-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński36
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant6
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na maj 2024Anna Sierant977
Biblioteczka
2021-12-20
2021-10-23
2021-09-19
2021-08-26
Pewnego rodzaju ciekawość poznania tematu obozów pracy i innych obudziła się we mnie w wieku szkolnym. Najpierw za sprawą "Opowiadań Borowskiego", a później "Innego świata" Herlinga-Grudzińskiego. Tych dwóch tytułów nie zapomnę nigdy. Właśnie tak zaczęła się moja "przygoda" z tą straszną i ciężką tematyką. Z każdą kolejną pozycją wmawiam sobie, że chyba czytałam już wszystko, co mogło mnie zszokować i teraz będę co najwyżej powielać tę wiedzę. Jakże się mylę za każdym razem, gdy w moje ręce trafia kolejny tytuł... "Treblinka '43. Bunt w fabryce śmierci", "Kobiety z bloku 10. Eksperymenty medyczne w Auschwitz", "Kukiełki doktora Mengele" to tylko część tego, co za mną, a lista przede mną wciąż otwarta i ogromna.
Dyhernfurth na Dolnym Śląsku to dzisiejszy Brzeg Dolny. To tam III Rzesza zbudowała jeden z najtajniejszych obozów, który zajmował się powstawaniem broni chemicznej. Broni, która miała zapewnić Hitlerowi szybkie zwycięstwo.
Autor, czyli Tomasz Bonek podzielił książkę na trzy części.
Pierwsza opowiada, jak doszło do odkrycia jednej z najbardziej śmiercionośnych substancji, która pierwotnie miała zwiększać wydajność uprawianego zboża oraz je chronić. Dowiadujemy się też, jak powstawała sama fabryka. Spółkę odpowiedzialną za nią nazwano Anorgana od nawozów organicznych, które rzekomo miały być tam produkowane.
Druga część to poznawanie samych więźniów. Autor przedstawił ich chwytające za serce historie przepełnione cierpieniem, mękami i tęsknotą za bliskimi, a nawet za ciepłym ubraniem czy gorącą strawą. Poniżani, gnębieni i wyzyskiwani do cna liczyli się z tym, że stamtąd nie ma powrotu. Tam umrą z głodu, z przepracowania, z zimna lub zabici przez Niemców. Jakby tego było, mało dzień w dzień musieli zmagać się ze skutkami ubocznymi substancji, przy których pracowali. Niejednokrotnie służąc za testerów, jak wygląda zatrucie, ile czasu potrzeba by umrzeć, czy da się podać odtrutką i jak duża musi być dawka...
Trzecia część to opisy procesów, poszukiwania zbiegłych zbrodniarzy, wymierzanie kar.
Książka niezwykle ciężka jak praktycznie każda w tej tematyce. Nie da się przejść obojętnie obok cierpienia innych ludzi. Cierpienia bezsensownego i niewyobrażalnie wielkiego. Czytanie wspomnień tych, co przeżyli, powoduje, że niejednokrotnie człowiek zastanawia się, czemu narzeka na własne życie... Może nie jest lekko, ale co oni mieli powiedzieć? Choć każda kolejna pozycja o wszelkiego rodzaju obozach czy eksperymentach będzie dla mnie za każdym razem równie bolesna, to wiem, że nie zaniecham czytania tej tematyki. "Chemia śmierci. Zbrodnie w najtajniejszym obozie III Rzeszy" poleciłabym każdemu, ale czy każdy da radę przez nią przejść, to już sprawa osobista.
P.S. Ocena poglądowa - dla mnie tego typu książki nie podlegają ocenie.
Pewnego rodzaju ciekawość poznania tematu obozów pracy i innych obudziła się we mnie w wieku szkolnym. Najpierw za sprawą "Opowiadań Borowskiego", a później "Innego świata" Herlinga-Grudzińskiego. Tych dwóch tytułów nie zapomnę nigdy. Właśnie tak zaczęła się moja "przygoda" z tą straszną i ciężką tematyką. Z każdą kolejną pozycją wmawiam sobie, że chyba czytałam już...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-08-12
Jeśli chodzi o Agnieszkę Pruską, to miałam okazję poznać ją już dość dawno temu, za sprawą serii o komisarzu Barnabie Uszkierze. Tak naprawdę to zakochałam się w niej głównie z jednego powodu. W prosty i szczery sposób ukazała prawdziwą pracę policji, czyli raporty, przesłuchania, znów raporty i ponowne wypytywanie albo już pytanych, albo nowych świadków/podejrzanych. Kiedy natrafiłam, więc na serię kryminalno-komediową tejże autorki poczułam, że jeśli mam polubić ten gatunek to tylko dzięki niej. Czy miałam rację?
Alicja i Julia od pewnego czasu spędzają wakacje we dwie z okresowym dojazdem ich mężczyzn. Dodatkowo ich wspólne wyjazdy jeszcze nigdy nie były nudne za sprawą ich szczęścia do znajdywania... zwłok! Tak, dobrze czytacie - zwłok! Czasami są nie do końca martwe, niekiedy niezbyt świeże, a innym razem lekko zmarznięte (kiedy wakacje zmieniają się w ferie zimowe). Co ciekawe w przygodach Ali i Juli nie namieszała nawet pandemia koronawirusa! Dziewczyny dobrze wiedzą, jak sprawić by zwykłe wakacje stały się pełne adrenaliny, zagadek i oczywiście zawierały... trupa!
Tym razem dwie nauczycielki (jak zawsze przypadkowo) trafiają na zwłoki mieszkańca Władysławowa. Jako niezwykle ciekawskie istoty po raz czwarty postanawiają spróbować rozwiązać zagadkę śmierci mężczyzny. Włączają tryb detektywek-amatorek i działają na własną rękę, niejednokrotnie narażając swoje zdrowie (czy życie też to już musicie sprawdzić).
Na chwilę obecną przeczytałam wszystkie książki Agnieszki Pruskiej. 5 tomów z komisarzem Barnabą, 4 tomy z Alą i Julką oraz 3 tomy z cyklu Sezon na zbrodnię. Co ciekawe czekam na każdą kolejną książkę Agnieszki Pruskiej, bo zakochałam się w jej piórze. Do czasu poznania dwóch nauczycielek połączenie kryminału z komedią nie bardzo mnie kręciło. Pamiętam kilka swoich podejść do Joanny Chmielewskiej - każde nieudane. Teraz po latach chcę spróbować powrotu, bo przyjaciółka powiedziała, że Agnieszka ma niezwykle podobne pióro (ja tego nie wyczułam, ale też dość szybko poddawałam się przy książkach Asi). Jak zwykle podczas przygód Alicji i Julii bawiłam się przednio, chociaż po raz pierwszy odniosłam wrażenie, iż autorka poszła w stronę naśmiewania się z innych, co mnie zaskoczyło (albo ja coś źle odbierałam). Mimo to moje serce nadal należy do pani Agnieszki i tylko czekam na kolejną powieść - nieważne czy komedię, kryminał czy opowiadania. Polecam, ale zachęcam do czytania chronologicznie zarówno jeśli chodzi o nauczycielki, jak i komisarza Uszkiera.
