-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński1
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel1
-
ArtykułyMagdalena Hajduk-Dębowska nową prezeską Polskiej Izby KsiążkiAnna Sierant2
Biblioteczka
Czytałam Żulczyka, zanim to stało się modne. No dobrze, czytałam to za duże słowo. Informacja zwrotna była naszym drugim spotkaniem, bo pierwsze za mocno mnie przeczołgało.
Autor nie marnował czasu od pierwszego kontaktu. Dorósł. Dojrzał. Zaserwował mi książkę, która bez znieczulenia wwierca się w bebechy i trepanuje czaszkę. To jeden z najlepszych przykładów literatury brudnej, z jakimi miałam okazję się zetknąć. Choć tu lepiej powiedzieć "miałam przyjemność" - tak rewelacyjnie się czytało.
O tej książce można by wiele napisać. Trudno jednak zrobić to bez spojlerów, a nie chcę pozbawić Cię przyjemności samodzielnej podróży.
Pozornie jest to opowieść o wychodzeniu z nałogu. A jednak główne role grają: kłamstwo, relacje rodzinne w życiu z alkoholikiem, terapia, współuzależnienie i jeszcze kilka innych. Pierwszoplanową rolę gra natomiast alkohol. Sprawdza się w niej doskonale.
Ta książka ma dźwięk, zapach i smak. W przeważającej części są to doznania nader nieprzyjemne. A jednak... tak piękne opisy alkoholu może stworzyć jedynie ktoś, kto doznał tego, o czym pisze. Miłość bije z tych opisów, porównań i zaskakujących metafor. Dorasta nam pisarz, którego chce się czytać, choć to czytanie boli. Pojawia się iskierka w mroku polskiej prozy. Oby nie zgasła.
Jest też w tej książce depresja. Nareszcie ktoś szczerze, brutalnie, bez eufemizmów i udziwnień przypomina, że tej choroby lekceważyć nie wolno. Autorowi należą się wielkie podziękowania za to przypomnienie.
Poczytaj. Jeśli masz odwagę.
Czytałam Żulczyka, zanim to stało się modne. No dobrze, czytałam to za duże słowo. Informacja zwrotna była naszym drugim spotkaniem, bo pierwsze za mocno mnie przeczołgało.
Autor nie marnował czasu od pierwszego kontaktu. Dorósł. Dojrzał. Zaserwował mi książkę, która bez znieczulenia wwierca się w bebechy i trepanuje czaszkę. To jeden z najlepszych przykładów literatury...
2021-06-10
Znowu wybrałam sobie odpowiednią książkę w odpowiednim momencie. W dodatku bez świadomości, że to jest ta książka i ten moment.
Książka o słowach usatysfakcjonowałaby mnie zawsze. A tu – jak to u Pratchetta – jest dużo więcej. I jak zwykle u Pratchetta, tu są warstwy. Ta podstawowa, fabularna, która wciąga lub nie; i ta właściwa, podskórna. Zwykle patrzę na tę drugą, bo to ona zostaje mi w pamięci i powoduje (często bardzo gorzkie) refleksje. Stale podziwiam autora za tę bożą iskrę, która pozwoliła mu pisać w ten sposób.
Do rzeczy: Prawda jest o słowach i o tym, jak wielką mają moc. Lektura ponadczasowa, bo z pewnością inaczej czytelnicy odbierali ją, gdy powstała (2000 rok), a inaczej odczytują ją teraz, gdy – parafrazując Kinga – świat poszedł naprzód. Niekoniecznie w tę stronę, której byśmy chcieli.
Prawda mówi też o wolności słowa i niezależności prasy. O wpływach i zależnościach biznesowych, które na tę wolność i niezależność wpływają. O tym, jak słowami można wykreować lub zepsuć czyjś wizerunek.
A z wierzchu? Prawda mówi o Ankh-Morpork. O specyfice tego jedynego w swoim rodzaju miasta. (Po kilkuletniej znajomości z autorem, kiedy czytam o Ankh-Morpork, czuję się, jakbym po długiej podróży wracała do domu. Trochę dziwne, jeśli uwzględnię, co to za miasto.) I o ludzkich …onych charakterach. Tu, jak zwykle, wystarczą autorowi dwa celne zdania, żeby oddać sedno. Dzięki temu chce mi się do niego wracać i wracać.
