-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać390
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
2021-03-25
2019-11-26
Myślę, że na świecie są zaledwie pojedyncze osoby, które nie słyszały o przerażającym ataku na modelkę Kate Piper. Została ona oblana kwasem na zlecenie swojego byłego chłopaka. Minęło już 11 lat od tego "wypadku".
U nas w Polsce też doszło do podobnego zdarzenia. Jednak tym razem sprawcą był stalker, a ofiarą projektantka bielizny.
Sierpień 2016 roku to dla Katarzyny Dacyszyn najgorszy dzień w życiu. To wtedy wszystko się zmieniło choć już wcześniej nie było idealnie. Kobieta od lat była nękana e-mailami, SMS-ami, wiadomościami na messengerze z fałszywych kont, oraz obraźliwymi komentarzami pod jej wpisami na Facebooku.
Najpierw to czytała, potem zaczęła ignorować, ale na końcu, gdy na słowach się nie skończyło, a pojawiło się śledzenie zaczęła działać.
Katarzyna postanowiła wnieść sprawę do sądu. Wtedy w sierpniu miała odbyć się rozprawa, która od dawna była przekładana z powodu stanu zdrowia oskarżonego. Kiedy młoda projektantka była pewna, że nareszcie coś ruszyło do przodu to tak naprawdę zaczął się dla niej prawdziwy dramat. Na korytarzu tuż przy sali sądowej została oblana wysoko stężonym kwasem siarkowym przez swojego stalkera Roberta W. Tylko dzięki refleksowi kobieta nie zmarła z powodu poparzonych dróg oddechowych. Intuicyjnie czując płyn odwróciła twarz co spowodowało, że nadal jest wśród nas.
" Japońska filozofia wabi sabi mówi o tym, że wartość przedmiotów wzrasta, kiedy widać na nich ślad czasu. Kiedy na przykład rozbije się porcelana, nadaje się jej drugie życie, sklejając w całość, zalewając pęknięcia złotą laką, by tym zdobieniem podkreślić jej niepowtarzalność i wyjątkowość. Tak samo jest z nami. Nasza wyjątkowość zapisana na ciele powinna dodawać nam wartości, a nie ściągać krzywe spojrzenia. Nasza wartość nie zawiera się w idealnej formie, a w tym, co nas ukształtowało na nowo. Trzeba tylko to w swoim umyśle przerobić."*
"Kobieta z blizną" to opowieść nie tylko o życiu sprzed ataku, kiedy Katarzyna starała się spełniać swoje marzenia. To także próba powrotu do normalnej codzienności po tym strasznym zdarzeniu, jak i pokazanie jakie pokłady siły drzemią w człowieku, kiedy staje do walki z samym sobą. Dzięki Katarzynie Dacyszyn winny ataku został skazany na 25 lat więzienia za usiłowanie zabójstwa z zamiarem ewentualnym.
Mogłabym o tej książce powiedzieć Wam więcej, ale wolałabym żebyście ją przeczytali. Nie chcę skłamać, ale to chyba moja druga ewentualnie trzecia pozycja w formie wywiadu. Z jednej strony nie jest to styl, który lubię, ale z drugiej jest to też coś innego niż standardowa powieść czy auto/-biografia. Czyta się szybko, ale potrzeba czasu by ją przeżyć, zaakceptować i wchłonąć. Ja mam ją za sobą od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz poczułam sie na tyle pewnie by coś o niej napisać. Wcześniej miałam wrażenie, że cokolwiek napiszę to nijak się to będzie miało to odczuć. Dalej mam takie odczucie stąd wolałabym Was zachęcić do zakupu czy pożyczenia "Kobiety z blizną" i przeżycia jej po swojemu, a nie po mojemu.
* - Cytat z "Kobieta z blizną" Katarzyna Dacyszyn, Irena A. Stanisławska, str. 185
Myślę, że na świecie są zaledwie pojedyncze osoby, które nie słyszały o przerażającym ataku na modelkę Kate Piper. Została ona oblana kwasem na zlecenie swojego byłego chłopaka. Minęło już 11 lat od tego "wypadku".
U nas w Polsce też doszło do podobnego zdarzenia. Jednak tym razem sprawcą był stalker, a ofiarą projektantka bielizny.
Sierpień 2016 roku to dla Katarzyny...
