-
Artykuły„Dobry kryminał musi koncentrować się albo na przestępstwie, albo na ludziach”: mówi Anna SokalskaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyDzień Dziecka już wkrótce – podaruj małemu czytelnikowi książkę! Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
ArtykułyKulisy fuzji i strategii biznesowych wielkich wydawców z USAIza Sadowska5
-
ArtykułyTysiące audiobooków w jednym miejscu. Skorzystaj z oferty StorytelLubimyCzytać1
Biblioteczka
2021-02-01
2020-12-22
Jeszcze parę lat temu na rynku wydawniczym wręcz niemożliwe było znalezienie pozycji, która jawnie oskarżałaby ogromne instytucje o kłamstwa, matactwa i fałszerstwa. Potem zaczęłam widywać jakieś pojedyncze i najczęściej dość trudno dostępne egzemplarze. A teraz? Za sprawą COVID-19 tego typu pozycje pojawiają się jak grzyby po deszczu! "Pandemia kłamstw" jest pierwszą, która trafiła w moje ręce, ale na pewno nie ostatnią. Czy dlatego, że aż tak mnie zafascynowały?
"Bill Gates, Anthony Fauci i koncerny farmaceutyczne nie chcą byś przeczytał tę książkę. Co przed tobą ukrywają? Czego się boją? Czyim interesom służy tuszowanie niewygodnej prawdy?" *
Powyższe słowa możemy przeczytać na okładce książki, słowa, które przyciągają i zwracają naszą uwagę, bo zasadniczo o to autorom danych pozycji chodzi. Ja właśnie dzięki nim zainteresowałam się zarówno tą książką, jak i innymi o podobnej tematyce.
Judy Mikovits to była amerykańska badaczka, która za swój cel przyjęła być szczerą i niczego nie tuszować. Jednak po przeczytaniu "Pandemii kłamstw" odnoszę wrażenie, że bardziej zależy jej na teoriach spiskowych.
Pozycja zawiera wiele cennych i popartych naukowo faktów, ale autorka przeplata je z informacjami zupełnie nic niewnoszącymi lub... opisami tego, co miała na sobie danego dnia. Byłam pewna, że sięgam po książkę naukową, która albo udowodni mi ile kłamstwa jest wokół nas, albo zrobi z siebie pośmiewisko. Dostałam raczej pozycję pseudonaukową, która, choć na początku wciągnęła mnie jak ruchome piaski to im dalej, tym bardziej miałam ochotę się z niej śmiać niż czytać dalej.
Informacje o oszustwach podczas badań naukowych nie są nowością, a już na pewno każdy zdaje sobie sprawę z tego, że koncerny farmaceutyczne to praktycznie pewnego rodzaju mafia. Stąd liczyłam, że autorka posunie się dalej, albo chociaż posłuży się konkretnymi i mocnymi dowodami. Owszem nie wierzę w zbieg okoliczności, że za każdym razem, kiedy ktoś z otoczenia Judy chciał powiedzieć coś negatywnego o szczepionkach i powikłaniach po nich ginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Jednak dla mnie książka albo jest niedopracowana i autorka zbyt szybko postanowiła ją wydać, albo ma niewiele do powiedzenia na temat, który aktualnie jest niezwykle popularny.
Muszę jednak przyznać, że mimo kiepskich wrażeń planuję zgłębić tematykę kłamstw, matactw i mydlenia oczu w branży medyczno-farmaceutycznej. "Pandemia kłamstw" była nie najlepszym wstępem, ale zdecydowanie zaintrygowała i zaciekawiła. Czy polecam? I tak i nie. Sami zdecydujcie czy chcecie wchodzić w ten przykry i niekoniecznie służący człowiekowi świat.
* - cyt. z "Pandemia kłamstw" Judy Mikovits, Kent Heckenlively, okładka
Jeszcze parę lat temu na rynku wydawniczym wręcz niemożliwe było znalezienie pozycji, która jawnie oskarżałaby ogromne instytucje o kłamstwa, matactwa i fałszerstwa. Potem zaczęłam widywać jakieś pojedyncze i najczęściej dość trudno dostępne egzemplarze. A teraz? Za sprawą COVID-19 tego typu pozycje pojawiają się jak grzyby po deszczu! "Pandemia kłamstw" jest pierwszą,...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-03-13
Sporo czasu minęło od przeczytania przeze mnie jednej z pozycji dotyczących człowieka i wszystkiego wokół, która zrobiła na mnie spore wrażenie. Mianowicie "Mikrobiom. Najmniejsze organizmy, które rządzą światem". Byłam pewna, że od tego czasu niewiele będzie w stanie zatrząść moim światopoglądem tak bardzo, jak właśnie ta książka. Aż tu nagle w moje ręce wpada "Więcej niż DNA. Geny, drobnoustroje...". Praktycznie na dzień dobry od pierwszych stron okazuje się, że to, co człowiek miał ładnie poukładane pod kopułką to tak naprawdę pic na wodę fotomontaż, który niewiele z prawdą ma wspólnego.
Myślę, że w dzisiejszych czasach świadomi jesteśmy jak dzięki technice, badaniom, sprzętowi i umiejętnościom możemy brnąć do przodu, potwierdzać lub zaprzeczać twierdzeniom postawionym setki, a ostatnio już zaledwie kilka lata temu. Wiemy, że z dnia na dzień nasza wiedza się pogłębia i dowiadujemy się rzeczy, o których nam się nie śniło.
"Więcej niż DNA. ..." to jedna z pozycji, która uświadamia nam, jak niewiele wiemy o człowieku i tym jacy jesteśmy. Okazuje się, że nie tylko otoczenie ma wpływ na to, jak się zachowujemy, co jemy czy co lubimy, a czego nie.
Wciąż szukamy odpowiedzi na podstawowe pytania. Nauka zna rozstrzygnięcie. Źródłem uwielbienia pewnych potraw, wyboru partnera czy też odczuwanych emocji i naszych przekonań są: DNA, drobnoustroje i środowisko.