Poczytajcie.
Znowu wybrałam sobie odpowiednią książkę w odpowiednim momencie. W dodatku bez świadomości, że to jest ta książka i ten moment.
Książka o słowach usatysfakcjonowałaby mnie zawsze. A tu – jak to u Pratchetta – jest dużo więcej. I jak zwykle u Pratchetta, tu są warstwy. Ta podstawowa, fabularna, która wciąga lub nie; i ta właściwa, podskórna. Zwykle patrzę na tę drugą, bo to...
2021-06-10
Trochę zmylił mnie jej tytuł. Sugerował, że to jakiś coachingowy poradnik - a takie omijam szerokim łukiem. Z drugiej strony, poleciła mi tę książkę osoba z grupy tych, do których mam zaufanie. Zaryzykowałam więc.
Teraz ja ją polecam. Roslingowie sprytnie rozprawili się w niej ze stereotypami na temat naszej wiedzy o świecie. Udowodnili, że choć dokonuje się w nim ciągły postęp, tkwimy w przekonaniu, że sytuacja jest o wiele gorsza, niż w rzeczywistości. Wyjaśnili, dlaczego myślimy w ten sposób. I ile pracy wymaga od nas zmiana tego toku myślenia. Swoje dowody poparli danymi i wykresami. Trzeba tylko pamiętać, że brali pod uwagę skalę globalną, zamiast jednostkowej. Wielokrotnie to podkreślili.
Wielu czytelników może zniechęcić porównanie poziomu naszej wiedzy z losowymi trafieniami szympansów. Powiedzcie jednak z ręką na sercu - na ile pytań odpowiedzieliście poprawnie? Czy wykazaliście się tendencją do wskazywania najsłabszych odpowiedzi, bo założyliście, że jest źle, a będzie jeszcze gorzej?
Najbardziej zapadła mi w pamięć opowieść o premierze Mozambiku (Pascoal Mocumbi, 1994 - 2004), który oceniając postęp ekonomiczny, oprócz analizy danych przyglądał się, jak ludzie funkcjonują na co dzień. W jakich butach przychodzą na marsz z okazji Pierwszego Maja? Idą boso, w zdartych butach, czy porządnych? Podczas podróży po kraju, przyglądał się budynkom w budowie. Jeśli fundamenty zarastały trawą, to znaczy, że jest źle. Jeśli budowa się rozwijała oznaczało to, że ludzie mają środki na inwestycje, a nie tylko na codzienną konsumpcję. Czyli Excel Excelem, tabele tabelami, a umiejętność obserwacji życia bardzo się przydaje.
Autorzy przyjrzeli się też mediom i wyjaśnili, dlaczego nie mogą być obiektywne. Niby to wszystko wiemy, a jednak fajnie, że ktoś w tak przystępny sposób potrafił o tym przypomnieć. I przy okazji umiał pisać o statystyce w taki sposób, żeby dać odbiorcy do myślenia, zamiast go zniechęcić.
Poczytajcie.
Trochę zmylił mnie jej tytuł. Sugerował, że to jakiś coachingowy poradnik - a takie omijam szerokim łukiem. Z drugiej strony, poleciła mi tę książkę osoba z grupy tych, do których mam zaufanie. Zaryzykowałam więc.
Teraz ja ją polecam. Roslingowie sprytnie rozprawili się w niej ze stereotypami na temat naszej wiedzy o świecie. Udowodnili, że choć dokonuje się w nim ciągły...
2021-05-28
Znowu przeczytałam baśń. Tym razem o polskim gangsterze, którego autor próbuje wykreować na pozytywnego bohatera. Otóż nie kupuję tego. Owszem, doceniam drobiazgowość Drelicha. To, że planuje swoje akcje z dokładnością co do minuty i uwzględnia kilka alternatywnych opcji. Tu postawię znak stopu dla pozytywów, bo:
- Marek mówi ładnymi, okrągłymi zdaniami, które odbierają mu wiarygodność,
- jest chodzącą uprzejmością, strzela chęcią pomocy i szacunkiem do ludzi (prawie) na wszystkie strony,
- utrzymuje poprawne, a nawet bliskie relacje z byłą żoną; gdyby nie to, że kilka razy wypominają sobie taki papierek z pieczątkami, wzięłabym ich za dobrze funkcjonujące małżeństwo.
