-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński36
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant5
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na maj 2024Anna Sierant970
Biblioteczka
2022-02-10
2021-10-23
2021-06-20
2021-05-03
Jennifer Hillier na polskim rynku pojawiła się dość niedawno za sprawą książki "Małe sekrety". Dobrze pamiętam blurb tej powieści i choć miałam ogromne chęci ją przeczytać, to do dziś tego nie zrobiłam. Jak zwykle brakuje czasu. Oczywiście przy kolejnej pozycji nie pozwoliłam już sobie na odłożenie jej na potem. Tym razem zdecydowałam, że albo od ręki, albo znów pójdzie na listę "chcę przeczytać" i nie doczeka się swojej kolejki, bo ten spis, zamiast się kurczyć, to wydłuża się i wydłuża. Gdy już miałam powieść w rękach i zaczęłam czytać, to stało się to, czego się bałam, a zarazem oczekiwałam... odpłynęłam.
Kiedy pewnego dnia nastoletnia Angela Wong, najpopularniejsza dziewczyna w szkole znika bez śladu, nikt nie ma pojęcia, co mogło się stać. Ani rodzice, ani Kaiser jej dobry kumpel, ani nawet Georgina jej najlepsza przyjaciółka. W grę wchodzi ucieczka, porwanie, wypadek... Jednak chyba nikt nie założył najgorszego.
Czternaście lat później ciało Angeli zostaje znalezione w lesie za domem Georginy. Kaiser, który w tej chwili jest policyjnym detektywem, nareszcie dowiaduje się, co tak naprawdę stało się tej koszmarnej nocy. Okazuje się, że szesnastolatka była ofiarą Dusiciela ze Sweetbay. Pod tym pseudonimem kryła się postać Calvina Jamesa, chłopaka i pierwszej wielkiej miłości Geo. Okazuje się, że ten mężczyzna na swoim koncie ma jeszcze trzy morderstwa innych kobiet. Dla wymiaru sprawiedliwości Calvin jest i będzie seryjnym mordercą, a jego ucieczka z więzienia wcale nie pomaga polepszyć o nim zdania.
Życie Georginy to same sukcesy. W wieku zaledwie trzydziestu lat została najmłodszym dyrektorem potężnej firmy, lada dzień ma brać ślub z bogatym narzeczonym, a dodatkowo jest niezwykle śliczną kobietą. Jednak wszystko się zmienia w ciągu kilku minut. Kiedy do jej pracy przychodzi policja z nakazem aresztowania, wie już wszystko. Wie, że to koniec z ukrywaniem koszmarnego sekretu sprzed lat.
Problem w tym, że Geo zostaje skazana ledwie na pięć lat więzienia! Tylko za pomoc w ukryciu się mordercy i mało kto akceptuje ten wyrok.
Dlaczego Georgina dostała tak mały wyrok? Czy zeznała przed sądem wszystko? Czy na pewno sekrety sprzed lat ujrzały światło dzienne? Kim tak naprawdę jest Calvin? Czy Geo naprawi krzywdy, jakie wyrządziła?
Muszę przyznać, że czytając tę powieść, przypomniała mi się czytana prawie siedem lat temu książka "Za młoda na śmierć", która opowiadała o bardzo podobnym morderstwie. Różnica była taka, że ona była na faktach. Jednak nie mogłam pozbyć się tego skojarzenia prawie do końca. Cieszył mnie fakt, że tu mam fikcję literacką i mogłam sobie wmawiać, że możemy wymyślić, co tylko nam się podoba. A jednak ta myśl, że do takich rzeczy dochodzi również w prawdziwym życiu, mnie dobijała. Przez te skojarzenia ciężko mi tę książkę ocenić. Byłam tak wciągnięta w historię, że nie byłam chyba do końca świadoma ewentualnych błędów (nie licząc faktu, że czytałam egzemplarz recenzencki przed korektą), nie złapałam się na tym, by coś w stylu autorki mi nie pasowało. Po prostu czytałam i mknęłam do przodu, by poznać tę historię do końca. Polecam Wam ten tytuł, a jeśli macie mocne nerwy to ten wspomniany opisujący historię na faktach również.
Jennifer Hillier na polskim rynku pojawiła się dość niedawno za sprawą książki "Małe sekrety". Dobrze pamiętam blurb tej powieści i choć miałam ogromne chęci ją przeczytać, to do dziś tego nie zrobiłam. Jak zwykle brakuje czasu. Oczywiście przy kolejnej pozycji nie pozwoliłam już sobie na odłożenie jej na potem. Tym razem zdecydowałam, że albo od ręki, albo znów pójdzie na...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-10
"Sowniki" to debiutancka powieść Kamili Bryksy. Autorka postanowiła w swojej książce odmalować klimat małego, podlaskiego miasteczka, gdzie wszyscy się znają, a jednocześnie sami przed sobą ukrywają wszystko, co tylko się da. Tak naprawdę to był jeden z powodów, po których sięgnęłam po tę książkę. Lubię historie, gdzie ludzie mają swoje sekrety, które wychodzą na wierzch wraz z toczącą się akcją. Mam takich powieści już kilka za sobą i jedne były mniej, a drugie bardziej udane. Jednak tematyka nadal wciąga mnie na tyle, że szukam jej dalej w innych tytułach. Dodatkowo wpisanie tytułu na listę bestsellerów też nie była tu obojętna.
Bernard znajduje się na życiowym zakręcie. Utrata żony w wyniku potrącenia samochodem, a dodatkowo utrata pracy powoduje, że nie ma w zasadzie nic do stracenia. Dochodzi do wniosku, że może tylko coś zyskać, jeśli pojedzie do Sowników. Małego miasteczka, z którego pochodziła Weronika. Chce w końcu lepiej poznać rodzinę zmarłej żony, a także zobaczyć gdzie się wychowała, bo sama nie chciała, ani kontaktu z siostrą i ojcem, ani tym bardziej wycieczek do rodzinnej miejscowości. Mężczyzna chce znów poczuć się blisko niej i jest pewny, że to idealny pomysł. Dlatego z dnia na dzień pakuje kilka swoich rzeczy i wyjeżdża z Białegostoku.
Pojawienie się Bernarda w miasteczku budzi niepokój, ale i zaciekawienie. Mimo to lokalni mieszkańcy opowiadają mu historię zaginięć kobiet, które wstrząsnęły nimi dogłębnie. Mężczyzna zaczyna podejrzewać, że Weronika trzymała go z daleka nieprzypadkowo. Coraz częściej zastanawia się, czy znał swoją żonę, tak dobrze, jak mu się wydawało i czy ta wycieczka to był dobry pomysł.
Czego dowie się Bernard? Czy Weronika była z nim całkowicie szczera? Czy chęć poznania rodziny swojej żony nie obróci się przeciwko niemu?
Muszę przyznać, że dawno nie czytałam polskiej książki, która wciągnęłaby mnie praktycznie od pierwszych stron. Coś niesamowitego. Prawie cały czas coś się dzieje i czytelnik nie ma chwili na odpoczynek. Dynamika na wysokim poziomie, przyjemny styl, a przede wszystkim odkrywanie tajemnic niejednej, a wielu osób jest w tej powieści czymś niesamowitym. Przyznam, że długo nie mogłam uwierzyć, że ta książka jest debiutem. Kamila Bryksy zdecydowanie powinna iść w tym kierunki i pisać, pisać i jeszcze raz pisać. Ja w każdym razie czekam na kolejne tytuły i to oby szybko!
"Sowniki" to debiutancka powieść Kamili Bryksy. Autorka postanowiła w swojej książce odmalować klimat małego, podlaskiego miasteczka, gdzie wszyscy się znają, a jednocześnie sami przed sobą ukrywają wszystko, co tylko się da. Tak naprawdę to był jeden z powodów, po których sięgnęłam po tę książkę. Lubię historie, gdzie ludzie mają swoje sekrety, które wychodzą na wierzch...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-10-07
Samanta Schweblin nie była mi do tej pory znana i choć wydawnictwo Sonia draga wydało już jedną jej książkę to zupełnie tego tytułu "nie zauważyłam". Zdarza się, że w natłoku różnych nowości coś nam umyka, a czasami to kwestia wypromowania. Wiadomo, że jednym książkom jest łatwiej innym trudniej. Szczególnie, że literatura piękna nie ma tak wielkiego brania jak powiedzmy kobieca czy kryminały. Sama z ogromnym smutkiem muszę przyznać, że sięgam po nią sporadycznie mimo, że najczęściej bardzo dobrze się z nią "dogaduję".
W wiejskim szpitalu umiera młoda kobieta. Co ciekawe przy jej łóżku przebywa Dawid. Mały chłopiec, który nie jest jej synem, tak jak ona nie jest jego matką. A jednak łączy ich o wiele więcej niż można by się było spodziewać. Oboje na zmianę opowiadają sobie przerażającą historię o ludziach, a raczej ich duszach przepełnionych toksynami. O sile jaką mają oraz o desperacji by otrzymać to czego chcą, co im się rzekomo należy.
