-
ArtykułyPan Tu Nie Stał i książkowa kolekcja dla czytelników i czytelniczek [KONKURS]LubimyCzytać14
-
ArtykułyWojciech Chmielarz, Marta Kisiel, Sylvia Plath i Paulo Coelho, czyli nowości tego tygodniaLubimyCzytać3
-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik20
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński6
Biblioteczka
2022-01-23
2021-12-23
2021-12-19
2021-11-14
2021-11-01
Na plantacji kawy u stóp gór Ngong życie płynie własnym tempem, to właśnie tam młoda kobieta odnalazła swoje miejsce w świecie i już nigdzie nie będzie czuła się tak bardzo w domu, jak w samym sercu Afryki. Narratorką tej opowieści jest kobieta silna, buntownicza, podążająca własnymi ścieżkami, ale również empatyczna. Prowadzi ona czytelnika przez dziką krainę, która wydaje się niczym wyjęta z bajki. W tej krainie ludzie żyją zgodnie z rytmem przyrody, szanują otaczającą ich faunę i florę, posiadają własne wyjątkowe zwyczaje. Narratorka otwiera przed czytelnikiem bramę do tej niezwykłej, lecz dzikiej krainy a przy tym szanuje odmienność ludów zamieszkujących Czarny Ląd.
Niestety, ale da się tu wyczuć mentalność kolonialną. Autorka co prawda opisuje własną szlachetność oraz dobrą wolę, ale wciąż korzysta z przywilejów zarezerwowanych dla białego kolonizatora i należy pamiętać, że "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia". Aby móc zachwycać się ową książką należy na chwilę zapomnieć o negatywnym wpływie kolonializmu.
Styl pisania Blixen jest naprawdę dobry. Barwne opisy przyrody zachwycają swoją poetyckością. Dzięki pięknym cytatom, niezwykłemu językowi i talentowi autorki do zaglądania wprost w ludzką duszę nie nudziłam się przy czytaniu.
Na plantacji kawy u stóp gór Ngong życie płynie własnym tempem, to właśnie tam młoda kobieta odnalazła swoje miejsce w świecie i już nigdzie nie będzie czuła się tak bardzo w domu, jak w samym sercu Afryki. Narratorką tej opowieści jest kobieta silna, buntownicza, podążająca własnymi ścieżkami, ale również empatyczna. Prowadzi ona czytelnika przez dziką krainę, która wydaje...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-05-12
"Każdy nosi w sobie dżumę, nikt bowiem nie jest od niej wolny."
Jednym z ważniejszych pytań, które należy sobie zadać po przeczytaniu Camusa to, czym właściwie jest opisana dżuma. Czy naprawdę chodzi wyłącznie o chorobę? Czy autor chciał przekazać coś więcej? "Dżuma" w moim odbiorze jest przede wszystkim o złu, które w sobie nosimy, tym co w nas najgorsze oraz najbardziej śmiercionośne. Jednak ukazując w pełnej okazałości ludzkie wady, Camus uświadamia nas, iż nie jest z nami tak źle, jak mogłoby się wydawać. Idealnie odzwierciedlają to słowa narratora, z którym utożsamia się sam autor: "w ludziach więcej rzeczy zasługuje na podziw niż na pogardę". Ludzie z Oranu zarażają się nawzajem, tęsknią, cierpią, boją się, popadają w obłęd, przestają wierzyć, że uda im się kiedykolwiek wyjść za bramy miasta, tracą bliskich, których obrazy powoli zamazuje się w ich wspomnieniach. Pomimo nieludzkiej sytuacji, na jaką zostali skazani, starają się robić to, co robić należy, aby bez wyrzutów sumienia nazywać się człowiekiem. W "dżumie" widzimy, jak mieszkańcy łączą się, aby uratować, choć garstkę osób. Poświęcając własne szczęście, życie całkowicie oddają się sprawie, a przecież mogliby zobojętnieć w obliczu tak nieuchronnego końca.
Powieść w całości można odnieść do jednej z sytuacji w niej opisanych. Mianowicie chodzi mi o cierpienia dziecka. Synek Othona był w tak tragicznym stanie, że Rieux postanowił przetestować na nim działanie szczepionki. W efekcie tego działania dziecko męczyło się o wiele dłużej, a mimo to nie udało mu się wyzdrowieć. Jednak pomogło innym zakażonym. Cierpienie jednego przyczyniło się do szczęścia wielu.
Symbolika, którą przedstawiłam, najbardziej do mnie trafiła, ale zaskoczył mnie ogrom znaczeń mogących kryć się pod słowem dżuma w kontekście powieści. Uważam, że to jej ogromny plus. Każdy będzie w stanie zinterpretować te samą książkę na inny sposób.
Bardzo istotnym elementem "dżumy" jest również bunt. Bunt przeciwko bezcelowości istnienia oraz śmierci. Doktor leczy chorych, ale wie, iż jego działania są jedynie tymczasowe. Przecież w końcu nawet wyzdrowieńcy muszą umrzeć. Jednak ludzie nadal pragną żyć. Głównym wrogiem ludzi nie była dżuma, ale nieuchronna śmierć, na którą w ostatecznym rozrachunku nie mieli wpływu. Mimo świadomości tego faktu ludzie buntowali się dla samej zasady buntu.
Jeśli ktokolwiek zapytałby mnie, o czym jest "dżuma" powiedziałabym, że o życiu. O wszystkich aspektach życia na tle śmierci momentami przysłaniającej całą resztę.
Naprawdę cieszę się, że sięgnęłam po "dżumę" akurat w tym czasie, czyli czasie pandemii. Niesamowity jest fakt, iż zachowania ludzi opisanych przez Camusa w latach czterdziestych praktycznie niczym nie różnią się od tych aktualnie oberwanych. Wszystko ma swoje odzwierciedlenie w dzisiejszych czasach. Bunty, niedowierzanie, panika, walka, śmierć, bieda wszystko wydaje się dziwnie znajome. Przypuszczam, że "dżuma" zrobiłaby na mnie mniejsze wrażenie, jeśli czytałabym ją przed epidemią.
To lektura raczej nie łatwa w odbiorze. Tematyka nie jest lekka a sposób, w jaki książka została napisana, nie ułatwia czytania, właściwie komplikuje sprawę jeszcze bardziej. Opisy ciągnące się na kilka stron bywają męczące. Całość to jedna wielka alegoria zmuszająca do refleksji oraz szukania drugiego dna. "Dżuma" to niewątpliwie jedna z trudniejszych pozycji, z jaką się do tej pory spotkałam, ale uważam, że jest warta polecenia.
Podsumowując, pragnę dodać tylko jedno: "kapelusze z głów, panowie".
"Każdy nosi w sobie dżumę, nikt bowiem nie jest od niej wolny."
Jednym z ważniejszych pytań, które należy sobie zadać po przeczytaniu Camusa to, czym właściwie jest opisana dżuma. Czy naprawdę chodzi wyłącznie o chorobę? Czy autor chciał przekazać coś więcej? "Dżuma" w moim odbiorze jest przede wszystkim o złu, które w sobie nosimy, tym co w nas najgorsze oraz najbardziej...
2020-05-17
"Boże, daj mi pogodę ducha, abym pogodził się z tym, czego zmienić nie mogę, odwagę, abym zmieniał to, co zmienić mogę, i mądrość, abym zawsze potrafił odróżnić jedno od drugiego."
"Rzeźnia number pięć, czyli krucjata dziecięca, czyli obowiązkowy taniec że śmiercią" przedstawia czytelnikowi obraz wojny, który znacznie różni się od tego ukazywanego w mediach. Vonnegut w swojej powieści nie opisał męstwa i szlachetności dojrzałych żołnierzy, jak to bywa w większości książek oraz filmów. Zamiast idyllicznego obrazu dostajemy brutalną rzeczywistość. Młodych ludzi, którzy nawet nie zaczęli jeszcze żyć, a już muszą umierać za wydumane idee. Większość postaci jest chora, wywołuje równocześnie śmiech oraz litość. W dodatku stanowiom bezwolne igraszki w rękach jakiś potężnych sił. "Przecież jednym z najważniejszych efektów wojny jest właśnie to, że pozbawia ludzi osobowości."
Nikt tu nie umiera w chwale i glorii. Śmierć pozbawiona jest patosu, a zamiast niego zawiera faktologie i naturalizm.
