na kartki kroniki prowadzonej przez młodych bohaterów czy prasowe wycinki, które są oryginalnym urozmaiceniem lektury. Rewelacyjnym pomysłem są liczne ciekawostki dotyczące kultury i historii Japonii oraz te, które w inny sposób nawiązują do fabuły umieszczone na marginesach stron. Dzięki powielaniu sprawdzonych - i lubianych - pomysłów, Kroniki Archeo nie tylko trzymają równy, wysoki poziom, ale też raz po raz intrygują, bawią, działają na wyobraźnię, a za pomocą przystępnie i atrakcyjnie podanych ciekawostek i informacji - rozwijają pasje i budzą zainteresowanie młodego czytelnika.
Gorąco polecam wszystkim pasjonatom serii, zaś tych, którzy jeszcze nie mieli okazji sięgnąć do lektury poprzednich części Kronik Archeo - odsyłam do księgarni lub biblioteki w trybie natychmiastowym. Przekonacie się, że gwarantują one oryginalną i intrygującą rozrywkę niezależnie od wieku i zainteresowań!
Kolejny, czwarty już tom Kronik Archeo przenosi nas wprost z krzyżackiego zamku w bardziej egzotyczne rejony - do Kraju Kwitnącej Wiśni
Tym razem uwagę rezolutnego rodzeństwa Gardnerów: Mary Jane, Jima i Martina oraz Ani i Bartka Ostrowskich przykuwa sprawa zuchwałego rabunku w londyńskim domu aukcyjnym Christie's oraz British Museum, skąd zamaskowani wojownicy ninja...
2015-03-12
Trylogie często mają to do siebie, że kolejne tomy są dużo słabsze niż obiecująco dobry tom pierwszy i generalnie trudno oprzeć się wrażeniu, jakby autorowi gdzieś po drodze wyczerpało się natchnienie, zapał i pomysły. I choć pisarstwo Ałbeny Grabowskiej bardzo sobie cenię, nie ukrywam, że na kontynuację "Stulecia Winnych" czekałam nie tylko z ogromną nadzieją, ale i pewnymi obawami. W końcu fabuła powieści "Ci, którzy walczyli" osadzona jest głównie w czasach II wojny światowej, a okres ten przemaglowano w literaturze na wszystkie możliwe sposoby i wyciśnięto z niego co tylko się dało. Czy autorce udało się utrzymać wysoki poziom charakteryzujący pierwszą część trylogii i opowiedzieć o dalszych losach rodziny Winnych nie popadając przy tym w schematyczność i nie podążając wydeptywanymi do znudzenia literackimi ścieżkami?
Akcja powieści "Ci, którzy walczyli" rozpoczyna się w czasie II wojny światowej. Poznajemy dalsze losy członków familii, konsekwencje dramatycznych wydarzeń wieńczących pierwszy tom - egzekucji przypadkowych mieszkańców Brwinowa, w której od niemieckich kul ginie Antoni, dziadek bliźniaczek, oddając życie za Pawła, męża Mani. Ona zaś w tym czasie rodzi kolejne bliźniaczki w rodzinie, Kasię i Basię, które dorastają bez ojca, Paweł bowiem przepada bez wieści. Ania z kolei wychodzi za mąż za poetę Kazimierza i wyprowadza się do Warszawy. Niezbyt szczęśliwa w małżeństwie, zmaga się nie tylko ze słabnącymi uczuciami do męża, ale i z wojenną rzeczywistością w okupowanej stolicy, pomaga także dawnej szkolnej koleżance Róży, która poza gettem szuka pomocy dla swej rodziny. Dramatyczne koleje losu sprawiają, że Ania powraca do rodzinnego Brwinowa, ale... nie sama. Winnym, podobnie jak tysiącom innych polskich rodzin, nie jest łatwo odnaleźć się w wojennych realiach, lecz z biegiem czasu wcale nie jest lepiej, co konstatują z niemałym zdziwieniem. Rodzina zostaje rozdzielona nie tylko przez wojenną zawieruchę, ale i żelazną kurtynę, zaś jej członkowie próbują układać sobie życie w świecie, w którym nastał nowy, powojenny ład.
Pod wieloma względami powieść „Ci, którzy walczyli” jest godną następczynią tomu pierwszego. Pieczołowicie i starannie nakreślone realia przykuwają uwagę głównie za sprawą historycznej wiarygodności przedstawianych wydarzeń oraz atmosfery jednoznacznie kojarzącej się z latami okupacji i komunizmu. Autorka, umiejętnie kreując powieściową rzeczywistość, wykorzystuje obrazy, które zdążyły utrwalić się w zbiorowej świadomości jako charakterystyczne dla polskich wojennych i powojennych realiów, wplatając w nie losy swoich bohaterów. Mamy tu więc do czynienia z historią warszawskiej konfidentki mającej na sumieniu życie wielu ludzi, żydowskiej dziewczynki cudem ocalonej ze stołecznego getta czy więźniarki obozu koncentracyjnego; mamy historię wojennej miłości, opowieść o losach żołnierzy walczących na frontach II wojny oraz polskiej partyzantki, a później, gdy nazistowski terror zastąpił komunistyczny aparat represji – powojennej fali emigracji przed zapadnięciem żelaznej kurtyny oraz rozmaitych przejawów nowego ładu – od pełnej absurdów codzienności po najbardziej ponure jego aspekty w postaci inwigilacji, donosów, tłumienia rozruchów i innych metod działania bezpieki. Losy Winnych, ukazane na tym tle, nie są może ani specjalnie spektakularne, ani oryginalne, ale za to niezwykle wiarygodne, prawdziwe, no i dramatyczne. Autorka po raz kolejny zrezygnowała z rozmachu i pretensji do ukazania całej złożoności tła historycznego na rzecz wpasowania w realia swoich bohaterów i ukazania tylko tych jego aspektów, które uwypukliłyby ich losy. I całe szczęście, bo opowieść o Winnych tylko na tym zyskuje.
W porównaniu do swej poprzedniczki, druga część trylogii może poszczycić się szybszym, bardziej gorączkowym tempem akcji – już nie mamy do czynienia z leniwie, niespiesznie snującą się fabułą, ona doskonale odzwierciedla dramatyzm następujących wydarzeń, wyraża niepewność jutra, zachłanność życia, no i gwałtowne zmiany, jakim podlega świat, a w nim bohaterowie. Dzieje się sporo i dramatycznie, niby taka specyfika czasów, w jakie autorka wrzuciła Winnych, jednak tym razem miałam wrażenie, że w tym wirze wydarzeń i natłoku bohaterów, których losy trzeba popchnąć do przodu, zatraciła się gdzieś ich głębia psychologiczna, a ich emocji i uczuć ledwie dotykamy, prześlizgujemy się po nich. Trochę zabrakło mi tego ducha, który ożywiał fabułę i bohaterów w pierwszym tomie i tych momentów wielokrotnego zatrzymywania się w trakcie lektury, by przetrawić, przeanalizować takie czy inne zachowanie bohatera. Niemniej jednak nadal zachwyca piękny, wysmakowany styl autorki oraz jej zdolność trafiania w sedno, dobierania słów tak, by oddawały najpełniej sens bez uciekania się w rozwlekłe opisy; sposób prowadzenia narracji i przedstawiania losów bohaterów przywodzi mi na myśl fabułę znakomitego „Początku” Andrzeja Szczypiorskiego - może bez pretensji do całościowej analizy losów pokolenia i rozmaitych postaw jego bohaterów, ale w nieco mniej skromnym wymiarze pokazuje, jak losy poszczególnych bohaterów składające się na historię rodzinną wtapiają się w los całego narodu, tworzą jego historię. Nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na tom wieńczący trylogię, a Wam w międzyczasie polecam lekturę dwóch pierwszych części, naprawdę warto.
Trylogie często mają to do siebie, że kolejne tomy są dużo słabsze niż obiecująco dobry tom pierwszy i generalnie trudno oprzeć się wrażeniu, jakby autorowi gdzieś po drodze wyczerpało się natchnienie, zapał i pomysły. I choć pisarstwo Ałbeny Grabowskiej bardzo sobie cenię, nie ukrywam, że na kontynuację "Stulecia Winnych" czekałam nie tylko z ogromną nadzieją, ale i...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-06-05
Na każdą kolejną część cyklu Kronik Archeo czekam z wielką niecierpliwością, a zarazem delikatną obawą. Czytelnicze serie mają bowiem to do siebie, że poszczególne tomy prezentują najczęściej nierówny poziom; zwykle po zaostrzającej apetyt, rewelacyjnej pierwszej części następuje rozczarowanie kolejnymi, w których ze smutkiem obserwujemy spadek formy autora, brak początkowego entuzjazmu spowodowanego wyczerpywaniem się pomysłów i popadaniem w bezpieczną, ale kompletnie nieatrakcyjną rutynę. Kroniki Archeo są bodaj jedynym znanym mi przykładem młodzieżowej serii, której wszystkie części prezentują równy, wysoki poziom, co wydaje się niemożliwością, choć pozostaje faktem. Agnieszka Stelmaszyk każdorazowo potwierdza swój talent, lekkość pióra i nieprzeciętną pomysłowość - które w tym przypadku zaowocowały kolejną znakomitą książką utrzymaną dla odmiany w skandynawsko - wikińskich klimatach, "Zaginiony klucz do Asgardu".
Ania i Bartek Ostrowscy, nastoletni detektywi - amatorzy, spędzają wakacje na wyspie Wolin, gdzie ich rodzice prowadzą wykopaliska archeologiczne. Poznają tam rezolutną rówieśniczkę Helenkę, z którą szybko się zaprzyjaźniają. Dziewczynka opowiada rodzeństwu o tajemniczej grupie poszukiwaczy skarbów, których zaobserwowała nocą grzebiących w pobliskim kurhanie. Dzieci są przekonane, że chodzi o jakiś pradawny wikiński skarb i postanawiają śledzić podejrzaną ekipę. Tymczasem Ania i Bartek udają się z rodzicami na Bornholm, gdzie mają spotkać się ze starymi przyjaciółmi z Anglii, Gardnerami. Podczas wycieczki do ruin potężnej średniowiecznej twierdzy Hammershus, dzieci są świadkami desperackiego skoku nieznanego mężczyzny z urwiska. Chwilę wcześniej, uciekając przed ścigającymi go bandytami, przekazał im notes z zapiskami profesora Ragnara Storma, specjalisty od skandynawskich sag. Młodzi Ostrowscy wraz z Gardnerami próbują rozszyfrować notatki profesora, które zawierają wskazówki dotyczące miejsca ukrycia klucza do Asgardu, mitycznej siedziby nordyckich bogów, Azów. W zapiskach pojawia się także imię jarla Palna-Toki, założyciela warownego grodu Jomsborg. Tymczasem bandyci wpadają na trop młodych detektywów - chcą odzyskać notes profesora Storma i odnaleźć zaginiony klucz prowadzący do niewyobrażalnych, mitycznych bogactw.
Agnieszka Stelmaszyk po raz kolejny nie zawiodła - szóstą część Kronik Archeo charakteryzuje ten sam dynamizm akcji i pomysłowość fabuły, co poprzednie powieści. Książce nie brak tego, co stało się znakiem rozpoznawczym cyklu - swobodnego poruszania się w dowolnych realiach nawiązujących do konkretnej epoki historycznej czy wybranego zakątka świata, konstruowania zagadek związanych z najciekawszymi legendami i najdawniejszymi cywilizacjami. Tym razem fabuła powieści utrzymana jest w klimacie nordyckiej mitologii i historii wikingów, co świadczy o tym, że autorce nie brak ciekawych pomysłów, energii i polotu na twórcze wykorzystanie popularnych i działających na wyobraźnię motywów. Choć każdy tom opiera się na prostym, sprawdzonym schemacie i mniej więcej wiadomo, czego można się w nim spodziewać, autorka bardzo się stara, by maksymalnie uatrakcyjnić fabułę młodym czytelnikom - i wychodzi jej to znakomicie. Połączenie wątku sensacyjno - przygodowego (niezmiennie z dużym wyczuciem i pamiętając, że adresatami serii są głównie dzieci i młodsza młodzież) z detektywistyczno - historycznym (nawiązując do klasycznego dziś cyklu o przygodach Pana Samochodzika) okazało się strzałem w dziesiątkę. Fabuła jest rozbudowana i bogata, nasycona przystępnie i ciekawie podaną dawką wiedzy, która z pewnością rozpali dziecięcą fantazję i zachęci do zgłębiania tematu na własną rękę - nie spodziewam się, by mogło być inaczej. Jednocześnie nie brak jej dynamizmu, umiejętnie dawkowanego napięcia, jak i sporej dawki humoru. Zachowanie odpowiednich proporcji między poszczególnymi elementami fabuły gwarantuje doskonałą rozrywkę na wysokim poziomie. Nowością jest wprowadzenie do fabuły wątku nadprzyrodzonego - nie pojawiał się on w poprzednich częściach, ale powinien przypaść do gustu czytelnikom.
Śledzenie perypetii gromadki archeodetektywów, ich rodziców oraz zabawnej panny Ofelii urozmaica wyjątkowo bogata i plastycznie wysmakowana szata graficzna, która stała się już znakiem rozpoznawczym serii. Fragmenty tekstu stylizowanego na prowadzoną przez dzieci kronikę archeo, przypisy na marginesach wyjaśniające konkretne terminy i pojęcia występujące w tekście, barwne ilustracje oraz tradycyjnie czytelna mapka zamieszczona na wewnętrznych stronach okładki bezpośrednio odnosząca się do realiów fabuły idealnie uzupełniają wciągającą, atrakcyjną pod każdym względem treść.
Z wielką radością i czystym sumieniem polecam szóstą część serii Kronik Archeo, z niecierpliwością wypatrując kolejnej.
Na każdą kolejną część cyklu Kronik Archeo czekam z wielką niecierpliwością, a zarazem delikatną obawą. Czytelnicze serie mają bowiem to do siebie, że poszczególne tomy prezentują najczęściej nierówny poziom; zwykle po zaostrzającej apetyt, rewelacyjnej pierwszej części następuje rozczarowanie kolejnymi, w których ze smutkiem obserwujemy spadek formy autora, brak...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-12-03
Ben Aaronovitch swoimi "Rzekami Londynu" w sposób absolutnie przebojowy pokazał, jak wiele można jeszcze wykrzesać z mocno wyeksploatowanego gatunku urban fantasy. Odkrywanie sekretów brytyjskiej metropolii i poznawanie jej drugiego, na wskroś przesiąkniętego magią oblicza, za sprawą adepta tejże sztuki i londyńskiego posterunkowego w jednej osobie, okazało się strzałem w dziesiątkę. Połączenie niebanalnego pomysłu, zwariowanych rozwiązań fabularnych, ironicznego humoru i rewelacyjnie wręcz oddanego klimatu miasta zaowocowało zaskakująco atrakcyjną i pełną uroku powieścią, która kończy się zdecydowanie zbyt szybko. Na szczęście powstała jej kontynuacją, a czytelnicy, którzy podobnie jak ja zachwycili się wizją autora, mają okazję powrócić do Londynu w towarzystwie Petera Granta - jednego z wybrańców potrafiących dostrzec magię, rozpoznać efekty jej działania, a czasem nawet zaradzić jej skutkom - tym razem na kartach "Księżyca nad Soho".
