-
ArtykułyNajlepsze książki o zdrowiu psychicznym mężczyzn, które musisz przeczytaćKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułySięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać2
-
Artykuły„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać8
-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać5
Biblioteczka
2014-11-26
2014-09-21
Ciężarna Genevieve Russell, żona gubernatora, w roku 1977 zostaje porwana. Porywacze (Timothy Gleason i jego brat) chcą tego, by ich bliska osoba dostała łagodny wyrok bądź została całkowicie zwolniona z więzienia. Obiecują, że gdy to się stanie, puszczą Genevieve i jej dziecko wolno. Niestety nic nie dzieje się po ich myśli. Dwadzieścia lat później niedaleko domku letniskowego policja odnajduje szczątki żony burmistrza, a Timothy Gleason zostaje aresztowany i oskarżony o morderstwo. CeeCee Wilkes nie może pozwolić na to, by mężczyzna został niesłusznie oskarżony. Kobieta wie, co się wydarzyło tamtego pamiętnego wieczora. Timothy'emu grozi kara śmierci, a CeeCee staje w obliczu wyboru. Czy ma powiedzieć prawdę i zniszczyć wszystko to, co tak pilnie strzegła i przez wiele lat budowała? Czy pozwolić Timothy'emu umrzeć, wiedząc, że jest niewinny? CeeCee będzie musiała sięgnąć po wspomnienia, które starała się zatrzeć przez dwadzieścia lat życia.
Diane Chamberlain pisze książki, których po prostu nie da się nie pokochać. Każda kolejna, po którą sięgamy wydaje się jeszcze lepsza i towarzyszą nam przy jej czytaniu ogromne emocje. Tak samo również było w przypadku tej książki. Diane Chamberlain nigdy mnie nie zawiodła i jak do tej pory wszystkie napisane przez nią powieści są według mnie genialne. Każda ma osobne miejsce w moim sercu. Wydawało mi się, że w związku z tym, iż napisała tak wiele książek, niemożliwym jest to, by potrafiła wpaść na pomysł, który byłby inny od wszystkich. Mimowolnie autorzy powielają fragmenty, o których pisali w poprzednich książkach, ale Chamberlain to się nie dotyczy. Każda następna powieść jest o innym ważnym zagadnieniu i jedyne co może być dla nich wspólne to towarzyszące czytelnikowi uczucia i uwielbienie do jej twórczości.
W pewien sposób czuję, jakby ta powieść była nieco inna od tych, które do tej pory przeczytałam. Oczywiście inna w dobrym znaczeniu tego słowa. Właściwie nie wiedziałam czego mam się po niej spodziewać i chciałam dać się jej zaskoczyć, co wyszło mi na dobre, gdyż odebrałam tę powieść naprawdę pozytywnie. Pewnie gdybym najpierw przeczytała opis to czułabym się przy jej czytaniu całkiem inaczej. Trudno określić geniusz tej autorki. Jeszcze nigdy nie czytałam książek, które byłyby tak świetne i tak różne od siebie, a jednak potrafiłyby wzbudzić bardzo podobne emocje w czytelniku. Za każdym razem, gdy trzyma się je w ręce ma się wrażenie, że czeka na nas niesamowita przygoda, którą już niedługo odkryjemy. Tak samo było w przypadku Sekretnego życia CeeCee Wilkes. Mimo tego, że w pewnych momentach wiedziałam, co wydarzy się w powieści, to nie zmienia faktu, że świetnie się ją czytało i w czytelniku szalała cała masa sprzecznych emocji. Jestem pod dużym wrażeniem tej powieści.
Tym razem śledzimy te brzemienne w skutki wydarzenia od samego początku. Odkąd się zaczęły, dlaczego stało się tak, a nie inaczej i co było przyczyną tego, że trójka znajomych zachowała się w ten sposób. Co spowodowało, że postanowili porwać żonę gubernatora. Nasza bohaterka miała wtedy szesnaście lat i podjęła naprawdę głupią decyzję, angażując się w jakąkolwiek pomoc dla porywaczy. Kiedy jest się młodym popełnia się wiele błędów i CeeCee również to zrobiła, jednak wraz z upływem czasu zrozumiała, jak źle postąpiła. Mimo tego, że miała szesnaście lat, gdy brała udział przy porwaniu Genevieve Russell, poradziła sobie z całą sytuacją naprawdę dobrze i odpowiedzialnie. Na jej miejscu nie potrafiłabym tak zareagować i wszystko dokładnie opanować. Mimo tego, że popełniła sporo błędów, to jednak chciała jak najlepiej. Historia tej bohaterki jest naprawdę głęboka i pełna w zwroty akcji. Poznajemy ją jako szesnastolatkę i widzimy wszystkie przemiany, które zachodzą w niej poprzez te dwadzieścia lat, gdy zbudowała całe swoje życie na okłamywaniu bliskich jej osób. W niewielu ksiażkach można zobaczyć taką metamorfozę głównej bohaterki, a jednak tutaj towarzyszymy CeeCee podczas wszystkich przemian, które zachodzą w jej życiu i uczuciach. To niesamowite, gdyż czytelnik może dzięki temu nawiązać niesamowitą więź z główną postacią, o jaką trudno w innych książkach. Widzimy tę cięższą część życia CeeCee i chcemy jej pomóc, a nie tylko biernie przyglądamy się z boku. Pod względem postaci, fabuły i kreacji książki Diane Chamberlain jest mistrzynią.
Irytowało mnie często zachowanie córki głównej bohaterki, Cory, względem swojej matki. CeeCee naprawdę zajmowała się nią najlepiej jak potrafiła, a dziewczyna nigdy jej nie potrafiła docenić. Miałam naprawdę wielką nadzieję, że mroczna przeszłość CeeCee nigdy nie wyjdzie na jaw i będzie mogła na zawsze wieść spokojne życie, na jakie zasłużyła po tym, co przeszła. Ale niestety tak się nie stało. Mimo tego, że bohaterka wszystko starała się poukładać to jednak znowu powróciła do tego, co chciała ukryć. Niesamowicie było mi jej szkoda i naprawdę czułam się głęboko związana z tą postacią. Chyba przy żadnej książce tej autorki tak dotkliwie nie poczułam wszystkiego tego, co działo się z główną bohaterką. Diane Chamberlain tworzy takie książki, z którymi po prostu nie da się nie zżyć. Wszystkie są inne od siebie, ale genialne, co tylko bardziej wychodzi autorce na korzyść. Poza tym, jest jedyną autorką, która potrafi stworzyć zakończenia, które mnie satysfakcjonują. Jeszcze nigdy nie czułam niedosytu po zakończeniu książki, tak samo jest w przypadku Sekretnego życia CeeCee Wilkes. Pod koniec czułam, że jest to niesamowita historia, która mimo wszystkich wzlotów i upadków bohaterów jest kompletna i świetnie zgrana w całość. Takie książki powinno się pisać!