"Rzeźnia number pięć" wciąga w świat osoby próbującej poradzić sobie z traumą. W znakomity sposób ukazuje to, co siedzi z tyłu głowy i już najpewniej nigdy nie wyjdzie. Zaskakuje fantastycznie skonstruowanym światem, w którym wszystko kojarzy się z wojną.
Według mnie wątek fantastyczny ma dwa najważniejsze zadania. Pierwszym z nich jest właśnie ucieczka od wspomnień oraz tragicznych wydarzeń. Natomiast drugi (moim zdaniem znacznie ciekawszy) to podkreślenie absurdu prowadzenia wojen. Ludzie są zdolni do bombardowania miasta pełnego niewinnych osób, morderstw oraz połykania zakłamanej propagandy. Przecież jeśli można tworzyć konflikty, które prowadzą jedynie do cierpienia, równie dobrze można być porwanym przez kosmitów i przetrzymywanym w zoo z aktorką filmów pornograficzny.
Autor użył wszelkich możliwych sposobów, aby pokazać czytelnikom okropieństwo i bezsens wojen. Mnie osobiście książka wprowadziła w lekkiego doła pomimo tego, że zawierała wiele niesamowitego humoru. Płakałam, jednocześnie się uśmiechając (takie sytuacje to jedynie u Vonneguta).
Billy w swoich srebrnych pantoflach oraz zdecydowanie za małym płaszczu to postać, której szybko się nie zapomina. Zresztą dokładnie tak jak Kilgore Trout. Moim zdaniem Kurt stworzył niespotykanie realistyczne postacie i naprawdę bardzo go za to cenie. "Było mu wstyd, czuł się słaby i niewdzięczny, ponieważ matka zadała sobie tyle trudu, żeby mu dać życie i utrzymać go przy życiu, a jemu wcale się to życie nie podobało."
"Rzeźnia number pięć" to jedna z tych nielicznych książek, po której przeczytaniu nikt nie pozostanie obojętny. Vonnegut mistrzowsko łączy groteskę z brutalną rzeczywistością, która po prostu "zdarza się" w przeciwieństwie do niepowtarzalnego talentu autora.
Polecam wszystkim, którzy cenią prozę niebanalną, mądrą, głęboką, aczkolwiek niepozbawioną poczucia humoru.
"Po masakrze powinna zapanować wielka cisza i rzeczywiście jest cisza, którą naruszają tylko ptaki. A co mówią ptaki? To, co można powiedzieć na temat masakry: „It – it?"
"Boże, daj mi pogodę ducha, abym pogodził się z tym, czego zmienić nie mogę, odwagę, abym zmieniał to, co zmienić mogę, i mądrość, abym zawsze potrafił odróżnić jedno od drugiego."
"Rzeźnia number pięć, czyli krucjata dziecięca, czyli obowiązkowy taniec że śmiercią" przedstawia czytelnikowi obraz wojny, który znacznie różni się od tego ukazywanego w mediach. Vonnegut w...
2020-06-02
"Lecz pod grubą warstwą straszliwego żalu, choroby, strachu i wyczerpania nadal bije me serce, nadal obracam się wraz z ziemią, wiedząc, że tyle na niej piękna, tyle osób ukochanych, tyle do zobaczenia i przeczytania."
"Szklany klosz" niezmiernie mną wstrząsnął. Czuję jakby ukryta głęboko we mnie cząstka, której za wszelką cenę staram się chronić przed światem zewnętrznym, nagle została wyciągnięta i wyeksponowana. W tej chwili moje myśli to papka. Moje uczucia to chaos. A ja popadam w obłęd.
"Dla człowieka siedzącego pod szklanym kloszem, znieczulonego na wszystko, zatrzymanego w rozwoju jak embrion w spirytusie, całe życie jest jednym wielkim, złym snem."
"Szklany klosz" cenie szczególnie za szczerość oraz wrażliwość. W książce nie wybuchają fajerwerki oznajmiające, że zadziało się coś istotnego dla fabuły, ponieważ każdy szczegół jest ważny. Początkowe zdołowanie i brak chęci powoli prowadzi główną bohaterkę ku chorobie psychicznej. Nie ma nagłego przeskoku od wewnętrznego spokoju do nieobliczalnego obłędu. Dosadnie pokazuje to, że granicą pomiędzy tak zwaną normalnością a szaleństwem jest naprawdę cienka (o ile w ogóle istnieje). Z każdą kolejną stroną samopoczucie Esther się pogarsza. W końcu dochodzi do tego, że postanawia odebrać sobie życie. Nie jest już zdolna do codziennych czynności.
"Było mi obojętnie i bardzo pusto - tak musi być w oku cyklonu. Absolutna cisza w samym środku szalejącego żywiołu."
Nie sposób w pełni zrozumieć, powieść bez zapoznania się z choćby krótkim życiorysem autorki, ponieważ zawarła ona w swojej książce wiele autobiograficznych wątków. Plath przy opisywaniu uczuć i tworzeniu fabuły kierowała się własnymi doświadczeniem. Nakreślając ludzką egzystencję jako ciągłą walkę z wykluczającymi się pragnieniami, sprawiła wrażenie intymności.
Znając losy Sylvii, jej przekaz dociera do nas ze zdwojoną siłą.
"Jeżeli nerwica ma polegać na tym, że człowiek pragnie dwóch, zupełnie sprzecznych ze sobą rzeczy naraz, to, owszem, w takim razie jestem wariatką! Wiem, że przez całe życie będę się miotała pomiędzy różnymi, wykluczającymi się nawzajem pragnieniami!"
Według mnie w powieści ogromne znaczenie ma Joan. Plath jednoznacznie daje czytelnikowi do zrozumienia, iż losy Joan i Esther są w pewnie sposób, że sobą związane a ich drogi wielokrotnie splatają się na różnych etapach życia. Istnieje jednak znaczący moment, w którym życia obu kobiet nabierają całkowicie odmienny bieg. Dziewczyny symbolizują dwa odmienne zakończenia walki z chorobą psychiczną. Joan przegrywa bitwę swego życia. Natomiast Esther udaje się wygrać (przynajmniej tymczasowo). Moim zdaniem Plath wiążąc autobiograficzne wątki z postacią, która zwyciężyła, ukazała swoje nadzieje. Mimo gorszych chwil, które doprowadzały ja do prób samobójczych, chciała wierzyć, że wszystko się ułoży, a ona sama skończy jak Esther (choć to tylko moje interpretacje i mogłam posunąć się w nich za daleko).
"Szklany klosz" jest książką smutną, sentymentalną, bolesną i prawdziwą. Jest świadectwem osoby, która pragnęła żyć, ale jej życie zostało do tego stopnia pochłonięte przez chorobę, że całkowicie zmieniło jego bieg. Powieść Plath nie spodoba się każdemu, ponieważ ukazuje inną perspektywę, niż książki o podobnej tematyce. Jednak mi dzięki temu podoba się jeszcze bardziej. Poza tym jakoś wyczuwam w nich emocjonalność autorki.
"Gdziekolwiek bym się znalazła-na pokładzie statku czy przy stoliku paryskiej kawiarni - to i tak w gruncie rzeczy tkwiłabym tylko pod szklanym kloszem własnej udręki, pławiąc się we własnym skisłym sosie."
Sylvia Plath stworzyła dzieło ponadczasowe. Książka napisana dziesiątki lat temu ani trochę nie straciła na wartości. Wątki, w których wybrzmiewa sprzeciw wobec narzuconym regułom życia, wydają się wręcz zainspirowane dzisiejszym stanem rzeczy odnośnie do kobiet i ich pozycji, na które składają się: małżeństwo, dzieci, oczekiwanie świata.
Wielkim plusem powieści jest język. Krótkie, lecz dosadnie wyrafinowane zdania. Poetyckie metafory. Trafne spostrzeżenia na temat otaczającego świata. Opisy niestroniące od ukazania rzeczywistości w drastyczny sposób. Od pierwszego rozdziału nabiera się przekonania, iż książkę pisała osoba niesamowicie uzdolniona literacko.
To historia bardzo mocno skupiona na jednostce i jej rozterkach, walce, jaką nieustannie toczy ze sobą i otaczającym ją światem. Mimo tego próżno tu szukać niezarysowanych bohaterów.
