-
ArtykułySherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1
-
ArtykułyDostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3
-
ArtykułyMagda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1
-
ArtykułyLos zaprowadzi cię do domu – premiera powieści „Paryska córka” Kristin HarmelBarbaraDorosz1
Biblioteczka
2014-11-29
Mare Barrow żyje w świecie podzielonym na Czerwonych i Srebrnych. Różnią się od siebie jedynie kolorem krwi, ale to właśnie Srebrni rządzą miastem, a Czerwoni muszą dla nich pracować. Mare utrzymuje rodzinę z tego, co ukradnie na ulicy. Chodzi do szkoły, jednak na razie nie ma żadnego zawodu i po jej ukończeniu będzie zmuszona pójść do wojska i walczyć w szeregach armii. Jednak pewnego dnia jej życie zmienia się po nieudanej próbie kradzieży pieniędzy od mężczyzny spotkanego na ulicy. Szybko okazuje się, że w Mare ukryty jest niesamowity talent, z którego dziewczyna nie zdaje sobie sprawy. Jak potoczą się jej dalsze losy? Czy Czerwona może ruszyć posadami świata zbudowanego przez Srebrnych?
Wątki, które odnajdziemy w Czerwonej królowej nie są niczym bardzo nowatorskim. Można powiedzieć, iż na początku fabuła wydaje się sztampowa, jednak po przeczytaniu kilkunastu pierwszych stron, czytelnik od razu odrzuca to stanowisko. Słowo "sztampowa" jest ostatnim jakiego można byłoby użyć, gdy mówimy o Czerwonej królowej. Ta książka jest w pewnym sensie kompilacją rzeczy, o których przeczytaliśmy w innych książkach. Znajdziemy tutaj podobieństwa do Igrzysk śmierci, Niezgodnej, Złej krwi, Szklanego tronu czy nawet Rywalek, jednak Czerwona królowa ma to do siebie, że jest w niej kilka najlepszych wątków wybranych z tych powieści. Jednak autorka nie poprzestaje na tym. Czerwona królowa przeciera kilka nowych szlaków i przedstawia rzeczy, o których jeszcze nie czytaliśmy w żadnej książce. Jestem w niej całkowicie i nieodwracalnie zakochana!
Przede wszystkim zaletą w tej powieści jest główna bohaterka, czyli Mare Barrow. Dziewczyna jest po prostu fantastyczna! Nie da sobie w kaszę dmuchać, dba o swoją rodzinę, a do tego od początku do samego końca książki pozostaje bardziej sarkastyczna niż Jace Wayland z Darów anioła. Uwielbiam bohaterki, które potrafią być niezależne i pozostają niesamowitymi indywidualnościami. Mare od samego początku ma swój jasno wyznaczony cel i do niego dąży, nawet po trupach. Nie jest jedną z tych naiwnych i głupich bohaterek, które boją się podjąć jakiejkolwiek decyzji, ale z drugiej strony nie jest też niesamowicie sztampową postacią, która pragnie zbawić świat. Mare jest po prostu Mare i wszyscy powinni na nią uważać. Już dawno nie czytałam książki z tak wyrazistą główną postacią, a do tego naprawdę dobrze wykreowanym światem. Czerwona królowa od razu trafia na moją listę ulubionych książek!
Nie da się odmówić tej powieści faktu, iż niesamowicie wciąga. Od pierwszej strony zanurza się w nią i wypuszcza czytelnika dopiero wraz z upływem ostatniej strony. Sama złapałam się na tym, że nie mogłam jej odłożyć na bok i gdy jej nie czytałam to cały czas powracałam do niej myślami. A po zakończeniu swojej przygody z Czerwoną królową czułam się, jakby ktoś odebrał mi przyjaciela. Już dawno nie czułam się pochłonięta przez książkę, a dodatkowo miałam wrażenie, jakbym sama była częścią świata wykreowanego przez Victorię Aveyard. Z zapartym tchem i wypiekami na policzkach śledziłam kolejne losy bohaterów. Od samego początku ją pokochałam i kompletnie się nie zawiodłam. Jedynym mankamentem jest chyba tylko zakończenie, które mimo wszystko wydało mi się zbyt proste i nieco dziwnie niedopracowane, ale mam wielką nadzieję, że autorka naprawi to w kolejnej części.
Jest to też powieść, która na każdej stronie szokuje czytelnika. Ja nie dałam się zwieść wielu bohaterom, którzy starali się być mili, a pod koniec wbijali nóż w plecy głównej bohaterce, jednak trzeba przyznać, że rozwój zdarzeń naprawdę mocno mną wstrząsnął. Nie myślałam, że autorka wymyśli wątek, który aż tak bardzo zburzy wizję, którą czytelnik układał sobie w głowie. I jedno jest pewne: jeśli Victoria Aveyard przez swoją bohaterkę, Mare Barrow, mówi, iż nikomu nie można ufać, to uwierzcie mi, że naprawdę tak jest. Ta książka jest pełna małych intryg, które urastają do wielkiej potęgi i następnie w skutek dziwnych zbiegów okoliczności niszczą cały dotychczasowy świat. Tak samo jak świat czytelnika. Ja po lekturze byłam wprost załamana, bo chciałam jak najszybciej wrócić do świata wykreowanego przez Victorię Aveyard, a okazuje się, że następny tom pojawi się dopiero w 2016. I to za granicą! Świat jest jednak naprawdę niesprawiedliwy, a ja wprost umieram z tęsknoty za kolejną częścią!
Tak wciągającej książki jeszcze nigdy nie było! Niech cały rynek wydawniczy uważa, bo nadchodzi Czerwona Królowa, która wtargnie z siłą i potęgą błyskawicy, detronizując wszystkie dotychczasowe bestsellery i porażając swoją mocą czytelników. Nie będziecie mogli się od niej uwolnić. To taka powieść, którą po prostu musicie przeczytać. Zmiażdży Was emocjonalnie, nie będziecie mogli jej wyrzucić z głowy i będziecie nienawidzić autorkę za to, że tak szybko skończyła swoją książkę, a jednocześnie zakochacie się w niej bez pamięci. Gorąco polecam!
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Mare Barrow żyje w świecie podzielonym na Czerwonych i Srebrnych. Różnią się od siebie jedynie kolorem krwi, ale to właśnie Srebrni rządzą miastem, a Czerwoni muszą dla nich pracować. Mare utrzymuje rodzinę z tego, co ukradnie na ulicy. Chodzi do szkoły, jednak na razie nie ma żadnego zawodu i po jej ukończeniu będzie zmuszona pójść do wojska i walczyć w szeregach armii....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-05-29
"Jesteśmy nieszczęśnikami, lecz wciąż potrafimy śpiewać - a pieśni wznoszą się w nas. Tak, jesteśmy brudni i podli, ale także zdolni do zaskakującej czułości, uprzejmości, do piękna. Jesteśmy ludźmi - pełnymi wad, a jednak dobrymi, prawda?"
Julianna Baggott to ceniona przez krytykę, nagradzana autorka bestsellerów, profesor na Wydziale Sztuki Filmowej Uniwersytetu Stanowego Florydy oraz współzałożycielka organizacji Kids in Need - Books in Deed. Opublikowała dziewiętnaście książek, w tym powieści dla dorosłych i dla młodszych czytelników oraz zbiory poezji. Współpracuje m.in. z magazynami "New York Times", "Washington Post" i "Boston Globe". jej książki ukazały się w ponad pięćdziesięciu zagranicznych wydawnictwach. Nowa Ziemia, pierwszy tom cyklu Świat po Wybuchu, została przetłumaczona na kilkadziesiąt języków, a prawa filmowe wykupiła wytwórnia Fox 2000. W przygotowaniu jest trzeci tom cyklu - Nowe jutro.
Partridge już wie, co stało się z jego matką i bratem oraz kto odpowiadał za ich śmierć. Nie stracił jednak całej rodziny, gdyż pośród ponurych Gruzowisk i Stopionych Ziem odnalazł siostrę, o której istnieniu nie miał pojęcia - Pressię Belze. Mimo tego, że jego najbliższe osoby już nie żyją zyskał kilku nowych przyjaciół, a nawet miłość. Dołączył do grupy, którą kieruje El Capitan i to właśnie w towarzystwie tych ludzi czuł się bezpieczniej i pewniej niż w rzekomo cudownej Kopule. Świat na zewnątrz jest dla niego bardziej wyraźny, a sama myśl o tym, że musiałby wrócić do Kopuły wywołuje w nim odrazę i brak chęci. Niestety jego ojciec, Elery Willoux, nie ma zamiaru łatwo się poddać i zrobi wszystko, żeby jego syn wrócił z powrotem do bezpiecznej bańki, którą dla niego stworzył - do bańki, w której będzie mógł go ciągle kontrolować, manipulować jego czynami i uczuciami. Nie cofnie się nawet przed tym, żeby atakować bezbronnych ludzi na zewnątrz Kopuły. Partrigde będzie musiał wrócić pod skrzydła ojca i zmierzyć się z najstraszliwszym wyzwaniem, jakie można sobie wyobrazić.
Pressia nareszcie zaczyna rozumieć, kim jest. Wie, że całe życie, jakie do tej pory wiodła to jedynie bajka, którą stworzył dla niej dziadek. Tak naprawdę nazywa się Emi Brigid Imanaka i znalazła brata, z którego istnienia nie zdawała sobie sprawy. Okazuje się, że Bradwell, chłopak, w którym jest zakochana, dowiedział się o istnieniu kilku Czarnych Skrzynek, z których jedna wydała mu się zaskakująco interesująca. Nie była podobna do wszystkich innych. Fignan, bo tak dał mu na imię, zawierał w sobie tajemnicze informacje, które tylko Pressia mogła z niego wyciągnąć. Okazuje się, że nie jest to zwykła skrzyneczka, ale kopalnia wiedzy, która pomoże im w naprawieniu istniejącego świata. Fignan jest kluczem, a Pressia musi tylko odnaleźć do niego odpowiedni zamek. Jednak nie jest to łatwe zadanie, gdyż musi wyruszyć w niebezpieczną podróż na zdziczałe tereny, na które nie prowadzę żadne mapy.
"Miłość to luksus. To coś, czym ludziom wolno się rozkoszować, kiedy nie muszą już walczyć o przetrwanie i o utrzymanie innych przy życiu".
Z reguły drugie części dobrych serii są kiepskie, gdyż autorzy chcą dogonić fabułą i nieprzewidywalnością poprzedni tom, który tak dobrze sprzedał się na książkowym rynku. Wiele razy zawiodłam się na kontynuacjach danego cyklu i miałam wielką nadzieję, że w tym przypadku okaże się inaczej - że autorka znowu oczaruje mnie swoim światem i opisami. Na szczęście Nowy Przywódca okazał się równie dobry jak swoja poprzedniczka, a ja na nowo zakochałam się w tej serii.
Nowa Ziemia to było jedynie preludium do serii. W pierwszej części autorka musiała wprowadzić czytelnika w świat po Wybuchu i przyzwyczaić do warunków, które tam panują, jednak w Nowym Przywódcy mogła popuścić wodzę wyobraźni i dać upust swoim pomysłom na temat relacji bohaterów oraz całej akcji. W porównaniu z poprzednią częścią, wydaje mi się, iż w tej dzieje się o wiele więcej nieprzewidywalnych rzeczy - o ile w Nowej Ziemi wszystko to nas fascynowało, bo było nowe i chcieliśmy to poznać, o tyle w Nowym Przywódcy dobrze znamy sytuację, która panuje w tym świecie i wczuwamy się we wszystkie rzeczy, które dzieją się z bohaterami.