Sekretne życie CeeCee Wilkes to wzruszająca powieść o tym, jak bardzo w naszym życiu jest ważna przeszłość. Nie da zbudować się przyszłości na kłamstwie i oszukiwaniu bliskich osób, bo to wszystko wyjdzie na jaw, więc będziemy musieli ponieść tego konsekwencje. To kolejna genialna książka Diane Chamberlain, która według mnie jest mistrzynią w kreowaniu fabuły i nadawaniu postaciom głębokiego charakteru. Aż ma się wrażenie, że istnieją naprawdę. Niewielu jest autorów, którzy potrafią przemówić od pierwszej przeczytanej książki prosto do serca, ale jednak Diane Chamberlain się to udaje. Koło jej powieści nie możecie przejść obojętnie! Przeczytajcie chociaż jedną jej książkę, a gwarantuję, że nie będziecie potrafili przestać o niej myśleć. Wasz kac książkowy zostanie uleczony dopiero po przeczytaniu kolejnych powieści tej autorki. Gorąco polecam!
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Ciężarna Genevieve Russell, żona gubernatora, w roku 1977 zostaje porwana. Porywacze (Timothy Gleason i jego brat) chcą tego, by ich bliska osoba dostała łagodny wyrok bądź została całkowicie zwolniona z więzienia. Obiecują, że gdy to się stanie, puszczą Genevieve i jej dziecko wolno. Niestety nic nie dzieje się po ich myśli. Dwadzieścia lat później niedaleko domku...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-02
Katy przeprowadziła się do Zachodniej Wirginii, z czego nie jest do końca zadowolona. Wolała Florydę, jednak w tamtym mieszkaniu zbyt wiele rzeczy przypominało jej o zmarłym tacie. Wydaje się jej, że jednym z największych problemów jest słabe łącze internetowe, które doprowadza dziewczynę do szału, gdy chce publikować posty na swoim recenzenckim blogu. Jednak niedługo po wprowadzeniu się do nowego mieszkania, Katy postanawia nawiązać znajomość z sąsiadami z naprzeciwka. Okazuje się, że mieszka tam rodzeństwo, bliźniaki Black. Obydwoje niesamowicie piękni, ale pod względem charakteru różni jak dwie krople wody - Dee jest sympatyczna, pełna energii i przyjacielska, a Daemon arogancki, wyniosły i zrozumiały. Katy zaczyna przyjaźnić się z Dee, co nie podoba się jej bratu, który bardzo denerwowuje dziewczynę. Po pewnym czasie zaczyna zauważać dziwne rzeczy, które dzieją się z rodzeństwem i sama znajduje się w niebezpieczeństwie, a jedyną szansą, by być bezpieczną jest pozostawanie blisko Daemona.
Czasami po prostu się wie, że któraś książka się nam spodoba. Tak właśnie było w moim przypadku i pierwszej części serii Lux, czyli Obsydianem. Mimo tego, że okładka raczej odstrasza od lektury niż zachęca, wiedziałam, że mi się spodoba. I oczywiście się nie pomyliłam. Faktem jest jednak to, że książka ma w sobie kilka minusów, które mogą zaważyć na dobrym odebraniu całej serii. Niestety muszę przyznać, że jest ona podobna pod pewnymi względami do Zmierzchu. Tylko to taki Zmierzch z obcymi, co jest lepszą opcją niż wampiry. Dziewczyna nowa, tajemniczy chłopak, który ukrywa ogromny sekret, dziwne wydarzenia, które wydarzają się w mieście... Wszystko to brzmi schematycznie i podczas czytania książki w pełni zdawałam sobie z tego sprawę, ale czasami potrzeba takich nieco naiwnych książek, przy których można się odprężyć. A Obsydian świetnie spełnia to zadanie.
Główna bohaterka jest mi raczej obojętna. Nie zżyłam się specjalnie z jej losami, a zdarzyło się, że kilkukrotnie mnie denerwowała swoim zachowaniem. Jedną z rzeczy, która wyjątkowo mi się spodobała, to fakt, że Katy prowadziła bloga recenzenckiego. Tak, recenzowała książki. Czuję, że pod tym względem nadajemy na tych samych falach. Trochę szkoda, że ten wątek nie był bardziej wyeksponowany przez autorkę, jednak trzeba przyznać, że to ciekawe urozmaicenie wśród innych schematycznych bohaterek książek. Początkowo do Daemona również nie miałam jakichkolwiek głębszych uczuć. Irytował mnie swoim zachowaniem i tym, że był taki arogancki wobec Katy. Zresztą sam fakt, że denerwował się o to, że dziewczyna przyjaźniła się z jego siostrą był po prostu niedorzeczny i chciało mi się z tego śmiać. Z czasem jednak dostrzegłam niesamowicie dużo ciekawych cech w Daemonie. Zrozumiałam dlaczego troszczył się o rodzinę i okazało się, że jednak potrafi być czasami miły. O moim skrytym uczuciu do bohatera świadczyło szczególnie to, że gdy pojawiał się w każdej scenie miałam... motyle w brzuchu? Jeśli to tak można nazwać. Po prostu niesamowicie cieszyłam się z tego, że coś się dzieje z nim w roli głównej. Katy z grzecznej dziewczynki, siedzącej w książkach i prowadzącej bloga, zmieniła się w wyszczekaną zołzę, która potrafi dokopać ludziom, którzy zajdą jej za skórę. Z jednej strony to dobrze, że uzbroiła się w sarkazm i riposty, bo to jej jedyna tarcza obronna przed idiotami, ale z drugiej... To dziwne, że tak bardzo potrafiła się zmienić przez jednego chłopaka.
Obsydian to książka, w której dużą rolę odgrywa wątek miłosny. To taki romans paranormalny, który, o dziwo, można jakoś przełknąć. Trochę jednak przeważa nad fabułą książki, co już nie jest w porządku. Katy dowiaduje się wszystkiego o Daemonie i jest w niebezpieczeństwie, jednak cała sytuacja związana z jej zagrożeniem rozwija się dopiero pod koniec książki. Na początku ciągle bohaterowie znajdują kolejne powody, by się do siebie zbliżyć, jak na przykład sytuacja z wyjściem nad jezioro, kluczykami i punktami bonusowymi, co było dla mnie po prostu głupie. Ale czasami trzeba przeczytać coś "odmóżdżającego", a właśnie tego teraz potrzebowałam. Jednak zdecydowanie najgorszą rzeczą, jaką autorka zrobiła tej książce to denerwujące myśli Katy. Po prostu nie mogłam czytać kolejnego "Och, Słodkie Dzieciątko Jezus" lub "Och, na miłość wszystkich dzieci". W tych momentach myślałam, że zrobię krzywdę książce.