Od wydarzeń, jakie miały miejsce w "Rzekach Londynu", minęło kilka miesięcy. Peter Grant wciąż próbuje pogodzić się z tym, co przydarzyło się Lesley, jednocześnie wytrwale doskonaląc swe magiczne umiejętności pod okiem Nightingale'a - szefa tajnej policyjnej komórki do spraw nadprzyrodzonych i ostatniego czarodzieja w Anglii. Pracownik policji jednego z najludniejszych miast świata nie może jednak narzekać na nudę - wkrótce wydział Petera dostaje do rozwiązania kolejną sprawę. A właściwie dwie: pierwszą jest śledztwo dotyczące śmierci mężczyzn okaleczonych w bardzo specyficzny sposób przez istotę nazywaną roboczo Bladą Damą, jednak jest to wątek raczej marginalny. Osią fabuły jest sprawa niewyjaśnionych zgonów wśród jazzowych muzyków z dzielnicy Soho. Peter, który w pobliżu zwłok słyszy rozbrzmiewającą melodię jazzowych standardów, wpada na trop istot żerujących na muzycznym talencie, odkrywa, że cała historia sięga czasów II wojny światowej, i co gorsza - wchodzi w drogę śmiertelnie niebezpiecznemu, magicznego przeciwnikowi.
Druga odsłona przygód Petera Granta opiera się co prawda na schemacie znanym z "Rzek Londynu", ale po pierwsze: jest zbyt wcześnie, by pewne rozwiązania fabularne znudziły się czytelnikowi, po drugie - schemat jest na tyle atrakcyjny i dopuszcza możliwość tylu zaskakujących i ciekawych rozwiązań, że znużenie raczej nam nie grozi. A w "Księżycu nad Soho" dzieje się naprawdę sporo, choć można się momentami zastanawiać, czy takie nagromadzenie wątków rzeczywiście przysłużyło się fabule. Jak na drugi tom przystało, pojawiają się w nim postaci znane już czytelnikowi z lektury "Rzek Londynu", jak chociażby bóstwa Tamizy, jednakże dzieje się to na peryferiach głównego nurtu i raczej dla podkreślenia ciągłości fabuły obu części. Przewija się tu również wątek śledztwa, które nie znalazło finału w poprzedniej powieści - sprawa Bladej Damy uzbrojonej w vagina dentata - lecz i tu próżno oczekiwać jego zakończenia. Na obrzeżach głównego wątku, czyli tajemniczych zgonów muzyków jazzowych, pojawiają się nie tylko kontynuacje - np. kwestia przeszłości Nightingale'a czy wypadku Lesley (dość skąpe i drażniące ciekawość, z zaspokojeniem której trzeba jednak poczekać do następnych tomów serii), ale i zamknięte wątki (np. romans bohatera z Simone czy historia jazzowych wampirów) oraz - co szczególnie intrygujące - te będące zapowiedzią przyszłych wydarzeń, ledwie zasygnalizowane (konfrontacja z Magiem zapowiadającym się na potężnego przeciwnika).
Fabuła ewoluuje powoli, ale konsekwentnie - powiększa się grono bohaterów - i tych całkiem zwyczajnych (choć może lepiej byłoby użyć określenia "śmiertelnych", bo zwyczajny tu nie jest nikt), i nadprzyrodzonych, a każdy z nich ma do odegrania konkretną rolę; na pierwszy rzut oka widać, że z cała pewnością każdy z rozpoczętych wątków czy choćby epizodów znajdzie swą kontynuację wcześniej czy później i nie utkną one w martwym punkcie - sygnały przemawiające za tym są na tyle wyraźne, że czytelnikowi pozostaje tylko roztrząsanie kwestii, kiedy i w jakich okolicznościach to nastąpi.
Mimo nagromadzenia wątków akcja nie jest tak wartka i dynamiczna, jak w "Rzekach Londynu". Śledztwo prowadzone przez Granta, nadające ton całej fabule, snuje się raczej niespiesznie i tylko momentami nabiera tempa. Nie jest to jednak wadą "Księżyca nad Soho" - akcja idealnie komponuje się z klimatem powieści, a ten z kolei ściśle jest powiązany z przedmiotem śledztwa. Poszukiwania przyczyny lub sprawcy tajemniczych zgonów muzyków jazzowych wymagają od bohatera wtopienia się w świat artystycznej bohemy Soho. A realia, w jakie wkracza, mają w sobie coś z magii; autor nie byłby sobą, gdyby w kreowaniu ich nie połączył dwóch intrygujących wizji rzeczywistości: tej współczesnej, tętniącej klubowym życiem i emanującej nostalgicznym klimatem rodem z lat 40-tych XX wieku, wywołującym obrazy zadymionych knajp, śpiewaczek występujących na scenie, obdarzonych zmysłowym głosem i wszechobecnych jazzowych standardów snujących się melancholijnie między stolikami. Jeśli dodać do tego postać bohatera włóczącego się po lokalach Soho, flirtującego z seksowną Simone i rozwiązującego zagadkę śmierci muzyków powiązanych ze sceną jazzową, to otrzymujemy ironiczne, zabawne nawiązanie do postaci detektywa rodem z kryminału noir. Skojarzenie jest tym silniejsze, że historia związana ze sprawą zgonów rzeczywiście miała swoje korzenie w latach 40-tych, była stosownie dramatyczna, a na dodatek niezwykle zgrabnie łączy się ze współczesnymi wydarzeniami, które próbuje rozwikłać Grant.
Wielowymiarowe spojrzenie na ukochane miasto autora - uwzględniające jego bogatą przeszłość i równie intrygującą teraźniejszość - jest wyjątkowo atrakcyjne dla czytelnika, gdyż po raz kolejny pozwala poczuć choć cząstkę jego niesamowitej i jakże złożonej atmosfery - tym razem nie związanej z historyczno-mitologiczną przeszłością, ale muzycznym klimatem sprzed ponad siedemdziesięciu lat. Aaronovitch ponownie zaskakuje czytelnika - również samym wydźwiękiem fabuły; choć jest ona, podobnie jak w "Rzekach Londynu", naszpikowana ironicznym humorem słownym i sytuacyjnym, to ze względu na nostalgiczny klimat, dramatyczną i gorzką historię sprzed lat oraz niepokojący akcent w postaci pojawiającego się nagle groźnego przeciwnika, wrażenia z lektury są całkowicie inne niż w przypadku poprzedniej powieści. "Księżyc nad Soho" to niezwykle udana kontynuacja "Rzek Londynu" i doskonały przykład na to, że drugi tom serii nie musi być tym gorszym, ale może uwieść i zachwycić w zupełnie inny sposób.
Ben Aaronovitch swoimi "Rzekami Londynu" w sposób absolutnie przebojowy pokazał, jak wiele można jeszcze wykrzesać z mocno wyeksploatowanego gatunku urban fantasy. Odkrywanie sekretów brytyjskiej metropolii i poznawanie jej drugiego, na wskroś przesiąkniętego magią oblicza, za sprawą adepta tejże sztuki i londyńskiego posterunkowego w jednej osobie, okazało się strzałem w...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-08-27
U schyłku X wieku na wskroś pogańska Norwegia stała się areną walk i ścierających się wpływów dwóch potężnych sił: możnych zwolenników głęboko zakorzenionego kultu starych bogów i stronników młodego króla Olafa Tryggvasona, który ogniem i mieczem narzucał swym poddanym chrześcijaństwo. Burzliwe wydarzenia, które ukształtowały średniowieczne oblicze tego skandynawskiego państwa, stały się tłem powieści Snorriego Kristjanssona, a zarazem pierwszą częścią cyklu o wikingach, "Sagi o Walhalli". Nie jest rzeczą łatwą opowiedzieć o wydarzeniach przełomowych, zwłaszcza w sposób, który porwałby czytelników i pozwoliłby im poczuć ich ducha - czy skandynawski pisarz poradził sobie z tym wyzwaniem, o tym za chwilę.
Stenvik w zachodniej Norwegii to bogate miasto, ważny ośrodek handlowy i baza wypraw łupieskich. Pewnego dnia trafiają doń dwaj kuzyni - syn jarla Geiri i Ulfar, który towarzysząc mu w podróży spłaca honorowy dług. Dwuletnia wyprawa dobiega końca, jednak w Stenviku wydarza się coś, co krzyżuje młodzieńcom szyki. Ulfar wpada w nie lada tarapaty - naraża się miejscowemu zabijace, a także zielarzowi skrywającemu ponury sekret, zakochuje się na zabój w tajemniczej Lilii. Jego sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że do miasta zbliżają się dwie wrogie armie: króla Olafa, dla którego Stenvik ma być kolejnym przystankiem w zwycięskim marszu pod sztandarem Chrystusa oraz wikingów dowodzonych przez kobietę podającą się za wieszczkę Skuld, jedną z Norn. Ulfar, angażujący się w działania obrońców, wkrótce przekonuje się, że wrogowie czają się nie tylko po drugiej stronie wałów i nawet obrońcy nie są jednomyślni co do tego, po której ze stron się opowiedzieć.
Pierwszy tom "Sagi o Walhalli" to pod wieloma względami całkiem udany początek cyklu. Akcja powieści rozgrywa się w kluczowym momencie historii, zaś przedstawione wydarzenia są na tyle charakterystyczne, że mogłyby toczyć się w praktycznie każdym innym miejscu ówczesnej Norwegii. Tym sposobem wydarzenia w Stenviku są wycinkiem całości, odzwierciedleniem panujących nastrojów społecznych, politycznych trendów i działań, ścierania się dwóch frakcji: starego kultu bogów i chrześcijaństwa. Należy o tym pamiętać w trakcie lektury, gdyż same realia prezentują się dość ubogo, zostały ograniczone do niezbędnego minimum i próżno oczekiwać po nich bogactwa szczegółów, co może okazać się dość rozczarowujące.
Jak na opowieść o wikingach przystało i zgodnie z treścią blurba, sednem fabuły jest bitwa. W tym przypadku autor dał z siebie wszystko - ponad trzysta stron powieści to nieustanne potyczki, awantury, bijatyki, podchody i sceny batalistyczne. Niby nic w tym dziwnego, gdyż fabuła koncentruje się na perypetiach mieszkańców Stenviku, przygotowaniach do obrony miasta z jednej strony i przeprowadzania natarcia z drugiej, zaś akcję śledzimy z perspektywy obozu obrońców, króla Olafa i wikingów pod dowództwem Skuld, czyli teoretycznie powinno być dynamicznie, ciekawie i intrygująco. Jednak podtrzymywanie napięcia przygotowaniami do ostatecznej bitwy po pewnym czasie odnosi skutek przeciwny do zamierzonego, gdyż zaczyna zwyczajnie nużyć, akcja zmierzająca do punktu kulminacyjnego i praktycznie nierozgałęziająca się w innych kierunkach staje się zbyt przewidywalna i tego wrażenia nie są w stanie zamazać perypetie całkiem sporego grona intrygująco zarysowanych postaci.
A to właśnie sylwetki bohaterów są najmocniejszym atutem powieści Snorriego Kristjanssona. Zarówno głównego protagonistę, Ulfara, jak i postaci drugoplanowe, poznajemy w kluczowym momencie życia, kiedy ważą się ich losy - autor oszczędnie szafuje informacjami na ich temat zostawiając sobie w ten sposób furtkę i dając czytelnikom nadzieję na to, że kolejne tomy serii rzucą więcej światła na kwestię ich przeszłości. Stopniowe ujawnianie informacji na temat bohaterów sprawdza się idealnie, gdyż przebiega ono z wyczuciem - dowiadujemy się dokładnie tyle, ile wiedzieć powinniśmy w konkretnym momencie fabuły, by z rosnącą ciekawością śledzić dalszy jej przebieg. Grono bohaterów jest naprawdę szerokie i wyraziste - każda z postaci jest na tyle charakterystyczna, że łatwo zapada w pamięć, a przy tym nakreślona oszczędnie, choć konkretnie. Każda też intryguje, skrywa jakieś sekrety, drażni ciekawość - czy to chrześcijański król Olaf, ponury zielarz Valgard, wódz Stenviku Sigurd, wiking Harald czy Skargrim, przywódca najeźdźców. Postaci kobiecych jest co prawda niewiele, ale są zaskakująco wyraziste: ukochana Ulfara, Lilia, dręczona przez męża, tajemnicza i charyzmatyczna Skuld dowodząca armią czy Thora budząca respekt wśród najbardziej brutalnych wojowników. Z cała pewnością bohaterowie Kristjanssona intrygują na tyle, by czytelnik z niecierpliwością wyglądał kontynuacji pierwszej części cyklu.
Delikatny dysonans między zupełnie przyzwoicie nakreślonymi sylwetkami bohaterów a dość przewidywalnym kierunkiem rozwoju fabuły i nadmierną koncentracją na aspekcie batalistycznym dość mocno zubaża wrażenia z lektury. Czytelnik nastawiony na fabułę, w której kluczową rolę odgrywają topory wbijające się w ciało, krew lejąca się strumieniami czy odcinane na potęgę kończyny z pewnością będzie usatysfakcjonowany, gdyż sceny walk zostały przedstawione z dużą dozą autentyzmu, szczegółowo i sugestywnie. Trochę szkoda, że zdominowały one treść - motyw walki o wpływy polityczne i władzę pomiędzy zwolennikami starej religii i chrześcijaństwa jest na tyle ciekawy, że powinien wysunąć się na pierwszy plan albo przynajmniej zajmować porównywalną ilość miejsca, co opisy krwawych starć. Zaburzenie proporcji nieco ogranicza też perspektywę wydarzeń - choć wiadomo, jak wysoka jest stawka w grze, że walka o Stenvik jest w istocie jedną z wielu walk mającą na celu wprowadzenie chrześcijaństwa w Norwegii, trudno poczuć tę doniosłość czy uniwersalizm wydarzeń. Nazbyt często dominuje wrażenie, że obserwujemy jakąś tam zwykłą bitwę o mało znaczącą osadę, a to mocno spłyca wymowę powieści. Niemniej jednak "Miecze dobrych ludzi" to całkiem udany - choć nie porywający - początek serii; pozostaje mieć nadzieję, że w kolejnych tomach autor rozwinie skrzydła, wzbogaci fabułę, nada rumieńców składającym się na nią wątkom, a dla swoich bohaterów przygotuje coś naprawdę wyjątkowego.