Jeśli chodzi o Agnieszkę Pruską, to miałam okazję poznać ją już dość dawno temu, za sprawą serii o komisarzu Barnabie Uszkierze. Tak naprawdę to zakochałam się w niej głównie z jednego powodu. W prosty i szczery sposób ukazała prawdziwą pracę policji, czyli raporty, przesłuchania, znów raporty i ponowne wypytywanie albo już pytanych, albo nowych świadków/podejrzanych. Kiedy...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-07-17
Antologie czy też inaczej zbiory krótkich (czasami dłuższych) utworów mają zarówno swoje plusy, jak i minusy. Zazwyczaj te kilka lub kilkanaście opowiadań łączy jakaś myśl przewodnia, temat, który przewija się w każdym z nich. Jeśli znamy jakichś autorów z takiego zbioru, to wiemy czego spodziewać się, chociaż po tych kilku z nich. Jeśli nie to czeka nas pozytywna niespodzianka lub wręcz przeciwnie. Z doświadczenia wiem, że w każdej antologii znajdę coś, co mnie zachwyci, ale też coś, co z trudem przeczytam, bo zupełnie mi nie podchodzi. To właśnie te wady i zalety. Jeśli ma się szczęście, to może nam się spodobać cały zbiór, jeśli nie to żadne opowiadanie. Jak było u mnie podczas czytania "Obscury 2"?
1. Agnieszka Pilecka - Zaradna piątka
2. Robert Ziębiński - Miłość
3. Paulina Rezanowicz - Czy nie boisz się chłopców takich jak my?
4. Michał Pleskacz - Ad profundis
5. Sandra Gatt Osińska - Malwina.
6. Maciej Szymczak - Nibylandia
7. Bartłomiej Fitas - Niebo w gębie
8. Flora Woźnica - Za wszelką cenę
9. Tomasz Siwiec - Mandragora
10. Adam Loraj - Coroczne spotkanie
11. Paulina Miękoś-Maziarska i Rafał Pietrzyk - Pocztówki z Ochrydy
12. Marcin Piotrowski - Boża larwa
13. Alicja Gajda - Swobodnym wieczorem na równej
14. Roland Hensoldt - Tkacz losu
15. Aneta Pazdan - Pomiędzy ciszą a Imagiem
16. Agata Poważyńska - Gdy dym przyćmił niebo
17. Robert Zawadzki - Tendencje realistyczne w kinie Istvana Tzary
Jak widzicie spis treści tytułami ani nie przeraża, ani nie intryguje. Można się spodziewać, że kryje się pod nimi wszystko lub nic. "Obscura 2" jako pierwszą historię proponuje "Zaradną piątką". Jak się okazuje skok na dość głęboką wodę, bo zaczyna się mocno i konkretnie. Niestety potem jest spadek napięcia, grozy i ekstremalnego ohydztwa, na jakie się szykowałam. Kilka opowiadań było po prostu byle jakich jeśli o mnie chodzi. Dodatkowo zupełnie mi tu nie pasowały, nie jako horror z prawdziwego zdarzenia. Jednak później znów jest kilka opowiadań, które momentami powodowały w mojej głowie myśl: "Dlaczego ja to w ogóle czytam?". Były to rasowe pełne ohydztwa, krwi i/lub przemocy historie. A jednak ich czytanie sprawiało mi pewnego rodzaju frajdę i satysfakcję.
Po skończeniu całej książki zaczęłam się zastanawiać, czym dla mnie tak naprawdę jest horror. Czy to ma być krew lejąca się na litry? Flaki rozciągnięte metrami po podłożu? Duchy, zjawy i nawiedzenia? Zombie, wampiry i inne nierealne postacie? Dotąd nie wiem, stąd takie antologie są super, bo można tu znaleźć szerokie ramy gatunku. Czy polecam? Oczywiście. Myślę, że każdy znajdzie tu coś dla siebie i będzie bardziej niż usatysfakcjonowany. Ja mam w planach zdobyć pierwszą część antologii i nadrobić zaległości.
Antologie czy też inaczej zbiory krótkich (czasami dłuższych) utworów mają zarówno swoje plusy, jak i minusy. Zazwyczaj te kilka lub kilkanaście opowiadań łączy jakaś myśl przewodnia, temat, który przewija się w każdym z nich. Jeśli znamy jakichś autorów z takiego zbioru, to wiemy czego spodziewać się, chociaż po tych kilku z nich. Jeśli nie to czeka nas pozytywna...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-06-20
2021-06-20
2021-06-20
2021-06-05
Gdyby ktoś spytał mnie czy wierzę w duchy, demony, UFO lub inne nadprzyrodzone "istoty" to nie odpowiedziałabym jednoznacznie. Dlaczego? Bo gdybym powiedziała, że wierzę to bym skłamała, a gdybym wybrała opcję, że jednak nie to też było by kłamstwo. Najnormalniej w świecie nie potrafię się zdecydować co począć z materią, której arkana staram się zgłębiać cały czas. O ile jeszcze duchy i wszelkiego rodzaju demony są mi w pewien sposób "bliższe", bo sporo książek o tym miałam okazję widzieć i czytać to z UFO mam nie po drodze. A jednak staram się czytać różne artykuły i książki, więc po ujrzeniu "Tajemnic Dolnego Śląska. ..." pomyślałam, że czemu by nie? Nie dość, że polska książka to jeszcze o naszych rodzimych ziemiach i niewyjaśnionych zjawiskach.
Publikacja stanowi unikalny zbiór - w większości nigdzie niepublikowanych – autentycznych relacji ludzi, którzy osobiście zetknęli się ze zjawiskiem UFO. Relacje dokumentalne podparte bogatą kartoteką zdjęciową, ilustracjami i grafikami wraz z oryginalnymi wypowiedziami świadków wprowadzają czytelnika w świat, w którym poukładana codzienność zostaje zaburzona zjawiskiem wykraczającym daleko poza wymiar zrozumienia. Ponad 20 lat zbierania relacji o obserwacjach UFO na terenie Dolnego Śląska przez autora książki kompletnie wypacza powszechnienie znany i starannie ugruntowany w mass mediach wizerunek UFO.
Czy opisane w książce liczne przypadki obserwacji UFO w Sudetach, okolicach Legnicy i Wrocławia są dowodem na ingerencje pozaziemskich sił? Kim - lub czym - jest ukrywająca się za UFO siła, która od wieków nawiedza wiele malowniczych zakątków Dolnego Śląska?
Kiedy czytałam umieszczony na okładce blurb, byłam podekscytowana tą książką i czułam, że muszę się z nią zapoznać. Śmiałam się, że ciągnęły mnie do niej nadprzyrodzone i niewyjaśnione siły. Niestety bardzo szybko mój zapał do niej opadł, a czytanie stało się wręcz męką. A wiecie, co jest najgorsze? Że w sumie ciężko mi powiedzieć dlaczego. Język autor ma naprawdę przystępny i ludzie, którzy dopiero stykają się z ufologią, na pewno wszystko zrozumieją. Ja niestety nie poczułam nawet odrobiny mięty do tej pozycji i okazała się ona jedną z naprawdę niewielu niedokończonych książek w moim dorobku. Nie zmienia to faktu, że tytuł zostaje ze mną i będę chciała ją doczytać w wolnych chwilach, nawet jeśli zajmie mi to dużo czasu. Znalazłam się w ogromnej kropce, jeśli chodzi o wystawienie oceny, gdyż danie niskiej tylko dlatego, że nie dałam rady jej skończyć czy też nie podpasowała mi książka sama w sobie jest głupie. Szczególnie że informacje zawarte w środku wydają się ciekawe i intrygujące, a tylko ja nie umiałam się do nich odpowiednio dobrać. Stąd też ocena dziś wyśrodkowana i pamiętajcie: Ja nikogo nie zniechęcam! Sama będę chciała dokończyć "Tajemnice Dolnego ...", więc nie wahajcie się zajrzeć do tej książki! I koniecznie podzielcie się swoimi wrażeniami! Może inny punkt widzenia pomoże mi podejść do tej książki jeszcze raz z całkowicie otwartym umysłem!