Pod względem fabularnym ta książka jest również lepsza od swojej poprzedniczki. Prawie wszyscy nasi bohaterowie w pewnym momencie tej historii się rozdzielają (formuje się tylko jedna grupa) i dzięki temu możemy poznać problematykę tamtego świata z różnego punktu widzenia: Partrigde'a w Kopule, Lydy u Matek oraz pozostałej grupki bohaterów w najróżniejszych sytuacjach. Gdyby autorka postanowiła napisać tę książkę tylko i wyłącznie z punktu widzenia Pressi bądź Partridge'a to historia, którą przedstawiła, nie byłaby aż taka dobra. Cały urok tej książki skupia się wokół narracji z punktu widzenia każdego bohatera i możliwości poznania ich odczuć na temat sytuacji, która dzieje się w ich świecie. Wszystkie postacie wykreowane w tej książce są barwne i pełne prawdziwych ludzkich uczuć, przez co wydają się nam realne i niemal dotykamy ich przez kartki Nowego Przywódcy, oni natomiast łapią nas za obie dłonie, obiecują dobrą zabawę i rzeczywiście ją zapewniają, prowadząc przez całą historię i zapewniając bezpieczne dotarcie do końca tej powieści.
Może odczucia względem związku Partridge'a z Lydą i Pressi z Bradwellem dalej nie uległy zmianie - ciągle uwielbiam ich relację i cieszę się, że autorka w tej części popchnęła ich jeszcze bliżej siebie, a my z uśmiechem na twarzy mogliśmy obserwować ich rosnące uczucia. W tej części wątek miłosny miał większą wagę niż w poprzedniej ze względu na to, że nasi bohaterowie robili wiele rzeczy, myśląc o drugiej osobie. Poza tym pojawia nam się również mały trójkąt miłosny, z którym ja niestety nie potrafiłam sobie poradzić, gdyż zawsze będę kibicować tym dwóm parom, które wymieniłam. Uczucia bohaterów wpływały na ich decyzje i było to widać w tej powieści, jednak wątek miłosny wcale nie przesłonił fabuły, a jedynie był idealnym dopełnieniem całości.
Ja już od pierwszej strony dałam się pochłonąć tej historii i musiałam się bardzo opanowywać, żeby nie przeczytać jej w zastraszającym tempie. Po prostu musiałam "dawkować" Nowego Przywódcę, żeby nie przeczytać go zbyt szybko i nie żałować tego, że już skończyłam lekturę tej powieści. Akcja pędzi już od pierwszych stron, gdyż w prologu poznajemy nową bohaterkę - Wildę. To od razu sprawia, że jesteśmy coraz bardziej ciekawi czekających na nas wydarzeń i niemal połykamy książkę, delektując się każdą stroną. Autorka ma tak dobre pióro, że każdy opis, który kreuje, od razu wyświetla się w naszym umyśle, przez co mamy wrażenie, jakbyśmy mieli telewizor w głowie, na którym został wyświetlony ten cudowny film pt. Nowy Przywódca.
Pośród całego kiczu, który ostatnio zalał rynek wydawniczy tanimi schematycznymi opowiastkami i bezbarwnymi bohaterami, Nowy przywódca przypomina czytelnikom o tym, że kochają czytać książki; błyszczy barwną fabułą oraz wyróżnia się na tle innych powieści z tego gatunku. Czasami zdarzają się takie książki, o których trudno cokolwiek napisać ze względu na ogrom uczuć, które czytelnik trzyma w sobie po ich przeczytaniu. Jeśli miałabym zawrzeć całą swoją opinię w jednym zdaniu to napisałabym: Uwielbiam każdą stronę tej powieści. Właśnie dlatego z całego serca polecam tę książkę wszystkim osobom - nawet tym, które nie lubią czytać, bo jestem przekonana, że cała seria Świat po Wybuchu zmieni takie podejście do książek i sprawi, że zakochacie się w czytaniu. Nowy Przywódca jest tak samo brutalny, nieprzewidywalny i ekscytujący jak Nowa Ziemia, więc nie musicie się obawiać tego, że możecie się zawieść. Wystarczy, że w tej chwili sięgniecie po tę serię, a ja obiecuję Wam, że nie pożałujecie i spędzicie z nią wiele miłych chwil.
" - (...) Art Walrond, przyjaciel rodziny, namówił moich rodziców, żeby kupili mi psa. Powiedział, że jako jedynak potrzebuję domowego zwierzęcia. Nazwałem go Art Walrond.
- Dziwne imię dla psa.
- Byłem dziwnym dzieckiem.
- Ale kiedy Art Walrond, przyjaciel rodziny, i Art Walrond, pies, byli jednocześnie w tym samym pokoju i powiedziałeś: "Siad, Art Walrond", to który z nich siadał?
- Czy to problem filozoficzny?
- Być może".
Recenzja pochodzi z: alone-with-books.blogspot.com
"Jesteśmy nieszczęśnikami, lecz wciąż potrafimy śpiewać - a pieśni wznoszą się w nas. Tak, jesteśmy brudni i podli, ale także zdolni do zaskakującej czułości, uprzejmości, do piękna. Jesteśmy ludźmi - pełnymi wad, a jednak dobrymi, prawda?"
Julianna Baggott to ceniona przez krytykę, nagradzana autorka bestsellerów, profesor na Wydziale Sztuki Filmowej Uniwersytetu...
2015-04-23
2015-04-11
Jake od dłuższego czasu nie ma dobrego kontaktu ze swoim synem Ryanem. A przecież to właśnie ojca z synem powinna łączyć ta niesamowita więź. Jake robi dosłownie wszystko, by móc z powrotem "odzyskać" swojego syna i czuć się dobrze w jego towarzystwie. Kiedy przyjeżdża po Ryana i odbiera go z kina, ten prosi ojca by pozwolił mu pokierować nieco samochodem na małej ulicy. Niedługo odbierze swoje prawo jazdy, a przecież przyda mu się trochę doświadczenia. Ojciec się zgadza, jednak Ryan niestety powoduje wypadek. Jake musi podjąć natychmiastową decyzję i od tego czasu tę dwójkę zaczyna łączyć wspólny sekret.
Do książek Scottoline potrzebowałam naprawdę wiele czasu, żeby móc się zabrać. Słyszałam o nich niestety w większości niepochlebne opinie i okazało się, że faktycznie wiele ludzi miało rację. To taki rodzaj książki, która mimo tego, że wpisuje się w gatunek, który mi odpowiada to chyba nigdy nie będzie w stanie mi się spodobać. Niestety po tej pierwszej książce Lisa Scottoline jest dla mnie skończona i raczej nie będę chciała sięgnąć po jej kolejne powieści.
W większości powieści obyczajowych, które pojawiają się w klubie Kobiety to czytają akcja książki zaczyna się od pewnego momentu w przyszłości, gdy widzimy konsekwencje decyzji podjętych przez bohaterów w przeszłości. Wiemy, że coś zaważyło na ich losie, że gdzieś popełnili błąd kilka lat wcześniej i teraz obserwujemy to, jak potoczyło się ich żyje i jak sobie z tym radzą. Przez to odkrywamy tajemnicę stopniowo, a napięcie stale się utrzymuje. Jeśli chodzi o Cicho sza to napięcie już po kilku pierwszych rozdziałach opada ze względu na to, że autorka pokazuje nam całą sytuację, która zmieniła życie naszych bohaterów już na początku książki. Niestety nie ma w tym nic ciekawego i Scottoline ograbiła czytelnika z tej nutki tajemniczości i ciekawości, którą mógłby odczuwać podczas czytania książki. Autorka podaje wszystko na tacy, a my wcale nie jesteśmy zadowoleni z tego, co widzimy.
Cała ta sytuacja wydaje mi się niestety mało realna. Ojciec, który stara się być tak bardzo "luzacki" pozwala swojemu niepełnoletniemu synowi kierować samochodem mimo tego, że ten nie ma prawa jazdy. To na pewno jest dobre posunięcie i nie wyjdzie z tego nic złego. Naprawdę denerwowało mnie to, że Jake starał się na siłę przypodobać Ryanowi (który jest jego synem!) i w rezultacie spowodowali tragiczny wypadek. Niestety książka jest przez większość czasu naprawdę bardzo nieciekawa i zwyczajnie nudna. Przez kilkaset stron widzimy ciągle to samo: wyrzuty sumienia, i zapewnianie drugiej osoby, że to nie jest jej wina. Ojciec i syn ciągle rzucają tymi samymi pustymi frazesami, które po kilku kartkach naprawdę zaczynają się nudzić i sprawiają, że chce się odłożyć tę powieść.
Oczywiście widać tutaj jak wiele rodzice mogliby zrobić dla swoich dzieci. Nawet nagiąć prawo czy ukrywać to, co się naprawdę stało, jednak mimo wszystko Scottoline potraktowała ten wątek po macoszemu. Zbyt dużą uwagę skupiła na pustych wyrzutach sumienia głównych bohaterów, które po kilkudziesięciu stronach zrobiły się nudne. Ciekawe rzeczy zaczynają się dziać dopiero pod sam koniec książki i to naprawdę przykre, że trzeba było znosić kilkaset nudnych stron, by doczekać się kilku naprawdę dobrych.
Cicho sza to niestety książka, na której bardzo się zawiodłam. Liczyłam, że będzie czymś naprawdę wzruszającym, tak jak większość powieści z klubu Kobiety to czytają, ale okazało się, że ciężko znaleźć w niej pozytywne aspekty. Jeśli chcecie przeczytać jakąś dobrą powieść obyczajową to polecam sięgnięcie po Chamberlain lub Webb. Niestety Scottoline nie potrafi pisać tak jak te dwie przedstawione pisarki i naprawdę wiele jej brakuje.
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Jake od dłuższego czasu nie ma dobrego kontaktu ze swoim synem Ryanem. A przecież to właśnie ojca z synem powinna łączyć ta niesamowita więź. Jake robi dosłownie wszystko, by móc z powrotem "odzyskać" swojego syna i czuć się dobrze w jego towarzystwie. Kiedy przyjeżdża po Ryana i odbiera go z kina, ten prosi ojca by pozwolił mu pokierować nieco samochodem na małej ulicy....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Cady należy do Sinclairów. To rodzina, która wiecznie żyje w dostatku. Wszyscy są wysocy, piękni i ambitni. Nic nie jest w stanie popsuć ich dobrej reputacji. Cady co roku spędza wakacje na prywatnej wyspie Beechwood, która należy do jej rodziny. To tam spotyka się ze swoim najlepszymi przyjaciółmi: Gatem, Johnnym i Mirren. Nazywają siebie Łgarzami i jedyne czego pragną to ciągle ze sobą żyć. Jednak pewnego lata dzieje się coś strasznego, co sprawia, że Łgarze przestają być tymi samymi osobami.
O tej książce było naprawdę bardzo głośno. Słyszałam o niej dosłownie wszędzie i od dawna miałam ogromną ochotę, żeby ją przeczytać, gdyż zapowiadała się na naprawdę świetną i tajemniczą książkę, która będzie trzymać czytelnika w napięciu od początku do końca. Okazało się jednak, że było wręcz przeciwnie. Niestety niesamowicie zawiodłam się na Byliśmy łgarzami i wiem, że już nigdy więcej nie chciałabym wrócić do tej historii.
Zacznę od tego, że sam styl pisania E. Lockhart od samego początku mi się nie spodobał. Pisała zbyt krótkimi i mało rozbudowanymi zdaniami, które często urywały się w dziwnym miejscu. Może taki sposób pisania miał coś wprowadzić do książki, jednak kończyło się na tym, że jedynie denerwowałam się faktem, że autorka posługuje się tak kiepskim językiem. Lockhart stworzyła w swojej książce jakąś wizję, którą chciała przekazać czytelnikowi. Osobiście bardzo podobały mi się jej wstawki z opowiadaniem historii niczym z bajek, które zaczynały się od "Dawno, dawno temu...", ale to były jedyne momenty w powieści, które mi się spodobały. Pomysł na historię nie jest zły, jednak niestety został źle potraktowany, a Lockhart nie potrafiła wprowadzić napięcia nawet na chwilę.
Bohaterowie również nie są zbyt ciekawi ani dobrze wykreowani. To po prostu grupka czterech osób, która się przyjaźni i dobrze spędza ze sobą czas, jednak mimo wszystko nie da się wyczuć między nimi głębszych relacji. Trzymają się razem, jednak jest tak, jakby każde z nich robiło coś innego. Spodziewałam się, że otrzymam tutaj wzór przyjaźni, o której każdy marzy, ale generalnie nasi bohaterowie nie mają w sobie niczego specjalnego. Jeśli chodzi o samą Cady to ona również jest postacią papierową. Już dawno nie czytało mi się tak źle książki przez narrację głównej bohaterki. Poza tym, gdy usłyszałam prawie na samym początku, że Cady jest po wypadku to miałam ochotę zamknąć książkę i dalej jej nie czytać. Niestety wiele namnożyło się książek, które traktują o osobach po wypadku, a mnie każda z tych powieści naprawdę nudzi i niestety tak samo było z Byliśmy łgarzami.