U schyłku X wieku na wskroś pogańska Norwegia stała się areną walk i ścierających się wpływów dwóch potężnych sił: możnych zwolenników głęboko zakorzenionego kultu starych bogów i stronników młodego króla Olafa Tryggvasona, który ogniem i mieczem narzucał swym poddanym chrześcijaństwo. Burzliwe wydarzenia, które ukształtowały średniowieczne oblicze tego skandynawskiego...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-06-12
Powieści grozy osadzone w rodzimych realiach, o fabule nawiązującej do ludowych wierzeń i wiejskich zabobonów, cieszą się ostatnio coraz większą popularnością - wystarczy wspomnieć "Dom na Wyrębach" czy serię "Czarny Wygon" Stefana Dardy lub powieści Łukasza Henela - "On" i "Szkarłatny blask". Kolejnym autorem, któremu udało się z powodzeniem wstrzelić w ten nurt, jest Piotr Kulpa. W powieści "Pan na Wisiołach" inaugurującej cykl "Mroczne siedlisko" autor łączy popularne, charakterystyczne dla gatunku motywy, jednak z zaskakująco dobrym rezultatem, któremu nie brak ani świeżości, ani oryginalności.
Tymoteusz Smuta, zamożny warszawiak i niepijący alkoholik w jednym, dziedziczy po dziadkach chatę położoną gdzieś w Starogórach. Postanawia rzucić wygodne, ustabilizowane życie w stolicy i wraz z żoną Magdą oraz synkiem Czarusiem przenieść się na głęboką prowincję: liczy na to, że tak diametralna zmiana otoczenia przywróci równowagę w jego życiu, związku i rodzinie. Tymek bardzo chce wynagrodzić żonie lata pijaństwa, naprawić kulejące małżeńskie relacje - i zrealizować swoje artystyczne marzenia, nade wszystko jednak liczy na to, że ich synek w tak idyllicznym, kojącym otoczeniu odzyska mowę.
Początkowo rzeczywiście jest sielsko i spokojnie; Smutowie pełni nadziei urządzają się w nowym domu w osadzie Wisioły. Ich beztroska nie trwa jednak długo - stopniowo zaczyna docierać do nich, w jak dziwnym i niepokojącym miejscu się znaleźli. W okolicy w niewyjaśnionych okolicznościach giną ludzie, ktoś w okrutny sposób zabija bezpańskie psy, a miejscowi uczestniczą w makabrycznych rytuałach, którym przewodzi tajemniczy, charyzmatyczny Cygan o imieniu Gajgaro. Jakby tego było mało, Tymek dostrzega niepokojące zmiany, jakie zachodzą w jego rodzinie: on sam ma coraz większe problemy z zachowaniem trzeźwości, Magda jest najwyraźniej oczarowana przystojnym Cyganem, ale najbardziej martwi go to, co dzieje się z jego synem. Jaką tajemnicę skrywa ta zapomniana przez Boga i ludzi wieś? I czy odkrycie tego mrocznego sekretu może ujść obcym na sucho?
"Pan na Wisiołach" posiada wszelkie cechy, jakie powinny charakteryzować nie tylko dobrą powieść grozy, ale i tom rozpoczynający cały cykl. Bo choć motywy, z jakich składa się fabuła, należą do najbardziej wyeksploatowanych i wyświechtanych w tym gatunku, a jako takie pozwalają wątpić, by efekt końcowy pozytywnie zaskoczył czytelnika - tak właśnie się dzieje. Eskapistyczny bohater odnajdujący ciszę i spokój w odciętej od świata wsi, nieprzychylnie usposobieni do obcych mieszkańcy osady skrywający jakiś ponury sekret, niewyjaśnione i tajemnicze zdarzenia, które okazują się mieć związek z postacią bohatera - Kulpa proponuje czytelnikowi intrygującą wariację znanych i często wykorzystywanych przez twórców powieści grozy motywów, z których, dzięki bujnej wyobraźni i niezaprzeczalnemu talentowi, udało mu się utkać niebanalną, odpowiednio mroczną fabułę.
Jak na początek cyklu przystało, autor umiejętnie nakreśla tło oraz realia, w jakich będą poruszać się bohaterowie, a także samych bohaterów. Obok głównych wątków związanych z rodziną Smutów (którą poznajemy bardzo dokładnie, ale o tym za chwilę) i mieszkańcami Wisiołów, Piotr Kulpa stopniowo wprowadza równoległe do nich wątki poboczne - niektóre ledwie sygnalizując, inne akcentując nieco wyraźniej, a wszystko z myślą o kontynuacji w kolejnych odsłonach serii. Póki co czytelnik może tylko się domyślać ich znaczenia dla ciągłości fabuły czy możliwych powiązań między nimi; trzeba przyznać, że autor wie, jak należy dawkować napięcie i podsycać ciekawość czytelnika, tym bardziej, że niedokończone wątki i fabularne niedomówienia to nie jedyne atuty jego powieści.
Dobra powieść grozy to przede wszystkim niepokojąca, złowróżbna atmosfera sugerująca nadciągającą bliżej nieokreśloną katastrofę - i tak też jest w przypadku "Pana na Wisiołach". Od pierwszych stron czytelnik wyczuwa, jak kruche i ostrożne są relacje panujące w rodzinie Smutów i jak niewiele trzeba, by ich życie zamieniło się w piekło. Przeczucie to potwierdza rozwój fabuły, który uświadamia nam, jak destrukcyjny wpływ na całą rodzinę, a także relacje z żoną i synem miał alkoholizm Tymka - co więcej, zadawnione urazy i krzywdy stają się poniekąd przyczyną, jeśli nie katalizatorem wydarzeń, jakie staną się udziałem Smutów w Wisiołach. Wielkie wrażenie wywarła na mnie psychologiczna wiarygodność postaci, a także ukazanie samego sedna problemu alkoholowego - autor wplótł ten motyw niezwykle zgrabnie i z dużym wyczuciem, ani na chwilę nie ujmując fabule jej niesamowitości, a wręcz podsycając ją, uświadamiając, że nie tylko mieszkańcy wsi mają swoje na sumieniu i próbują się z tym uporać na swój własny sposób, a walka z własnymi słabościami i pokusami jest domeną każdego człowieka. Mroczny klimat powieści podkreśla pozornie senna i spokojna atmosfera wsi, w której jednak z łatwością można wyczuć czającą się grozę.
Również za kreacje bohaterów należą się autorowi brawa, bo to głównie oni przydają fabule kolorytu. Każdy z nich jest wyrazisty i charakterystyczny, każdy z nich ma coś do ukrycia - miejscowy znachor Krużgan, golibroda Wasiluk, Cygan Gajgaro, opętany obsesją Bochen czy właścicielka gospody, Stefa. Ich sekrety jednak autor odsłania stopniowo, podobnie jak informacje, dzięki którym czytelnik dociera do kolejnych warstw tajemnicy przeklętej wsi i sedna fantastycznych wydarzeń - w pierwszym tomie "Mrocznego siedliska" są to jednak głównie strzępy informacji, których znaczenia trzeba się raczej domyślać. Fakt, że czytelnik siłą rzeczy nie ogarnia zamysłu autora, podrażnia jedynie ciekawość, ale i odrobinę irytuje - zwłaszcza, że nagromadzenie motywów nadprzyrodzonych może wydawać się zbyt duże i nie do końca uzasadnione (mam tu na myśli kwestię jasnowidzenia Czarka) - pozostaje mieć nadzieję, ze autor w satysfakcjonujący i w miarę logiczny (na tyle, na ile to możliwe w powieściach grozy) sposób poprowadzi fabułę w następnych odsłonach cyklu, bo póki co "Mroczne siedlisko" zapowiada się wyjątkowo intrygująco, mrocznie i zaskakująco. Oby tak pozostało!
Powieści grozy osadzone w rodzimych realiach, o fabule nawiązującej do ludowych wierzeń i wiejskich zabobonów, cieszą się ostatnio coraz większą popularnością - wystarczy wspomnieć "Dom na Wyrębach" czy serię "Czarny Wygon" Stefana Dardy lub powieści Łukasza Henela - "On" i "Szkarłatny blask". Kolejnym autorem, któremu udało się z powodzeniem wstrzelić w ten nurt, jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07-10
2014-07-07
Najnowsza powieść Philippy Gregory jest książką wyjątkową i chyba nie mijam się z prawdą twierdząc, że szczególnie niecierpliwie wyczekiwaną przez miłośników twórczości brytyjskiej pisarki. "Biała księżniczka" jest bowiem ogniwem łączącym dwa najsłynniejsze cykle powieściowe Gregory: wojen kuzynów i tudorowski, a wszystko za sprawą głównej bohaterki. Jest nią nie kto inny, a Elżbieta York - córka Edwarda IV i Elżbiety Woodville, księżniczka spod znaku białej róży, a jednocześnie żona pierwszego Tudora na tronie Anglii i matka Henryka VIII. Losy królowej, przez całe życie zmuszonej wybierać między Yorkami a Tudorami, między własnym mężem a pretendentem do korony utrzymującym, że jest jej zaginionym bratem, należą do najbardziej dramatycznych w historii Anglii. Choć samą Elżbietę York trudno zaliczyć do najpopularniejszych brytyjskich monarchiń, Philippa Gregory, snując opowieść o jej losach, nie tylko spina klamrą dwa cykle powieściowe, ale też przybliża czytelnikowi intrygującą, tragiczną sylwetkę założycielki dynastii Tudorów.
Rok 1485. Henryk VII Tudor, po rozgromieniu pod Bosworth wojsk Ryszarda III, zostaje władcą Anglii. Aby zjednoczyć królestwo targane wojną domową, zyskać poparcie możnych i umocnić swą władzę, bierze za żonę księżniczkę z pokonanej dynastii, Elżbietę York. Córka Edwarda IV wciąż jest pogrążona w żałobie po śmierci poległego króla, rozumie jednak, jak wielka odpowiedzialność na niej ciąży i że praktycznie nie ma wyboru. Po ślubie bardzo szybko przekonuje się, że największy wpływ na królewskiego małżonka ma jego matka, lady Małgorzata Stanley. Henryk nie ufa własnej żonie i jej licznym krewnym, wszędzie wietrzy spiski i nie czuje się pewnie na tronie, na którym przed nim zasiadali uwielbiani przez lud Yorkowie. Wkrótce okazuje się jednak, że jego podejrzenia nie były bezpodstawne - poddani buntują się przeciw władzy Tudora, a za wszystkim wydaje się stać królowa wdowa, Elżbieta Woodville, która nie traci nadziei na odnalezienie jednego z synów ocalonego przed laty z Tower, liczy na jego powrót do kraju i przywrócenie władzy Yorkom. Intrygi matki stawiają w dwuznacznej sytuacji jej rodzoną córkę, żonę Tudora, która zmuszona jest wybierać między lojalnością wobec męża a wiernością własnemu rodowi, miłością do matki i kogoś, kto podaje się za jej ukochanego brata.
Philippa Gregory po raz kolejny udowodniła, że w pełni zasługuje na miano mistrzyni powieści historycznej, a nadanie jej tego tytułu nie było czysto kurtuazyjnym gestem. Uwielbiam to oszałamiające uczucie, kiedy rozpoczynam lekturę i od pierwszych zdań z łatwością mogę dosłownie wejść w skórę narratorki i zarazem głównej bohaterki. Nieodmiennie zachwyca mnie bogactwo szczegółów, historyczna i psychologiczna wiarygodność zarówno tła powieści, jak i sylwetek bohaterów świadczące o tym, że pisarka swobodnie, z wyczuwalną pasją porusza się w realiach epoki, ma wyraźną i spójną wizję powieści i z godnym pozazdroszczenia rozmachem potrafi ją zrealizować.
"Biała księżniczka" niczym nie różni się od pozostałych powieści Brytyjki - jest równie dopracowana, fascynująca, wspaniała. Stanowi zarazem doskonałe zwieńczenie i dopełnienie cyklu Wojen kuzynów, jak i intrygujący punkt wyjścia dla serii tudorowskiej - na jej kartach pisarka kontynuuje i rozwiązuje wcześniejsze wątki, zwłaszcza te dotyczące losów bohaterów poprzednich powieści, którzy i tu odgrywają niezwykle ważne role; wystarczy wspomnieć Elżbietę Woodville ("Biała królowa"), która po śmierci swego królewskiego szwagra Ryszarda III, wraz z Małgorzatą Beaufort ("Czerwona królowa") próbuje pogodzić zwaśnione rody Yorków, Lancasterów i Tudorów swatając swoją córkę z synem niedawnej antagonistki, a następnie osadzić na tronie swego zaginionego przed laty syna. Cudownie było móc śledzić dalsze poczynania i intrygi tych dwóch niezwykłych, silnych kobiet, z którymi tak trudno było mi się rozstać, i to nawet pomimo konieczności zweryfikowania opinii na ich temat: moja ulubienica Elżbieta Woodville rzeczywiście okazała się pierwszej wody intrygantką, która nie cofnęła się przed niczym, by osadzić na tronie swoją córkę, a następnie nie zawahała się spiskować przeciw niej i jej mężowi, gdy na horyzoncie pojawił się dziedzic z rodu Yorków. No cóż, była to dla mnie gorzka pigułka do przełknięcia, chociaż trzeba przyznać, że portret królowej - wdowy jest spójny z tym, jaki wykreowała Gregory w poprzednich tomach serii. Ociepleniu uległ natomiast wizerunek Małgorzaty Beaufort - matki bezgranicznie oddanej jedynemu synowi można nie lubić z wielu względów, jednak jej postawa musi budzić - i o dziwo budzi - szacunek i podziw.
Kolejnym wątkiem, jaki doczekał się kontynuacji, jest jedna z najbardziej tajemniczych historii w dziejach Anglii, zagadka, która do dziś nie doczekała się rozwiązania. Mowa oczywiście o losie zaginionych książąt z Tower - dwóch małoletnich synów Edwarda IV i Elżbiety Woodville; chociaż ich ciał nigdy nie odnaleziono, tradycyjnie o zabójstwo posądza się ich stryja, Ryszarda III. Philippa Gregory już w poprzednich powieściach podważyła tę popularną teorię i ukuła własną, popartą bardzo rzetelnym researchem i mocno osadzoną w bogatym materiale źródłowym. Choć po dziś dzień nikt tak naprawdę nie wie, jaki los spotkał książąt Yorków, wersja brytyjskiej pisarki wydaje się niezwykle prawdopodobna, jej interpretacja faktów - logiczna, wiarygodna, nienaciągana, a przy tym wyjątkowo fascynująca - na niej zresztą zasadza się intryga powieści, z niej wynika wewnętrzne rozdarcie bohaterki.