Gdyby ktoś spytał mnie czy wierzę w duchy, demony, UFO lub inne nadprzyrodzone "istoty" to nie odpowiedziałabym jednoznacznie. Dlaczego? Bo gdybym powiedziała, że wierzę to bym skłamała, a gdybym wybrała opcję, że jednak nie to też było by kłamstwo. Najnormalniej w świecie nie potrafię się zdecydować co począć z materią, której arkana staram się zgłębiać cały czas. O ile...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-05-03
Jennifer Hillier na polskim rynku pojawiła się dość niedawno za sprawą książki "Małe sekrety". Dobrze pamiętam blurb tej powieści i choć miałam ogromne chęci ją przeczytać, to do dziś tego nie zrobiłam. Jak zwykle brakuje czasu. Oczywiście przy kolejnej pozycji nie pozwoliłam już sobie na odłożenie jej na potem. Tym razem zdecydowałam, że albo od ręki, albo znów pójdzie na listę "chcę przeczytać" i nie doczeka się swojej kolejki, bo ten spis, zamiast się kurczyć, to wydłuża się i wydłuża. Gdy już miałam powieść w rękach i zaczęłam czytać, to stało się to, czego się bałam, a zarazem oczekiwałam... odpłynęłam.
Kiedy pewnego dnia nastoletnia Angela Wong, najpopularniejsza dziewczyna w szkole znika bez śladu, nikt nie ma pojęcia, co mogło się stać. Ani rodzice, ani Kaiser jej dobry kumpel, ani nawet Georgina jej najlepsza przyjaciółka. W grę wchodzi ucieczka, porwanie, wypadek... Jednak chyba nikt nie założył najgorszego.
Czternaście lat później ciało Angeli zostaje znalezione w lesie za domem Georginy. Kaiser, który w tej chwili jest policyjnym detektywem, nareszcie dowiaduje się, co tak naprawdę stało się tej koszmarnej nocy. Okazuje się, że szesnastolatka była ofiarą Dusiciela ze Sweetbay. Pod tym pseudonimem kryła się postać Calvina Jamesa, chłopaka i pierwszej wielkiej miłości Geo. Okazuje się, że ten mężczyzna na swoim koncie ma jeszcze trzy morderstwa innych kobiet. Dla wymiaru sprawiedliwości Calvin jest i będzie seryjnym mordercą, a jego ucieczka z więzienia wcale nie pomaga polepszyć o nim zdania.
Życie Georginy to same sukcesy. W wieku zaledwie trzydziestu lat została najmłodszym dyrektorem potężnej firmy, lada dzień ma brać ślub z bogatym narzeczonym, a dodatkowo jest niezwykle śliczną kobietą. Jednak wszystko się zmienia w ciągu kilku minut. Kiedy do jej pracy przychodzi policja z nakazem aresztowania, wie już wszystko. Wie, że to koniec z ukrywaniem koszmarnego sekretu sprzed lat.
Problem w tym, że Geo zostaje skazana ledwie na pięć lat więzienia! Tylko za pomoc w ukryciu się mordercy i mało kto akceptuje ten wyrok.
Dlaczego Georgina dostała tak mały wyrok? Czy zeznała przed sądem wszystko? Czy na pewno sekrety sprzed lat ujrzały światło dzienne? Kim tak naprawdę jest Calvin? Czy Geo naprawi krzywdy, jakie wyrządziła?
Muszę przyznać, że czytając tę powieść, przypomniała mi się czytana prawie siedem lat temu książka "Za młoda na śmierć", która opowiadała o bardzo podobnym morderstwie. Różnica była taka, że ona była na faktach. Jednak nie mogłam pozbyć się tego skojarzenia prawie do końca. Cieszył mnie fakt, że tu mam fikcję literacką i mogłam sobie wmawiać, że możemy wymyślić, co tylko nam się podoba. A jednak ta myśl, że do takich rzeczy dochodzi również w prawdziwym życiu, mnie dobijała. Przez te skojarzenia ciężko mi tę książkę ocenić. Byłam tak wciągnięta w historię, że nie byłam chyba do końca świadoma ewentualnych błędów (nie licząc faktu, że czytałam egzemplarz recenzencki przed korektą), nie złapałam się na tym, by coś w stylu autorki mi nie pasowało. Po prostu czytałam i mknęłam do przodu, by poznać tę historię do końca. Polecam Wam ten tytuł, a jeśli macie mocne nerwy to ten wspomniany opisujący historię na faktach również.
Jennifer Hillier na polskim rynku pojawiła się dość niedawno za sprawą książki "Małe sekrety". Dobrze pamiętam blurb tej powieści i choć miałam ogromne chęci ją przeczytać, to do dziś tego nie zrobiłam. Jak zwykle brakuje czasu. Oczywiście przy kolejnej pozycji nie pozwoliłam już sobie na odłożenie jej na potem. Tym razem zdecydowałam, że albo od ręki, albo znów pójdzie na...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-05-15
Gdy zasiadałam do tej, pozycji byłam pewna, że to swego rodzaju kontynuacja książki, którą czytałam już spory czas temu, a gdzie również uprowadzono dwie siostry. Po dokładniejszym zapoznaniu się z blurbem trochę się zdziwiłam, że to jeszcze inna historia i że o niej nie słyszałam! Ja, miłośniczka (tak, wiem, jak to zabrzmi) wszelkich tragedii, morderstw, porwań i innych koszmarów! Nie było więc szans, bym darowała sobie przeczytanie tego tytułu. Musiałam znaleźć czas by usiąść i zaliczyć ją w jak najkrótszym czasie, gdyż tego typu książek nie lubię rozciągać na długie wieczory. Czuję wewnętrzny mus czytania i poznania całej zawartości takich pozycji.
Jeden z kwietniowych dni w 1975 roku był dla rodziców Katheriny i Sheili Lyon najgorszym w ich życiu. Ich córki przepadły bez wieści jak gdyby nigdy nic. Na przedmieściach Waszyngtonu w jednym z centrów handlowych ktoś wywabił dwie dziewczynki, dziesięcio- i dwunastoletnią. Śledztwo utknęło w miejscu, nie znaleziono ani sióstr, ani ich ciał. Zdarzenie uznano za niewyjaśnione i choć wielu policjantów wracało do tej sprawy wielokrotnie, to nie udało im się posunąć ani o krok do przodu. Dopiero w 2013 roku, czyli po prawie 40 latach znalazł się jeden zdeterminowany policjant, który się nie poddał. Drążył i szukał, bo czuł, że gdzieś jakiś ślad musi być. Miał rację... Zwykły protokół przesłuchania jednego z rzekomych świadków daje mężczyźnie do myślenia. Mało tego okazuje się nitką, która doprowadzi to kłębka.
