-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
2023-12-11
2022-01-18
Zgrabne przedstawienie rynku mody w Polsce w czasach absolutnego braku wszystkiego. Autorka bardziej niż zmieniających się krojach sukienek czy długości spódnic skupia się na barwnych osobistościach rozdających karty w branży (Jadwiga Grabowska, Jerzy Antkowiak, Barbara Hoff i wielu innych) i na jakże PRL-owskim kombinowaniu. Zestawia też poniekąd zachodnią, odpowiednio finansowaną i niczym nieskrępowaną wolność w projektowaniu z planowaną odgórnie siermiężnością stylu bloku wschodniego. I można sobie wtedy z przykrością uświadomić, że wysiłki naszych projektantów by choć trochę podgonić kolegów z Paryża, siłą rzeczy i tak nie wyciągały ich z kategorii ubogich krewnych.
Książka o modzie nie obejdzie się bez zdjęć - te w "Wielbłądach" są ilościowo raczej oszczędne, ale dobrze dobrane i na tyle, na ile mogą ilustrują podniesione przez Autorkę zagadnienia. Ale to nie zarzut, bo nie mamy przecież do czynienia z albumem.
Powiedziałabym, że to książka na poziomie A2-B1, koneserów mody raczej nic tu nie zaskoczy, zresztą pozycja nie wyczerpuje tematu, a zupełnie początkujący mogą się nią po prostu nieco znudzić.
Zgrabne przedstawienie rynku mody w Polsce w czasach absolutnego braku wszystkiego. Autorka bardziej niż zmieniających się krojach sukienek czy długości spódnic skupia się na barwnych osobistościach rozdających karty w branży (Jadwiga Grabowska, Jerzy Antkowiak, Barbara Hoff i wielu innych) i na jakże PRL-owskim kombinowaniu. Zestawia też poniekąd zachodnią, odpowiednio...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-05-09
Często padam ofiarą zdolnego grafika i kupuję książki, dlatego, że ładne. Obok okładki stylizowanej na okładkę pisma modowego z lat 30-tych nie mogłam więc przejść obojętnie - obiecuje bowiem zajrzenie za kulisy wielkiego, eleganckiego świata, pełnego barw, jedwabi i wyrafinowanych rozrywek. I w sumie to właśnie dostajemy, tylko w mniej plotkarskim, reportażowym wydaniu.
Autorka opisuje całe zaplecze, jakie stało za wytwornością bywalców salonów - pracę krawców, biznesowe zacięcie właścicieli domów mody rozpieszczających klientów luksusem i balami, fantazję marketingowców wymyślających coraz to nowe kampanie z aktorami, gratisami, szeptaną reklamą i sztucznym tłumem. Opisuje także determinację wizjonerów konsekwentnie próbujących wpływać na ten kapryśny rynek - redaktorów magazynów kobiecych takich jak Moja Przyjaciółka, czy założycieli Centralnej Doświadczalnej Stacji Jedwabniczej, znanej szerzej jako Milanówek. Nie należy mieć jednak wrażenia, że jest to pozycja schlebiająca rzeczywistości II RP - Autorka zwraca uwagę na powszechną wtedy biedę, wyzysk i społeczne kontrasty. I last, but not least - całość uzupełniona jest mnóstwem świetnie dobranych zdjęć.
Często padam ofiarą zdolnego grafika i kupuję książki, dlatego, że ładne. Obok okładki stylizowanej na okładkę pisma modowego z lat 30-tych nie mogłam więc przejść obojętnie - obiecuje bowiem zajrzenie za kulisy wielkiego, eleganckiego świata, pełnego barw, jedwabi i wyrafinowanych rozrywek. I w sumie to właśnie dostajemy, tylko w mniej plotkarskim, reportażowym wydaniu....
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-08
Autorka nie miała łatwego zadania, bo choć życie Heleny Sanguszkówny obfitowało w ciekawe plotki, to sama zainteresowana potrafiła trzymać swoje sprawy w tajemnicy. Przez współczesnych była uznawana za wyjątkowo piękną i inteligentną kobietę, często podróżowała i bywała w najlepszych salonach Europy. Nie ominęły jej jednak nienajlepsze życiowe wybory, które po opisie wnosząc poskutkowały czymś, bo wtedy nazwano by melancholią, a dziś, mniej romantycznie, depresją.