Iza, ta rzekomo megasilna kobieta wie, że w każdej chwili może liczyć na wsparcie i opiekę dwóch mężczyzn: byłego męża i obecnego konkubenta. W ten sposób to - jak mawia mój znajomy - każdy głupi potrafi. Tak, wiem, że to duże uproszczenie. Wynika z różnicy między tą Izą, o której słyszałam przed lekturą, a tą, którą poznałam w trakcie. A różnica ta była diametralna. Napisz kiedyś, autorze, o tych kobietach, które na takie wsparcie liczyć nie mogą. Które w każdej chwili muszą liczyć się z atakiem ze strony ojca swych dzieci. Nawet wtedy, kiedy mają już papierek ze stosownymi pieczątkami i powinny żyć spokojnie. Porozmawiaj z nimi, zapytaj, jak sobie radzą. Tak, wiem, że to jest temat, który słabo się sprzedaje. A właściwie wcale, bo kto zawracałby sobie głowę takimi kobietami.
Doceniam trud, który autor włożył w opracowanie scen walki. Tak, znam historie o tym, jak powstawały. Trochę leży natomiast budowanie napięcia. Przynajmniej na mnie to nie działa. Podobnie, jak to było w przypadku Wyrwy Wojciecha Chmielarza. W tych momentach, w których w zamyśle twórcy miałam wstrzymywać oddech, ja zanosiłam się od śmiechu, bo napięcia nie było tam za grosz. Na plus zaliczam jedynie to, że w przeciwieństwie do Wyrwy Drelich nie był aż tak beznadziejnie przewidywalny.
Wreszcie, last but not least, przemoc wobec kobiet. Słuchałam online jednego z pierwszych spotkań autora po wydaniu tej książki. Pamiętam, jak mówił, że w opisywanym przez niego środowisku przedmiotowe traktowanie kobiet i przemoc wobec nich jest na porządku dziennym. Trudno temu zaprzeczyć. Podczas lektury jednak ze smutkiem stwierdziłam, że motyw przemocy wobec kobiet wpisuje się tu w bardzo szkodliwy stereotyp. I tak, wiem, że autor pisał o konkretnym środowisku i że traktowanie kobiet nie grało tu głównej roli.
Niech jednak wybrzmi to, czego w dotychczasowych opowieściach autora o Drelichu mocno mi zabrakło: przemoc wobec kobiet - fizyczna, psychiczna, ekonomiczna - NIE jest domeną tego jednego środowiska. Przemocowiec nie musi być gangsterem, żeby być umysłową amebą. Oraz, przemoc nie ma płci. Jest niesłychanie demokratyczna. I tak, wiem, że nie o takiej przemocy była to książka. Mocno mi to jednak zazgrzytało i domagało się komentarza.
Podsumowując: mówię tej książce twarde i zdecydowane nie. Odpuszczam sobie wyczekiwanie na kolejną część.
A tyle dobrego o niej słyszałam...
Znowu przeczytałam baśń. Tym razem o polskim gangsterze, którego autor próbuje wykreować na pozytywnego bohatera. Otóż nie kupuję tego. Owszem, doceniam drobiazgowość Drelicha. To, że planuje swoje akcje z dokładnością co do minuty i uwzględnia kilka alternatywnych opcji. Tu postawię znak stopu dla pozytywów, bo:
- Marek mówi ładnymi, okrągłymi zdaniami, które odbierają mu...
2021-06-10
To taka rozmowa, którą chce się czytać i czytać. I nie ma się ochoty jej odkładać. Jej treść płynie sama. Niebanalny człowiek opowiada o swoim ciekawym życiu. W tej opowieści pojawiają się miejsca, ludzie i nazwiska.
Dla mnie ta książka jest dużym zaskoczeniem. Spośród wielu aktywności Świetlickiego znałam dotąd właściwie tylko jedną. I "znałam" to też właściwie za duże słowo. Obiło mi się o uszy. Teraz nadrabiam zaległości. A może dopiero teraz dojrzałam? Who cares. Ważne, że poczucie humoru, ironia i złośliwości bohatera sprawiły mi dużo radości. A to jeszcze nie koniec.