Jednak było również wiele pozytywnych rzeczy w Obsydianie. Głównym atutem jest to, że jest bardzo wciągająca. Można przesiedzieć z nią calutki dzień i zapomnieć o świecie, udając się na podróż do Wirginii Zachodniej. Tak jak ja to zrobiłam. Ja jej nie przeczytałam. Ja ją pochłonęłam w ciągu kilku godzin, bo po prostu nie mogłam się oderwać. Mimo minusów chce się dalej czytać tę książkę i dowiedzieć się tego, co wydarzy się w kolejnych rozdziałach. Przez większą część Obsydianu uśmiech nie schodził mi z twarzy, gdyż było wiele zabawnych sytuacji, z których po prostu nie dało się nie śmiać. Zresztą nie mogłam uwierzyć, że w tak szybkim tempie dotarłam do końca. Kiedy przeczytałam "koniec" wypisane wielkimi literami, byłam w niesamowitym szoku. Na szczęście autorka zadbała o czytelników i przewidziała ten głód na kolejną część, gdyż pod sam koniec możemy przeczytać trzy rozdziały z punktu widzenia Daemona oraz pierwsze dwa rozdziały drugiej części serii, czyli Onyksu. Ach, chcę już kolejną część. Mimo wszystko. Książka mi się podobała, co jednak nie zmienia faktu, że nie jestem ślepa na wszystkie błędy i słabe momenty.
Obsydian to pierwsza część dobrze zapowiadającej się serii. Nie jest książką bez wad, jednak muszę przyznać, że czyta się ją niesamowicie szybko i płynnie, z niecierpliwością czekając na kolejne wydarzenia. Jedyne co mogę o niej powiedzieć to tyle, że chcę już drugą część. Mimo swoich wad jest warta tego, żeby ją przeczytać i spędzić miły dzień w towarzystwie ciekawego Daemona. Poza tym główna bohaterka prowadzi bloga recenzenckiego, to przecież trzeba przeczytać! Mam jednak wielką nadzieję, że kolejne części okażą się lepsze i będę mogła zaliczyć tę serię do grona moich ulubionych, gdyż zapowiada się obiecująco.
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Katy przeprowadziła się do Zachodniej Wirginii, z czego nie jest do końca zadowolona. Wolała Florydę, jednak w tamtym mieszkaniu zbyt wiele rzeczy przypominało jej o zmarłym tacie. Wydaje się jej, że jednym z największych problemów jest słabe łącze internetowe, które doprowadza dziewczynę do szału, gdy chce publikować posty na swoim recenzenckim blogu. Jednak niedługo po...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-03-11
2014-01-24
2013-08-18
"Musi pan znać Gatsby'ego".
Rok 1922. Nick Carraway przeprowadził się na Long Island, a dokładniej do West Egg, które nie było tak eleganckie jak East Egg, gdzie mieszkali bogacze w wielkich willach. Miał zamiar całe wakacje spędzić na czytaniu i pracowaniu jako makler giełdowy, jednak los pokierował go w nieco inną stronę. Wszystko zaczęło się od kolacji u swojej kuzynki Daisy, na której poznał jej męża i Jordan Baker, znaną golfistkę. Lato zapowiadało się naprawdę pięknie w towarzystwie tych trzech osób, jednak czuł, że cały czas jest obserwowany i od niemal wszystkich znajomych dowiadywał się o tajemniczym panu Gatsby'm. Okazało się wkrótce, że jest jego sąsiadem, jednak nigdy go nie widział.
Gatsby'emu żyło się wręcz idealnie. Miał mnóstwo pieniędzy i mógł sobie pozwolić na co tylko chciał, jednak mimo tego, że był tak bogaty nie mógł kupić dwóch najważniejszych rzeczy: miłości i przyjaciół. Co weekend wyprawiał huczne imprezy, na które prawie wszyscy przychodzili niezaproszeni. Nick Carraway był jedyną osobą, która dostała od niego zaproszenie. Mimo tego, że nie wiedział nawet jak wygląda gospodarz nie mógł dłużej powstrzymywać swojej ciekawości i wybrał się do jego domu. Właśnie tam rozpoczęła się historia o romantycznej miłości, która przetrwa nawet najcięższą próbę czasu.
"Jutro popędzimy szybciej, otworzymy ramiona szerzej... I pewnego pięknego poranka... Tak oto dążymy naprzód, kierując łodzie pod prąd, który nieustannie znosi nas w przeszłość".
Do niedawna twierdziłam, że literatura klasyczna jest zdecydowanie nie dla mnie; że nie znajdę w niej nic, co by mnie zainteresowało i na pewno mi się nie spodoba. Wszystko zmieniło się przez to, że postanowiłam wybrać się na ekranizację tejże powieści do kina. Nie myślałam nawet o tym, żeby najpierw przeczytać książkę, wydawało mi się, że i tak mi się nie spodoba ("bo to klasyka"), a może akurat film przypadnie mi do gustu. I rzeczywiście tak się stało, jednak teraz bardzo żałuję tego, że nie zapoznałam się najpierw z papierową wersją Gatsby'ego, gdyż jestem pewna, że moje odczucia na temat tej powieści byłyby jeszcze lepsze.
Nie będę wnikać w różnice pomiędzy książką a filmem, bo jest ich naprawdę dużo do omówienia, gdyż powieść znacznie różni się od ekranizacji. Skupię się jednak na papierowym Gatsby'm i mogę określić tę historię tylko dwoma słowami: absolutnie genialna! O ile kiedyś takie historie bardzo mnie nudziły i nie mogłam przez nie przebrnąć, tak po zakończeniu Wielkiego Gatsby'ego odczułam jedynie wielki niedosyt. Dwieście stron to zdecydowanie za mało, a ja byłam głodna, by dowiedzieć się jeszcze więcej i móc dłużej czytać tę historię niż tylko kilka godzin. Byłam bardzo zdziwiona, gdy zobaczyłam jaka objętościowo jest ta książka i wydawało mi się, że nie może być na niej nic ciekawszego niż zobaczyłam w filmie, jednak bardzo się myliłam.