2018-03-02
Z Krzysztofem Jackowskim i jego dwiema innymi książkami miałam do czynienia już parę ładnych lat temu. Gdy je czytałam miałam bardzo różne odczucia. A te wahania spowodowały, że całkiem się pogubiłam. Wierzyć? Nie wierzyć? To prawda czy fałsz? Mamienie nam oczu czy jednak realny świat tylko taki, którego nie możemy dotknąć? Bogatsza o kolejną książkę, kolejne wyznania, wręcz dowody w ciągu dalszym jedyne co mogę powiedzieć to: nie wiem co sądzę. Bo nie wiem, na prawdę.
Z jednej strony ciężko powiedzieć: "nie wierzę, bo nie widzę, nie dotknę, nie zmierzę". Bo jednak prawie każdy z nas należy do jakiejś religii, która opiera się na wierze, a nie na namacalnych rzeczach. Skoro więc umiemy uwierzyć w Boga, którego nie widzimy to dlaczego nie uwierzyć w jasnowidzenie? Pan Krzysztof ma pełno dowodów, że to co robi to prawda. Że nikogo nie oszukuje. Może moja awersja jest spowodowana tym, że na świecie jest wielu oszustów. Byli, są i będą i zawsze zepsują reputację tym, którzy robią wszystko dobrze. Jackowski ma wielu takich "wrogów", a wsadzanie go do jednego worka z wróżkami i wróżami z gazet i telewizji to już jak dla mnie przesada. On sam mówi, że nie podejmie się każdej sprawy, a im mniej o niej wie tym lepiej dla niego i dla śledztwa. Każda informacja powoduje, że zaczyna mieć jakieś ukierunkowanie - czy to swoje czy "narzucone" przez opinię innych. Mając tylko to co potrzebuje czyli jakąś rzecz należącą do ewentualnej poszukiwanej osoby ma otwarty umysł. Na to co się stało i co może przekazać mu taki człowiek - najczęściej martwy. Pan Krzysztof sam mówi, że woli szukać osób martwych, bo one nie przemieszczają i łatwiej "złapać" mu punkt zaczepienie. Osoba żywa, która zagięła może się przemieszczać i to myli. W tej chwili jest tu, za chwilę gdzie indziej i ciężko się skupić, zorientować.
Co ciekawe ta konkretna książka nie powstała z rąk samego pana Jackowskiego. Osoba, która jak by przejęła nad nią kontrolę to młody policjant. Absolwent Wydziału Bezpieczeństwa Wewnętrznego Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie oraz Centrum Nauk Sądowniczych Uniwersytetu Warszawskiego. Ma zaledwie 28 lat, został nagrodzony za najlepszą pracę dyplomową na WSP. Mowa o panu Krzysztofie Janoszce. Prywatnie i od lat jest pasjonatem parapsychologii. Interesuje go możliwość jej wykorzystania w pracy organów ścigania. To było powodem nawiązanie przez niego kontaktu z Krzysztofem Jackowskim.
Ta książka to nie tylko opisanie spraw, którymi zajmował się Jackowski. To także jego rozmowy z Janoszką, ale też rozmowy Janoszki z różnymi przedstawicielami policji, dziennikarzem, byłym wiceministrem spraw wewnętrznych z doktorem i byłym oficerem policji i wykładowcą w WSP. Te rozmowy powodują, że książka staje się realna i prawdziwa, a osoby, które się wypowiadają nie negują umiejętności Krzysztofa Jackowskiego.
Mimo to, mimo wielu podziękowań ze strony rodzin i policji udokumentowanych na piśmie większość organizacji nie przyznaje się do jakiejkolwiek współpracy z jasnowidzem. Ci, którzy się tu wypowiadali w pewien sposób to rozumieją. Wbrew temu nie chodzi o samą opinię Polaków czy całego świata: "Jak to policja sobie nie radzi i musi korzystać z czarów?". Nie. Tu chodzi o media i ich podejście. Tak zwane: "robienie z igły widły". Wyolbrzymianie i znajdywanie tylko złych stron. A przecież sam Jackowski przyznaje, że nie zawsze umie pomóc, nie zawsze potrafi. Chcieć nie znaczy móc.
Ja w dalszym ciągu stoję na rozstaju dróg i nie wiem co sądzę, co uważam, w co wierzę. Nie neguję, nie potwierdzam. Myślę, że każdy z nas musi sam odpowiedzieć sobie na pytanie czy jasnowidzenie istnieje. A książkę polecam nawet jeśli nie dla miłośników parapsychologii to jednak dla wielbicieli kryminalistyki. Sprawy tu ukazane niejednokrotnie wbijają w fotel i szokują tym, że to jednak nie wyobraźnia autora, a życie. Życie, które toczy się tuż obok nas...