Mając to wszystko na uwadze z pewnością mogłaby przekazać potomnym wiele ciekawych opowieści. Po wielu latach i licznych zawirowaniach historycznych jednak nie sposób już dociec całej prawdy, a i pewnie sama Helena nie chciałaby dzielić się tym ze światem. Musimy się więc zadowolić suchymi faktami, które Magdalena Jastrzębska jak zwykle skrupulatnie pozbierała z archiwów, a następnie nadała im przystępną, okraszoną licznymi zdjęciami formę.
Autorka nie miała łatwego zadania, bo choć życie Heleny Sanguszkówny obfitowało w ciekawe plotki, to sama zainteresowana potrafiła trzymać swoje sprawy w tajemnicy. Przez współczesnych była uznawana za wyjątkowo piękną i inteligentną kobietę, często podróżowała i bywała w najlepszych salonach Europy. Nie ominęły jej jednak nienajlepsze życiowe wybory, które po opisie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09-30
Doskonała historia w umiarkowanym wykonaniu. Dzieła sztuki skradzione przez hitlerowców i ludzie zaangażowani w ich odzyskanie, jak tytułowy Estreicher, to samograj godny każdego możliwego nagłośnienia. Niektóre z ukradzionych dzieł, jak ołtarz Wita Stwosza czy Damę z łasiczką możemy dzisiaj oglądać oddychając z ulgą, że przetrwały wojenną zawieruchę. Te, które nie wróciły, jak Portret młodzieńca, dają wyobrażenie tego, co Polska straciła być może już bezpowrotnie. Dlatego też cieszę się, że ta książka powstała, tak jak cieszę się z każdej pozycji poświęconej tematowi utraconych dzieł sztuki. Mimo to nie mogę pozbyć się wrażenia, że temat nieco Autorkę przerósł - przede wszystkim jest chaotycznie i z błędami. Trudno też czytelnikowi postawić kreskę, kiedy kończą się twarde fakty, a zaczyna fabularyzacja, która sama w sobie może nie jest złym zabiegiem, bo wprowadza nieco życia, ale jednak jest zabiegiem dość tanim.
Mimo to, że nie jest to najlepsza książka w gatunku, to i tak polecam.
Doskonała historia w umiarkowanym wykonaniu. Dzieła sztuki skradzione przez hitlerowców i ludzie zaangażowani w ich odzyskanie, jak tytułowy Estreicher, to samograj godny każdego możliwego nagłośnienia. Niektóre z ukradzionych dzieł, jak ołtarz Wita Stwosza czy Damę z łasiczką możemy dzisiaj oglądać oddychając z ulgą, że przetrwały wojenną zawieruchę. Te, które nie wróciły,...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09-23
Za rok czy dwa będę mogła tę książkę spokojnie przeczytać od nowa, bo poza nielicznymi przypadkami z całą pewnością zapomnę jaka była treść tych zachodnio-pomorskich reportaży.
Do tych nielicznych należy opowieść Evy-Marty von Kamecke o nie do końca udanej ucieczce przed Armią Czerwoną. Historia jakich w 1945 było wiele, ale zza stonowanej wypowiedzi Autorki wyłania się prawdziwy koszmar. Ciekawy jest również reportaż Tochmana o zatuszowanym wypadku jaki miał miejsce na defiladzie wojskowej w 1962 roku, o którym nigdy wcześniej nie słyszałam. Zapamiętywalne są też utrzymany w lekkim tonie dwugłos o wczasach dla wiejskich kawalerów i historia Kalibabki. Cała reszta to lepiej lub gorzej napisane artykuły, które najczęściej nie przetrwały próby czasu i mogą stanowić gratkę przede wszystkim dla ludzi specjalizujących się w temacie.
Za rok czy dwa będę mogła tę książkę spokojnie przeczytać od nowa, bo poza nielicznymi przypadkami z całą pewnością zapomnę jaka była treść tych zachodnio-pomorskich reportaży.
Do tych nielicznych należy opowieść Evy-Marty von Kamecke o nie do końca udanej ucieczce przed Armią Czerwoną. Historia jakich w 1945 było wiele, ale zza stonowanej wypowiedzi Autorki wyłania się...