Wręcz nieludzki głos chłopczyka powoduje, że Amanda musi zmierzyć się z podjętymi wcześniej decyzjami, które doprowadziły ją do tego miejsca, w którym się znajduje. Porzucenie męża, ucieczka z Buenos Aires i wyprowadzka na wieś. Do tego poznanie Carli, która twierdzi, że dusza jej synka opuściła jego ciało i wstąpiła w inne...
Jednym z powodów dla których sięgnęłam po ten tytuł było zakwalifikowanie go przez portal Lubimy Czytać do gatunku grozy/horroru. Pomyślałam, że czemu by nie sięgnąć po coś z tej półki, tak dla odmiany z kryminałami, z którymi na co dzień się zadaję. Potem jak zapoznałam się z wydawnictwem Sonia Draga to okazało się, że to jednak proza, gdzieś jeszcze indziej literatura piękna... A więc bądź mądry i pisz wiersze za co tak naprawdę się wzięłam.
To co ciekawe, to fakt, że jak skończyłam czytać to sama nie byłam pewna z jakim gatunkiem miałam do czynienia. Podobnie jest z moimi uczuciami po odłożeniu pozycji na bok. Ani mnie ten tytuł wciągnął, ani zniechęcił. Momentami owszem, nudziłam się, ale chwilę potem było niezwykle ciekawie. Jedno jest pewne - to nie jest ani łatwa, ani przyjemna lektura. Trzeba się skupić, wczuć i dać trochę z siebie by zrozumieć co autorka ma na myśli. Choć nie jestem pewna czy sięgnę po pierwszy wydany przez Sonię Dragę tytuł, to nie mówię stanowczego NIE. Po prostu wiem, że jeśli się zdecyduję to muszę się za nią wziąć w odpowiednim momencie i tylko wtedy, gdy będę w stanie poświęcić książce więcej niż tylko kilka godzin.
Samanta Schweblin nie była mi do tej pory znana i choć wydawnictwo Sonia draga wydało już jedną jej książkę to zupełnie tego tytułu "nie zauważyłam". Zdarza się, że w natłoku różnych nowości coś nam umyka, a czasami to kwestia wypromowania. Wiadomo, że jednym książkom jest łatwiej innym trudniej. Szczególnie, że literatura piękna nie ma tak wielkiego brania jak powiedzmy...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-02-01
www.swiatmiedzystronami.blogspot.com
Mam takie momenty, kiedy trafiam na książkę, którą po prostu muszę przeczytać. "Niedługie życie" należy właśnie do tej kategorii. Co ciekawe to nie było dokładnie tak, że zobaczyłam, przeczytałam blurb i zaświeciło się światełko z napisem "must have". Nawet jak zaczęłam czytać, to coś we mnie wręcz krzyczało: odłóż to i bierz się za coś innego. I nie dlatego, że było tak "źle", lecz dlatego, że było tak ciężko i boleśnie. Dlatego, że łzy ciekły strumieniami, a serce krajało się zarówno z powodu dzieci, jak i ich rodziców. Choć bardzo tego nie lubię, to dziś posłużę się opisem z okładki.
"Nikt nie chce tej książki przeczytać. Nikt nie chce być bohaterem tych powieści. Nikt nie chce słuchać o tym, jak wygląda życie śmiertelnie chorego dziecka. Nikt nie chce uwierzyć, że decyzja o urodzeniu takiego dziecka wcale nie jest tą najtrudniejszą. I nikt nie chce wyobrażać sobie podejmowania tej ani kolejnej - kiedy i w jaki sposób pozwolić swemu dziecku odejść. Byłoby lepiej, gdyby ta książka nie musiała być nigdy napisana. [...] To jednak książka nie tylko o życiu między domem a szpitalem, o znieczulicy systemu, ale również o dobrych ludziach, którzy są obok. To książka o bohaterach."
To, co przeczytaliście powyżej to czysta prawda. Przetoczyłam te słowa tylko dlatego, że czuję, jakby zostały wyjęte z moich ust. Gdy zasiadałam do tej pozycji, dobrze wiedziałam, że będzie niezwykle trudno przez nią przebrnąć. Z drugiej strony z moim stażem chorobowym i szpitalnym domyśliłam się, czego mogę się spodziewać. To, co niezwykle mi się spodobało (jeśli mogę użyć takiego określenia w przypadku takiej tematyki) to fakt, iż nareszcie ktoś poruszył temat nie chorób onkologicznych u dzieci, z którymi w książkach spotkać można się dość często, a chorób letalnych.
Jest to moje pierwsze spotkanie z tego rodzaju literaturą i choć było ono niezwykle przykre i przejmujące, to wiem, że nie było ostatnie. Przedstawione w "Niedługim życiu" wywiady z rodzicami dzieci śmiertelnie chorych, trafiają w najczulsze punkty ludzkich emocji. Ciężko odnieść mi się do decyzji podejmowanych przez rodziców, gdyż sama nie jestem matką. To, że obecnie mam swój punkt widzenia nie oznacza, że on się nie zmieni, gdy zajdę w ciążę i stanę przed podobnymi dylematami co oni.
Mogę się jednak wypowiedzieć jako osoba zmagająca się z chorobą przewlekłą, że nie życzę nikomu żadnych problemów zdrowotnych. Nie ważne czy mniejszych, czy większych, błahych czy poważnych. Każde bowiem zatruwają nam życie i spokój ducha. Dodatkowo często nie tylko nam, ale i bliskim. Prawda jest taka, że nigdy nie chciałabym przeżyć tego, co przeżyli moi rodzice, gdy zachorowałam 23 lata temu, gdy 3 razy byłam na intensywnej terapii... A przecież do 8 roku życia byłam normalnym zdrowym dzieckiem. Oni nie mieli możliwości "przygotowania" się do tego, że coś z ich dzieckiem będzie nie tak... W każdym razie okazało się, że albo jestem cholernie uparta i waleczna, albo miałam niebywałe szczęście, że mogę z Wami dzisiaj dzielić się wrażeniami na temat kolejnych książek, które pochłaniam.
Wracając zaś do tematu "Niedługiego życia" to, jak widzicie, nie jest to, klasyczna recenzja, bo nie da się tak po prostu usiąść i napisać co się myśli o takiego rodzaju literaturze. Mnie ciężko ująć w słowa wrażenia, jakie na mnie wywarła. Niby natłok emocji jest, ale gdy chcę to ubrać i opisać to nie potrafię. Książka na pewno nie jest dla wszystkich, ale jeśli się zdecydujesz, to mogę tylko powiedzieć, że musisz przygotować się na łzy, mieć obok siebie pudełko chusteczek i mimo wszystko trochę samozaparcia, by przetrwać całą pozycję. Ja na początku byłam pewna, że odłożę ją po dwóch wywiadach i faktycznie odłożyłam. Doszłam do siebie, a potem usiadłam i powiedziałam sobie: dasz radę, bo wiele w życiu widziałaś, sporo przeszłaś, więc kto jak nie ty? No i udało się, że tak powiem. Druga sprawa, że książka wręcz zmusza nas do zastanowienia się nad życiem i śmiercią. To niezwykle odważna pozycja, patrząc na burzę, jaka trwa aktualnie wokół kobiet i ich wolności. Ciężko powiedzieć czy polecam tę pozycję, bo na pewno nie jest ona wskazana osobom wrażliwym, jak i kobietom w ciąży. Jednak na własną odpowiedzialność przeczytać może każdy, w końcu nikt nie zmusza nikogo do jej kończenia...
Ocena poglądowa, bo jak dla mnie tego typu literatura nie podlega ocenie.
www.swiatmiedzystronami.blogspot.com
Mam takie momenty, kiedy trafiam na książkę, którą po prostu muszę przeczytać. "Niedługie życie" należy właśnie do tej kategorii. Co ciekawe to nie było dokładnie tak, że zobaczyłam, przeczytałam blurb i zaświeciło się światełko z napisem "must have". Nawet jak zaczęłam czytać, to coś we mnie wręcz krzyczało: odłóż to i bierz się za coś...
2021-01-27
Z Louise Candlish miałam okazję poznać się w ubiegłym roku za sprawą jej innej powieści pt. "Na progu zła". Muszę przyznać, że przepadłam, czytając tamtą książkę, stąd też nie zastanawiałam się długo czy sięgać po kolejną. Szczególnie gdy zobaczyłam tematykę. W końcu uciążliwy sąsiad to dość pospolity temat do rozmów i chciałam zobaczyć co autorka na ten temat "powie" w swojej nowej pozycji. Tym razem wyparłam z głowy to, że autorka do niedawna królowała jako twórczyni literatury stricte kobiecej. Czułam, że sobie poradzi.