Do tej pory, gdy czytałam tak cienkie książki, mogłam ponarzekać sobie na nudną i krótką fabułę oraz niedopracowanych bohaterów. Tutaj zgrzeszyłabym, jeśli z moich ust (a raczej spod moich palców) wyszłaby taka opinia. Fitzgerald naprawdę świetnie wszystko przemyślał i jestem pod wielkim wrażeniem tego, że na dwustu stronach potrafił przedstawić historię, która wciąga od samego początku i zostaje w sercu na zawsze. Jestem przekonana, że będę nosić tę książkę w swojej głowie na zawsze, gdyż moja miłość do Gatsby'ego zaczęła się na filmie, a w książce osiągnęła już swoje absolutne apogeum.
Nie mogę zdradzić zbyt wiele na temat fabuły, gdyż wiedzielibyście za dużo, a jednak Wielki Gatsby to książka, w której efekt zaskoczenia jest bardzo pożądany i wyczekiwany. Mogę jedynie powiedzieć, że uwielbiam te powieść przede wszystkim za jej realizm - Fitzgerald przedstawia nam fakt, że świat jest brutalny i nie za każdym razem wszystko musi się pięknie upadać: są wzloty i upadki. Bohaterowie są na tyle prawdziwi, że nie zdziwiłabym się, gdyby ta historia została oparta na faktach. Co prawda mam do kilka "ale", jeśli chodzi o zachowania niektórych bohaterów, jednak nie mogę zdradzić o co dokładnie mi chodzi, gdyż wiedzielibyście wszystko i książka nie byłaby już tak bardzo interesująca. Oczywiście z całej historii pokochałam najbardziej Gatsby'ego, któremu nie mam absolutnie nic do zarzucenia (no może oprócz rąk na szyję) i według mnie jest to literacki ideał, jakiego już dawno nie spotkałam w żadnej powieści - wzrusza swoim zachowaniem i oddaniem w miłości, ale nie jest jednak pseudo-romantyczny i denerwująco doskonały. Chciałabym widzieć więcej takich postaci w książkach. Jestem również zaskoczona jedną rzeczą, której się nie spodziewałam. Zanim jeszcze obejrzałam film i przeczytałam książkę myślałam, że Wielki Gatsby jest opowiadany z punktu widzenia tytułowego bohatera. Jakie było moje zdziwienie, gdy czytałam ją z punktu widzenia Nicka Carraway'a, jednak byłam tym mile zaskoczona. Gdyby Fitzgerald postanowił napisać tę książkę z punktu widzenia głównego bohatera to nie byłaby ona tak bardzo interesująca, a tak: przez cały czas odkrywaliśmy nowe tajemnice na temat Gatsby'ego i innych mieszkańców Long Island.
Po tej powieści idealnie widać, iż "pieniądze szczęścia nie dają". Mimo tego, że Gatsby był niesamowicie bogaty i mógł mieć niemal wszystko, to wcale nie był z tym szczęśliwy. Można być miliarderem, jednak bez swojej miłości i bliskich osób nigdy tak naprawdę nie jest to idealne życie, gdyż za pieniądze nie kupimy tego, co jest najważniejsze. Wydaje mi się, że między innymi dlatego ta książka jest ponadczasowa. Zawsze znajdą się osoby, które będą cenić pieniądze bardziej niż relacje międzyludzkie, więc Wielki Gatsby będzie ciągle lekturą traktującą o realnych problemach. Na szczęście tytułowy bohater zrozumiał w porę, że pieniądze nie są wszystkim, jednak ilu prawdziwych bogaczy będzie potrafiło przejrzeć na oczy?
Wielki Gatsby to przede wszystkim piękna i wzruszająca lektura o miłości, która przetrwa wszystko i której nie da się utopić w morzu pieniędzy. Zawiera w sobie wszystko to, co jest potrzebne, żeby zakochać się w danej książce. Fabuła spodobała mi się już przy oglądaniu ekranizacji (tak, film obejrzałam 6 razy i mogę to zrobić jeszcze dwa razy tyle), a po przeczytaniu książki absolutnie zatraciłam się w tej historii. Jednak proszę Was, żebyście nie powtarzali mojego błędu: najpierw dajcie szansę papierowej wersji Gatsby'ego, a dopiero potem poznajcie go jako Leonarda DiCaprio. Nawet jeśli nigdy nie byliście miłośnikami literatury klasycznej to jestem przekonana, że po przeczytaniu Wielkiego Gatsby'ego zmienicie swoje zdanie, tak jak ja. Dla mnie ta historia jest genialna i nie mam nic więcej do powiedzenia: to po prostu trzeba przeczytać i przeżyć całym sobą!
"Uśmiechnął się wyrozumiale - więcej niż wyrozumiale. Był to jeden z tych rzadkich uśmiechów dających pewność i otuchę na zawsze, uśmiech, który można spotkać w życiu cztery albo pięć razy. Obejmował - albo zdawał się obejmować na moment - calusieńki nieskończony świat, a potem koncentrował się na tobie z nieodpartą życzliwością. Było w nim akurat tyle zrozumienia, ile ci było potrzeba, i tyle wiary w ciebie, ile sam chciałbyś mieć; uśmiech ten zapewniał cię, że wywarłeś takie wrażenie, jakie - w najkorzystniejszych okolicznościach - chciałbyś wywrzeć".
"Musi pan znać Gatsby'ego".
Rok 1922. Nick Carraway przeprowadził się na Long Island, a dokładniej do West Egg, które nie było tak eleganckie jak East Egg, gdzie mieszkali bogacze w wielkich willach. Miał zamiar całe wakacje spędzić na czytaniu i pracowaniu jako makler giełdowy, jednak los pokierował go w nieco inną stronę. Wszystko zaczęło się od kolacji u swojej kuzynki...
2013-07-17
„Ta wojna miała wiele nazw: Wielki Kryzys, Lata Ciemności, Chodząca Zaraza, a ostatnio doszły także nowe i bardziej chwytliwe, jak Światowa Wojna Z czy Pierwsza Wojna Z. Mnie osobiście ta ostatnia bardzo się nie podoba, bo wskazuje na nieuchronność Drugiej Wojny Z”.
Przeżyliśmy dwie wojny światowe, a teraz, gdy ledwo się po nich pozbieraliśmy wybucha kolejna pandemia, która zebrała żniwo jeszcze większe niż dotychczasowe wojny. Przy poprzednich potyczkach z przeciwnikiem mieliśmy całą masę karabinów, pistoletów, czołgów i innych technologicznych zabawek, jednak przy nowym wrogu wszystko to okazało się być nic niewarte. Tego przeciwnika nie możemy zabrać do niewoli i torturować; nie możemy zadać mu kilku ran, by wykrwawił się na śmierć. Po prostu nie byliśmy na to przygotowani. Tym przeciwnikiem, z którym przyszło nam się zmierzyć były zombie.