Jednak największym minusem tej książki jest to, że jest do bólu przewidywalna. Niektóre powieści mogą być przewidywalne, ale mimo wszystko naprawdę dobrze się je czyta. Natomiast jeśli chodzi o Byliśmy łgarzami to czytelnik wprost nie może się doczekać tego, żeby wreszcie skończyć tę książkę. Całe szczęście, że jest ona krótka i można przez nią szybko przebrnąć. Autorka przedstawia niektóre aspekty książki zbyt łatwo Rozwiązanie całej "zagadki" mamy podane na tacy i każda osoba, która potrafi coś wydedukować będzie wiedziała jak zakończy się ta książka. Niestety przewidywalność i nieudolność wykreowania napięcia to rzeczy, których nie mogę tej powieści odpuścić. Wydaje mi się, że gdyby zabrał się za jej napisanie ktoś inny to wyszłoby z tego coś naprawdę ciekawego, tajemniczego i wciągającego. A niestety otrzymaliśmy całkowite zaprzeczenie tych słów.
Byliśmy łgarzami to historia, do której nigdy nie chciałabym już powrócić. Naprawdę cieszę się, że przeczytałam ją tak szybko i nie musiałam się z nią męczyć, ale przeczytanie jej to i tak był spory wyczyn. Niestety jest niewiele rzeczy, które w tej powieści mi się podobają, a przeważają zdecydowanie jej mankamenty. Dla mnie to taka historia, która od początku była zbyt przewidywalna i wprost nie dało się przy niej dobrze bawić. Nie polecam jej i mam nadzieję, że nie stracicie na nią czasu tak jak ja.
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Cady należy do Sinclairów. To rodzina, która wiecznie żyje w dostatku. Wszyscy są wysocy, piękni i ambitni. Nic nie jest w stanie popsuć ich dobrej reputacji. Cady co roku spędza wakacje na prywatnej wyspie Beechwood, która należy do jej rodziny. To tam spotyka się ze swoim najlepszymi przyjaciółmi: Gatem, Johnnym i Mirren. Nazywają siebie Łgarzami i jedyne czego pragną to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-08-21
„Bo widzisz, Łowcą trzeba się urodzić”.
Katy mieszka z trójką swoich kuzynek - Paige, Phoebe i Piper - niemal od zawsze. Nigdy nie znała swojej matki ani ojca, gdyż w jej życiu zawsze były ukochane kuzynki, z którymi dzieliła wszystkie sekrety i idealnie się dogadywała. Jednak w dniu swoich piętnastych urodzin Katy dowiaduje się niepokojącej prawdy o sobie i o własnym pochodzeniu. Nie tyle dowiaduje się, co ta prawda ją atakuje - w dosłownym znaczeniu tego słowa. Podczas swojej imprezy urodzinowej na dom Halliwellów napada zgraja demonów, a Katy razem ze swoimi przyjaciółmi, Chrisem i Wyattem, musi uciekać do znienawidzonego sąsiada.
Dopiero tam poznaje całą prawdę o sobie, jak i o jej przyjaciołach, oraz o świecie, którego istnienia nawet się nie spodziewała. Phoebe wyjawia jej, że dziewczyna jest czarodziejką i nosi w sobie krew Halliwellów, a żeńska linia tej rodziny zawsze była pełna magii i to najsilniejszej z jaką można się spotkać. Ale Katy nie jest sama z tymi wiadomościami, okazuje się, że cała trójka przyjaciół nosi w sobie ukryte moce, które miały przebudzić się po ukończeniu przez nich piętnastego roku życia. Teraz Katy, Chris i Wyatt muszą uciekać przed krwiożerczymi demonami, które chcą je dopaść. Jednak niedługo na ich drodze staje Łowca, który bierze ich pod swoje skrzydła i chroni przed demonami. Katy zaczyna bardzo interesować się jego zawodem i coraz częściej zastanawia się nad tym, czy nie powinna zostać Łowcą demonów... Niestety ten zawód wiąże się z licznymi wyrzeczeniami.
„Słowo Łowcy jest warte więcej niż jakikolwiek diament”.
Jeszcze do niedawna byłam osobą, która wręcz nie znosiła polskiej literatury i nie widziała w niej nic ciekawego. A szczególnie negatywnie byłam nastawiona do debiutujących autorów, gdyż z góry uznawałam, że ich powieści będą nudne i mi się nie spodobają. Jednak jakiś czas temu nadeszło objawienie i stwierdziłam, że jednak powinnam dawać szansę początkującym polskim autorom, ponieważ mogą mnie naprawdę mile zaskoczyć. Nie inaczej było z Łowcą demonów, którego polubiłam już od samego początku.
Zacznę od tego, że kiedy byłam mała kochałam oglądać serial Czarodziejki. Razem z przyjaciółkami udawałyśmy, że nimi jesteśmy i chciałyśmy tak jak one czarować. Dlatego w momencie, w którym przeczytałam o trzech siostrach - Paige, Phoebe i Piper - od razu wszystkie te wspomnienia ożyły we mnie na nowo i już wtedy byłam przekonana, że książka mi się spodoba. W związku z tym, że ten serial uwielbiałam byłam naprawdę mile zaskoczona tym, że autorka w tak dobry sposób odwzorowała charaktery głównych bohaterek i przedstawiła typowe dla nich zachowania.
Czytałam już naprawdę wiele książek o demonach i łowcach, którzy pragną je schwytać i ten temat zaczął mnie już naprawdę nudzić, jednak podczas czytania książki Agnieszki Michalskiej nie irytowała mnie ta ciągła gonitwa za potworami. O ile w innych książkach, w których jest poruszana kwestia demonów, łapanie ich mnie nudziło, tutaj nie miałam takiego uczucia. Właściwie to cały czas działo się coś nowego i często zaskakującego, więc nie było mowy o nudzie, a książkę połknęłam w jeden dzień, gdyż czyta się ją naprawdę szybko. Akcja wciąga od pierwszych stron i sprawia, że nie chce się odejść od książki. Pomimo tematyki raczej „mrocznej”, jaką są demony i magia, pierwszą część Kronik ciemności czyta się przyjemnie i lekko, nie jest to bardzo zobowiązująca lektura, ale taka, która umili nam popołudnie. Chyba właśnie to jest jej głównym plusem - można się w niej łatwo zatracić i chętnie czytać, a mimo wszystko nie czujemy się przytłoczeni informacjami, które kieruje do nas autorka.
Katy jest bohaterką, która „wie na czym stoi”. Zawsze broni swoich przyjaciół i wykazuje się odwagą, a pomimo tego pokazuje nam typowe cechy nastolatki, przez co wydaje się bardziej realna. To samo tyczy się jej przyjaciół, których nie sposób nie polubić od samego początku książki. Wszyscy bohaterowie bardzo się od siebie różnią i każdy zaskakuje nas swoimi zachowaniami, jak i przemyśleniami. Niestety w tej powieści odczuwam wielką potrzebę poznania jeszcze bardziej Wyatta i Chrisa - nie byli oni tak dobrze przedstawieni jak Katy, jednak mogę to wybaczyć autorce, gdyż to właśnie ta dziewczyna miała być główną bohaterką. Mimo wszystko i tak najbardziej polubiłam Łowcę, który na początku był tajemniczy i niedostępny, ale wkrótce zaprzyjaźnił się z innymi, a nawet mogliśmy poznać jego sekrety z przeszłości (po cichu ciągle kibicuję jego związkowi). Bohaterowie są naprawdę sympatyczni i odważni jak na swój wiek, jednak ja mam nadzieję, że w drugiej części autorka przedstawi nam ich jeszcze lepiej i będę mogła być w pełni usatysfakcjonowana.
Książka objętościowo wynosi dwieście stron i może wydawać się, że to niewiele, jednak dzieje się tam naprawdę dużo ciekawych rzeczy. Niestety było też kilka mankamentów, które nie za bardzo mi się spodobały, jednak były na tyle znikome, że nie zaważyły aż tak bardzo na mojej ocenie tej książki. Co prawda, nie jest to arcydzieło, ale chyba nawet nie o to chodziło autorce - przedstawiła nam ciekawą historię z sympatycznymi bohaterami, która jest idealna na upalne letnie dni i według mnie jest to dobra lektura, jednak trochę jej jeszcze brakuje, żebym mogła nazwać ją genialną. Nie zmienia to jednak faktu, że naprawdę dobrze mi się ją czytało i z niecierpliwością wyczekuję na kolejną część, gdyż autorka pozostawiła czytelnika z wielkim niedosytem. Jestem naprawdę bardzo ciekawa, jak w potoczą się losy Katy i jej przyjaciół oraz jak rozwiąże się sytuacja z demonami.
Łowca demonów to niezobowiązująca lektura, idealna na letnie popołudnia, która zabierze nas w świat pełen czarownic i demonów. Główną zaletą tej książki jest z pewnością lekkość z jaką została napisana. Widać, że autorka ma talent, a ja czekam na jego jeszcze pełniejszy rozkwit w kolejnych tomach, na które już teraz nie mogę się doczekać. Może nie jest to arcydzieło na skalę światową, jednak warto się z nią zapoznać, gdyż może Was mile zaskoczyć, tak jak i mnie. Wciąga od pierwszych stron, nawet na chwilę nie pozwala odetchnąć i wypala piętno w pamięci czytelnika - właśnie tak można zdefiniować naprawdę dobrą książkę. Jestem przekonana, że jeśli lubicie taką tematykę to będziecie zadowoleni po przeczytaniu tej powieści.
„To nie wyborów się boimy ani trudnych decyzji, a tylko ich konsekwencji”.
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
„Bo widzisz, Łowcą trzeba się urodzić”.
Katy mieszka z trójką swoich kuzynek - Paige, Phoebe i Piper - niemal od zawsze. Nigdy nie znała swojej matki ani ojca, gdyż w jej życiu zawsze były ukochane kuzynki, z którymi dzieliła wszystkie sekrety i idealnie się dogadywała. Jednak w dniu swoich piętnastych urodzin Katy dowiaduje się niepokojącej prawdy o sobie i o własnym...
2015-03-26
Meg Corbyn ucieka od Kontrolera, który stara się zapanować nad zdolnościami dziewczyny. Ona jednak chce zobaczyć świat poza budynkiem, w którym do tej pory była przetrzymywana z innymi casandra sangue, czyli wieszczkami krwi. Trafia do miejsca, które nie jest dla niej bezpieczne, jednak Meg właśnie tam postanawia się zaszyć, by uciec przed Kontrolerem. Pojawia się na Dziedzińcu w Lakeside, gdzie trafia na Simona Wilczą Straż, zmiennokształtnego, który wyczuwa, iż powinien trzymać ją z daleka od tego miejsca. Jednak kiedy Meg chce zostać łącznikiem Innych z ludźmi, instynkt Simona podpowiada mu, by przyjąć ją na to stanowisko. Jak wiele tajemnic kryje w sobie Meg? Czy będzie bezpieczna na Dziedzińcu?
O serii Inni nie słyszałam zbyt wiele, ale i tak postanowiłam sięgnąć po nią ze względu na fakt, iż słyszałam, że Anne Bishop potrafi dobrze pisać. Okazało się, że lepiej nie mogłam trafić. Pisane szkarłatem rozkochało mnie w sobie od pierwszych stron i całkowicie wciągnęłam się w świat wykreowany przez Anne Bishop. Już dawno nie czytałam tak interesującej, świetnie napisanej i świeżej powieści. Bo mimo tego, iż zainteresowanie wampirami, wilkołakami czy zmiennokształtnymi już mnie nie dotyczy, to jednak książka Anne Bishop okazała się niesamowitą przygodą!
