-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński36
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant6
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na maj 2024Anna Sierant977
Biblioteczka
2021-09-19
Na pytanie: dlaczego zdecydowałam się sięgnąć po literaturę zahaczającą o weterynarię, mogę odpowiedzieć na kilka sposobów. Po pierwsze sama marzyłam o byciu weterynarzem, po drugie mam bzika na punkcie zwierząt, ponieważ sama jestem właścicielką ponad 14-letniego już pieska. Wszystkie te powody tylko i wyłącznie zachęcały mnie do przeczytania książki pt. "Co gryzie weterynarza". Czułam, że to będzie naprawdę godna uwagi pozycja. Czy faktycznie tak było? Trzeba zobaczyć, a jeszcze lepiej samemu po nią sięgnąć, jeśli klimaty nie są Ci obce.
Łukasz Łebek jest weterynarzem, chociaż według pewnych osób nie powinien nim być. Mężczyzna ma astmę oraz alergie i lekarz praktycznie zabronił mu wykonywania tego zawodu. Myślę jednak, że wielu z nas, jeśli ma upatrzony swój cel i widzi się w konkretnym miejscu za x lat, to będzie dążył do osiągnięcia tego, o czym marzy. Tak zrobił Łukasz i tym sposobem leczy naszych pupili: gryzonie, psy, koty czy króliki. Każdemu poświęca czas i uwagę. I choć woli braci mniejszych to niestety to z właścicielami musi mieć dobry kontakt, a przede wszystkim ogromne pokłady cierpliwości wobec nich - tak właścicieli, a nie pacjentów (choć bywają i tacy, którzy wymagają jej w ilościach hurtowych).
To, co bardzo mi się spodobało to humor, którym posługuje się autor, kiedy tylko może i powaga tam, gdzie jest ona mile widziana. Do omawianych tematów podchodzi z szacunkiem, ale i uczuciami. Wyjaśnił, że usypianie naszych pupili to nie tylko trauma dla ich właścicieli, ale też samych weterynarzy. Dla nich jest to o tyle trudne, że nie mogą rozkleić się przy pacjencie i jego opiekunie, bo najnormalniej w świecie "nie wypada". Czy byłabym urażona, zła lub zdezorientowana, gdyby lekarz mojego psiaka uronił łzę? Nie, wręcz przeciwnie. Podziwiałam, podziwiam i będę podziwiać ich za ogrom wiedzy, podejście do pacjentów i niejednokrotnie w umiejętności "zabawy" w zgaduj-zgadulę, co dolega pupilowi, bo on nie powie, gdzie go boli, ani jaki to ból. Co najwyżej właściciel może opisać jak futrzak (lub pierzasty czy też łuskowy) przyjaciel się zachowuje. Reszta to wiedza i intuicja weterynarzy.
Łukasz w niesamowity sposób opisał, ile pracy trzeba czasami włożyć, by postawić poprawną diagnozę i że nigdy, ale to nigdy nie należy niczego wykluczać.
Ogromnie spodobał mi się rozdział o dokarmianiu i przekarmianiu pupili, do którego chciałam zmusić mojego ojca, ale się nie udało.
No i ten najgorszy i najcięższy rozdział, czyli kiedy jest ten moment, by pozwolić odejść naszym ukochanym przyjaciołom. Kiedy to już tylko nasze ego, a nie ich dobro bierze górę. Tu łez nie powstrzymywałam, bo wiem, że ja z Tobikiem jesteśmy coraz bliżej tego momentu, kiedy i my będziemy musieli wykonać krok w którąś stronę. Dziś jednak cieszymy się każdą wspólną chwilą, a dzięki Łukaszowi i jego książce wiem, na co zwracać uwagę i jak przekazywać potrzebną wiedzę weterynarzowi.
Na pytanie: dlaczego zdecydowałam się sięgnąć po literaturę zahaczającą o weterynarię, mogę odpowiedzieć na kilka sposobów. Po pierwsze sama marzyłam o byciu weterynarzem, po drugie mam bzika na punkcie zwierząt, ponieważ sama jestem właścicielką ponad 14-letniego już pieska. Wszystkie te powody tylko i wyłącznie zachęcały mnie do przeczytania książki pt. "Co gryzie...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-07-17
Antologie czy też inaczej zbiory krótkich (czasami dłuższych) utworów mają zarówno swoje plusy, jak i minusy. Zazwyczaj te kilka lub kilkanaście opowiadań łączy jakaś myśl przewodnia, temat, który przewija się w każdym z nich. Jeśli znamy jakichś autorów z takiego zbioru, to wiemy czego spodziewać się, chociaż po tych kilku z nich. Jeśli nie to czeka nas pozytywna niespodzianka lub wręcz przeciwnie. Z doświadczenia wiem, że w każdej antologii znajdę coś, co mnie zachwyci, ale też coś, co z trudem przeczytam, bo zupełnie mi nie podchodzi. To właśnie te wady i zalety. Jeśli ma się szczęście, to może nam się spodobać cały zbiór, jeśli nie to żadne opowiadanie. Jak było u mnie podczas czytania "Obscury 2"?
1. Agnieszka Pilecka - Zaradna piątka
2. Robert Ziębiński - Miłość
3. Paulina Rezanowicz - Czy nie boisz się chłopców takich jak my?
4. Michał Pleskacz - Ad profundis
5. Sandra Gatt Osińska - Malwina.
6. Maciej Szymczak - Nibylandia
7. Bartłomiej Fitas - Niebo w gębie
8. Flora Woźnica - Za wszelką cenę
9. Tomasz Siwiec - Mandragora
10. Adam Loraj - Coroczne spotkanie
11. Paulina Miękoś-Maziarska i Rafał Pietrzyk - Pocztówki z Ochrydy
12. Marcin Piotrowski - Boża larwa
13. Alicja Gajda - Swobodnym wieczorem na równej
14. Roland Hensoldt - Tkacz losu
15. Aneta Pazdan - Pomiędzy ciszą a Imagiem
16. Agata Poważyńska - Gdy dym przyćmił niebo
17. Robert Zawadzki - Tendencje realistyczne w kinie Istvana Tzary
Jak widzicie spis treści tytułami ani nie przeraża, ani nie intryguje. Można się spodziewać, że kryje się pod nimi wszystko lub nic. "Obscura 2" jako pierwszą historię proponuje "Zaradną piątką". Jak się okazuje skok na dość głęboką wodę, bo zaczyna się mocno i konkretnie. Niestety potem jest spadek napięcia, grozy i ekstremalnego ohydztwa, na jakie się szykowałam. Kilka opowiadań było po prostu byle jakich jeśli o mnie chodzi. Dodatkowo zupełnie mi tu nie pasowały, nie jako horror z prawdziwego zdarzenia. Jednak później znów jest kilka opowiadań, które momentami powodowały w mojej głowie myśl: "Dlaczego ja to w ogóle czytam?". Były to rasowe pełne ohydztwa, krwi i/lub przemocy historie. A jednak ich czytanie sprawiało mi pewnego rodzaju frajdę i satysfakcję.
Po skończeniu całej książki zaczęłam się zastanawiać, czym dla mnie tak naprawdę jest horror. Czy to ma być krew lejąca się na litry? Flaki rozciągnięte metrami po podłożu? Duchy, zjawy i nawiedzenia? Zombie, wampiry i inne nierealne postacie? Dotąd nie wiem, stąd takie antologie są super, bo można tu znaleźć szerokie ramy gatunku. Czy polecam? Oczywiście. Myślę, że każdy znajdzie tu coś dla siebie i będzie bardziej niż usatysfakcjonowany. Ja mam w planach zdobyć pierwszą część antologii i nadrobić zaległości.
Antologie czy też inaczej zbiory krótkich (czasami dłuższych) utworów mają zarówno swoje plusy, jak i minusy. Zazwyczaj te kilka lub kilkanaście opowiadań łączy jakaś myśl przewodnia, temat, który przewija się w każdym z nich. Jeśli znamy jakichś autorów z takiego zbioru, to wiemy czego spodziewać się, chociaż po tych kilku z nich. Jeśli nie to czeka nas pozytywna...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-07-05
Kto mnie zna bądź odwiedza mój blog, wie aż za dobrze, że moja miłość do kryminałów zrodziła się od tych skandynawskich. Pokochałam je do tego stopnia, że do dziś staram się czytać ich jak najwięcej, a poszukiwanie autorów mniej znanych stało się moim małym hobby. I szczerze mówiąc, nie odnosi się to tylko do kryminałów czy thrillerów. Za to ma swoje wytłumaczenie. Zbyt często wychwalane tytuły i znani autorzy potrafią totalnie popsuć coś, co mogło być naprawdę świetną pozycją. Maxa Seecka nie znałam, mimo iż "Wierny czytelnik" to jego trzecia książka. Zobaczmy, co podarował swoim obecnym i nowym fanom.
Roger Koponen to jeden z najpopularniejszych pisarzy. Będąc na spotkaniu autorskim, dostaje przedziwne pytanie od jednego z czytelników. Nie wie jak to rozumieć ani czy brać to na poważnie, więc stara się o tym zapomnieć. Jednak nie mija wiele czasu, jak dostaje telefon, jakiego w życiu by się nie spodziewał. Nie żyje jego żona...
Maria Koponen zostaje znaleziona martwa przy stole. Ubrana w piękną i elegancką czarną suknię ma na twarzy upiorny zastygły grymas. To, co przeraża najbardziej to fakt, że właśnie taką scenę opisał jej maż w jednej ze swoich książek. Co gorsza, w krótkim czasie ofiar przybywa, a każda z nich ma swój odpowiednik w napisanej przez Koponena trylogii o polowaniu na czarownice.
Śledztwo prowadzi aspirant Jessica Niemi, która wiele już widziała. Jednak ta sprawa wymaga nie lada poświęcenia. Nabiera ona rozpędu w momencie, kiedy w mediach społecznościowych na koncie Rogera pojawia się film z miejsca jednej ze zbrodni. Wszystko byłoby w miarę ok, gdyby nie fakt, że sam Koponen uznany został za... ofiarę jednego z morderstw!