Więcej na:
www.swiatmiedzystronami.blogspot.com
Z Krzysztofem Jackowskim i jego dwiema innymi książkami miałam do czynienia już parę ładnych lat temu. Gdy je czytałam miałam bardzo różne odczucia. A te wahania spowodowały, że całkiem się pogubiłam. Wierzyć? Nie wierzyć? To prawda czy fałsz? Mamienie nam oczu czy jednak realny świat tylko taki, którego nie możemy dotknąć? Bogatsza o kolejną książkę, kolejne wyznania,...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-09-30
Biografie czy autobiografie to zasadniczo gatunki książek, które omijam szerokim łukiem. Nie umiem się w nich odnaleźć i najczęściej kojarzą mi się ze wścibstwem, wsadzaniem nosa w nieswoje sprawy, rozgrzebywaniem niepotrzebnych sytuacji itp. Jednak bywają osoby, których historia mnie interesuje i to bardzo. Jeśli maja jakiekolwiek powiązania z medycyną, kryminalistyką czy zwierzętami to bardzo chętnie sięgam po książkę i w tedy gatunek auto- czy biografii mnie nie przeraża i nie odstrasza.
Wiesław Wiktor Jędrzejczak znany jest pewnie bardzo dużej części z Was. Są wśród nas pewnie i tacy, którzy mogli mieć okazję poznać go osobiście. Jest nie tylko naszym czyli Polaków skarbem. Znany chyba na całym świecie zasłużył na uznanie i sympatię ludzi. Autor wielu książek, artykułów czy publikacji. Uznany specjalista chorób wewnętrznych szczególnie w dziedzinie hematologii, onkologii klinicznej oraz transplantologii. Jednak to co go najbardziej wyróżnia to charyzma, empatia oraz ciepło, które okazuje pacjentom. Zrozumienie dla nich i ich rodziny. Pozytywnie nastawiony stara się być zawsze uśmiechnięty i kiedy tylko może służy dobrą radą, miłym gestem i wsparciem.
Profesor opowiada nam o swoim życiu, początkach kariery, o postępach a czasami cofnięciach w medycynie. O walce o przyszłość, a raczej o walce o codzienność, bo ciężko było myśleć o tym co będzie jutro, gdy nie wiedziało się co będzie za kilka godzin. Powiedzmy sobie jednak, że choćby nie wiem jak pozytywnym człowiekiem był pan Wiesław to zawód jaki wybrał, a szczególnie specjalizacja nie często dawała mu powody do radości. Chociaż jako hematolog wdrożył wiele pionierskich sposobów leczenia agresywnych odmian białaczek szpikowych i został jednym z dziesięciu najbardziej wpływowych lekarzy w Polsce to są osoby, które powiedzą, że są inni, bardziej zasłużeni, znani i być może lepsi. Nie mam zamiaru się z tym spierać, ale uważam, że wszystko co uzyskał profesor Jędrzejczak należy mu się po stokroć.
Co ciekawe prócz kariery medycznej Wiesław Jędrzejczak zrobił też karierę w Wojsku Polskim i zdobył tam stopień pułkownika. Mimo to udało mu się dwukrotnie dostać stypendium w Stanach Zjednoczonych co zainteresowało oczywiście zainteresowało polski wywiad, a sama bezpieka chciała go zwerbować w swoje progi. Jak się okazało - bezskutecznie.
Bardzo spodobał mi się styl w jakim przedstawiono tu historię profesora. Nie są to tylko suche fakty, ale też wiele ciekawostek, prywatnych przemyśleń, a nawet zabawnych sytuacji. Jest też dodatek w formie wielu czarno-białych fotografii . Musze przyznać, że jak na osobę, która nie przepada za gatunkiem jakim jest biografia to w tej książce się odnalazłam. Czytała mi się bardzo przyjemnie choć nie zawsze łatwo. Na prawdę zachęcam do zapoznania się z tą pozycją. Myślę, że wiele osób będzie usatysfakcjonowanych treścią tej książki.