Zaskakujący dla mnie był fakt, że za lubienie pewnych potraw odpowiedzialność ponosi konkretny gen, a nie to czy uczono nas ich jedzenia od dziecka, podobnie jak to, że bycie homoseksualnym osobnikiem również zakodowane mamy w genach. To nie tak, że rodzisz się i w pewnym wieku stwierdzasz: pociągają mnie tylko osoby tej samej płci i koniec. Nie, okazuje się, że stery w łapkach za te i inne sprawy trzyma DNA oraz drobnoustroje (np. bakterie w jelitach).
Autor z ogromną dawką humoru oraz za sprawą jak najbardziej zrozumiałego języka opowiada nam jak geny, mikrobiom, procesy psychiczne oraz otoczenia wpływają na nasz charakter, naszą osobowość i nasze działanie. Za sprawą lekkiej narracji opisy wielu doświadczeń uświadamiają nam zawiłość wielu zjawisk z życia codziennego. Oczywiście nie da się uniknąć naukowego języka przez który momentami trzeba przebrnąć (powiedzmy sobie szczerze - nie wszystko da się wytłumaczyć łopatologicznie). Tak samo jak nie zapamiętamy, który konkretnie gen odpowiada za to, a który za tamto, które mikrobiota i na co mają wpływ (jeśli Wam się uda zapamiętać nazwę i to czym sterują to szacunek!).
"Więcej niż DNA. ..." to książka, która zarazem bawi i uczy, stąd wydaje mi się idealną pozycją dla tych, którzy chcą powiększyć swoją wiedzę, ale boją się encyklopedycznej wiedzy i stricte naukowego języka. Pozycja ta pozwala nam zrozumieć nie tylko siebie, ale też ludzi wokół oraz otoczenie. Chciałabym więcej tego typu literatury na rynku. Przestępnej, pouczającej, a zarazem rozweselającej. Polecam Wam z całego serducha!
Sporo czasu minęło od przeczytania przeze mnie jednej z pozycji dotyczących człowieka i wszystkiego wokół, która zrobiła na mnie spore wrażenie. Mianowicie "Mikrobiom. Najmniejsze organizmy, które rządzą światem". Byłam pewna, że od tego czasu niewiele będzie w stanie zatrząść moim światopoglądem tak bardzo, jak właśnie ta książka. Aż tu nagle w moje ręce wpada "Więcej...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-12-14
Kryminalistyka, kryminologia, patologia... Czy tej tematyki kiedyś będę miała dość? Nie wiem. Na razie chłonę jak gąbka wszystko, co tylko zostaje wydane. I nawet jeśli informacje zawarte w każdej pozycji się powielają i niewiele nowego się dowiaduję to sama zmiana stylu kolejnego autora zazwyczaj mi wystarczy tak samo, jak ubranie w inne słowa tej samej rzeczy. Jeśli to się zmieni trzeba będzie szukać nowości lub zmienić dziedzinę zainteresowania. Na razie jednak czekam na tego typu pozycje z ogromną niecierpliwością.
Co powiedzą innym moje zwłoki, kiedy mnie już nie będzie?
Dzięki Sue Black, która jest profesorem anatomii i antropologii sądowej na Uniwersytecie w Dundee i od wielu lat spotyka się z tragicznymi przypadkami ludzkiej śmierci mogłam się tego dowiedzieć. Ofiary morderstw, katastrof, nieszczęśliwych wypadków, a nawet samotnej śmierci w domu lub poza nim nie odpowiedzą nam na pytania, co się stało, kto im to zrobił, jak do tego doszło... Jednak ich ciała owszem. W zaciszu laboratorium medycznego można odpowiedzieć na prawie każe pytanie jeśli tylko ma się ludzkie zwłoki czy choćby ich szczątki.
Autorka w barwny, czasami śmieszny, a czasami makabryczny sposób odkrywa przed nami tajemnice śmierci, anatomii ludzkiego ciała, ale także takie ciekawostki jak sposoby pochówku i jego ekologia, zmiana mentalności w ludziach czy wpływ tatuaży, czy układu żył w organizmie. To te ostatnie rzeczy zaciekawiły mnie najbardziej.
Sue Black uświadamia nam jak ważna w dzisiejszych czasach jest antropologia sądowa i jak ogromny ma wpływ na odczytywanie ostatnich chwil życia czy przyczyn śmierci. Prócz tego autorka postawiła na coś zupełnie innego niż w większości tego typu pozycji. Nie opierała się na jednostkowych przypadkach medycznych lecz w sporej części na swojej rodzinie, na własnych emocjach oraz rozważaniach na temat śmierci.
Mimo tego, ze wszystko to brzmi niezwykle ciekawie i intrygująco to muszę przyznać, że dawno się tak nie wynudziłam czytając tego typu książkę. Dla mnie to bardziej pewnego rodzaju autobiografia Sue niż książka o antropologii. Zawiodłam się, bo nie po to sięgam po książkę tego rodzaju by czytać o wspomnieniach z dzieciństwa autorki. Tak naprawdę dopiero pod koniec książka zainteresowała mnie tak naprawdę mocno i przeczytałam ją z zainteresowaniem. Ta pierwsza połowa znudziła i zirytowała mnie dość mocno i cieszę się, że chociaż dalsza część uratowała moje wrażenia i czas, który poświęciłam tej książce. Nie zniechęcam do niej, ale jeśli chcesz przeczytać konkretną książkę antropologiczna to znajdziesz wiele innych i przede wszystkim lepszych, ciekawszych i intrygujących pozycji.
Kryminalistyka, kryminologia, patologia... Czy tej tematyki kiedyś będę miała dość? Nie wiem. Na razie chłonę jak gąbka wszystko, co tylko zostaje wydane. I nawet jeśli informacje zawarte w każdej pozycji się powielają i niewiele nowego się dowiaduję to sama zmiana stylu kolejnego autora zazwyczaj mi wystarczy tak samo, jak ubranie w inne słowa tej samej rzeczy. Jeśli to...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-05-23
2019-08-24
Osoby, które mnie znają dobrze wiedzą, że w zasadzie nie czytam książek więcej niż jeden raz. Nie potrafię znanej już treści "odkrywać" ponownie. A jednak raz na jakiś czas trafiają się pozycje, które zdarzy mi się odświeżyć po jakimś czasie. Jedną z takich lektur jest "Sztywniak. Osobliwe życie nieboszczyków" Mary Roach. To, co u mnie charakterystyczne to poczucie humoru, a dokładniej uwielbiany przeze mnie czarny humor i dystans do wielu rzeczy. Takie podejście powoduje, że Mary jest dla mnie idealną autorką.