Postać królowej Elżbiety, choć niezbyt dobrze znana szerszemu gronu czytelników, jest ze wszech miar interesująca. W imię racji stanu zmuszona do poślubienia pretendenta do angielskiej korony, pogromcy Yorków - Henryka Tudora, przez całe życie lawirująca między lojalnością wobec męża a wiernością własnemu rodowi, i to w obliczu nieustannych konfliktów podsycanych przez jej własną matkę i jej wpływowych stronników. Nic dziwnego, że jej małżeństwo z Henrykiem nie należało do udanych - nowy król nigdy chyba nie poczuł się pewnie na tronie, mało komu ufał (bezgranicznie tylko własnej matce i stryjowi), wciąż musiał stawiać czoła rebeliom, spiskom i intrygom Yorków, co kładło się cieniem na jego relacjach z żoną próbującą zadowolić obie strony. Gregory znakomicie udało się nakreślić portret Elżbiety, jej wewnętrzne rozdarcie, nieustanny niepokój i niepewność co do bezpieczeństwa krewnych i przyszłości najbliższych. Arcyciekawą postacią okazał się również jej królewski małżonek - monarcha podejrzliwy i nieufny (co akurat jest w pełni zrozumiałe), nie potrafiący zjednać sobie poddanych, pozostający w cieniu uwielbianych przez lud władców z pokonanej dynastii. Cena, jaką zapłacił za koronę, była ogromna: całe jego życie i lata panowania były nieustanną i niewdzięczną walką o tron i utrzymanie wywalczonego dziedzictwa dla następnych pokoleń założonej przez siebie dynastii.
Zarówno Henryka VII, jak i Elżbietę York, śmiało można nazwać postaciami tragicznymi: ją - w bardziej klasycznym, antycznym wymiarze za sprawą wewnętrznego konfliktu, który determinował jej życie, jego - przez nieustanne, skazane na niepowodzenie dążenie do sprostania własnym i cudzym wyobrażeniom o idealnym władcy. Obserwowanie ich duchowych zmagań, dylematów, rozterek i wątpliwości na wielu różnych poziomach, śledzenie wewnętrznych monologów godnych pióra samego Szekspira, okazało się prawdziwie fascynującym doznaniem.
Wielbicieli twórczości Philippy Gregory specjalnie zachęcać do lektury "Białej księżniczki" nie trzeba; najnowsza powieść brytyjskiej pisarki dorównuje poziomem poprzednim i zachwyca tym, do czego autorka zdążyła przyzwyczaić swoich czytelników: nakreślonym z rozmachem, dbałością o szczegóły i wiernością historycznym przekazom realiom obyczajowym, brawurowo prowadzonej fabule, a przede wszystkim - tchnącymi autentyzmem, intrygująco wielowymiarowymi portretami bohaterów, którzy, choć żyli przed wiekami, dzięki lekturze wydają się być na wyciągnięcie ręki.
Najnowsza powieść Philippy Gregory jest książką wyjątkową i chyba nie mijam się z prawdą twierdząc, że szczególnie niecierpliwie wyczekiwaną przez miłośników twórczości brytyjskiej pisarki. "Biała księżniczka" jest bowiem ogniwem łączącym dwa najsłynniejsze cykle powieściowe Gregory: wojen kuzynów i tudorowski, a wszystko za sprawą głównej bohaterki. Jest nią nie kto inny,...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07-03
Burzliwe i tragiczne losy Marii Antoniny, ostatniej królowej Francji straconej w czasie rewolucji, do dziś są pożywką masowej wyobraźni i inspiracją dla wszelkiej maści twórców filmowych i literackich. Trylogia autorstwa Juliet Grey, której zwieńczeniem jest niniejsza powieść, należy do najbardziej udanych beletryzowanych biografii, jakie miałam okazję czytać. "Z pałacu na szafot" okazało się nie tylko godną kontynuacją cyklu, ale też jego zwieńczeniem w najlepszym tego słowa znaczeniu; choć amerykańska pisarka zawiesiła wysoko poprzeczkę (czego dowodzą znakomite dwa poprzednie tomy), brawurowo sprostała wyzwaniu snując poruszającą opowieść o ostatnich latach życia nieszczęsnej monarchini.
Wersal, 1789 rok. Rewolucyjne wrzenie dociera do bram pałacu i królewskiej rodzinie zaczyna grozić realne i śmiertelne niebezpieczeństwo. Rozwścieczony tłum, podjudzany przez prowodyrów dążących do obalenia monarchii, szczególną nienawiścią darzy Marię Antoninę, którą rewolucyjna propaganda przedstawia jako szpiega swej dawnej ojczyzny i wroga Francji oraz rozrzutną dziwkę, która doprowadziła kraj do finansowej ruiny. Nowo wybrane władze przenoszą królewską rodzinę, a więc, oprócz Ludwika i Marii Antoniny także ich dzieci - młodziutką Marię Teresę i kilkuletniego Ludwika Karola - oraz królewską siostrę, madame Elżbietę, do paryskiego pałacu Tuileries. Tam stopniowo ograniczane są wszelkie ich swobody, a oni sami z dnia na dzień stają się więźniami ludu, z którymi nie bardzo wiadomo, co zrobić. Zgromadzenie Narodowe zmusza Ludwika do kolejnych hańbiących ustępstw ograniczających królewską władzę; zwolennicy monarchii bądź uciekają z kraju, bądź przechodzą na stronę rewolucjonistów, a choć w otoczeniu monarszej pary roi się od wrogów i zdrajców, Maria Antonina wciąż może liczyć na lojalność swego najwierniejszego przyjaciela - szwedzkiego hrabiego Axela von Fersena, który podejmuje nieudaną próbę uwolnienia królewskiej rodziny. Zrozpaczona władczyni zwraca się o pomoc do swego cesarskiego bratanka, ale bezskutecznie. Kolejnym dotkliwym ciosem jest przyłączenie się do rewolucjonistów królewskiego kuzyna Filipa Burbona, księcia Orleanu, zaprzysięgłego wroga Marii Antoniny - to właśnie głos Filipa Egalite przesądził o wyroku śmierci na Ludwika XVI.
W samym centrum rewolucyjnego piekła przedwcześnie postarzała monarchini nie przestaje być lojalną, wierną żoną i oddaną, kochającą matką próbującą za wszelką cenę ochronić swoje dzieci. Nie na wiele się to jednak zdaje - szykany i poniżenia są tylko preludium czegoś po stokroć gorszego; los królewskiej rodziny jest już przesądzony.
Tym, co mnie szczególnie ujmuje w trylogii Juliet Grey, jest niezwykle sugestywnie zarysowana atmosfera idealnie oddająca klimat poszczególnych tomów. O ile w powieści "Z Wiednia do Wersalu" dominuje nastrój optymizmu i nadziei towarzyszący przygotowaniom młodziutkiej arcyksiężniczki w podróży do jej nowej ojczyzny i małżeństwa z delfinem, zaś w drugiej części wyraźnie wyczuwalna staje się atmosfera zagrożenia, poczucie nieuchronnie nadciągającej, choć jeszcze nie do końca określonej katastrofy, o tyle już pierwsze strony ostatniego tomu wrzucają czytelnika w samo centrum wydarzeń - rewolucyjnego piekła. Tu nie ma czasu na melancholię, żal i smutek, które wręcz emanowały z kart "W Wersalu i Petit Trianon" - jedyne, co czytelnik może zrobić, to starać się nadążyć za oszałamiającym tempem wydarzeń i tokiem fabuły, z przygniatającą świadomością zbliżającego się końca.
Kolejnym atutem powieści Grey jest rewelacyjnie nakreślone tło historyczno - obyczajowe. W dwóch poprzednich częściach trylogii po prostu zachwycało: rozmachem, dbałością o szczegóły, sugestywnością opisów - tym razem autorka przeszła samą siebie ukazując różne oblicza rewolucji z całą jej ohydą, bezprzykładnym okrucieństwem, żądzą zniszczenia i chaosem, jaki ze sobą niosła. Znakomicie udało jej sie odmalować działanie rewolucyjnej machiny we wszystkich jej aspektach: od umiejętnego sterowania emocjami i nastrojami tłumu po prowokacje, bezmyślne i mrożące krew w żyłach akty zniszczenia i terroru, które nijak się miały do głoszonych haseł wolności, równości i braterstwa. Poczucie zagrożenia jest tu namacalne, podobnie jak lęk bohaterki o życie swoich najbliższych - to właśnie ostatnie lata życia Marii Antoniny pokazują najdobitniej, jaka naprawdę była - w myśl ukutego przez nią samą powiedzenia "Dopiero w nieszczęściu człowiek poznaje samego siebie". To, czego dowiadujemy się o nieszczęsnej królowej jest pięknym dopełnieniem jej portretu tak intrygująco i konsekwentnie przedstawianego w kolejnych odsłonach serii. Dzięki temu z każdą powieścią nabiera on głębi, staje się pełniejszy i bardziej niejednoznaczny, a czytelnik coraz lepiej zaczyna rozumieć bohaterkę i coraz bardziej angażować się w jej losy.
Przed rozpoczęciem lektury zastanawiałam się, dlaczego autorka potrzebowała aż czterystu stron, by napisać o tragicznym końcu królewskiej pary. Mój sceptycyzm i delikatna obawa przed znużeniem i nudą rozwiały się w natłoku wydarzeń, których dynamizm i dramaturgia kazały mi śledzić fabułę z zapartym tchem: uwięzienie w Tuileries, nieudana ucieczka, osadzenie w twierdzy Temple, makabryczne okoliczności śmierci przyjaciół i stronników monarchii (zwłaszcza księżnej Lamballe), proces i egzekucja Ludwika, kolejne próby uwolnienia "wdowy Kapet", rozdzielenie jej z dziećmi, wreszcie jej tragiczny koniec - a w tle rewolucyjne wrzenie, okrucieństwo tłumu, działania przedstawicieli Zgromadzenia Narodowego dążących do obalenia monarchii - to zdecydowanie najbardziej dynamiczny i dramatyczny tom serii; oczywiście, po części zostało to wymuszone przez fakty historyczne i koleje losu bohaterki, po części jednak ogromna w tym zasługa pisarki, która wyjątkowo sprawnie ujęła je w ramy fabuły i zabarwiła odpowiednią dawką emocji (unikając jednak patosu i ckliwości). Doprawdy, nie mogłabym sobie życzyć lepszego i bardziej udanego zakończenia trylogii. Juliet Grey od początku do końca prezentuje równy, wysoki poziom przejawiający się w niezwykłej dbałości o historyczne szczegóły (w przypadku "Z pałacu na szafot" miała wyjątkowo spore pole do popisu, gdyż fabuła tego tomu w znacznie większym stopniu opiera się na materiałach źródłowych niż miało to miejsce w poprzednich) - tutaj dodatkowym smaczkiem jest wplatanie w narrację autentycznych wypowiedzi bohaterów (np. ostatnich słów Ludwika XVI i Marii Antoniny czy reakcji królowej na oskarżenie o kazirodztwo), co czyni lekturę nie tylko ciekawszą i bardziej wiarygodną, ale i przydaje jej dramatyzmu. Lekkie pióro, doskonały warsztat, sugestywny styl i nadzwyczajny rozmach autorki pozwalają prześledzić czytelnikowi burzliwe losy jednej z najtragiczniejszych władczyń w dziejach Europy na tle wyjątkowo barwnej, porywającej i nakreślonej z drobiazgową pieczołowitością panoramy historyczno - obyczajowej ówczesnej Francji. Trylogia Grey to nadzwyczaj satysfakcjonująca lektura - dopracowana w każdym calu, wyzwalająca intensywne emocje, prowokująca całą masę refleksji i pytań, czy losy Marii Antoniny mogły potoczyć się zupełnie inaczej... Gorąco polecam!
Burzliwe i tragiczne losy Marii Antoniny, ostatniej królowej Francji straconej w czasie rewolucji, do dziś są pożywką masowej wyobraźni i inspiracją dla wszelkiej maści twórców filmowych i literackich. Trylogia autorstwa Juliet Grey, której zwieńczeniem jest niniejsza powieść, należy do najbardziej udanych beletryzowanych biografii, jakie miałam okazję czytać. "Z...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-06-24
"Bisy II" to ostatnia, długo wyczekiwana przez fanów prozy Stefana Dardy, część tetralogii "Czarny Wygon". Stanowi ona bezpośrednią kontynuację poprzedniego tomu - fabuła "Bisów", oscylująca nie tylko wokół wydarzeń związanych z przeklętą wioską na Roztoczu, ale i losów dziennikarza, który przypadkiem ściągnął na siebie uwagę nieczystych sił, wyraźnie zbliżała się do punktu kulminacyjnego, pozostawiła jednak czytelnika z zaostrzonym apetytem i poczuciem niedosytu: spiętrzenie nierozwiązanych dotychczas wątków, nagromadzenie nowych, otwarte zakończenie oraz wizja ostatecznej rozgrywki majacząca gdzieś w niedalekiej przyszłości - wszystko to pozwalało domyślać się spektakularnego czy choćby efektownego finału. Czy "Bisy II" spełniły oczekiwania czytelników i okazały się godnym zwieńczeniem cyklu?
Warszawski dziennikarz Witold Uchmann właściwie nie ma wyboru - zbyt mocno zaangażował się w sprawę przeklętej wioski zawieszonej w czasie i losy jej mieszkańców, by sobie odpuścić i spróbować powrócić do normalnego życia. Zwłaszcza, że w Starzyźnie został uwięziony jego przyjaciel Adam Nawrot, a także dlatego, że wszystko wskazuje na to, że mroczna siła, z jaką miał do czynienia, najwyraźniej zaczyna przedostawać się do rzeczywistego świata i zagrażać nie tylko uciekinierom ze Starzyzny, ale działając na znacznie większą skalę. Uchmann zdaje sobie sprawę, że demoniczny ksiądz jest tylko marionetką w rękach siły o wiele potężniejszej i bardziej niebezpiecznej, ale mimo to decyduje się stawić jej czoła. Chociaż otrzymuje nieoczekiwane wsparcie, wygląda na to, że będzie musiał wrócić do upiornej osady i tam właśnie zmierzyć się z Czarnym i jego sprzymierzeńcami.
Półroczna przerwa między lekturą "Bisów" i "Bisów II" jednak zrobiła swoje. Darda wrzuca czytelnika w samo centrum wydarzeń i to od pierwszej strony - nie od rzeczy będzie zatem przypomnienie sobie wydarzeń rozgrywających się w poprzedniej części, bo autor nie traci na to czasu i bezpośrednio nawiązuje do rozpoczętych wcześniej wątków, co może odrobinę dezorientować i utrudniać rozeznanie się w akcji. Zwłaszcza, że dzieje się naprawdę sporo, bo też każdy z bohaterów - czy to niegdysiejszych mieszkańców Starzyzny, czy też związanych z osobą Uchmanna czy w inny sposób zaangażowanych w wydarzenia - ma do odegrania swoją rolę i to bynajmniej nie marginalną. Wraz z rozwojem fabuły każdy szczegół nabiera znaczenia - najbłahszy nawet epizod, pozornie nieistotny gest lub rzucone mimochodem słowo, zaś śledzenie powiązań między nimi, choć ich charakter i głębszy sens niejednokrotnie jeszcze czytelnikowi umyka, jest szalenie intrygujące - i satysfakcjonujące, kiedy okazuje się, że wszystkie elementy skomplikowanej układanki zaczynają wskakiwać na swoje miejsce.