2023-08-24
Przyznaję, że nie jestem najlepszym odbiorcą tej książki. W mojej naturze bardziej leży zachwycanie się cegłami i wytworami ludzkich rąk niż cietrzewiami i nurtem rzeki. Doceniam i rozumiem jednak potrzebę zejścia z powszechnie uczęszczanego szlaku i odkrywania świata na nowo, nawet jeżeli ten świat jest dosłownie za miedzą.
Hajstry na swój sposób są czarujące - Autor w poetyckim stylu odmalowuje to, co inni mogliby skwitować krótkim "ciekawie tutaj". Nie ogranicza się przy tym do kontemplowania samej przyrody - książka jest pełna dygresji i co chwila zbacza na gawędziarskie tory. Z jednej strony podkreśla to erudycję Autora i jego głębokie zaangażowanie w temat, z drugiej jednak całość się przez to rozmywa i łatwo zgubić się w narracji.
Raczej do Robińskiego nie wrócę, ale była to ciekawa odskocznia od moich codziennych lektur.
Przyznaję, że nie jestem najlepszym odbiorcą tej książki. W mojej naturze bardziej leży zachwycanie się cegłami i wytworami ludzkich rąk niż cietrzewiami i nurtem rzeki. Doceniam i rozumiem jednak potrzebę zejścia z powszechnie uczęszczanego szlaku i odkrywania świata na nowo, nawet jeżeli ten świat jest dosłownie za miedzą.
Hajstry na swój sposób są czarujące - Autor w...
2023-08-11
Książka o problemie, którego trudno nie zauważyć - drzewa i zieleń przegrywają w małych i dużych miastach z elegancko porządkującym przestrzeń betonem. Jakże estetyczniej i bardziej wielkomiejsko wygląda gładziutki, szary plac, poprzetykany ewentualnie ławeczkami i krzakami w donicach. Albo samochodami, których ilość świadczy przecież o dobrobycie mieszkańców. O beton nie trzeba za bardzo dbać, nie produkuje hałasu jak ptaki, nie zacienia mieszkań, nikomu nie spadnie na głowę. Na betonie można robić koncerty, dni miasta, wiece wyborcze i inne światowe imprezy.
Beton i pochodne sprawdzają się również w skali mikro - szeroki taras, szeroki podjazd, dookoła równy trawniczek i tuje odgradzające od wścibskiego oka sąsiada. Jest rzesza ludzi, których to cieszy - "chcesz zieleni? Idź do lasu, tu jest miasto!", tak jakby miasto nie miało prawa być zielone. Trudno walczyć z takim myśleniem, zwłaszcza, kiedy argumenty o klimacie, ekologii, odprowadzaniu wody kojarzą się z komunizmem, co Autor wielokrotnie w książce punktował. Punktuje też urzędniczą krótkowzroczność sięgającą najdalej do następnej kadencji, rozpasanie deweloperów i rabunkową gospodarkę lasów. Nie ogranicza się do też do Polski - za przykłady podaje Stany z ich samochodozą, a jako pozytywne rozwiązania bardziej świadome ekologicznie miasta typu Amsterdam czy Kopenhaga.
Mimo wartościowej i uświadamiającej zawartości nie sposób nie wyczuć dobierania argumentów pod tezę i subtelnego braku obiektywizmu. Trudno w ten sposób trafić do mentalnego betonu, który od razu będzie prychał o lewactwie i ekoterrorystach. Podsumowując -przygnębiającą lektura, która powinna być w kanonie urzędniczych lektur.
Książka o problemie, którego trudno nie zauważyć - drzewa i zieleń przegrywają w małych i dużych miastach z elegancko porządkującym przestrzeń betonem. Jakże estetyczniej i bardziej wielkomiejsko wygląda gładziutki, szary plac, poprzetykany ewentualnie ławeczkami i krzakami w donicach. Albo samochodami, których ilość świadczy przecież o dobrobycie mieszkańców. O beton nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-07-08
Nieco nostalgicznie opowiedziane dzieje Juraty od momentu jej założenia w 1928 roku do dnia niemalże współczesnego, uzupełnione gdzieniegdzie wyrywkowymi informacjami o całym półwyspie.
Początek książki obejmujący lata przedwojenne czytałam z dużą przyjemnością, sugestywne odmalowanie ekskluzywnej rzeczywistości pozwala wyobraźni zrozumieć, że pojechać do takiej ledwo co powstałej Juraty to faktycznie było towarzyskie wydarzenie - po plaży przechadzali się czołowi politycy, spotkać można było czołowych aktorów, a w swoim domku letniskowym obrazy produkował hurtowo Wojciech Kossak. Nie mniej interesujące były też lata powojenne - wraz z PRL-em przyszedł czas na wypoczynkowy egalitaryzm, który jednak odebrał kurortowi smak elitaryzmu.
