-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2019-11-09
2008
2019-02-08
2018-11-18
2016-06-04
2016-03-07
2016-01-30
Fantastyczna podróż. Barwny kilim utkany z wielu wątków. Chyba jedna z nielicznych książek, która sprawia, że czytelnik odnotowuje upływający czas i przebytą drogę, jakby rzeczywiście uczestniczył w tych wydarzeniach. Moment, w którym przewracam stronę czytając wspomnienia sprzed kilkudziesięciu lat (kilkuset stron) i choć czytałam o nich zaledwie kilka dni temu nie mogę pozbyć się wrażenia "tak dawno, jakby nigdy się nie zdarzyło".
Ostatnia z ksiąg - Księga Imion - jest doprawdy ukoronowaniem całej tej niemal tysiącstronicowej podróży i sprawia, że podziwiam nie tylko wysiłek i ogromną ilość pracy włożonej w napisanie "Ksiąg Jakubowych", ale także zręczność i kunszt pisarski, jakiego efektem dane było mi się cieszyć.
Fantastyczna podróż. Barwny kilim utkany z wielu wątków. Chyba jedna z nielicznych książek, która sprawia, że czytelnik odnotowuje upływający czas i przebytą drogę, jakby rzeczywiście uczestniczył w tych wydarzeniach. Moment, w którym przewracam stronę czytając wspomnienia sprzed kilkudziesięciu lat (kilkuset stron) i choć czytałam o nich zaledwie kilka dni temu nie mogę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2007
Polski Murakami. Zorientowałam się dopiero w połowie książki. I tak, to jest komplement.
Na początku to niespieszne tempo stawiało mnie na granicy rozdrażnienia. Kilkakrotnie pomyślałam "o jeżu, do rzeczy", ale rzecz w tym, że autorka (a z nią narratorka, Alicja Tabor) wydawały się mieć coś do powiedzenia, więc czytałam i czekałam cierpliwie dalej.
Elementy prozy z załamania świata rzeczywistego i magii. Czytając je, moja myśl zabłąkała się najpierw gdzieś w stronę Marqueza i jednocześnie naszych własnych legend i klechd. W końcu zamki, księżne, podziemia, magiczne zwierzęta. Mała ja już to gdzieś czytała, w rozmaitych konfiguracjach.
Zbiegi okoliczności. Niemal niewiarygodne obietnice, które zostały dotrzymane i polecenia, które czekały na wypełnienie wiele, wiele lat.
Gdzieś między tym wszystkim połączyłam kropki i pomyślałam, że to trochę tak, jakbym czytała Murakamiego. Który nagle zszedł na ziemię i z dalekiej Japonii zen przeniósł się do brudnego, mrocznego Wałbrzycha. Jakby spojrzał w lustro i zamiast swojego delikatnego, jasnego pisania (które nawet ze śmierci czy okrucieństwa robi piękne, gładkie otoczaki) zobaczył coś, co czai się tylko w mroku, co nawet opowieści o polanach i koniach z rozwianymi grzywami podszywa nienawiścią i złem, jakąś cieniutką, kruchą, ale nieuniknioną krwawą nicią. Coś, co czai się w ciemności, prawie nocy.
Jeden rozdział wyłamuje się z tej murakamiowości - ten, w którym bohaterowie siadają razem i opowiadają sobie, co się właściwie stało. Nie pasowało mi to zamykanie wątków stylistycznie, wyjęte jakby z powieści Agaty Christie. Końcowe rozdziały wracają do owej para-magicznej stylistyki, więc zbyt głośno na to narzekać nie będę.
To jedna z tych książek, w których w zasadzie może zdarzyć się wszystko. Nie zdarzy się, ale może. Nigdy nie wiadomo, kim będzie następna osoba, która stanie na drodze głównej bohaterki, co wydarzy się kolejnego dnia po świcie lub po zmroku, czy, sięgając po bardziej oklepane wyrażenie, "co przyniesie los".
Czy to jest kryminał? Nie powiedziałabym, że tak. To jak zapytać, czy "Kronika ptaka nakręcacza" to powieść o szukaniu kota. Jasne, bohater szuka kota, tak jak Alicja Tabor szuka dzieci, ale to nie to jest tutaj nurtem, sednem i przeznaczeniem.
To raczej książka opowiadająca historie. W liczbie mnogiej. Myślę teraz o sitku, albo o lnianej gazie. Obie te rzeczy składają się ze splecionych ze sobą elementów i bez tego splecenia nie istniałyby i nie nadawały się do niczego, a te miejsca, gdzie nic się nie splotło są równie ważne, niczym te historie, które w "Ciemno, prawie noc" nie są opowiedziane, a tylko zamarkowane słowem, opisem czy urwanym w połowie zdaniem. Mogłabym napisać w tym miejscu jakiś frazes o tym, ze bez ciemności nie ma światła, albo, że bez goryczy słodycz nie smakuje tak dobrze (kto wymyśla te zdania?), ale podsumuję tę książkę tylko jednym: czasem rzeczy nie są takie, jakimi się wydają.
Polski Murakami. Zorientowałam się dopiero w połowie książki. I tak, to jest komplement.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNa początku to niespieszne tempo stawiało mnie na granicy rozdrażnienia. Kilkakrotnie pomyślałam "o jeżu, do rzeczy", ale rzecz w tym, że autorka (a z nią narratorka, Alicja Tabor) wydawały się mieć coś do powiedzenia, więc czytałam i czekałam cierpliwie dalej.
Elementy prozy z...