Kto z nas nie marzy o domku w uroczej dzielnicy domków jednorodzinnych, gdzie sąsiedzi tworzą iście sielankową wspólnotę? Kto nie marzy o uczuciu, że mieszka wśród przyjaciół i rodziny, że może wypuścić dzieci na podwórko, nie martwiąc się, że coś im grozi? O tym, by sąsiadowi móc pod opiekę oddać zarówno dom, jak i psa, a nawet dziecko? To chyba marzenie, jeśli nie każdego to wielu z nas.
Tak właśnie żyło się ludziom na Lowland Way. Wspólne spotkania, niedziele dla dzieci, oddawanie pod opiekę maluchów czy czworonożnych pupili. Istna sielanka, która niestety legła w gruzach z dnia na dzień. Do jednego z domów wprowadza się nielicząca się z nikim para. Darren i Jodie mają gdzieś zasady, jakie ustalili między sobą mieszkańcy ulicy. Żyją swoim życiem, rządzą się swoimi prawami i w nosie mają swoje obowiązki i prawo innych. Stają się jednymi z najuciążliwszych sąsiadów, z jakimi kiedykolwiek mieli do czynienia mieszkańcy Lowland Way. Muzyka w ich domu dudni na cały regulator, nawet w nocy. Na podwórku odbywa się handel używanymi samochodami, a na całej ulicy popostawiali auta, które czekają na naprawę lub sprzedaż i nie baczą na to, że miejsce należy się każdemu mieszkańcowi. Dodatkowo Darren prowadzi nieudolny remont, a postawione przez niego rusztowanie zagraża nie tylko jemu, ale i mieszkającym nieopodal Anthowi i Em Kendallom.
Miarka się przebiera, kiedy pewnego dnia dochodzi do tragedii, która wstrząsa lokalną społecznością. Podczas gdy policja bada sprawę, mieszkańcy ulicy zaczynają się dzielić. Zaczynają padać oskarżenia i nie potrzeba wiele czasu, by odkryć, że każdy z mieszkańców ma coś do ukrycia. Mało tego zrobią wiele, by ich sekrety nie wyszły na jaw. Jednak jest coś, co łączy wszystkich. Zwierają szyki i jak jeden mąż uważają, że winny jest Darren Booth. Niestety jest jeden i to duży problem - policja im nie wierzy.
Autorka przedstawia nam kilku mieszkańców z Lowland Way. Mamy możliwość poznania każdego z nich, ale jak się okazuje w dość wyidealizowany sposób. Kiedy dochodzi do kulminacyjnego momentu, mury zbudowane wokół każdego z nich zaczynają się kruszyć, a tajemnice powoli wychodzą na wierzch. Minusem jest to, że trzeba uzbroić się w cierpliwość, nim akcja w książce w ogóle się zacznie rozwijać. Potem, gdy już do tego dochodzi, człowiek wciąga się w powieść, snuje domysły, szuka winnego i stawia oskarżenia. Wszystko wygląda obiecująco i logicznie, ale czy na pewno? Czy faktycznie każdy jest tym, za kogo się podaje? Czy czarne musi być czarne, a białe białe? Gdzie miejsce na odcienie szarości?
Momentami wiało nudą, momentami było niesamowicie ekscytująco. Jednak całokształt powieści wypada gorzej niż w przypadku "Na progu zła". Tu miałam problem z językiem i stylem. Jakby coś się zmieniło i to niestety na gorsze. Dodatkowo przyznam szczerze, że po raz pierwszy wykonałam sobie ściągę bohaterów, bo miałam problem z zapamiętaniem, kto z kim jest i gdzie mieszka. Może to kwestia mojego roztargnienia i problemów zdrowotnych, a może faktycznie autorka zbyt chaotycznie ich przedstawiła. Oceniając całokształt, mogło być lepiej, a pomysł można było zdecydowanie lepiej wykorzystać. Zabrakło mi "tego czegoś" i czuję się rozczarowana. No i zakończenie, które albo wydaje się bezsensowne, albo daje możliwość napisania dalszego ciągu historii...
Z Louise Candlish miałam okazję poznać się w ubiegłym roku za sprawą jej innej powieści pt. "Na progu zła". Muszę przyznać, że przepadłam, czytając tamtą książkę, stąd też nie zastanawiałam się długo czy sięgać po kolejną. Szczególnie gdy zobaczyłam tematykę. W końcu uciążliwy sąsiad to dość pospolity temat do rozmów i chciałam zobaczyć co autorka na ten temat...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-07
Książkę miałam okazję czytać już dość dawno temu, patrząc na moje tempo, ale na pewno szybko jej nie zapomnę. Blurb z tylnej okładki przyciąga uwagę i to dość mocno. Dodatkowo miewam okresy, kiedy interesują mnie lata moich urodzin (bardziej przed, niż po), a ta powieść idealnie wpasowuje się w te czasy. Dodatkowo nie mogę pominąć faktu, że coraz częściej jako wzrokowca przyciągają moją uwagę okładki. Muszę przyznać, że aktualnie są one naprawdę ciekawe, a dodatkowo bywają albo tajemnicze, albo intrygujące, albo na tyle skromne, że wydają się wręcz nie pasować do ilości rzeczy, które według opisu mają się mieścić w książce.
Grudzień, rok 1981.
Minęło zaledwie kilka dni od ogłoszenia stanu wojennego i ludzie dopiero uczą się jak zaplanować codzienne życie, by zdążyć do domu przed godziną milicyjną. Pewne młode małżeństwo również robi wszystko by nie zostać złapanym poza domem. Wyjeżdżają autem od znajomych, którzy mieszkają naprawdę blisko. Trzeba przejechać tylko jeden przejazd kolejowy... Niestety tu szczęście się kończy. Dochodzi do tragicznego wypadku, w którym jak wszystko wskazuje, giną zarówno kierowca, jak i pasażerka samochodu, w który uderzył pociąg. Milicja bada sprawę niezwykle pobieżnie i okoliczności zdarzenia tak naprawdę nigdy nie zostały wyjaśnione.
Grudzień, rok 1997.
Pewnego późnego zimowego wieczoru, malarka Ewelina wychodzi z domu na spacer. Jak gdyby nigdy nic nogi prowadzą ją w stronę przejazdy kolejowego, do którego ma dość blisko. Spotyka tam tajemniczą kobietę błąkającą się po torach kolejowych, tak jakby kogoś szukała. Ewelina nawet nie zauważa, w którym momencie nieznajoma znika w śnieżnej zawierusze. Po powrocie do domu coś nie daje jej spokoju i postanawia namalować z pamięci portret tejże kobiety. Kilka dni później podczas sylwestrowego spotkania ze znajomymi goście oglądają jej obraz. Jedna osoba, która z zawodu jest policjantem, dostrzega w nim coś więcej, niż niezwykle realistyczny portret. Mężczyzna jest pewien, że Ewelina namalowała kobietę, którą kiedyś już widział i to w... policyjnej kartotece! Jednak nie to jest zadziwiające, a fakt, że namalowana nieznajoma od szesnastu lat... nie żyje.
Kocham książki, które wciągają od pierwszych stron, a nie dopiero na kilka kartek przed końcem. Uwielbiam, kiedy coś się w nich dzieje. Cenię, kiedy autor/autorka dają z siebie tyle, ile mogą, by przyciągnąć czytelnika. Czy Ewa Grocholska spełniła te "życzenia"? Owszem. To jedna z tych książek, które były dla mnie swego rodzaju ruchomymi piaskami. Co planowałam ją odłożyć, to ona wołała, że jeszcze strona, jeszcze rozdział... No i w pewnym momencie się skończyła, zostawiając mnie w osłupieniu, co może człowiek człowiekowi zrobić. Jakie tajemnice może skrywać. Dodatkowo postanowiłam poznać autorkę lepiej, sięgając po jej obyczajowe pozycje z serii o Paryżu i jednego jestem pewna. Pani Ewo to kryminały i książki psychologiczne są Pani światem! Chcę więcej, a Was zachęcam do przeczytania "Uprowadzonego życia".
Książkę miałam okazję czytać już dość dawno temu, patrząc na moje tempo, ale na pewno szybko jej nie zapomnę. Blurb z tylnej okładki przyciąga uwagę i to dość mocno. Dodatkowo miewam okresy, kiedy interesują mnie lata moich urodzin (bardziej przed, niż po), a ta powieść idealnie wpasowuje się w te czasy. Dodatkowo nie mogę pominąć faktu, że coraz częściej jako wzrokowca...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-13
Mówią, że kobieta zmienną jest i nadszedł czas, bym osobiście się pod tym podpisała jako płeć piękna lub słabsza - jak kto woli. Czasy, gdy pochłaniałam nałogowo kryminały, thrillery i horrory chyba ustąpiły ukobieceniu mej duszy. Zdecydowanie częściej i chętniej sięgam aktualnie po literaturę kobiecą, choć nie po typowe romansidełka, bo te nadal mnie odstraszają. Tym razem padło na debiut Abby Jimenez, który zapowiadał się dość ciekawie i liczyłam, że spędzony z tą powieścią czas nie będzie stracony. Czy tak?