Więcej na:
www.swiatmiedzystronami.blogspot.com
Biografie czy autobiografie to zasadniczo gatunki książek, które omijam szerokim łukiem. Nie umiem się w nich odnaleźć i najczęściej kojarzą mi się ze wścibstwem, wsadzaniem nosa w nieswoje sprawy, rozgrzebywaniem niepotrzebnych sytuacji itp. Jednak bywają osoby, których historia mnie interesuje i to bardzo. Jeśli maja jakiekolwiek powiązania z medycyną, kryminalistyką czy...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-10-03
Czasami nie wiem jak wyrazić wdzięczność osobom, które moją uwagę przykuwają do książek, na które normalnie bym nie spojrzała. Lubię wychodzić poza własne ramy czytelnicze, ale robię to w bezpiecznych granicach i tylko wtedy gdy wiem, że mam ochotę na coś innego. "Kwaśne pomarańcze" to jedna z tych pozycji, o której istnieniu nie miałam nawet pojęcia. Teraz wiem, że gdyby nie autor to dalej żyłabym w nieświadomości jak bardzo cenną literaturę proponują mi moi rodacy. Dzięki panu Oskarowi nie tylko sięgnęłam po coś spoza codziennych zainteresowań, ale dodatkowo jest to pozycja polska, które swoja drogą też często zaniedbywałam, bo wolę książki obcych autorów.
Jak wspomniał autor tytułowe "Kwaśne pomarańcze" to symbolika. Spytacie zatem: czego? - ludzkiego losu. Tego, który nie zawsze jest słodki, dobry i przyjemny. To niejednokrotnie naszpikowany gorzkimi, kwaśnymi i niesmacznymi momentami byt. Niektórzy ludzie w swoim życiu tych niedobrych mają aż nadto, a inni przeżyją zupełnie obok nich. Jednak patrząc na własne wiem, że to właśnie one ukształtowały to, jaka jestem.
Oskar Eden poprzez "Kwaśne pomarańcze" ukazuje nam różne historie z życia - od czasu dzieciństwa do dorosłości i dojrzałości. Cała książka jest jak nasza codzienność tylko ubrana w słowa i to nie jakieś poetyckie, a zwykłe - trafiające do każdego. To urywki, zlepki i streszczenia życia niejednego z nas.
Kiedy sięgałam po tę pozycję ucieszyłam się, że jest to zbiór opowiadań, bo można będzie czytać je wszędzie be z obawy, że zgubi się wątek. Nawet przed snem - przeczytam jedno opowiadanie i idę spać. Jakieś było moje zdziwienie, gdy nie umiałam się do własnych planów dostosować! Czemu? Bo chciałam jeszcze jedno opowiadanie i jeszcze kilka stron itp. Niektóre były tak napisane, że gdzieś w sercu był żal, że nie ma ciągu dalszego, że to już koniec. Na szczęście kolejne nie było gorsze, więc dalej czytałam z zapartym tchem. To takie niesamowite. że człowiek wciągnął się w te historie ot tak już na początku, już od pierwszych stron.
Niebanalna, wciągająca i z poczuciem humoru tam, gdzie potrzeba to tak w skrócie. Pozycja jest poprostu ludzka i nadaje się dla każdego kto chce normalności i codzienności w wydaniu książkowym. "Kwaśne pomarańcze" dają nam możliwość pomyśleć nad ludzkim losem tak nad czyimś, jak i nad swoim. Trzeba jednak zaznaczyć, że to nie jest pozycja gdzie akcja toczy się na wysokich obrotach, dynamika wbija nas w fotel, a zza ściany czyha bóg wie kto i bóg wie gdzie. Nie! To pozycja dla uspokojenia, przemyślenia i relaksu, ale takiego na wyższym poziomie. Ciekawa jestem czy autor zdecyduje się napisać coś jeszcze, bo jeśli tak to niech wie, że jako czytelniczka już czekam!