Przede wszystkim jestem zachwycona historią i światem, który wykreowała autorka. Mamy tu rdzennych mieszkańców ziemi, czyli terra indigena, którzy okazują się być zmiennokształtnymi i zostają nazwani przez ludzi Innymi. To dzięki pewnego rodzaju interesom z nimi ludzie mogą osiedlić się na ich terytorium i żyć obok Innych. W większych miastach w całym kraju zostały wydzielone specjalne Dziedzińce, na których mieszkają terra indigena i stamtąd obserwują ludzi, sprawdzając czy nie łamią żadnych przepisów. Niesamowicie spodobał mi się pomysł, że to właśnie Inni są rasą panującą. Ludzie wcale nie są na szczycie łańcucha pokarmowego, ale bardziej krwiożercze istoty interesują się nimi. I to dosłownie, gdyż często dzieje się tak, że ludzie zostają pożarci przez jednego z terra indigena. Pokazuje to, że człowiek wcale nie zawsze jest najważniejszy i najlepszy. Istnieje coś straszniejszego, co tylko tymczasowo zawarło układ z ludźmi, jednak ciągle istnieje obok nich i przez to muszą żyć ciągle w strachu. Z resztą sama forma przedstawienia Innych, ich zwyczajów i wartości moralnych jest wprost niesamowita. Wcale nie czuje się tego, iż czytamy o zmiennokształtnych. Czujemy się, jakby to był prawdziwy kraj, w którym można żyć.
To jedna z niewielu książek, która rozkochała mnie w sobie od samego początku. Chyba jeszcze żadna z powieści tak bardzo mnie nie pochłonęła. Gdy czytałam Pisane szkarłatem, świat się zatrzymywał, nie obchodziło mnie to, co dzieje się wokół, gdyż liczyło się to, że mieszkam na Dziedzińcu w Lakeside. Bo świat, który wykreowała Anne Bishop uwielbiam tak bardzo, iż pragnęłabym w nim żyć. Jeszcze chyba żadna książka nie podziałała na mnie w ten sposób, a jednak Pisane szkarłatem ma w sobie nieodparty urok, który sprawia, że musi się spodobać dosłownie każdemu. To taka powieść, którą można rozpatrywać pod różnymi kątami i zawsze okaże się, że jest fantastyczna. Wiele książek, w których występują zmiennokształtni bądź wampiry jest prostych i schematycznych. Tutaj natomiast czujemy, że Inni są niesamowicie zżytą społecznością.
O bohaterach nawet nie potrafię się wypowiedzieć, gdyż jestem w nich absolutnie zakochana. Przynajmniej w większości. Anne Bishop ma to do siebie, że potrafi jednocześnie wykreować postacie, które kocha się od samego początku i takie, których nienawidzimy przez całą książkę. Szczególnie utkwiły mi w głowie więzi, które widać wśród wszystkich Innych na terenie Dziedzińca w Lakeside. Wszyscy mają do siebie szacunek i jeśli sytuacja tego wymaga, to potrafią zorganizować się i sprzeciwić wrogowi. Dodatkowo niesamowitym jest to, jak wszyscy chronią Meg. Po pewnym czasie staje się częścią ich paczki, a tam nikogo nie pozostawia się w tyle. Wszyscy potrafią o nią zadbać i sprawić, by czuła się bezpiecznie. Cudownie widzieć, iż bohaterowie potrafią być sobie tak bezgranicznie oddani, że mogliby wskoczyć za sobą w ogień.
Jedyne, co nie spodobało mi się w tej książce to fakt, że tak szybko się skończyła. Co prawda przez całe 500 stron akcja nie zwalnia nawet na chwilę, ale Pisane szkarłatem to jedna z takich książek, w których chce się zaczytywać cały czas. Niemal chciałoby się, by ta książka się nie skończyła. Niesamowicie cieszę się z tego, że odkryłam tę serię i będę mogła zagłębić się w dalszych losach Innych z Dziedzińca na Lakeside.
Pisane szkarłatem to książka, której nie możecie przegapić. To powieść, którą musicie przeczytać, gdyż jestem przekonana, że wciągnie do swojego świata każdego, kto po nią sięgnie. Ja jestem zakochana w tej serii i czuję, że kolejne części będą utrzymywały poziom bądź okażą się jeszcze lepsze. Naprawdę gorąco polecam Wam tę książkę i mam nadzieję, że po nią sięgniecie, bo inaczej ominie Was kawał naprawdę dobrej fantastyki.
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Meg Corbyn ucieka od Kontrolera, który stara się zapanować nad zdolnościami dziewczyny. Ona jednak chce zobaczyć świat poza budynkiem, w którym do tej pory była przetrzymywana z innymi casandra sangue, czyli wieszczkami krwi. Trafia do miejsca, które nie jest dla niej bezpieczne, jednak Meg właśnie tam postanawia się zaszyć, by uciec przed Kontrolerem. Pojawia się na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-22
Sześćdziesięcioletnia Marianne postanawia umrzeć. Po nieudanej próbie samobójczej ląduje w szpitalu, gdzie uświadamia sobie, że nigdy nie jest za późno, by móc rozpocząć nowe życie. To właśnie tam znajduje malowidło na rustykalnym kafelku, który zmienia jej sposób patrzenia na świat. Widzi na nim port w Kerdruc z łodzią o nazwie Mariann i przekonuje się, że to znak, by wreszcie zaczęła sama podejmować decyzje. Ucieka ze szpitala, ucieka od swojego władczego męża i postanawia wreszcie żyć własnym życiem.
Już po przeczytaniu Lawendowego pokoju Nina George upewniła mnie w tym, że nikt nie potrafi pisać tak jak ona. Niewielu jest współczesnych pisarzy, którzy potrafią sprawić, że zakocham się w powieści od pierwszych stron i będę nią żyła. Kolejna książka tej autorki utwierdziła mnie w tym, że Nina George jest właśnie jedną z takich pisarek. Potrafi wciągnąć czytelnika do wykreowanego świata od samego początku i pozostawić w nim smutek po zakończeniu tak fascynującej przygody. Bo książki tej autorki są wprost fenomenalne.
Tym razem główną bohaterką jest Marianne, która postanawia zmienić coś w swoim życiu. Można powiedzieć, że to zbiór przypadkowych wydarzeń sprawia, iż kobieta chce porzucić swojego męża, wyrwać się z jego władczych rąk i wziąć życie w swoje ręce. Pierwszy raz od dawna podejmuje samodzielną decyzję, która okazuje się być jedną z najlepszych. Czytelnik towarzyszy jej przez wszystkie jej stany emocjonalne: od załamania i chęci samobójstwa poprzez niedowierzanie we własne zdolności aż wreszcie do samodzielnego życia pełnego szczęścia. Księżyc nad Bretanią pokazuje, że nieważne ile ma się lat, nigdy nie jest za późno na to, żeby zmienić coś we własnym życiu. To splot decyzji, które podejmujemy, sprawia, że znajdujemy się w konkretnym miejscu na świecie i jeśli nie czujemy się w nim jak w domu to jedyne czego potrzebujemy to znaleźć w sobie siłę i odpowiednie buty, które zabiorą nas tam, gdzie powinniśmy się znaleźć!
Marianne miała wiele niespełnionych marzeń. Żyła nimi z dnia na dzień, a czytelnik jest wzruszony, kiedy wreszcie udaje się jej spełnić coś tak trywialnego, jak założenie czerwonej sukienki. Nina George ma niesamowity warsztat pisarski i potrafi wykreować dosłownie coś z niczego. Potrafi opisać najbardziej błahe zjawisko jako niesamowitą rzecz, którą każdy z nas chciałby przeżyć we własnym życiu. Bohaterowie, których tutaj przedstawia, są niesamowicie wyraziści i pełni życia mimo tego, że znaczna większość z nich jest w podeszłym wieku. Wszystko zaczyna się od historii Marianne, która postanawia odnaleźć siebie, a na kolejnych kartkach możemy poznać losy innych ludzi zamieszkujących Kerdruc, którzy mają swoje problemy: jedni są nieszczęśliwie zakochani, inni pragną, by znów udało im się kogoś pokochać. Nina George przedstawia nam całą gamę ludzkich charakterów, sposób w jaki się zachowują i cele, które przyświecają im w życiu. Zakochujemy się w Kerdruc i w mieszkających tam osobach tak samo jak Marianne, gdy pierwszy raz się tam znalazła.
Najpiękniejszą rzeczą w tej książce jest przemiana głównej bohaterki. Możemy zauważyć jak bardzo różni się Marianne z początku książki od tej, którą widzimy na samym końcu. Poznajemy ją jako kobietę, która nigdy nie żyła własnym życiem i zawsze była uległa. Marianne chciała zakończyć swoje życie, a czytelnik towarzyszy jej w wędrówce, w której musi odnaleźć samą siebie. Widzimy, że kobieta pragnęła śmierci, jednak po drodze wtrąciło się życie, aż w końcu zaczęła narastać w niej obawa, że będzie musiała pożegnać się z tym światem. Marianne musiała długo błądzić zanim dotarła do siebie, jednak kiedy już to uczyniła, zdała sobie sprawę jak wielu rzeczy nie widziała na tym świecie i jak bardzo kocha swoje życie.
Z każdą kolejną stroną czytelnik zakochuje się w tej powieści jeszcze głębiej. Marianne podbija serce od samego początku, a my czujemy, że wraz z jej przemianą pewna część nas samych ulega zmianie i przekształceniu. Księżyc nad Bretanią to taka książka, po której przeczytaniu nie jest się już tą samą osobą. Po tym właśnie poznaje się naprawdę dobrą powieść: potrafi poruszyć czytelnika, właściwie go nastroić i zagrać najpiękniejszą melodię życia. Nina George ma to do siebie, że za każdym razem po przeczytaniu jej książek czuje się niedosyt. Chciałoby się zamieszkać w świecie, który wykreowała i nigdy nie rozstawać się z tymi postaciami, z którymi tak bardzo się zżyło. Czuję, że jeszcze wiele razy będę powracać do tej historii.
Księżyc nad Bretanią to wzruszająca historia o nadawaniu sensu życiu. O tym, że trzeba długo błądzić, by móc odnaleźć siebie; że potrzeba przemierzyć wiele miast, żeby znaleźć to jedno, w którym od zawsze było nasze miejsce. O tym, że trzeba kochać, kiedy jest się gotowym, a nie gdy jest się samotnym i nigdy nie można tracić okazji, by wyznać drugiej osobie miłość. O tym, że tylko od nas zależy w jaki sposób ukształtujemy swoje życie. Nino George, dziękuję Ci za te lekcje, których mi udzieliłaś i że otworzyłaś oczy na to, co w życiu najważniejsze.
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Sześćdziesięcioletnia Marianne postanawia umrzeć. Po nieudanej próbie samobójczej ląduje w szpitalu, gdzie uświadamia sobie, że nigdy nie jest za późno, by móc rozpocząć nowe życie. To właśnie tam znajduje malowidło na rustykalnym kafelku, który zmienia jej sposób patrzenia na świat. Widzi na nim port w Kerdruc z łodzią o nazwie Mariann i przekonuje się, że to znak, by...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Ronan posiada sekret, do którego nikomu się nie przyznaje. Czasem ukrywa go nawet przed samym sobą, gdy jest on zbyt mroczny, by móc się z nim zmierzyć. Chłopak potrafi wykradać przedmioty ze snów. Od zawsze tak było, jednak teraz, gdy linia mocy dookoła Cabeswater została przebudzona, jego zdolności jedynie się wzmacniają. A tymczasem do miasta przyjeżdża tajemniczy mężczyzna, który wpada na trop czwórki przyjaciół. Blue, Gansey, Ronan i Adam będą musieli sobie poradzić z tym, co szykuje dla nich los. Czy wreszcie uda im się znaleźć trop prowadzący do legendarnego Glendowera?
Na tę książkę czekałam naprawdę bardzo długo i jestem niesamowicie szczęśliwa, że wreszcie udało mi się po nią sięgnąć. Król Kruków pozostawił po sobie bardzo przyjemne wspomnienia, a ja z niecierpliwością czekałam na kontynuację losów głównych bohaterów w Złodziejach snów. Sięgając po tę książkę, nie wiedziałam na co mam się szykować, a Maggie Stiefvater udało się mnie zaskoczyć.