Każda postać ma swój unikalny charakter. Mnie osobiście momentami irytowało zachowanie głównej bohaterki, ale nie wpłynęło to negatywnie na postrzeganie całej lektury.
"Szklany klosz" czyta się z zapartym tchem i rozedrganą nadzieją. Czytelnik ma wrażenie pogrążania się w wir odczuć i emocji razem z bohaterką. W dodatku ma swój niepowtarzalny klimat, co ogromnie cenie.
Dla mnie pozycja z najwyższej półki. Napisana świetnym językiem, wciągająca, dająca do myślenia. Jedną z ciekawszych książek, jakie kiedykolwiek czytałam. Z pewnością wrócę do niej jeszcze nie raz.
Zgadzam się z opiniami, że gdyby nie biografia autorki "Szklany klosz" nie stałby się powieścią tak znaną. Zachęcam każdego, aby zapoznać się z ową lekturą, ale również ostrzegam, iż wiele osób może jej nie zrozumieć.
Mimo lekkiej formy temat jest naprawdę ciężki i potrafi wpędzić w doła, ale jednocześnie może pokazać światełko w tunelu.
"Nie byłam pewna. Wcale nie byłam pewna. Skąd mogłam wiedzieć, czy kiedyś w przyszłości, w Europie czy gdziekolwiek - szklany klosz znowu na mnie nie spadnie, nie nakryje mnie, odkształcając moje widzenie świata."
"Lecz pod grubą warstwą straszliwego żalu, choroby, strachu i wyczerpania nadal bije me serce, nadal obracam się wraz z ziemią, wiedząc, że tyle na niej piękna, tyle osób ukochanych, tyle do zobaczenia i przeczytania."
"Szklany klosz" niezmiernie mną wstrząsnął. Czuję jakby ukryta głęboko we mnie cząstka, której za wszelką cenę staram się chronić przed światem...
2020-06-10
"Gdyż nie ma ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę, a przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęcia innego człowieka."
Brakuje mi słów, aby opisać "Ferdydurke". Wszystko, co chciałabym napisać, wydaje się okropnie nieadekwatne do moich odczuć. Jednak pomimo mej niemożności, postaram się choć trochę utrwalić, to co wyciągnęłam z tej lektury.
Gombrowicz mnie oczarował. Udało mu się to między innymi dzięki niepowtarzalnemu stylowi oraz formie, za pomocą której przedstawił całą historię. Długie zdania, metafory na kilka stron, oryginalna narracja, słowa, których znaczenia należy się domyślać, to wszystko tworzy niepowtarzalny klimat.
Pewne jest, iż owej książki nie można tłumaczyć dosłownie. Spektakl groteski, który zagwarantował czytelnikom autor, rządzi się własnymi prawami. Początkowy chaos zamienia się w powieść pełną przemyślanych szczegółów. Gdy zaczęłam czytać, trudno mi było przestać. Zapomniałam całkowicie o tym, co niezwiązane z lekturą, a powrót do rzeczywistości sprawił, iż świat wydał mi się strasznie szary.
"Ferdydurke" z pewnością jest pozycją wyjątkową. Nie jest to książka, którą spotka się na co dzień. Gombrowicz niezwykle umiejętnie bawi się stylami. Zrywa z powszechną formą literacką. Podąża własną awangardową drogą. "Lecz on siedział, a siedząc siedział i siedział jakoś tak siedząc, tak się zasiedział w siedzeniu swoim, tak był absolutny w tym siedzeniu, że siedzenie, będąc skończenie głupim, było jednak zarazem przemożne."
Moim zdaniem "Ferdydurke" nie powinno znajdować się w kanonie lektor obowiązkowych. Gombrowicz zdecydowanie nie jest dla każdego, a zmuszając nastolatków do czytania go, jedynie krzywdzi się tak wybitne dzieło. Już pomijając fakt, iż ostentacyjnie wyśmiewa ono takie działanie i ogólnie cały system szkolnictwa.
Podsumowując, według mnie "Ferdydurke" jest dziełem niezapomnianym. Należy jednak podejść do niego z otwartą głową i bez żadnych nakazów. Z pewnością wrócę jeszcze do tej książki, ponieważ jestem przekonana, że nawet czytając ją po raz dziesiąty znajdę tu coś nowego.
"Koniec i bomba, a kto czytał ten trąba!"
"Gdyż nie ma ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę, a przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęcia innego człowieka."
Brakuje mi słów, aby opisać "Ferdydurke". Wszystko, co chciałabym napisać, wydaje się okropnie nieadekwatne do moich odczuć. Jednak pomimo mej niemożności, postaram się choć trochę utrwalić, to co wyciągnęłam z tej lektury.
Gombrowicz...
2020-07-04
"Jeśli chcesz wiedzieć, jaka będzie przyszłość, wyobraź sobie but depczący ludzką twarz, wiecznie!"
"Rok 1984" to jedna z tych książek, których nawet po upływie lat nie można zapomnieć i które nie mają daty ważności, ponieważ dopóki istnieją ludzie, będą istnieć ideologię, a władza już na zawsze pozostanie celem samym w sobie.
Styl pisania Orwella jest niezwykle dopracowany. "Roku 1984" nie czytałam, lecz płynęłam przez niego i nie potrafiłam się zatrzymać. Książka jest pełna drastycznych scen wywołujących dreszcze na całym ciele. Po tym, jak obrazy raz pojawiły się w mojej głowie, nie jestem w stanie ich zapomnieć. Lekturę skończyłam przybita i zdruzgotana.
Antyutopia opisana przez Orwella pokazuje, jak społeczeństwo dało wmówić sobie, iż żyje we wręcz idyllicznych czasach. Dzięki wszechobecnej propagandzie ludzie dali się zniewolić i zmanipulować. Od chwili zapoznania się z tą pozycją uważam Georga Orwella za jasnowidza. Ukazana przez niego wizja świata nie tyle jest możliwa w przyszłości, ile dzieje się na naszych oczach a jej realność przeraża. Bo czyż sami nie godzimy się na to, aby "Wielki Brat" nas obserwował? Multum zdjęć oraz danych swoich i bliskich, które większość ludzi udostępnia, nawet bez chwili dygresji, a które może zobaczyć każdy i zrobić z nimi co tylko sobie zechce. Do tego dochodzi jeszcze wszelkiego rodzaju propaganda, o którą naprawdę nie trudno w czasach gdy jesteśmy atakowani z każdej strony nowymi wiadomościami. Mimo wszystko należy pamiętać, że system wygrywa z nami tylko wtedy, jeśli uda mu się zdobyć ludzki umysł i przekonać, że najniegodziwsze zachowania są konieczne i sprawiedliwe oraz gdy pozbawi wartości uczucia i zniszczy więzi.
"Nic nie było twoje oprócz tych kilku centymetrów sześciennych zamkniętych pod czaszką."
Jestem pod ogromnym podziwem umiejętności tworzenia świata przez autora. "Rok 1984" ma niezwykle dobrze opisane relacje bohaterów, którzy są zmuszeni żyć w tak okrutnym systemie. Dodatkowo cały słownik nowomowy ukazujący sposób ukierunkowania myślenia ludzi dodaje przerażającej realności.
"Czy nie rozumiesz, że nadrzędnym celem nowomowy jest zawężenie zakresu myślenia? W końcu doprowadzimy do tego, że myślozbrodnia stanie się fizycznie niemożliwa, gdyż zabraknie słów, żeby ją popełnić. (...) Z roku na rok będzie coraz mniej słów i coraz węższy zakres świadomości."
Według mnie "rok 1984" jest obowiązkową lekturą dla każdego. Pokazuję wiele zagrywek stosowanych przez współczesne media i korporacje w celu manipulowania i robienia z ludzi marionetek wyszukanych, lecz nieistniejących idei. Przedstawia sposób działania totalitaryzmu. Pozostaje w pamięci. Przede wszystkim jest lekturą uświadamiającą, a jej możliwości w interpretacji są niezliczone.
"W grze, jaką prowadzimy, nie możemy odnieść zwycięstwa. Ale niektóre przegrane są mimo wszystko lepsze od innych."
"Jeśli chcesz wiedzieć, jaka będzie przyszłość, wyobraź sobie but depczący ludzką twarz, wiecznie!"