Niestety im dalej w las, tym większe miałam wrażenie, że temat jest ciągnięty na siłę, opisy co Holoubek jadał ze Szczepkowskim, co Englert pijał z Niedenthalem, jak Dziewoński spędzał czas na plaży (niekoniecznie w tej konfiguracji) mimo skąpania w zapachu sosnowego lasu nie zbudowały mi klimatu Juraty. Wszystko opowieści równie dobrze mogłyby wydarzyć się w SPATiFie, na Mazurach czy w Zakopanym. Liczne wypowiedzi bywających artystów mimowolnie przeistoczyły reportaż w artykuł w Vivie. Gdzieś tylko w tle zmienia się architektura i turystyczny target.
Lekki i sentymentalny klimat wypoczynku nad polskim morzem budują liczne zdjęcia, ale podobnie jak w przypadku treści, przyjemniej się patrzy na te bardziej historyczne.
Nieco nostalgicznie opowiedziane dzieje Juraty od momentu jej założenia w 1928 roku do dnia niemalże współczesnego, uzupełnione gdzieniegdzie wyrywkowymi informacjami o całym półwyspie.
Początek książki obejmujący lata przedwojenne czytałam z dużą przyjemnością, sugestywne odmalowanie ekskluzywnej rzeczywistości pozwala wyobraźni zrozumieć, że pojechać do takiej ledwo co...
2022-12-27
Świetnie skonstruowana saga z bardzo zgrabnie wykorzystanymi, nieopatrzonymi jeszcze wątkami historycznymi, takimi jak kopalnia uranu w Kletnie czy powojenni greccy uchodźcy w Polsce. Historia rozciąga się na przestrzeni 60 lat i przedstawia losy rodziny Kostasa, greckiego partyzanta, które przeplatają się z losami rodziny gdyńskiego przemytnika Zygmunta, pseudonim "Sacharyna". Każdy z pięciu rozdziałów książki poświęcony jest innemu bohaterowi, poznajemy ich charakter, historię, spiritus movens, aspiracje i pragnienia, a to wszystko na tle plastycznie pokazanych przemian jakie zachodziły w Polsce od czasów przedwojennych po lata 90-te. Nie jest to książka, która wciąga od pierwszej strony, ale jak już wciągnie, to na dobre.
To, co mnie nieco dziwi to to, że książka otagowana jest jako kryminał, sensacja i thriller, gdzie wspomniane gatunki są bardziej punktem wyjścia do przedstawienia skomplikowanej historii obu rodzin. Liczę na ekranizację, bo to ten typ książki, który aż się o to prosi.
Świetnie skonstruowana saga z bardzo zgrabnie wykorzystanymi, nieopatrzonymi jeszcze wątkami historycznymi, takimi jak kopalnia uranu w Kletnie czy powojenni greccy uchodźcy w Polsce. Historia rozciąga się na przestrzeni 60 lat i przedstawia losy rodziny Kostasa, greckiego partyzanta, które przeplatają się z losami rodziny gdyńskiego przemytnika Zygmunta, pseudonim...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-08-22
Przede wszystkim należy podkreślić, że jest to książka stricte naukowa, nie należy więc spodziewać się porywających opowieści o codziennych trudach i radościach polskiej szlachty przeplatanych pobudzającymi wyobraźnię opisami jedzenia, strojów, balów czy podróży. Jak pisze sama Autorka "książka jest bowiem (...) próbą wprowadzenia Czytelnika w >>szlachecki dworski świat<<, widziany głownie z perspektywy źródeł ekonomicznych - rachunków dworskich, ekspens wydatków, spisów służb, regestrów wypraw i posagów czy inwentarzy pośmiertnych".
Książka podzielona jest na trzy rozdziały:
1/ Dobrodzieje, klienci i słudzy, w którym przeczytamy o podskarbich, kuchmistrzach, służbie pokojowej, praczkach czy łowczych;
2/ Ludzie w kręgu dworu, który skupia się na współpracujących z dworem licznych rzemieślnikach, medykach, artystach;
3/ Dworska codzienność, czyli spojrzenie od strony finansowej na dworską prozę życia, na którą składały się polowania, podróże, zabawy, kolekcjonerstwo, czytelnictwo, konsumowanie owoców, przypraw i innych niedostępnych wtedy powszechnie pyszności.