Czy zastanawialiście się kiedykolwiek co z waszym ciałem dzieje się po śmierci? Pewnie niejednokrotnie. Większość widzi to w następujący sposób: umieramy, idziemy do trumny, grzebią nas i po jakimś czasie zjadają nas robaczki, reszta się rozkłada, rozpuszcza, kruszy. Druga opcja to kremacja czyli poddajemy się spaleniu.
Ale czy pomyśleliście kiedykolwiek o tym by oddać swe ciało na rzecz nauki? No bo skoro można po śmierci oddać narządy do przeszczepów to, czemu nie ciało dla studentów by mogli zwiększać swą wiedzę inaczej niż na komputerach? Naukowcom do badań czy wszelkiego rodzaju firmom do testów? Czy naprawdę aż tak bardzo zależy nam by po śmierci być całym, idealnym, bez jednego szewka, siniaka czy strupka? Czy to robi różnicę ziemi, która nas przysypie lub ogniowi, który nas strawi? Wątpię.
Jestem osobą, która od dawna zastanawia się co ze sobą zrobić. Nie mogę oddać swych narządów do przeszczepu co bardzo mnie uwiera, ale donacja zwłok dla akademii medycznej dla studentów to dla mnie idealny pomysł, który bardzo chcę zrealizować i liczę, że do tego dojdzie jeśli nie doczepi się mnie coś co by mnie zdyskwalifikowało czyli np. choroby zakaźne tj. Aids, HIV czy żółtaczka.
Mary Roach posuwa się jednak dalej niż do powyższych przykładów. Wyrusza śladami ciał by pokazać nam to osobliwe życie nieboszczyków. Tytuł pewnie zaciekawił niejedną osobę no bo jak martwa osoba może żyć i to w osobliwy sposób. Okazuje się, że może i powinieneś/powinnaś być jej wdzięczny/-a!
To, że dziś jadąc autem czujesz się bezpiecznie może być zasługą właśnie osoby, która swoje ciało przekazał tym, którzy zrobią wszystko by podczas wypadku zostało wyrządzone jak najmniej szkód na ciele człowieka. Co prawda taki "pacjent" się nie poskarży co go boli czy gdzie został ranny, ale od tego są medycy, którzy znając anatomię są w stanie określić gdzie i w jaki sposób ucierpiał "pasażer" auta, które uległo kolizji.
A może zamiast kremacji lub klasycznego pogrzebu wolelibyście zmienić się w kompost, a potem ktoś z rodziny lub przyjaciół zasadzi na Was drzewko, lub inną roślinkę? Opcja jak najbardziej prawdopodobna i to już niebawem, a co ciekawe tak niedaleko nas, bo w... Szwecji!
Mary Roach pokazuje jeszcze inne możliwości wykorzystania ludzkiego ciała, gdy jego właścicielowi się już ono raczej nie przyda. Przyznam szczerze, że gdyby w Polsce choć niewielka część tego była dostępna to naprawdę nie wahałabym się co do podjęcia decyzji co ze sobą zrobić. Dla mnie żadna radość leżenia bez ruchu, w idealnej formie w drewnianym pudełeczku. Za to opcja by komuś się przysłużyć czy pomóc to już coś, co chętnie rozpatrzyłabym pozytywnie. W Polsce do dyspozycji mamy niewiele opcji, ale każda choćby najmniejsza, która swój koniec łączy się z pozytywnymi aspektami wobec innych powinna być brana przez nas pod uwagę.
Mary Roach wcisnęła swój nos wszędzie tam, gdzie "zwykły" człowiek raczej by nie poszedł. Była i wypytywała o rzeczy, które wielu z nas brzydzą, wstydzą, a nawet przerażają. To dzięki temu powstał "Sztywniak. Osobliwe życie nieboszczyków" - książka, która jest nie tylko jedną z najbardziej niezwykłych, ale i najzabawniejszą książek popularnonaukowych ostatnich lat. Tylko trzeba zachować odpowiedni dystans by zrozumieć tak jak trzeba to, co autorka chce nam przekazać. Uwierzcie, że choć temat straszny to warto zapoznać się z tą niezwykłą pozycją i zastanowić się, czy może jednak nie oddać swego ciała choćby po to by uratować tylko jedną inną osobę. Nas i tak już nic nie uratuje... Osobiście polecam również inne tytuły Mary Roach jeśli tylko strawisz jej poczucie humoru i dystans do raczej omijanych na codzień tematów.
Osoby, które mnie znają dobrze wiedzą, że w zasadzie nie czytam książek więcej niż jeden raz. Nie potrafię znanej już treści "odkrywać" ponownie. A jednak raz na jakiś czas trafiają się pozycje, które zdarzy mi się odświeżyć po jakimś czasie. Jedną z takich lektur jest "Sztywniak. Osobliwe życie nieboszczyków" Mary Roach. To, co u mnie charakterystyczne to poczucie humoru,...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-05-06
Medycyna i kryminalistyka to dla mnie chyba najbardziej pożądane tematyki książek popularnonaukowych. I choć czytając każdą kolejną większość rzeczy się powiela to chyba nigdy nie będę miała dość wiedzy z tych dziedzin. Szczególnie ich początki tak różne od realiów w dzisiejszych szpitalach czy w przypadku tych drugich laboratoriach kryminalistycznych. Żeby docenić to co mamy dziś trzeba znać te dziedziny od A do Z choć myślę, że do końca tego, co nam oferują jest jeszcze długa droga.
Dziś ciężko nam sobie wyobrazić, że idziemy na operację gdzie lekarz do dyspozycji ma stół z jadalni, prześcieradła, noże kuchenne ewentualnie piły do drewna oraz igły i nici. A gdzie znieczulenie? Co z odkażaniem? Aparatura sprawdzająca pracę naszego serca czy dotlenienie organizmu chyba też gdzieś jest, prawda?Ale po co to wszystko! Jest stół, są pasy żeby pacjenta przypiąć by się nie ruszał podczas cięć i jakiś asystent czy dwóch (czasami z przypadku) i można działać. To przerażająca wizja, ale tak właśnie wyglądały początki chirurgii.