To taka rozmowa, którą chce się czytać i czytać. I nie ma się ochoty jej odkładać. Jej treść płynie sama. Niebanalny człowiek opowiada o swoim ciekawym życiu. W tej opowieści pojawiają się miejsca, ludzie i nazwiska.
Dla mnie ta książka jest dużym zaskoczeniem. Spośród wielu aktywności Świetlickiego znałam dotąd właściwie tylko jedną. I "znałam" to też właściwie za duże...
2021-06-10
Przyznaję się. Najpierw obejrzałam serial. Nawet się weń trochę wciągnęłam. Te wnętrza, te stroje! A kiedy już wszystko zaczęło zmierzać do przewidywalnego finału, napięcie opadło i akcja zaczęła nużyć. Zerkałam więc już tylko jednym okiem.
Ciekawi mnie, jak odebrałabym książkę, gdybym zastosowała odwrotną kolejność. Gdyby podczas lektury wyobraźnia podsuwała mi inne sceny, niż te z serialu.
Można patrzeć na Gambit wielowymiarowo. Jednak przede wszystkim odbieram ją jako książkę o szachach. I o pasji. Choć pasja to w przypadku Beth za małe słowo. Bo ona musi grać, tak jak Andrzej Zieliński musiał śpiewać w tekście Agnieszki Osieckiej.
A dlaczego zgubiłam pozostałe wątki? Bo rozmyły się gdzieś po drodze. Albo przestały być spójne. Jak na przykład zamiłowanie Harmon do używek versus przykładna abstynencja w finale. I żadnych ubocznych skutków odstawienia, pełna koncentracja. Jednak coś mi tu nie gra.
Ukłony dla autora i tłumaczki za sposób, w jaki opisali samą grę. Za opisy turniejów, które mnie wciągały, zamiast nużyć. Oczywiście nie znaczy to, że zaraz rozstawię sobie planszę i poszukam przeciwnika. Ale powtórka serialu? Dlaczego nie?
Przyznaję się. Najpierw obejrzałam serial. Nawet się weń trochę wciągnęłam. Te wnętrza, te stroje! A kiedy już wszystko zaczęło zmierzać do przewidywalnego finału, napięcie opadło i akcja zaczęła nużyć. Zerkałam więc już tylko jednym okiem.
Ciekawi mnie, jak odebrałabym książkę, gdybym zastosowała odwrotną kolejność. Gdyby podczas lektury wyobraźnia podsuwała mi inne sceny,...
2021-06-10
Rzadko sięgam po literaturę czeską, bo rzadko umiem się do niej dostroić. Z Šabachem jest trochę inaczej. Polubiłam się z nim przy pierwszym spotkaniu. Miałam więc nadzieję, że przy następnym mnie nie zawiedzie.
I stanął na wysokości zadania. Babcie to słodko-gorzka historia rodzinna, mocno wpisana w historię Czechosłowacji. Osnuta jest wokół Matêja i jego rodziny, a jej biegunami są tytułowe babcie. Aha, Matêj urodził się w 1951 roku. Wspominam o tym na marginesie, żebyście wiedzieli, o którym wycinku historii Czechosłowacji mowa.
Babcia Irena jest fanką Szekspira i swoją pasją chce zarazić wnuka. Młodość spędziła w klasztorze, zna francuski i jest bardzo wrażliwa. Żeby tę wrażliwość chronić, ojciec Matêja wycina z gazet zdjęcia Lenina. Nie można dopuścić, by babcia się na nie natknęła.
Babcia Maria zaś, ho,ho... Jest gorliwą komunistką. Jej dydaktyczne opowiastki zawsze mają morał. Wierzy w moc domowego wina jako lekarstwa na wszelkie schorzenia. Scena, w której leczy winem nieletniego wnuka, przyniosła mi wiele radości. Podobnie jak ta, w której zamierza witać czerwonoarmistów barszczem własnej roboty. Bo utrudzeni są po podróży.
Taki śmiech przez łzy często zdarza się przy tej książce. Podziwiam Šabacha za jego lekkie pióro, którym potrafił tak pięknie mówić o czeskiej historii. Na pewno się jeszcze z nim spotkam. Może przekona mnie do swoich pozostałych kolegów po piórze? Kto wie?