Kristen w swoim życiu ceni dwie rzeczy - przyjaźń i niezależność. Zawsze znajdzie czas dla swoich przyjaciół, ukochanego psiaka oraz firmy, którą prowadzi z coraz większymi sukcesami. Nie poświęci go żadnemu facetowi, który nie zrozumie jej niezależności i specyficznego poczucia humoru. Natomiast choć bardzo chciałaby spędzić jak najwięcej czasu ze swoim chłopakiem Tylerem, to jest to niemożliwe, bo nie ma go obok. Zajęty karierą w armii to tam spędza większość swojego czasu, przyjeżdżają raptem raz na jakiś czas, by spędzić z Kristen tydzień lub dwa. Dziewczyna czuje się wyjątkowo samotna i zagubiona, gdyż lada dzień czeka ją poważna operacja, która nie da jej możliwości poznać smaku macierzyństwa. Jest z tym sama, bo przyjaciółka przygotowuje się do ślubu i nie chce jej zawracać głowy swoimi problemami. W końcu wesele musi być szczęśliwe, a Kris wie, że jeśli tylko się zdradzi, to zmarnuje Sloan najważniejszy dzień w życiu.
Problemy pojawiają się, gdy kobieta poznaje drużbę Brandona. Joshua Copeland to wydawałoby się mężczyzna ideał. Przystojny, zabawny, wręcz perfekcyjnie reaguje na poczucie humoru Kristen i do tego, jak nikt wie, że jeśli dziewczyna zaczyna mieć zły humor, to wystarczy ją... nakarmić!
Teoretycznie nie ma przeszkód by byli razem. Jej facet praktycznie nie istnieje, bo woli armię, mało tego w ostatniej chwili wystawia ją do wiatru z jedną z najważniejszych decyzji, jakie mieli podjąć. No a Josh jest kawalerem, więc czemu by nie skorzystać? Niestety jest jedna rzecz, która powoduje, że mężczyzna może być tylko jej przyjacielem i nikim więcej, nawet jeśli serce i ciało bez jego towarzystwa będą krwawić nieustannie. Joshua marzy o licznej rodzinie, a ona nie może mu tego dać. Tu nie ma półśrodków i Kristen dobrze o tym wie, dlatego trzyma go na dystans, a przynajmniej wydaje jej się, że to robi i że w każdej chwili może to zakończyć o zostawić jak gdyby nigdy nic... W końcu relacja: friends with benefits to nic złego i trudnego, prawda?
Muszę przyznać, że takie debiuty to ja lubię. Przede wszystkim jest jedna rzecz, którą pokochałam u głównej bohaterki - poczucie humoru - niestety, poza tym miałam ochotę sprać ją na kwaśne jabłko. Jej podejście do Josha było niestety bardzo krzywdzące i czułam do niej żal, że wolała "wiedzieć", że nie jest dla niego, zamiast wyjaśnić, dlaczego i czy to na pewno problem! Co do samego Josha to pozytywny bohater, któremu nie wiele miałam do zarzucenia i po prostu polubiłam go od samego początku. Natomiast coś innego wywróciło mój świat do góry nogami. Abby postawiła na wstrząśnięcie zarówno bohaterami swojej powieści, jak i czytelnikami. Pod koniec książki zostałam tak naprawdę emocjonalnie wykończona i nie do końca wiedziałam co ze sobą zrobić! Powiem szczerze, że chyba nie tego spodziewałam się po debiucie. W sensie nie tak dobrej książki, z takimi zawirowaniami, zwrotami akcji i reakcji. Choć musiałam tę pozycję przetrawić, to wiem, że warto było przeczytać i polecam. Liczę, że na debiucie autorka nie skończy!
Mówią, że kobieta zmienną jest i nadszedł czas, bym osobiście się pod tym podpisała jako płeć piękna lub słabsza - jak kto woli. Czasy, gdy pochłaniałam nałogowo kryminały, thrillery i horrory chyba ustąpiły ukobieceniu mej duszy. Zdecydowanie częściej i chętniej sięgam aktualnie po literaturę kobiecą, choć nie po typowe romansidełka, bo te nadal mnie odstraszają. Tym razem...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-07-26
Niejednokrotnie spotkałam na swej drodze książki, które dają nadzieję na coś konkretnego, a po zagłębieniu się w treść okazuje się, że dostaję zupełnie nie to, czego się spodziewałam i czego można oczekiwać po notce z okładki. "Ślepy tunel" to jedna z tych powieści, które totalnie mnie zaskoczyły. Trzeba dodać, że część takich "niespodzianek" niestety nie jest pozytywna i czytanie danej pozycji przestaje być przyjemnością. Jak było z lekturą Tove Alsterdal? Zobaczmy.
Sonja i Daniel postanawiają zostawić swoje dawne życie w Szwecji. Ponieważ ich małżeństwo wisi na włosku, przeprowadzają się i liczą na to, że inne otoczenie oraz nowi znajomi pomogą im w ocaleniu związku i nie tylko. Dodatkowo spełniają jedno ze swoich marzeń, gdyż w czeskich Sudetach kupują winnicę, o której marzyli od naprawdę dawna. Co ciekawe nowy dom od samego początku działa na nich wręcz odwrotnie niż myśleli. Daniel ma coraz częstsze i mocniejsze huśtawki nastrojów, a Sonja nawiązuje dziwne i tajemnicze znajomości.
Okazuje się jednak, że to najmniejsze problemy pary. Pewnej nocy Daniel, robiąc remont w piwnicy, odnajduje sekretny tunel, a w nim... zwłoki dziecka z II wojny światowej. Sonja nie potrafi odpuścić i zaczyna szukać odpowiedzi na coraz większą ilość pytań, jakie jej się nasuwają. Niestety lokalne służby nie mają w ogóle zamiarów badać tej sprawy i cokolwiek sprawdzać. Praktycznie od ręki zostaje ona umorzona i nie wiele można w tej sytuacji zrobić. Jednak kiedy na terenie winnicy zostają znalezione zwłoki nowej koleżanki Sonji, to ta zaczyna rozumieć, że trafiła na coś, czego, nie powinna odgrzebywać. Co ciekawe, zamiast dać sobie spokój, kobieta tym bardziej szuka odpowiedzi, narażając życie nie tylko swoje, ale i męża.
Kiedy czytałam blurb, a następnie spojrzałam na okładkę, to w myślach miałam już połączony obraz tego, co mnie czeka. Zasiadłam do tej książki z ogromnym zapałem, oczekując nie lada kryminału, czy też thrillera z dozą psychologii, którą naprawdę lubię. Jakież było moje zdumienie, gdy strona za stroną przenosiłam się w zupełnie inny świat, niż myślałam! Historia II wojny światowej, nienawiść do Niemców, ukrywane sekrety, które nie miały prawa wyjść na światło dzienne. Choć to zdecydowanie nie to, czego oczekiwałam, to zaskoczył mnie fakt, jak dobrze czytało mi się "Ślepy tunel" i jak wciągającą opowieść skryła na jej kartach Tove. Jedyne co mogę powiedzieć, to żebyście nie zrażali się tym, co napisałam - że to zupełnie co innego niż się zapowiada. Dlaczego? Bo w dalszym ciągu książka warta jest uwagi, a szczerze mówiąc to chyba nawet bardziej niż gdyby była po prostu o morderstwach. Ja planuję poznać inne książki Alsterdal, bo ta była moim debiutem, jeśli chodzi o jej pióro.
Niejednokrotnie spotkałam na swej drodze książki, które dają nadzieję na coś konkretnego, a po zagłębieniu się w treść okazuje się, że dostaję zupełnie nie to, czego się spodziewałam i czego można oczekiwać po notce z okładki. "Ślepy tunel" to jedna z tych powieści, które totalnie mnie zaskoczyły. Trzeba dodać, że część takich "niespodzianek" niestety nie jest pozytywna i...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-03-09
Dobrze wiemy, że króciutkie streszczenie na okładkach książek, nie są krytyką literacką tylko chwytem marketingowym, więc niczego złego tam nie przeczytamy. Jednak to, czego nie lubię to całkowite rozmijanie się z prawdą. Miałam dostać thriller i to według tego, co napisano w notce dość mroczny. Czy dostałam? Hmm...