Pierwsza operacja otwarcia jamy brzusznej odbyła się 26 grudnia 1809 roku. Odbyła się w domku w lesie. To, co zszokowało to fakt, że kobieta poddana operacji przeżyła. Sama pacjentka, którą była Jane Crawford podczas całej operacji śpiewała psalm. Choć jej głos momentami się łamał obeszło się bez problmeów. Mało tego rekonwalescencja przebiegła bez najmniejszych komplikacji.
Lekarzem, który podjął się tego zadania był Efraim McDowell. Co najciekawsze na 13 wykonanych przez niego zabiegów aż 8 zakończyło się pomyślnie.
"Przede wszystkim nikt nie mógł zrozumieć, dlaczego jego operacje były udane. Nikt nie domyślił się, że dziewicze pustkowie, naturalna odporność pacjentów, przede wszystkim jednak niezwykła w tych czasach czystość, jaką utrzymywała w domu Sara było wielkim sprzymierzeńsem McDowella" *
Stąd też wiemy, że brak anestezji nie był jedynym problemem ówczesnych medyków. Prawdziwą zmorą była aseptyka oraz antyseptyki. W tamtych czasach czyste ręce, a już tym bardziej narzędzia to zbędny wymysł, który lekarzom dodawał tylko i wyłącznie więcej pracy. Dzisiejsze żarty o lizaniu skalpela śmieszą, ale żadną tajemnicą jest fakt, że kilkadziesiąt lat temu lekarze trzymali skalpel w ustach, gdy musieli podwiązać naczynia krwionośne, do czego potrzebowali obu rąk. Tak jak wycieranie narzędzi oraz rąk o fartuch, który pokryty był praktycznie wszelkimi możliwymi wydzielinami z ciała.
Nie zdradzę wielkiej tajemnicy, gdy powiem, że początkom medycyny bliżej było do rzeźni niż do sztuki jak często nazywa się tą dziedzinę. Dziś patrzymy ta tamtych lekarzy jak na morderców, zbrodniarzy, rzeźników. A czy przeszło nam przez głowę pytanie: "Jak będą patrzeć za setki lat na dzisiejszych lekarzy?" Czy oni też będą brani za takich samych barbarzyńców? Trzeba przyznać, że choć warto znać historię takich zawodów jak właśnie lekarze to czytanie tej pozycji może być nielada wyzwaniem dla "normalnego" czytelnika. Opisy nie tylko są krwawe, ale i drastyczne i realistyczne. Kto ma odrobinę wyobraźni bez problemu "przeniesie się" do dawnej sali chirurgicznej, a to może być niebezpieczna podróż w czasie. Pewne jest to, że ja swojej przygody jeszcze nie zakończyłam. Przede mną inne pozycje Thorwalda oraz inne z ukochanych przeze mnie dziedzin.
* - cytat z "Stulecie chirurgów" Jurgen Thorwald, str.38
Medycyna i kryminalistyka to dla mnie chyba najbardziej pożądane tematyki książek popularnonaukowych. I choć czytając każdą kolejną większość rzeczy się powiela to chyba nigdy nie będę miała dość wiedzy z tych dziedzin. Szczególnie ich początki tak różne od realiów w dzisiejszych szpitalach czy w przypadku tych drugich laboratoriach kryminalistycznych. Żeby docenić to co...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-05-27
2019-04-19
Nie minęło zbyt wiele czasu od przeczytania jednej pozycji o Auschwitz, po której obiecałam sobie chwilę wytchnienia. Zawsze myślałam, że jestem silna psychicznie, ale po książkach o obozach moje zdanie na ten temat legło w gruzach. Nie jestem odporna, a książki choć cienkie to czytane długo (ta akurat krócej). Tu jak sam tytuł wskazuje do czynienia będziemy mieli z farmaceutą. Niestety nie będzie to miły pan w fartuchu stojący po drugiej stronie okienka w aptece.
Victor Capesius, bo o nim mowa był taką osobą nim wylądował w Auschwitz. Ale czy trafienie tam daje człowiekowi prawo by zmienić się tak diametralnie? Czy znęcanie się nad innymi ma w ogóle jakiekolwiek wytłumaczenie? Victor pracował jako przedstawiciel koncerny Farben/Bayer w Rumunii. Był znany jako miły i uczciwy człowiek, który rozwiązywał wszelkie problemy związane z dostawami itp. Kiedy został oddelegowany do Auschwitz gdzie co chwila trafiał na znajomych ludzi części znajomości się wypierał, a część oszukiwał. Ludzie widząc go byli pewni, że trafiali w dobre ręce. Jakże się mylili...
"... lubił ludzi, był miły [...] był uosobieniem życzliwości. [...] miał wśród więźniów dobrą opinię. Był rzeczowym człowiekiem."*
Jednak w tamtym miejscu, w tamtym czasie to nie był ten sam człowiek. Jego pogląd na doświadczenia medyczne szokował niejednokrotnie.
"... była to bardzo ważna sprawa, bo przecież nigdzie indziej nie można było badać tak bez żenady jak tam."**
"Jakim człowiekiem musi być doktor Capesius, jeśli wiedział, że osoby, które jednym gestem kieruje na lewo, będą żyły jeszcze tylko przez godzinę albo dwie, a mimo to uśmiechając się i rzucając kilka słów otuchy dla uspokojenia, wysyłał rodziny swoich dawnych przyjaciół i kolegów z pracy, ich żony i dzieci na śmierć? Ile trzeba mieć w sobie brutalności emocjonalnej, ile piekielnego sadyzmu, ile bezlitosnego cynizmu, aby postąpić tak, jak postępował ten potwór? I pomyśleć, że wystarczyło jedno słowo tego Hauptsturmfuhrera SS, wystarczył jego jeden gest, żeby ocalić życie tej garstce osób, które znaczyła tak niewiele na tle całej ogromnej masy ludzi." ***
Gdy czytałam tą pozycję najpierw zszokowało mnie postępowanie Capesiusa w Auschwitz, potem jego samozaparcie, że nie zrobił nic złego. Razem z innymi medykami z obozu nie potrafili przyznać się do doświadczeń medycznych, tortur i morderstw. Oni nie zawinili, nie zrobili zupełnie nic złego. A potem te długie, mozolne śledztwa i wyroki nie dość, że mizerne to jeszcze nieodbyte do końca. Jak można uniewinnić osoby winne setek tysięcy morderstw? Jak można doprowadzić do ich ucieczek przed wymiarem sprawiedliwości? Czy gdybym na to pozwoliła to potrafiłabym spojrzeć żyjącym ofiarom w oczy? Wątpię.