Ta książka zdecydowanie zbyt często frustruje i irytuje, a boli to tym bardziej że policjanci muszą to przeżywać praktycznie na co dzień. W przypadku tej książki jest to jednak o tyle duża zaleta, że pokazuje nam prawdziwe oblicze pracy funkcjonariuszy, a nie filmowe "pitu, pitu", gdzie sprawa rozwiązana jest w ciągu jednej dniówki! To wspaniały, a zarazem przerażający obraz tego, w co grają podejrzani (będąc przesłuchiwanym 10 razy, 9 razy zmieniają wersję swoich zeznań), ile cierpliwości muszą mieć w sobie policjanci oraz ile pomysłów, jak podejść daną osobę, by wyciągnąć z niej jak najwięcej.
Po skończeniu i odłożeniu "Ostatniego tropu. Tajemnica..." pozostaniemy rozdrażnieni, zirytowani i wzruszeni jednocześnie. Będziemy czuć frustrację przez wzgląd na to jak długo i w jakim stylu ciągła się ta historia i pewnego rodzaju radość dzięki zakończeniu. Bezuczuciowy, wręcz zimny tekst sprawi, że czytanie nie będzie łatwością ani przyjemnością, ale nie jest to kwestia warsztatu autora, lecz lecz realizmu codziennej pracy funkcjonariuszy.
Gdy zasiadałam do tej, pozycji byłam pewna, że to swego rodzaju kontynuacja książki, którą czytałam już spory czas temu, a gdzie również uprowadzono dwie siostry. Po dokładniejszym zapoznaniu się z blurbem trochę się zdziwiłam, że to jeszcze inna historia i że o niej nie słyszałam! Ja, miłośniczka (tak, wiem, jak to zabrzmi) wszelkich tragedii, morderstw, porwań i innych...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-05-22
Czasami miewam chęci przeczytać coś całkiem z innej beczki niż na co dzień. Dlatego, gdy dostałam propozycję przeczytania i zrecenzowania "Miłości na wariackich papierach" nie zastanawiałam się długo. Sama notatka z tyłu książki spowodowała, że ślinka mi napłynęła do ust, a chęć zaliczenia tytułu była ogromna. Zapowiadała się lekka i zabawna historia, więc to coś zupełnie innego niż to z czym zmagam się na co dzień. Szczególnie że aktualnie potrzebowałam czegoś na poprawę humoru i oderwanie się od swojej własnej codzienności.
Czy ktokolwiek z Was zastanawiał się nad tym, co by było gdyby przez przypadek trafił do szpitala psychiatrycznego? Jeśli na to pytanie odpowiedzieliście "nie" to podobnie jak ja.
Jednak bohaterka powyższej książki, choć też nigdy o tym nie myślała, to jednak właśnie coś takiego jej się przytrafiło. Mało tego, okazało się, że jest naprawdę poważnie chora na umyśle (tylko czy na pewno?!).
Zosia od zawsze była roztrzepaną i zwariowaną dziewczyną. Wydawałoby się, że nie było to powodem do większego niepokoju. Niestety pewnego dnia za sprawą swojego chronicznego pecha zostaje "obezwładniona" przez ratowników medycznych i wywieziona do szpitala psychiatrycznego, gdzie ląduje na oddziale z poważnymi zaburzeniami psychotycznymi. Według niej osobą odpowiedzialną za tą sytuację jest jej najlepsza przyjaciółka. Tylko dwie osoby wierzą w to, że Zofia jest zdrowa, a ta cała sytuacja to jedna wielka pomyłka. Pierwszą z nich jest jej kolega z pracy, w którym przy okazji kobieta się podkochuje, a drugim pacjent Fryderyk, który twierdzi, że też jest zdrowy, a na ratunek przybędzie mu... FBI!
Zofia zmęczona tym wszystkim faktycznie nadwyręża swoją równowagę psychiczną, a niechciana i krępująca sława, jaką przyniósł jej pobyt w "wariatkowie" nie pomagają w tym by chroniczny pech i fatalne zbiegi okoliczności dały jej spokój.
Czy Zosi uda się pokonać karmicznego pecha? Czy uda się odkręcić całą sytuację z pobytem na oddziale psychiatrycznym? Czy kobieta ma szansę na szczęśliwy związek z mężczyzną, w którym podkochuje się już od jakiegoś czasu?
Powiem Wam szczerze, że wielu rzeczy spodziewałam się po tej pozycji, ale chyba nie tego, co faktycznie dostałam! Dawno nie bawiłam się tak dobrze podczas czytania książki! Mało tego momentami było mi naprawdę szkoda głównej bohaterki, bo odnosiłam wrażenie, że wszystko, co złe i pechowe przytrafia się właśnie jej! Tyle, że z doświadczenia wiem, że są osoby, które ściągają na siebie tyle pecha, ile tylko się da. Polecam książkę każdemu, kto chce zapoznać się z historią inną niż to, co najczęściej dostajemy na rynku. Osobiście jeszcze nie natknęłam się na podobną tematykę i ogromnie się cieszę, że dostałam ją od własnej rodaczki!
Czasami miewam chęci przeczytać coś całkiem z innej beczki niż na co dzień. Dlatego, gdy dostałam propozycję przeczytania i zrecenzowania "Miłości na wariackich papierach" nie zastanawiałam się długo. Sama notatka z tyłu książki spowodowała, że ślinka mi napłynęła do ust, a chęć zaliczenia tytułu była ogromna. Zapowiadała się lekka i zabawna historia, więc to coś zupełnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-10
"Sowniki" to debiutancka powieść Kamili Bryksy. Autorka postanowiła w swojej książce odmalować klimat małego, podlaskiego miasteczka, gdzie wszyscy się znają, a jednocześnie sami przed sobą ukrywają wszystko, co tylko się da. Tak naprawdę to był jeden z powodów, po których sięgnęłam po tę książkę. Lubię historie, gdzie ludzie mają swoje sekrety, które wychodzą na wierzch wraz z toczącą się akcją. Mam takich powieści już kilka za sobą i jedne były mniej, a drugie bardziej udane. Jednak tematyka nadal wciąga mnie na tyle, że szukam jej dalej w innych tytułach. Dodatkowo wpisanie tytułu na listę bestsellerów też nie była tu obojętna.
Bernard znajduje się na życiowym zakręcie. Utrata żony w wyniku potrącenia samochodem, a dodatkowo utrata pracy powoduje, że nie ma w zasadzie nic do stracenia. Dochodzi do wniosku, że może tylko coś zyskać, jeśli pojedzie do Sowników. Małego miasteczka, z którego pochodziła Weronika. Chce w końcu lepiej poznać rodzinę zmarłej żony, a także zobaczyć gdzie się wychowała, bo sama nie chciała, ani kontaktu z siostrą i ojcem, ani tym bardziej wycieczek do rodzinnej miejscowości. Mężczyzna chce znów poczuć się blisko niej i jest pewny, że to idealny pomysł. Dlatego z dnia na dzień pakuje kilka swoich rzeczy i wyjeżdża z Białegostoku.