Niemi ma nie lada orzech do zgryzienia, a im bardziej śledztwo posuwa się do przodu, tym bardziej pewna jest, że morderca nie jest jeden. Jessica podejrzewa, że za całą sprawą może stać sekta, która wyznaje niebezpieczną ideologię... Czy ma rację?
"Wierny czytelnik" to jedna z książek, która wciągnęła mnie od pierwszych stron. Chociaż mogłabym zarzucić autorowi kilka drobnych może nie błędów, ale wprowadzających w głowie czytelnika zamęt zabiegów. Np. Jesteśmy w Helsinkach, czytamy o sprawie i nagle nie wiadomo skąd przenosimy się na włoski cmentarz. Zero odnośnika typu "x lat temu" i człowiek lekko dębieje. Jednak bardzo szybko zaczynamy rozumieć, o co chodzi, a dwupłaszczyznowa powieść o życiu głównej bohaterki - aspirant Niemi robi naprawdę pozytywne wrażenie.
Gdy zasiadałam do tej powieści, byłam pewna, że od początku wiem co i jak będzie w niej wyglądało. Jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, iż mimo ogromnego stażu czytelniczego spojrzałam na tę książkę niezwykle "płasko", że autor dał mi możliwość poznania czegoś niezwykle złożonego i ciekawszego niż myślałam i zakładałam. Zdecydowanie czekam na kolejną książkę z Jessicą, a miłośnikom książek skandynawskich, jak i ogólnie kryminałów/thrillerów polecam z ręką na sercu, bo naprawdę warto poświęcić swój czas na przeczytanie tego tytułu.
Kto mnie zna bądź odwiedza mój blog, wie aż za dobrze, że moja miłość do kryminałów zrodziła się od tych skandynawskich. Pokochałam je do tego stopnia, że do dziś staram się czytać ich jak najwięcej, a poszukiwanie autorów mniej znanych stało się moim małym hobby. I szczerze mówiąc, nie odnosi się to tylko do kryminałów czy thrillerów. Za to ma swoje wytłumaczenie. Zbyt...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-06-06
Możliwe, że część z Was pamięta moją recenzję innej książki Erika Larsona. Chodzi o powieść "Grom z jasnego nieba", która była moim debiutem, jeśli chodzi o jego twórczość. "Diabeł w Białym Mieście" to zaś debiut autora, o czym przyznaję, nie doczytałam. Zresztą ostatnio przyłapuję się na tym, że jak tylko blurb mnie zaintryguję, to reszta jakby do mnie nie dociera i w ostateczności jestem zaskoczona, że np. Erik Larson to tak naprawdę amerykański pisarz, a nie szwedzki... No cóż, nigdy niczego nie można zakładać z góry, nawet jeśli to coś wydaje się logiczne. Kiedy zasiadałam do "Gromu..." byłam pewna, że to będzie idealny kryminał z wątkami historycznymi, podobnie było z "Diabłem...". A jednak pomyliłam się i to grubo. Literatura, jaką proponuje nam Erik Larson to kryminalna literatura faktu i to oparta na naprawdę ogromnej ilości dokumentów, fachowych ocenach czy dziennikach. To niezwykle fachowe podejście do tematu, który autor sobie wybiera jako cel i główny wątek powieści. Larson dąży do perfekcji w tworzeniu autentyczności swoich dzieł, co jest naprawdę imponujące.
W roku 1893 w Chicago zorganizowano Światową Wystawę Kolumbijską z okazji 400. rocznicy odkrycia Ameryki przez Kolumba. Jak się okazało, była to największa wystawa XIX w. gdyż odwiedziło ją około 29 milionów zwiedzających. "Białe Miasto", bo tak nazwano tę wystawę to pewnego rodzaju podsumowanie postępu technicznego tamtych czasów. Dlaczego? Bo warto wspomnieć, że były to czasy, kiedy ludzie żyli jeszcze w blasku świec czy też lamp naftowych, a środkiem lokomocji prócz własnych nóg były konie! Takie rzeczy jak automobile czy telefony zdecydowanie były wtedy zaledwie mrzonką.
280 hektarów, które składało się na Białe Miasto to teren cudów techniki oraz architektury. Na tejże wystawie miały okazję być takie osobistości jak Mark Twain, Buffalo Bill czy Thomas Edison. Szczęśliwcem był także nasz rodak Ignacy Paderewski. Autor ukazał nam ogrom niesamowitego przedsięwzięcia oraz ludzkich ambicji, niestety okraszony ludzkim potem i niejednokrotnie zdrowiem, krwią, a nawet życiem.
Wśród napływającej rzeszy zwiedzających był również Herman Mudgett lepiej znany jako Henry H. Holmes, czyli pierwszy seryjny morderca w Stanach Zjednoczonych. Niejednokrotnie porównywany do Hannibala Lectera. Mężczyzna ten wybudował dom na kształt zamku, w którym mieściły się tajne przejścia i tunele, zapadnie, a także... piec krematoryjny! W trakcie wystawy dorabiał, wynajmując pokoje gościom. Niestety niejednokrotnie zdarzało się, iż co bogatsi zameldowani u niego goście nie opuszczali jego domostwa.
Wszystko wskazuje na to, że mężczyzna zabił około 100 osób, jednak sam przyznał się tylko do 27 morderstw, oficjalnie zaś potwierdzono "tylko" 9 przypadków. W skutecznym tuszowaniu zbrodni, Henry'emu zdecydowanie pomagał piec krematoryjny.
Osobiście historię Henry'ego znam już od dość dawna, gdyż jestem miłośniczką wszelkich nowinek o seryjnych mordercach. Mam za sobą wiele książek, artykułów i innych publikacji o tego typu "osobistościach", więc ciężko mi trafić na opowieści oparte na historiach nieznanych mi zbrodniarzy. Stąd też mam ogromny szacunek do autora za ogrom pracy, jaki włożył w wyszukiwanie potwierdzonych faktów, by napisać rzetelną powieść, która zawiera w sobie prawdę, a nie przypuszczenia lub fikcję zwaną "prawdą". Dodatkowo "Diabeł w Białym Mieście" jest książką idealną dla wielu czytelników. Zadowoleni będą fani kryminałów, ale i książek historycznych. Nie zawiodą się miłośnicy literatury faktu czy tak jak ja kochający wszelkie informacje o seryjnych mordercach. Polecam!
Możliwe, że część z Was pamięta moją recenzję innej książki Erika Larsona. Chodzi o powieść "Grom z jasnego nieba", która była moim debiutem, jeśli chodzi o jego twórczość. "Diabeł w Białym Mieście" to zaś debiut autora, o czym przyznaję, nie doczytałam. Zresztą ostatnio przyłapuję się na tym, że jak tylko blurb mnie zaintryguję, to reszta jakby do mnie nie dociera i w...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-06-05
Gdyby ktoś spytał mnie czy wierzę w duchy, demony, UFO lub inne nadprzyrodzone "istoty" to nie odpowiedziałabym jednoznacznie. Dlaczego? Bo gdybym powiedziała, że wierzę to bym skłamała, a gdybym wybrała opcję, że jednak nie to też było by kłamstwo. Najnormalniej w świecie nie potrafię się zdecydować co począć z materią, której arkana staram się zgłębiać cały czas. O ile jeszcze duchy i wszelkiego rodzaju demony są mi w pewien sposób "bliższe", bo sporo książek o tym miałam okazję widzieć i czytać to z UFO mam nie po drodze. A jednak staram się czytać różne artykuły i książki, więc po ujrzeniu "Tajemnic Dolnego Śląska. ..." pomyślałam, że czemu by nie? Nie dość, że polska książka to jeszcze o naszych rodzimych ziemiach i niewyjaśnionych zjawiskach.
Publikacja stanowi unikalny zbiór - w większości nigdzie niepublikowanych – autentycznych relacji ludzi, którzy osobiście zetknęli się ze zjawiskiem UFO. Relacje dokumentalne podparte bogatą kartoteką zdjęciową, ilustracjami i grafikami wraz z oryginalnymi wypowiedziami świadków wprowadzają czytelnika w świat, w którym poukładana codzienność zostaje zaburzona zjawiskiem wykraczającym daleko poza wymiar zrozumienia. Ponad 20 lat zbierania relacji o obserwacjach UFO na terenie Dolnego Śląska przez autora książki kompletnie wypacza powszechnienie znany i starannie ugruntowany w mass mediach wizerunek UFO.
Czy opisane w książce liczne przypadki obserwacji UFO w Sudetach, okolicach Legnicy i Wrocławia są dowodem na ingerencje pozaziemskich sił? Kim - lub czym - jest ukrywająca się za UFO siła, która od wieków nawiedza wiele malowniczych zakątków Dolnego Śląska?
Kiedy czytałam umieszczony na okładce blurb, byłam podekscytowana tą książką i czułam, że muszę się z nią zapoznać. Śmiałam się, że ciągnęły mnie do niej nadprzyrodzone i niewyjaśnione siły. Niestety bardzo szybko mój zapał do niej opadł, a czytanie stało się wręcz męką. A wiecie, co jest najgorsze? Że w sumie ciężko mi powiedzieć dlaczego. Język autor ma naprawdę przystępny i ludzie, którzy dopiero stykają się z ufologią, na pewno wszystko zrozumieją. Ja niestety nie poczułam nawet odrobiny mięty do tej pozycji i okazała się ona jedną z naprawdę niewielu niedokończonych książek w moim dorobku. Nie zmienia to faktu, że tytuł zostaje ze mną i będę chciała ją doczytać w wolnych chwilach, nawet jeśli zajmie mi to dużo czasu. Znalazłam się w ogromnej kropce, jeśli chodzi o wystawienie oceny, gdyż danie niskiej tylko dlatego, że nie dałam rady jej skończyć czy też nie podpasowała mi książka sama w sobie jest głupie. Szczególnie że informacje zawarte w środku wydają się ciekawe i intrygujące, a tylko ja nie umiałam się do nich odpowiednio dobrać. Stąd też ocena dziś wyśrodkowana i pamiętajcie: Ja nikogo nie zniechęcam! Sama będę chciała dokończyć "Tajemnice Dolnego ...", więc nie wahajcie się zajrzeć do tej książki! I koniecznie podzielcie się swoimi wrażeniami! Może inny punkt widzenia pomoże mi podejść do tej książki jeszcze raz z całkowicie otwartym umysłem!