Rzadko sięgam po literaturę czeską, bo rzadko umiem się do niej dostroić. Z Šabachem jest trochę inaczej. Polubiłam się z nim przy pierwszym spotkaniu. Miałam więc nadzieję, że przy następnym mnie nie zawiedzie.
I stanął na wysokości zadania. Babcie to słodko-gorzka historia rodzinna, mocno wpisana w historię Czechosłowacji. Osnuta jest wokół Matêja i jego rodziny, a jej...
2021-06-10
Ostatnio przeczytałam baśń. Dziwną baśń. I nie ma miłości między nami. Zamiast tego mam mieszane uczucia. Nawet trochę z przewagą tych "o co tu, do diabła, chodzi?". Tak, wiem, że to literatura dziecięca, tak że ten. Chyba już wyrosłam z baśni.
Styl - piękny. Krótkie zdania, tak jak lubię. I na tym kończą się pozytywy. Bo czegoś mi w tej historii brakowało, a czegoś było za dużo. Denerwowała mnie nierówność proporcji dobra i zła. Zło było niedostatecznie mocno pokazane. Uderzyło mnie swym okrucieństwem tylko na początku. Później już bardziej irytowało, bo było bezbarwne.
Dobro zaś było przesłodzone. I kiedy już się pojawiało, było zbyt mocno przejaskrawione. Całość sprawiała wrażenie mało spójnej historii. Choć widzę, że autorka bardzo się starała. Szkoda, że nie wyszło, bo mimo wszystko baśń miała potencjał, i nawet morał. Tylko - jak dla mnie - przelukrowany i mało apetycznie podany. Zamiast pogrążyć się w myślach po skończeniu książki, odetchnęłam, że mam ją za sobą.
Po prostu, to nie była moja bajka. Albo trafiłam z tą lekturą w niewłaściwy czas. Choć w to ostatnie wątpię.
A tyle dobrego o niej słyszałam...
Ostatnio przeczytałam baśń. Dziwną baśń. I nie ma miłości między nami. Zamiast tego mam mieszane uczucia. Nawet trochę z przewagą tych "o co tu, do diabła, chodzi?". Tak, wiem, że to literatura dziecięca, tak że ten. Chyba już wyrosłam z baśni.
Styl - piękny. Krótkie zdania, tak jak lubię. I na tym kończą się pozytywy. Bo czegoś mi w tej historii brakowało, a czegoś było za...
2021-05-15
Długo się wahałam, zanim sięgnęłam po tę książkę. Bo jak to, Kanadyjczyk będzie mnie uczył pisać po polsku? A z drugiej strony, lubię czytać o pisaniu. Dla osoby, która - jak ja - jest radośnie zakręcona na punkcie słów i metod ich używania, taka wiedza jest cenna.
Test pierwszych 50 stron rozwiał moje obawy. Bo Pinker potwierdził to, co już wiedziałam. Czyli swój chłop, zna się na rzeczy. Postanowiłam mu zaufać i dać szansę.
To była dobra decyzja. Oprócz tego, co już wiedziałam, poznałam kilka nowych zasad/trików/sztuczek. Lubię, gdy ktoś uczy na konkretnych przykładach i wie, jak je dobrać. Bo jak tu się nie śmiać, gdy:
Nie niszczymy Twoich ubrań przy użyciu maszyn. Robimy to ręcznie, z największą starannością.
Pacjentka jest w depresji, odkąd zaczęła do mnie przychodzić w 2008 roku.
WSKAZÓWKA DLA PROFESJONALISTÓW: Jeśli chcesz, żeby Twoje pisarstwo bardziej przemawiało do czytelnika, unikaj "pisania negatywnego". Używaj pozytywnych wyrażeń.
ŹLE: "Nie używaj tego urządzenia w wannie".
DOBRZE: "Śmiało, użyj tego urządzenia w wannie".
Doceniam pracę tłumaczki. Miała trudne zadanie, bo potrzebowała przełożyć przykłady z angielskiego tak, żeby po polsku były zgodne z zamysłem autora. Dała radę.