Pojawienie się Bernarda w miasteczku budzi niepokój, ale i zaciekawienie. Mimo to lokalni mieszkańcy opowiadają mu historię zaginięć kobiet, które wstrząsnęły nimi dogłębnie. Mężczyzna zaczyna podejrzewać, że Weronika trzymała go z daleka nieprzypadkowo. Coraz częściej zastanawia się, czy znał swoją żonę, tak dobrze, jak mu się wydawało i czy ta wycieczka to był dobry pomysł.
Czego dowie się Bernard? Czy Weronika była z nim całkowicie szczera? Czy chęć poznania rodziny swojej żony nie obróci się przeciwko niemu?
Muszę przyznać, że dawno nie czytałam polskiej książki, która wciągnęłaby mnie praktycznie od pierwszych stron. Coś niesamowitego. Prawie cały czas coś się dzieje i czytelnik nie ma chwili na odpoczynek. Dynamika na wysokim poziomie, przyjemny styl, a przede wszystkim odkrywanie tajemnic niejednej, a wielu osób jest w tej powieści czymś niesamowitym. Przyznam, że długo nie mogłam uwierzyć, że ta książka jest debiutem. Kamila Bryksy zdecydowanie powinna iść w tym kierunki i pisać, pisać i jeszcze raz pisać. Ja w każdym razie czekam na kolejne tytuły i to oby szybko!
"Sowniki" to debiutancka powieść Kamili Bryksy. Autorka postanowiła w swojej książce odmalować klimat małego, podlaskiego miasteczka, gdzie wszyscy się znają, a jednocześnie sami przed sobą ukrywają wszystko, co tylko się da. Tak naprawdę to był jeden z powodów, po których sięgnęłam po tę książkę. Lubię historie, gdzie ludzie mają swoje sekrety, które wychodzą na wierzch...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-10
Od dnia powstania tego bloga obiecałam sobie, że będę szczera ze swoimi czytelnikami. Szczera pod względem wrażeń, uczuć i emocji, jakie będą mi towarzyszyć przy czytaniu każdego kolejnego tytułu. Jest jednak jeszcze jedna rzecz, przy której warto byłoby nie kłamać. Mianowicie wybór książek. Prawdą jest, że dość często mimo wieku (tak, tak mam już "3" z przodu) sięgam po książki młodzieżowe. Problem w tym, że ostatnio naszło mnie na te dla jeszcze młodszych! Może to kwestia tego, że z maluchami spędzam naprawdę dużo czasu, a może tego, że im jestem starsza, tym młodziej chciałabym się poczuć... Nie wiem, ale wiem co inne! Seria o Magicznym Drzewie marzyła mi się od dawna, śledziłam każdy kolejny wydany tytuł. W końcu powiedziałam sobie: "Dość!". Dlaczego mam tylko do nich wzdychać i patrzeć tęsknym wzrokiem skoro mam prawo przeczytać te książki jak każde inne! No i zrobiłam to... Zdobyłam, usiadłam i przeczytałam z zapartym tchem. Jak wrażenia?
Julka to dziewczynka, która niestety musiała zmienić szkołę. W przypływie złości i rozgoryczenia z tegoż powodu postanawia zemścić się na kolegach i koleżankach z klasy i szkoły za to, jak ją traktują. Za pomocą magicznego atramentu napisała życzenie, którego bardzo szybko pożałowała. Niestety z dwóch powodów było już za późno. Raz, że Julce skończył się atrament, by odwołać czary, a dwa, że zbyt dużo czasu zajęło jej zrozumienie co, tak naprawdę zrobiła. Mało tego wszystko obraca się przeciwko Julii! Najpierw dziewczynka traci głos, potem zmienia się jej wygląd, później... No właśnie! Dla ciekawskich powiem, że to dopiero początek tego, co spotka nastolatkę. Na pomoc ruszy jej Kajetan oraz pies Budyń. Dodatkowo dziewczynka pozna kogoś, kto stanie się jej przyjacielem i również przysłuży się w uratowaniu Julki i nie tylko.
"Bohaterowie Magicznego drzewa. Stwór" to, jak zobaczycie na wstępie już drugi tom z tego cyklu. Autor stworzył go równocześnie z cyklem o Magicznym Drzewie, który powstał jako pierwszy, a różni się tym, że konkretny tytuł opowiada o losach i przygodach jednego z bohaterów wydanego wcześniej cyklu. Obie serie można czytać niezależnie od siebie, gdyż na końcu książek mamy fajne skrótowe informacje kto jest kim i skąd się tak naprawdę wziął. Przyznam Wam się, że warto było obudzić w sobie dziecko, a dzięki posiadaniu dwóch bratanków dane mi będzie poznać inne części, bohaterów i ich losy. Patrząc z mojego punktu widzenia nigdy nie jesteśmy za starzy by przeczytać bajkę dla najmłodszych Co prawda zawsze można się nie przyznawać, że to robimy, ale po co skoro to taka przednia zabawa? Ja zachęcam tych młodych i tych "odrobinę" starszych by usiedli i zobaczyli jak to jest być dzieckiem, które walczy z gigantami, dinozaurami czy smokami! Podróżuje dzięki Dra-Kuli, rozmawia z jedynym mówiącym po ludzku psem Budyniem czy spełnia życzenia dzięki magicznemu atramentowi! Nic tylko oddawać się przyjemności czytania!
Od dnia powstania tego bloga obiecałam sobie, że będę szczera ze swoimi czytelnikami. Szczera pod względem wrażeń, uczuć i emocji, jakie będą mi towarzyszyć przy czytaniu każdego kolejnego tytułu. Jest jednak jeszcze jedna rzecz, przy której warto byłoby nie kłamać. Mianowicie wybór książek. Prawdą jest, że dość często mimo wieku (tak, tak mam już "3" z przodu) sięgam...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-02-01
www.swiatmiedzystronami.blogspot.com
Mam takie momenty, kiedy trafiam na książkę, którą po prostu muszę przeczytać. "Niedługie życie" należy właśnie do tej kategorii. Co ciekawe to nie było dokładnie tak, że zobaczyłam, przeczytałam blurb i zaświeciło się światełko z napisem "must have". Nawet jak zaczęłam czytać, to coś we mnie wręcz krzyczało: odłóż to i bierz się za coś innego. I nie dlatego, że było tak "źle", lecz dlatego, że było tak ciężko i boleśnie. Dlatego, że łzy ciekły strumieniami, a serce krajało się zarówno z powodu dzieci, jak i ich rodziców. Choć bardzo tego nie lubię, to dziś posłużę się opisem z okładki.
"Nikt nie chce tej książki przeczytać. Nikt nie chce być bohaterem tych powieści. Nikt nie chce słuchać o tym, jak wygląda życie śmiertelnie chorego dziecka. Nikt nie chce uwierzyć, że decyzja o urodzeniu takiego dziecka wcale nie jest tą najtrudniejszą. I nikt nie chce wyobrażać sobie podejmowania tej ani kolejnej - kiedy i w jaki sposób pozwolić swemu dziecku odejść. Byłoby lepiej, gdyby ta książka nie musiała być nigdy napisana. [...] To jednak książka nie tylko o życiu między domem a szpitalem, o znieczulicy systemu, ale również o dobrych ludziach, którzy są obok. To książka o bohaterach."