Gdyby ktoś spytał mnie czy wierzę w duchy, demony, UFO lub inne nadprzyrodzone "istoty" to nie odpowiedziałabym jednoznacznie. Dlaczego? Bo gdybym powiedziała, że wierzę to bym skłamała, a gdybym wybrała opcję, że jednak nie to też było by kłamstwo. Najnormalniej w świecie nie potrafię się zdecydować co począć z materią, której arkana staram się zgłębiać cały czas. O ile...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-03-14
To już moje drugie spotkanie z Katarzyną Gacek i jej piórem. Jak na razie do czynienia miałam tylko z jej bohaterką Magdą, która zdecydowanie wzbudziła moją sympatię. "W jak morderstwo" czyli pierwszy tom łyknęłam jak ryba haczyk, choć nie skończyło się to dla mnie tak tragicznie, jak w większości przypadków dla mieszkanek wód. Muszę też przyznać, że nie myślałam, że autorka postanowi napisać ciąg dalszy, więc był to dla mnie nie lada prezent, a książkę musiałam zdobyć, bo innej opcji nie widziałam. No, a jak spotkanie z lekturą?
Magda właśnie rozstała się z mężem. Próbuje jakoś poukładać sobie życie, ale że ma tendencje do wpadania w tarapaty - a może bardziej nosa do spraw kryminalnych? - to długo spokoju nie zaznała.
Pewnego dnia zostaje świadkiem śmiertelnego potrącenia kobiety. Niestety sprawca ucieka z miejsca zdarzenia. Co ciekawe jeszcze tego samego dnia w miasteczku zostaje porwane dziecko. Magdzie zapala się lampka czy tych dwóch historii jednak coś nie łączy.
Kobieta ponownie wciela się w panią detektyw-amator i zaczyna badać obie sprawy. Jak się okazuje, będzie musiała się zmierzyć nie tylko z bandytami, ale także z nieprzychylną jej policją. W końcu działania Magdy psują nie tylko organizację działań, ale przede wszystkim wizerunek mundurowych!
W głowie pojawia się wiele pytań. Między innymi: czy Magda uratuje życie dziecka? Czy sama wyjdzie z tego śledztwa bez większych szkód? No i pytanie najważniejsze... Czy w życiu kobiety pojawi się jakiś nowy mężczyzna?
Jeśli chcecie poznać przygody detektyw-amator, zobaczyć jakie odpowiedzi funduje czytelnikom autorka "Zemsty ze skutkiem śmiertelnym" oraz jaką osobą jest Magda, czyli wydawałoby się zwykła pani weterynarz, to koniecznie zajrzyj do książki i przeczytaj ją od początku do końca. Zachęcam jednak by zacząć od części "W jak morderstwo".
Po raz drugi już Katarzyna Gacek nie zawiodła mojej czytelniczej strony. Bawiłam się naprawdę dobrze, czytając kolejny tom przygód o Magdalenie. Praktycznie od pierwszych stron zostajemy wciągnięci w wir wydarzeń, których nie sposób przewidzieć. To, co zasługuje na ogromny plus, to fakt, że powieść nie jest czysto kryminalna, ale też wątki obyczajowe nie przysłaniają tych pierwszych, co daje cudowną równowagę. Druga sprawa, że nie jest to gatunek komedii kryminalnej, więc człowiek nie śmieje się jak głupi do sera, a mimo to w książce czuć niesamowitą lekkość i czytanie sprawa czystą przyjemność. To nie jest typowy kryminał, gdzie krew leje się gęsto, a trup ścieli się kolejnym. To jak dla mnie klasa sama w sobie i idealna pozycja na spróbowanie czy powyższy gatunek jest dla nas. W końcu książki w obrębie jednego gatunku potrafią się różnić jak dzień i noc. Polecam!
To już moje drugie spotkanie z Katarzyną Gacek i jej piórem. Jak na razie do czynienia miałam tylko z jej bohaterką Magdą, która zdecydowanie wzbudziła moją sympatię. "W jak morderstwo" czyli pierwszy tom łyknęłam jak ryba haczyk, choć nie skończyło się to dla mnie tak tragicznie, jak w większości przypadków dla mieszkanek wód. Muszę też przyznać, że nie myślałam, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-05-03
Jennifer Hillier na polskim rynku pojawiła się dość niedawno za sprawą książki "Małe sekrety". Dobrze pamiętam blurb tej powieści i choć miałam ogromne chęci ją przeczytać, to do dziś tego nie zrobiłam. Jak zwykle brakuje czasu. Oczywiście przy kolejnej pozycji nie pozwoliłam już sobie na odłożenie jej na potem. Tym razem zdecydowałam, że albo od ręki, albo znów pójdzie na listę "chcę przeczytać" i nie doczeka się swojej kolejki, bo ten spis, zamiast się kurczyć, to wydłuża się i wydłuża. Gdy już miałam powieść w rękach i zaczęłam czytać, to stało się to, czego się bałam, a zarazem oczekiwałam... odpłynęłam.
Kiedy pewnego dnia nastoletnia Angela Wong, najpopularniejsza dziewczyna w szkole znika bez śladu, nikt nie ma pojęcia, co mogło się stać. Ani rodzice, ani Kaiser jej dobry kumpel, ani nawet Georgina jej najlepsza przyjaciółka. W grę wchodzi ucieczka, porwanie, wypadek... Jednak chyba nikt nie założył najgorszego.
Czternaście lat później ciało Angeli zostaje znalezione w lesie za domem Georginy. Kaiser, który w tej chwili jest policyjnym detektywem, nareszcie dowiaduje się, co tak naprawdę stało się tej koszmarnej nocy. Okazuje się, że szesnastolatka była ofiarą Dusiciela ze Sweetbay. Pod tym pseudonimem kryła się postać Calvina Jamesa, chłopaka i pierwszej wielkiej miłości Geo. Okazuje się, że ten mężczyzna na swoim koncie ma jeszcze trzy morderstwa innych kobiet. Dla wymiaru sprawiedliwości Calvin jest i będzie seryjnym mordercą, a jego ucieczka z więzienia wcale nie pomaga polepszyć o nim zdania.
Życie Georginy to same sukcesy. W wieku zaledwie trzydziestu lat została najmłodszym dyrektorem potężnej firmy, lada dzień ma brać ślub z bogatym narzeczonym, a dodatkowo jest niezwykle śliczną kobietą. Jednak wszystko się zmienia w ciągu kilku minut. Kiedy do jej pracy przychodzi policja z nakazem aresztowania, wie już wszystko. Wie, że to koniec z ukrywaniem koszmarnego sekretu sprzed lat.
Problem w tym, że Geo zostaje skazana ledwie na pięć lat więzienia! Tylko za pomoc w ukryciu się mordercy i mało kto akceptuje ten wyrok.
Dlaczego Georgina dostała tak mały wyrok? Czy zeznała przed sądem wszystko? Czy na pewno sekrety sprzed lat ujrzały światło dzienne? Kim tak naprawdę jest Calvin? Czy Geo naprawi krzywdy, jakie wyrządziła?
Muszę przyznać, że czytając tę powieść, przypomniała mi się czytana prawie siedem lat temu książka "Za młoda na śmierć", która opowiadała o bardzo podobnym morderstwie. Różnica była taka, że ona była na faktach. Jednak nie mogłam pozbyć się tego skojarzenia prawie do końca. Cieszył mnie fakt, że tu mam fikcję literacką i mogłam sobie wmawiać, że możemy wymyślić, co tylko nam się podoba. A jednak ta myśl, że do takich rzeczy dochodzi również w prawdziwym życiu, mnie dobijała. Przez te skojarzenia ciężko mi tę książkę ocenić. Byłam tak wciągnięta w historię, że nie byłam chyba do końca świadoma ewentualnych błędów (nie licząc faktu, że czytałam egzemplarz recenzencki przed korektą), nie złapałam się na tym, by coś w stylu autorki mi nie pasowało. Po prostu czytałam i mknęłam do przodu, by poznać tę historię do końca. Polecam Wam ten tytuł, a jeśli macie mocne nerwy to ten wspomniany opisujący historię na faktach również.
Jennifer Hillier na polskim rynku pojawiła się dość niedawno za sprawą książki "Małe sekrety". Dobrze pamiętam blurb tej powieści i choć miałam ogromne chęci ją przeczytać, to do dziś tego nie zrobiłam. Jak zwykle brakuje czasu. Oczywiście przy kolejnej pozycji nie pozwoliłam już sobie na odłożenie jej na potem. Tym razem zdecydowałam, że albo od ręki, albo znów pójdzie na...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-05-15
Gdy zasiadałam do tej, pozycji byłam pewna, że to swego rodzaju kontynuacja książki, którą czytałam już spory czas temu, a gdzie również uprowadzono dwie siostry. Po dokładniejszym zapoznaniu się z blurbem trochę się zdziwiłam, że to jeszcze inna historia i że o niej nie słyszałam! Ja, miłośniczka (tak, wiem, jak to zabrzmi) wszelkich tragedii, morderstw, porwań i innych koszmarów! Nie było więc szans, bym darowała sobie przeczytanie tego tytułu. Musiałam znaleźć czas by usiąść i zaliczyć ją w jak najkrótszym czasie, gdyż tego typu książek nie lubię rozciągać na długie wieczory. Czuję wewnętrzny mus czytania i poznania całej zawartości takich pozycji.