"Rok 1984" to jedna z tych książek, których nawet po upływie lat nie można zapomnieć i które nie mają daty ważności, ponieważ dopóki istnieją ludzie, będą istnieć ideologię, a władza już na zawsze pozostanie celem samym w sobie.
Styl pisania Orwella jest niezwykle...
2020-07-22
"Mistrz i Małgorzata" na moment obecny to dla mnie jedna wielka niewiadoma. Nie jestem pewna czy w ogóle podobało mi się to, co przeczytałam. Książka ma ciekawy humor. Jest wciągająca. Posiada interesujące metafory a odkrywanie coraz to nowszych znaczeń i dokopywanie się do drugiego, trzeciego, ósmego dna to fascynująca rozrywka. Niepodważalnym atutem jest styl pisania Bułhakowa. Właśnie dzięki niemu książkę czyta się tak przyjemnie.
Tym, co w głównej mierze mnie nie przekonało byli bohaterowie. Ich mnogość przerażała a długie rosyjskie nazwiska nie zawsze łatwo zapamiętać. W dodatku mało kto wyróżniał się spośród reszty postaci. Tytułowa bohaterka ma fascynującą historię, lecz mimo tego jej najważniejszą cechą jest miłość do Mistrza.
Nie zamierzam jakoś specjalnie rozwodzić się nad tą lekturą. Uważam, iż należy ona do książek, które trzeba przeczytać przynajmniej dwa razy, aby połapać się we wszystkich wątkach. Z tego powodu do "Mistrza i Małgorzaty" za jakiś czas na pewno jeszcze wrócę, a wtedy postaram się dogłębniej przeanalizować ów klasyk i wyciągnąć z niego o wiele więcej.
"Mistrz i Małgorzata" na moment obecny to dla mnie jedna wielka niewiadoma. Nie jestem pewna czy w ogóle podobało mi się to, co przeczytałam. Książka ma ciekawy humor. Jest wciągająca. Posiada interesujące metafory a odkrywanie coraz to nowszych znaczeń i dokopywanie się do drugiego, trzeciego, ósmego dna to fascynująca rozrywka. Niepodważalnym atutem jest styl pisania...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-07-31
"Proces" pokochałam już od pierwszego zdania, ale aż do ostatniego nie wiedziałam, o czym tak naprawdę czytam. Kafka napisał arcydzieło, które każdy zinterpretuje inaczej. Ja nie potrafię zdecydować się na jedno jedyne znaczenie, więc podam kilka najbardziej do mnie przemawiających.
1) Józef K. to bohater bez żadnych cech szczególnych. Każdy może się z nim utożsamić. Jego osobowość jest tak samo uniwersalna, jak nazwisko. Jedynym co go wyróżnia, jest sytuacja, w jakiej został postawiony. Bez wcześniejszego powiadomienia został aresztowany. Nie wie, za co i najpewniej nigdy ma się nie dowiedzieć. Niczego niepewny. Został zastraszony przez nieznane siły. Jego życie stało się zależne od ludzi, których nigdy nawet nie widział. Zdominowany przez instytucje tak samo, jak większość ludzi.
2) Kafka, posługując się absurdem, pokazał, że człowiek jest oskarżonym i oskarżycielem przez całe życie czasami nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Jednak wyrok ostateczny przychodzi zawsze znienacka i jest związany z czymś zupełnie innym, niż mogłoby się wydawać. U czytelnika rosnąca świadomość, że i jego może to spotkać.
3) "Proces" jest opisem samego życia. Nikt nie zapytał się o twoje zdanie, zanim wdrążono cię w proces życia. Nie masz wyboru. Nie znasz odpowiedzi na żadne pytania. Szukasz pomocy. Walczysz o resztki nadziei. Buntujesz się. Obojętniejesz. Szalejesz. Obrażasz siebie. Uniżasz innych. Mimo wszystko na koniec i tak musisz umrzeć. W nieokreślonym miejscu o nieokreślonym czasie otrzymujesz cios prosto w serce. Po tak wielu upokorzeniach w końcu umierasz "jak pies" wierząc, że chociaż twój wstyd przeżyje.
4) Samotność. Główny bohater ma liczne romanse. Jednak jego relacje z kobietami są płytkie i pozbawione emocji.
"- Nie chcę i nie potrzebuję też żadnej innej podzięki, jak tylko, byś mnie kochał.
- Ciebie kochać? - pomyślał K. w pierwszej chwili, dopiero potem wpadło mu do głowy: - No tak, kocham ją."
Szuka pomocy u malarza, prawnika, kapelana więziennego, innych oskarżonych, ale i tak pozostaje zagubiony i niezrozumiały. Józef doświadcza samotności w tłumie ludzi. Zdaje sobie sprawę, iż jest zdany tylko na siebie i nikt inny nie może mu pomóc. W poczuciu pustki znajduje się aż do chwili śmierci, ponieważ właśnie wtedy zauważa w oknie człowieka. Może to symbolizować resztki wiary w społeczeństwo, które mimo wszystkich napotkanych okropieństw go nie opuściły.
Podsumowując, uważam, że tak samo, jak nie było jedynej słusznej interpretacji opowieści księdza, tak samo nie ma jej w "procesie". Jednak nie daje mi spokoju myśl, iż Kafka nie dokończył swojej powieści. Możliwe, że brakuje najważniejszych fragmentów, które całkowicie zmieniłyby mój sposób myślenia. Tego nigdy się nie dowiem, ale i tak jestem pod ogromnym wrażeniem owego dzieła. Jedyne co mi pozostaje to polecić tę książkę każdemu czytelnikowi i uprzedzić, że nie jest to pozycja łatwa w czytaniu. Jednakże warto pamiętać, że w tym wypadku naprawdę opłaca się dać szansę.
"Proces" pokochałam już od pierwszego zdania, ale aż do ostatniego nie wiedziałam, o czym tak naprawdę czytam. Kafka napisał arcydzieło, które każdy zinterpretuje inaczej. Ja nie potrafię zdecydować się na jedno jedyne znaczenie, więc podam kilka najbardziej do mnie przemawiających.
1) Józef K. to bohater bez żadnych cech szczególnych. Każdy może się z nim utożsamić. Jego...
2020-08-03
"O, nowy wspaniały świecie"
Huxley stworzył wizję przyszłości, która z roku na rok staje się coraz bardziej prawdopodobna. Już teraz bez problemu możemy zaobserwować spełniającą się przepowiednie "wspaniałości". Zbliżamy się do momentu, w którym zmian w DNA będą mogli dokonywać ludzie. Uczymy się klonowania i wpływania na psychikę. Konsumujemy o wiele więcej, niż w rzeczywistości potrzebujemy. Kina 5D mogłyby stanowić inspiracje dla czuciofilmów. Bóg przestał być nadrzędną wartością nowoczesnego społeczeństwa. Śmierć oglądana setki razy na ekranie dla niektórych staje się wręcz trywialna. Mając dostęp do portali społecznościowych, które umożliwiają nam poznawanie nowych osób, często zaniedbujemy relacje z bliskimi. Może nie są to przykłady tak szokujące, jak u Huxleya, ale pamiętajmy, że do roku 2541 mamy jeszcze sporo czasu.
"Nowy wspaniały świat" jest określany jako antyutopia. Jednak czy aby na pewno taką przyszłość należy uważać za niepomyślną? W Orwellowskim "roku 1984" społeczeństwo jest poddawane bezustannej kontroli. Władze stosują reżim. Nieposłuszni są torturowani. Jedyny cel tego wszystkiego to władza sama w sobie. Gdy porównamy to z "nowym wspaniałym światem", zobaczymy, iż Huxley poszedł w całkowicie innym kierunku. Uznał, że terror nie jest skuteczny przez dłuższy czas, ponieważ ludzie pragną przyjemności bez negatywnych konsekwencji. W innym wypadku nastąpi bunt, więc Aldous dał ludziom to, czego chcą. W obecnym momencie przypominamy Dzikusa, który jedynie słyszał o niesamowicie zorganizowanym i szczęśliwym społeczeństwie. Jednak kiedy się z nim w pełni zmierzył, doznał szoku, czuł się niezmiernie zawiedziony i oszukany.
"- A ja lubię kłopoty.
- My nie - odrzekł zarządca. - Wolimy, żeby wszystko szło nam wygodnie.
- Ja nie chcę wygody. Ja chcę boga, poezji, prawdziwego niebezpieczeństwa, wolności cnoty. Chcę grzechu.