Nie chcę Wam pisać szczegółów co robić Victor w obozie, bo wolałabym żebyście zapoznali się z tą pozycją sami. Jeśli deo głowy przychodzi Wam myśl, że o obozach powstało już dość książek to się mylicie. Nigdy nie będzie ich na tyle dużo by opisać każdą zbrodnię, każe przewinienia i każdą torturę, jakiej tam dokonano. A ja choć dla mnie to ogromne przeżycie przeczytam każdą pozycję, jaka wyjdzie choćbym miała robić to z przerwami. Chcę mieć prawo i możliwość dowiedzieć się wszystkiego. I tylko żal mi serce kraje, że człowiek potrafił i potrafi nadal takie coś zrobić drugiemu człowiekowi.
* - Cytat z "Farmaceuta z Auschwitz" Patricia Posner, str. 68
** - Cytat z "Farmaceuta z Auschwitz" Patricia Posner, str. 68
*** - Cytat z "Farmaceuta z Auschwitz" Patricia Posner, str. 230
Ocena poglądowa, gdyż tego typu książki jak dla mnie nie zasługują na ocenianie!
Nie minęło zbyt wiele czasu od przeczytania jednej pozycji o Auschwitz, po której obiecałam sobie chwilę wytchnienia. Zawsze myślałam, że jestem silna psychicznie, ale po książkach o obozach moje zdanie na ten temat legło w gruzach. Nie jestem odporna, a książki choć cienkie to czytane długo (ta akurat krócej). Tu jak sam tytuł wskazuje do czynienia będziemy mieli z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-04-04
Mamy czasami do czynienia z książkami, które wywołują tak duże zainteresowanie, że nie poprzestaje się na jednej serii wydania. Jednym z bestsellerów, który doczekał się swojej reedycji jest pozycja "Kobiety z bloku 10. Eksperymenty medyczne w Auschwitz". Z tematyką obozów miałam do czynienia nie raz i nie dwa. Pierwsze spotkanie już kilkanaście lat temu w gimnazjum, potem liceum. Pamiętam jak dziś "Opowiadania Borowskiego", "Medaliony" pani Nałkowskiej czy niby inna, ale jakże szokująca pozycja "Inny świat"Herlinga-Grudzińskiego. Tego nie da sie zapomnieć nawet po takim czasie. To zostaje w głowie, w sercu, a nawet w duszy... Ludzka krzywda jakakolwiek by nie była nie powinna mieć miejsca. Szczególnie ta wyrządzana przez drugiego człowieka i to w ten sposób.
Z roku na rok pamięć o ludobójstwie z obozach koncentracyjnych będzie się zacierać. Osoby, którym w ogóle udało się to przeżyć są coraz starsze i z dnia na dzień będzie ich mniej. To, co nam pozostaje to spisane na papierze wspomnienia, udokumentowane fakty oraz przekazywane z ust do ust historie.
"Kobiety z bloku 10. ..." to jedna z tych papierowych pozycji, która daje nam możliwość poznania ludzkiej tragedii. Makabra ta miała miejsce w KL Auschwitz oraz KL Birkenau. Autor ukazuje nam poczynania lekarzy obozowych. Dzięki niemu poznajemy biografię nie tylko ofiar, ale i oprawców. Nie ma utajania. Każda osoba przedstawiona jest z imienia i nazwiska, bo tym, co robili pociągali do odpowiedzialności tylko i wyłącznie siebie, a nie jakiekolwiek instytucje.
Trzy osoby, które miały na sumieniu najwięcej to następująco:
Carl Clauberg - profesor ginekologii, który podczas eksperymentów nie wypowiadał nawet jednego zdania do ofiar, które traktował jako obiekt badań. Pracował nad uzyskaniem trwałej niepłodności u kobiet poprzez nieoperacyjne metody. Jedną z nich było podawanie do macicy środkó chemicznych w takich ilościach by zablokowały jajowody po same jajniki. Cel - uzyskanie stanu zapalnego czego skutkiem miała być bezpłodność. Wszystko powtarzane wielokrotnie aż do uzyskania oczekiwanego efektu. Bez znieczulenia i bez zgody kobiet.
Horst Schumann - doktor nauk medycznych pracujący nad uzyskaniem bezpłodności za pomocą promieniowania rentgenowskiego. Ból, poparzenia, niegojące się rany oraz infekcje. Nie zważał na nic. Dążył do celu po tak zwanych trupach - niestety. Obiektem były zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Jeśli poddana zabiegowi osoba nie umierała w męczarniach wykonywano u niej następnie operację usunięcia spalonych narządów rodnych. Niektóre kobiety doświadczały naświetleń kilkukrotnie. Ani przed, ani w trakcie, ani po nie miały podawanego znieczulenia.
Eduard Wirths - doktor nauk medycznych prowadzący badania nad rakiem szyjki macicy. Dokonywał operacji na kobietach bez pytania, bez zgody i często bez ich wiedzy (kobiet najczęściej nie informowano co tak naprawdę im robiono). Tkanki zdrowych kobiet służyły do porównań. Okaleczono w ten sposób naprawdę ogromna ilość kobiet.
Kiedy to piszę cały czas czuję ból tych kobiet. Książka, którą, mimo że nie jest wymagającej objętości czytałam najdłużej z tych wszystkich, które pamiętam. Tak. Ja jej nie przeczytałam. Ja ją zmęczyłam. A może to ona zmęczyła mnie? I nie, nie w sensie, że była słaba czy bezsensowna. Wręcz przeciwnie. Była zbyt mocna, zbyt drastyczna. Niemożliwa do ogarnięcia przez mój umysł. Kiedy miałam dość wystarczyło, że odłożyłam książkę. Te kobiety, gdy miały dość nie mogły zrobić nic, zupełnie nic. Nie wiem co mogę dodać, bo tego nie da się ubrać w słowa. Żeby to objąć umysłem trzeba przeczytać, ale zrozumie tylko ten kto to przeżył.