Wszystko zaczęło się od pozornie nic nieznaczącego incydentu w małej wiosce w Chinach. Chorego zaczyna trawić gorączka, a niedługo potem umiera, jednak zachodzi w nim dziwna degeneracja ciała i pacjent się reanimuje, rzucając się jak szalony na wszystkich ludzi w pobliżu. Inne państwa nawet nie specjalnie się tym przejęły - w końcu w Chinach zawsze działy się dziwne rzeczy, jednak kiedy do uszu ludzi dochodzą pogłoski o podobnych przypadkach na całym świecie, wszyscy są przerażeni i wiedzą, że ta wojna nie skończy się szybko. Stany Zjednoczone, Palestyna, Japonia, Grenlandia, Czechy, Rosja, Islandia, Wielka Brytania, Korea Południowa - wszędzie zdarzają się przypadki pogryzienia mieszkańców przez „wściekłych ludzi”. Niedługo okazuje się, że wirus Z rozprzestrzenia się z prędkością błyskawicy i zamienia wszystkich w żywe trupy pragnące krwi.
„To natura wojny prowadzonej przez ludzi: obie strony próbują się zepchnąć nawzajem poza granicę odporności i choćby nie wiem ile bredzili o wojnie totalnej, zawsze gdzieś jest kres wytrzymałości. Chyba, że przeciwnikiem jest zombie. Po raz pierwszy w historii ludzkość walczyła z przeciwnikiem naprawdę prowadzącym wojnę totalną. Oni nie mieli limitu wytrzymałości. Oni nigdy nie negocjowali, nigdy nie kapitulowali. Walczyli do końca, bo, w odróżnieniu od nas, każdy z nich, w każdej sekundzie, miał jeden cel: zniszczyć życie na Ziemi”.
Książek o zombie jest teraz od groma. Każda z nich stara się podejść do tematu w nieco inny sposób, jednak głównie większość z nich przedstawia ich jako krwiożercze stworzenia. Autorzy lubują się w tym, by przy pisaniu takiej książki przedstawić ją jak najbardziej krwawo i czasami wręcz obrzydliwie dla zwykłego czytelnika. Wiele ludzi traktuje żywe trupy jako realne zagrożenie, np. Amerykanie szykują się na tzw. „Zombie Apokalipsę”, więc nie jest to dziwne, iż zagraniczni autorzy lubią pisać o tego typu rzeczach - wiadomo, że skoro zombie są na topie to znaczy, że więcej książek się sprzeda. W takim razie dlaczego akurat World War Z zdobyło aż taki sukces, że doczekało się ekranizacji? Co jest w tej książce takiego niezwykłego?
World War Z przede wszystkim diametralnie różni się od innych powieści nawiązujących tematyką do zombie. Autor nie wprowadza czytelnika w świat, w którym panoszą się żywe trupy i mordują wszystkich naokoło - nic z tych rzeczy, cała książka jest przedstawiona jako jedna wielka retrospekcja. Jesteśmy w świecie już po Wojnie Z. Musi się on regenerować po stracie tylu ludzi, zanieczyszczeniu prawie całej planety i zdziesiątkowaniu zwierząt. Nie uczestniczymy bezpośrednio w wydarzeniach, gdyż odnoszą się one do przeszłości bohaterów, którzy dzielą się z nami wspomnieniami. I tutaj pojawia się kolejna niesamowita rzecz tej książki. Całą powieść autor prowadzi jako wywiad, relację świadków z Wojny Z. To naprawdę kawał ciężkiej roboty, żeby przerobić wypowiedzi bohaterów w taki sposób, by ilustrowały rzeczywiste wydarzenia. Autor podołał temu zadaniu, a ja czytając tę książkę, w niektórych momentach zapominałam o tym, że jest to relacja bohatera i dopiero pytania narratora, które były przedstawione wytłuszczonym drukiem, przywracały mnie do faktycznego stanu rzeczy. Na początku myślałam, że taki zabieg nie będzie dobry, bo książka znudzi czytelnika brakiem akcji i dynamizmu. Nic z tych rzeczy! Czytając każdą relację świadka, czujemy się tak, jakbyśmy przebywali tam razem z nim i uczestniczyli w każdym wydarzeniu: niemal możemy zobaczyć uciekające tłumy ludzi, usłyszeć skowyt zombie i poczuć zapach prochu z broni.
Przyznam, że na początku myślałam, iż będzie to kolejna książka o tym jak to zombie wypruwają wszystkim wokół wnętrzności, a cały świat niemal kąpie się we krwi. Kilka pierwszych relacji w książce faktycznie było dosyć drastycznych i nieodpowiednich dla osób o słabych nerwach, ale autor nie skupił się tylko na przedstawieniu świata trawionego przez zombie. Oprócz zmagania się z żywymi trupami, stworzył cały plan pracy każdego państwa. Wiedzieliśmy jednocześnie jak radzą sobie ludzie na kontynencie azjatyckim a jak na amerykańskim lub afrykańskim. Nie było żadnych niedopowiedzeń. Każdy, nawet najmniejszy, szczegół był dopracowany i przedstawiony tak, żeby niczego nie pominąć. Autor przedstawił taką sytuację, że zombie mogą zamarzać w skrajnych temperaturach, a nawet pokusił się o studium ludzkiej psychologii i przyznał, że mogą istnieć osoby, nazywane w książce „quislingami”, które mają na tyle słabą psychikę, że będą chciały dostosować się do zaistniałych warunków i po prostu - zaczną udawać zombie. Widać, że Max Brooks przemyślał ten temat od początku do końca, gdyż wyszło to naprawdę profesjonalnie - nawet na miarę starcia z żywymi trupami, czego raczej nasz świat nigdy nie doświadczy.
W książce znalazło się również miejsce na ukazanie problemów politycznych państw. Wiedza autora World War Z jest naprawdę bardzo wielka, gdyż zna zwyczaje każdego kraju, jego historię i to, jak dane państwo mogłoby się zachować w przypadku takiego konfliktu. Ukazał tu np. problem przemytu ludzi za granicę w Chinach bądź wojny między Iranem i Pakistanem. Jednak jest jeden mankament tej pozycji, o którym muszę napomknąć. Mianowicie jest ona naszpikowana stereotypami. Widać, że World War Z napisała osoba, która wychowała się w Ameryce, gdyż można znaleźć naprawdę wiele przykładów na stereotypowe myślenie autora. Szczególnie zirytował mnie fragment, w którym Max Brooks przedstawia użycie broni atomowej, jakby to było całkowicie oczywiste, że tylko Pakistan i Iran mogli się na coś takiego pokusić. Przykładów można by wymienić naprawdę wiele, jednak nie denerwowały mnie one w taki sposób jak ten jeden przedstawiony. Niemniej przyznaję, że autor ma wielką wyobraźnię, którą spożytkował idealnie w tej książce. Pomyślał nawet o tym jak wojna z zombie może zostać przyjęta przez ludzi, którzy są na stacjach kosmicznych, a to świadczy o świetnym wyczuciu tematu.