Mateusz to dwudziestopięcioletni młody mężczyzna, który swoje życie prowadzi w sposób dość specyficzny, ale i charakterystyczny dla dzisiejszych młodych dorosłych. Jaki? Alkohol, narkotyki oraz imprezy. Do tego dziewczyny na tak zwaną jedną noc, które też niejednokrotnie jeszcze bardziej niszczą Mateusza, jeśli jest to w ogóle możliwe.
Odnosimy wrażenie, że chłopaka przy życiu trzyma tylko głód wrażeń, bo zniszczył praktycznie wszystko, co miał: pracę, rodzinę, siebie... Przyjaciele, zamiast pomóc, ciągną na dno jeszcze bardziej, ale, jako że Mateusz nie ma nikogo więcej, to trzyma się właśnie ich. Każdy krok i decyzja wiążą się z coraz większą destrukcją, ale on jakby tego nie widzi. Brnie w to ślepo dalej licząc, że wszystko samo się albo skończy, albo wyprostuje.
Mogłabym Wam jeszcze coś napisać, ale jak widzicie, książka krąży praktycznie wokół jednego tematu: jak zniszczyć sobie życie świadomie lub nie. Podobnie mogłabym o tej książce powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest to mroczny thriller. Co to, to nie, niestety. Nawet biorąc pod uwagę kilka sytuacji zawartych w powieści, nie ma szans na takie lokowanie produktu, że tak to ujmę. Możliwe, że po moich przygodach z literaturą z gatunku thrillerów mam już mocno podwyższone wymagania co do nich, ale adekwatnie do tego moja wiedza, że tak powiem, jest na tyle spora, że nie sądzę, bym przez to nie umiała odróżnić, gdzie jaka książka powinna trafić.
Kolejna sprawa to brak jakiejkolwiek chronologii dużej części zdarzeń w książce. Bardzo męczące uczucie i nawet nie chodzi o fakt, że trzeba ją czytać w skupieniu, bo to akurat w literaturze sobie cenię. Czytelnik po prostu się gubi, bo nie potrafi czasowo umieścić zdarzeń z życia głównego bohatera, a tak być nie powinno. Uważam, że albo cała książka powinna być niezwiązana z czasem, albo cała umiejscowiona dzień po dniu i krok po kroku jak należy. Zdecydowanie rozstrajający chwyt autora. Jednak na jego obronę i duży plus zasługuje coś innego, a mianowicie: język, styl i obrazowość tych scen, które miały zrobić wrażenie.
Powiedziałabym, że mimo języka "Chłopiec" to powieść zarówno dla młodzieży, jak i dla młodych dorosłych. Używanie przez autora wulgaryzmów prawdopodobnie przemówi do nich jeszcze bardziej. Próba ukazania świata po używkach takich jak alkohol czy narkotyki to też ogromny plus - czy zrobiono to dobrze, nie wiem, bo nie było mi dane być pod wpływem tego pierwszego na tyle mocno, a tego drugiego wcale. Dodatkowo objętość książki jest niezwykle przyjazna, a w czytaniu zdecydowanie szybka. Czy polecam czytać? Nie wiem. Ani tak, ani nie. Ja nie jestem zachwycona z "Chłopca", ale też nie zmarnowałam przy niej wiele czasu.
Dobrze wiemy, że króciutkie streszczenie na okładkach książek, nie są krytyką literacką tylko chwytem marketingowym, więc niczego złego tam nie przeczytamy. Jednak to, czego nie lubię to całkowite rozmijanie się z prawdą. Miałam dostać thriller i to według tego, co napisano w notce dość mroczny. Czy dostałam? Hmm...
Mateusz to dwudziestopięcioletni młody mężczyzna, który...
2019-05-17
Czytając opis tej książki, a raczej dwóch byłam przekonana na 100%, że to coś dla mnie. Dwie różne historie, z których każda kryje w sobie morderstwo, a może i nie...
Można czytać je tak jak są w książce, można odwrotnie ponieważ nic tych dwóch opowieści nie łączy. No może jednak jest jeden szczegół. Są nim zwłoki. W obu przypadkach kobiet. Niesamowity jest fakt, jakim piórem posługuje się Claudia, ale o tym troszkę później.
"Elena wie"
Elena to ponad sześćdziesięcioletnia schorowana kobieta. Bez leków nie jest w stanie praktycznie w ogóle funkcjonować. L-dopa, bo tak nazywa się aminokwas, który musi z zegarkiem w ręku dostarczać swemu organizmowi pozwala jej się poruszać i żyć. Parkinson, którego Elena uważa za kobietę, bo w końcu to choroba, a ona jest rodzaju żeńskiego jest jej "przyjaciółką" na wieczność. Do tej pory pomagała jej córka, z którą relacje miały ciężkie, ale dawały radę. Żyły bardziej obok siebie niż razem, ale gdy było trzeba ktoś był obok. I nagle okazuje się, że Rita powiesiła się w kościelnej dzwonnicy. Elena w to nie wierzy, bo w dniu śmierci padało, a jej córka w życiu nie poszłaby w taką pogodę do kościoła, a co dopiero na dzwonnicę. I dopiero tu zaczyna się cała historia jednego dnia. Elena wyrusza w drogę by pomogła jej jedyna osoba, która przychodzi jej do głowy. Osoba, która według niej ma dług wdzięczności za to, co razem z córką dla niej zrobiły prawie dwadzieścia lat temu.
Zaczynając tę historię miałam problemy by się do niej dostosować. Całość napisana jest jako ciąg myśli schorowanej kobiety. Na jaw wychodzą prawdy, które być może nie powinny ujrzeć światłą dziennego. Claudia w niesamowity sposób ukazała nam praktycznie całe życie swojej bohaterki. Tyle że zrobiła to powiedziałabym na sucho. Bez emocji, które dopiero pod koniec opowieści wypływają i zalewają bohaterkę oraz jej rozmówczynię. Całość jest ciężka w czytaniu i odbiorze, ale to kwestia tego, że to nie jest pierwsza lepsza pozycja. Powiedziałabym, że wymaga od nas pewnego skupienia i oddania siebie by dostać coś w zamian.
Ocena: 8/10
"Twoja"
Ines Pereyra to kobieta zadbana i uśmiechnięta. Mężatka z dwudziestoletnim już stażem. Wydawałoby się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i może być jedną z tych szczęśliwych kobiet czekających na męża, który wraca po pracy. A gdzieś tam w domu nastoletnia córka, która kontakt ma tak naprawdę tylko z ojcem. Jednak nie. Nie może być tak pięknie, bo czarne chmury dopadają chyba każdego. Kobieta odkrywa, że mąż ją zdradza. By się upewnić pewnego dnia postanawia jechać za nim i dowiedzieć się, czy faktycznie, a jeśli tak to gdzie i z kim się spotka. Niestety to nie koniec złych wieści. Ines staje się świadkiem śmieci kochanki swojego męża. Co ciekawe kobieta nie panikuje tylko bierze sprawę w swoje ręce. Robi wszystko by uratować małżeństwo. Nie pozwala by wygodne życie rodzinne ucierpiało przez zaledwie jeden incydent, który i tak był wypadkiem.
Claudia w drugiej historii postawiła na coś zupełnie innego. Na postać kobiety zimnej i twardo stąpającej po ziemi, mężczyznę będące (ale czy na pewno?) ofiarą. No i przede wszystkim zupełnie inny styl. Lekki, przyjemny w odbiorze oraz szybki w czytaniu. Uczucia poszły w odstawkę, emocje trzymane na wodzy, a jednak wszystko wydawało się być pięknie dopasowane.
Ocena: 6/10
I tak po zakończeniu książki składającej się z dwóch historii mam wrażenie, że zostały one napisane przez dwie różne osoby. Aż nie chce się wierzyć, że można umieć posługiwać się tak diametralnie różnymi stylami. "Elena wie", która jest przytłaczająca, przejmująca i ciężka w odbiorze, ale robiąca ogromne wrażenie oraz "Twoja" niezwykle lekka i mimo tematyki przyjemna w odbiorze i niezwykle szybka w czytaniu. O ile ta pierwsza może sprawiać trudności w czytaniu o tyle pozostaje w pamięcia. Niestety ta druga jest typem "przeczytaj i zapomnij". No i osobiście czuję, że "Twoja" jest niedokończona. Brak logicznej końcówki, która zamykałaby całość i objęła w spójne ramy.
Podsumowując obie historie mają swoje plusy i minusy. Obawiam się też, że ta pierwsza może sprawić nielada kłopot w czytaniu jeśli ktoś przywykł do lektury lekkiej i z niższej półki. Dla osób ceniących literaturę z tej wyższej niedosytem będzie druga opowieść. Także, ktoś będzie czuł się tu poszkodowany...
Czytając opis tej książki, a raczej dwóch byłam przekonana na 100%, że to coś dla mnie. Dwie różne historie, z których każda kryje w sobie morderstwo, a może i nie...