Czasami nie wiem jak wyrazić wdzięczność osobom, które moją uwagę przykuwają do książek, na które normalnie bym nie spojrzała. Lubię wychodzić poza własne ramy czytelnicze, ale robię to w bezpiecznych granicach i tylko wtedy gdy wiem, że mam ochotę na coś innego. "Kwaśne pomarańcze" to jedna z tych pozycji, o której istnieniu nie miałam nawet pojęcia. Teraz wiem, że gdyby...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-08-14
Książkę zakupiłam już jakiś czas temu, ale z powodu nawału czekających w kolejce do przeczytania książek dopiero trafiła na swoja kolej. Czy warto było wydać pieniądze, poświęcić czas a także zastanowić się nad nią? Z czystym sercem mówię: "Nie wiem"
"Zmarli mówią" to chyba pierwsza książka o której nie wiem co napisać. Czuję się rozerwana między zachwytem, a totalnym odrzuceniem. Dlaczego właśnie tak? Bo zaraz po przeczytaniu jest się zafascynowanym "zdolnościami" pana Krzysztofa. Jego sukcesy potwierdzane przez rodziny czy policję robią wrażenie. Odczuwa się pewnego rodzaju przerażenie, że można rozmawiać ze zmarłymi, czuje się respekt przed tym jak inni poświęcają czasami miesiące a nawet lata na odnalezienie bliskich czy to żywych czy zmarłych, gdy jemu zajmuje to góra godzinę. Gdzieś w głębi tli się szacunek za to, że przyznaje iż często zdarza mu się nic nie czuć i że nie jest w stanie pomóc. Wszystko w książce jest ślicznie udowodnione, ale... No właśnie i tu zaczyna się problem gdyż po zgłębieniu tematu i nie poprzestaniu tylko na tej książce czar pryska... okazuje się, że więcej tu koloryzowania niż w rzeczywistości. Więcej nieudanych prób niż wygląda to po zwierzeniach w książce. Nasuwa się pytanie czy to faktycznie nie jest matactwo? Czy to nie jest szczęśliwy traf? Nie chcę potępiać jeśli nie wiem. Nie chcę chwalić skoro nie jest to całkiem szczere. Sama książka jest rewelacyjna i czyta się z zapartym tchem. Jednak decyzje o jej przeczytaniu jak i opinii o samym jasnowidzeniu pozostawiam czytelnikowi. Nie mnie laikowi i osobie nie mającej z tym nic wspólnego oceniać czy to prawda czy fikcja. Czy szczerość czy ułuda. Czy fakt czy kpina...
Mimo to zachęcam do przeczytania dla samego siebie. By zobaczyć jakie odniesiecie wrażenia. Dla każdego jak ja nowicjusza w tym temacie jak i miłośników parapsychologii. Warto zapoznać się chociażby po to by poznać tę historię
Książkę zakupiłam już jakiś czas temu, ale z powodu nawału czekających w kolejce do przeczytania książek dopiero trafiła na swoja kolej. Czy warto było wydać pieniądze, poświęcić czas a także zastanowić się nad nią? Z czystym sercem mówię: "Nie wiem"
"Zmarli mówią" to chyba pierwsza książka o której nie wiem co napisać. Czuję się rozerwana między zachwytem, a totalnym...
2016-09-16
Ostatnio zdarza mi się wychodzić poza własne granice i słabości. Czytam nawet to czego rzekomo nie lubię czy też mnie nie interesuje. Co najciekawsze i co bardzo przypadło mi do gustu to fakt iż jak na razie się nie zawiodłam i wszystko co mam za sobą, a nie było regułą sprawia mi wiele radości, dostarcza niemało rozrywki i dostarczyło wiele ciekawych informacji. Co zachęciło mnie do sięgnięcia właśnie po tą pozycję? Na pewno nie fakt, że książka jest biografią. Dodatkowo nie okładka, która wydawała mi się taka nijaka. Czarno - białe zdjęcie z dodatkiem czerwonego tytułu nie zachęcało. Hasło: "Pierwsza królowa dziennikarstwa" też nie była w moim stylu, więc co? Fakt, że kobieta swoją karierę zaczynała jako... recenzentka książek! Wydało mi się to tak bliskie mojemu sercu, że musiałam poznać jej historię. Szczególnie, przyznaję iż nie znałam i nie kojarzyłam jej praktycznie w ogóle co po przeczytaniu tej pozycji uważam za wręcz niewiarygodne!
Mary McGrory to kobieta o korzeniach irlandzko - niemieckich. Jednak od młodości utożsamiała się zdecydowanie z Irlandią. Karierę zaczynała jako recenzentka książek, ale pisała tak przewrotne, zabawne, a czasami ironiczne czy sarkastyczne teksty, że zwróciła na siebie uwagę redaktora naczelnego "The Washington Star". 1954 roku wysłał ją na przesłuchania McCarthy'ego. Jej relacje spowodowały, że nazwisko McGrory stało się sławne i rozpoznawalne. Od tego czasu nie powstrzymywała się przed komentarzami czy felietonami. Nie było szans by jakikolwiek skandal nie został okraszony jej komentarzem. Polityka stała się jej konikiem. Jeździła na kampanie prezydenckie, ale też spotykała się z najznamienitszymi postaciami na salonach - sama takie organizując. Jednak jej drugą stroną był fakt, że z całego serca i bez wahania poświęciła się wolontariatowi. Prawie rok w rok na cele charytatywne potrafiła przekazać 50 tysięcy dolarów, mało tego umiała namówić do tego innych znanych ludzi w tym Roberta i Johna Kennedych. To co zrobiła dla sierocińca Świętej Anny nie powinno być jej nigdy zapomniane. Potrafiła być "równą babką" - paliła jak smok i piła jak facet, umiała przebić się przez każdą ścianę, nie wahała się pisać tego co myśli. Byłą prowokatorką o liberalnych poglądach, otwarcie mówiła co o kim sądzi, ostra przeciwniczka wojny w Wietnamie, miała przyciągającą osobowość i atrakcyjny wygląd. Jednak jej życie prywatne było tajemnicą praktycznie dla każdego. Do końca życia bezdzietna panna - a wszystko to mimo miłości do dzieci i kulki romansów. Niczego się nie bała, dostała wiele nagród w tym Nagrodę Pulitzera w kategorii "Komentarz" czy John Chancellor Award Excellence in Journalism czyli nagroda za wybitne zasługi dla dziennikarstwa. Najsławniejsze jej słowa wypowiedziane w jednym z wywiadów to: "Nie potrafię inaczej, muszę widzieć, muszę słyszeć. Nie chcę by ktokolwiek patrzył i słuchał za mnie". Musiała być wszędzie, nie tolerowała przekazywania informacji. Jeśli czegoś nie widziała lub nie słyszała to tego nie komentowała. Kiedy zaś w 1998 roku odbierała nagrodę National Press Award powiedziała: "Muszę wyznać, że zawsze było mi trochę szkoda ludzi, którzy nie pracują dla prasy".