To, co przeczytaliście powyżej to czysta prawda. Przetoczyłam te słowa tylko dlatego, że czuję, jakby zostały wyjęte z moich ust. Gdy zasiadałam do tej pozycji, dobrze wiedziałam, że będzie niezwykle trudno przez nią przebrnąć. Z drugiej strony z moim stażem chorobowym i szpitalnym domyśliłam się, czego mogę się spodziewać. To, co niezwykle mi się spodobało (jeśli mogę użyć takiego określenia w przypadku takiej tematyki) to fakt, iż nareszcie ktoś poruszył temat nie chorób onkologicznych u dzieci, z którymi w książkach spotkać można się dość często, a chorób letalnych.
Jest to moje pierwsze spotkanie z tego rodzaju literaturą i choć było ono niezwykle przykre i przejmujące, to wiem, że nie było ostatnie. Przedstawione w "Niedługim życiu" wywiady z rodzicami dzieci śmiertelnie chorych, trafiają w najczulsze punkty ludzkich emocji. Ciężko odnieść mi się do decyzji podejmowanych przez rodziców, gdyż sama nie jestem matką. To, że obecnie mam swój punkt widzenia nie oznacza, że on się nie zmieni, gdy zajdę w ciążę i stanę przed podobnymi dylematami co oni.
Mogę się jednak wypowiedzieć jako osoba zmagająca się z chorobą przewlekłą, że nie życzę nikomu żadnych problemów zdrowotnych. Nie ważne czy mniejszych, czy większych, błahych czy poważnych. Każde bowiem zatruwają nam życie i spokój ducha. Dodatkowo często nie tylko nam, ale i bliskim. Prawda jest taka, że nigdy nie chciałabym przeżyć tego, co przeżyli moi rodzice, gdy zachorowałam 23 lata temu, gdy 3 razy byłam na intensywnej terapii... A przecież do 8 roku życia byłam normalnym zdrowym dzieckiem. Oni nie mieli możliwości "przygotowania" się do tego, że coś z ich dzieckiem będzie nie tak... W każdym razie okazało się, że albo jestem cholernie uparta i waleczna, albo miałam niebywałe szczęście, że mogę z Wami dzisiaj dzielić się wrażeniami na temat kolejnych książek, które pochłaniam.
Wracając zaś do tematu "Niedługiego życia" to, jak widzicie, nie jest to, klasyczna recenzja, bo nie da się tak po prostu usiąść i napisać co się myśli o takiego rodzaju literaturze. Mnie ciężko ująć w słowa wrażenia, jakie na mnie wywarła. Niby natłok emocji jest, ale gdy chcę to ubrać i opisać to nie potrafię. Książka na pewno nie jest dla wszystkich, ale jeśli się zdecydujesz, to mogę tylko powiedzieć, że musisz przygotować się na łzy, mieć obok siebie pudełko chusteczek i mimo wszystko trochę samozaparcia, by przetrwać całą pozycję. Ja na początku byłam pewna, że odłożę ją po dwóch wywiadach i faktycznie odłożyłam. Doszłam do siebie, a potem usiadłam i powiedziałam sobie: dasz radę, bo wiele w życiu widziałaś, sporo przeszłaś, więc kto jak nie ty? No i udało się, że tak powiem. Druga sprawa, że książka wręcz zmusza nas do zastanowienia się nad życiem i śmiercią. To niezwykle odważna pozycja, patrząc na burzę, jaka trwa aktualnie wokół kobiet i ich wolności. Ciężko powiedzieć czy polecam tę pozycję, bo na pewno nie jest ona wskazana osobom wrażliwym, jak i kobietom w ciąży. Jednak na własną odpowiedzialność przeczytać może każdy, w końcu nikt nie zmusza nikogo do jej kończenia...
Ocena poglądowa, bo jak dla mnie tego typu literatura nie podlega ocenie.
www.swiatmiedzystronami.blogspot.com
Mam takie momenty, kiedy trafiam na książkę, którą po prostu muszę przeczytać. "Niedługie życie" należy właśnie do tej kategorii. Co ciekawe to nie było dokładnie tak, że zobaczyłam, przeczytałam blurb i zaświeciło się światełko z napisem "must have". Nawet jak zaczęłam czytać, to coś we mnie wręcz krzyczało: odłóż to i bierz się za coś...
2021-01-27
Z Louise Candlish miałam okazję poznać się w ubiegłym roku za sprawą jej innej powieści pt. "Na progu zła". Muszę przyznać, że przepadłam, czytając tamtą książkę, stąd też nie zastanawiałam się długo czy sięgać po kolejną. Szczególnie gdy zobaczyłam tematykę. W końcu uciążliwy sąsiad to dość pospolity temat do rozmów i chciałam zobaczyć co autorka na ten temat "powie" w swojej nowej pozycji. Tym razem wyparłam z głowy to, że autorka do niedawna królowała jako twórczyni literatury stricte kobiecej. Czułam, że sobie poradzi.
Kto z nas nie marzy o domku w uroczej dzielnicy domków jednorodzinnych, gdzie sąsiedzi tworzą iście sielankową wspólnotę? Kto nie marzy o uczuciu, że mieszka wśród przyjaciół i rodziny, że może wypuścić dzieci na podwórko, nie martwiąc się, że coś im grozi? O tym, by sąsiadowi móc pod opiekę oddać zarówno dom, jak i psa, a nawet dziecko? To chyba marzenie, jeśli nie każdego to wielu z nas.
Tak właśnie żyło się ludziom na Lowland Way. Wspólne spotkania, niedziele dla dzieci, oddawanie pod opiekę maluchów czy czworonożnych pupili. Istna sielanka, która niestety legła w gruzach z dnia na dzień. Do jednego z domów wprowadza się nielicząca się z nikim para. Darren i Jodie mają gdzieś zasady, jakie ustalili między sobą mieszkańcy ulicy. Żyją swoim życiem, rządzą się swoimi prawami i w nosie mają swoje obowiązki i prawo innych. Stają się jednymi z najuciążliwszych sąsiadów, z jakimi kiedykolwiek mieli do czynienia mieszkańcy Lowland Way. Muzyka w ich domu dudni na cały regulator, nawet w nocy. Na podwórku odbywa się handel używanymi samochodami, a na całej ulicy popostawiali auta, które czekają na naprawę lub sprzedaż i nie baczą na to, że miejsce należy się każdemu mieszkańcowi. Dodatkowo Darren prowadzi nieudolny remont, a postawione przez niego rusztowanie zagraża nie tylko jemu, ale i mieszkającym nieopodal Anthowi i Em Kendallom.
Miarka się przebiera, kiedy pewnego dnia dochodzi do tragedii, która wstrząsa lokalną społecznością. Podczas gdy policja bada sprawę, mieszkańcy ulicy zaczynają się dzielić. Zaczynają padać oskarżenia i nie potrzeba wiele czasu, by odkryć, że każdy z mieszkańców ma coś do ukrycia. Mało tego zrobią wiele, by ich sekrety nie wyszły na jaw. Jednak jest coś, co łączy wszystkich. Zwierają szyki i jak jeden mąż uważają, że winny jest Darren Booth. Niestety jest jeden i to duży problem - policja im nie wierzy.