Można czytać je tak jak są w książce, można odwrotnie ponieważ nic tych dwóch opowieści nie łączy. No może jednak jest jeden szczegół. Są nim zwłoki. W obu przypadkach kobiet. Niesamowity jest fakt, jakim...
2020-05-25
Agnieszka Lingas-Łoniewska to od niedawna jedna z moich ulubionych pisarek. Jeśli chodzi o literaturę stricte kobiecą, to będzie ona dla mnie nie do zastąpienia, chyba że przestanie pisać - nad tym jednak zdecydowanie będę ubolewać. "Bez pożegnania" to dalszy ciąg przygód bohaterów książki pt. "Bez przebaczenia". Pojawiają się też jednak nowi, którzy mają swoje problemy i to naprawdę poważne. Muszę powiedzieć, że nazywanie tejże autorki dilerka emocji to zdecydowanie celne określenie. Co tym razem chce nam zafundować Łoniewska? Zobaczmy.
Jacek Krall najczęściej śni o wojnie. Jednak bardzo często robi wszystko by albo nie spać, albo wręcz stracić świadomość. Alkohol i narkotyki pomagają, ale mężczyzna wie, że to krótkoterminowe rozwiązania. Gdy przenosi się do koszar w Orzyszu i trafia pod skrzydła pułkownika Piotra Sadowskiego, jest wykończony zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Okazuje się, że silny stres pourazowy oraz wyrzuty sumienia związane z tragicznie zakończona misja stawiają Kralla pod ścianą. Świadomy, że sam nie zdziała nic, postanawia w końcu poprosić o pomoc.
Weronika Szuwarska ma za sobą największą stratę, jaką może ponieść kobieta. By zapomnieć o tym, co zdarzyło się w przeszłości, poświęca się pracy terapeutki. Gdy w jej gabinecie pojawia się pewien przystojny i tajemniczy żołnierz, jej serce budzi się z letargu. I choć wie, że czeka ją niezwykle trudna terapia, bo będzie dotyczyć nie tylko jej pacjenta, to czuje, że będzie warto się jej poświęcić. Nie odstrasza jej nawet fakt, że może okazać się, iż będzie to najtrudniejsza, a także najważniejsza terapia w jej życiu.
W tym samym czasie Piotr i Paulina Sadowscy muszą zmierzyć się z problemami z przeszłości, które nie dają o sobie zapomnieć. Dodatkowo problemy rodzinne oraz sprawa siostry Piotra i brata Pauliny...
Jak widzimy, Lingas-Łoniewska postawiła na powrót głównych bohaterów oraz ukazania kolejnej pary, która by pozwolić rozkwitnąć miłości będzie musiała pokonać niejedną przeszkodę. Muszę powiedzieć, że po zakończeniu tej pozycji mam zamiar zgłębić temat PTSD, czyli stresu pourazowego. Ukazała go w niezwykle realistyczny i dokładny sposób, to jednak tylko wzmogło moją chęć, by dowiedzieć się o tego typu traumie jak najwięcej. I choć w powieści działo się niezwykle dużo, emocje szalały jak na rollercoasterze, to jednak cały czas moje myśli uciekały w kierunku PTSD. To Jacek Krall stał się moim bohaterem i moim idolem w "Bez pożegnania". Aż chciałabym, by Agnieszka napisała jeszcze jedna część na zakończenie, która pokaże nam Piotra i Paulinę, którzy problemy z przeszłości mają za sobą, Jacka i Weronikę, którzy nareszcie uspokoili swoje serca, dając im szansę na miłość, a także Kubę i Olę, którzy również nie mieli lekko w przeszłości. Polecam tę książkę każdej kobiecie, szczególnie partnerkom, ale też rodzinom żołnierzy lub innych osób, które mogą mieć problem ze stresem pourazowym. W końcu tej przypadłości można się nabawić nawet po jakimś wypadku czy innym tego typu zdarzeniu. Ja zaś zamierzam zgłębić temat PTSD, a także czytać kolejne pozycje Agnieszki Lingas-Łoniewskiej.
Agnieszka Lingas-Łoniewska to od niedawna jedna z moich ulubionych pisarek. Jeśli chodzi o literaturę stricte kobiecą, to będzie ona dla mnie nie do zastąpienia, chyba że przestanie pisać - nad tym jednak zdecydowanie będę ubolewać. "Bez pożegnania" to dalszy ciąg przygód bohaterów książki pt. "Bez przebaczenia". Pojawiają się też jednak nowi, którzy mają swoje problemy i...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-05-31
Wiecie, czego nie lubię w świecie książek? Tego, że mam jeszcze tyle "starych" książek do przeczytania, a nowości przybywa jak grzybów po deszczu. Nie daję się skusić każdej, ale są takie, koło których ciężko przejść obojętnie. "Ostatni lot" wydawał mi się od początku pozycją godną uwagi. Dlaczego? Bo nie od dziś po głowie wielu z nas kołacze się myśl, czy da się zniknąć na zawsze. Tak po prostu wyjechać, zmylić tropy, zmienić wygląd i nie stresować się na każdym kroku, że ktoś nas jednak rozpozna...
Dwie kobiety. Dwa loty. Jedyna szansa by zniknąć.
Claire Cook to kobieta, która prowadzi wręcz idealne życie u boku Rory'ego, który lada dzień ma startować w wyborach na senatora. Zamożny mąż, luksusowe mieszkanie i praktycznie żadnych powodów do zmartwień. A jednak to tylko pozory. W czterech ścianach domu na Manhattanie wcale nie dzieje się tak dobrze, jak można by się spodziewać. Kobieta jest gnębiona zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Tylko w nocy może pozwolić sobie na zdjęcie maski i nie musi udawać jaka szczęśliwa jest w tym związku i jak świetnie wszystko u nich prosperuje. Choć wydaje się, że Rory obserwuje kobietę dwadzieścia cztery godziny na dobę, to okazuje się, że od miesięcy Claire przygotowuje się do podjęcia niezwykle poważnej i odważnej decyzji. Jeden błąd i wszystko może się posypać.
Problem w tym, że dochodzi do nagłej zmiany planów i podróż służbowa, która miała być pomocna w realizacji decyzji. To Rory jedzie tam, gdzie kobieta wszystko sobie poukładała z przyjaciółką, a ona zostaje oddelegowana do Portoryko. Claire jest załamana i nie wie co robić, szczególnie że w momencie, gdy jej mąż odkryje, co planowała, jej życiu będzie zagrażać niebezpieczeństwo.
Pomaga jej obca kobieta. Może to szczęście. Może przeznaczenie. A może zwykłe zrządzenie losu. Dochodzi do wymiany biletów i to Eva leci do Portoryko, a Claire do Oakland. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, obie kobiety będą mogły zacząć nowe życie od początku. Każda gdzie indziej i jako kto inny.
Niestety nie wszystko idzie według planu. Pojawia się coraz więcej problemów i obaw. Claire cały czas czuje na sobie oddech męża tyrana i jego ludzi.
Czy kobietom uda się ukryć? Czy da się zniknąć na zawsze i zacząć życie jako zupełnie ktoś inny? Czy Eva i Claire będą miały szczęście i zaznają wreszcie odrobiny spokoju?
Dawno nie wciągnęłam się w książkę dosłownie od pierwszych stron. Zapadając w treść "Ostatniego lotu" zrozumiałam, jak bardzo mi tego brakowało. Julie Clark poruszyła dwa niezwykle ważne tematy, a w zasadzie trzy. Przemoc w rodzinie, siłę pieniądza, którym da się kupić prawie wszystko oraz możliwość ucieczki i ukrycia się. Który zaciekawił mnie najbardziej? Zdecydowanie ten ostatni. Dopóki człowiek nie podejmuje tak poważnego i ostatecznego kroku, nie jest świadom, ile przeszkód czeka go po drodze. Julie w pewien sposób otwarła nam (a na pewno mi) na to oczy. Polecam Wam tę powieść i liczę, że będziecie ją czytać z zapartym tchem podobnie jak ja!
Wiecie, czego nie lubię w świecie książek? Tego, że mam jeszcze tyle "starych" książek do przeczytania, a nowości przybywa jak grzybów po deszczu. Nie daję się skusić każdej, ale są takie, koło których ciężko przejść obojętnie. "Ostatni lot" wydawał mi się od początku pozycją godną uwagi. Dlaczego? Bo nie od dziś po głowie wielu z nas kołacze się myśl, czy da się zniknąć na...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-05-20
Jess Ryder to zdecydowanie nowa osoba wśród autorów książek, a "Zmyślenie" to dopiero jej druga powieść w dorobku. Nie miałam okazji czytać debiutu, ale nad tą książką długo się nie zastanawiałam. Coś mnie ciągnęło i czułam, że mogę być więcej niż zadowolona. Pozytywne recenzje "Wszystkich naszych tajemnic" też miały na to wpływ choć przyznaję, że bywam na tyle dziwna, że sięgam po pozycje mające kiepskie oceny, bo od czasu do czasu lubię się przekonać czy jest aż tak źle.