Ocena poglądowa, gdyż książka jest bezcenna.
Mamy czasami do czynienia z książkami, które wywołują tak duże zainteresowanie, że nie poprzestaje się na jednej serii wydania. Jednym z bestsellerów, który doczekał się swojej reedycji jest pozycja "Kobiety z bloku 10. Eksperymenty medyczne w Auschwitz". Z tematyką obozów miałam do czynienia nie raz i nie dwa. Pierwsze spotkanie już kilkanaście lat temu w gimnazjum, potem...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-03-09
Billa Bassa oraz Jona Jeffersona poznałam za sprawą pierwszej książki o Trupiej Farmie. Pozycja pt. "Trupia Farma. Sekrety legendarnego laboratorium sądowego, gdzie zmarli opowiadają swoje historie" zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Tyle, że ja właśnie takie publikacje kocham. Dokumentalne, życiowe (tu nie koniecznie, szczególnie dla bohaterów), ale przede wszystkim takie co dostarcza mi wiedzy z działu kryminologi i kryminalistyki. Tu mam dodatkowo medycynę, więc czego mogła bym chcieć więcej?
Teraz mamy nową książka i jak głosi tytuł nowe śledztwa. Dokładnie 13 nowych spraw, które w fascynujący sposób opisują Bill i Jon. Nie licząc dwóch dochodzeń, które opisane są następująco w dwóch i trzech rozdziałach, każdy opisuje odrębne postępowanie.
W każdej ukazane są najnowsze technologie jakie pomagają w rozwiązywaniu spraw i to po dziesiątkach latach. Mało tego Bass uświadamia nas na każdym kroku, że odnalezienie sprawcy czy wyjaśnienie przyczyny zgonu to praca zespołowa. Nie jedna osoba, nie dwie. To zazwyczaj kilkanaście odrębnych osób, a każda z nich wnosi do śledztwa coś co pcha je do przodu.
"Praca zespołowa wciąż jest kluczem do rozwiązywania zagadek. Bez względu na to, jak dalece rozwinie się nauka, ludzie zawsze, zawsze będą najważniejsi" *
Z roku na rok jest łatwiej, bo nowinek technologicznych, medycznych i nie tylko przybywa. A prawie każda z nich pomaga. Jednak sam Bass mówi, że to co nie zastąpione to owady, które dzięki przepoczwarzaniu dają na prawdę niebezpiecznie bliskie dla sprawcy oznaczenie chwili zgonu. Poza tym uzębienie. Jest praktycznie tak charakterystyczne dla każdego z nas jak DNA czy odciski palców. A ich plus jest taki, że ciężko je zniszczyć na prawdę długo przechowują materiał do badań. Niektóre zęby są tak specyficzne, że już jeden wystarczy by rozpoznać ofiarę. Jest to dużo szybszy i przede wszystkim tańszy sposób niż robienie badań DNA, a odciski palców nie sprawdzają się w przypadkach takich jak ofiary pożarów czy zwłok znalezionych w doszczętnym rozkładzie.
Nie będę Wam streszczać spraw jakimi zajęli się tu Bass i Jefferson. Jeśli jest to tematyka, która jest Wam bliska to po prostu się zapoznacie z pozycją. Mi podobała się bardzo choć czuję pewien niedosyt względem tej pierwszej. Tu czegoś mi zabrakło. Może to kwestia tego, że te kilka lat temu większość z tego co czytałam było dla mnie nowością. Teraz wszystko już znam i czytam, bo mnie interesuje, ale nie dlatego, że nie wiem.
Książka na pewno idealna dla miłośników seriali takich jak "Kości" czy "CSI". Ale tylko dlatego by uzmysłowili sobie, że rozwiązywanie pewnych spraw nie trwa kilku minut ani nawet godzin. To czasami kilka lub kilkadziesiąt lat mozolnej pracy - wznawiania i odkładania dowodów na półki, aż się uda. A czasami się nie udaje. Mimo wszystkich tych możliwości jakie mamy czasami po prostu się nie da.
* - Cytat z "Trupia Farma. Nowe śledztwa" Bill Bass, Jon Jefferson, str. 277
Więcej na:
www.swiatmiedzystronami.blogspot.com
Billa Bassa oraz Jona Jeffersona poznałam za sprawą pierwszej książki o Trupiej Farmie. Pozycja pt. "Trupia Farma. Sekrety legendarnego laboratorium sądowego, gdzie zmarli opowiadają swoje historie" zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Tyle, że ja właśnie takie publikacje kocham. Dokumentalne, życiowe (tu nie koniecznie, szczególnie dla bohaterów), ale przede wszystkim takie...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-10-19
To nie jest jakaś tam kolejna książka. To nie jest wymysł autora. To nie piękna baśń ani cudowna bajka. To życie. Z całym bajzlem, problemami i kłopotami. Codzienność, z jaką zmagają się matki dzieci niepełnosprawnych. To nie tylko cierpienie ich pociech. Ale również ich własne. Cierpią, bo cierpi ich syn/córka. Boją się o ich i tak kruche zdrowie. Chuchają i dmuchają, nie patrząc na siebie. Byle im ulżyć, pomóc, pocieszyć. Niejednokrotnie nie myślą o sobie. Nie dbają o wygląd czy o swoją dietę. Mogą nie jeść, byle dziecku niczego nie brakowało.
Jacek Hołub odważył się wejść w świat tych kobiet. Kobiet, które walczą nie dla siebie, ale dla własnych dzieci. Nie spodziewał się tak wielkiego odzewu. Choć w ostateczności nie zostało wiele chętnych, by otworzyć przed autorem bramy życia codziennego, to jednak się udało.
Praktycznie codziennie mijamy te kobiety w pędzie codzienności. Tyle że ich nie zauważamy. Współczujemy, ale często nie rozumiemy tego, co czują czy przeżywają. Nie potrafimy, a czasami nie chcemy pomóc. Gdzieś w głowie kołacze się myśl, że przecież dostają zapomogi, zasiłki, dodatki... To po co im jeszcze pomagać - myślimy. Po to by mogli godnie żyć, a często by w ogóle mogli jakkolwiek żyć.
