-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik242
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2018
2020
2017
Na początku chciałam wyrazić głębokie współczucie dla wszystkich ameb umysłowych, które wystawiły jedną gwiazdkę książce, której nawet nie czytały i wszystkim tym, którzy przyklaskują temu zjawisku.
Osobom tym polecam najpierw (i przede wszystkim) sięgnąć po dzieło Nabokova, wyjść ze swojej konserwy, otworzyć się na nowy temat, w głowie mając tabulę rasę i może wtedy nie trzeba byłoby zadawać durnych pytań w „recenzjach”, kiedy odpowiedzi na nie są zawarte w treści.
Ręce mi opadły, naprawdę.
Co do samej książki.
Nabokov serwuje nam świetną analizę psychologiczną dwójki postaci. Pokazuje krok po kroku upadek moralny Humberta, niezdrowo zafascynowanego (delikatnie mówiąc) dziewczynkami, które ledwo zaczęły mieć naście lat, ale także małej Dolores, wulgarnej i pyskatej. Wspaniale został pokazany wpływ środowiska, ludzi, a nawet niektórych przypadkowych sytuacji, które doprowadziły tę dwójkę do miejsca, w którym się znaleźli.
Dla jednych kontrowersyjna w treści, dla mnie po prostu straszliwie smutna.
Jeśli ktoś szuka w tej książce jakichś perwersyjnych opisów seksu z nieletnią to się srogo zawiedzie. To nie jest książka erotyczna i warto o tym pamiętać.
Język jest naprawdę przepiękny. Wysublimowany, finezyjny, z licznymi nawiązaniami do innych dzieł, stanowił, nawet bym powiedziała, pewnego rodzaju szaradę umysłową w trakcie czytania. Nie jest to książka łatwa w odbiorze, o nie. Nie ma możliwości szybkiego „prześlizgnięcia” oczami po treści, bo nic się z niej wtedy nie zrozumie. To wysiłek umysłowy, nad którym trzeba się pochylić. Nie każdemu się to spodoba.
Żeby nie było tak kolorowo, muszę dodać kilka „ale”.
Książka jest bardzo nierówna. Początek świetny, środek taki sobie i wraz ze zbliżaniem się do końca było już coraz gorzej. Niektóre fragmenty czytałam z zapartym tchem, przez inne brnęłam, nudząc się i drzemiąc.
Jak już wiele osób przede mną wspomniało, zdania w języku francuskim, które nie zostały przetłumaczone nawet w głupim przypisie to jest katastrofa. Wiele to ujęło treści, która i bez tego już jest trudna w odbiorze.
Czy polecam? No polecam i to bardzo, ale nie każdemu. Polecam osobom niebojącym się zderzenia z trudnym tematem pedofilii i obytym z artystycznym językiem na wysokim poziomie. Rozkoszującym się książkami psychologicznymi. Czytelnicy z negatywnym nastawieniem od samego początku ("A na co, po co, po kiego grzyba Nabokov to napisał?", "Tylko psychol napisałby książkę o pedofilu", brrr, koszmar) niech trzymają się od „Lolity” z daleka.
Ja na pewno sięgnę po nią ponownie za jakiś czas.
Na początku chciałam wyrazić głębokie współczucie dla wszystkich ameb umysłowych, które wystawiły jedną gwiazdkę książce, której nawet nie czytały i wszystkim tym, którzy przyklaskują temu zjawisku.
Osobom tym polecam najpierw (i przede wszystkim) sięgnąć po dzieło Nabokova, wyjść ze swojej konserwy, otworzyć się na nowy temat, w głowie mając tabulę rasę i może wtedy nie...
2020
2017
Co te książki Kinga w sobie mają, że je tak ubóstwiam (z paroma wyjątkami, które są po prostu w porządku). A no tak: mistrzowski sposób narracji, jedyny w swoim rodzaju, spotykany tylko u Króla, świetnie rozbudowanych bohaterów, no i genialną fabułę.
Wszystko to oczywiście można znaleźć w „Cmętarzu zwieżąt”.
Nie traktuję tej powieści stricte jako dreszczowca. King sprawnie połączył różne gatunki, przechodząc z lekkiej historyjki obyczajowej do wzruszającego, poruszającego dramatu, żeby dopiero finalnie zakończyć na horrorze.
Ale „Cmętarz...” wcale nie przeraża chociażby ogromnym, prastarym potworem będącym w stanie łamać całe drzewa, o nie. Ja raczej bałam się tego, co człowiek jest w stanie zrobić w obliczu straty najbliższej osoby. Do czego jest zdolny w bólu rozdzierającym duszę i załamaniu psychicznym. A najczęściej zdolny jest absolutnie do wszystkiego, gdyby tylko mogło to przywrócić życie zmarłemu. Przestają istnieć jakiekolwiek granice.