Autorka przedstawia nam kilku mieszkańców z Lowland Way. Mamy możliwość poznania każdego z nich, ale jak się okazuje w dość wyidealizowany sposób. Kiedy dochodzi do kulminacyjnego momentu, mury zbudowane wokół każdego z nich zaczynają się kruszyć, a tajemnice powoli wychodzą na wierzch. Minusem jest to, że trzeba uzbroić się w cierpliwość, nim akcja w książce w ogóle się zacznie rozwijać. Potem, gdy już do tego dochodzi, człowiek wciąga się w powieść, snuje domysły, szuka winnego i stawia oskarżenia. Wszystko wygląda obiecująco i logicznie, ale czy na pewno? Czy faktycznie każdy jest tym, za kogo się podaje? Czy czarne musi być czarne, a białe białe? Gdzie miejsce na odcienie szarości?
Momentami wiało nudą, momentami było niesamowicie ekscytująco. Jednak całokształt powieści wypada gorzej niż w przypadku "Na progu zła". Tu miałam problem z językiem i stylem. Jakby coś się zmieniło i to niestety na gorsze. Dodatkowo przyznam szczerze, że po raz pierwszy wykonałam sobie ściągę bohaterów, bo miałam problem z zapamiętaniem, kto z kim jest i gdzie mieszka. Może to kwestia mojego roztargnienia i problemów zdrowotnych, a może faktycznie autorka zbyt chaotycznie ich przedstawiła. Oceniając całokształt, mogło być lepiej, a pomysł można było zdecydowanie lepiej wykorzystać. Zabrakło mi "tego czegoś" i czuję się rozczarowana. No i zakończenie, które albo wydaje się bezsensowne, albo daje możliwość napisania dalszego ciągu historii...
Z Louise Candlish miałam okazję poznać się w ubiegłym roku za sprawą jej innej powieści pt. "Na progu zła". Muszę przyznać, że przepadłam, czytając tamtą książkę, stąd też nie zastanawiałam się długo czy sięgać po kolejną. Szczególnie gdy zobaczyłam tematykę. W końcu uciążliwy sąsiad to dość pospolity temat do rozmów i chciałam zobaczyć co autorka na ten temat...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-07
Książkę miałam okazję czytać już dość dawno temu, patrząc na moje tempo, ale na pewno szybko jej nie zapomnę. Blurb z tylnej okładki przyciąga uwagę i to dość mocno. Dodatkowo miewam okresy, kiedy interesują mnie lata moich urodzin (bardziej przed, niż po), a ta powieść idealnie wpasowuje się w te czasy. Dodatkowo nie mogę pominąć faktu, że coraz częściej jako wzrokowca przyciągają moją uwagę okładki. Muszę przyznać, że aktualnie są one naprawdę ciekawe, a dodatkowo bywają albo tajemnicze, albo intrygujące, albo na tyle skromne, że wydają się wręcz nie pasować do ilości rzeczy, które według opisu mają się mieścić w książce.
Grudzień, rok 1981.
Minęło zaledwie kilka dni od ogłoszenia stanu wojennego i ludzie dopiero uczą się jak zaplanować codzienne życie, by zdążyć do domu przed godziną milicyjną. Pewne młode małżeństwo również robi wszystko by nie zostać złapanym poza domem. Wyjeżdżają autem od znajomych, którzy mieszkają naprawdę blisko. Trzeba przejechać tylko jeden przejazd kolejowy... Niestety tu szczęście się kończy. Dochodzi do tragicznego wypadku, w którym jak wszystko wskazuje, giną zarówno kierowca, jak i pasażerka samochodu, w który uderzył pociąg. Milicja bada sprawę niezwykle pobieżnie i okoliczności zdarzenia tak naprawdę nigdy nie zostały wyjaśnione.
Grudzień, rok 1997.
Pewnego późnego zimowego wieczoru, malarka Ewelina wychodzi z domu na spacer. Jak gdyby nigdy nic nogi prowadzą ją w stronę przejazdy kolejowego, do którego ma dość blisko. Spotyka tam tajemniczą kobietę błąkającą się po torach kolejowych, tak jakby kogoś szukała. Ewelina nawet nie zauważa, w którym momencie nieznajoma znika w śnieżnej zawierusze. Po powrocie do domu coś nie daje jej spokoju i postanawia namalować z pamięci portret tejże kobiety. Kilka dni później podczas sylwestrowego spotkania ze znajomymi goście oglądają jej obraz. Jedna osoba, która z zawodu jest policjantem, dostrzega w nim coś więcej, niż niezwykle realistyczny portret. Mężczyzna jest pewien, że Ewelina namalowała kobietę, którą kiedyś już widział i to w... policyjnej kartotece! Jednak nie to jest zadziwiające, a fakt, że namalowana nieznajoma od szesnastu lat... nie żyje.
Kocham książki, które wciągają od pierwszych stron, a nie dopiero na kilka kartek przed końcem. Uwielbiam, kiedy coś się w nich dzieje. Cenię, kiedy autor/autorka dają z siebie tyle, ile mogą, by przyciągnąć czytelnika. Czy Ewa Grocholska spełniła te "życzenia"? Owszem. To jedna z tych książek, które były dla mnie swego rodzaju ruchomymi piaskami. Co planowałam ją odłożyć, to ona wołała, że jeszcze strona, jeszcze rozdział... No i w pewnym momencie się skończyła, zostawiając mnie w osłupieniu, co może człowiek człowiekowi zrobić. Jakie tajemnice może skrywać. Dodatkowo postanowiłam poznać autorkę lepiej, sięgając po jej obyczajowe pozycje z serii o Paryżu i jednego jestem pewna. Pani Ewo to kryminały i książki psychologiczne są Pani światem! Chcę więcej, a Was zachęcam do przeczytania "Uprowadzonego życia".
Książkę miałam okazję czytać już dość dawno temu, patrząc na moje tempo, ale na pewno szybko jej nie zapomnę. Blurb z tylnej okładki przyciąga uwagę i to dość mocno. Dodatkowo miewam okresy, kiedy interesują mnie lata moich urodzin (bardziej przed, niż po), a ta powieść idealnie wpasowuje się w te czasy. Dodatkowo nie mogę pominąć faktu, że coraz częściej jako wzrokowca...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-09-12
www.swiatmiedzystronami.blogspot.com
Minęło naprawdę sporo czasu między usłyszeniem o Ilarii a przeczytaniem jej pierwszej powieści "Kwiaty nad piekłem". Niestety zasługą tego jest chroniczny brak czasu na kolejne książki. Jednak jeśli coś ewidentnie przypadnie mi do gustu, to robię wszystko by ciągnąć dalej, szczególnie jeśli do czynienia mam z cyklem, a nie pojedynczymi pozycjami. Także, "Śpiąca nimfa" również musiała w końcu trafić w moje ręce i tak też się stało. Pierwszą część o komisarz Battagli pamiętam aż za dobrze. To były moje prywatne ruchome piaski, które wciągały do ostatniej strony. Czy "Śpiąca nimfa" także mnie pochłaniała?
Teresa Battaglia to komisarz z ogromnym stażem i doświadczeniem. Widziała już naprawdę wiele, choć ostatnie śledztwo uświadomiło jej, że nie ma prawa mówić, że wszystko. Tym razem przedmiotem śledztwa okazuje się...obraz. Chodzi o portret przepięknej kobiety, który został namalowany przez partyzanta podczas ostatnich dni II wojny światowej. Obraz, który namalowany jest intrygującą czerwienią, skrywa jednak niebywałą i szokującą tajemnicę. Został on namalowany ludzką krwią, krwią prosto z serca ofiary.