Nie od dziś wiadomo, że miłość to nie tylko branie, ale i dawanie. To uczucie, dla którego trzeba umieć się poświęcić, bo bez tego nikłe szanse, że wszystko będzie trwało długo i szczęśliwie.
Gdy Stella znajduje swój wymarzony dom, jest przekonana, że to właśnie tam jej związek rozkwitnie i przerodzi się w coś jeszcze trwalszego i piękniejszego. Nie dostrzega, że Jack nie jest aż tak zachwycony, jak ona i opuszczenie tętniącego życiem Londynu wymaga od niego nie lada poświęcenia. Mężczyzna zdaje się dzielnie i mężnie znosić wieczny remont oraz długie i męczące dojazdy do i z pracy. W zamian Stella nie zwraca zbytniej uwagi na to, że Jack coraz później wraca do domu. Kroplą, która przelewa czarę, jest pojawienie się Lori, kobiety uciekającej przed maltretującym ją mężem. Choć na początku mężczyzna zgadza się, by dać schronienie wystraszonej i pobitej kobiecie, to daje też ultimatum, że ma to być niedługi okres. Stella cieszy się z jego decyzji i stara się jak może by w całym tym zamieszaniu, jakim jest remont domu pomóc Lori pozbierać się i podjąć słuszne decyzje.
Jakby wszystkiego było mało, okazuje się, że w tej niecodziennej sytuacji każda z osób znajdująca się w pewnego rodzaju układzie kłamie i coś ukrywa. Dodatkowo wymarzony dom Stelli zwany przez Jacka cholernym skrywa swoje tajemnice, które wcale nie wpływają dobrze na relacje między ukochanymi.
Czy możliwe by dom, który kiedyś był schroniskiem dla maltretowanych kobiet stał się kiedykolwiek szczęśliwym rodzinnym gniazdkiem? Czy pojawienie się Lori to faktycznie przypadek? Czy Stella zrozumie ile kosztuje Jacka wyprowadzka z Londynu? Czy Jack jest szczery wobec ukochanej?
Muszę powiedzieć, że książka wciągnęła mnie praktycznie od pierwszych stron. Klimat, tajemnice i historie maltretowanych kobiet robią ogromne wrażenie. Jedynie główna bohaterka była dla mnie jak biedna głupiutka nastolatka. Stworzenie tak naiwnej osóbki jest ciekawym zabiegiem, choć ciężko było przez to polubić Stelle tak jak najczęściej dzieje się z bohaterami pierwszoplanowymi. Co do Jacka nie polubiłam go od początku, za to z Lori było ciekawie... Nie mogłam powiedzieć, że była czarnych charakterem, ale to końcówka powoduje, że serce się na nią otwiera tak całkowicie. W każdym razie dla mnie całość genialna i warta polecenia z czystym sumieniem.
Jess Ryder to zdecydowanie nowa osoba wśród autorów książek, a "Zmyślenie" to dopiero jej druga powieść w dorobku. Nie miałam okazji czytać debiutu, ale nad tą książką długo się nie zastanawiałam. Coś mnie ciągnęło i czułam, że mogę być więcej niż zadowolona. Pozytywne recenzje "Wszystkich naszych tajemnic" też miały na to wpływ choć przyznaję, że bywam na tyle dziwna, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-06-26
Gdy na swojej drodze napotkałam powieść pod tytułem "Ciche dni" przystanęłam, by chwilę pomyśleć. Tytuł można zrozumieć dosłownie, jak i w przenośni, ale już notatka na okładce głosząca: "Całe życie razem. Sześć miesięcy milczenia. Ostatnia szansa" powoduje, że dobrze wiemy, o co chodzi. Przenosimy się zatem na tylną okładkę, by doczytać, co do zaoferowania ma blurb. Ciekawość zatem sięga zenitu, bo odkrywanie tajemnic to nie lada gratka dla wielu czytelników.
Nim przejdziemy do książki, zadam Wam jedno pytanie. Czym dla Was jest małżeństwo, narzeczeństwo czy też związek? Dla mnie to coś na kształt elektrokardiografu czy też sejsmografu. Widzimy góry i doliny, wzloty i upadki. Nie od dziś wiadomo, że najłatwiej jest wtedy, gdy człowiek nie ma tajemnic przed swoją drugą połówką. Lepiej pocierpieć kilka dni, ale wszystko wyjaśnić niż czuć się winnym, mieć nad sobą cień przewinienia przez resztę życia. Jednak czasami postanowimy coś przemilczeć, bo wydaje nam się to zbyt ciężką sprawą. Wtedy dochodzi do załamania. Czasami chwilowego, a czasami kończącego wszystko.
Małżeństwo Maggie i Franka do tej pory było idealne, a na pewno szczęśliwe i pełne obustronnej miłości. Co się zatem stało, że od sześciu miesięcy mężczyzna nie odezwał się do swojej żony nawet jednym słowem? Co spowodowało, że zamknął się w sobie tak szczelnie, że nawet kochająca żona nie jest w stanie go zachęcić czy zmusić do powiedzenia choćby krótkiego tak lub nie?
Kobieta przez te pół roku dzień w dzień wierzy, że mąż w końcu przemówi. Zmęczona jednak tym czekaniem sama sobie daje czas 7 dni na to, że Frank coś do niej powie. Każdy z tych dni zapisuje w swoim ukochanym notatniku, a ostatniego siódmego już dnia kobieta postanawia popełnić samobójstwo. Kiedy mąż ją odnajduje nieprzytomną w kuchni, jego świat się zawala, a grunt usuwa się spod jego stóp. Świadomy jest, że to on odpowiada za decyzję Maggie. Kiedy odwiedza w szpitalu wprowadzoną w śpiączkę farmakologiczną Mag, dociera do niego, co zrobił. Frank decyduje się otworzyć usta i wypełnić głosem salę na intensywnej terapii. Postanawia wyjawić tajemnicę, którą skrzętnie ukrywał przed żoną tak długo i z taką starannością. Wolał nie mówić nic, niż powiedzieć cokolwiek co zdradziłoby, co ma do ukrycia.
Pytania nasuwają się, więc same. Czy pewnego rodzaju spowiedź Franka uratuje Maggie? Czy będzie ona miała jakikolwiek wpływ na ich małżeństwo? Co się stało, że mężczyzna wolał milczeć? Czy kobieta również miała jakieś tajemnice?
Kiedy chodzi o książki, które na swych kartkach skrywają jakiekolwiek sekrety, to kocham je równie mocno, co mocne thrillery czy pozycje z gatunku kryminalistyki. Problem w tym, że ta pozycja musi mieć coś jeszcze. Mam wrażenie, że "Ciche dni" Abbie Greaves są niekompletne. Autorka miała pomysł, a wykonanie nie jest złe, ale końcówka zdecydowanie rozbiegła się z moimi oczekiwaniami. Budując napięcie przez trzy czwarte książki, czytelnik ma prawo oczekiwać intrygującej końcówki, wyjawienia niebanalnej tajemnicy. Jest ciekaw, co strasznego wydarzyło się w życiu bohatera, że wolał zamilknąć niż porozmawiać z miłością swojego życia, a dostaje... No właśnie. Marną namiastkę czegoś beznamiętnego. I gdyby czymś, za co oceniam książkę, był sekret, to byłoby fatalnie. Na szczęście Abbie postawiła też na coś innego, co wygrało z niedociągnięciem. Postawiła mianowicie na powieść słodko-gorzką o uczuciach, problemach i niedomówieniach. To historia, z którą niejednokrotnie zidentyfikują się niejedni rodzice i nie będzie mnie to wcale dziwić. Nie liczcie, że będzie to thriller psychologiczny, o nie! To klasyczna książka obyczajowa z nutami dramatu rodzinnego. Jednak wciągająca i powodująca, że człowiek dwa razy pomyśli nad swoim zachowaniem, nim podejmie ostateczną decyzję.