I myślę, że o tym tak naprawdę jest ta książka. Niezmiernie szanuję autora, za to, że podjął się trudnego tematu życia i śmierci, godzenia się z nią lub nie. A zrobił to w mistrzowski sposób, na przykładzie, który mną wstrząsnął do głębi, i jeszcze sprawnie wplótł w to wszystko historię o umarlakach, demonach i innych strachach.
Takie rzeczy to chyba tylko King potrafi.
Polecam!
Co te książki Kinga w sobie mają, że je tak ubóstwiam (z paroma wyjątkami, które są po prostu w porządku). A no tak: mistrzowski sposób narracji, jedyny w swoim rodzaju, spotykany tylko u Króla, świetnie rozbudowanych bohaterów, no i genialną fabułę.
Wszystko to oczywiście można znaleźć w „Cmętarzu zwieżąt”.
Nie traktuję tej powieści stricte jako dreszczowca. King...
2017
Co w tej książce jest, że pomimo tylu niedociągnięć, i tak stała się jedną z moich ulubionych.
To chyba ten klimat – przeniósł mnie on w trakcie czytania do magicznego cyrku, tak różniącego się od cyrków, które znałam do tej pory. Cyrk Nocy przypomina bardziej wesołe miasteczko z jakiejś niezwykłej baśni albo snu. Wszystko jest oczywiście zasługą wyobraźni autorki i świetnej narracji z barwnymi, malarskimi opisami, które sprawiły, że nie chciałam oderwać się od książki nawet na chwilę.
Po seriach fantastycznych, w których fabuła jest bogata w okrucieństwa i ocieka krwią, miło przenieść się w delikatne obłoczki niezwykłości, w stylu świata Harry’ego Pottera czy baśni Andersena.
Cyrk świetnie dopełniają nietuzinkowe postacie. Zwłaszcza bardzo polubiłam się z bliźniakami Murray i Bailey’em.
Każda postać jest na swój sposób oryginalna i dobrze przedstawiona. Nie są całkowicie biali lub czarni; do końca nie byłam pewna czy A.H. jest postacią pozytywną czy negatywną. To samo można powiedzieć o Hektorze. Niejasne były też zamiary tajemniczej Kiko.
Akcja płynie powoli, niespiesznie. Wątek miłosny, chwała bogu, nie wysuwa się na pierwszy plan, a raczej zostaje ładnie wpleciony w opowieść o cyrku. Muszę przyznać, że jak nie lubię romansideł i romansów, tak tutaj bardzo trzymałam kciuki za Celię i Marca. Ich historia bardzo chwyciła mnie za serce.
Z minusów trzeba wymienić niezbyt dobrze przedstawiony świat z czasów przełomu XIX i XX wieku. Ubiór i parę archaizmów sprawy nie załatwią; zabrakło opisów obyczajów, miejsc z tego okresu. Nie dało się niestety wyczuć atmosfery tej epoki.
Skoki w czasie trochę drażniły i przede wszystkim dezorientowały. Nie raz musiałam przewracać kartki w tył i sprawdzać daty na początku rozdziałów, żeby się nie pogubić w następstwie wydarzeń.
Sam pomysł na pojedynek dwóch iluzjonistów na arenie jaką jest cyrk uważam za trafiony, jednak już z wdrożeniem go w życie autorka chyba sobie trochę nie poradziła. Zabrakło jej pomysłu jak konkretnie miałoby to wszystko wyglądać. Fabuła ma kilka rys.
Zakończenie trochę mnie skonfundowało. Niby pięknie ładnie, ale jakoś nie czuję satysfakcji. Być może muszę się jeszcze z nim „dotrzeć”.
Mimo paru braków, polecam bardzo. Tej książki się nie czyta, a dosłownie widzi i czuje. Jest to uczta dla wyobraźni, która hipnotyzuje i wciąga w niezwykły świat magii.
Co w tej książce jest, że pomimo tylu niedociągnięć, i tak stała się jedną z moich ulubionych.
To chyba ten klimat – przeniósł mnie on w trakcie czytania do magicznego cyrku, tak różniącego się od cyrków, które znałam do tej pory. Cyrk Nocy przypomina bardziej wesołe miasteczko z jakiejś niezwykłej baśni albo snu. Wszystko jest oczywiście zasługą wyobraźni autorki i...
2017
2017
Ah, jak miło wrócić choć na chwilę w świat magii i czarodziejstwa wykreowany przez Rowling.