Bohaterów w tej książce jest naprawdę wielu. Poznajemy Wojnę Z z punktu prawie każdego państwa - od Ameryki do Korei Południowej - więc za każdym razem spotykamy się z nową osobą i nową historią, którą ma nam do opowiedzenia. O większości z tych postaci czytamy w tej książce tylko raz, jedynie niewielu z nich wypowiada się w ostatniej części, czyli „Pożegnaniach”, a wtedy musimy naprawdę wysilić się, by przypomnieć sobie co to była za osoba i jaka była jej historia. Jednak według mnie nie jest to minus tej książki, bo dzięki takiemu przedstawieniu bohaterów autor wyraźnie pokazał jak bardzo globalna była ta wojna. Podczas czytania relacji niektórych świadków ma się wrażenie jakby taka sytuacja miała naprawdę miejsce, a oni opowiadali o przeżytych wydarzeniach. Wydaje się nam, że czytamy wywiady z prawdziwymi osobami, które przeżyły wszystko na własnej skórze.
Jeśli miałabym określić tę książkę dwoma słowami to powiedziałabym, że jest: absolutnie rewelacyjna. Nawet jeśli nie przepadacie za tematyką żywych trupów to jest to lektura, która naprawdę może się spodobać szerszemu gronu odbiorców. World War Z ma w sobie wiele z książki wojskowej, w której używa się trudnych wieloliterowych terminów, które tylko żołnierze mogą zrozumieć, jednak posiada też wyjątkową lekkość, która w pewien sposób odróżnia ją od takiej literatury. Ja jestem bardzo ciekawa w jaki sposób zostaną te wydarzenia przedstawione w filmie i już nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć ekranizację tej powieści. Ze swojej strony naprawdę bardzo ją polecam wszystkim, którzy lubią czytać o zombie, ale także tym, którzy za takimi książkami nie przepadają - a może akurat właśnie ta jedna przekona Was do zmiany zdania? Dla mnie jest to pozycja zdecydowanie genialna i już teraz ląduje na półce z moimi ulubionymi książkami.
„To naprawdę ironia losu, że zombie można zabić tylko niszcząc jego mózg, bo to chyba jedyny przeciwnik, którego działaniami nie kieruje żadna myśl przewodnia, żaden sztab. Nie ma u nich dowództwa, nie ma hierarchii dowodzenia, nie ma łączności ani współdziałania na żadnym szczeblu. Nie mają prezydenta, którego można by im zabić, ani bunkra najwyższego dowództwa, który można by zniszczyć precyzyjnym uderzeniem. Każdy zombie jest jednoosobową, autonomiczną, samowystarczalną armią, i to najlepiej oddaje prawdziwą naturę tego konfliktu”.
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
„Ta wojna miała wiele nazw: Wielki Kryzys, Lata Ciemności, Chodząca Zaraza, a ostatnio doszły także nowe i bardziej chwytliwe, jak Światowa Wojna Z czy Pierwsza Wojna Z. Mnie osobiście ta ostatnia bardzo się nie podoba, bo wskazuje na nieuchronność Drugiej Wojny Z”.
Przeżyliśmy dwie wojny światowe, a teraz, gdy ledwo się po nich pozbieraliśmy wybucha kolejna pandemia,...
2013-06-10
„Nikt, kto tu wchodzi, nie wyjdzie niezmieniony. Nieuprawnionym wstęp wzbroniony pod karą obrócenia w kamień”.
Brandon Mull imał się różnych zajęć, był m.in. aktorem komediowym, archiwistą i copywriterem. Baśniobór, jego debiut powieściowy, szybko znalazł się na listach bestsellerów. Mull jest ponadto autorem powieści Pingo i The Candy Shop War oraz pracuje nad cyklem Pozaświatowcy. Mieszka w amerykańskim stanie Utah z żoną i trójką dzieci.
Kendra i Seth mają spędzić dwa tygodnie ze swoich wakacji u dziadków Sorensonów, gdyż ich rodzice wybierają się na rejs dookoła Skandynawii, na który pieniądze przeznaczyli dziadkowie ze strony mamy w swoim testamencie. Chcieli, żeby wszyscy synowie i córki, oraz ich żony i mężowie, wybrali się na taką wycieczkę, jednak nie uwzględnili w testamencie wnuków. Dlatego właśnie Kendra i Seth muszą spędzić wolny czas u dziadków Sorensonów. Nie są z tego zadowoleni, bowiem wcześniej nie byli z nimi zbyt blisko związani, a zwykłe siedzenie w ich domu wydaje się po prostu nudne. Bardzo chcieliby pojechać razem z rodzicami, jednak niestety nie mogą. Dziadek Sorenson również nie jest szczęśliwy, że wnukowie przyjeżdżają, jednak po nakłonieniach mamy Kendry i Setha, przyjmuje ich do swojego domu. Okazuje się, że Sorensonowie wcale nie są aż tacy nudni, a Kendrę i Setha czeka masa atrakcji.
Już po wypakowaniu swoich rzeczy dziadek przedstawia im listę kilku zasad, które bezsprzecznie muszą zaakceptować, bo jeśli je złamią to nie będą mogli wychodzić z mieszkania aż do końca pobytu. Na liście zakazów figurują dwa najważniejsze: nie wolno wchodzić do lasu oraz zaglądać do stodoły. Seth, mały odkrywca, jednak nie ma zamiaru słuchać dziadka i postanawia wyruszyć na wyprawę wgłąb lasu. Kendra nie jest aż tak ciekawa i postanawia zostać w domu, jednak dowiaduje się od Setha ciekawych informacji o ukrytym świecie w lesie. W między czasie zajmuje się również odnalezieniem rozwiązania do zagadki dziadka, który przekazał jej małe klucze i powiedział, żeby znalazła do nich pasujące zamki. Niedługo potem okazuje się, że dziadek nie jest tylko zwykłym starszym mężczyzną, ale pełni o wiele ważniejszą funkcję - jest bowiem strażnikiem tajemniczej krainy pełnej magicznych stworzeń, zwanej Baśnioborem. To właśnie w jego lesie mieszkają chochliki, wróżki, ogry, najady, satyry, wiedźmy i wiele innych niezwykłych istot. Jednak Kendra i Seth nie mają możliwości oswojenia się z tymi nowinami, bo zło nigdy nie śpi i już czyha na to, żeby w odpowiednim momencie się ukazać.