Grunt pod rozwiązanie zagadki, tak starannie przygotowany w "Bisach", gdzie mnóstwo informacji istotnych dla fabuły i zrozumienia zamysłu autora zostało ledwie zasygnalizowanych, przez co czytelnik gubił się w domysłach i właściwie mógł tylko czekać na to, co przyniesie rozwój akcji, nareszcie okazał się fundamentem, na którym można zbudować w miarę wyrazistą i spójną wizję. Jak na zwieńczenie tetralogii przystało, Darda niezwykle drobiazgowo domyka wszystkie wcześniejsze wątki, co pozwala spojrzeć na rozgrywające się wydarzenia z trochę innej, a na pewno szerszej perspektywy; bohaterowie stają na wysokości zadania i z powodzeniem odgrywają przeznaczone im role, a z zagmatwanej, zawiłej opowieści zaczyna nareszcie wykluwać się koncepcja autora. Z jednej strony jest to ogromnie satysfakcjonujące, z drugiej jednak zostaje zniwelowany element zaskoczenia: kiedy czytelnik zaczyna podejrzewać, kto tak naprawdę rozdaje karty i o jaką stawkę toczy się gra, fabuła staje się w jakimś stopniu przewidywalna, co jednak nie przeszkadza z zainteresowaniem śledzić dalszych losów bohaterów.
Stary i zgrany do cna motyw walki dobra ze złem już dawno nie był wykorzystany w tak oryginalny, świeży i twórczy sposób; wizja Dardy, bazująca na wyjątkowo atrakcyjnym połączeniu wierzeń chrześcijańskich i charakterystycznej dla nich symboliki oraz pogańskich, ludowych przesądów, okraszona atmosferą grozy, w budowaniu której autor jest prawdziwym mistrzem, osnuta wokół sennych wizji , naznaczona niedopowiedzeniami i swoistą logiką charakterystyczną dla ludowych opowieści, wyjątkowo przypadła mi do gustu. Nie znaczy to, że "Bisy II" pozbawione są wad czy mankamentów - rzuca się w oczy fakt, że autor bardziej skupił się na tym, bo podomykać rozpoczęte wątki, by nie umknął mu żaden szczegół, by fabuła była spójna i zgodna z tym, co prezentowały poprzednie części serii. Nie jest to oczywiście zarzut - tak być powinno, jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że powieść wieńcząca cykl jest zdecydowanie bardziej zachowawcza, przewidywalna i konwencjonalna, mniej zaskakująca, niż można by oczekiwać po tym, co autor zaserwował do tej pory. "Bisom II" niczego zarzucić nie można - powieść jest bardzo poprawna, ale jednak bez fajerwerków, jakie towarzyszyły lekturze chociażby dwóch pierwszy części "Czarnego Wygonu". Tak więc finał serii prezentuje się całkiem poprawnie i w miarę zadowalająco - zabrakło jednak polotu, który zachwycał w "Słonecznej Dolinie" i "Starzyźnie", zaś przewidywalność wynikająca z potwierdzenia przypuszczeń i domysłów czytelnika, brak elementu zaskoczenia i pomysłu na bardziej spektakularny finał nieco rozczarowują. Niemniej jednak "Czarny Wygon" z całą pewnością jest lekturą, która zadowoli wielbicieli powieści grozy osadzonych w rodzimych klimatach.
"Bisy II" to ostatnia, długo wyczekiwana przez fanów prozy Stefana Dardy, część tetralogii "Czarny Wygon". Stanowi ona bezpośrednią kontynuację poprzedniego tomu - fabuła "Bisów", oscylująca nie tylko wokół wydarzeń związanych z przeklętą wioską na Roztoczu, ale i losów dziennikarza, który przypadkiem ściągnął na siebie uwagę nieczystych sił, wyraźnie zbliżała się do punktu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-06-12
2014-05-22
"Damy Rzymu" to druga część trylogii "Zapomniana królowa" autorstwa francuskiej pisarki Francoise Chandernagor, której fabuła osnuta jest wokół burzliwych losów potomków Kleopatry i Marka Antoniusza. O ile poprzedni tom, "Dzieci Aleksandrii", skupiał się na wydarzeniach poprzedzających upadek Egiptu - wojnie z Rzymem, samobójstwie najsłynniejszej bodajże pary starożytnego świata i tragedii trójki ich osieroconych dzieci, o tyle fabuła "Dam Rzymu" przenosi nas do stolicy imperium, w ślad za Aleksandrem, Ptolemeuszem i Selene - jeńcami zwycięskiego wodza spod Akcjum, Oktawiana, który ma pewne plany co do potomstwa swego byłego szwagra i "królowej - ladacznicy".
Rok 29 p.n.e. W Rzymie trwają przygotowania do potrójnego triumfu Oktawiana, który mają uświetnić swoją obecnością pozostałe przy życiu dzieci Kleopatry. Osierocone, oderwane od rodziny, przyjaciół, ojczyzny i opieki swych bóstw, czują się zagubione i samotne, niepewne swojej przyszłości. Po upokarzającym przemarszu za rydwanem triumfującego wodza, Selene i Aleksander trafiają pod opiekę siostry imperatora, pierwszej damy Rzymu, Oktawii. Wychowuje ona sporą gromadkę, wśród których są nie tylko jej własne dzieci, lecz także potomstwo jej byłego męża, Marka Antoniusza, córka Oktawiana, a nawet młodzi narzeczeni pochodzący z najświetniejszych rodów imperium. Pod jej czujnym okiem przebywają również zakładnicy Rzymu: armeński książę, dwaj synowie Heroda, a teraz także dzieci królowej Egiptu.
Młodziutka Selene pała nienawiścią do człowieka, który odebrał jej wszystko; buntuje się przeciw niewoli i marzy o zemście. Z każdym dniem coraz lepiej poznaje swego największego wroga, ale też jego słabości; Oktawian jest częstym gościem w domu ukochanej siostry, troszczy się też o pozostające pod jej opieką dzieci będące przyszłością Rzymu, co jednak nie przeszkadza mu wykorzystywać ich jako kart w politycznych rozgrywkach; decydując o ich małżeństwach i rozwodach umacnia swą władzę i wpływy. Dorastając w domostwie pierwszej damy, Selene obserwuje, jak wielki wpływ ma Oktawia na brata i jak zręcznie potrafi go wykorzystać do umocnienia swej pozycji i zapewnienia przyszłości swoich dzieci. Jaką jednak przyszłość August zaplanował dla córki Kleopatry? Czy w ogóle istnieje takowa dla ostatniej potomkini wielkiego, królewskiego rodu Ptolemeuszów - znienawidzonych wrogów Rzymu?
Powieść Francoise Chandernagor przyciąga uwagę czytelnika intrygującym pomysłem - bo trzeba przyznać, że opowieść o losach potomków legendarnej królowej Egiptu i rzymskiego wodza, których związek od stuleci porusza masową wyobraźnię i jest inspiracją dla wszelkiej maści twórców wciąż podnoszących tragiczne dzieje tej pary na kartach literatury czy taśmie filmowej, jest wdzięcznym, chwytliwym tematem, który aż prosi się o ponowną interpretację i świeże spojrzenie. O losach Selene w porywającym, znakomitym stylu opowiedziała Michelle Moran w swojej "Córce Kleopatry"; czy sukces ten udało się powtórzyć francuskiej pisarce?
Pierwszą rzeczą, na którą zwraca czytelnik, jest pewien irytujący zabieg związany z konstrukcją fabuły; otóż w jej tok autorka wplata dygresje stanowiące wprowadzenie bądź objaśnienie wydarzeń, które za chwilę przedstawi mu narratorka. Z jednej strony dla czytelnika słabo zorientowanego w temacie jest to spore ułatwienie, dzięki któremu będzie pewniej i swobodniej poruszał się w powieściowych realiach, z drugiej zaś tego typu przerywniki wybijają z rytmu i zakłócają odbiór lektury. Nakreślanie kontekstu rozgrywających się wydarzeń, przybliżanie motywów działania bohaterów, nawiązania do źródeł historycznych mające uwiarygodnić wykreowane realia - jeśli autor nie potrafi zawrzeć tego wszystkiego w fabule, lecz czuje konieczność wprowadzenia czytelnika w temat metodą wykładu, nie najlepiej świadczy to o jego pisarskich umiejętnościach i właśnie takie wrażenie wywarł na mnie osobliwy zabieg Chandernagor.
Idea, jaka przyświecała autorce przy tworzeniu fabuły "Dam Rzymu", by ukazać przełomowe wydarzenia z historii Wiecznego Miasta (a więc upadek Egiptu i rodu Ptolemeuszów, który otwarł Oktawianowi drogę na szczyty władzy i przyniósł tytuł imperatora, a później cesarza) z perspektywy ostatniej potomkini królewskiego rodu, jedynej córki Kleopatry i Marka Antoniusza, która przetrwała pod dachem i opieką Augusta, była wyjątkowo intrygująca i z cała pewnością oferowała spore pole do popisu dla wyobraźni pisarza. Konieczność uzupełniania faktów historycznych fikcją literacką ( dotyczy to głównie losów Selene i jej braci, o których wiadomo naprawdę niewiele) to dla zdolnego i kreatywnego autora prawdziwe wyzwanie. Niestety; o ile Francoise Chandernagor całkiem nieźle poradziła sobie z odtworzeniem realiów społeczno-obyczajowych starożytnego Rzymu, które są nie tylko malownicze, ale i rzetelnie drobiazgowe, a także z nakreśleniem portretów sławnych postaci historycznych (Oktawian August, Oktawia, Liwia, Mecenas, Marek Agryppa, Tyberiusz), o tyle zawiodła ją własna wyobraźnia przy tworzeniu czegoś, co z założenia miało być najmocniejszym atutem powieści - portretu głównej bohaterki, Selene.
Wydaje się, że autorka nie miała specjalnego pomysłu na tę postać; córka Kleopatry na tle pozostałych protagonistek, kobiet Oktawiana, wypada wyjątkowo blado i nieciekawie. Być może wynika to z faktu, że jako więzień Rzymu nie miała żadnych praw - w końcu wychowywała się wraz z najmłodszym pokoleniem najznamienitszych rzymskich rodów nie z dobroci serca, ale jako potencjalny pionek w politycznej rozgrywce. Jej dwuznaczna pozycja w domostwie siostry Augusta dawała jej przywilej bycia obserwatorem, postacią niezaangażowaną w zakulisowe intrygi, a jednak będącą na tyle blisko wielkiej polityki i realnej władzy, by mogło stanowić to intrygujący punkt wyjścia dla ciekawie prowadzonej fabuły. Najwyraźniej jednak autorce zabrakło koncepcji na realizację tego pomysłu: Selene, choć inteligentna i wykształcona, intryguje nie ze względu na własną osobowość, ale swych legendarnych rodziców; jest nijaka i takie też życie prowadzi. Nie udało się autorce jej ożywić, choć pozostałe bohaterki powieści są pełne życia, wielowymiarowe i niejednoznaczne - jak choćby Oktawia - kobieta posiadająca władzę, jakiej dotąd nie skupiała w swym ręku żadna inna przedstawicielka jej płci, inteligentna, o silnym charakterze i zmyśle politycznym, silnie związana emocjonalnie z bratem, któremu potrafiła się przeciwstawić, ale też wywierać na niego wpływ - czy też Liwia, żona Oktawiana lub Julia, jego córka. Biorąc to wszystko pod uwagę nie można oprzeć się wrażeniu, że szumne ogłoszenie Selene główną bohaterką powieści jest jedynie chwytem marketingowym nie mającym odzwierciedlenia w rzeczywistości.
Pomijając główne mankamenty: osobliwą konstrukcję fabuły, niefortunne obranie narratorki i wiodącej protagonistki (która niewiele ma do powiedzenie i z powodzeniem mogłaby zostać zastąpiona przez którąkolwiek kobietę z domu Oktawii) oraz niezbyt udaną próbę zainteresowania czytelnika jej dramatyczną historią, "Damy Rzymu" to naprawdę ciekawy, ze wszech miar udany obraz rodzącego się cesarstwa, przemian politycznych i reform zainaugurowanych przez Oktawiana, jego kariery i działań mających na celu zdobycie niepodzielnej władzy. Malownicze i barwne realia stolicy imperium oraz wyraziste tło społeczno-obyczajowe ówczesnej epoki nie przytłaczają warstwy fabularnej, nie dominują nad nią, lecz doskonale ją uzupełniają; powieść nie jest monumentalnym, porażającym rozmachem freskiem historycznym, ale nakreślonym z wielką dbałością o szczegóły i wiarygodność obrazem starożytnego Rzymu czasów Oktawiana Augusta, w dodatku ukazanym z perspektywy najbardziej wpływowych kobiet imperium. Zachwyca historyczne prawdopodobieństwo i psychologiczny autentyzm postaci - szczególnie skomplikowane relacje między głównymi bohaterami, a więc stosunki Oktawiana z siostrą, żoną, córką czy kochanką - ale również bezwzględne realia walki o władzę, niuanse polityki, zakulisowe intrygi (zwłaszcza te prowadzone przez Oktawię i Liwię o wpływ na cesarza). W tym oszałamiająco barwnym tle gubi się gdzieś szara postać Selene - przedstawicielki rodu skazanego przez Augusta na zapomnienie. Z niecierpliwością czekam na ostatni tom trylogii polecając Wam opowieść - przynajmniej z założenia - o burzliwych losach córki Kleopatry.
"Damy Rzymu" to druga część trylogii "Zapomniana królowa" autorstwa francuskiej pisarki Francoise Chandernagor, której fabuła osnuta jest wokół burzliwych losów potomków Kleopatry i Marka Antoniusza. O ile poprzedni tom, "Dzieci Aleksandrii", skupiał się na wydarzeniach poprzedzających upadek Egiptu - wojnie z Rzymem, samobójstwie najsłynniejszej bodajże pary starożytnego...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-11
Nie tak dawno temu miałam okazję przeczytać znakomitą powieść Renaty Czarneckiej traktującą o losach polskiej arystokracji na tle wydarzeń poprzedzających II rozbiór Polski, "Pożegnanie z ojczyzną". "Pod sztandarem miłości" to jej bezpośrednia kontynuacja, osadzona w realiach osiemnastowiecznej Warszawy w przededniu, w trakcie i po powstaniu kościuszkowskim. Po raz kolejny autorka nie tylko udowadnia swój talent pisarski i olbrzymią wiedzę historyczną, ale również zadaje kłam powszechnej, choć niesprawiedliwej opinii, jakoby nasze rodzime dzieje były mniej fascynujące od innych. Z wielką radością i pełnym przekonaniem mogę stwierdzić, że druga część dylogii jest godną kontynuacją pierwszej: równie intrygującą i ciekawą, reprezentującą niezmiennie wysoki poziom. A przy okazji charakteryzująca się bardziej dynamiczną narracją, dostosowaną do gorączkowych, burzliwych wydarzeń insurekcji warszawskiej...