Książeczkę czyta się błyskawicznie, podobnie jak dwa kolejne dodatki do serii o Harrym Potterze. Ciekawe historyczne ciekawostki, sprawnie wplecione w fakty z dziejów mugoli, co sprawia, że jeszcze bardziej chce się wierzyć w magię. Rozdział ostatni, czyli alfabetyczny spis fantastycznych zwierząt, momentami trochę nużył, ale nie ma co narzekać, bo jest to naprawdę gratka dla każdego Potteromaniaka.
Mnie najbardziej zafascynowały opisy smoków (szkoda, że takie krótkie!) i... pufka. Mogłabym mieć takiego milusińskiego.
Czekam z niecierpliwością na nowe wydania każdego z dodatków od Media Rodziny, bo są piękne i pewnie kupię.
Pozycja obowiązkowa dla każdego Potterhead, w ramach nowinki ze świata Harry'ego, podobnie jak "Baśnie..." i "Quidditch...". Polecam!
Ah, jak miło wrócić choć na chwilę w świat magii i czarodziejstwa wykreowany przez Rowling.
Książeczkę czyta się błyskawicznie, podobnie jak dwa kolejne dodatki do serii o Harrym Potterze. Ciekawe historyczne ciekawostki, sprawnie wplecione w fakty z dziejów mugoli, co sprawia, że jeszcze bardziej chce się wierzyć w magię. Rozdział ostatni, czyli alfabetyczny spis...
2017
2017
2017
To jedna z tych książek, o których chce się zapomnieć tylko po to, żeby móc przeczytać je znowu po raz pierwszy.
Zachwycająca powieść o trwających prawie dwieście lat doświadczeniach hermetycznie zamkniętej, niemal odciętej od reszty świata, społeczności żyjącej na wybrzeżu Nowej Fundlandii.
To historia o tamtejszym surowym klimacie i dzikiej przyrodzie. O miejscowych legendach i wierzeniach powoli wypieranych przez dominujące religie. O latach dostatku i biedy następujących po sobie nieubłaganie. O piekielnie trudnych czasach, gdy nie było wiadomo czy wypływający na połów syn, mąż, ojciec czy brat wróci za parę miesięcy żywy czy w trumnie, ani ile osób zmarłych z głodu trzeba będzie pochować, kiedy mrozy srogiej zimy odpuszczą wreszcie.
To opowieść o skomplikowanych relacjach międzyludzkich. O rodowych waśniach i przyjaźniach. O ludziach kierujących się pierwotnymi instynktami, uczuciami, tym co jest tu i teraz, bo po co cokolwiek planować, skoro nigdy nie jest się pewnym czy jutro nie pochowa się żony albo dziecka zmarłego na gruźlicę.
Ten cały nieprzyjemny, a jednocześnie magiczny mały światek opisuje przepiękna narracja. Jeszcze nie tak dawno temu pisałam opinię na temat „Poszukiwanej” Koontza, gdzie przebrnięcie przez ogrom narracji było dla mnie męką pańską, mimo że to trochę inna liga. W „Dostatku” chłonęłam każde słowo jak gąbka, delektowałam się każdym z nich i żałowałam, że książka nie liczy choćby i tysiąca stron.
Gwiazdkę subiektywnie zabieram za drugą część, w której zaczęły się już pojawiać wątki związane z polityką i o rodzącym się w bólach postępie przybyłym z „obcego” świata. Samolubnie powiem, że najchętniej zakończyłabym historię, kiedy społeczność nie została jeszcze dotknięta przez te zmiany.
Również w odjętej gwiazdce zmieściłam niepojęty dla mnie sposób zapisu dialogów. Wypowiedzi nie zaczynają się od nowego akapitu, zamiast pauz dialogowych występują przecinki, dzięki czemu dochodzi do kuriozalnej sytuacji, w której po przecinku następuje wyraz pisany dużą literą.
Dla niewtajemniczonych wygląda to tak:
„– Mój pradziad przyszedł, żeby się z tobą zobaczyć, krzyknął teraz chłopak. Potrwało to chwilę, zanim Wdowa po Devinie domyśliła się, o kim mowa. – Stary Sellers? spytała, a on przytaknął. – Mój pradziad, powtórzył, chce się z tobą widzieć”.
Wygląda to koszmarnie, a czyta się jeszcze gorzej. Nie mam pojęcia czy to wydawnictwo sobie nie poradziło z tekstem, czy może jest to jakaś nowoczesna forma pisania wymyślona przez autora, ale bardzo ujęło to książce, bo zamiast maksymalnie skupić się na treści, zgrzytałam zębami, myśląc czy rozszarpać Crummey’a czy tego, kto składał tekst.