Jeden z kwietniowych dni w 1975 roku był dla rodziców Katheriny i Sheili Lyon najgorszym w ich życiu. Ich córki przepadły bez wieści jak gdyby nigdy nic. Na przedmieściach Waszyngtonu w jednym z centrów handlowych ktoś wywabił dwie dziewczynki, dziesięcio- i dwunastoletnią. Śledztwo utknęło w miejscu, nie znaleziono ani sióstr, ani ich ciał. Zdarzenie uznano za niewyjaśnione i choć wielu policjantów wracało do tej sprawy wielokrotnie, to nie udało im się posunąć ani o krok do przodu. Dopiero w 2013 roku, czyli po prawie 40 latach znalazł się jeden zdeterminowany policjant, który się nie poddał. Drążył i szukał, bo czuł, że gdzieś jakiś ślad musi być. Miał rację... Zwykły protokół przesłuchania jednego z rzekomych świadków daje mężczyźnie do myślenia. Mało tego okazuje się nitką, która doprowadzi to kłębka.
Ta książka zdecydowanie zbyt często frustruje i irytuje, a boli to tym bardziej że policjanci muszą to przeżywać praktycznie na co dzień. W przypadku tej książki jest to jednak o tyle duża zaleta, że pokazuje nam prawdziwe oblicze pracy funkcjonariuszy, a nie filmowe "pitu, pitu", gdzie sprawa rozwiązana jest w ciągu jednej dniówki! To wspaniały, a zarazem przerażający obraz tego, w co grają podejrzani (będąc przesłuchiwanym 10 razy, 9 razy zmieniają wersję swoich zeznań), ile cierpliwości muszą mieć w sobie policjanci oraz ile pomysłów, jak podejść daną osobę, by wyciągnąć z niej jak najwięcej.
Po skończeniu i odłożeniu "Ostatniego tropu. Tajemnica..." pozostaniemy rozdrażnieni, zirytowani i wzruszeni jednocześnie. Będziemy czuć frustrację przez wzgląd na to jak długo i w jakim stylu ciągła się ta historia i pewnego rodzaju radość dzięki zakończeniu. Bezuczuciowy, wręcz zimny tekst sprawi, że czytanie nie będzie łatwością ani przyjemnością, ale nie jest to kwestia warsztatu autora, lecz lecz realizmu codziennej pracy funkcjonariuszy.
Gdy zasiadałam do tej, pozycji byłam pewna, że to swego rodzaju kontynuacja książki, którą czytałam już spory czas temu, a gdzie również uprowadzono dwie siostry. Po dokładniejszym zapoznaniu się z blurbem trochę się zdziwiłam, że to jeszcze inna historia i że o niej nie słyszałam! Ja, miłośniczka (tak, wiem, jak to zabrzmi) wszelkich tragedii, morderstw, porwań i innych...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-10
"Sowniki" to debiutancka powieść Kamili Bryksy. Autorka postanowiła w swojej książce odmalować klimat małego, podlaskiego miasteczka, gdzie wszyscy się znają, a jednocześnie sami przed sobą ukrywają wszystko, co tylko się da. Tak naprawdę to był jeden z powodów, po których sięgnęłam po tę książkę. Lubię historie, gdzie ludzie mają swoje sekrety, które wychodzą na wierzch wraz z toczącą się akcją. Mam takich powieści już kilka za sobą i jedne były mniej, a drugie bardziej udane. Jednak tematyka nadal wciąga mnie na tyle, że szukam jej dalej w innych tytułach. Dodatkowo wpisanie tytułu na listę bestsellerów też nie była tu obojętna.
Bernard znajduje się na życiowym zakręcie. Utrata żony w wyniku potrącenia samochodem, a dodatkowo utrata pracy powoduje, że nie ma w zasadzie nic do stracenia. Dochodzi do wniosku, że może tylko coś zyskać, jeśli pojedzie do Sowników. Małego miasteczka, z którego pochodziła Weronika. Chce w końcu lepiej poznać rodzinę zmarłej żony, a także zobaczyć gdzie się wychowała, bo sama nie chciała, ani kontaktu z siostrą i ojcem, ani tym bardziej wycieczek do rodzinnej miejscowości. Mężczyzna chce znów poczuć się blisko niej i jest pewny, że to idealny pomysł. Dlatego z dnia na dzień pakuje kilka swoich rzeczy i wyjeżdża z Białegostoku.
Pojawienie się Bernarda w miasteczku budzi niepokój, ale i zaciekawienie. Mimo to lokalni mieszkańcy opowiadają mu historię zaginięć kobiet, które wstrząsnęły nimi dogłębnie. Mężczyzna zaczyna podejrzewać, że Weronika trzymała go z daleka nieprzypadkowo. Coraz częściej zastanawia się, czy znał swoją żonę, tak dobrze, jak mu się wydawało i czy ta wycieczka to był dobry pomysł.
Czego dowie się Bernard? Czy Weronika była z nim całkowicie szczera? Czy chęć poznania rodziny swojej żony nie obróci się przeciwko niemu?
Muszę przyznać, że dawno nie czytałam polskiej książki, która wciągnęłaby mnie praktycznie od pierwszych stron. Coś niesamowitego. Prawie cały czas coś się dzieje i czytelnik nie ma chwili na odpoczynek. Dynamika na wysokim poziomie, przyjemny styl, a przede wszystkim odkrywanie tajemnic niejednej, a wielu osób jest w tej powieści czymś niesamowitym. Przyznam, że długo nie mogłam uwierzyć, że ta książka jest debiutem. Kamila Bryksy zdecydowanie powinna iść w tym kierunki i pisać, pisać i jeszcze raz pisać. Ja w każdym razie czekam na kolejne tytuły i to oby szybko!
"Sowniki" to debiutancka powieść Kamili Bryksy. Autorka postanowiła w swojej książce odmalować klimat małego, podlaskiego miasteczka, gdzie wszyscy się znają, a jednocześnie sami przed sobą ukrywają wszystko, co tylko się da. Tak naprawdę to był jeden z powodów, po których sięgnęłam po tę książkę. Lubię historie, gdzie ludzie mają swoje sekrety, które wychodzą na wierzch...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-03-20
www.swiatmiedzystronami.blogspot.com
Na wstępie zdradzę Wam co, tak naprawdę zwróciło moją uwagę w tej książce, że poczułam, iż muszę ją przeczytać. Otóż było to imię i nazwisko autora! Byłam zachwycona, że odkryłam kolejnego skandynawskiego autora i kryminał rodem z zimowych i lodowatych stron! Jakież było moje zdziwienie, gdy po zgłębieniu tematu okazało się, że Erik Larson to nie Szwed, Norweg czy Duńczyk, a... amerykański pisarz! Myślicie, że zniechęciło mnie to do czytania? Nie. To było niemożliwe, bo tematyka okazała się zbyt intrygująca. Druga sprawa, że to jedna z niewielu okazji, by do łykanej przeze mnie literatury dorzucić trochę historii, bo ogólnie to nie moja bajka.
Mamy rok 1910.
Pierwszym bohaterem powieści jest włoski fizyk i konstruktor Guglielmo Marconi, który dąży do stworzenia metody łączności na odległość. Poświęca temu całe swoje życie i dąży do celu, który w końcu osiąga.
Drugim jest Hawley Crippen - lekarz i szarlatan, który w pewnym momencie truje swoją żonę, a jej poćwiartowane zwłoki ukrywa w piwnicy. W momencie, gdy Scotland Yard dociera do jego domu i go przeszukuje, mężczyzna ucieka do Kanady.
W tym momencie stajemy się świadkami historycznego pościgu policyjnego, który nie zakończyłby się pozytywnie, gdyby nie wynalazek włoskiego uczonego.
Jeśli mam być wobec Was szczera to tak, miałam obawy czy podołam tej pozycji. Dlaczego? Bo o ile wątki po części historyczne nie przerażają mnie jakoś mocno, szczególnie jeśli mają coś wspólnego z morderstwami, to jednak zapowiadająca się od samego początku spora ilość fizyki, przestraszyła mnie nie na żarty. Jednak to, co ciekawe to fakt, że tylko początek mnie wystraszył. Potem przez książkę praktycznie płynęłam. Język, styl oraz kanwa zdarzeń po prostu pochłonęła mnie jak ruchome piaski. Obstawiam, że po części dlatego, że miałam tu do czynienia z historią na faktach, która była przeplatana wątkami fikcyjnymi. A może dlatego, że autor wie jak zachęcić czytelnika do poznania całej opowieści i to do końca? Dużą, a raczej ogromną zaletą tej książki było ukazanie dwóch mężczyzn, którzy zmagali się z własnymi obsesjami. Mężczyzn, którzy w życiu się nie spotkali, ale okazuje się, że jeden miał ogromny wpływ na życie drugiego.
Choć można spotkać się ze słabymi ocenami książek Erika Larsona, to osobiście się z nimi nie zgadzam. To po prostu nie jest łatwa i szybka w czytaniu i odbiorze pozycja. Jej trzeba poświęcić nie tylko czas, ale i uwagę, a w dzisiejszych czasach ludzie pod hasłem "kryminał" szukają raczej relaksu, zabawy i dynamicznej akcji. Osobiście uważam, że to nie one są wyznacznikiem dobrej literatury. Zatem co nim jest? To, że muszę się książce oddać cała, żeby cokolwiek zrozumieć, muszę się skupić i że będę ją pamiętać nie przez 5 minut od odłożenia powieści, ale jeszcze długo, długo potem. A jeszcze lepiej jak zachęci mnie ona do szukania kolejnych, podobnych w stylu czy temacie. Jedno jest pewne. Na półce czeka jeszcze jedna książka Erika Larsona i lada dzień się za nią zabieram. Nie odpuszczę, a jeśli okaże się równie dobra, jak ta, to będę wręcz wniebowzięta!
www.swiatmiedzystronami.blogspot.com
Na wstępie zdradzę Wam co, tak naprawdę zwróciło moją uwagę w tej książce, że poczułam, iż muszę ją przeczytać. Otóż było to imię i nazwisko autora! Byłam zachwycona, że odkryłam kolejnego skandynawskiego autora i kryminał rodem z zimowych i lodowatych stron! Jakież było moje zdziwienie, gdy po zgłębieniu tematu okazało się, że Erik...
