-
Artykuły
Plenerowa kawiarnia i czytelnia wydawnictwa W.A.B. i Lubaszki przy Centrum Nauki KopernikLubimyCzytać1 -
Artykuły
W świecie miłości i marzeń – Zuzanna Kulik i jej „Mała Charlie”LubimyCzytać1 -
Artykuły
Zaczytane wakacje, czyli książki na lato w promocyjnych cenachLubimyCzytać1 -
Artykuły
Ma 62 lata, jest bezdomnym rzymianinem, pochodzi z Polski i właśnie podbija włoską scenę literackąAnna Sierant4
Biblioteczka
2021-06-10
Czekał na swoją kolej dość długo. Tym razem powodem nie było świadome odłożenie na półkę, gdzie miałby przeczekać pierwszy szał i pozytywne recenzje, ale pożyczenie czytelnikowi z rodzaju tych, dla których w piekle przygotowano zapewne oddzielny krąg. Po odzyskaniu zatem od razu mogłam poświęcić jej czas, bo pierwsze zachwyty dawno już przebrzmiały.
Skojarzenia ze „Złym” natrętnie pchały mi się do głowy jeszcze przed rozpoczęciem lektury. Przedwojenną Warszawę uwielbiam (zresztą nie tylko Warszawę), więc moje oczekiwania rosły. Pomnożone przez sławę, która spadła na autora i samą książkę, dawały wynik, któremu trudno sprostać.
I trudno stwierdzić, czy Król tym oczekiwaniom sprostał. Nawet mimo tego, że skończyłam go czytać kilka książek temu, a ze spisaniem wrażeń poczekałam, aż ochłonę. Bo emocje podczas lektury były przeróżne. Na plus zaliczam, że zwroty akcji kilkakrotnie mnie zaskoczyły. A na minus, że nie zawsze zaskakiwały, czasami pozwalały się przewidzieć. Może dlatego, że wcześniejsze lektury z tamtego okresu przygotowały mnie na to, czego mogę się spodziewać.
Brutalność, przemoc, to na pewno. Czy opisy są realistyczne, nie mnie to oceniać, ale drobiazgowości odmówić im nie sposób.
Tło społeczno-polityczne. Mieszanka światopoglądowa, religijna, narodowościowa – czy z tego może wyniknąć coś dobrego? Otóż może. Jeśli autor się przyłoży, tak jak w tym przypadku, czytelnik wstrzyma oddech nawet wtedy, kiedy na spodziewany finał nic już wydaje się nie mieć wpływu. Tajemnicą Twardocha pozostaje, jak to zrobił, ale klimat czuć namacalnie. Nawet jeśli chwilami czuć go nieprzyjemnie, jakoś nie chce się odłożyć książki. Jeszcze jedna strona, jeszcze tylko sprawdzę, jak skończy się ta awantura. I tak dociera się na koniec książki.
Dodatkowym smaczkiem są miejsca, w których toczy się akcja. Uwielbiam czytać o tych fragmentach Warszawy, które są dla mnie nierozerwalnie związane z dzieciństwem. Czas, w którym rozgrywa się akcja, ma wówczas mniejsze znaczenie, bo miejsca, te miejsca moje ukochane! W porównaniu ze „Złym” zabrakło mi trochę pieczołowitego tych miejsc dopieszczenia. Ale nie o Tyrmandzie tutaj mowa.
I trochę za mało było gwary. A przecież bandycko-knajacka Warszawa z okresu dwudziestolecia miała swój własny, specyficzny i niepowtarzalny język, który w tej książce pojawił się, jak dla mnie, jedynie w minimalnym stopniu. Gdyby został bardziej rozbudowany, książka niewątpliwie dużo by zyskała.
Jeśli natomiast chodzi o narrację i budowanie postaci – o, tu zarzutów brak. Trudno było jedynie przebrnąć przez sam początek, ale tu przyczyną jest mój brak zainteresowania walkami bokserskimi. Bo już drobiazgowość ich opisu dostrzegam i doceniam. Bohaterowie natomiast zbudowani zostali rewelacyjnie, zwłaszcza ten główny, Jakub Szapiro.
Oprócz tego jest dużo o ludziach i relacjach. Tych w skali mikro, rozgrywających się w małym bandyckim światku, i tych w skali makro, na linii polsko-żydowskiej. Czuć namacalnie coraz gorętsze wrzenie w tym tyglu.
A Królestwo już niedługo. Początkowo chciałam sięgnąć po nie zaraz po skończeniu z Królem, ale po namyśle zdecydowałam, że dla zmiany klimatu odczekam kilka książek. Chyba już zbliża się właściwy moment.
Czekał na swoją kolej dość długo. Tym razem powodem nie było świadome odłożenie na półkę, gdzie miałby przeczekać pierwszy szał i pozytywne recenzje, ale pożyczenie czytelnikowi z rodzaju tych, dla których w piekle przygotowano zapewne oddzielny krąg. Po odzyskaniu zatem od razu mogłam poświęcić jej czas, bo pierwsze zachwyty dawno już przebrzmiały.
Skojarzenia ze „Złym”...
Znowu wybrałam sobie odpowiednią książkę w odpowiednim momencie. W dodatku bez świadomości, że to jest ta książka i ten moment.
Książka o słowach usatysfakcjonowałaby mnie zawsze. A tu – jak to u Pratchetta – jest dużo więcej. I jak zwykle u Pratchetta, tu są warstwy. Ta podstawowa, fabularna, która wciąga lub nie; i ta właściwa, podskórna. Zwykle patrzę na tę drugą, bo to ona zostaje mi w pamięci i powoduje (często bardzo gorzkie) refleksje. Stale podziwiam autora za tę bożą iskrę, która pozwoliła mu pisać w ten sposób.
Do rzeczy: Prawda jest o słowach i o tym, jak wielką mają moc. Lektura ponadczasowa, bo z pewnością inaczej czytelnicy odbierali ją, gdy powstała (2000 rok), a inaczej odczytują ją teraz, gdy – parafrazując Kinga – świat poszedł naprzód. Niekoniecznie w tę stronę, której byśmy chcieli.
Prawda mówi też o wolności słowa i niezależności prasy. O wpływach i zależnościach biznesowych, które na tę wolność i niezależność wpływają. O tym, jak słowami można wykreować lub zepsuć czyjś wizerunek.
A z wierzchu? Prawda mówi o Ankh-Morpork. O specyfice tego jedynego w swoim rodzaju miasta. (Po kilkuletniej znajomości z autorem, kiedy czytam o Ankh-Morpork, czuję się, jakbym po długiej podróży wracała do domu. Trochę dziwne, jeśli uwzględnię, co to za miasto.) I o ludzkich …onych charakterach. Tu, jak zwykle, wystarczą autorowi dwa celne zdania, żeby oddać sedno. Dzięki temu chce mi się do niego wracać i wracać.
Poczytajcie.
Znowu wybrałam sobie odpowiednią książkę w odpowiednim momencie. W dodatku bez świadomości, że to jest ta książka i ten moment.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toKsiążka o słowach usatysfakcjonowałaby mnie zawsze. A tu – jak to u Pratchetta – jest dużo więcej. I jak zwykle u Pratchetta, tu są warstwy. Ta podstawowa, fabularna, która wciąga lub nie; i ta właściwa, podskórna. Zwykle patrzę na tę drugą, bo to...