Wiele można się z tej pozycji dowiedzieć. Nie tylko o samej Mary, ale i o polityce czy sytuacji kobiet w jej czasach. Żyła długo i szczęśliwie - do końca dni pracując tak jak kochała. Zmarła mając 85 lat. Miała udar co zakończyło się problemami z porozumiewaniem - nie była w stanie pisać i mówić, a jednak to w tedy usłyszała chyba najmilsze słowa jakich mogła się spodziewać. W sierocińcu od pamiętnych czasów zajmowała się każdym dzieckiem, niejednemu pomogła uporać się z problemami. Jednym z takich dzieci był pewien chłopiec, któremu dzięki Mary udało się uporać z wadą wymowy. Gdy McGrory była w sierocińcu już po udarze chłopiec usiadł jej na kolanach, a do siostry zakonnej powiedział:
"Kiedy ja nie potrafiłem czytać i potrzebowałem pomocy, Mary Gloria miała dla mnie czas. Pomogła mi. Teraz Mary Gloria nie umie zbyt dobrze czytać i potrzebuje pomocy, więc ja jej czytam" *
* - Cytat z "Mary McGrory" John Norris - str 277
Książki nie da się szybko zapomnieć. Robi ogromne wrażenie i niesamowicie się cieszę, że zdecydowałam się po nią sięgnąć. Coś innego, coś niesamowitego, coś fascynującego. Przeczytaj nawet jeśli biografia, dziennikarstwo czy polityka to nie Twój świat. Moim nie jest ani jedno, a jednak pozycja była dla mnie balsamem dla duszy. Polecam!
Więcej na:
www.swiatmiedzystronami.blogspot.com
Ostatnio zdarza mi się wychodzić poza własne granice i słabości. Czytam nawet to czego rzekomo nie lubię czy też mnie nie interesuje. Co najciekawsze i co bardzo przypadło mi do gustu to fakt iż jak na razie się nie zawiodłam i wszystko co mam za sobą, a nie było regułą sprawia mi wiele radości, dostarcza niemało rozrywki i dostarczyło wiele ciekawych informacji. Co...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-06-30
Biografie nie są tym co kocham i czytuję namiętnie. W rzeczywistości mam za sobą żebym nie skłamała jakieś trzy książki z tego gatunku. Dlaczego, więc po nią sięgnęłam? Bo jej opis brzmiał wyjątkowo, przykuwał uwagę i pomyślałam, że jesli nie ta to już żadna biografia nie będzie w stanie mnie zainteresować. Więc decyzja zapadła, książka trafiła w me ręce i przekonana, że spędzę z nią ciekawe tydzień spędziłam z nią całe dwa dni...