Kiedy czytałam tę książkę, to raz chciało mi się płakać, a raz śmiać z goryczą z powodu sytuacji, jaką mamy w Polsce. To nie tak, że uważam, iż wszędzie indziej jest lepiej. Nie. Po prostu nie rozumiem, jak można walczyć o nienarodzone dziecko w imieniu kobiet, ale potem te kobiety z tymi dziećmi zostawić. Mając niepełnosprawne dziecko, 1400 zł zasiłku to jest na prawdę kropla w morzu potrzeb. To nie zapewni często ani leków, ani rehabilitacji, ani środków pielęgnacyjnych. Na dodatek trzeba zrezygnować z pracy, by móc ten zasiłek dostawać. Czy to jest normalne? Albo sprawiedliwe?
Dla mnie nie jest to obca sytuacja. Mam niepełnosprawnego tatę i sama jestem osobą niepełnosprawną. Jest o tyle łatwiej, że oboje jesteśmy w miarę samodzielni - na razie. Ale co przeżywa kobieta, która jest matką niepełnosprawnego dziecka oraz żoną niepełnosprawnego mężczyzny? Tylko ona wie. Ja mogę się domyślić, chyba, że los zechce doświadczyć mnie tym samym.
Nie, książka nie wzbudziła we mnie współczucia. Poza tym, na pewno nie o to chodziło autorowi jak i bohaterkom. Oni chcą pokazać swoją walkę o codzienność, relacje rodzinne, które tak diametralnie się zmieniają, gdy pojawia się w rodzinie chore dziecko. Ukazują bezmiar cierpienia, nieprzespane noce, walkę o to co im się należy. Ale przede wszystkim ogrom samotności. Krok po kroku odchodzą znajomi, przyjaciele, a czasami nawet rodzina. Zostają same i same muszą walczyć. Za siebie i za syna/córkę.
Ocena jest poglądowa, gdyż pozycja ta nie zasługuje na ocenianie. Dla mnie jest bezcenna
To nie jest jakaś tam kolejna książka. To nie jest wymysł autora. To nie piękna baśń ani cudowna bajka. To życie. Z całym bajzlem, problemami i kłopotami. Codzienność, z jaką zmagają się matki dzieci niepełnosprawnych. To nie tylko cierpienie ich pociech. Ale również ich własne. Cierpią, bo cierpi ich syn/córka. Boją się o ich i tak kruche zdrowie. Chuchają i dmuchają, nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-07-25
W XIX w. zostanie chirurgiem, nie było czymś godnym pozazdroszczenia. Zarobki praktycznie znikome, jeśli nie miało się prywatnej praktyki oraz znikoma wiedza. Słabo wyedukowani, często niepiśmienni po szpitalach chodzili ubrudzeni ludzkimi wydzielinami czy szczątkami. Tuż za nimi roznosił się zapach szpitalnych "perfum" czyli po prostu odór trupów. Brzmi jak marzenie prawda? Tylko iść i się leczyć... A jak dodamy do tego brak znieczulenia, to na prawdę powinniśmy tam chodzić z każdą infekcją, raną czy urazem.
Joseph Lister żył właśnie w owych czasach. Miał niewiele możliwości za to ogrom pytań i niewiadomych. Chciał zrozumieć, dlaczego tak wielu ludzi umiera nie tyle w trakcie operacji ile po niej na skutek infekcji. Skąd one się brały? Co lub kto był odpowiedzialny za zakażenia? Dlaczego stany zapalne pojawiały się tylko tam, gdzie skóra była naruszona? Co ciekawe w momencie wynalezienia znieczulenia liczba zgonów wzrosła. Lekarze byli śmielsi w swoich poczynaniach, bo pacjent się nie ruszał, nie uciekał i nie krzyczał. Mogli działać. Problem w tym, że w XIX w. nie znano czegoś takiego jak higiena. Operowanie cały dzień jednym zestawem narzędzi ( i to niemytym!) było czymś normalnym. Fartuch sztywny od krwi, ropy i innych wydzielin też nie był przeszkodą, by ponownie stawać przy stole operacyjnym. A jednak Lister czuł, że to wszystko jest ze sobą połączone. To on skupił się nie tyle na wynalezieniu ile dobraniu i stosowaniu odpowiednich środków odkażających przed, w trakcie i po zabiegu. Zarówno na sobie jako na lekarzu, jak i na pacjencie.
Gdy siadałam do książki, zastanawiałam się co dostanę. Czy będą to suche fakty, daty i nazwiska czy może jednak historie, które tworzą pewną całość. Autorka skupiła się nie tylko na samej medycynie, ale również na głównym bohaterze, czyli Josephie Listerze. Ukazała jego walkę z innymi medykami i ich nastawieniem, ale również z brakiem środków ułatwiających pracę. Wszystko to poparła źródłami, więc wiemy, że nie są to puste słowa, tylko fakty. Poza tym wszystko to jest napisane w naprawdę przystępnym języku i zwykły medyczny laik spokojnie się w tej książce odnajdzie. Jedyne zastrzeżenia to czy "normalny" człowiek będzie w stanie znieść opisy, jakie w tej książce występują. W tamtych czasach by zostać lekarzem, trzeba było mieć nie lada odporną psychikę i żeby przebrnąć przez tę pozycję też się taka przyda. Niejedna osoba odpadnie po przeczytaniu kilku stron tego, w jakich warunkach przeprowadzano operacje w XIX w. Ja fascynuję się medycyną i nic co tu zawarte nie było dla mnie nowością i nie szokowało. Ale jest to ciężkie do przełknięcia. Ciężko wyobrazić sobie, że kiedyś to wszystko wyglądało właśnie tak. Chciałabym tę pozycję polecić każdemu, ale wiem, że to nierealne. Dlatego ludzie o mocnych nerwach, twardej psychice oraz fascynaci medycyną będą mieli dużo "zabawy". Reszta będzie mocno zszokowana.