I tak mi się marzy, niech ktoś napisze podobną książkę o języku prostopolskim! Tylko w podobnym duchu i podobnym językiem. Bez naukowego zadęcia i klątwy wiedzy, która straszy czytelnika na każdej stronie. I osiąga skutek odwrotny do zamierzonego, bo odstrasza od dalszej lektury.
Poczytajcie.
Długo się wahałam, zanim sięgnęłam po tę książkę. Bo jak to, Kanadyjczyk będzie mnie uczył pisać po polsku? A z drugiej strony, lubię czytać o pisaniu. Dla osoby, która - jak ja - jest radośnie zakręcona na punkcie słów i metod ich używania, taka wiedza jest cenna.
Test pierwszych 50 stron rozwiał moje obawy. Bo Pinker potwierdził to, co już wiedziałam. Czyli swój chłop,...
Właśnie stała się rzecz straszna. Otóż kibicowałam Liwii. Tej heterze i potworzycy w ludzkiej skórze. Świat się kończy!
Zaczęło się niewinnie. Na profilu pojawiła się informacja, że kolejna (a chronologicznie pierwsza) część sagi o rodzinie julijsko-klaudyjskiej coming soon. Na wieść o Liwii w roli głównej bohaterki poczułam dreszczyk emocji. Będzie się działo!
Pierwsze zaskoczenie przyszło dosyć szybko. Spodziewałam się, że głównym motywem będzie małżeństwo głównej bohaterki z Oktawianem i działalność, którą w tym czasie uprawiała. Nic bardziej mylnego! Autor zajął się młodością Liwii i jej pierwszym małżeństwem, którego owocem był późniejszy cesarz Tyberiusz. A te czasy do spokojnych nie należą. Trwają walki o władzę po śmierci Juliusza Cezara. Triumwirat już zawarty. Oktawian i Antoniusz szykują się do starcia. Szesnastoletnia Liwia zostaje wydana za dużo starszego Gnejusza. Jej małżonek, dawniej zaufany Cezara, jest - o zgrozo! - zwolennikiem Brutusa i Kasjusza. Jednocześnie przyjaźni się z Markiem Antoniuszem, więc matka Liwii liczy na to, że dzięki temu zdoła ochronić swą młodą żonę. Bo w tej walce nie było przebacz. Dokonanie błędnego wyboru to wyrok śmierci dla całej rodziny. Tym bardziej prawdopodobny, o ile dysponuje ona majątkiem, który Oktawian może skonfiskować.
Dzieje Liwii opowiedziane są dwutorowo. Poznajemy bohaterkę, kiedy jest u kresu życia i robi swoisty rachunek sumienia przed ostatecznym spotkaniem z bogami. Zaś młodość Liwii przedstawia nam wszechwiedzący narrator. Obserwujemy przemianę naiwnej dziewczynki w dojrzałą, doświadczoną życiem kobietę. Jak bardzo różni się ta Liwia od powszechnie znanej hetery! Zadziwia mnie jej lojalność w małżeństwie i trwanie przy boku męża w najgorszych nieszczęściach. To wcale nie jest dumna patrycjuszka, tylko kobieta walcząca o przetrwanie. Swoje i rodziny. W tej walce rodzi się w niej strateg i kobieta, która w szalejącym patriarchacie chce sama decydować o swoich losach. I tej właśnie dzielnej kobiecie kibicowałam.
Tym razem do grona postaci fikcyjnych dołącza dwoje niewolników. Dzięki temu zabiegowi autor mógł pokazać życie najniższej kasty w Rzymie. Jednocześnie tak zręcznie wplótł ich losy w dzieje głównej bohaterki, że... sprawdźcie zresztą sami. Fikcyjny konflikt Liwii i Skrybonii też nieźle podnosi temperaturę i podkręca tempo. Przy tej okazji nasza słodka Liwia może pokazać swą drugą, okrutną twarz. Zaś samo zakończenie książki - choć spodziewane – wbija jednak w fotel.