2021-03-25
Pewnie zauważyliście już, że literatura dokumentalna bywa u mnie w miarę częstym gościem. Szczególnie w postaci książek związanych z kryminologia i kryminalistyką oraz ... podróżami! Gdy sięgałam po "Jak zostałam peruwiańską żoną" czułam, że będzie to zdecydowanie pozycja w moim guście. Zaskoczenie przyszło wraz ze zgłębianiem kolejnych stron. Dlaczego? Bo nie sądziłam, że czytanie książki na faktach może być również fascynujące i wciągające jak powieść! To nie suche fakty, encyklopedyczne notatki i język dla naukowców. To otwartość, dzielenie się własnymi problemami i kompleksami oraz lekkość pióra są atutem Mii Słowik i jej autobiograficznych książek. Nadszedł więc czas by zabrać się za kolejny tom, bo nie wyobrażam sobie przerwać coś co zaczęłam, a powstaje nadal!
Jak wiemy z pierwszej części Mia nie miała lekko. Jej zmagania z niską samooceną doprowadziły ją zarówno na różne terapie jak i do wróżek! To u jednej z nich kobieta dostała radę by z biletem w jedną stronę wyruszyła do Ameryki Południowej. Jak wiemy mentalność, tradycje i ogólny styl bycia ludzi z tamtych rejonów delikatnie mówiąc różni się od naszych. Najpierw Kolumbia, następnie Peru. Do tego dwa związki, gdzie nie ma miłości...
Tym razem wraz z Mią i jej partnerem wracamy do Polski. Po około sześciu latach bycia razem w ich związku pojawiła się miłość, a Mia nareszcie widzi, że jest z nim nie tylko z obowiązku i miłości do dziecka. Niestety pech i problemy kobiety nie mają końca. A najgorsze, że uczucia, które nareszcie się pojawiły nie ułatwiają podjęcia decyzji i nie powodują by sprawa była choć odrobinę łatwiejsza do ogarnięcia.
Mia stała się świadkiem zdrady partnera z zaledwie dziewiętnastoletnią modelką! To, co zszokowało kobietę bardziej to fakt, że nie był to jednorazowy wybryk. Okazuje się, że trzymający ją praktycznie pod kluczem zazdrosny o nią mężczyzna jest chronicznym kłamcą, uzależnionym wręcz od przygód na boku!
Co ciekawe najbliższą powiernicą trosk i kłopotów Mii jest jej przyjaciółka, która sypia z... cudzymi mężami!
Przepadłam podczas czytania pierwszej części i podobnie było z drugą. To z jaką lekkością, dystansem i poczuciem humoru podchodzi do życia autorka jest niezwykłe. Jestem pełna szacunku, że nawet tak poważne i intymne sprawy jak zdrady Mia jest w stanie potraktować z dystansem i pewną dozą wesołości. Muszę przyznać, że żałuję iż tego typu literatury jest tak mało na rynku (a może to ja nie umiem szukać?). Pewne jest to, że liczę na kolejną część i dalsze losy autorki, bo jeśli zostanie napisana i wydana to będę miała co czytać i znów mój czas będzie pozytywnie wykorzystany! Polecam, ale koniecznie czytajcie chronologicznie!
Pewnie zauważyliście już, że literatura dokumentalna bywa u mnie w miarę częstym gościem. Szczególnie w postaci książek związanych z kryminologia i kryminalistyką oraz ... podróżami! Gdy sięgałam po "Jak zostałam peruwiańską żoną" czułam, że będzie to zdecydowanie pozycja w moim guście. Zaskoczenie przyszło wraz ze zgłębianiem kolejnych stron. Dlaczego? Bo nie sądziłam, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-10
Od dnia powstania tego bloga obiecałam sobie, że będę szczera ze swoimi czytelnikami. Szczera pod względem wrażeń, uczuć i emocji, jakie będą mi towarzyszyć przy czytaniu każdego kolejnego tytułu. Jest jednak jeszcze jedna rzecz, przy której warto byłoby nie kłamać. Mianowicie wybór książek. Prawdą jest, że dość często mimo wieku (tak, tak mam już "3" z przodu) sięgam po książki młodzieżowe. Problem w tym, że ostatnio naszło mnie na te dla jeszcze młodszych! Może to kwestia tego, że z maluchami spędzam naprawdę dużo czasu, a może tego, że im jestem starsza, tym młodziej chciałabym się poczuć... Nie wiem, ale wiem co inne! Seria o Magicznym Drzewie marzyła mi się od dawna, śledziłam każdy kolejny wydany tytuł. W końcu powiedziałam sobie: "Dość!". Dlaczego mam tylko do nich wzdychać i patrzeć tęsknym wzrokiem skoro mam prawo przeczytać te książki jak każde inne! No i zrobiłam to... Zdobyłam, usiadłam i przeczytałam z zapartym tchem. Jak wrażenia?
Julka to dziewczynka, która niestety musiała zmienić szkołę. W przypływie złości i rozgoryczenia z tegoż powodu postanawia zemścić się na kolegach i koleżankach z klasy i szkoły za to, jak ją traktują. Za pomocą magicznego atramentu napisała życzenie, którego bardzo szybko pożałowała. Niestety z dwóch powodów było już za późno. Raz, że Julce skończył się atrament, by odwołać czary, a dwa, że zbyt dużo czasu zajęło jej zrozumienie co, tak naprawdę zrobiła. Mało tego wszystko obraca się przeciwko Julii! Najpierw dziewczynka traci głos, potem zmienia się jej wygląd, później... No właśnie! Dla ciekawskich powiem, że to dopiero początek tego, co spotka nastolatkę. Na pomoc ruszy jej Kajetan oraz pies Budyń. Dodatkowo dziewczynka pozna kogoś, kto stanie się jej przyjacielem i również przysłuży się w uratowaniu Julki i nie tylko.
"Bohaterowie Magicznego drzewa. Stwór" to, jak zobaczycie na wstępie już drugi tom z tego cyklu. Autor stworzył go równocześnie z cyklem o Magicznym Drzewie, który powstał jako pierwszy, a różni się tym, że konkretny tytuł opowiada o losach i przygodach jednego z bohaterów wydanego wcześniej cyklu. Obie serie można czytać niezależnie od siebie, gdyż na końcu książek mamy fajne skrótowe informacje kto jest kim i skąd się tak naprawdę wziął. Przyznam Wam się, że warto było obudzić w sobie dziecko, a dzięki posiadaniu dwóch bratanków dane mi będzie poznać inne części, bohaterów i ich losy. Patrząc z mojego punktu widzenia nigdy nie jesteśmy za starzy by przeczytać bajkę dla najmłodszych Co prawda zawsze można się nie przyznawać, że to robimy, ale po co skoro to taka przednia zabawa? Ja zachęcam tych młodych i tych "odrobinę" starszych by usiedli i zobaczyli jak to jest być dzieckiem, które walczy z gigantami, dinozaurami czy smokami! Podróżuje dzięki Dra-Kuli, rozmawia z jedynym mówiącym po ludzku psem Budyniem czy spełnia życzenia dzięki magicznemu atramentowi! Nic tylko oddawać się przyjemności czytania!
Od dnia powstania tego bloga obiecałam sobie, że będę szczera ze swoimi czytelnikami. Szczera pod względem wrażeń, uczuć i emocji, jakie będą mi towarzyszyć przy czytaniu każdego kolejnego tytułu. Jest jednak jeszcze jedna rzecz, przy której warto byłoby nie kłamać. Mianowicie wybór książek. Prawdą jest, że dość często mimo wieku (tak, tak mam już "3" z przodu) sięgam...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-03-11
Moi stali obserwatorzy i czytacze moich recenzji dobrze wiedzą co kręci mnie najbardziej. Także wybór tego tytułu nie był przypadkowy w najmniejszym nawet milimetrze. Chciałabym więcej takich pozycji, a aż za dobrze zdaję sobie sprawę, że materiałów do ich napisania jest ogrom. I choć serce krzyczy NIE, bo za każdą sprawą jest czyjaś ogromna tragedia, to rozum wrzeszczy TAK, bo skoro i tak to się stało to, czemu by o tym nie przeczytać. Dualizm ludzkich uczuć jednak potrafi rozstroić i spowodować ból głowy od natłoku przemyśleń. Jednak ja nie odpuściłam i sięgnęłam właśnie po ten tytuł.
Monika Całkiewicz dzięki wieloletniej pracy jako prokurator miała okazję badać motywy morderców i analizowała, w jaki sposób postępują. Robert Ziębiński z jej pomocą odsłania mroczne strony spraw, które wstrząsnęły Polską w XXI wieku. Spraw niezwykle głośno komentowanych, ale i tych nieujawnianych od samego początku.
W duecie analizują, jak postępowały śledztwa w konkretnych sprawach, jak na przełomie kilkunastu/kilkudziesięciu lat zmieniały się metody pracy w policji i prokuraturze. Pokazują, jak w pewnym momencie śledztwo może potoczyć się w przeróżnych kierunkach i to niekoniecznie ze sobą związanych. Jednak to, co najważniejsze to, to że nareszcie ukazano, że nie istnieje coś takiego jak: "nie ma zbrodni bez ciała". Jak się okazuje, niepotrzebne są zwłoki, by skazać kogoś za morderstwo, choć takie śledztwo jest trudne, żmudne i trzeba mieć inne dowody.
Przyznać muszę, że ciężka to książka do czytania. Zawsze będę uważać, że choćby coś było, nie wiem jak pouczające, dające nam wiedzę i informacje to nigdy nie przysłoni to tragedii ukrytych pod całą tą otoczką wspaniałości. Tak będzie z pozycjami o chorobach, ale również o morderstwach, gwałtach i innych okrucieństw. I choć w pewien sposób tego typu literatura zawsze będzie dla mnie bestsellerem, to zawsze okraszonym bólem i smutkiem. Dalej będę sięgać po tematykę poruszaną na ich stronach, ale zawsze mając w pamięci, że moja "wiedza" to czyjś ból, smutek i cierpienie. Wierzę jednak, że dzięki temu można też zapobiec, jeśli nie kilkudziesięciu to może kilkunastu tragediom? A może chociaż kilku?