- Inaczej mówiąc - stwierdził Mustafa Mond - domaga się pan prawa do bycia nieszczęśliwym.
- Nie mówiąc o prawie do starzenia się, brzydnięcia i impotencji; o prawie do syfilisu i raka; o prawie do niedożywienia, do bycia zawszonym i do życia w niepewności jutra; o prawie do zapadnięcia na tyfus, do cierpienia niewysłowionego bólu wszelkiego rodzaju.
Zapadło długie milczenie.
- Domagam się prawa do tego wszystkiego.”
Dzikus nie był przystosowany do życia w sztucznie zaprojektowanym świecie, lecz osoby od urodzenia w nim wychowane nie potrafią sobie poradzić w świecie Dzikusa. Nowoczesne społeczeństwo jest zadowolone ze swojego życia. Odtrącili Boga oraz sztukę, ale zrobili to z własnego wyboru. Są szczęśliwi pomimo tego, iż obecnie postrzegamy ich jako ofiary systemu.
Poza oczywiście wizją przyszłości i teraźniejszości "nowy wspaniały świat" jest ukłonem w stronę literatury. Autor udowadnia, jak ważne są książki w kształtowaniu świadomości człowieka oraz jak wielkie znaczenie może mieć literatura. Huxley wierzył w moc słów i tego, co ze sobą niosą. Pokazał, iż wyrazy ułożone w odpowiedni sposób są w stanie zdziałać równie dużo co modyfikowanie genów. "Słowa mogą być jak promienie Roentgena; jeśli używać ich właściwie, przenikną wszystko."
"Nowy wspaniały świat" polecam przeczytać każdemu. Pomimo tego, iż nie jest to książka fabularnie łatwa, to w moim odczuciu stylistycznie po prostu wymiata. Pozostaje jedynie sprawa plagiatu. Z tego, co mi wiadomo, autor dosyć mocno inspirował się książkami Smolarskiego i nie pokusił się, aby tę sprawę wyjaśnić. Choć nie ma co do tego pewności, uważam, że warto wspominać o takich rzeczach.
"- Może zaszkodziła ci jakaś potrawa? - zapytał Bernard.
Dzikus skinął głową.
- Owszem, jadłem cywilizację."
"O, nowy wspaniały świecie"
Huxley stworzył wizję przyszłości, która z roku na rok staje się coraz bardziej prawdopodobna. Już teraz bez problemu możemy zaobserwować spełniającą się przepowiednie "wspaniałości". Zbliżamy się do momentu, w którym zmian w DNA będą mogli dokonywać ludzie. Uczymy się klonowania i wpływania na psychikę. Konsumujemy o wiele więcej, niż w...
2020-08-31
"Jądru ciemności" w mojej opinii należy się spore uznanie. Książka porusza niezwykle ważne kwestie, choć aktualnie niewywołujące już tak dużych wrażeń, jak kiedyś. Daje również pole do wielu analiz oraz refleksji dotyczących ludzkiej natury i kolonializmu. Udowadnia, iż ludzie nigdy nie będą nadawali się na boga. Niestety poza przesłaniem ciężko jest mi znaleźć coś, co mogłabym uznać za plus w owym opowiadaniu. Narracja nie zachwyca. Książka jest mocno przegadana. Opisy codziennych przedmiotów są przydługie. Wątek mieszkańców kolonii jest za mało rozwinięty. Z "jądrem ciemności" z pewnością zmierzę się jeszcze raz za kilka lat. Może będąc dojrzalszą, bardziej docenię i zrozumiem owo dzieło.
"Jądru ciemności" w mojej opinii należy się spore uznanie. Książka porusza niezwykle ważne kwestie, choć aktualnie niewywołujące już tak dużych wrażeń, jak kiedyś. Daje również pole do wielu analiz oraz refleksji dotyczących ludzkiej natury i kolonializmu. Udowadnia, iż ludzie nigdy nie będą nadawali się na boga. Niestety poza przesłaniem ciężko jest mi znaleźć coś, co...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-02-05
Tak wiele emocji i przemyśleń, że aż nie wiem, od czego zacząć. Od skończenia przez mnie czytania powieści minęło już kilkadziesiąt godzin, a ja wciąż czuję, jakbym jeszcze nie zdążyła zebrać wszystkich drobnych kawałków, na które autor mnie rozwalił. Serce nadal bije w zastraszającym tempie z powodu zachwytu, a mózg buzuje i do końca nie wie, co ma ze sobą zrobić. Uwielbiam każde słowo tej książki. Karmię duszę i zatapiam umysł jej pięknem. Czuję, jakby zabrała mnie ona do magicznego świata, pokazała wszystkie jego zakątki, a później zwróciła rzeczywistości wyglądającej zupełnie inaczej od czasu tej niezwykłej podróży. Uwielbiam pływać, topić się i dławić każdym skrawkiem tej książki.
Czuję jednak, że zbyt mało wiem, za mało rozumiem, niewystarczająco przeżyłam i zbyt mało czuję, aby należycie ocenić tę pozycję. Mimo iż Martin Eden z pewnością uznałby moją opinię za typowy przykład komunału, bo czym niby mogą różnic się moje oceny od ocen innych czytelników, którzy sami nic nie stworzyli, ale wmówili sobie, iż mogą należycie oceniać czyjąś pasję tworzenia, trud i nieśmiertelność? Muszę jednak wyrzucić z siebie choć trochę z tego, co chodzi mi po głowie, bo w innym wypadku nie da mi to spokoju.
Historia jest w pełni kompletna, wywołuje ogromne pokłady najróżniejszych emocji. Wzrusza, porusza, zastanawia, oburza, smuci, by za chwilę dać nadzieję. Większość powieści skupia się na przeżyciach wewnętrznych oraz rozważaniach literacko-filozoficznych. Nigdy wcześniej nie czytałam tak pięknych opisów rodzącego się uczucia. Jednak nie jest to książka o miłości, choć miłość wypełnia ją aż po brzegi. Wątek miłosny służy ukazaniu jak pieniądze, pozory i zewnętrza ogłada mogą zawieść. Jack London ukazuje konformizm proprzez wąskie horyzonty, bezkrytyczną wiarę, przyjmowanie poglądów autorytetów jak rzecz niepodważalną, wątpliwości w wykształceniu, wnikliwą analizę klas społecznych i tony hipokryzji. Autor przedstawia również nonkonformizm i indywidualizm, którego, mimo że w świecie nie brakuje, to jest niedoceniany.
Opowiada o marzeniach i tym, że każde z nich ma swoją cenę. Mówi o dokonywaniu wyborów, decydowaniu co naprawdę jest w życiu ważne i uświadamia, że w swoim czasie za wszystko przyjdzie nam zapłacić.
Zostało tu wywleczone na wierzch wszystko, co w człowieku najgorsze i najlepsze. Widzimy obłudę, małostkowość, egoizm, cynizm, ale dostrzegamy też zawziętość, inteligencję, lojalność, dobroduszność. Urzekł mnie sposób przedstawienia samotności głównego bohatera.
Wszystkie drobnostki świata w tej książce urastają do rangi najważniejszych elementów życia. Autor ukazuje nietuzinkową perspektywę na śmierć, sztukę, piękno, ludzi, życie, miłość, mądrość, światopogląd, szczęście, twórczość, pasję, odmienność, marzenia, pragnienia i ostatecznie pustkę oraz obojętność.
Każdy bohater powieści to mistrzowska kreacja. Sam Martin Eden to postać fenomenalna i jedna z najciekawszych postaci w ogóle. Biedny, zamknięty w sobie i nieco cichy nie zadowala się tym, co dostał. Aby pokonać przeszkody, mierzy się z jeszcze większymi. Jeden nazwałby go gupikiem inny szaleńcem, ale w rzeczywistości to człowiek domagający się od życia tego, co ma ono najlepszego do zaoferowania. Uwielbiam szalenie dokładne portrety psychologiczne, więc w tym wypadku nie miałam na co narzekać. Przy okazji mogłam dowiedzieć się więcej o samym autorze.
"Martin Eden" to książka ponadczasowa, doskonała i druzgocąca. Wciąga niczym wir wodny. Opatula serce i umysł wrażliwością oraz magią słów. Duszę natomiast napaja czystym pięknem. Pozwala zagłębić się w styl i chłonąc całym sobą przemyślenia, w których każdy z pewność znajdzie nieco własnych przekonań. Pomoże tym którzy idą swoją drogą mimo wszystkich przeciwności i z pewnością stanie się bliska jeszcze nie jednemu człowiekowi.