Dbałość o chronologię i szczegóły historyczne to znak firmowy autora, który jest pasjonatem starożytnego Rzymu. W utrzymywanie napięcia Kubicz też radzi sobie wspaniale. Wielokrotnie wstrzymywałam oddech, a przed wiarą w najgorsze powstrzymywała mnie tylko wiedza o dalszych losach bohaterki i jej synka. (Swoją drogą, jakże zabawny jest późniejszy Tyberiusz w roli małego chłopca!) Najsmakowitsze są jednak realia codziennego życia Rzymu. Wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach. Widać pasję, wiedzę i ogrom pracy autora. Czapki z głów, szanowni państwo! I czym prędzej do lektury.
Właśnie stała się rzecz straszna. Otóż kibicowałam Liwii. Tej heterze i potworzycy w ludzkiej skórze. Świat się kończy!
Zaczęło się niewinnie. Na profilu pojawiła się informacja, że kolejna (a chronologicznie pierwsza) część sagi o rodzinie julijsko-klaudyjskiej coming soon. Na wieść o Liwii w roli głównej bohaterki poczułam dreszczyk emocji. Będzie się działo!...
2021-06-10
Dawno nie czytałam Yaloma, więc oto jest. Tym razem o odchodzeniu i żałobie, a wszystko w kontekście niedawnej śmierci matki autora. Matki, z którą łączyła go niełatwa relacja. Mam wrażenie, że matka jest obecna w każdej opowieści, nawet jeśli pozornie nie ma z nią związku.
Pięknie wpisuje mi się ta książka w moje ulubione lektury o śmierci. Ludzie odchodzący dają otoczeniu mądre lekcje. Trzeba tylko mieć odwagę, żeby je przyjąć. Żeby stanąć przy umierającym i nie udawać, że nic się nie dzieje. Bo dzieje się proces umierania - jeden z najważniejszych w życiu.
W tej książce dostajemy też Yaloma - człowieka, który nie waha się mówić o swoich słabościach. Początkowo byłam tym zdziwiona, zdziwienie szybko jednak przeszło w zachwyt. I podziw. Nie dosyć, że dobry terapeuta, to jeszcze niezły pisarz.
Dawno nie czytałam Yaloma, więc oto jest. Tym razem o odchodzeniu i żałobie, a wszystko w kontekście niedawnej śmierci matki autora. Matki, z którą łączyła go niełatwa relacja. Mam wrażenie, że matka jest obecna w każdej opowieści, nawet jeśli pozornie nie ma z nią związku.
Pięknie wpisuje mi się ta książka w moje ulubione lektury o śmierci. Ludzie odchodzący dają otoczeniu...
Zbierałam się do napisania o tej książce niemal tak samo długo, jak wcześniej do jej przeczytania. Bo to wyjątkowo trudne zadanie.
Wstrząsający reportaż. I wielkie brawa dla autorki za to, że odważyła się podjąć ten temat. Że dała radę wysłuchać historii ocaleńców, a potem przeniosła je na papier.
Bo ogrom nieszczęścia, który jest w nich zawarty, przygniata. Zwłaszcza, że jest świadectwem, w jaki sposób instytucja, głosząca miłość bliźniego, traktuje tych, którzy odstają od jej szablonu. Udowadnia, że od czasów średniowiecza nic nie zmieniło się w sposobie, w jaki Kościół narzuca opornym swoją wolę. Jak szanuje cudzą odmienność. Zmieniły się jedynie narzędzia. Zamiast łamania kołem - krzesło elektryczne, na którym sadza się dziecko ku uciesze zdegenerowanych dorosłych.
Tu nie wystarczą żadne przeprosiny, żadne zadośćuczynienie. Nikt nie odda ocaleńcom zniszczonego życia, złamanej psychiki. A w kwestii przeprosin... Uparta odmowa Watykanu również udowadnia, jak głęboko przywiązani są hierarchowie kościelni do nauczania, które głosi Ewangelia.
Czy naprawdę kogoś jeszcze dziwi to, co teraz dzieje się w Kanadzie?
Zbierałam się do napisania o tej książce niemal tak samo długo, jak wcześniej do jej przeczytania. Bo to wyjątkowo trudne zadanie.
więcej Pokaż mimo toWstrząsający reportaż. I wielkie brawa dla autorki za to, że odważyła się podjąć ten temat. Że dała radę wysłuchać historii ocaleńców, a potem przeniosła je na papier.
Bo ogrom nieszczęścia, który jest w nich zawarty, przygniata. Zwłaszcza, że...