Moi stali obserwatorzy i czytacze moich recenzji dobrze wiedzą co kręci mnie najbardziej. Także wybór tego tytułu nie był przypadkowy w najmniejszym nawet milimetrze. Chciałabym więcej takich pozycji, a aż za dobrze zdaję sobie sprawę, że materiałów do ich napisania jest ogrom. I choć serce krzyczy NIE, bo za każdą sprawą jest czyjaś ogromna tragedia, to rozum wrzeszczy...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-02-01
www.swiatmiedzystronami.blogspot.com
Mam takie momenty, kiedy trafiam na książkę, którą po prostu muszę przeczytać. "Niedługie życie" należy właśnie do tej kategorii. Co ciekawe to nie było dokładnie tak, że zobaczyłam, przeczytałam blurb i zaświeciło się światełko z napisem "must have". Nawet jak zaczęłam czytać, to coś we mnie wręcz krzyczało: odłóż to i bierz się za coś innego. I nie dlatego, że było tak "źle", lecz dlatego, że było tak ciężko i boleśnie. Dlatego, że łzy ciekły strumieniami, a serce krajało się zarówno z powodu dzieci, jak i ich rodziców. Choć bardzo tego nie lubię, to dziś posłużę się opisem z okładki.
"Nikt nie chce tej książki przeczytać. Nikt nie chce być bohaterem tych powieści. Nikt nie chce słuchać o tym, jak wygląda życie śmiertelnie chorego dziecka. Nikt nie chce uwierzyć, że decyzja o urodzeniu takiego dziecka wcale nie jest tą najtrudniejszą. I nikt nie chce wyobrażać sobie podejmowania tej ani kolejnej - kiedy i w jaki sposób pozwolić swemu dziecku odejść. Byłoby lepiej, gdyby ta książka nie musiała być nigdy napisana. [...] To jednak książka nie tylko o życiu między domem a szpitalem, o znieczulicy systemu, ale również o dobrych ludziach, którzy są obok. To książka o bohaterach."
To, co przeczytaliście powyżej to czysta prawda. Przetoczyłam te słowa tylko dlatego, że czuję, jakby zostały wyjęte z moich ust. Gdy zasiadałam do tej pozycji, dobrze wiedziałam, że będzie niezwykle trudno przez nią przebrnąć. Z drugiej strony z moim stażem chorobowym i szpitalnym domyśliłam się, czego mogę się spodziewać. To, co niezwykle mi się spodobało (jeśli mogę użyć takiego określenia w przypadku takiej tematyki) to fakt, iż nareszcie ktoś poruszył temat nie chorób onkologicznych u dzieci, z którymi w książkach spotkać można się dość często, a chorób letalnych.
Jest to moje pierwsze spotkanie z tego rodzaju literaturą i choć było ono niezwykle przykre i przejmujące, to wiem, że nie było ostatnie. Przedstawione w "Niedługim życiu" wywiady z rodzicami dzieci śmiertelnie chorych, trafiają w najczulsze punkty ludzkich emocji. Ciężko odnieść mi się do decyzji podejmowanych przez rodziców, gdyż sama nie jestem matką. To, że obecnie mam swój punkt widzenia nie oznacza, że on się nie zmieni, gdy zajdę w ciążę i stanę przed podobnymi dylematami co oni.
Mogę się jednak wypowiedzieć jako osoba zmagająca się z chorobą przewlekłą, że nie życzę nikomu żadnych problemów zdrowotnych. Nie ważne czy mniejszych, czy większych, błahych czy poważnych. Każde bowiem zatruwają nam życie i spokój ducha. Dodatkowo często nie tylko nam, ale i bliskim. Prawda jest taka, że nigdy nie chciałabym przeżyć tego, co przeżyli moi rodzice, gdy zachorowałam 23 lata temu, gdy 3 razy byłam na intensywnej terapii... A przecież do 8 roku życia byłam normalnym zdrowym dzieckiem. Oni nie mieli możliwości "przygotowania" się do tego, że coś z ich dzieckiem będzie nie tak... W każdym razie okazało się, że albo jestem cholernie uparta i waleczna, albo miałam niebywałe szczęście, że mogę z Wami dzisiaj dzielić się wrażeniami na temat kolejnych książek, które pochłaniam.
Wracając zaś do tematu "Niedługiego życia" to, jak widzicie, nie jest to, klasyczna recenzja, bo nie da się tak po prostu usiąść i napisać co się myśli o takiego rodzaju literaturze. Mnie ciężko ująć w słowa wrażenia, jakie na mnie wywarła. Niby natłok emocji jest, ale gdy chcę to ubrać i opisać to nie potrafię. Książka na pewno nie jest dla wszystkich, ale jeśli się zdecydujesz, to mogę tylko powiedzieć, że musisz przygotować się na łzy, mieć obok siebie pudełko chusteczek i mimo wszystko trochę samozaparcia, by przetrwać całą pozycję. Ja na początku byłam pewna, że odłożę ją po dwóch wywiadach i faktycznie odłożyłam. Doszłam do siebie, a potem usiadłam i powiedziałam sobie: dasz radę, bo wiele w życiu widziałaś, sporo przeszłaś, więc kto jak nie ty? No i udało się, że tak powiem. Druga sprawa, że książka wręcz zmusza nas do zastanowienia się nad życiem i śmiercią. To niezwykle odważna pozycja, patrząc na burzę, jaka trwa aktualnie wokół kobiet i ich wolności. Ciężko powiedzieć czy polecam tę pozycję, bo na pewno nie jest ona wskazana osobom wrażliwym, jak i kobietom w ciąży. Jednak na własną odpowiedzialność przeczytać może każdy, w końcu nikt nie zmusza nikogo do jej kończenia...
Ocena poglądowa, bo jak dla mnie tego typu literatura nie podlega ocenie.
www.swiatmiedzystronami.blogspot.com
Mam takie momenty, kiedy trafiam na książkę, którą po prostu muszę przeczytać. "Niedługie życie" należy właśnie do tej kategorii. Co ciekawe to nie było dokładnie tak, że zobaczyłam, przeczytałam blurb i zaświeciło się światełko z napisem "must have". Nawet jak zaczęłam czytać, to coś we mnie wręcz krzyczało: odłóż to i bierz się za coś...
2021-01-27
Z Louise Candlish miałam okazję poznać się w ubiegłym roku za sprawą jej innej powieści pt. "Na progu zła". Muszę przyznać, że przepadłam, czytając tamtą książkę, stąd też nie zastanawiałam się długo czy sięgać po kolejną. Szczególnie gdy zobaczyłam tematykę. W końcu uciążliwy sąsiad to dość pospolity temat do rozmów i chciałam zobaczyć co autorka na ten temat "powie" w swojej nowej pozycji. Tym razem wyparłam z głowy to, że autorka do niedawna królowała jako twórczyni literatury stricte kobiecej. Czułam, że sobie poradzi.
Kto z nas nie marzy o domku w uroczej dzielnicy domków jednorodzinnych, gdzie sąsiedzi tworzą iście sielankową wspólnotę? Kto nie marzy o uczuciu, że mieszka wśród przyjaciół i rodziny, że może wypuścić dzieci na podwórko, nie martwiąc się, że coś im grozi? O tym, by sąsiadowi móc pod opiekę oddać zarówno dom, jak i psa, a nawet dziecko? To chyba marzenie, jeśli nie każdego to wielu z nas.
Tak właśnie żyło się ludziom na Lowland Way. Wspólne spotkania, niedziele dla dzieci, oddawanie pod opiekę maluchów czy czworonożnych pupili. Istna sielanka, która niestety legła w gruzach z dnia na dzień. Do jednego z domów wprowadza się nielicząca się z nikim para. Darren i Jodie mają gdzieś zasady, jakie ustalili między sobą mieszkańcy ulicy. Żyją swoim życiem, rządzą się swoimi prawami i w nosie mają swoje obowiązki i prawo innych. Stają się jednymi z najuciążliwszych sąsiadów, z jakimi kiedykolwiek mieli do czynienia mieszkańcy Lowland Way. Muzyka w ich domu dudni na cały regulator, nawet w nocy. Na podwórku odbywa się handel używanymi samochodami, a na całej ulicy popostawiali auta, które czekają na naprawę lub sprzedaż i nie baczą na to, że miejsce należy się każdemu mieszkańcowi. Dodatkowo Darren prowadzi nieudolny remont, a postawione przez niego rusztowanie zagraża nie tylko jemu, ale i mieszkającym nieopodal Anthowi i Em Kendallom.
Miarka się przebiera, kiedy pewnego dnia dochodzi do tragedii, która wstrząsa lokalną społecznością. Podczas gdy policja bada sprawę, mieszkańcy ulicy zaczynają się dzielić. Zaczynają padać oskarżenia i nie potrzeba wiele czasu, by odkryć, że każdy z mieszkańców ma coś do ukrycia. Mało tego zrobią wiele, by ich sekrety nie wyszły na jaw. Jednak jest coś, co łączy wszystkich. Zwierają szyki i jak jeden mąż uważają, że winny jest Darren Booth. Niestety jest jeden i to duży problem - policja im nie wierzy.
Autorka przedstawia nam kilku mieszkańców z Lowland Way. Mamy możliwość poznania każdego z nich, ale jak się okazuje w dość wyidealizowany sposób. Kiedy dochodzi do kulminacyjnego momentu, mury zbudowane wokół każdego z nich zaczynają się kruszyć, a tajemnice powoli wychodzą na wierzch. Minusem jest to, że trzeba uzbroić się w cierpliwość, nim akcja w książce w ogóle się zacznie rozwijać. Potem, gdy już do tego dochodzi, człowiek wciąga się w powieść, snuje domysły, szuka winnego i stawia oskarżenia. Wszystko wygląda obiecująco i logicznie, ale czy na pewno? Czy faktycznie każdy jest tym, za kogo się podaje? Czy czarne musi być czarne, a białe białe? Gdzie miejsce na odcienie szarości?