Pytanie brzmi, kim była ofiara, a kim "artysta"? Czy możliwe jest, by autor dzieła zabił tylko po to, by uwiecznić piękno młodej kobiety?
Battaglia i jej współpracownicy nie mają praktycznie żadnych śladów. Dysponują tylko obrazem. Nie ma ciała, nie ma śladów, ale jest krew. To ona prowadzi komisarz i jej podwładnego Mariniego do doliny Resia. Surowej krainy wśród gór w północno-wschodniej części Włoch. I tak krok po kroku zaczynając od jednego tropu, potem doliny i dzięki rozmowom z kolejnymi ludźmi śledztwo nabiera kształtu. Zaczynają pojawiać się osoby, które coś pamiętają, coś wiedzą, ale wolą milczeć... Jest ktoś, kto zrobi wszystko, by tajemnica nie ujrzała światła dziennego. Determinacja tego kogoś zaskoczy chyba wszystkich.
W największych tarapatach znajdzie się jednak sama Teresa. Jej choroba postępuje, a nie chce nikomu o niej powiedzieć. Ukrywanie powoduje, że zeszyt, który był jej prawą ręką, znika i grozi demaskacją jej ułomności... Marini zaś z jednej strony chce wspierać Battaglię, ale z drugie sam zmaga się z nie lada problemami i to natury niezwykle osobistej.
Jak potoczą się ich losy? Kto komu w ostateczności będzie pomagał? Czy będzie im dane uratować się nawzajem? Kim będzie osoba, która pomoże im w śledztwie i nie tylko?
Książka niestety nie była tak porywająca, jak jej pierwsza część. Potrzebowałam sporo czasu na wciągnięcie się w akcję, a niestety za połową było już chyba tylko gorzej. Dodatkowo nie potrafię uwierzyć, że nikt z bliskich współpracowników nie widzi problemów, z jakimi zmaga się komisarz Battaglia. Jest zostawiona sama sobie, każdy ją słucha jak Boga jedynego, a ona nawet przez sekundę nie pomyśli jakie zagrożenie stwarza dla współpracowników. To mi się bardzo nie podobało i spowodowało, że książkę odbierałam dość nieprzyjaźnie. Mimo to, jeśli autorka wyda kolejną, chcę po nią sięgnąć. Gdyby tylko wróciła poziomem do "Kwiatów nad piekłem" to myślę, że zniosłabym samowolkę pani komisarz i jej rządy na komisariacie (i nie tylko). Jeśli planujecie czytać to koniecznie w odpowiedniej kolejności, bo ma ona ogromne znaczenie (w przypadku Teresy, ale również Massima).
www.swiatmiedzystronami.blogspot.com
Minęło naprawdę sporo czasu między usłyszeniem o Ilarii a przeczytaniem jej pierwszej powieści "Kwiaty nad piekłem". Niestety zasługą tego jest chroniczny brak czasu na kolejne książki. Jednak jeśli coś ewidentnie przypadnie mi do gustu, to robię wszystko by ciągnąć dalej, szczególnie jeśli do czynienia mam z cyklem, a nie pojedynczymi...
Na pytanie: dlaczego zdecydowałam się sięgnąć po literaturę zahaczającą o weterynarię, mogę odpowiedzieć na kilka sposobów. Po pierwsze sama marzyłam o byciu weterynarzem, po drugie mam bzika na punkcie zwierząt, ponieważ sama jestem właścicielką ponad 14-letniego już pieska. Wszystkie te powody tylko i wyłącznie zachęcały mnie do przeczytania książki pt. "Co gryzie weterynarza". Czułam, że to będzie naprawdę godna uwagi pozycja. Czy faktycznie tak było? Trzeba zobaczyć, a jeszcze lepiej samemu po nią sięgnąć, jeśli klimaty nie są Ci obce.
Łukasz Łebek jest weterynarzem, chociaż według pewnych osób nie powinien nim być. Mężczyzna ma astmę oraz alergie i lekarz praktycznie zabronił mu wykonywania tego zawodu. Myślę jednak, że wielu z nas, jeśli ma upatrzony swój cel i widzi się w konkretnym miejscu za x lat, to będzie dążył do osiągnięcia tego, o czym marzy. Tak zrobił Łukasz i tym sposobem leczy naszych pupili: gryzonie, psy, koty czy króliki. Każdemu poświęca czas i uwagę. I choć woli braci mniejszych to niestety to z właścicielami musi mieć dobry kontakt, a przede wszystkim ogromne pokłady cierpliwości wobec nich - tak właścicieli, a nie pacjentów (choć bywają i tacy, którzy wymagają jej w ilościach hurtowych).
To, co bardzo mi się spodobało to humor, którym posługuje się autor, kiedy tylko może i powaga tam, gdzie jest ona mile widziana. Do omawianych tematów podchodzi z szacunkiem, ale i uczuciami. Wyjaśnił, że usypianie naszych pupili to nie tylko trauma dla ich właścicieli, ale też samych weterynarzy. Dla nich jest to o tyle trudne, że nie mogą rozkleić się przy pacjencie i jego opiekunie, bo najnormalniej w świecie "nie wypada". Czy byłabym urażona, zła lub zdezorientowana, gdyby lekarz mojego psiaka uronił łzę? Nie, wręcz przeciwnie. Podziwiałam, podziwiam i będę podziwiać ich za ogrom wiedzy, podejście do pacjentów i niejednokrotnie w umiejętności "zabawy" w zgaduj-zgadulę, co dolega pupilowi, bo on nie powie, gdzie go boli, ani jaki to ból. Co najwyżej właściciel może opisać jak futrzak (lub pierzasty czy też łuskowy) przyjaciel się zachowuje. Reszta to wiedza i intuicja weterynarzy.
Łukasz w niesamowity sposób opisał, ile pracy trzeba czasami włożyć, by postawić poprawną diagnozę i że nigdy, ale to nigdy nie należy niczego wykluczać.
Ogromnie spodobał mi się rozdział o dokarmianiu i przekarmianiu pupili, do którego chciałam zmusić mojego ojca, ale się nie udało.
No i ten najgorszy i najcięższy rozdział, czyli kiedy jest ten moment, by pozwolić odejść naszym ukochanym przyjaciołom. Kiedy to już tylko nasze ego, a nie ich dobro bierze górę. Tu łez nie powstrzymywałam, bo wiem, że ja z Tobikiem jesteśmy coraz bliżej tego momentu, kiedy i my będziemy musieli wykonać krok w którąś stronę. Dziś jednak cieszymy się każdą wspólną chwilą, a dzięki Łukaszowi i jego książce wiem, na co zwracać uwagę i jak przekazywać potrzebną wiedzę weterynarzowi.
Na pytanie: dlaczego zdecydowałam się sięgnąć po literaturę zahaczającą o weterynarię, mogę odpowiedzieć na kilka sposobów. Po pierwsze sama marzyłam o byciu weterynarzem, po drugie mam bzika na punkcie zwierząt, ponieważ sama jestem właścicielką ponad 14-letniego już pieska. Wszystkie te powody tylko i wyłącznie zachęcały mnie do przeczytania książki pt. "Co gryzie...
więcej Pokaż mimo to