Tak wiele emocji i przemyśleń, że aż nie wiem, od czego zacząć. Od skończenia przez mnie czytania powieści minęło już kilkadziesiąt godzin, a ja wciąż czuję, jakbym jeszcze nie zdążyła zebrać wszystkich drobnych kawałków, na które autor mnie rozwalił. Serce nadal bije w zastraszającym tempie z powodu zachwytu, a mózg buzuje i do końca nie wie, co ma ze sobą zrobić....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-03-20
Ciężka. Duszna. Mocna. Taka właśnie jest OPOWIEŚĆ PODRĘCZNEJ.
Podczas czytania przechodził mnie dreszcz przerażenia, a dłonie bezwolnie zaciskały się w pięści, aby choć trochę rozładować emocje. Świat przedstawiony przez autorkę jest straszny, jednak najgorszy niepokój budzi to, że można w nim dostrzec to, co oglądamy na co dzień. Pewnie nie dojdzie do opisanej w powieści sytuacji, ale niektóre jej symptomy już są widoczne. Przykład? Sprowadzanie roli kobiety do inkubatora pozbawionego uczuć i własnej woli.
Atwood opisuje również wpływ religii na uprzedmiotowienie kobiet. Na podstawie tekstów biblijnych widzimy, jak robi się z kobiet te grzeszne, gorsze i brudne.
O świecie przedstawionym czytelnik raczej nie dowie się za wiele poza kilkoma podstawowymi informacjami. Żadnych szczegółów za to dużo pytań bez odpowiedzi. Nie uważam jednak aby był to minus tej powieści. Narratorką jest kobieta, która wie niewiele więcej od samego czytelnika, to od niej czerpiemy informacje o świcie. Bez sensu więc byłoby oczekiwać, że dowiemy się więcej od samej narratorki. Dostajemy świat widziany jej oczami, jej przeżycia, emocje, przemyślenia, refleksje w zamian za fakty, o których sama nie ma najmniejszego pojęcia, bo skąd mogłaby je mieć?
Momentami ciężko było mi się połapać na osi czasu. Czy to dzieje się w teraźniejszości a może w przeszłości? Czasami miałam trudności z odpowiedzeniem na to pytanie, ponieważ narracja miesza, że sobą różne czasy. Jednak bardzo podobały mi się wszelkiego rodzaju refleksje bohaterki. Sprawiło to we mnie wrażenie osobistości przeżyć.
Również zakończenie przypadło mi do serca. Bardzo lubię otwarte zakończenia, więc w tym wypadku nie mam na co narzekać.
Duży plus za komentarz historyczny, czyli spojrzenie na opisane wydarzenia z jeszcze odleglejszej przyszłości. Czytałam go z wielką ciekawością, szczególnie ze względu na jego gorzki humor.
Niejednoznaczność, niedosyt, chęć dowiedzenia się jeszcze więcej, coraz to nowsze myśli. Właśnie to czuję po zakończeniu owej powieści.
"Czy są jakieś pytania?"
Odpowiedź brzmi: całe mnóstwo.
Ciężka. Duszna. Mocna. Taka właśnie jest OPOWIEŚĆ PODRĘCZNEJ.
Podczas czytania przechodził mnie dreszcz przerażenia, a dłonie bezwolnie zaciskały się w pięści, aby choć trochę rozładować emocje. Świat przedstawiony przez autorkę jest straszny, jednak najgorszy niepokój budzi to, że można w nim dostrzec to, co oglądamy na co dzień. Pewnie nie dojdzie do opisanej w powieści...
2021-04-05
Gogol prowadzi czytelnika wraz z Cziczikowem przez rosyjską prowincję. W trakcie tej podróży obserwujemy zmagania głównego bohatera, który chcę kupić martwe dusze chłopów pańszczyźnianych. Jednocześnie odkrywamy, że prawdziwe martwe dusze mają żywi mieszkańcy. Na próżno szukać tu choć jednej żywej duszy, bo każdy uśmiercił swoją własnymi grzechami, ułomnościami, zepsuciem, przywarami i upadkiem wartości moralnych. Gogol przeniknął duszę ludzką aż do ostatka.
"Martwe dusze" to książka wyjątkowa. Witać to już po samym sposobie narracji. Narrator bezpośrednio zwraca się do czytelnika, dzięki czemu miałam wrażenie, że siedzę obok samego Gogola, a on opowiada tę historię specjalnie dla mnie.
Podobają mi się również niezwykle plastyczne oraz drobiazgowe opisy ludzi i miejsc. Pomimo przerysowania wyłania się z nich autentyczność. Mimo nie zbyt porywającej fabuły książka jest ciekawa. Dzieje się tak za sprawą właśnie tych urokliwych opisów oraz momentami wręcz poetyckich refleksji autora. Styl pisania zabarwiony satyrą również działa na korzyść. Gogol miał niezwykły zmysł obserwacji, a w dodatku potrafił w pasjonujący sposób przedstawić to, co dostrzegał.
Z perspektywy współczesnej literatury jest to książka prostolinijna. Jednak ta prostota i ten czar dawnej literatury, który niekoniecznie wiąże się z emocjonującą fabułą ma w sobie pewną lekkość. To właśnie dzięki tej subtelnej lekkości książka okazała się nie być wcale tak ciężka, jak na początku mi się wydawało.
"Martwe dusze"nie zostały dokończone, otacza je więc pewna tajemniczość, a czytelnik ma dzięki temu większe pole dla wyobraźni. Autor był rozdarty pomiędzy własnymi przemyśleniami a opinią publiczną więc może i dobrze, iż powieści nie udało się skończyć.
Na pewno za jakiś czas jeszcze raz zmierzę się z lekturą "martwych dusz" . Wydaję mi się, że za słabo skupiłam się podczas czytania, przez co wiele spostrzeżeń po prostu do mnie nie darło. Jestem też ciekawa, jak odbiorę tę pozycję za kilka lat. Może wtedy lepiej uda mi się zrozumieć co autor chciał przekazać.
Gogol prowadzi czytelnika wraz z Cziczikowem przez rosyjską prowincję. W trakcie tej podróży obserwujemy zmagania głównego bohatera, który chcę kupić martwe dusze chłopów pańszczyźnianych. Jednocześnie odkrywamy, że prawdziwe martwe dusze mają żywi mieszkańcy. Na próżno szukać tu choć jednej żywej duszy, bo każdy uśmiercił swoją własnymi grzechami, ułomnościami, zepsuciem,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-04-26
Jeden dzień w pełni zwyczajny i nieodróżniający się na tle innych. Jednak w swej prostocie tak niezmiernie poruszający i dobijający się w najskrytsze zakamarki duszy ludzkiej.
Głowna bohaterka, której na imię Klarysa postanawia sama kupić kwiaty. Zabiera więc czytelnika na spacer po Londynie. Spokojna ulica. Powszedni przechodnie. Szara rzeczywistość chciałoby się rzec. Bo to przecież prawda. Czytelnik nie ujrzy tu smoków, wybuchów czy wróżek. W tej powieści widać jedynie codzienność świata, myśli, uczuć, ludzi, wydarzeń. Jednak z tyłu głowy słychać głos samej autorki, która zdaje się mówić: "spójrz jakie to wszystko piękne i jakie ważne". Czułam, że obserwuję sztukę ukrytą pod pozorem codzienności. Że banalna powszedniość zmienia się w coś magicznego, zadziwiającego, zapierającego dech w piersiach oraz wartego zapamiętania.