Momentami wiało nudą, momentami było niesamowicie ekscytująco. Jednak całokształt powieści wypada gorzej niż w przypadku "Na progu zła". Tu miałam problem z językiem i stylem. Jakby coś się zmieniło i to niestety na gorsze. Dodatkowo przyznam szczerze, że po raz pierwszy wykonałam sobie ściągę bohaterów, bo miałam problem z zapamiętaniem, kto z kim jest i gdzie mieszka. Może to kwestia mojego roztargnienia i problemów zdrowotnych, a może faktycznie autorka zbyt chaotycznie ich przedstawiła. Oceniając całokształt, mogło być lepiej, a pomysł można było zdecydowanie lepiej wykorzystać. Zabrakło mi "tego czegoś" i czuję się rozczarowana. No i zakończenie, które albo wydaje się bezsensowne, albo daje możliwość napisania dalszego ciągu historii...
Z Louise Candlish miałam okazję poznać się w ubiegłym roku za sprawą jej innej powieści pt. "Na progu zła". Muszę przyznać, że przepadłam, czytając tamtą książkę, stąd też nie zastanawiałam się długo czy sięgać po kolejną. Szczególnie gdy zobaczyłam tematykę. W końcu uciążliwy sąsiad to dość pospolity temat do rozmów i chciałam zobaczyć co autorka na ten temat...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-07
Książkę miałam okazję czytać już dość dawno temu, patrząc na moje tempo, ale na pewno szybko jej nie zapomnę. Blurb z tylnej okładki przyciąga uwagę i to dość mocno. Dodatkowo miewam okresy, kiedy interesują mnie lata moich urodzin (bardziej przed, niż po), a ta powieść idealnie wpasowuje się w te czasy. Dodatkowo nie mogę pominąć faktu, że coraz częściej jako wzrokowca przyciągają moją uwagę okładki. Muszę przyznać, że aktualnie są one naprawdę ciekawe, a dodatkowo bywają albo tajemnicze, albo intrygujące, albo na tyle skromne, że wydają się wręcz nie pasować do ilości rzeczy, które według opisu mają się mieścić w książce.
Grudzień, rok 1981.
Minęło zaledwie kilka dni od ogłoszenia stanu wojennego i ludzie dopiero uczą się jak zaplanować codzienne życie, by zdążyć do domu przed godziną milicyjną. Pewne młode małżeństwo również robi wszystko by nie zostać złapanym poza domem. Wyjeżdżają autem od znajomych, którzy mieszkają naprawdę blisko. Trzeba przejechać tylko jeden przejazd kolejowy... Niestety tu szczęście się kończy. Dochodzi do tragicznego wypadku, w którym jak wszystko wskazuje, giną zarówno kierowca, jak i pasażerka samochodu, w który uderzył pociąg. Milicja bada sprawę niezwykle pobieżnie i okoliczności zdarzenia tak naprawdę nigdy nie zostały wyjaśnione.
Grudzień, rok 1997.
Pewnego późnego zimowego wieczoru, malarka Ewelina wychodzi z domu na spacer. Jak gdyby nigdy nic nogi prowadzą ją w stronę przejazdy kolejowego, do którego ma dość blisko. Spotyka tam tajemniczą kobietę błąkającą się po torach kolejowych, tak jakby kogoś szukała. Ewelina nawet nie zauważa, w którym momencie nieznajoma znika w śnieżnej zawierusze. Po powrocie do domu coś nie daje jej spokoju i postanawia namalować z pamięci portret tejże kobiety. Kilka dni później podczas sylwestrowego spotkania ze znajomymi goście oglądają jej obraz. Jedna osoba, która z zawodu jest policjantem, dostrzega w nim coś więcej, niż niezwykle realistyczny portret. Mężczyzna jest pewien, że Ewelina namalowała kobietę, którą kiedyś już widział i to w... policyjnej kartotece! Jednak nie to jest zadziwiające, a fakt, że namalowana nieznajoma od szesnastu lat... nie żyje.
Kocham książki, które wciągają od pierwszych stron, a nie dopiero na kilka kartek przed końcem. Uwielbiam, kiedy coś się w nich dzieje. Cenię, kiedy autor/autorka dają z siebie tyle, ile mogą, by przyciągnąć czytelnika. Czy Ewa Grocholska spełniła te "życzenia"? Owszem. To jedna z tych książek, które były dla mnie swego rodzaju ruchomymi piaskami. Co planowałam ją odłożyć, to ona wołała, że jeszcze strona, jeszcze rozdział... No i w pewnym momencie się skończyła, zostawiając mnie w osłupieniu, co może człowiek człowiekowi zrobić. Jakie tajemnice może skrywać. Dodatkowo postanowiłam poznać autorkę lepiej, sięgając po jej obyczajowe pozycje z serii o Paryżu i jednego jestem pewna. Pani Ewo to kryminały i książki psychologiczne są Pani światem! Chcę więcej, a Was zachęcam do przeczytania "Uprowadzonego życia".
Książkę miałam okazję czytać już dość dawno temu, patrząc na moje tempo, ale na pewno szybko jej nie zapomnę. Blurb z tylnej okładki przyciąga uwagę i to dość mocno. Dodatkowo miewam okresy, kiedy interesują mnie lata moich urodzin (bardziej przed, niż po), a ta powieść idealnie wpasowuje się w te czasy. Dodatkowo nie mogę pominąć faktu, że coraz częściej jako wzrokowca...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-09-12
www.swiatmiedzystronami.blogspot.com
Minęło naprawdę sporo czasu między usłyszeniem o Ilarii a przeczytaniem jej pierwszej powieści "Kwiaty nad piekłem". Niestety zasługą tego jest chroniczny brak czasu na kolejne książki. Jednak jeśli coś ewidentnie przypadnie mi do gustu, to robię wszystko by ciągnąć dalej, szczególnie jeśli do czynienia mam z cyklem, a nie pojedynczymi pozycjami. Także, "Śpiąca nimfa" również musiała w końcu trafić w moje ręce i tak też się stało. Pierwszą część o komisarz Battagli pamiętam aż za dobrze. To były moje prywatne ruchome piaski, które wciągały do ostatniej strony. Czy "Śpiąca nimfa" także mnie pochłaniała?
Teresa Battaglia to komisarz z ogromnym stażem i doświadczeniem. Widziała już naprawdę wiele, choć ostatnie śledztwo uświadomiło jej, że nie ma prawa mówić, że wszystko. Tym razem przedmiotem śledztwa okazuje się...obraz. Chodzi o portret przepięknej kobiety, który został namalowany przez partyzanta podczas ostatnich dni II wojny światowej. Obraz, który namalowany jest intrygującą czerwienią, skrywa jednak niebywałą i szokującą tajemnicę. Został on namalowany ludzką krwią, krwią prosto z serca ofiary.
Pytanie brzmi, kim była ofiara, a kim "artysta"? Czy możliwe jest, by autor dzieła zabił tylko po to, by uwiecznić piękno młodej kobiety?
Battaglia i jej współpracownicy nie mają praktycznie żadnych śladów. Dysponują tylko obrazem. Nie ma ciała, nie ma śladów, ale jest krew. To ona prowadzi komisarz i jej podwładnego Mariniego do doliny Resia. Surowej krainy wśród gór w północno-wschodniej części Włoch. I tak krok po kroku zaczynając od jednego tropu, potem doliny i dzięki rozmowom z kolejnymi ludźmi śledztwo nabiera kształtu. Zaczynają pojawiać się osoby, które coś pamiętają, coś wiedzą, ale wolą milczeć... Jest ktoś, kto zrobi wszystko, by tajemnica nie ujrzała światła dziennego. Determinacja tego kogoś zaskoczy chyba wszystkich.
W największych tarapatach znajdzie się jednak sama Teresa. Jej choroba postępuje, a nie chce nikomu o niej powiedzieć. Ukrywanie powoduje, że zeszyt, który był jej prawą ręką, znika i grozi demaskacją jej ułomności... Marini zaś z jednej strony chce wspierać Battaglię, ale z drugie sam zmaga się z nie lada problemami i to natury niezwykle osobistej.
Jak potoczą się ich losy? Kto komu w ostateczności będzie pomagał? Czy będzie im dane uratować się nawzajem? Kim będzie osoba, która pomoże im w śledztwie i nie tylko?
Książka niestety nie była tak porywająca, jak jej pierwsza część. Potrzebowałam sporo czasu na wciągnięcie się w akcję, a niestety za połową było już chyba tylko gorzej. Dodatkowo nie potrafię uwierzyć, że nikt z bliskich współpracowników nie widzi problemów, z jakimi zmaga się komisarz Battaglia. Jest zostawiona sama sobie, każdy ją słucha jak Boga jedynego, a ona nawet przez sekundę nie pomyśli jakie zagrożenie stwarza dla współpracowników. To mi się bardzo nie podobało i spowodowało, że książkę odbierałam dość nieprzyjaźnie. Mimo to, jeśli autorka wyda kolejną, chcę po nią sięgnąć. Gdyby tylko wróciła poziomem do "Kwiatów nad piekłem" to myślę, że zniosłabym samowolkę pani komisarz i jej rządy na komisariacie (i nie tylko). Jeśli planujecie czytać to koniecznie w odpowiedniej kolejności, bo ma ona ogromne znaczenie (w przypadku Teresy, ale również Massima).
www.swiatmiedzystronami.blogspot.com
Minęło naprawdę sporo czasu między usłyszeniem o Ilarii a przeczytaniem jej pierwszej powieści "Kwiaty nad piekłem". Niestety zasługą tego jest chroniczny brak czasu na kolejne książki. Jednak jeśli coś ewidentnie przypadnie mi do gustu, to robię wszystko by ciągnąć dalej, szczególnie jeśli do czynienia mam z cyklem, a nie pojedynczymi...