Przez praktycznie całą książkę czułam się nieco zagubiona. Autorka pisze w bardzo specyficzny sposob przez co czasami łatwo było mi się pogubić w historii, którą kreuje przed czytelnikiem. W niektórych momentach miałam wrażenie, że czytam właściwie o niczym, a wydarzenia, które się rozgrywają kompletnie nie mają nic wspólnego z poszukiwaniami Glendowera. W tej części Maggie Stiefvater zepchnęła ten wątek nieco na ubocze i wyciągnęła na pierwszy plan zdolności Ronana, co było naprawdę ciekawym tematem, jednak czułam, że nasi bohaterowie nie robią praktycznie niczego w kierunku odnalezienia legendarnego Króla Kruków, trochę tak, jakby chodzili w miejscu. I właśnie tak czuję się po przeczytaniu Złodziei snów - jakby akcja po prostu utknęła w pewnym punkcie, a autorka skupiła się przez całe czterysta stron tylko na nim. Jednak wydaje mi się, że to tylko cisza przed burzą.
Trzeba przyznać, że właściwa akcja Złodziei snów rozkręca się właściwie pod sam koniec. Na początku nasi bohaterowie coś robią, ale sami właściwie nie wiedzą co i dopiero sama końcówka zaostrza czytelnikowi apetyt. Akcja nabiera tempa po ponad trzystu stronach, jednak jestem skłonna wybaczyć to autorce, gdyż kolejne części zapowiadają się bardzo obiecująco. W Złodziejach snów muszę przyznać, że nie zaciekawiłam się żadną z postaci. Wszyscy tworzyli paczkę, ale praktycznie każdy robił coś innego, a autorka zbyt szybko przeskakiwała wątkami w innym kierunku, przez co czytelnik czuł się zagubiony. Wydaje mi się, że gdyby Maggie Stiefvater postanowiła zatrzymać się na dłużej przy jednym konkretnym wątku, to nie wyszłoby z tego coś tak bardzo chaotycznego.
Mimo wszystko nie przekreślam tej książki. Czuję, że Złodzieje snów to był pewien przestój dla bohaterów i jedyna możliwość dla nich do nabrania oddechu. Tutaj musieli się przygotować na to, co autorka postanowiła dla nich przygotować w kolejnych częściach. Już sama końcówka jest zapowiedzią niesamowitej przygody, a ten cliffhanger, który zafundowała nam Stiefvater aż ścina krew w żyłach. Dlatego wiem, że gdy zostanie wydana Blue Lily, Lily Blue będę musiała mieć ją jak najszybciej w swoich rękach.
Ta część jest niestety słabsza od swojej poprzedniczki, jednak nie można powiedzieć, że jest zła. Autorka wprowadziła nieco nowych postaci i ciekawych wątków, które mam nadzieję, że zostaną lepiej przedstawione i dopracowane w kolejnych częściach. Złodzieje snów to tylko cisza przed burzą i założę się, że Maggie Stiefvater zafunduje nam prawdziwą jazdę bez trzymanki, gdy poznamy dalsze losy głównych bohaterów!
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Ronan posiada sekret, do którego nikomu się nie przyznaje. Czasem ukrywa go nawet przed samym sobą, gdy jest on zbyt mroczny, by móc się z nim zmierzyć. Chłopak potrafi wykradać przedmioty ze snów. Od zawsze tak było, jednak teraz, gdy linia mocy dookoła Cabeswater została przebudzona, jego zdolności jedynie się wzmacniają. A tymczasem do miasta przyjeżdża tajemniczy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Penny ma pewien sekret. W zaciszu swojego pokoju prowadzi bloga pod nickiem Girl Online. To właśnie tam może być w pełni sobą i opisać wszystkie swoje najskrytsze myśli, a przy tym zostać kompletnie anonimową. Pewnego dnia w życiu dziewczyny wydarza się coś okropnego, więc jej rodzice postanawiają, że dobrym pomysłem będzie wyjazd do Nowego Jorku, gdzie Penny będzie mogła popatrzeć na niektóre sprawy z szerszej perspektywy. Okazuje się, że ten jeden wyjazd do Nowego Jorku zmieni całe jej życie.
Zoella jest znaną brytyjską youtuberką, którą sama z wielką przyjemnością oglądam i zawsze z niecierpliwością czekam na kolejne filmiki. Kiedy dowiedziałam się o tym, że Zoe napisała książkę, wprost nie mogłam się na nią doczekać! Teraz, po przeczytaniu tej powieści, wiem, że dostałam dokładnie to, na co liczyłam po Zoe. Nie jest to ambitna lektura, która odmieni sposób patrzenia na życie, jednak niewątpliwie można spędzić z nią kilka miłych chwil.
Girl Online to książka typowo dla nastolatek. Będzie idealna dla dziewczyn w wieku dwunastu bądź trzynastu lat, które w przeczytanych powieściach oczekują na sielankowe życie. Mimo tego, że Penny zdaje się być największą niezdarą świata (jak zresztą sama o siebie mówi), to jej życie naprawdę jest niesamowicie proste i przyjemne. Owszem, może mieć problemy z rozmawianiem z chłopakami bądź z atakami paniki, jednak zawsze wydarzają się sytuacje, które wynagradzają jej ten fakt. I to jeszcze z nawiązką. Wydaje się wręcz, że ta książka została stworzona po to, żeby wszystko układało się po jej myśli i każda kolejna sytuacja pojawiała się po prostu znikąd. Akurat wtedy, gdy Penny zaczyna mieć problemy, rodzice postanawiają zabrać ją do Nowego Jorku. Bardzo ładny scenariusz, ale mimo wszystko trochę zbyt przekoloryzowany.
Cała ta książka wydaje się właśnie taka być. To historia o idealnym życiu zwykłej nastolatki, w której nic złego nie może się wydarzyć. Właściwie to nie jestem nawet zawiedziona tą książką, bo spodziewałam się, że właśnie to możemy tutaj otrzymać. Przygotowałam się na uroczą historię, w której głównej bohaterce wszystko będzie szło po myśli i właśnie to otrzymałam. Mimo wszystko szczerze muszę przyznać, że dobrze mi się ją czytało i gdyby powstała kolejna część to z wielką przyjemnością bym ją przeczytała.
Girl Online to świetna powieść, gdy jest się przytłoczonym natłokiem obowiązków i potrzebna jest książka na odprężenie. Bo z nią się naprawdę można odprężyć i spędzić kilka ciekawych godzin w świecie Penny, która w swoim życiu ma sporo niesamowitych wydarzeń. Co prawda, większości z nich można się domyślić, jednak nie da się nie zauważyć tego, że zakończenie powieści może trzymać czytelnika w napięciu. Ja polecam tę książkę tylko nastolatkom, nieco starszym osobom może wydać się dziecinna, więc jeśli szukacie czegoś na odprężenie to Girl Online idealnie spełni się w tej roli.
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Penny ma pewien sekret. W zaciszu swojego pokoju prowadzi bloga pod nickiem Girl Online. To właśnie tam może być w pełni sobą i opisać wszystkie swoje najskrytsze myśli, a przy tym zostać kompletnie anonimową. Pewnego dnia w życiu dziewczyny wydarza się coś okropnego, więc jej rodzice postanawiają, że dobrym pomysłem będzie wyjazd do Nowego Jorku, gdzie Penny będzie mogła...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Eleonora i Park. Dwójka szesnastolatków, która nie ma łatwo w życiu, jednak gdy natykają się na siebie, zdają sobie sprawę z tego, że razem można zrobić wszystko. Ona ma rude włosy, kilka kilogramów więcej i jest nowa w szkole. On wiecznie chodzi w czerni, nie dopuszcza do siebie nikogo i nie ma ochoty nawet na chwilę wyciągać słuchawek z uszu. A jednak któregoś dnia Eleonora siada koło Parka w autobusie do szkoły. Zaczyna czytać jego komiksy przez ramię, a Park jej na to pozwala. W końcu pożycza jej swojego walkmana i zaczynają docierać do siebie nawzajem poprzez muzykę.
Eleonora i Park to książka, która już od dawna mnie do siebie przyciągała. Liczyłam na bardzo uroczą historię o dwójce nastolatków i dokładnie to otrzymałam. Nie jestem zawiedziona tym, co autorka przedstawiła w tej powieści, ale z drugiej strony nie jestem też pod jej wielkim wrażeniem. Mimo wszystkich minusów ta książka na pewno zostanie mi w pamięci i chętnie będę powracać do jej najciekawszych momentów.
W głównych bohaterach podoba mi się to, że nie są wyidealizowani. Eleonora nie jest tradycyjną pięknością, a Park nie jest duszą towarzystwa. Przypadek sprawił, że usiedli koło siebie w autobusie i od tego czasu zaczęła się ich wspólna historia, a ich losy są ze sobą na zawsze związane. Eleonora wcale nie ma łatwego życia, gdyż mieszka z bardzo agresywnym ojczymem w ciężkich warunkach, a Park czuje się niedoceniany przez swojego ojca i cały czas czuje, że czymś go zawodzi. Oboje są w dosyć ciężkiej sytuacji życiowej i dzięki znajomości ze sobą oraz miłości do komiksów i muzyki mogą chociaż na chwilę oderwać się od szarej rzeczywistości.
Jedną z wielu rzeczy, która mi się tutaj spodobała jest to, że książka jest naprawdę niesamowicie urocza. Nie da się użyć innego słowa. Z każdą kolejną stroną serce czytelnika po prostu się rozpływa, a na ustach przez praktycznie całą książkę pojawia się ogromny uśmiech. Relacja głównych bohaterów z początku jest niesamowicie nieporadna i niezręczna, co sprawia, że jest to jeszcze bardziej słodkie. Z czasem uczą się siebie nawzajem i razem podejmują decyzje, które mogą zaważyć na ich życiu. Dzięki przebywaniu ze sobą wszystko staje się dla nich nieco łatwiejsze, a czytelnik zakochuje się w Eleonorze i Parku od pierwszego rozdziału. Ja sama byłam ogromnie zadowolona z tego, jak autorka wykreowała te postacie, mimo faktu, że nie są one zbyt głębokie.
W niektórych momentach książka jest dosyć naiwna. Bardzo często przewidywalna i niemal od samego początku wiemy, co będzie się działo przez całą powieść. Mimo tego nie mogę ocenić tej książki negatywnie, gdyż to jedna z niewielu lektur, które wywoływały uśmiech na ustach i motylki w brzuchu. Mimo wszystkich wad jestem naprawdę zakochana w tej historii, ale jednej rzeczy nie mogę przebaczyć. Mianowicie zakończenia. To jedyna rzecz w całej książce, która niesamowicie mnie zdenerwowała. Według mnie to, co przedstawiła w nim autorka było naprawdę bez sensu i sprawiło, że czytelnik sam nie rozumie, co się właściwie stało. Czułam, jakby Rainbow Rowell na siłę musiała zmienić stan rzeczy i wprowadzić naprawdę dziwne elementy do życia głównych bohaterów. Dlatego nawet nie chcę myśleć o takim zakończeniu tej książki i szczerze mówiąc, chciałabym zobaczyć kolejną część przygód Eleonory i Parka, choć wiem, że to niemożliwie.
Eleonora i Park to książka, która skradła moje serce. Skradła je po czym ociepliła losami bohaterów po to, by zostawić je całkowicie rozpuszczone. Nie jest to powieść bez wad, jednak nie da się nie zauważyć, że to jedna z takich książek, które potrafią niezwykle podnieść na duchu czytelnika i polepszyć mu humor. Eleonora i Park to niewymagająca lektura, którą można pochłonąć w jeden dzień i dobrze się przy niej bawić, więc naprawdę polecam.
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Eleonora i Park. Dwójka szesnastolatków, która nie ma łatwo w życiu, jednak gdy natykają się na siebie, zdają sobie sprawę z tego, że razem można zrobić wszystko. Ona ma rude włosy, kilka kilogramów więcej i jest nowa w szkole. On wiecznie chodzi w czerni, nie dopuszcza do siebie nikogo i nie ma ochoty nawet na chwilę wyciągać słuchawek z uszu. A jednak któregoś dnia...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Rodion Romanowicz Raskolnikow to były student, który mieszka w Petersburgu. Ma kochającą rodzinę, która często wysyła mu pieniądze, jednak nie można uznać ich za bogatych. Raskolnikow cierpi na ciężką sytuację majątkową, więc postanawia zrobić coś, o czym prawdopodobnie nikt by nie pomyślał. Często oddawał drogocenne rzeczy pod zastaw do starej lichwiarki i teraz postanawia ją zamordować. Wkrótce zaczynają się rozmyślania na temat tego, co jest zachowaniem moralnym, a co bestialskim.