Gdy na swojej drodze napotkałam powieść pod tytułem "Ciche dni" przystanęłam, by chwilę pomyśleć. Tytuł można zrozumieć dosłownie, jak i w przenośni, ale już notatka na okładce głosząca: "Całe życie razem. Sześć miesięcy milczenia. Ostatnia szansa" powoduje, że dobrze wiemy, o co chodzi. Przenosimy się zatem na tylną okładkę, by doczytać, co do zaoferowania ma blurb....
więcej mniej Pokaż mimo to2020-04-15
Zastanawiam się, czy w Polsce są kobiety, które nie znają, a przynajmniej nie kojarzą nazwiska Lingas-Łoniewska. Mnie dane było usłyszeć o niej już dobrych kilka lat temu, ale dopiero pod koniec ubiegłego roku miałam okazję przeczytać pierwszą swoją powieść jej pióra. Prawdą jest, że wpadłam od pierwszej książki i wydaje mi się, że dopóki pisze, to sobie nie daruję żadnej jej pozycji. Oby czasu starczyło na nadrobienie tych wcześniejszych. "Bez przebaczenia" to jej debiut, który został wznowiony po latach i przy okazji doczekał się swojej kontynuacji. By sięgnąć po tytuł "Bez pożegnania" musiałam zaliczyć "Bez przebaczenia".
Paulina Litwiak to młodziutka licealistka o duszy artystki, której świat wali się na głowę. W tragicznym wypadku traci ojczyma, mamę i ukochanego braciszka. Jakby tego było mało, trafia do domu biologicznego ojca, który jest wojskowym i takiż też dryl panuje w jego domu. Mało tego mężczyzna robi wszystko, by Paula czuła się tam niechciana, a wręcz niekochana. Oparcie ma tylko w przyrodnim bracie Jakubie, który, choć ma zaledwie piętnaście lat, wydaje się dla dziewczyny nie tylko namiastką prawdziwej rodziny, którą utraciła, ale także przyjacielem. Czarnowłosa i drobna dziewczyna, która obwinia się o śmierć własnej matki, ustawiana do pionu przez niewidzianego od narodzin ojca wycofuje się w swój świat. Nie ufa i nie chce zaufać nikomu. Jednak czy na pewno?
Piotr Sadowski to niezwykle przystojny, ale i poukładany młody mężczyzna o umyśle matematyczno-strategicznym. Choć dopiero zaczyna swoją wojskową karierę, to już zaszedł niezwykle wysoko. Faworyzowany i lubiany (wydaje się, że z wzajemnością) przez ojca Pauli ma przed sobą świetlaną przyszłość wojskowego.
Do ich spotkania dochodzi przez przypadek. Robią na sobie ogromne wrażenie, a napięcie między nimi wydaje się wręcz namacalne. Problem w tym, że różni ich praktycznie wszystko i ciężko wyobrazić sobie by mogło ich cokolwiek połączyć. Cokolwiek prócz miłości. A miłość ma wobec nich swoje plany, choć oni robią wszystko by je pokrzyżować.
"Bez przebaczenia" to historia nie tylko piękna, ale również dramatyczna. Pokazuje nam, co może się stać, kiedy honor i upór biorą nad nami górę, a zamiast szczerej rozmowie, wolimy zaufać niedomówieniom oraz temu, co widzimy. Agnieszka Lingas-Łoniewska gra na emocjach czytelniczkach, to powodując u nich wybuchy radości, to zaś zmuszając do zastanowienia się nad pewnymi sprawami i przełknięcia gorzkich łez. Osobiście momentami dopingowałam dwojgu młodym ludziom, to ich przeklinałam za własną głupotę. Nie rozumiałam, jak można polegać na tym, co mówią inni, zamiast wyjaśnić, co trzeba między sobą. "Bez przebaczenia" to historia zawiła, a zarazem prosta. Z jednej strony przewidywalna, ale pozostająca w myślach i sercu. To kolejna powieść autorki, która zawładnęła moim książkowym światem. Na reszcie stricte kobieca literatura, bez której nie wyobrażam sobie w tej chwili życia. Teraz czas na "Bez pożegnania" i choć jeszcze jej nie znam, to czuję, że już mogę ją polecić!
Zastanawiam się, czy w Polsce są kobiety, które nie znają, a przynajmniej nie kojarzą nazwiska Lingas-Łoniewska. Mnie dane było usłyszeć o niej już dobrych kilka lat temu, ale dopiero pod koniec ubiegłego roku miałam okazję przeczytać pierwszą swoją powieść jej pióra. Prawdą jest, że wpadłam od pierwszej książki i wydaje mi się, że dopóki pisze, to sobie nie daruję żadnej...
więcej mniej Pokaż mimo to
Z inną pozycją autorki Valerie Keogh miałam szczęście spotkać się bodajże rok temu. Dość dobrze pamiętam, że "Fatalne kłamstwo" zrobiło na mnie duże, ale przede wszystkim pozytywne wrażenie. W końcu szczerze mówiąc, czy chociaż raz w życiu nie zdarzyło Wam się skłamać? A jeśli to zrobiliście, to myśleliście kiedykolwiek nad skutkiem tego? Bo bohaterki wcześniejszej książki Valerie znalazły się właśnie w punkcie, gdzie jedna z nich lekko nagięła prawdę, a reszta posypała się jak domek z kart. O czym postanowiła Keogh pisać w "Idealne życie Molly"? Jak sam tytuł mówi: o życiu, o tym życiu, które wydawałoby się, jest idealne, ale czy na pewno?
Molly prowadzi ułożone, wręcz idealne życie. Dwójka jej dzieci właśnie opuściła rodzinny dom, by rozpocząć studia na wymarzonych uczelniach, a ona wraz z mężem zyskali dom i czas dla siebie. Niestety wraz z wyjazdem syna i córki w rodzinie Chatwellów zaczyna się coś psuć. Jej mąż Jack ma dla niej coraz mniej czasu, który rzekomo wciąż spędza w pracy lub załatwiając coś z nią wspólnego. W tygodniu wraca późnymi wieczorami i zaczyna pracować w weekendy. Cierpiąca na syndrom pustego gniazda Molly zaczyna podejrzewać męża o romans, ale nie robi nic, by się dowiedzieć czy dobrze myśli.
Pewnego dnia jej przyjaciółka proponuje jej weekendowy wyjazd do wiejskiego kurortu. Kobieta jest pewna, że Jack będzie jej towarzyszył, ale ten wymiguje się pracą i mówi, by Molly jechała sama. To tam podczas porannego joggingu napotyka przystojnego mężczyznę, do którego poczuła nieodparty pociąg. Sama przed sobą przyznaje, że byłaby w stanie zrobić z nim wszystko, gdyby tylko jej coś zaproponował. On jednak mówi stanowcze nie, a zmieszana i zawstydzona Molly ucieka nie tylko od nieznajomego, ale i z kurortu. Na tym sprawa się nie kończy. Zaledwie kilka dni później ten obcy mężczyzna odwiedza ją w Londynie, a kobieta nie rozumie, skąd on w ogóle wiedział, gdzie ona mieszka!
Molly nie wie, czy ma się przyznać mężowi do tej sytuacji, czy o niej zapomnieć. Jednak los sprawia, że wszystko toczy się zupełnie inaczej. Za następny dzień do drzwi domu Chatwellów puka policja, informując kobietę, że nieznajomy mężczyzna został zamordowany i to ona jest główną podejrzaną! Tyle że do czasu, bo w pewnym momencie sama staje się ofiarą niedoszłej próby morderstwa.
O co chodzi? Kto tak naprawdę zabił mężczyznę z kurortu? Skąd wiedział gdzie mieszka Molly? Kto czyha na życie zwykłej kobiety? Czy tylko ona ma cos do ukrycia, czy może jednak jej mąż traktuje pracę jako dobrą wymówkę?
Przeczytajcie, a wszystkiego się dowiecie.
Po raz drugi Valerie Keogh zaskakuje mnie w dość pozytywny sposób. I po raz drugi przedstawia nam sytuacje z pozoru codzienną. Myślę, że wielu z nas, szczególnie tych z dłuższym stażem małżeńskim, czy po prostu związkowym, może znać z autopsji takie rzeczy jak małżeńskie problemy, oddalanie się od siebie, czasami nic nieznaczące, a czasami wręcz destrukcyjne tajemnice... (mam jednak głęboką nadzieję, że dalszych przygód głównych bohaterów już nie doświadczyli i nie doświadczą). Sama nie od dziś zastanawiam się, czy w ogóle istnieje na świecie coś takiego jak ideał. Czy idealny człowiek, czy też idealne życie ma w ogóle prawo bytu? No, bo kogokolwiek by się nie spytać, to zawsze znajdzie on powód, by narzekać, wytykać, dokuczać czy też najnormalniej w świecie smęcić, że coś lub ktoś jest nie taki/-e jak trzeba...
Z inną pozycją autorki Valerie Keogh miałam szczęście spotkać się bodajże rok temu. Dość dobrze pamiętam, że "Fatalne kłamstwo" zrobiło na mnie duże, ale przede wszystkim pozytywne wrażenie. W końcu szczerze mówiąc, czy chociaż raz w życiu nie zdarzyło Wam się skłamać? A jeśli to zrobiliście, to myśleliście kiedykolwiek nad skutkiem tego? Bo bohaterki wcześniejszej książki...
więcej Pokaż mimo to