Ludzie. Ci zwyczajni przechodnie. To właśnie im zaglądamy do głów. Poznajemy ich najskrytsze myśli, pragnienia, emocje, doświadczenia i przekonujemy się, jak niezwykła jest każda osoba mijana na ulicy jak niezapomniane i wartościowe niesie ze sobą przemyślenia oraz przeżycia. Zaglądamy w dusze bohaterów, którzy są dla siebie wręcz odległymi światami. Oglądamy ich tak, jak przez lunetę ogląda się kosmos. Nigdy w całości. Zawsze widać tylko niewielki skrawek tego, co jest do zobaczenia. Częściowo i powierzchownie może nieco niewyraźnie. Właśnie w ten sposób znamy innych ludzi nawet tych najbliższych. Nigdy w pełni. Nigdy w całości. Bohaterowie wydają się zmęczeni ludźmi. Zamieniają ze sobą zaledwie kilka zdań, mówią rzeczy, które nie mają znaczenia, a później wracają do swoich spraw z rodzaju tych nieskończenie osobistych i niewypowiedziany. Wszyscy są jakby tylko w sobie i tylko dla siebie a cała reszta staje się nieważna. Jedno słowo powoduje szereg rozmyślań i refleksji. To dobitnie pokazuje, iż najważniejsze dzieje się w naszych głowach, sercach, wyobrażeniach, a nie tym co widać na zewnątrz.
Woolf posiadała niezwykły talent, który pozwalał jej przeniknąć swoich bohaterów do głębi, stworzyć z nich ludzi niby wyjętych z prawdziwego świata. Uczucia są opisane w taki sposób, że wręcz odczuwa się je całym sobą.
Czas. Główny bohater powieści albo właściwe instrument w rękach pisarki, która to posługuje się nim z niesłychaną finezją. Big Ben wybija kolejne godziny, tak cudownie uświadamiając czytelnikom, że podejmowane przez nas decyzje są istotną częścią teraźniejszości, że nie da się uciec od przeszłości, a strach przed przyszłością jest nieodłącznym elementem życia każdego z nas. Fale emocji, wspomnień, doświadczeń nieprzerwanie płyną przez ocean czasu. A ludzie na swoich niewielkich szalupach bezwolnie unoszą się wraz z tą niezależną od nich siłą przyrody.
Mimo że Woolf podziwia życie, to prowadzi również przez piekło ludzkich doświadczeń. Szczególnie wojny uosabianej przez postać Septimusa, który to w pewnym fragmencie nawet czyta "Boską komedię" Dantego. Bo kto jak nie on, który przeszedł już przez piekło, lepiej zrozumie tych wiecznych cierpiętników? Postać Septimusa tak tragiczna i smutna doskonale oddaje uczucia pokolenia młodych mężczyzn zmuszonych do udziału w wojnie całkiem niepodobnej do wszystkich wcześniejszych. Ich nieodwracalne szkody w psychice i pomoc lekarzy, która polegała jedynie na zaleceniu odpoczynku.
Woolf daje nadzieję, którą za chwilę odbiera. Mówi: "życie jest piękne, jedzenie smaczne a słońce świeci", aby za chwilę dodać, że właściwe to nic nie ma sensu a ludzie to okrutnicy. Te ciągle zmiany w nastawieniu do świata sprawiają wrażenie, jakby autorka sama nie wiedziała, co myśli i wystarczył moment, aby zmieniła zdanie. Wydaję mi się, że właśnie tak jest, że wystarczy moment, aby stracić wiarę w sens. To całkowicie ludzkie niezdecydowanie, ten chaos myśli i postanowień jest w tej powieści doskonale widoczny i w żadnych wypadku nie uważam tego za minus.
Sądzę, że nie można jednoznacznie określić, o czym opowiada ta książka. Czy jest o śmierci, czy o miłości? O bezpowrotnie straconym czasie? O samotności w środku miasta pełnego ludzi? O pustce egzystencji? O okrucieństwie wojny? O małżeństwie? O małych nieszczęściach i jeszcze mniejszych spełnieniach? O ogromnym znaczeniu codziennych rzeczy? O feminizmie? O tym, co ukryte pod pustymi słowami? O zagubieniu w świecie, który przecież tak dobrze się zna? O starzeniu? O chorobach psychicznych? O niemożności pełnego poznania drugiej osoby? O niespełnionych nadziejach? O tym, co na zawsze pozostanie niewypowiedziane? O osobnych światach, które żyją w każdym z nas i które nigdy się w pełni nie poznają, przez co mimo pozornego zrozumienia już na zawsze będziemy pozostawieni sami sobie ze swoimi tajemnicami i myślami? Chyba tak. Chyba jest o tym wszystkim, co zostało wymienione. Jednak w głównej mierze jest to po prostu opowieść o życiu pewnego letniego dnia roku 1923 w centrum Londynu.
Styl pisania Virginii jest niesamowity i niepowtarzalny. Nie da się przejść obok niego obojętnie. Wywołuje miriady uczuć. Styl jest żywy, fascynujący, barwny. W słowach można się zanurzać. Całość jest jak poezja, która po wielokrotnym przeczytaniu brzmi tak samo wyjątkowo. Metafory są przepiękne i niepodobne do żadnych innych. Woolf tak często porównuje opisywane rzeczy oraz zjawiska do przyrody, że pomimo ciężkiego charakteru powieści staje się ona jakby lżejsza i mniej dołująca. W dodatku stała obecność przyrody w tle tworzy klimat tak wyjątkowy, że chce się do niego wracać i który pragnie się znów poczuć całym sobą.
Jeden dzień w pełni zwyczajny i nieodróżniający się na tle innych. Jednak w swej prostocie tak niezmiernie poruszający i dobijający się w najskrytsze zakamarki duszy ludzkiej.
Głowna bohaterka, której na imię Klarysa postanawia sama kupić kwiaty. Zabiera więc czytelnika na spacer po Londynie. Spokojna ulica. Powszedni przechodnie. Szara rzeczywistość chciałoby się rzec. Bo...
2021-06-13
Bunt czy socjopatia? Obrona własnych przekonań czy apatia? To życie ludzkie jest pozbawione sensu czy może życie zobojętniałego na wszystko Meursault'a?
"Obcy" przywodzi na myśl wiele pytań, ale na żadne nie odpowiada wprost.
Główny bohater reaguje na wszystko z obojętnością i biernością. Wydawać by się mogło, że na niczym mu naprawdę nie zależy. Nie przeszkadzają mu wyobrażenia, jakie mają na jego temat inni. Jeśli nie ma ochoty się usprawiedliwiać, to po prostu tego nie robi. Gdy zostaje zapytany o powód zbrodni, której się dopuścił, odpowiada, iż to wina słońca. Słońca stale obecnego w tej powieści przypominającego o tym, że ludzie są oślepieni, ich oczy stale przymrożone, czoła zlane potem a oddech spłycony.
Powieść jest niepokojąca ze względu na przejmującą obojętność, przeciętność, wyobcowanie i nudność bohatera.
Wydaje się, że Meursault jest wyrazem buntu. Odmawia wszechobecnej gry hipokryzji i pozorów. Nie widzi powodów, aby udawać, ale jednocześnie ma się wrażenie, jakby ukrywał swoją duszę przed światem, który mógłby ją zbezcześcić. Buntuje się jednak wobec hipokryzji społeczeństwa, którego jest częścią, więc niezależnie od motywów i przekonań musi ponieść konsekwencje swojego czynu. Umiera sam ze swoją prawdą. Wyobcowany, niezrozumiany, oddany na pożarcie sępom pozostaje wierny swoim przekonaniom. Jakby zgodnie z myślą Camusa: buntuję się, więc jestem SAM.
Przez swój bunt z jednej strony jest wolny i całkowicie indywidualistyczny z drugiej zaś ograniczony wiszącym nad nim wyrokiem.
To zaskakujące, że pomimo czynu, którego dopuścił się Meursault, byłam w stanie darzyć go sympatią. W pewnym sensie chciałam wierzyć w jego niewinność, wyrazić zrozumienie dla jego postawy sprzeciwu wobec hipokryzji. Jednak potem nadszedł proces i musiałam przyznać, że wyjaśnienia bohatera są wręcz komiczne. Co mimo wszystko nie zmienia faktu, iż został on osądzony bardziej o obojętność wobec śmierci matki, niż ze względu na zabójstwo. Czy należy kogoś osądzać na podstawie tego, czy płacze na pogrzebie albo, czy kłania się starszym lub ustępuje miejsca w autobusie? Jeśli nie to, czemu wciąż to robimy?
Można widzieć w tej książce demaskację obłudy, pozorów, hipokryzji zbiorowej, ponieważ nikt tu nie sądzi bohatera za jego czyn, ale za obojętność, wyobcowanie, brak poczucia jedności z ogółem. Wydaję się, że autor nie oskarża tu samotnej jednostki a zakłamany świat, który każe przyjąć wbrew woli pewne etykiety (na przykład chrześcijańskie) i szerzyć je dalej bez względu na własne przekonania.