Im więcej czytam rosyjskiej literatury, tym bardziej utwierdzam się w tym, że Rosjanie potrafią tworzyć naprawdę niesamowite powieści, a ja chcę ich czytać coraz więcej. Z każdą kolejną przeczytaną książką utwierdzam się w tym, że literatura rosyjska podoba mi się jak żadna inna. Dlatego też wiedziałam, że gdy sięgnę po Zbrodnię i karę nie zawiodę się, a wręcz przeciwnie - będę zachwycona. I właśnie taka jestem po przeczytaniu tej książki.
Słyszałam o tej pozycji bardzo wiele i głównie były to pozytywne rzeczy. Gdy przekonałam się na własnej skórze jak ciekawa jest ta książka, wiedziałam, że będzie jedną z tych, które będę bardzo miło wspominać. Najważniejszą rzeczą dla mnie był tutaj sposób pisania Dostojewskiego i fakt, że jak nikt inny potrafił stworzyć głęboką historię pełną niespodziewanych zwrotów akcji. Autor potrafi w niesamowity sposób wykreować niesamowitą fabułę. Ja byłam w naprawdę wielkim szoku. Do tej pory jestem pod wrażeniem talentu pisarskiego Dostojewskiego i stawiam go prawie na równi z Tołstojem. Okazuje się, że klasyka wcale nie musi być nudna i naprawdę można się w niej zachwycić wieloma rzeczami.
Przede wszystkim pokochałam to, w jaki sposób Dostojewski wykreował bohaterów. Każda postać jest inna i przez to absolutnie wyjątkowa. Zapałałam wielką miłością do Rasolnikowa, Razumichina i Sonii, natomiast szczerze znienawidziłam Łużyna. Już dawno nie miałam tak wielkiej ochoty skrzywdzenia jakiegoś bohatera, jednak postawa i zachowanie Łużyna wprost wytrącało mnie z równowagi. Zresztą tu praktycznie każdy bohater ma rozbudowaną historię i niesie ze sobą bagaż doświadczeń. Najbardziej zaskoczył mnie Raskolnikow. To postać, którą można byłoby poddawać długiej analizie psychologicznej. Z jednej strony wydaje się planować zbrodnię praktycznie idealną, jednak później sam popełnia oczywiste błędy. Dodatkowo miałam wrażenie, że Raskolnikow jest niesamowicie dojrzałą osobą, jak na swój wiek (trzeba przypomnieć, że jest byłym studentem). Często podczas czytania miałam wrażenie, że widzę przemyślenia czterdziesto- lub pięćdziesięciolatka, jednak nie miało to wpływu na moją sympatię do tej postaci. Mimo wszystkich okrutnych rzeczy, których się dopuścił, nie dało się nie zauważyć jego sprytu i mądrości.
Jedną z najważniejszych rzeczy przedstawionych w tej książce jest kwestia ludzkiej moralności. Raskolnikow przedstawia tezę, iż niektóre osoby (wybitne) mają ten przywilej, by zabijać ludzi bardziej pospolitych, jeśli ci stają im na drodze do odniesienia sukcesu. Sam się sprawdza. Ocenia czy jest w stanie zabić lichwiarkę. Jeśli ją zabije i nie odczuje poczucia winy to będzie można powiedzieć, iż należy do ludzi wybitnych. Natomiast jeśli odezwą się w nim wyrzuty sumienia, to będzie zaliczał się do zwykłych zjadaczy chleba. Ja od samego początku bardzo polubiłam tę postać, mimo tego, iż czasami miał o sobie zbyt wysokie mniemanie i nie chciał się przyznać do popełnionego błędu.
W Zbrodni i karze wyraźnie widzimy, że nikt z nas nie może żyć z tajemnicami. Że każde kłamstwo wyjdzie na jaw i nic nie da się ukryć. Dzięki Dostojewskiemu widzimy również, że w każdym z nas jest obecny pierwiastek dobra i zła, a to jedynie od nas zależy, co się ujawni. Natura ludzka jest skomplikowana i każdy w nas nosi w sobie potwora, ale tylko my jesteśmy w stanie go pokonać bądź pozwolić się mu przejąć. To jedna z niewielu lektur szkolnych, którą czytałam z wielką przyjemnością i pewnie jeszcze niejednokrotnie będę wracać do historii Raskolnikowa i reszty bohaterów. Naprawdę gorąco polecam!
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Rodion Romanowicz Raskolnikow to były student, który mieszka w Petersburgu. Ma kochającą rodzinę, która często wysyła mu pieniądze, jednak nie można uznać ich za bogatych. Raskolnikow cierpi na ciężką sytuację majątkową, więc postanawia zrobić coś, o czym prawdopodobnie nikt by nie pomyślał. Często oddawał drogocenne rzeczy pod zastaw do starej lichwiarki i teraz postanawia...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Anna i Tony od dawna starali się o upragnione dziecko. Gdy wreszcie Anna zaszła w ciążę i Jack przyszedł na świat, wręcz nie posiadali się ze szczęścia. Chłopiec był ich oczkiem w głowie, a Anna wreszcie mogła przeżywać wszystkie te chwile, o których dowiadywała się z czasopism bądź z książek dla przyszłych matek. Jednak w praktyce okazało się, iż opieka nad noworodkiem wcale nie jest taka prosta. Anna nie daje sobie rady sama. Ciągle jest zmęczona brakiem snu, a Tony zdaje się nie zauważać tego, co dzieje się z żoną. Dopiero po pewnym czasie, gdy widzi wahania nastroju Anny, zaczyna się o nią martwić, jednak wydaje mu się, że żona musi się po prostu przyzwyczaić. Pewnego dnia Anna i Jack znikają, a Tony jest przekonany, iż zdarzyło się coś okropnego.
Nie spodziewałam się, że Pęknięte odbicie okaże się tak wciągającą i przejmującą książką. Nawet nie wiedziałam, że historia zostanie tak ciekawie przedstawiona. Jestem pod naprawdę dużym wrażeniem tej powieści. Dawn Barker zaskoczyła mnie tematyką, którą przedstawiła w swojej powieści i po przeczytaniu Pękniętego odbicia zaczynam mieć ochotę na przeczytanie innych książek tejże autorki.
Czytelnik zostaje wrzucony na głęboką wodę już od pierwszego rozdziału. Już wtedy dowiadujemy się o zaginięciu Anny i Jacka, więc razem z Tonym poszukujemy odpowiedzi na nurtujące go pytania. Akcja pędzi właściwie już od pierwszej strony. Z czasem zaczyna zwalniać, jednak nie da się nie przyznać tego, iż wprost nie da się od niej uwolnić. Tę powieść można pochłonąć dosłownie przy jednym posiedzeniu, gdyż jeśli weźmie się ją raz do ręki, nie da się jej odłożyć. Tematyka przedstawiona w Pękniętym odbiciu okazała się naprawdę trudna i poruszająca. Nie sądziłam, że autorce uda się tak łatwo i prosto przedstawić sytuację wręcz tragiczną. Dowiadujemy się tutaj o skutkach jakie pojawiają się podczas depresji poporodowej. Anna w nią popada i zaczyna zachowywać się jak kompletnie inna osoba. Doskonale widać tutaj, że gdy jedna osoba jest chora, cierpi na tym cała rodzina. Wszyscy odczuwają na sobie skutki podjętych przez nią decyzji i każdy jest na swój sposób zraniony. Depresja poporodowa nie dotyka jedynie Anny, ale również jej najbliższych.
Postaci zostały wykreowane w bardzo barwny i charakterystyczny sposób. Ma się wrażenie, iż nie są to tylko papierowe postacie, których losy śledzimy na kartkach książki, ale prawdziwe osoby z własnymi demonami. Widzimy też rozgrywkę między tym, co możemy uważać za dobre, a co za złe. Wydaje się, że choroby i przestępstwa nie tyczą się naszej rodziny, jednak gdy dochodzi do którejś z tych rzeczy to w wielu wypadkach możemy zatracić poczucie moralności i sprawiedliwości. Nasi bohaterowie właśnie z tym się zmagają. Między poczuciem winy a karą za zrobione rzeczy. Nie jest łatwo osądzić bliską osobę i stwierdzić, że zrobiła coś okrutnego. Nie da się też nie zauważyć faktu, że mogła potrzebować pomocy. I tutaj pojawia się poczucie winy, które odzywa się w praktycznie każdym bohaterze. Mają świadomość, że gdyby pomogli Annie, to może cała historia potoczyłaby się w inny sposób.
Zakończenie z jednej strony okazało się być sprawiedliwe, jednak ja odczułam niedosyt. Chciałam, żeby wydarzenia potoczyły się nieco inaczej, jednak nie da się nie zauważyć tego, iż od książki nie da się oderwać. Ja czułam się w nią całkowicie wciągnięta, a w przerwach między jej czytaniem nie mogłam przestać myśleć o przedstawionej historii. W wielu wypadkach wydarzenia mną wstrząsnęły, a w innych wzruszyły. Widać, że autorka zna się na psychologii, gdyż przedstawiła w swojej powieści głęboką postać z problemami osobistymi, które zaważyły na kondycji psychicznej. Nie spodziewałam się, że ta historia okaże się tak dobra, a jednocześnie ciężka pod względem tematyki.
Pęknięte odbicie to książka, która mnie zszokowała. Poruszane w niej tematy są często przytłaczające, jednak od tej historii nie da się oderwać. Czytelnik zostaje porwany od pierwszej strony i jest zaskoczony zwrotami akcji. Głównym tematem jest tutaj kwestia poradzenia sobie z chorobą Anny. Depresja poporodowa często jest pomijana w książkach i rzadko autorzy sięgają po taką tematykę, jednak Dawn Barker świetnie pokazała, że jest to coś ważnego. Tę książkę naprawdę gorąco polecam, gdyż sama jestem nią wprost zachwycona.
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Anna i Tony od dawna starali się o upragnione dziecko. Gdy wreszcie Anna zaszła w ciążę i Jack przyszedł na świat, wręcz nie posiadali się ze szczęścia. Chłopiec był ich oczkiem w głowie, a Anna wreszcie mogła przeżywać wszystkie te chwile, o których dowiadywała się z czasopism bądź z książek dla przyszłych matek. Jednak w praktyce okazało się, iż opieka nad noworodkiem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Riley MacPherson dowiaduje się o śmierci swojego ojca, więc postanawia szybko przyjechać i przygotować jego pogrzeb oraz zająć się wyprzedażą majątku. Zamieszkuje w swoim domu rodzinnym, gdzie na każdym kroku widzi ślady przeszłości. Rodzina Riley była naznaczona piętnem samobójstwa jej siostry oraz problemów wychowawczych, które sprawiał jej brat Danny. Tylko do niej jedynej los się uśmiechnął i spędziła szczęśliwie swoje dzieciństwo, a teraz spełnia się jako psycholog. Jednak po powrocie do domu odkopuje znaczące fakty o historii jej rodziny, które sprawią, iż jej dotychczasowe życie wywróci się do góry nogami.
Diane Chamberlain to moja niekwestionowana mistrzyni, która w tej książce przeszła samą siebie. Po przeczytaniu Tajemnicy Noelle wątpiłam, że uda się jej napisać równie porywającą, wzruszającą i wciągającą historię, a jednak Milcząca siostra niesamowicie mnie zaskoczyła. Od początku czułam, że ta historia będzie dobra, jednak nie spodziewałam się, że autorka stworzy tak wielowarstwową i głęboką historię. Myślałam, że żadna książka Diane Chamberlain mnie nie zaskoczy, a jednak udało się jej to.