„Zaspokajanie potrzeb to brzemię biedaków. Bogaci i potężni mogą sobie pozwolić na uleganie pokusom i zachciankom”.
W zeszłym roku widziałam trzecią część Baśnioboru na półce w księgarni i przyznam szczerze, że gdy zobaczyłam okładkę i przeczytałam tytuł to zaczęłam się śmiać. Po prostu książka wydawała mi się zbyt dziwna, żeby ktokolwiek chciał ją przeczytać. Sama myślałam, że to będzie pozycja z grona bardzo słabej fantastyki, więc nawet nie myślałam o tym, żeby ją przeczytać. Po jakimś czasie (w miarę jak znajomi mnie przekonywali) postanowiłam jednak dać tej książce szansę, tym bardziej, że słyszałam wiele bardzo pozytywnych opinii.
Na początku wydawało mi się, że jest to lektura typowo dla dzieci, gdyż na kartkach książki przy każdym rozdziale jest rysunek domu i co jakiś czas możemy znaleźć duże obrazki na całą stronę. Dlatego właśnie myślałam, że będzie to lektura typowo dla dzieci, a może raczej dla nastolatków z naciskiem na 11-12 lat. Nigdy nie jestem pewna tego czy chcę przeczytać daną książkę, bo boję się, że nie sprosta moim wymaganiom i właśnie tego obawiałam się przy Baśnioborze. Przyznam jednak, że naprawdę bardzo mi się podobała i już dawno nie byłam aż tak pozytywnie zaskoczona książką, o której za pierwszym razem nawet nie chciałam słyszeć. Teraz już wiem jak wielki błąd popełniałam przez ten cały czas i żałuję, że nie odkryłam wcześniej Baśnioboru.
Kendra i Seth czasami mnie bardzo denerwowali, jednak to wcale nie wpłynęło na moją ocenę tych postaci. Mimo tego, że podejmowali wielokrotnie nierozsądne decyzje to i tak wybaczałam im wszystko, bo cieszyłam się z dalszych przygód. Niestety mnie naprawdę denerwowało to, gdy Seth sprzeciwiał się zakazom dziadka i wybiegał do lasu, uzbrojony tylko w swoje pudełko po płatkach, w którym trzymał „zestaw potrzebny do przetrwania”, ale to może dlatego, że jestem osobą, która nie będzie łamała zasad, jeśli wie, że to może być niebezpieczne. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że gdyby nie to eksplorowanie lasu przez Setha, to pewnie nigdy nie dowiedzieliby się o Baśnioborze i spędzili nudne wakacje. Kendra też często działała mi na nerwy, jednak były to znikome sytuacje. Najbardziej podobają mi się u bohaterów ich zdrowe relacje. Zazwyczaj w książkach jest przedstawione rodzeństwo, które ciągle się kłóci i nienawidzi się, natomiast w Baśnioborze Kendra i Seth mogą czasami sobie podokuczać, ale też wzajemnie się wspierają i są dla siebie jak przyjaciele. Właśnie takie rodzeństwa lubię najbardziej - nie chodzi im tylko o to, żeby sobie utrudnić życie, ale potrafią działać razem.
Jestem po prostu zauroczona tym w jaki sposób Mull kreuje świat Baśnioboru. Wszystkie obrazy są plastyczne i tak niesamowite, że czytelnikowi aż zapiera dech w piersiach. Razem z Kendrą i Sethem możemy odkrywać ten nowy i niepoznany świat, a im więcej widzimy, tym bardziej się to nam podoba. Autor nie ogranicza się tylko do pokazania nam kilku wróżek, które nazywa całym Baśnioborem. Mamy tutaj do czynienia z całą masą interesujących istot, takich jak satyry, ogry, wiedźmy, chochliki, diabliki i wieloma innymi magicznymi stworzeniami. To naprawdę imponujące, że Mull ma tak nieograniczoną wyobraźnię, którą puszcza we wszystkie możliwe strony i składa wiele elementów w tak pasującą do siebie całość, że wszystko ze sobą idealnie współgra i jeszcze daje tak niesamowity efekt. Ja już w tym momencie stałam się kolejną wielbicielką pióra Brandona Mulla i wiem, że będę musiała przeczytać wszystkie jego powieści, które zostaną wydane w Polsce.
Uwielbiam książki, które pochłaniają mnie bez końca, tak bardzo, że nie mogę się od nich uwolnić, a dodatkowo czyta się je tak szybko, że od razu zaczyna mi brakować bohaterów i świata stworzonego przez autora. Właśnie tak działał na mnie Baśniobór. Przeczytałam tę pozycję w zawrotnym tempie, bo spodobała mi się tak bardzo, że potrafiłam gotować sobie obiad i nawet wtedy nie odpuściłam przeczytania kolejnych stron tej historii. Zabrałam nawet tę książkę do szkoły i potajemnie czytałam ją pod ławką lub na przerwach, żeby tylko dowiedzieć się tego, co dalej się działo. Mimo tego, że Baśniobór nie jest jakimś cudownym arcydziełem to i tak stwierdziłam, że jest to książka naprawdę godna uwagi. Czyta się ją niezwykle szybko i od razu po skończeniu pragnie się więcej.
Baśniobór skradł moje serce już od pierwszych stron, a Brandon Mull chyba niedługo stanie się jednym z moich ulubionych autorów. Wprost nie mogę się doczekać tego, żeby przeczytać kolejną część i wreszcie dowiedzieć się, co dzieje się dalej z Kendrą i Sethem oraz całym Baśnioborem. Muszę wspomnieć jeszcze, że w stu procentach popieram Christophera Paoliniego, autora Eragona, który powiedział, iż żałuje tego, że nie mógł przeczytać Baśnioboru, kiedy był dzieckiem. Sama bardzo chciałabym, żebym mogła natknąć się na tę historię, gdy byłam dzieckiem, bo jestem pewna tego, że już wtedy zakochałabym się w czytaniu i w książkach Mulla. Chciałabym również widzieć tę książkę jako lekturę obowiązkową w szkole podstawowej, bo jestem przekonana, iż rozkochałaby serca wielu osób. Od siebie mogę dodać już tylko tyle, że jest to naprawdę bardzo dobra książka i z niecierpliwością czekam na jej kontynuację, a Wam mogę ją jedynie polecić i zapewnić, że nie będziecie się przy niej nudzić.