"Obcy" intryguje tym, w jaki sposób przedstawia outsidera oraz empatię i przewidywalność reakcji emocjonalnych jako ideał, na którym ludzie oparli definicję człowieczeństwa.
Krytyka społeczeństwa momentami wydaje się wyolbrzymiona i mocno przerysowana. Jednak sądząc po wydanej później "Dżumie", autor pewnie doszedł do tego samego wniosku.
Może jednak bunt wcale nie jest głównym wątkiem powieści? Może Meursault jest tylko tłem, a najważniejszy jest bezsens i absurd życia oraz nieuchronne zmierzanie do śmierci?
Niemniej jest to książka filozoficzna, egzystencjalna i raczej niełatwa, przez co posiada tyle interpretacji, ilu czytelników. Uważam, jednak że ludzie są w stanie zrozumieć Meursault'a, ponieważ każdy ma w sobie coś z niego. Każdy czasami nie rozumie świata i prawd nim rządzących a wtedy czuje się jak obcy.
Bunt czy socjopatia? Obrona własnych przekonań czy apatia? To życie ludzkie jest pozbawione sensu czy może życie zobojętniałego na wszystko Meursault'a?
"Obcy" przywodzi na myśl wiele pytań, ale na żadne nie odpowiada wprost.
Główny bohater reaguje na wszystko z obojętnością i biernością. Wydawać by się mogło, że na niczym mu naprawdę nie zależy. Nie przeszkadzają mu...
2021-06-20
Jak zapewne większość osób zabierających się za czytanie tej powieści Mary Shelley także i ja spodziewałam się budzącej grozę opowieści o krwiożerczym potworze. Jednak zostałam pozytywnie zaskoczona, gdyż okazało się, iż "Frankenstein" to w istocie nic innego jak powieść przesycona samotnością i zagubieniem pełna opisów wewnętrznych przeżyć bohaterów (nawet tego rzekomo demonicznego potwora).
Stworzenie przez Frankensteina żywej istoty jest zaledwie wstępem do niezliczonej ilości rozterek oraz dylematów moralnych, które czekają naukowców, odkrywców, podróżników dążących do sławy, wiedzy i nowych odkryć za wszelką cenę.
Podtytuł oryginału brzmi: "Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz". Bohater tej powieści podobnie jak bohater mitu ujarzmił siłę należąca do Boga, za co został ukarany. Jest to metafora Boga w skórze człowieka zbyt słabego, aby unieść ciężar swojego czynu, ponieważ mimo wszystko wciąż jest jedynie człowiekiem.
Zastanawiające jest to, jak mogłaby skończyć się opowieść, gdyby Frankenstein wziął odpowiedzialność za istotę, którą stworzył i pomógł jej odnaleźć się w świecie. Okazuje się, jednak że zabawa w Boga jest w stanie obrócić się przeciwko stwórcy. Wygląda na to, iż nasze dzisiejsze obawy wynikające z rozwoju genetyki i medycyny istniały już w świadomości człowieka z początków XIX wieku.
Chwilami miałam wrażenie, iż autorka chciała pokazać, że prawdziwym potworem jest tu egoistyczny naukowiec, a nie jego dzieło. Frankenstein zdawał się nie rozumieć ciągu przyczynowo-skutkowego własnych działań, które to zaczęły się od jego chorej ambicji.
Powieść ma już ponad dwa wieki, a wciąż pozostaje niezwykle żywotna, dlatego jej możliwości interpretacyjne są dość szerokie. Aczkolwiek przede wszystkim jest to opowieść o odpowiedzialności za swoje czyny, o pragnieniu zdobywania wiedzy, o przekraczaniu granic nauki w szczególności tych moralnych. O samotności, o potrzebie bliskości. O tym, że zły się stajesz, a nie rodzisz. O pragnieniu zemsty. O miłości i nienawiści. O niesprawiedliwym i płytkim osądzie bliźnich. O odrzuceniu jednostki rozumnej i wrażliwej przez ludzi. O tym, że stwórca wcale nie musi być doskonały. W sumie nie wiem, o czym jeszcze więc możesz dopisać coś własnego.
Książka ma trudną narrację i język pochodzący z XIX wieku. Autorka umieszcza tu listy, rękopisy, narracje trzech bohaterów, opisy przyrody, opisy geograficzne i filozoficzne dygresje. Shelley lubi również wydłużać opisy wewnętrznych przeżyć, a pisze z nutą melancholii, używając przy tym patetycznych słów. Odczytywanie tych wszystkich kwiecistych form jest pewnym wysiłkiem i wymaga skupienia. Jednak wcale mi to nie przeszkadzało. Dygresje momentami całkowicie odbiegają od głównego wątku, a akcja jest wstrzymywania, aby zachwycić się pięknem przyrody za wiele niewnoszącej do powieści. Pomimo tego bardzo przyjemnie się czytało te wszystkie kwieciste i nadmuchane formy. W dodatku pomagały one zagłębić się w odczucia bohaterów. Autorka nie dąży do sensacji ani nie narzuca strachu, gdyż głównym założeniem książki jest świat wewnętrzny.
Uważam, że "Frankensteina" naprawdę warto przeczytać, bo niby wszyscy znają, ale nikt do końca nie wie o, co chodzi.
Jak zapewne większość osób zabierających się za czytanie tej powieści Mary Shelley także i ja spodziewałam się budzącej grozę opowieści o krwiożerczym potworze. Jednak zostałam pozytywnie zaskoczona, gdyż okazało się, iż "Frankenstein" to w istocie nic innego jak powieść przesycona samotnością i zagubieniem pełna opisów wewnętrznych przeżyć bohaterów (nawet tego rzekomo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
"Podobno istnieje taka teoria, że przeżyte cierpienia udoskonalają zarówno mężczyzn jak kobiety i że aby osiągnąć coś na tym lub innym świecie, musimy przejść próbę ognia. Przeszliśmy tę próbę w całej pełni. Oboje poznaliśmy, co to jest strach, samotność i wielkie nieszczęście. Przypuszczam, że na każdego człowieka prędzej czy później przychodzi chwila próby. Każdy z nas ma swojego demona, który go tyranizuje i zadręcza, aż wreszcie trzeba mu wypowiedzieć walkę."
Jeśli ktoś oczekuje od powieści wartkiej akcji, to "Rebeka" z pewnością nie spełni jego oczekiwań. Większość stron tej książki przeznaczona jest na zbudowanie odpowiedniej atmosfery, scharakteryzowanie bohaterów oraz wprowadzenie w klimat tajemniczości. Zwroty akcji, których jest i tak niewiele to zaledwie jakby napomknienia. Jednak mi wcale to nie przeszkadzało. "Rebeka" całkowicie mnie pochłonęła, a czytając ją, czułam się jakbym, płynęła przez słowa. Szczególnie spodobał mi się klimat tej powieści, na który składają się wieczne niedopowiedzenia, tajemnica, która ciągle upomina się o rozwiązanie oraz duchy przeszłości nawiedzające bohaterów. Również przypadło mi do gustu zakończenie, które właściwe znajduje się na początku. Uważam, że to bardzo ciekawy zabieg i akurat tutaj dobrze się sprawdzający.
To, co mnie natomiast irytowało to momentami naprawdę naiwne zachowanie bezimiennej narratorki oraz jej całkowicie nieracjonalne działania. Jednakże podobało mi się obserwowanie tego, jak radzi sobie ona w nowym świecie w roli, w której nie potrafi się odnaleźć.
Właściwe żadnego z bohaterów nie polubiłam i w sumie nikomu nie kibicowałam, a zależało mi jedynie na odkryciu prawdy o Rebece.
Zgłębianie psychiki i motywów postępowania bohaterów, których nękają tajemnice przeszłości, dało mi dużo satysfakcji. Dlatego niewielka ilość akcji zupełnie mi nie przeszkadzała.
"Podobno istnieje taka teoria, że przeżyte cierpienia udoskonalają zarówno mężczyzn jak kobiety i że aby osiągnąć coś na tym lub innym świecie, musimy przejść próbę ognia. Przeszliśmy tę próbę w całej pełni. Oboje poznaliśmy, co to jest strach, samotność i wielkie nieszczęście. Przypuszczam, że na każdego człowieka prędzej czy później przychodzi chwila próby. Każdy z nas ma...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to