Mimo technicznej wpadki, w treści absolutnie się zakochałam i jestem pewna, że jeszcze wrócę do tej książki.
To jedna z tych książek, o których chce się zapomnieć tylko po to, żeby móc przeczytać je znowu po raz pierwszy.
Zachwycająca powieść o trwających prawie dwieście lat doświadczeniach hermetycznie zamkniętej, niemal odciętej od reszty świata, społeczności żyjącej na wybrzeżu Nowej Fundlandii.
To historia o tamtejszym surowym klimacie i dzikiej przyrodzie. O miejscowych...
2014
2014
2014
2014
2014
2014
Chyba w 2014 roku przeciągnął mi się sen zimowy, bo kompletnie nie przypominam sobie, żebym spotkała się z zakrojoną na szeroką skalę promocją tej książki, o której tu niektórzy piszą. Widocznie musiałam przespać cały ten szum, ale może to i lepiej? A „Troje” kupiłam sobie całkiem niedawno w outlecie za jakieś grosze, mając przynajmniej w głowie czystą kartę.
Okazało się, że jest to przyzwoita książka. Nie powiem, żeby wciągnęła mnie od pierwszych stron, rozkręcała się dość powoli, ale ło! Jak już się rozkręciła, to nie chciała puścić. Na szczęście nie odłożyłam jej na półkę, dzięki czemu przekonałam się, że było warto ją przeczytać!
Najważniejszą kwestią jest jej klimat – niepokojący i mroczny. Autorka sprawnie budowała napięcie przez całą powieść. Chyba aż za, skoro niektórzy sprawdzali w internecie czy aby na pewno opisane zdarzenia są fikcją. Przyznam, że trochę mnie to rozśmieszyło; jak dla mnie już od pierwszej strony, gdzie występuje klasyczna narracja trzecioosobowa, można spokojnie wyczuć, że tak. No ale fakt, że niektórzy się wkręcili, świadczy tylko o świetnych umiejętnościach pisarskich pani Lotz.
Książka trafiła w moje klimaty – teorie spiskowe, kosmici, fanatyzm religijny, zjawiska paranormalne, świat pogrążający się w chaosie, zmierzający niemal do apokalipsy. Dzieje się dużo, atmosfera jest gęsta, a bohaterowie liczni i rozproszeni po całym świecie. Jednak nie przeszkadza to absolutnie w zrozumieniu fabuły. Również forma książki przypadła mi do gustu. Wiem, że niektórzy kręcą nosem, ale jak dla mnie pomysł jest świetny! Z zaciekawieniem odwracałam kartki, żeby zerknąć jaką tym razem formę przybierze kolejny rozdział.
Jeśli mam coś powiedzieć o zakończeniu, to uważam, że jest skopane po całości. Myślałam, że wystrzelę się w kosmos po przeczytaniu ostatnich stron. Taka świetna, trzymająca w napięciu historia, a na końcu nic tak naprawdę się nie wyjaśniło. Parę mniejszych wątków nie zostało dociągniętych do końca. Jakieś filozoficzne bzdety w końcowej rozmowie niestety mnie nie usatysfakcjonowały.
Aha, no i warto wspomnieć o oprawie książki. Czarne brzegi kartek, czarna okładka z trzema czerwonymi paskami, w których po przypatrzeniu się można dojrzeć wizerunki ocalałych dzieci i blurb w formie pojedynczych haseł. Wow! Naprawdę początkowo robiła wrażenie i może nadal by je robiła, gdyby kartki nie były wykonane z ceraty. Z tak kruchą książką to nie miałam jeszcze nigdy do czynienia. Byle dotknięcie papieru w roztargnieniu groziło jego rozerwaniem albo zagięciem. O wzięciu gdziekolwiek książki nie było nawet mowy. Ktoś z wydawnictwa Akurat powinien mieć teraz czerwone wykwity wstydu na policzkach.
Pomijając plusy ujemne, książka jest naprawdę bardzo w porządku i warto się z nią zapoznać bliżej!
Chyba w 2014 roku przeciągnął mi się sen zimowy, bo kompletnie nie przypominam sobie, żebym spotkała się z zakrojoną na szeroką skalę promocją tej książki, o której tu niektórzy piszą. Widocznie musiałam przespać cały ten szum, ale może to i lepiej? A „Troje” kupiłam sobie całkiem niedawno w outlecie za jakieś grosze, mając przynajmniej w głowie czystą kartę.
więcej Pokaż mimo toOkazało się,...