A wszystko to w oparciu o zachowane dokumenty. Przejrzenie, jak zgaduję, ton papierów pisanych archaiczną polszczyzną i ich selekcji niewątpliwie wymaga benedyktyńskiej cierpliwości. Nie jest to jednak książka nużąca, liczne cytaty, choć może nie do końca zrozumiałe dla współczesnego czytelnika dają wgląd w ówczesne postrzeganie codzienności, a klarowny podział pozwala usystematyzować wiedzę o dworskim życiu w XVIII wieku.
Przede wszystkim należy podkreślić, że jest to książka stricte naukowa, nie należy więc spodziewać się porywających opowieści o codziennych trudach i radościach polskiej szlachty przeplatanych pobudzającymi wyobraźnię opisami jedzenia, strojów, balów czy podróży. Jak pisze sama Autorka "książka jest bowiem (...) próbą wprowadzenia Czytelnika w >>szlachecki dworski...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-08-06
"Opakowania, czyli perfumowanie śledzia" w dużej mierze rzeczywiście wyczerpuje tematykę zawartą w podtytule, czyli grafikę, reklamę i handel w PRL-u. Można wręcz uznać tę książkę za kompendium wiedzy o trudach pracy projektantów, o konieczności kombinowania i niemożności przeskoczenia realiów, a także o wszelkich ośrodkach, spółdzielniach, związkach odpowiedzialnych za wizualną stronę sklepowych półek. Treść "nasycona" ówczesnymi problemami z brakiem wszystkiego kontrastuje nieco z licznymi zdjęciami atrakcyjnych, kolorowych i przyjaznych efektów prac grafików.
Nie jest to jednak lekka, oparta na ciekawostkach lektura do poduszki. To porządne, rzetelne opracowanie historii polskich opakowań, a przez to wymagające pewnego skupienia i podstawowej wiedzy wyjściowej.
"Opakowania, czyli perfumowanie śledzia" w dużej mierze rzeczywiście wyczerpuje tematykę zawartą w podtytule, czyli grafikę, reklamę i handel w PRL-u. Można wręcz uznać tę książkę za kompendium wiedzy o trudach pracy projektantów, o konieczności kombinowania i niemożności przeskoczenia realiów, a także o wszelkich ośrodkach, spółdzielniach, związkach odpowiedzialnych za...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książka jak szyta na mnie. Choć mi samej trudno się identyfikować jako Kaszubka - nie znam języka i nigdy nie mieszkałam na Kaszubach (Gdańsk nie jest stolicą Kaszub, mimo, że władze miejskie uparcie tę myśl lansują), to jednak krew nie woda.
Książka Słomczyńskiego otworzyła mi oczy na zagadnienia, które gdzieś we mnie siedziały, a których nie umiałam świadomie wyodrębnić. To może wskazywać na pewną niszowość, ale to nie jest tak, że książka trafi wyłącznie do fanów kaszubskiego haftu i ludzi oddzielających narodowość od obywatelstwa. Autor ma bowiem w zanadrzu do zaproponowania bardziej uniwersalne treści, a sama książka jest po prostu dobra warsztatowo. Napisana jest wartkim, "dziennikarskim" stylem, który nie pozwala na szybkie znużenie się tematem.
Jedyną rzeczą, która nie przekonała mnie do końca jest zestawienie poruszonych tematów. Z grubsza mówiąc zaczynamy od tożsamości, przechodzimy do trudnego roku 1945, następnie krótko wspominamy powojnie by na końcu zająć się węsiorską ezoteryką i połowem ryb. Choć wszystko to mieści się w haśle Kaszuby, to jednak czuć pewien dysonans. Część historyczna wyraźnie dominuje i dużo bardziej angażuje emocjonalnie, co sprawia wrażenie, jakby ryby i uzdrowicieli wrzucono trochę na doczepkę, bo przecież fajny temat i co ma się marnować.
Podsumowując nie zawiodłam się i gorąco Kaszëbë polecam. Książka może być bardzo ważna dla Kaszubów jak i dla tych, którzy chcieliby się dowiedzieć jak to z tą kaszubskością jest.