Po odwołaniu przez cesarzową Katarzynę dotychczasowego ambasadora Jakoba Johanna Sieversa, jego stanowisko obejmuje baron Josif Andriejewicz Igelström. Wydawać by się mogło, że życie członków najznaczniejszych rodów szlacheckich Rzeczpospolitej w obliczu niedawnych wydarzeń - obrad haniebnego sejmu rozbiorowego w Grodnie, na którym zatwierdzono drugi rozbiór Polski, zwiększenia liczebności wojsk rosyjskich w Warszawie, narastającej niechęci mieszkańców stolicy - powoli wraca do normy i znów może koncentrować się na balach, redutach i spotkaniach towarzyskich, skupiać się na plotkach i intrygach rodem z arystokratycznych salonów. Jednak i tu docierają echa niepokojących wydarzeń rozgrywających się na warszawskich ulicach, gdzie lud coraz głośniej zaczyna buntować się przeciwko Rosjanom. Tymczasem obserwujemy rozterki księżnej Heleny Radziwiłłowej, która szczególnie boleśnie przeżyła spektakularny upadek kochanka, Johanna Sieversa i musi od nowa zabiegać o łaski kolejnego posła imperatorowej - na jej nieszczęście zimnego i bezwzględnego Igelströma - w celu wprowadzenia na dwór petersburski swej córki, Krystyny. Ponadto sen z powiek księżnej spędza troska o pierworodnego Ludwika, który przejawia rewolucyjne i patriotyczne sympatie mogące poważnie zaszkodzić deklarującym lojalność wobec imperatorowej Radziwiłłom. Księżna Izabela Czartoryska ma podobne zmartwienie z synem Konstantym - podczas gdy ona chce trzymać się z daleka od wszelkich politycznych działań, by nie narażać się cesarzowej, Kostek angażuje się w działalność konspiracyjną z księciem Eustachym Sanguszko i Janem Dembowskim. Hrabina Maria Naryszkina, która stała się przedmiotem pojedynku między jej mężem Dymitrem a innym rosyjskim oficerem, Markowem, spędza całe dnie w ojcowskim pałacu tęskniąc za mężem, który po stracie protektora w osobie Sieversa został odesłany z Warszawy. Zamknięci w swych pałacach arystokraci drżą przed warszawskim ludem zdając sobie sprawę, że gdyby nie silne kozackie patrole, ich los byłby nie do pozazdroszczenia. Kiedy do stolicy docierają informacje o przysiędze Kościuszki na krakowskim rynku i pierwszym zwycięstwie armii powstańczej pod Racławicami, wpadają w popłoch. Księżna Izabela Czartoryska i jej przyjaciółka Helena Radziwiłłowa podejmują decyzję o wyjeździe z ogarniętej rewolucyjnym szałem Warszawy. W szczególnie dramatycznej sytuacji znajduje się Maria Naryszkina - jako córka zdrajcy ojczyzny i żona rosyjskiego oficera słusznie obawia się o swoje życie...
Po raz kolejny proza Renaty Czarneckiej dosłownie mnie zachwyciła. Rozmach i dynamizm, z jaką opisuje tamte wydarzenia, polot i drobiazgowość w kreśleniu realiów historyczno-obyczajowych, do tej pory raczej dla mnie abstrakcyjnych, zapierają dech w piersiach. Lekkie pióro posłuszne wyobraźni autorki wyczarowało cudownie wielowątkową fabułę tętniącą emocjami, bogatą w spektakularne wydarzenia i niejednoznacznych bohaterów, której towarzyszy niepowtarzalny klimat, dobrze mi już znany z kart "Pożegnania z ojczyzną". Czarnecka niebywale sugestywnie prezentuje dramatyczne wydarzenia z naszej historii, kiedy to ważyły się losy Polski: pozorny spokój w stolicy po zakończeniu obrad sejmu w Grodnie to tylko cisza przed burzą - ledwo tłumiona nerwowość bohaterów, pierwsze zwiastuny przyszłych zdarzeń na ulicach Warszawy, wzrastający niepokój, potęgują atmosferę grozy czyniąc ją wyraźnie wyczuwalną, choć nie namacalną. Równie dobrze poradziła sobie autorka z zaprezentowaniem tego, co działo się podczas insurekcji: zamieszki na ulicach, plądrowanie magnackich pałaców, euforia ludu na wieść o zwycięstwach Kościuszki, atak na rosyjską ambasadę, publiczne egzekucje zdrajców - malowane słowem obrazy jak żywo przywodzą na myśl sceny z najbardziej krwawych dni rewolucji francuskiej. Wszechobecny chaos, panika, bezradność przywódców powstania, którzy utracili kontrolę nad tłumem, liczne akty grabieży, samosądy, a z drugiej strony - koszmarne wydarzenia, które przeszły do historii jako rzeź Pragi, sytuacja rosyjskich jeńców, strach przed aresztowaniami, okrucieństwo kozackich oddziałów... wyobraźnia działa tu na najwyższych obrotach, brawurowo podkręcana piórem autorki. Na tym tle - codzienne życie bohaterów próbujących radzić sobie w ekstremalnej sytuacji na wszelkie możliwe sposoby, uratować życie swoje i najbliższych. Tak szeroka perspektywa, możliwość spojrzenia na przedstawiane wydarzenia oczami bohaterów stojących po obu stronach barykady, natłok zdarzeń, mnogość postaci, mogłyby zawrócić w głowie. Tak się jednak nie dzieje, poczucie zagubienia nas nie dotyczy - czytelnik bez trudu odnajduje się w ferworze akcji, śledzi ją bez większych problemów, nadąża za jej tokiem z wypiekami na twarzy. Wielka w tym zasługa poprzedniego tomu - jego lektura pozwoliła nam dobrze poznać charaktery poszczególnych bohaterów, ich sympatie i antypatie, dzięki czemu nie tylko bez trudu nadążamy za fabułą, ale i z łatwością potrafimy osadzić konkretne postaci w pożądanym kontekście, przewidzieć niektóre zachowania i wychwycić ich niuanse w kontaktach z innymi bohaterami. To bardzo cenna i satysfakcjonująca wiedza oraz rewelacyjne dopełnienie charakterystyki postaci. One zaś, podobnie jak w poprzedniej części, są nadzwyczaj wyraziste, skomplikowane i niejednoznaczne, budzą gorące i mieszane uczucia; trudno potępiać Radziwiłłową czekającą z utęsknieniem na upadek powstania i odsiecz rosyjskich oddziałów, bezwzględnie lojalną wobec imperatorowej, kiedy każdy jej gest, czyn i słowo budzą wyłącznie sympatię mimo licznych wad. Zresztą galeria postaci jest tu jeszcze bogatsza niż w "Pożegnaniu z ojczyzną", a sylwetki znanych bohaterów bardziej pełnowymiarowe i barwne. Zarówno zdrajcy, jak i patrioci, są tu jednakowo intrygujący, krwiści i zaskakująco mocno zapadający w pamięć. Niemal każdego z nich potrafię przywołać w pamięci ze szczegółami zachowania i ubioru - a wszystko za sprawą wyjątkowego talentu Czarneckiej, która jak nikt inny potrafi wspaniale oddać klimat minionej epoki i z mistrzowską wręcz dbałością nakreślić realia historyczno-obyczajowe, że o kreacjach bohaterów nie wspomnę. "Pod sztandarem miłości" dosłownie przenosi w dawne czasy, pozwala nie tylko zajrzeć do magnackich pałaców osiemnastowiecznej Warszawy, ale i uczestniczyć w codziennym życiu arystokracji; umożliwia wyjątkowo wielowymiarowe spojrzenie na burzliwy fragment naszej historii, które może utrudnia jego jednoznaczną ocenę, ale z pewnością fascynuje i skłania do refleksji. Doskonale wykreowani, wiarygodni bohaterowie, znakomicie skonstruowane dialogi, przemyślana i intrygująca fabuła, wartka akcja i umiejętnie budowany klimat to nie tylko główne atuty powieści, ale i dowód na to, że także nasza rodzima historia jest ciekawa, intrygująca i warta bliższego poznania. To proza historyczna najwyższych lotów, gorąco polecam ją Waszej uwadze.
Nie tak dawno temu miałam okazję przeczytać znakomitą powieść Renaty Czarneckiej traktującą o losach polskiej arystokracji na tle wydarzeń poprzedzających II rozbiór Polski, "Pożegnanie z ojczyzną". "Pod sztandarem miłości" to jej bezpośrednia kontynuacja, osadzona w realiach osiemnastowiecznej Warszawy w przededniu, w trakcie i po powstaniu kościuszkowskim. Po raz kolejny...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-02
Osiemnastowieczna historia Polski, a zwłaszcza czasy króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, Konstytucji 3 Maja i rozbiorów - stanowi najmniej przeze mnie lubianą kartę w naszych dziejach i to już od szkoły podstawowej. Nigdy nie udało mi się przemóc swej niechęci ku tej epoce - czy dlatego, że mało chwalebna, bo prostą drogą prowadząca do zniknięcia Polski z mapy Europy na 123 lata, czy też z innych powodów, które jakoś nie prowadziły do głębszej refleksji nad ich genezą - nie wiem. Lektury związane z tym okresem omijałam szerokim łukiem przeczuwając, że straszliwie mnie wynudzą i okażą się stratą czasu. Dlaczego więc sięgnęłam po tę właśnie powieść? Ano głównie dlatego, że jej autorką jest Renata Czarnecka, której styl pisarski tak mnie oczarował na kartach "Barbary i króla" oraz "Signory Fiorelli, kapeluszniczki królowej Bony". Choć fabuła obu powieści osadzona jest w epoce renesansu - czasach, w których odnajduję się dużo łatwiej - a więc od wydarzeń opisanych w "Pożegnaniu z ojczyzną" dzieli je ponad dwieście lat, wyszłam z założenia, że nawet jeśli nie porwie mnie fabuła, wszelkie niedostatki z pewnością wynagrodzi mi niepowtarzalny klimat, jaki swoim piórem potrafi wyczarować Czarnecka. Myślicie, że to niewiele, by spróbować przebrnąć przez książkę o niezbyt lubianej tematyce? Jeśli tak, z pewnością nigdy wcześniej nie mieliście do czynienia z prozą autorki. Tak więc, uzbrojona jedynie w umiarkowane oczekiwania i wspomnienia wrażeń towarzyszących lekturze poprzednich powieści Czarneckiej, zaczęłam czytać. I przepadłam na dobre!