W XIX w. zostanie chirurgiem, nie było czymś godnym pozazdroszczenia. Zarobki praktycznie znikome, jeśli nie miało się prywatnej praktyki oraz znikoma wiedza. Słabo wyedukowani, często niepiśmienni po szpitalach chodzili ubrudzeni ludzkimi wydzielinami czy szczątkami. Tuż za nimi roznosił się zapach szpitalnych "perfum" czyli po prostu odór trupów. Brzmi jak marzenie...
więcej mniej Pokaż mimo to
www.swiatmiedzystronami.blogspot.com
Mam takie momenty, kiedy trafiam na książkę, którą po prostu muszę przeczytać. "Niedługie życie" należy właśnie do tej kategorii. Co ciekawe to nie było dokładnie tak, że zobaczyłam, przeczytałam blurb i zaświeciło się światełko z napisem "must have". Nawet jak zaczęłam czytać, to coś we mnie wręcz krzyczało: odłóż to i bierz się za coś innego. I nie dlatego, że było tak "źle", lecz dlatego, że było tak ciężko i boleśnie. Dlatego, że łzy ciekły strumieniami, a serce krajało się zarówno z powodu dzieci, jak i ich rodziców. Choć bardzo tego nie lubię, to dziś posłużę się opisem z okładki.
"Nikt nie chce tej książki przeczytać. Nikt nie chce być bohaterem tych powieści. Nikt nie chce słuchać o tym, jak wygląda życie śmiertelnie chorego dziecka. Nikt nie chce uwierzyć, że decyzja o urodzeniu takiego dziecka wcale nie jest tą najtrudniejszą. I nikt nie chce wyobrażać sobie podejmowania tej ani kolejnej - kiedy i w jaki sposób pozwolić swemu dziecku odejść. Byłoby lepiej, gdyby ta książka nie musiała być nigdy napisana. [...] To jednak książka nie tylko o życiu między domem a szpitalem, o znieczulicy systemu, ale również o dobrych ludziach, którzy są obok. To książka o bohaterach."
To, co przeczytaliście powyżej to czysta prawda. Przetoczyłam te słowa tylko dlatego, że czuję, jakby zostały wyjęte z moich ust. Gdy zasiadałam do tej pozycji, dobrze wiedziałam, że będzie niezwykle trudno przez nią przebrnąć. Z drugiej strony z moim stażem chorobowym i szpitalnym domyśliłam się, czego mogę się spodziewać. To, co niezwykle mi się spodobało (jeśli mogę użyć takiego określenia w przypadku takiej tematyki) to fakt, iż nareszcie ktoś poruszył temat nie chorób onkologicznych u dzieci, z którymi w książkach spotkać można się dość często, a chorób letalnych.
Jest to moje pierwsze spotkanie z tego rodzaju literaturą i choć było ono niezwykle przykre i przejmujące, to wiem, że nie było ostatnie. Przedstawione w "Niedługim życiu" wywiady z rodzicami dzieci śmiertelnie chorych, trafiają w najczulsze punkty ludzkich emocji. Ciężko odnieść mi się do decyzji podejmowanych przez rodziców, gdyż sama nie jestem matką. To, że obecnie mam swój punkt widzenia nie oznacza, że on się nie zmieni, gdy zajdę w ciążę i stanę przed podobnymi dylematami co oni.
Mogę się jednak wypowiedzieć jako osoba zmagająca się z chorobą przewlekłą, że nie życzę nikomu żadnych problemów zdrowotnych. Nie ważne czy mniejszych, czy większych, błahych czy poważnych. Każde bowiem zatruwają nam życie i spokój ducha. Dodatkowo często nie tylko nam, ale i bliskim. Prawda jest taka, że nigdy nie chciałabym przeżyć tego, co przeżyli moi rodzice, gdy zachorowałam 23 lata temu, gdy 3 razy byłam na intensywnej terapii... A przecież do 8 roku życia byłam normalnym zdrowym dzieckiem. Oni nie mieli możliwości "przygotowania" się do tego, że coś z ich dzieckiem będzie nie tak... W każdym razie okazało się, że albo jestem cholernie uparta i waleczna, albo miałam niebywałe szczęście, że mogę z Wami dzisiaj dzielić się wrażeniami na temat kolejnych książek, które pochłaniam.
Wracając zaś do tematu "Niedługiego życia" to, jak widzicie, nie jest to, klasyczna recenzja, bo nie da się tak po prostu usiąść i napisać co się myśli o takiego rodzaju literaturze. Mnie ciężko ująć w słowa wrażenia, jakie na mnie wywarła. Niby natłok emocji jest, ale gdy chcę to ubrać i opisać to nie potrafię. Książka na pewno nie jest dla wszystkich, ale jeśli się zdecydujesz, to mogę tylko powiedzieć, że musisz przygotować się na łzy, mieć obok siebie pudełko chusteczek i mimo wszystko trochę samozaparcia, by przetrwać całą pozycję. Ja na początku byłam pewna, że odłożę ją po dwóch wywiadach i faktycznie odłożyłam. Doszłam do siebie, a potem usiadłam i powiedziałam sobie: dasz radę, bo wiele w życiu widziałaś, sporo przeszłaś, więc kto jak nie ty? No i udało się, że tak powiem. Druga sprawa, że książka wręcz zmusza nas do zastanowienia się nad życiem i śmiercią. To niezwykle odważna pozycja, patrząc na burzę, jaka trwa aktualnie wokół kobiet i ich wolności. Ciężko powiedzieć czy polecam tę pozycję, bo na pewno nie jest ona wskazana osobom wrażliwym, jak i kobietom w ciąży. Jednak na własną odpowiedzialność przeczytać może każdy, w końcu nikt nie zmusza nikogo do jej kończenia...
Ocena poglądowa, bo jak dla mnie tego typu literatura nie podlega ocenie.
www.swiatmiedzystronami.blogspot.com
więcej Pokaż mimo toMam takie momenty, kiedy trafiam na książkę, którą po prostu muszę przeczytać. "Niedługie życie" należy właśnie do tej kategorii. Co ciekawe to nie było dokładnie tak, że zobaczyłam, przeczytałam blurb i zaświeciło się światełko z napisem "must have". Nawet jak zaczęłam czytać, to coś we mnie wręcz krzyczało: odłóż to i bierz się za coś...