Na początku Milcząca siostra wydawała mi się zbyt oczywista. Akcja rozwijała się powoli i miałam wrażenie, że wszystkiego się domyślę, jednak po pewnym czasie zaczęło pojawiać się coraz więcej informacji, którymi autorka szokowała czytelnika. Już niedługo zdałam sobie sprawę, że to, co sama odkryłam to dopiero czubek góry lodowej, a historia głównych bohaterów sięga o wiele głębiej niż można pomyśleć. Diane Chamberlain wykreowała bardzo charakterystyczne postaci, a każda z nich posiada własną historię i mroczne tajemnice, o których nie chce nikomu powiedzieć. Często w życie naszych bohaterów jest zaangażowanych więcej osób niż można byłoby przypuszczać. Dowiadujemy się, że rodzina MacPhersonów wcale nie była tak krystalicznie czysta, jak zawsze myślała Riley i okazuje się, że rodzice bardzo wiele przed nią ukrywali. Z każdą kolejną stroną poznajemy coraz więcej sekretów pilnie strzeżonych pod kluczem.
Przede wszystkim bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie kreacja bohaterów. Myślałam, że w poprzednich powieściach Diane Chamberlain udało się dobrze oddać ludzkie cechy charakteru, jednak w Milczącej siostrze widać to o wiele lepiej. Widzimy przyczyny i konsekwencje tego, że bohaterowie wychowywali się w takiej rodzinie. Biorąc pod lupę główną bohaterkę, czyli Riley MacPherson, można zauważyć, iż fakt, że wychowywała się w rodzinie, która przeżywała załamanie po samobójstwie jej siostry, wpłynął na to, że postanowiła zostać psychologiem. Widziała również to, że jej brat Danny sprawiał problemy wychowawcze i często kłócił się z rodzicami, więc to również w pewien sposób podziałało na jej przyszły wybór zawodu. To samo zauważyć można z jej bratem lub przeszłością jej siostry. Bohaterowie wykreowani przez Chamberlain są praktycznie postaciami z krwi i kości, a ich problemy są na tyle rzeczywiste, iż można pomyśleć, że takie osoby mogłyby żyć obok nas.
Historia jest po prostu mocna. Nie mogę użyć innego słowa, gdyż nie odzwierciedlałoby w pełni fabuły Milczącej siostry. Może się wydawać, że historia z początku jest banalna, jednak wkrótce autorka przyspiesza tempo i nie pozwala czytelnikowi odetchnąć nawet na chwilę. Co chwilę Chamberlain zaskakuje nas niespodziewanymi zwrotami akcji i pokazuje jak bardzo głęboka jest stworzona przez nią historia. Dla mnie to mistrzyni jeśli chodzi o literaturę dla kobiet i nie wyobrażam sobie, żeby jakikolwiek inny autor potrafił wymyślić tak zaplątaną i wstrząsającą historię. Bo Diane Chamberlain nie boi się żadnych tematów... I nie boi się tego pokazać w swoich książkach.
Milcząca siostra sprawiła, że krzyczałam na cały dom z niedowierzaniem nad rozwojem fabuły, dziwiłam się nad rodzinnymi sekretami i poszukiwałam rozwiązań razem z główną bohaterką. Ta książka jest dla mnie jedną z najlepszych w twórczości Diane Chamberlain i jestem bardzo szczęśliwa, że mogłam ją przeczytać. Nie sądziłam, że autorka potrafi wymyślić kolejną tak porywającą historię, a jednak dla Diane Chamberlain nic nie stanowi wyzwania. Jeśli jeszcze nie czytaliście żadnej książki tej autorki to polecam nadrobić to jak najszybciej. Milcząca siostra utrzymuje ten poziom, co poprzednie książki, a nawet zapowiada kolejne niesamowite powieści. Gorąco polecam!
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Riley MacPherson dowiaduje się o śmierci swojego ojca, więc postanawia szybko przyjechać i przygotować jego pogrzeb oraz zająć się wyprzedażą majątku. Zamieszkuje w swoim domu rodzinnym, gdzie na każdym kroku widzi ślady przeszłości. Rodzina Riley była naznaczona piętnem samobójstwa jej siostry oraz problemów wychowawczych, które sprawiał jej brat Danny. Tylko do niej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Londyn, 1888 rok. Violet Adair przygotowuje się do debiutu na salonach miejscowej arystokracji, jednak pod pozorami dobrze ułożonej damy dziewczyna skrywa drugie wnętrze. W zaciszu własnego pokoju i wynajętego laboratorium konstruuje wynalazki pod pilnym okiem zaufanego majordomusa o wątpliwej przeszłości. Kiedy jednak na balu Adairów umiera jeden z gości, lord Stanton, wszystko ulega zmianie. Sprawą zaczyna zajmować się szefowa Secret Service królowej, jednak szybko dochodzi do wniosku, iż lord został otruty. Co gorsza, innym członkom parlamentu również może grozić niebezpieczeństwo, w tym również zagrożony jest ojciec Violet. Dziewczyna postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i zaczyna prowadzić własne śledztwo. Dokąd doprowadzi ją wnikliwy umysł?
Mechaniczne pająki już od samego początku zapowiadały niesamowitą zabawę i spełniły tę obietnicę. Miałam wrażenie, że to będzie jedna z ciekawszych książek, jakie będę miała przyjemność przeczytać i faktycznie tak się stało, gdyż powieść Coriny Bomann pozostawiła we mnie same miłe wspomnienia. Steampunk to taki gatunek, który bardzo lubię, ale nieczęsto po niego sięgam. W wydaniu Bomann wypadł naprawdę bardzo ciekawie i przyznam, że z wielką przyjemnością przeczytałabym inne powieści tej autorki.
Violet Adair to Sherlock Holmes w spódnicy. Od samego początku podobał mi się jej wnikliwy umysł i fakt, iż potrafiła połączyć ze sobą kilka faktów, które nie miały żadnych wspólnych mianowników. Poza tym oczywiście miała swojego wiernego pomocnika, czyli majordomusa Alfreda. Szczerze mówiąc, ta postać spodobała mi się bardziej niż lady Adair. Przeszłość majordomusa jest bardzo tajemnicza i sami właściwie nie wiemy czym się zajmował kilka lat przed akcją powieści. Z wielką przyjemnością przeczytałabym jakiś zbiór opowiadań na temat pracy, którą wykonywał Alfred przed pojawieniem się u Adairów. To mógłby być kawał ciekawej literatury. Jedyną rzeczą, która mi się tu nie spodobała był wątek miłosny. Miałam wrażenie, iż został on tam wsadzony na siłę i właściwie lepiej byłoby, gdyby autorka nie zawarła tu uczucia między Violet a tajemniczym mężczyzną w opasce na oku, którego pierwszy raz spotkała na balu. Miałam wrażenie, że wszystkie wzdychania lady Adair w kierunku Hieronymusa były nieco przesadzone. Całokształt książki wyszedł naprawdę dobrze, ale jedynie właśnie te nagłe rozmyślania na temat chłopaka wytrącały mnie z równowagi.
Bardzo podoba mi się świat, który wykreowała Corina Bomann. XIX-wieczna Anglia, a do tego steampunk to coś, co naprawdę bardzo lubię, a autorka świetnie zachowała klimat tamtych czasów. Jestem naprawdę oczarowana atmosferą, która panuje w tej książce i z wielką chęcią przeczytałabym ją jeszcze raz po to, żeby znowu dać się wciągnąć do takiego Londynu. Sam wątek śledztwa w sprawie śmierci lorda Stantona również bardzo mi się podobał, gdyż autorka prowadziła go konsekwentnie do samego końca i nie zbaczała na bok z innymi tematami. Wątek pasji lady Adair również bardzo przypadł mi do gustu i zawsze mocno trzymałam kciuki za jej twórczość, licząc na to, że jej wynalazki będą działać. Jedną z ciekawszych rzeczy jest również to, iż narracja czasami jest prowadzona bezpośrednio z punktu widzenia osoby, która wszystko zaplanowała. To daje nam kompletny obraz sytuacji, która rozegrała się w powieści.
Właściwie nie do końca jestem usatysfakcjonowana zakończeniem książki. Nie myślałam, iż to ta postać okaże się być odpowiedzialna za morderstwa i miałam wrażenie, że została ona wybrana przez przypadek. Nie było tutaj możliwości, by podejrzewać praktycznie każdego o zabijanie członków parlamentu, a kiedy już pojawiła się ta postać, praktycznie od samego początku można było poczuć, iż to właśnie ona jest w to zamieszana. Właściwie to chciałabym przeczytać kolejną część losów lady Adair. Chętnie dowiedziałabym się jak posuwają się prace Violet nad nowymi wynalazkami i chciałabym znowu zobaczyć ją w akcji przy kolejnym dochodzeniu. Wydaje mi się jednak, iż jest to powieść jednotomowa, ale mimo wszystko nie obraziłabym się na jeszcze inne książki tej autorki.
Mechaniczne pająki to powieść idealna dla fanów Sherlocka Holmesa i Diabelskich maszyn. Jestem nią bardzo mile zaskoczona, gdyż nie spodziewałam się, że aż tak bardzo mi się spodoba. Może nie jest bez wad, jednak niewątpliwie można spędzić z nią kilka miłych dni. Niepowtarzalny klimat, interesujące postaci i tajemnicze śledztwo, czyli wszystko za co można pokochać Mechaniczne pająki. Bardzo polecam tę książkę, jeśli szukacie ciekawego steampunku połączonego z lekkim kryminałem.
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Londyn, 1888 rok. Violet Adair przygotowuje się do debiutu na salonach miejscowej arystokracji, jednak pod pozorami dobrze ułożonej damy dziewczyna skrywa drugie wnętrze. W zaciszu własnego pokoju i wynajętego laboratorium konstruuje wynalazki pod pilnym okiem zaufanego majordomusa o wątpliwej przeszłości. Kiedy jednak na balu Adairów umiera jeden z gości, lord Stanton,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Malencia Vale pomyślnie przeszła męczące Testy i mimo prób podjętych przez rząd w celu usunięcia wspomnień z tego czasu, dalej pamięta każdy szczegół. Teraz nadeszła chwila, by wybrać odpowiednie studia. Przez sześć miesięcy ciężko pracowała, uczyła się i uzyskiwała dobre oceny, by móc dostać się na wymarzony kierunek. Jednak los kieruje ją w całkowicie inną stronę niż chciała. Na studiach, które wydają się nie być dla niej odpowiednie, Cia musi poradzić sobie nie tylko z rywalami, ale także z faktem, iż jest ciągle obserwowana. Podczas trudnych zadań w ramach Inicjacji, której poddawani są wszyscy pierwszoroczniacy, dziewczyna jedynie utwierdza się w tym, że za całymi studiami stoi coś więcej. Cia musi dowiedzieć się komu może ufać.
Testy nie były bardzo ambitną lekturą, jednak niewątpliwie można było spędzić przy niej miło czas. Zauważyłam, iż autorka starała się w tamtej części określić główne granice świata przedstawionego w powieści i jedynie wprowadzić czytelnika w to, co się tam dzieje. Jeśli chodzi o drugi tom, czyli Samodzielne studia, Joelle Charbonneau przestała się bawić z czytelnikami. Teraz zaczęła się prawdziwa jazda bez trzymanki, więc lepiej zapnijcie pasy.
Najlepszą rzeczą w tej książce jest fakt, iż jest tutaj o wiele więcej polityki i moralnych dylematów. W pierwszej części nie można było tego odczuć, gdyż autorka przedstawiała nam Testy i sygnalizowała, że one wcale nie przebiegają tak uczciwie jak powinny. Natomiast tutaj widzimy ten świat od podszewki. Cia dostaje się na studia, z których nie jest zadowolona, jednak one pozwalają jej dowiedzieć się więcej na temat systemu rządzenia i struktury państwa. Lepiej widzimy również ideę Testów, która została źle zinterpretowana przez twórcę i zamiast czynić coś dobrego dla społeczeństwa, dosłownie pozbywa się przeszkadzających osób. W Samodzielnych studiach Cia zaczyna zadawać sobie pytania co jest dobre, a co złe. Jak powinien wyglądać system rządzenia, żeby można było wspólnie odbudować zniszczone miejsca zamieszkania. Widzi też, że dla władzy ludzie potrafią zrobić naprawdę bardzo wiele, a jeśli zostaną już do niej dopuszczeni, często znikają ich ideały i jedynie starają sie ciągle utrzymać na stołku prezydenta.