Przenosimy się do osiemnastowiecznej Warszawy roku 1793. Z pewnością wielu czytelników kojarzy tę datę, choćby i mgliście, słusznie utożsamiając ją z drugim rozbiorem Polski. Fabuła powieści oscyluje jednak wokół wydarzeń poprzedzających ten akt i ukazuje kulisy jego przygotowań. Na arystokratycznych salonach i warszawskich ulicach jeszcze nie przebrzmiały echa wydarzeń sprzed roku, kiedy to grupa magnatów dążących do obalenia reform Sejmu Wielkiego i zniesienia Konstytucji 3 Maja zawiązała konfederację targowicką i wezwała na pomoc wojska rosyjskie, co zapoczątkowało polsko-rosyjską wojnę, przegraną dla nas zresztą. Kiedy ludność Warszawy zmuszona jest utrzymywać oddziały imperatorowej stacjonujące w mieście, między Rosją a Prusami prowadzone są rozmowy zakończone podpisaniem traktatu o drugim rozbiorze ziem polskich. Trudna sytuacja w kraju podzieliła także arystokrację, która niezależnie od sympatii politycznych próbuje żyć normalnie. Kwitnie życie towarzyskie i kulturalne, organizowane są bale, na których coraz częściej spotkać można rosyjskich oficerów, a nawet i nowego ambasadora cesarzowej Katarzyny - Jakoba Johanna Sieversa, który ma za zadanie przygotować grunt pod rozbiór Polski. Wszyscy żyją przygotowaniami do mających się wkrótce rozpocząć obrad sejmu w Grodnie (który później zostanie nazwany rozbiorowym), a pozornie swobodna i rozrywkowa atmosfera spotkań i przyjęć aż kipi od niepewnej nerwowości charakterystycznej dla zakulisowych rozgrywek, mniejszych lub większych intryg i zwyczajnych codziennych problemów, której nawet arystokracja ma pod dostatkiem. Śledzimy perypetie szlacheckich rodów, wśród których prym wiodą prorosyjscy Radziwiłłowie, Potoccy oraz patrioci Czartoryscy. Najbardziej wyrazistą postacią w tym doborowym gronie jest księżna wojewodzina wileńska, Helena Radziwiłłowa, niezwykle energiczna i żywiołowa kobieta, której największym zmartwieniem jest utrzymanie się w łaskach imperatorowej i wprowadzenie na petersburski dwór swojej córki Krystyny z zamiarem korzystnego jej wyswatania. Potrafi korzystać z życia i dość swobodnie się prowadzi - czy to dla własnej przyjemności, czy dla uzyskania wpływów i wbrew obiekcjom męża próbuje mieszać się do polityki... Księżna Izabela Czartoryska, która po latach burzliwego życia odnalazła się wreszcie w roli żony i matki, również ma powody do zmartwienia, a ich źródłem są jej dzieci właśnie (notabene, każde z innego ojca). Nigdy nie otrząsnęła się po tragicznej śmierci najstarszej córki, a tymczasem bezskutecznie próbuje pocieszyć rozwiedzioną Marię Annę po utracie synka, o którego upomniał się jej były mąż, książę Wirtembergii. Sen z powiek Izabeli spędza także syn Konstanty angażujący się w działalność patriotyczną, co w opanowanej przez wojska rosyjskie Warszawie jest szczególnie niebezpieczne. Niegdyś wpływowy ród Czartoryskich coraz bardziej traci na znaczeniu, a ich majątki zagrożone są sekwestrem. Nikt, nawet Radziwiłłowie nie mogą czuć się zupełnie bezpiecznie: aktywnie działa tajna carska policja i szpiedzy ambasadora, którzy przed zbliżającymi się obradami sejmu próbują wybadać nastroje panujące wśród arystokracji, przekupują i grożą. Losy pojedynczych bohaterów, których poznajemy lepiej lub gorzej, którzy pojawiają się epizodycznie, w tle lub przeciwnie - zawłaszczają fabułę - składają się na niezwykle złożony, barwny, panoramiczny obraz epoki i tej części społeczeństwa, która miała wówczas najwięcej do powiedzenia, której sympatie i nastroje liczyły się najbardziej i której działania ukształtowały naszą historię. Nie ma tu bowiem jednego głównego bohatera, co może nieco przeszkadzać czytelnikom przywiązanym do tradycyjnej kompozycji powieści i kibicowania ulubieńcowi. Trzeba jednak przyznać, że zaletą takiego rozwiązania jest możliwość bliższego i pełniejszego poznania arystokracji tamtych czasów w ogóle - autorka ukazuje czytelnikowi wyjątkowo bogatą galerię postaci, z których każda została przedstawiona z niezwykłą dbałością pod kątem psychologicznym i historycznym, wyraziście stosownie do charakteru i zajmowanej pozycji w towarzystwie. Nigdy bym nie pomyślała, że tak wiele emocji może przysporzyć dość mglista dla mnie postać księcia Józefa Poniatowskiego, którego dotąd kojarzyłam głównie za sprawą obrazu Januarego Suchodolskiego przedstawiającą jego śmierć w nurtach Elstery lub rosyjskiego ambasadora Jakoba Sieversa, który praktycznie doprowadził do drugiego rozbioru Polski. Dzięki niesamowitej prozie Renaty Czarneckiej te wszystkie w różnym stopniu nam znane z kart historii postaci dosłownie ożywają, stają się bohaterami z krwi i kości, osobowościami o skomplikowanych, niejednoznacznych charakterach, niebywale intrygującymi, co stwierdziłam z niemałym zdziwieniem, gdyż trudno mi było uwierzyć, że dokonanie tego jest możliwe. Dotąd nudni, bezbarwni, nie budzący żadnych emocji zdrajcy i patrioci nagle ożywiają i sprawiają, że jednoznaczna ocena ich działań nie jest możliwa; rozsadzają ramy powieści, zaczynają żyć własnym życiem, intrygować i fascynować. Niepotrzebny jest tu jeden główny bohater, by przyciągnąć uwagę czytelnika i zawłaszczyć jego emocje; autorce udało się obdzielić osobowością i charakterem podmiot zbiorowy, jakim uczyniła osiemnastowieczną arystokrację. W "Pożegnaniu z ojczyzną" udało jej się ukazać całą złożoność tej warstwy, a także oddać jej ducha - a do tego trzeba nie tylko rzetelnej wiedzy historycznej, ale i nie lada talentu oraz wyobraźni. Na szczęście dla czytelnika Renata Czarnecka dysponuje tymi cechami i wykorzystuje je po mistrzowsku. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że akcja powieści tkwi w miejscu, a oszałamiająca wielowątkowość fabuły dodatkowo blokuje jej rozwój. Jestem jednak pewna, że wnikliwy czytelnik dostrzeże, na czym polega urok tego zabiegu: po pierwsze ta przeciągnięta w czasie akcja pozwala lepiej zorientować się w sytuacji politycznej kraju oraz poglądach, sympatiach i antypatiach poszczególnych bohaterów, po drugie - umożliwia wczucie się w atmosferę osiemnastowiecznej Warszawy i codzienne życie ówczesnej arystokracji, co moim zdaniem jest równie istotne i znakomicie dopełnia wrażenia z lektury. Przed naszymi oczami przesuwają się oszałamiające bogactwem szczegółów sceny niezliczonych balów, wyrafinowanych spotkań towarzyskich arystokratek, ale i podejrzanych szulerni, które tak przyciągały żądnych wrażeń rosyjskich oficerów i młodych polskich magnatów. Niemal słyszymy gwar warszawskich ulic, turkot kół karocy zdążającej do któregoś z magnackich pałaców, szelest wyrafinowanych toalet dam, widzimy sielankowe scenki rozgrywające się w Łazienkach czy w rywalizujących ze sobą posiadłościach Heleny Radziwiłłowej i Izabeli Czartoryskiej - cały czas jednak czujemy podskórny niepokój, bo zdajemy sobie sprawę, że cały ten blichtr przykrywa prawdziwe niebezpieczeństwo, wciąż się toczącą, ale z góry przegraną walkę z zaborcą. Razem z bohaterami uświadamiamy sobie, że losy Polski już dawno zostały przesądzone, a teraz chodzi jedynie o to, by ze skrajnie niekorzystnej sytuacji wyciągnąć dla siebie jak najwięcej korzyści. I to jest prawdziwa stawka, o jaką toczy się gra w "Pożegnaniu z ojczyzną", to jest ukryta treść powieści. Jeśli ktoś oczekuje dynamicznej akcji prowadzącej do spektakularnego finału, z pewnością będzie rozczarowany; jeśli jednak liczy na malownicze, rzetelnie i z polotem zaprezentowane widowisko historyczne, jego nadzieje zostaną spełnione. Książka Renaty Czarneckiej to epicka, cudownie wielowątkowa, mocno i pewnie osadzona w historycznych realiach, a zarazem fascynująco barwna opowieść nie tylko ukazująca kulisy przygotowań do drugiego rozbioru Polski, ale również podejmująca wnikliwą analizę ówczesnej obyczajowości i mentalności arystokracji. Trudno nie dostrzec powiązań między tymże a upadkiem kraju - po raz pierwszy w życiu uświadomiłam sobie tę zależność, po raz pierwszy zabrzmiała ona dla mnie wiarygodnie i logicznie, wreszcie po raz pierwszy zauważyłam tragiczną, wielowymiarową i niejednoznaczną sytuację Polski w okresie rozbiorów. Co ważne - nigdy wcześniej nie miałam ochoty, by się nad nią głębiej zastanowić czy wręcz przeanalizować - do tego trzeba mi było fenomenalnej prozy Renaty Czarneckiej. Niespieszna narracja, po mistrzowsku budowany klimat, wyraziste i intrygujące sylwetki bohaterów (głowę bym sobie dała uciąć, żeby poznać dalsze losy prześlicznej Marii Naryszkiny i Heleny Radziwiłłowej) na tle przełomowych dla naszego kraju wydarzeń przedstawionych z polotem i znawstwem tematu stanowią o atrakcyjności lektury. Ja jestem nią oczarowana i już nie mogę się doczekać, kiedy sięgnę po kontynuację "Pożegnania z ojczyzną", "Pod sztandarem miłości: rok 1794". Szczerze polecam miłośnikom powieści historycznej - i niech Was nie zraża czas akcji. Ja przekonałam się, że nawet o wydarzeniach, o których zwykło się wspominać w kontekście patriotyzmu i bogoojczyźnianych klimatach, można opowiadać bez patetycznego zadęcia i z niekłamaną pasją.
Osiemnastowieczna historia Polski, a zwłaszcza czasy króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, Konstytucji 3 Maja i rozbiorów - stanowi najmniej przeze mnie lubianą kartę w naszych dziejach i to już od szkoły podstawowej. Nigdy nie udało mi się przemóc swej niechęci ku tej epoce - czy dlatego, że mało chwalebna, bo prostą drogą prowadząca do zniknięcia Polski z mapy Europy...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-12-27
W czasach, kiedy księgarskie półki uginają się pod naporem wszelkiej maści kryminałów i thrillerów psychologicznych, prawdziwym wyzwaniem staje się dla czytelnika znalezienie takiej książki, która wyróżniałaby się na tle pozostałych i która zapisała się w pamięci dłużej niż inne. Duże nasycenie rynku powieściami tego typu sprawia, że coraz trudniej trafić na coś zaskakującego, przerażającego czy szokującego; bardzo często czytelnik ma wrażenie, że "to wszystko już było" - każdy budzący grozę motyw, najbardziej zadziwiające rozwiązania fabularne, sposób konstrukcji bohaterów - wszelkie chwyty mające na celu przykucie uwagi, pojawiły się już wcześniej w najprzeróżniejszych wariacjach i konfiguracjach i właściwie nie są już w stanie wywrzeć oczekiwanego wrażenia na czytelniku.
Na szczęście w tym nieprzebranym i mocno zróżnicowanym jakościowo książkowym misz-maszu, choć trudno w to uwierzyć, trafiają się jeszcze prawdziwe perełki. Jedną z nich jest trylogia "Oblicza Victorii Bergman" szwedzkiego duetu pisarskiego działającego pod pseudonimem Erik Axl Sund, której pierwszy tom zatytułowany "Obłęd" mam właśnie przed sobą. Na wstępie muszę uprzedzić obiekcje wszystkich sceptyków dostających białej gorączki na dźwięk słów "trylogia" i "skandynawski kryminał" (do których sama do niedawna się zaliczałam): według mnie ta seria rzeczywiście zapowiada się na prawdziwy hit. Po raz pierwszy od bardzo dawna po prostu muszę zgodzić się z każdym superlatywem opisu wydawcy, przedrukami fragmentów entuzjastycznych recenzji, określeniem "bestseller" i nie potraktować z przymrużeniem oka informacji o tegorocznym wyróżnieniu przez Szwedzką Akademię Twórców Literatury Kryminalnej. Wiele w swoim życiu przeczytałam kryminałów i thrillerów psychologicznych, a z każdą kolejną przeczytaną książką poprzeczka oczekiwań szybowała w górę. "Obłęd" sprawił, że powróciły zapomniane doznania: przerażenie chwytało za gardło, podskórny niepokój wsączał się w żyły i wywoływał wędrujące wzdłuż kręgosłupa dreszcze. Z początku nic nie zapowiadało prawdziwego trzęsienia ziemi: poznajemy komisarz sztokholmskiej policji, Jeanette Kihlberg - zwyczajną, przepracowaną, niedocenianą przez przełożonych policjantkę, której trafia się dość nietypowa sprawa do rozwiązania. Otóż znalezione zostają zmumifikowane i potwornie okaleczone zwłoki chłopca pochodzącego z Afryki, niedługo potem kolejne, należące do młodego Białorusina. Policja podejmuje trop wskazujący na to, że dzieci padły ofiarą dobrze zorganizowanej siatki pedofilskiej lub gangu zajmującego się handlem dzieci, jednak znalezienie dowodów na potwierdzenie tej tezy staje się prawdziwym wyzwaniem. Sfrustrowanej brakiem postępów w sprawie, naciskanej przez przełożonych pani komisarz, na dodatek borykającej się z problemami rodzinnymi, przychodzi z pomocą psycholog Sofia Zetterlund, specjalistka w zakresie dziecięcej traumy. Prowadzi ona prywatną praktykę psychoterapeuty, a że bywa również ekspertem sądowym i zajmowała się w przeszłości sprawą pedofila podejrzewanego przez policję o dokonanie tych wyjątkowo okrutnych zbrodni, zgadza się na współpracę z Kihlberg. Ta nie podejrzewa nawet, że jej nowa znajoma skrywa pewną mroczną tajemnicę. Pomagając innym ludziom uporać się z ich psychicznymi problemami, próbuje w ten sposób odsunąć od siebie własne traumatyczne wspomnienia związane z koszmarnymi wydarzeniami z dzieciństwa, na które nałożył się mroczny incydent z czasów wolontariatu w Sierra Leone, gdzie wyruszyła wiedziona chęcią pomocy dzieciom-żołnierzom. W przedziwny sposób Sofia zaczyna utożsamiać się z jedną ze swych pacjentek, Victorią Bergman, w dzieciństwie molestowaną przez własnego ojca. Sprawą Victorii zaczyna interesować się również Jeanette Kihlberg, która nie przeczuwa nawet, dokąd zawiedzie ją własne śledztwo...
Na pierwszy rzut oka w zarysie fabuły nie ma niczego szczególnego: ot, kolejna brutalna sprawa kryminalna, z którą musi zmierzyć się policyjny detektyw. W tej roli mamy inteligentną, niedawno awansowaną panią komisarz, która musi udowodnić szowinistycznym przełożonym swoją wartość. Jeanette Kihlberg jest do bólu zwyczajna, niczym specjalnym się nie wyróżnia: jest źle opłacaną, przepracowaną policjantką walczącą o swoje miejsce, pozycję i uznanie w typowo męskim świecie, gdzie nie ma miejsca na słabości i sentymenty. Kihlberg musi być dwa razy lepsza, twardsza i bardziej pracowita niż jej koledzy, żeby zyskać szacunek podwładnych i uznanie przełożonych. Nie jest jej łatwo odnaleźć się na nowym stanowisku i w nowej roli, w dodatku zdarza się, że współpracownicy rzucają jej kłody pod nogi, a szefowie próbują pokazać, gdzie ich zdaniem jest miejsce kobiety. Jak by tego było mało, Jeanette boryka się z problemami rodzinnymi: mężem - niespełnionym artystą pozostającym od dwudziestu lat na jej utrzymaniu, zaniedbywanym trzynastoletnim synem i kłopotami finansowymi, w zażegnanie których musi angażować swoich rodziców. I właśnie ten złożony, arcyciekawy i tak nietypowy portret głównej bohaterki był tym, który jako pierwszy przykuł moją uwagę. Kihlberg nie okazała się żadną błyskotliwą gwiazdą brawurowo radzącą sobie z przeciwnościami losu, wręcz przeciwnie, nieszczególnie odnajdującą się w roli żony i matki, zagubioną, przemęczoną policjantką, co okazało się zaskakującą, ale frapującą odmianą. Wkrótce przekonałam się, że dopracowane, wyraziste, realistyczne i bardzo wiarygodne pod względem psychologicznym postaci bohaterów to jeden z największych atutów powieści. Ich portrety charakterologiczne skonstruowano tak, że nie sposób w nich się dopatrzyć żadnej fałszywej nuty, żadnego zgrzytu - łatwo wyobrazić sobie, że stykamy się z takimi ludźmi na co dzień: są przeciętni, niczym się nie wyróżniający z tłumu, ale wyraziści i autentyczni. Prawdziwym majstersztykiem od strony psychologicznej okazała się jednak postać Sofii Zetterlund - aż chciałoby się napisać na ten temat więcej, bo wierzcie mi, byłoby o czym, niestety, nie mogę! Jej postać jest kluczem do fabuły nie tylko pierwszego tomu, ale, jak przypuszczam, całej serii, więc nic z tego. Autorzy bardzo się postarali, by czytelnik, z pracowicie porozrzucanych fragmentów informacji, retrospekcji, dialogów i sekwencji wydarzeń ułożył wybitnie intrygujący, niejednoznaczny portret bohaterki. Tu wszystko jest do bólu logiczne, perfekcyjnie umotywowane i tak przerażająco prawdopodobne, że aż ciarki przechodzą po plecach. Dawno już nie spotkałam się z tak maniakalnie wręcz dopracowanym portretem psychologicznym i tak pogłębioną analizą osobowości bohatera. Gdybym miała wskazać najbardziej niepokojący element powieści, najbardziej przerażający jej aspekt i najmocniejszy jej akcent, nie miałabym najmniejszych wątpliwości.