Wraz z główną bohaterką przenieśmy się do Afryki, do początku XX w. To tam jako trzylatka wraz z rodzicami trafiła Beryl Markham. Powodem tego była ryzykowna decyzja jej ojca, który swój spokojny byt brytyjskiego posiadacza ziemi zamienił na egzystencje w Afryce. Jak się okazuje życie to nie jest łatwe i nawet możliwość przeżycia przygód oraz zdobycie zysków nie wszystkich do siebie przekonuje. Matka dziedczynki po niespełna dwóch latach wyjeżdża z powrotem do Anglii. Praktycznie zrywa kontakt z córką, a Charles próbuje ją wychować samotnie. Gdy w ich domu pojawia się guwernantka ojciec wraz z nią postanawia zacząć dbać o jej maniery i wykształcenie. Po kilku próbach zatrudnienia nauczycieli w domu w końcu Beryl trafia do szkoły. Jednak i tam nie zagrzewa długo miejsca, bo robi wszystko by wrócić do domu. Chce robić to co kocha czyli hodować i tresować konie. To pasja, którą odziedziczyła po ojcu i tylko oni wiedzą ile dla nich znaczy. To pasja, którą Beryl w sobie pielęgnuje do tego stopnia, że zostaje pierwszą licencjonowaną treserką koni nie tylko w Kenii, ale i Imperium Brytyjskim. Jednak jej życie to nie tylko sukcesy i sława. To także błędy, porażki i skandale. Będąc mężatką po raz pierwszy wdała się w dwa romanse, które wyszły na jaw. Dwa kolejne małżeństwa również nie są dla niej szczęśliwe, a jedyny mężczyzna, którego kocha należy do innej. Wplątuje się w trójkąt miłosny, który na jej ramiona narzuci wiele problemów i ciężarów, ale też dzięki któremu odnajdzie drugą w swoim życiu pasję. Pasję, która wzniesie ją ku słońcu - zacznie przygodę z lataniem, która będzie obfitować w sukcesy na tym polu.
Na stronach tej książki opisane jest jeszcze wiele innych przygód, problemów i radości Beryl. Jednak to co robi największe wrażenie to to, że jest to autentyczna kobieta z krwi i kości, a nie postać z kartek papieru. Jej upór, samozaparcie i dążenie do celu powinno być przykładem dla nie jednej / jednego z nas. Zachęcam do zapoznania się z tą lekturą, bo po prostu warto. Jak przeczytacie to zrozumiecie dlaczego. Trafiłam w biografię, która mnie pochłonęła i zorbiła wrażenie, a to mówi samo za siebie. Przeczytajcie
Recenzja także na:
www.swiatmiedzystronami.blogspot.com
Biografie nie są tym co kocham i czytuję namiętnie. W rzeczywistości mam za sobą żebym nie skłamała jakieś trzy książki z tego gatunku. Dlaczego, więc po nią sięgnęłam? Bo jej opis brzmiał wyjątkowo, przykuwał uwagę i pomyślałam, że jesli nie ta to już żadna biografia nie będzie w stanie mnie zainteresować. Więc decyzja zapadła, książka trafiła w me ręce i przekonana, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-03-24
Moje pierwsze podejście do typowej biografii. Co mnie skłoniło do próby? Ciekawość jak się czyta, zaintrygowanie aktorem, którego kojarzyłam już z The Fall (dlatego padło na tę, a nie inną) i myśl czy to coś dla mnie czy nie. Już na wstępie proszę o wyrozumiałość co do recenzji, bo nie orientuję się jak ten typ książek recenzować. To będą głównie odczucia... A ponieważ lubię Dornana recenzja może być z lekka nieadekwatna do wartości książki ;)
Pierwsze pytanie jakie nasunęło mi się po przeczytaniu, brzmiało: "Co z tego wszystkiego zostało potwierdzone przez Jamie'go a co zostało napisane ot tak byle było?" Ciężko tego typu literaturę traktować jako źródło 100% informacji na temat życia ludzi. Mimo to czytało się przyjemnie, szybko i ciekawie. Niestety miałam odczucia, że autorka rozpisywała się na tematy bardziej błahe, a te ważniejsze okroiła do minimum. A co możemy znaleźć w książce Mongomery? Historię dzieciństwa Jamie'go, jego pierwsze kroki w karierze modela oraz aktora, opisy filmów w których wystąpił - co daje ciekawy efekt w biografii aktora i jest to naprawdę dużym plusem! Ponieważ nie interesowałam się życiem ani Dornana ani innych osób na tyle by wiedzieć o nich nadzwyczajne rzeczy to ciężko mi napisać czy ta pozycja zawiera wyjątkowo ciekawe informacje, te nieznane czy typu "WOW!". Jedno jest pewne... Zaimponowała mi skromność Jamie'go i jego przyziemność. A jako jego cicha fanka mogę życzyć sukcesów i więcej wiary w swoje umiejętności i zdolności! ;)
W książce mamy mało zdjęć, ale te co są rekompensują ich ilość i cieszą oraz przyciągają oko. A pozycja ma język, który sprzyja zagłębieniu się w treść i człowiek nie wie kiedy zamiast strony odwraca okładkę...