2020-10-20
Jako miłośniczka tematów medycyny oraz śmierci samej w sobie, nie umiałam przejść obojętnie obok tego tytułu. Pomyślałam, że oto nareszcie coś z perspektywy nie stricte naukowej, ani nie parapsychologicznej. To coś dla przeciętnego człowieka, który chciałby się dowiedzieć pewnych spraw związanych z umieraniem. "Jak umieramy. ..." odpowiada na wiele pytań, które kłębią się niejednokrotnie w naszych głowach. Zobaczmy zatem, co kryją strony tej pozycji i jakie wywarły na mnie wrażenie.
Roland Schulz postanowił podzielić swoją książkę na trzy części. Każda z nich skupia się na innym zagadnieniu związanym z naszą śmiercią i otwiera nam oczy na różne aspekty schyłku życia, śmierci oraz tego, co po niej.
Umieranie, czyli to, co dzieje się z nami na kilka dni i godzin przed śmiercią. Ten czas, kiedy jeszcze nikt dokładnie nie zna dnia, ani godziny, kiedy odejdziesz z tego świata. Dowiesz się, co zmienia się w twoim organizmie, jak zmieniają się jego stałe funkcje, by dostosować się do tego, że ciało tarci swoją wydajność i sprawność.
Śmierć to rozdział, który pokazuje nam, jak wygląda samo umieranie oraz to, co tuż po niej. Zmiany w naszym organizmie t tylko niewielki fragment tego rozdziału. Autor ukazuje nam, ile tak naprawdę formalności jest do załatwienia po stwierdzeniu naszego zgonu. Podpowiada co i gdzie należy zgłosić (książka jest niemiecka, stąd wszystko odnosi się do ich organizacji, ale z tyłu mamy przypisy odnoszące się do naszych polskich realiów).
Żałoba to chyba najbardziej pożądany rozdział dla wielu z nas. Pomaga zrozumieć, co przeżywamy po stracie bliskiej osoby i czego możemy, ale nie musimy się spodziewać. Pierwszy etap żałoby to tak naprawdę pogrzeb. Niejednokrotnie okazuje się tym "najłatwiejszym" etapem, bo mamy się na czym skupić, co robić itp. Kiedy jest już po uroczystości, to okazuje się, że nagle zostajemy sami z bólem, stratą i cierpieniem, nie wiemy co zrobić, o czym myśleć, nie licząc tego, że nie ma przy nas tej konkretnej osoby. Zastanawiasz się, ile będzie trwał ten stan. Czy będzie to kilka tygodni/miesięcy? Czy już do końca życia twoje serce będzie krwawić za sprawą tak ważnej straty? Czy tak jak chce tradycja dotycząca żałoby, czyli rok?
Rok.
365 dni.
8760 godzin.
525600 minut.
I każda z nich bez tej konkretnej bliskiej osoby...
Nie wiem, dlaczego liczyłam na coś innego, jeśli chodzi o książkę "Jak umieramy". Nie wiem też, czego tak naprawdę się spodziewałam. Najważniejsze jest jednak to, że czytając, czułam, że to jest to, czego mi potrzeba, że ta pozycja zadowoli niejedną osobę i mam nadzieję, że choć okładka jest specyficzna, a tytuł może odstraszyć to, że po tę pozycję sięgnie jak najwięcej osób. Nie wątpię, że książka pomoże niejednej osobie, a ta, która dzięki niej przeżyje utratę bliskiej osoby, chociaż odrobinę lżej, chętnie poleci tytuł dalej. Ogromnie cieszę się, że trafiłam na tę pozycję i mogłam ją przeczytać. I tylko żałuję, że nie miałam takiej książki, gdy byłam nastolatką i utraciłam dziadziusia...
Jako miłośniczka tematów medycyny oraz śmierci samej w sobie, nie umiałam przejść obojętnie obok tego tytułu. Pomyślałam, że oto nareszcie coś z perspektywy nie stricte naukowej, ani nie parapsychologicznej. To coś dla przeciętnego człowieka, który chciałby się dowiedzieć pewnych spraw związanych z umieraniem. "Jak umieramy. ..." odpowiada na wiele pytań, które kłębią się...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-12-29
www.swiatmiedzystronami.blogspot.com
Nie przepadam za literaturą stricte świąteczną, bo zazwyczaj jest ona zwykłym laniem wody. Magiczna data, która dziwnym trafem wszystkim bohaterom książek przynosi tylko szczęście, pieniądze i miłość, za to zero problemów, stresu czy łez. Takie pozycje, zamiast poprawiać humor i cieszyć dobijają człowieka całkiem. Ewentualnie ta bardziej pozytywna wersja, czyli rozśmieszają do bólu brzucha. Dlaczego zatem zmieniłam decyzję i w moje ręce trafiło "Gorące dochodzenie"? Jedyne wytłumaczenie to umiejscowienie akcji w biurze detektywistycznym. Ot, może akurat chociaż jeden element mi się spodoba.
Maisie Wilkins pracuje w biurze detektywistycznym jako resercherka. Pomaga doświadczonym detektywom w zdobywaniu informacji, ale też chętnie bierze udział w rozwiązywaniu zagadek. Do tej pory nie przeszkadzało jej, że niektórzy współpracownicy są dość gburowaci. Jednym z takich nieprzystępnych osób jest Cameron Grant. Okazuje się, że straszny charakter idzie w parze z niezwykle kuszącą prezencją.
Na imprezie świątecznej organizowanej przez firmę Maisie postanawia porozmawiać z Cameronem. Powodem jest jego samotnie siedząca przy barze postać. Kobieta jako niezwykle towarzyska i optymistyczna osoba nie umie wyobrazić sobie, by w święta ktokolwiek był sam. Okazuje się, że rozmowa toczy się płynnie i to dosłownie, gdyż towarzyszy jej spora ilość alkoholu. Nie mija zbyt wiele czasu, jak bar zmienia się w mieszkanie Camerona, a niezobowiązująca rozmowa w gorącą i niekoniecznie grzeczną noc.
Jednak czy romans biurowy to dobra decyzja? Czy ma on szansę na rozwinięcie i przekształcenie się w coś poważnego? Co na to współpracownicy, a przede wszystkim szefowa Maisie i Camerona?
Przyznam, że zasiadając do tej pozycji, oczekiwałam totalnego lania wody, być może sporo seksu i rozterki głównej bohaterki pt. czy dobrze robię. Zaskoczył mnie fakt jak przyjemnie i szybko czytało mi się "Gorące dochodzenie" i że choć faktycznie literatura była leciutka to jednak niebezsensowna i płytka. Styl autorki zdecydowanie przypadł mi do gustu i chętnie zapoznam się z innymi jej powieściami, a co za tym idzie, liczę, że na polskim rynku pojawi się więcej jej książek, a nie tylko dwa tytuły. Polecam i to nie tylko w świątecznym okresie!
www.swiatmiedzystronami.blogspot.com
Nie przepadam za literaturą stricte świąteczną, bo zazwyczaj jest ona zwykłym laniem wody. Magiczna data, która dziwnym trafem wszystkim bohaterom książek przynosi tylko szczęście, pieniądze i miłość, za to zero problemów, stresu czy łez. Takie pozycje, zamiast poprawiać humor i cieszyć dobijają człowieka całkiem. Ewentualnie ta...
Okazuje się, że z Agnieszką Pruską jest mi zdecydowanie po drodze. Mam za sobą wszystkie jej książki jakie wydała! Muszę przyznać, że zaczęłam od cyklu z komisarzem Barnabą Uszkierem i to był strzał w dziesiątkę. Prawdziwe realia pracy polskiej policji zawarte w wydawałoby się niepozornej powieści. Później wpadła mi w ręce seria z nauczycielkami Julką i Alicją gdzie oprócz kryminalnych zagadek pojawił się humor co było dla mnie świetnym połączeniem. Gdy dowiedziałam się, że Agnieszka wydaje kolejną serię tym razem o Macieju Gromskim byłam zachwycona. Trzeba było zdobyć i przeczytać.
Maciej Bromski wraca do domu z wyjazdu służbowego. Oczywiście nic nie może być idealnie i po drodze łapie go awaria samochodu. Melduje się zatem w hotelu i postanawia przy okazji trochę odpocząć, a może i pozwiedzać okolicę - zależy ile czasu będzie trwała naprawa samochodu. Żeby przygód nie było za mało, Gromski odkrywa zwłoki. Staje się podejrzanym numer jeden, ale szybko udaje mu się wytłumaczyć i dać alibi. Za to sam staje się bardzo ciekawy kto i dlaczego zamordował. Siostra Macieja, która jest policjantką najpierw go łaja za wtrącanie się w sprawy policji, ale sama trochę mu podpowiada i pomaga poukładać elementy zagadki w jedną całość.
Kim jest morderca? Jakie miał motywy? Czy ofiar będzie więcej?
Musze przyznać, że opowiadanie wciąga od pierwszych stron i tylko żal, że jest ich tak niewiele. Może nie odczułabym tej małej ilości gdyby historia nie była tak dynamiczna i intrygująca. A tak to niestety człowiek razem z opowieścią nabiera rozpędu, daje się pochłonąć i nagle... koniec. To czekanie na kolejne opowiadanie jest zarówno nagrodą (będzie się działo dalej!), jak i karą, bo przecież można było od razu napisać jedną długą historię, a nie kilkanaście krótkich. Na ogromna pochwałę zasługuje główna postać czyli sam Maciej Gromski. Rozważny, inteligentny i ogarnięty mężczyzna, który wie czego chce. Jak na razie autorka nie ujawnia wad bohatera, więc nie wiemy czy karty odsłaniać będzie stopniowo czy może stworzyła postać idealną. Ja lecę do kolejnego opowiadania i Wam polecam to samo!
Okazuje się, że z Agnieszką Pruską jest mi zdecydowanie po drodze. Mam za sobą wszystkie jej książki jakie wydała! Muszę przyznać, że zaczęłam od cyklu z komisarzem Barnabą Uszkierem i to był strzał w dziesiątkę. Prawdziwe realia pracy polskiej policji zawarte w wydawałoby się niepozornej powieści. Później wpadła mi w ręce seria z nauczycielkami Julką i Alicją gdzie oprócz...
więcej Pokaż mimo to