"Obłęd" cechuje doskonałe, spójne i przemyślane połączenie kwestii psychologicznych z wątkiem obyczajowym i kryminalno-sensacyjnym. W mroczny, niepokojący klimat thrillera znakomicie wpisują się takie problemy społeczne, jak dyskryminacja płciowa (która może trochę dziwić w przypadku społeczeństwa tak podobno świadomego i wyzwolonego jak szwedzkie), przemoc w rodzinie i molestowanie seksualne dzieci oraz działalność pedofilów, handel dziećmi i dziecięca pornografia; kwestie te zostały ukazane niezwykle analitycznie, wielowymiarowo i ze szczególnym naciskiem na aspekt psychologiczny, nie społeczny, moim zdaniem z ogromną korzyścią dla fabuły. Jednak najbardziej fascynujące okazały się dla mnie inne zagadnienia misternie wplecione w fabułę i mocno związane z powyższymi: stres pourazowy, dysocjacyjne zaburzenia osobowości w kontekście psychiki dziecka molestowanego seksualnie i - element egzotyczny, ale znakomicie wpisujący się w treść - dzieci-żołnierzy z krajów afrykańskich. Choć może wydawać się, że takie nagromadzenie i dobór wątków jest dość karkołomne, splatają się one w fabule wyjątkowo precyzyjnie i finezyjnie; czytelnik ani przez chwilę nie ma wrażenia, że coś jest przerysowane czy naciągane. Wręcz przeciwnie: psychologiczna wiarygodność jest porażająca, prawdopodobieństwo i realizm postaci oraz przedstawionych wydarzeń pozwalają identyfikować się z bohaterami, wczuć w ich położenie, co staje się wyjątkowo bolesne w zderzeniu z narastającą w trakcie lektury świadomością, jak bardzo niezgłębiona jest natura drugiego człowieka. Choć w tym stwierdzeniu nie ma niczego odkrywczego, sposób, w jaki czytelnik dochodzi do tego wniosku - po zaprzyjaźnieniu się z bohaterami, wyrobieniu sobie opinii na ich temat, wmówieniu sobie, że poznało się ich wystarczająco dobrze, by bez niespodzianek móc śledzić tok fabuły - po prostu wgniata w fotel. Na tym właśnie polega prawdziwe mistrzostwo, by oczywiste prawdy podać w sposób możliwie najbardziej szokujący i odkrywczy, maksymalnie zaskakujący dla czytelnika. W "Obłędzie" mamy do czynienia z podobnym zabiegiem; kiedy zamysł autorów zaczyna docierać do czytelnika i zmusza go do zupełnie innego spojrzenia na fabułę, jej bohaterów, przebieg wydarzeń, z pełną mocą uświadamiamy sobie ich błyskotliwość i doceniamy finezję; zamykamy książkę z głębokim, satysfakcjonującym westchnieniem, z mózgiem przerobionym na sieczkę i zaczynamy nerwowo wyczekiwać kolejnego tomu serii.
Gorąco polecam "Obłęd" wszystkim miłośnikom gatunku i wielbicielom skandynawskiej prozy: gwarantuję, że nawet starzy wyjadacze, którzy są zdania, że nic już nie jest w stanie ich zadziwić i zaintrygować, będą zaskoczeni własnymi doznaniami.
W czasach, kiedy księgarskie półki uginają się pod naporem wszelkiej maści kryminałów i thrillerów psychologicznych, prawdziwym wyzwaniem staje się dla czytelnika znalezienie takiej książki, która wyróżniałaby się na tle pozostałych i która zapisała się w pamięci dłużej niż inne. Duże nasycenie rynku powieściami tego typu sprawia, że coraz trudniej trafić na coś...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-06-08
"Nieustraszony" to druga część przygód Jakuba Recklessa - łowcy skarbów, który dzieli swoje życie między dwa światy: rzeczywisty i ten będący jego lustrzanym odbiciem. Jest ona bezpośrednią kontynuacją "Kamiennego ciała", a główny bohater, któremu udało się złamać klątwę ciążącą na bracie oraz przeprowadzić Willa i jego ukochaną Klarę na drugą stronę zwierciadła, tym razem zmaga się z kolejną dramatyczną sytuacją: teraz to jemu grozi śmierć, za życie brata przyjdzie mu zapłacić najwyższą cenę. Jakub padł ofiarą klątwy Czerwonej Nimfy, która umieściła w jego sercu ćmę. Wraz z ostatnim jej ugryzieniem Nimfa odzyska swoje imię, a on straci życie. Jakub jest zmuszony szukać ratunku po drugiej stronie lustra - w świecie baśni i magicznych artefaktów. Poszukiwania antidotum nie przynoszą jednak upragnionych rezultatów: zawiodła woda z zaczarowanej studni sułtana, a nawet krew nordyckiego dżinna. Ostatnia nadzieja w legendarnej kuszy, która jednym strzałem unicestwia całe armie lub... przywraca życie umarłemu. Jakub wraz z nieodłączną Lisicą wyruszają na poszukiwania kuszy, a czasu mają coraz mniej. Ich wyprawa to nie tylko wyścig z czasem, ale też z groźnymi przeciwnikami, którym przewodzi goyl Nerron - obok Jakuba najsłynniejszy łowca skarbów...
Wbrew moim obawom drugi tom "Reckless" nie rozczarowuje. Autorka coraz swobodniej czuje się w wykreowanym przez siebie świecie stanowiącym zaskakująco świeże i atrakcyjne połączenie realiów baśniowych i dobrze nam znanej rzeczywistości. Pomysłowość i wyobraźnia Cornelii Funke są zadziwiające: nie tylko wzbogaciła fabułę o zupełnie nowe, magiczne artefakty i baśniowe postaci przykrojone do praw rządzących krainą po drugiej stronie lustra, ale też uczyniła perypetie głównego bohatera mocno nieprzewidywalnymi, a przez to bezustannie zaskakującymi.
Największe wrażenie wywarła na mnie reinterpretacja znanych motywów baśniowych. W "Nieustraszonym" prym wiedzie makabryczna historia Sinobrodego, chociaż autorka wprowadza też w fabułę postać Króla Olch w sposób, który pozwala domyślać się rozwinięcia tego wątku w kolejnej części serii. Tworzy również coś na kształt legendy (historia Rzeźnika Czarownic) i ludowych opowieści, a następnie wszystkie te motywy łączy ze sobą w zupełnie niewiarygodny sposób kreśląc przebogate realia będące kwintesencją baśniowości - i wtłacza w nie głównego bohatera każąc zmierzyć mu się z własnym przeznaczeniem. A jest ono równie tajemnicze i ponure jak świat, do którego przeniknął przez zwierciadlaną taflę.
W "Nieustraszonym" siłą rzeczy pojawiają się bohaterowie poznani w poprzedniej części, ale autorka na tym nie poprzestaje. Wprowadza na scenę barwny korowód nowych postaci, równie cudownie wyrazistych i niejednoznacznych, jak do tej pory. Dowiadujemy się też nieco więcej o wcześniejszych losach Lisicy, rzucamy okiem na jej przeszłość i obserwujemy powoli rozkwitające uczucie do Jakuba. Na szczęście wątek miłosny jest bardzo subtelny i jakby w tle fabuły - bohaterowie, choć ryzykują dla siebie życiem, są do siebie ogromnie przywiązani i nie potrafią bez siebie żyć, nie zdają sobie w pełni sprawy z charakteru łączącego ich uczucia. Cieszę się, że autorka pozwala im dojrzewać i odkrywać się w takim właśnie niespiesznym tempie zamiast wykładać na stół wszystkie karty od razu. Tak jest ciekawiej i nieskończenie bardziej intrygująco.
Fabuła powieści koncentruje się wokół dramatycznych poszukiwań antidotum na klątwę Czerwonej Nimfy i nieustannie trzyma w napięciu. Akcja jest wartka i dynamiczna, mimo, że spowalniają jej bieg przeszkody piętrzące się przed bohaterami. Pomimo natłoku wydarzeń i postaci fabuła nie jest chaotyczna, a dobrze przemyślana i zaplanowana. Ponury, baśniowy klimat harmonizuje z emocjami i nastrojami Jakuba, którego perspektywa rychłej śmierci skutecznie mobilizuje do szukania najbardziej nawet nieprawdopodobnych dróg ratunku oraz Lisicy, której rozpacz i miłość są wręcz namacalne. Nie mogę powiedzieć, że "Nieustraszony" jest powieścią dużo lepszą od "Kamiennego ciała", ale z całą pewnością nie ustępuje mu poziomem. Cornelia Funke wciąż zaskakuje, nie powiela schematów, choć trzyma się wytyczonej ścieżki rozwoju fabuły. Coraz bardziej intryguje - podobnie jak Szeherezada zamykając w zakończeniu każdej historii początek kolejnej. Ciekawa jestem, co przygotowała dla Jakuba i Lisicy w trzeciej części "Reckless".
"Nieustraszony" to druga część przygód Jakuba Recklessa - łowcy skarbów, który dzieli swoje życie między dwa światy: rzeczywisty i ten będący jego lustrzanym odbiciem. Jest ona bezpośrednią kontynuacją "Kamiennego ciała", a główny bohater, któremu udało się złamać klątwę ciążącą na bracie oraz przeprowadzić Willa i jego ukochaną Klarę na drugą stronę zwierciadła, tym razem...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Gwiazda Wieczorna wschodzi" to drugi tom pięcioksiągu "Baśniobór" - serii fantasy skierowanej do młodego czytelnika, według mnie całkiem udanej i wyjątkowo atrakcyjnej alternatywy dla "Opowieści z Narnii" czy "Harry'ego Pottera".
Baśniobór to jeden z pięciu tajemnych rezerwatów zamieszkałych przez magiczne stworzenia, najczęściej nieobliczalne i niebezpieczne. To jedna z ostatnich przystani prawdziwej magii i miejsce ukrycia sekretnego artefaktu - talizmanu o niezwykłej mocy, który w połączeniu z czterema pozostałymi stanowi klucz do potężnego więzienia, w którym zamknięto przed wiekami najgroźniejsze demony zdolne zniszczyć ludzkość i świat.
Opiekunem i strażnikiem Baśnioboru jest Stan Sorenson, dziadek Kendry i Setha - rodzeństwa, z których przygodami mogliście się zapoznać w pierwszej części cyklu. Tym razem dzieci ponownie trafiają do rezerwatu pod opiekę dziadków, aby zminimalizować grożące im niebezpieczeństwo; Kendra i Seth nieoczekiwanie stają się celem obserwacji złowieszczego Stowarzyszenia Gwiazdy Wieczornej dążącego do zniszczenia rezerwatów magii, przejęcia artefaktów i uwolnienia demonów. W obliczu zagrożenia Przymierze Strażników decyduje się odnaleźć artefakt znajdujący się gdzieś na terenie Baśnioboru i przenieść go w bezpieczniejsze miejsce. W poszukiwaniach pomaga Tanu, mistrz eliksirów, Vanessa, specjalistka od chwytania magicznych stworzeń oraz Coulter, przyjaciel dziadka, kolekcjoner magicznych przedmiotów. Cała trójka ma też za zadanie nauczyć dzieci, jak bronić siebie i Baśnioboru przed atakami Stowarzyszenia dzieląc się z nimi swoją wiedzą i umiejętnościami.
Niestety wkrótce okazuje się, że wśród mieszkańców posiadłości Sorensonów przebywa zdrajca. Sytuacja staje się naprawdę groźna, kiedy wszyscy uświadamiają sobie, że ktoś steruje poczynaniami domowników i kontroluje ich sny. Kendra i Seth po raz kolejny stają w obliczu niebezpieczeństwa i tylko od nich zależy, jak poradzą sobie z zagrożeniem i czy Baśniobór ocaleje...
"Gwiazda Wieczorna wschodzi" to rewelacyjna, wielowątkowa, przesycona magią powieść, o której wartości świadczy to, jak wiele ma do zaoferowania czytelnikowi - niezależnie od wieku. Książka przykuwa uwagę dosłownie od pierwszej strony, a każda następna zadziwia bogactwem pomysłów, rozmachem i spójnością w kreowaniu magicznego świata, oryginalnym wykorzystaniem znanych motywów i swobodnym ich łączeniem w niebanalny, intrygujący sposób. Choć stopień skomplikowania fabuły przyprawiać może o zawrót głowy, to jednak tylko w pozytywnym znaczeniu tego słowa; intrygę śledzi się bez trudu, za to z wypiekami na twarzy. Bohaterowie są wyraziści, łatwo się z nimi identyfikować - przeżywają mnóstwo niesamowitych przygód, stawiają czoła niebezpiecznym wyzwaniom, walczą z własnymi słabościami, uczą się na błędach; nie można powieści odmówić głębi przesłania, choć z pewnością nie jest ono obarczone takim ciężarem gatunkowym jak choćby u Tolkiena. Nie wpływa to jednak w najmniejszym stopniu na poziom atrakcyjności lektury!
Jestem oczarowana wykreowanym przez Brandona Mulla światem, bogactwem i różnorodnością zaludniających go stworzeń, dopracowaniem szczegółów, wewnętrzną spójnością fabuły,mnogością wątków, a przede wszystkim tajemniczym, mrocznym, przesyconym grozą klimatem powieści oraz rozmachem wyobraźni, poczuciem humoru autora i umiejętnością dzielenia się nimi z czytelnikiem. Nie mogłabym nie wspomnieć o pełnej lekkości, gawędziarskiej i sugestywnej prozie, która pozwala bez trudu i w mgnieniu oka przenieść się w fantastyczny świat Baśnioboru. Jest to bezcenne i wyjątkowe doświadczenie, które warto przeżyć samemu. I choć porównania z Narnią, Hogwartem czy Śródziemiem wydają się nieuniknione, jestem przekonana, że Baśniobór prezentuje się na tym tle całkiem atrakcyjnie i oryginalnie; pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że mógłby z nimi z powodzeniem konkurować.
Z czystym sumieniem polecam serię "Baśniobór" szerokiemu gronu czytelników; ja ze swej strony nie mogę się już doczekać kolejnych tomów cyklu - będę wypatrywać ich z niecierpliwością i ekscytacją może nieodpowiednią dla mojego wieku, ale na pewno autentyczną. Zapraszam do lektury!
"Gwiazda Wieczorna wschodzi" to drugi tom pięcioksiągu "Baśniobór" - serii fantasy skierowanej do młodego czytelnika, według mnie całkiem udanej i wyjątkowo atrakcyjnej alternatywy dla "Opowieści z Narnii" czy "Harry'ego Pottera".
więcej Pokaż mimo toBaśniobór to jeden z pięciu tajemnych rezerwatów zamieszkałych przez magiczne stworzenia, najczęściej nieobliczalne i niebezpieczne. To jedna z...