Myślę, że to coś dla fanów Jamie'go Dornana, dla miłośników biografii, dla tych co lubią ciekawostki z życia innych... Ja niestety nie jestem osobą, której wścibianie nosa w życie innych sprawia przyjemność i choć książka mi się bardzo podobała to jednak biografie to nie to co tygryski lubią najbardziej.
Moje pierwsze podejście do typowej biografii. Co mnie skłoniło do próby? Ciekawość jak się czyta, zaintrygowanie aktorem, którego kojarzyłam już z The Fall (dlatego padło na tę, a nie inną) i myśl czy to coś dla mnie czy nie. Już na wstępie proszę o wyrozumiałość co do recenzji, bo nie orientuję się jak ten typ książek recenzować. To będą głównie odczucia... A ponieważ...
więcej mniej Pokaż mimo to
Pewnie zauważyliście już, że literatura dokumentalna bywa u mnie w miarę częstym gościem. Szczególnie w postaci książek związanych z kryminologia i kryminalistyką oraz ... podróżami! Gdy sięgałam po "Jak zostałam peruwiańską żoną" czułam, że będzie to zdecydowanie pozycja w moim guście. Zaskoczenie przyszło wraz ze zgłębianiem kolejnych stron. Dlaczego? Bo nie sądziłam, że czytanie książki na faktach może być również fascynujące i wciągające jak powieść! To nie suche fakty, encyklopedyczne notatki i język dla naukowców. To otwartość, dzielenie się własnymi problemami i kompleksami oraz lekkość pióra są atutem Mii Słowik i jej autobiograficznych książek. Nadszedł więc czas by zabrać się za kolejny tom, bo nie wyobrażam sobie przerwać coś co zaczęłam, a powstaje nadal!
Jak wiemy z pierwszej części Mia nie miała lekko. Jej zmagania z niską samooceną doprowadziły ją zarówno na różne terapie jak i do wróżek! To u jednej z nich kobieta dostała radę by z biletem w jedną stronę wyruszyła do Ameryki Południowej. Jak wiemy mentalność, tradycje i ogólny styl bycia ludzi z tamtych rejonów delikatnie mówiąc różni się od naszych. Najpierw Kolumbia, następnie Peru. Do tego dwa związki, gdzie nie ma miłości...
Tym razem wraz z Mią i jej partnerem wracamy do Polski. Po około sześciu latach bycia razem w ich związku pojawiła się miłość, a Mia nareszcie widzi, że jest z nim nie tylko z obowiązku i miłości do dziecka. Niestety pech i problemy kobiety nie mają końca. A najgorsze, że uczucia, które nareszcie się pojawiły nie ułatwiają podjęcia decyzji i nie powodują by sprawa była choć odrobinę łatwiejsza do ogarnięcia.
Mia stała się świadkiem zdrady partnera z zaledwie dziewiętnastoletnią modelką! To, co zszokowało kobietę bardziej to fakt, że nie był to jednorazowy wybryk. Okazuje się, że trzymający ją praktycznie pod kluczem zazdrosny o nią mężczyzna jest chronicznym kłamcą, uzależnionym wręcz od przygód na boku!
Co ciekawe najbliższą powiernicą trosk i kłopotów Mii jest jej przyjaciółka, która sypia z... cudzymi mężami!
Przepadłam podczas czytania pierwszej części i podobnie było z drugą. To z jaką lekkością, dystansem i poczuciem humoru podchodzi do życia autorka jest niezwykłe. Jestem pełna szacunku, że nawet tak poważne i intymne sprawy jak zdrady Mia jest w stanie potraktować z dystansem i pewną dozą wesołości. Muszę przyznać, że żałuję iż tego typu literatury jest tak mało na rynku (a może to ja nie umiem szukać?). Pewne jest to, że liczę na kolejną część i dalsze losy autorki, bo jeśli zostanie napisana i wydana to będę miała co czytać i znów mój czas będzie pozytywnie wykorzystany! Polecam, ale koniecznie czytajcie chronologicznie!
Pewnie zauważyliście już, że literatura dokumentalna bywa u mnie w miarę częstym gościem. Szczególnie w postaci książek związanych z kryminologia i kryminalistyką oraz ... podróżami! Gdy sięgałam po "Jak zostałam peruwiańską żoną" czułam, że będzie to zdecydowanie pozycja w moim guście. Zaskoczenie przyszło wraz ze zgłębianiem kolejnych stron. Dlaczego? Bo nie sądziłam, że...
więcej Pokaż mimo to