„ - Co robisz? (...)
- Ćwiczę przed występem w wariatkowie.
- Na pewno wygrasz główną nagrodę - zadrwił chłopiec.
- Chyba że zobaczą, jak wyglądasz - zripostowała Kendra”.
„Nikt, kto tu wchodzi, nie wyjdzie niezmieniony. Nieuprawnionym wstęp wzbroniony pod karą obrócenia w kamień”.
Brandon Mull imał się różnych zajęć, był m.in. aktorem komediowym, archiwistą i copywriterem. Baśniobór, jego debiut powieściowy, szybko znalazł się na listach bestsellerów. Mull jest ponadto autorem powieści Pingo i The Candy Shop War oraz pracuje nad cyklem...
Sky nie jest zwykłą nastolatką. Nie ma dostępu do internetu, żadnych urządzeń elektronicznych, uczy się w domu i pozwala by chłopcy wchodzili do jej pokoju przez otwarte okno bez żadnych zapowiedzi. Postanawia jednak po raz pierwszy wybrać się do szkoły, a przez swoją przyjaciółkę Six od razu ma nieciekawą reputację. Dziewczyna do tej pory nie czuła niczego do żadnego chłopaka, z którym się spotykała, ale wszystko się zmienia, gdy poznaje Holdera. Wie, że oznacza on kłopoty i jego zła reputacja dorównuje jej, jednak nie potrafi przestać o nim myśleć. Kiedy zaczyna poznawać go coraz bliżej, okazuje się, że nie jest tym za kogo go uważała, a przez to jedno odkrycie jej cały dotychczasowy świat ulegnie zmianie.
Dawno nie czytałam książki, która zawierałaby w sobie tyle zwrotów akcji. Książka Colleen Hoover to jedno wielkie napięcie i biegnąca z prędkością światła akcja, od której nie da się uwolnić. Z początku fabuła nie ma w sobie nic specjalnego i wydaje się, że to kolejna nudna książka o nowej dziewczynie w szkole. Jednak nie da się nie zauważyć już od pierwszego rozdziału ciekawego stylu pisania autorki, jej zdolności do rozbawienia czytelnika i przedstawienia zwyczajnych wydarzeń w ciekawy sposób. Od samego początku spodobało mi się to, jak Colleen Hoover pisze i wiedziałam, że będę się dobrze bawić z tą książką, chociaż trzeba przyznać, że byłam do niej bardzo sceptycznie nastawiona.
Na początku nie mogłam się pozbyć wrażenia, że autorka inspirowała się filmem Mean Girls. Na każdym kroku widziałam podobieństwa i mimo tego, że mnie irytowały to muszę przyznać, że dzięki temu po części zapałałam większą sympatią do tej książki. Szczerze mówiąc, po przeczytaniu tych wszystkich zachwalających recenzji myślałam, że ta powieść to będzie naprawdę coś miażdżącego, na miarę Gwiazd naszych wina. Po przeczytaniu czuję niedosyt. Jakby te wszystkie dobre opinie zbyt zawyżyły moje oczekiwania i myślałam, że Hopeless zmiecie mnie z nóg. Nic takiego się nie stało, ale trzeba przyznać, że cała historia ma w sobie "to coś". Niby nie miałam dobrego startu z tą powieścią, jednak wraz z upływem stron coraz bardziej się do niej przekonywałam. Może historia Sky i Holdera nie zostanie moją ulubioną, jednak niestety nie da się jej wyrzucić z głowy.
Uwielbiam głównych bohaterów. Uwielbiam ich prostotę i fakt, że potrafili być od samego początku szczerzy, co do swoich uczuć i nie było tutaj mowy o żadnym ukrywaniu swojej sympatii. W Holderze jestem absolutnie zakochana i to jeden z niewielu bohaterów książkowych, których naprawdę chciałabym zobaczyć naprawdę. Bardzo chciałabym, żeby taki Holder istniał i zachowywał się tak, jak w stosunku do Sky. Trzeba przyznać, że ich uczucie jest naprawdę jedyne w swoim rodzaju. Już od samego początku są dla siebie nawzajem oparciem, a bycie ze sobą jest dla nich czymś naturalnym, jakby zostali dla siebie stworzeni już dawno temu. To z pewnością jeden z moich ulubionych związków w książkach. Obydwoje są do siebie bardzo podobni charakterami: sarkazm to ich główna broń, ale najbardziej cenię sobie ich szczerość. Och, to naprawdę takie postacie, o których chce się rozpisywać, gdyż pasują do siebie po prostu idealnie, a ich dalsze losy tylko potwierdzają to, że są dla siebie stworzeni.
Szczerze mówiąc, nie byłam zaskoczona kierunkiem, w jaki potoczyła się cała fabuła. Spodziewałam się rewelacji, które wstrząsną światem Sky i Holdera i faktycznie to otrzymałam. Żadnym szokiem nie było dla mnie to, co wykreowała dla czytelnika autorka, jednak trzeba przyznać, że naprawdę dobrze się to czytało. Naprawdę tej książki nie chce się wypuszczać z rąk i można ją pochłonąć w całości. Zazwyczaj gdy czyta się jakieś powieści na tyle szybko, niewiele zostaje nam w głowie po ich przeczytaniu. Hopeless ma to do siebie, że nie da się o niej zapomnieć. Może oczekiwałam czegoś lepszego, jednak jestem całkiem zadowolona z fabuły.
Hopeless to pierwsza książka, przez którą nie spałam do drugiej w nocy. Czytałam ją dopóki nie dobrnęłam do samego końca i nie poznałam wszystkich losów głównych bohaterów. Jeszcze z żadną książką mi się to nie zdarzyło, ale naprawdę warto było nie spać, by poznać historię Sky i Holdera. Jeśli lubicie obyczajówki połączone z romansem to z pewnością Hopeless się Wam spodoba. Wydaje mi się, że to taka powieść, która spodoba się większości kobiet. Może to nie lektura do płakania, jednak można spędzić z nią naprawdę dobrze czas.
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Sky nie jest zwykłą nastolatką. Nie ma dostępu do internetu, żadnych urządzeń elektronicznych, uczy się w domu i pozwala by chłopcy wchodzili do jej pokoju przez otwarte okno bez żadnych zapowiedzi. Postanawia jednak po raz pierwszy wybrać się do szkoły, a przez swoją przyjaciółkę Six od razu ma nieciekawą reputację. Dziewczyna do tej pory nie czuła niczego do żadnego...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to