Pod wieloma względami ta trylogia podoba mi się bardziej niż Igrzyska śmierci. Nie da się nie zauważyć tego, iż pierwsza część była bardzo inspirowana twórczością Suzanne Collins, jednak Samodzielne studia zaczynają wykraczać poza schematy, które widzimy w Igrzyskach śmierci. Cia musi przejść Inicjację i zacząć myśleć jak prawdziwy przywódca. Oczywiście zaczyna formować nam się tutaj pewnego rodzaju ruch oporu wobec systemu rządzenia Testami, jednak nie jest on tak schematyczny jak można byłoby pomyśleć. Podoba mi się to, iż Joelle Charbonneau wnika bardzo w moralne dylematy i mocno skupia się wokół polityki, czego nie możemy zobaczyć tak bardzo w Igrzyskach śmierci.
Po takim zakończeniu nie mogę się doczekać ostatniej części. Mam wielką nadzieję, że się nie zawiodę, gdyż ta trylogia z tomu na tom staje się coraz lepsza. Nawet nie spodziewałam się tego, że Samodzielne studia mogą mi się tak bardzo spodobać. Jestem naprawdę mile zaskoczona tym, co otrzymałam w książce i liczę na to, że trzeci tom sprawi, że ta trylogia stanie się jedną z moich ulubionych. Jestem niesamowicie ciekawa tego, co też autorka może wymyślić dla czytelnika, dlatego z niecierpliwością czekam na wydanie ostatniej części.
Samodzielne studia to książka, która zadaje ważne pytania na temat systemu rządzenia w państwie i pokazuje wątpliwości oraz wybory rządzących. Pod pozorem zwykłej dystopii Joelle Charbonneau pokazuje czytelnikowi jak ludzie mogą się zmienić, gdy dojdą do władzy i stawia pytania na temat tego, co jest dobre, a co złe. Nie miałam pojęcia, że ta część może spodobać mi się bardziej niż Testy, ale tak jest. Mam ogromną nadzieję, że autorka nie zepsuje tak dobrze zapowiadającej się trylogii, a ostatnia część jedynie utwierdzi mnie w przekonaniu, iż to jedne z ciekawszych książek. Bardzo polecam Samodzielne studia i teraz musimy czekać z niecierpliwością na trzeci tom!
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Malencia Vale pomyślnie przeszła męczące Testy i mimo prób podjętych przez rząd w celu usunięcia wspomnień z tego czasu, dalej pamięta każdy szczegół. Teraz nadeszła chwila, by wybrać odpowiednie studia. Przez sześć miesięcy ciężko pracowała, uczyła się i uzyskiwała dobre oceny, by móc dostać się na wymarzony kierunek. Jednak los kieruje ją w całkowicie inną stronę niż...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Gdy w Ziemię uderza jednocześnie dwanaście meteorytów, ludzie myślą, że to musi być koniec świata. Jeszcze nikt nigdy nie widział takiego zjawiska i jest ono sporym zaskoczeniem dla większości ludzi. Ale nie dla wszystkich. Dwanaście osób w różnych miejscach na kuli ziemskiej czekało na ten dzień. Czekało aż zacznie się Endgame. W ich żyłach płynie krew starożytnych cywilizacji i to właśnie oni usłyszeli wezwanie. Teraz to w ich rękach leży los świata.
Endgame to książka, o której było naprawdę bardzo głośno. Od samego początku była zaskoczeniem i większość czytelników wypowiadała się o niej pochlebnie. Dodatkowo projekt z rozwiązywaniem zagadek, które znajdują się w powieści przyciąga uwagę czytelnika. Ja byłam całkiem pozytywnie nastawiona do tej historii, chociaż nie oczekiwałam niczego nadzwyczajnego. Właściwie to dzięki takiemu nastawieniu nie czułam aż tak wielkiego rozczarowania. Mimo wszystko faktem jest, iż Endgame dla mnie nie było tak dobre, na jakie się zapowiadało.
Zacznę od tego, iż powieść niesamowicie się dłuży. Niby już od samego początku widzimy jak meteoryty uderzają w Ziemię, jednak niestety jest to opisywane stanowczo za długo. Pierwsze sto stron to naprawdę istna męka. Nie można się kompletnie wciągnąć w akcję ze względu na zbyt krótkie rozdziały, zdania praktycznie urywane w połowie i ciągłe przeskakiwanie narracji z jednego do drugiego bohatera. Autor zdecydowanie za bardzo rozwlekł wątek wezwania do Endgame i uderzania meteorytów, przez co już na samym początku można się porządnie zniechęcić do tej powieści. Dopiero po ponad stu stronach zaczyna się coś dziać, jednak niestety największą wadą tej książki jest to, iż nie wciąga. Ja w ogóle nie czułam się porwana do tego świata wykreowanego przez autora i jedynie męczyłam się z przebrnięciem przez tę historię.
Oceniam książkę jedynie z tego, co zostało w niej napisane. Nie wnikam w istotę zagadek, które są dołączone do powieści i przez które podobno można coś wygrać, gdyż to nie jest moja para kaloszy. Co prawda na samym początku mamy informacje, iż treść książki celowo nie jest wyjustowana i nie ma w niej żadnych akapitów, ale mimo to... po prostu okropnie się to czyta. Zdania są naprawdę bardzo dziwnie urywane i czytelnik często nie wie, gdzie mówi bohater, a gdzie pokazane są już jego myśli. Mnie wyjątkowo przeszkadzał brak wyjustowania tekstu i niestety już od tego momentu książka była stracona w moich oczach. Sama treść też nie porywa i nie przedstawia niczego nowatorskiego. Przez całą książkę miałam wrażenie, iż Endgame jest jak Igrzyska śmierci. Różnicą jest tylko to, że areną jest tutaj cała kula ziemska. To chyba po prostu nie była książka dla mnie, chociaż nie wykluczam tego, iż innym osobom może się spodobać taka tematyka. Niestety nawet bohaterowie nie mogli uratować tej historii. Przykro mi to powiedzieć, ale już dawno nie widziałam tak papierowych postaci.
Przy czytaniu pierwszych kilkuset stron bardzo irytowało mnie to, że James Frey posługuje się prostym językiem. Zbyt prostym i płaskim. Zazwyczaj wychodzę z założenia, że to mężczyźni lepiej piszą od kobiet, jednak w tym wypadku było inaczej. Gdyby napisał tę książkę ktoś inny to wydaje mi się, iż wyszłoby z niej coś lepszego. Brakowało mi jakiegoś szerszego spojrzenia na sytuację i lepszego opisania wszystkiego tego, co działo się z bohaterami. Autor miał dobry pomysł, ale niestety wykonanie go trochę przerosło. Natomiast jedną z niewielu ciekawych rzeczy w tej książce jest jej zakończenie. Okazuje się, że końcówka książki była naprawdę bardzo dobra, przez co powieść nie zyskała u mnie najniższej oceny. Wciągnęłam się w samo zakończenie i kilka razy byłam naprawdę zaskoczona. Pewnie gdyby Endgame napisała kobieta to rozwiązanie akcji wyglądałoby całkiem inaczej, jednak ja jestem niesamowicie zadowolona z tego, jak zakończyła się pierwsza część. To było bardzo pozytywne zaskoczenie.
Swoją przygodę z Endgame niestety zakończę już na pierwszej części. Nie chciałabym znowu męczyć się z przebrnięciem przez te 500 stron. Może nie jest to najgorsza książka na świecie, ale z drugiej strony sporo brakuje jej do określenia jej mianem bardzo dobrej. Autorowi wpadł do głowy ciekawy pomysł, ale niestety jego wykonanie nie było najlepsze. To taka książka, o której bardzo szybko zapomnę i pewnie nigdy nie wrócę do niej pamięcią. Nie polecam jej ani nie odradzam. Sami zdecydujcie czy jesteście gotowi na Endgame.
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Gdy w Ziemię uderza jednocześnie dwanaście meteorytów, ludzie myślą, że to musi być koniec świata. Jeszcze nikt nigdy nie widział takiego zjawiska i jest ono sporym zaskoczeniem dla większości ludzi. Ale nie dla wszystkich. Dwanaście osób w różnych miejscach na kuli ziemskiej czekało na ten dzień. Czekało aż zacznie się Endgame. W ich żyłach płynie krew starożytnych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Dean Holder od dawna nosił w swoim sercu ogromny ból po utracie ważnej w jego życiu osoby. Ciągle jej szukał, starając się tym usprawiedliwić swoje poczucie winy, iż pozwolił jej odejść. Tymczasem jednak czasami potrzeba wrócić do przeszłości, żeby dobrze poznać i poradzić sobie z teraźniejszością. Książka opowiedziana z punktu widzenia Holdera nabiera nowego znaczenia w znanym Hopeless.
Jest to historia, która urzekła mnie od pierwszej strony. Fakt, że poznajemy ją poprzez Holdera sprawia, że wszystko to, o czym czytaliśmy w Hopeless nabiera nowego wymiaru. Dzięki temu, iż przeczytaliśmy Losing Hope wszystko wydaje się bardziej logiczne i pełne. Jeśli polubiliście Hopless, to Losing Hope musicie pokochać, bo bez tej części nie da się dokładnie zrozumieć wszystkigo, co działo się w poprzednim tomie. Ja jestem w tej historii podwójnie zakochana!
Dean Holder już w Hopeless bardzo mnie zaciekawił. Chciałam poznać wszystkie jego sekrety i dowiedzieć się, co takiego wydarzyło się w jego życiu, iż jest jaki jest. W Hopeless brakowało mi lepszego wyjaśnienia samobójstwa jego siostry i bardzo chciałam poznać przeszłość tego bohatera. Umożliwiło mi to Losing Hope, które pokazuje historię Sky i Holdera z punktu widzenia chłopaka. Ale oprócz tego możemy również przeczytać o rzeczach, które działy się w życiu Deana zanim poznał Sky. Widzimy, co przeżywał po śmierci siostry i odkrywamy tajemnice, których brakowało w poprzednim tomie. Właściwie to jestem bardziej zakochana w Losing Hope. Może to kwestia Holdera jako narratora, jednak wydaje mi się, że ta część jest nieco bardziej dopracowana i pokazuje historię tych dwojga z jeszcze innych punktów widzenia, przez co nabiera kompletnie innego wymiaru.
Właściwie nie czułam się, jakbym czytała Hopeless drugi raz. Patrzyłam na tę historię całkiem innymi oczami, a autorka przedstawiła fakty, które do tej pory nie były znane czytelnikowi. Bardzo chciałam się dowiedzieć więcej o relacji Deana i jego siostry, więc ta część była według mnie naprawdę bardzo dobra. Po jej przeczytaniu czuję, że wszystko jest kompletne. Wiem już jak wyglądał świat Holdera, a jak Sky i jak zmieniło się wszystko w momencie, gdy się poznali. Jestem naprawdę niesamowicie zauroczona tą powieścią, jeszcze bardziej niż poprzednią częścią, która również zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie.
Nie istnieje wystarczająca liczba przymiotników, którymi można byłoby określić fenomen Losing Hope. To powieść, o której chce się rozmawiać, dzielić się nią z całym światem i powtarzać w myślach wszystkie słowa bohaterów. Dzięki niej odnajdziemy nadzieję w każdym kolejnym jutrze, brnąc do przodu mimo przeciwności losu. Niech tytuł nie będzie dla Was mylący, gdyż jest to książka naprawdę inspirująca, która natchnie czytelnika nową energią do życia. Dla mnie jest jeszcze lepsza niż Hopeless i bardziej wzruszająca, więc naprawdę gorąco polecam!
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Dean Holder od dawna nosił w swoim sercu ogromny ból po utracie ważnej w jego życiu osoby. Ciągle jej szukał, starając się tym usprawiedliwić swoje poczucie winy, iż pozwolił jej odejść. Tymczasem jednak czasami potrzeba wrócić do przeszłości, żeby dobrze poznać i poradzić sobie z teraźniejszością. Książka opowiedziana z punktu widzenia Holdera nabiera nowego znaczenia w...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to