PS. Tytuł książki absolutnie odpowiada jej zawartości ;)
Książka jak szyta na mnie. Choć mi samej trudno się identyfikować jako Kaszubka - nie znam języka i nigdy nie mieszkałam na Kaszubach (Gdańsk nie jest stolicą Kaszub, mimo, że władze miejskie uparcie tę myśl lansują), to jednak krew nie woda.
Książka Słomczyńskiego otworzyła mi oczy na zagadnienia, które gdzieś we mnie siedziały, a których nie umiałam świadomie...
Ameryka w tej książce nie została odkryta. Likwidacja dużych zakładów pracy i zastąpienie ich niczym, niskie płace, exodus młodych, zamykane szpitale, brak wyboru i brak perspektyw... Nie trzeba być mieszkańcem małego miasta na skraju zapaści, by wiedzieć o tych problemach.
Wystarczy od czasu do czasu obejrzeć dowolny program informacyjny lub porozmawiać z "emigrantami".
Nawet gdyby ta tak skrupulatnie przedstawiona przez Autora fabryka ręczników przetrwała, to i tak młodzi, wychowani w świecie możliwości większych niż mieli ich rodzice, nie tłukli by się o pracę w niej. To są zwyczajne dzieje.
Z kolei rasizm, kolesiostwo i sieci układów, smog, a także beton jako środek artystycznego wyrazu urzędników to problemy nie tylko małych miast i raczej nie one są przyczyną ich zapaści.
Książka dobrze napisana, ale temat w moim przekonaniu potraktowano raczej powierzchownie.
Ameryka w tej książce nie została odkryta. Likwidacja dużych zakładów pracy i zastąpienie ich niczym, niskie płace, exodus młodych, zamykane szpitale, brak wyboru i brak perspektyw... Nie trzeba być mieszkańcem małego miasta na skraju zapaści, by wiedzieć o tych problemach.
Wystarczy od czasu do czasu obejrzeć dowolny program informacyjny lub porozmawiać z "emigrantami"....
2022-07-08
Świetna książka, którą miejscami czyta się jak powieść detektywistyczną (jeśli oczywiście lubi się temat odzyskiwania dzieł sztuki, bo jeśli nie, to ilość nazwisk, powiązań i dat może przytłoczyć). Zachwycił mnie ogrom żmudnej, archiwistycznej pracy włożonej w rekonstrukcje wydarzeń, a także budowanie realistycznych hipotez, kiedy fakty okazywały się być już poza zasięgiem. Za każdym z 11 przedstawionych w książce dzieł stoi historia, z której dałoby się wycisnąć jeśli nie dobry scenariusz na film, to przynajmniej na odcinek serialu ;)
Świetna książka, którą miejscami czyta się jak powieść detektywistyczną (jeśli oczywiście lubi się temat odzyskiwania dzieł sztuki, bo jeśli nie, to ilość nazwisk, powiązań i dat może przytłoczyć). Zachwycił mnie ogrom żmudnej, archiwistycznej pracy włożonej w rekonstrukcje wydarzeń, a także budowanie realistycznych hipotez, kiedy fakty okazywały się być już poza zasięgiem....
więcej mniej Pokaż mimo to2022-02-06
Mam uczucia z gatunku mieszanych - z jednej strony jest to świetny reportaż, bardzo podoba mi się skupienie na jednostkach, zwykłych, niekoniecznie bohaterskich, a próbujących po prostu przetrwać w świecie, na kształt którego nie mieli wpływu. Rzetelności i profesjonalizmu oczywiście również nie można Grzebałkowskiej odmówić.
Z drugiej strony jednak mam wrażenie, że dużo w tej książce Autorki, niby jest to oczywiste, wszak jest Autorką, ale sens tych zabiegów opowiadających o podróży, jej mężu czy dziecku pozostaje dla mnie niejasny. Jeśli miało to być "uczłowieczenie" książki, tak żeby czytelnik poczuł się częścią opowieści, to ja tego osobiście nie poczułam.
Ale tak czy inaczej, książka bardzo dobra.
Mam uczucia z gatunku mieszanych - z jednej strony jest to świetny reportaż, bardzo podoba mi się skupienie na jednostkach, zwykłych, niekoniecznie bohaterskich, a próbujących po prostu przetrwać w świecie, na kształt którego nie mieli wpływu. Rzetelności i profesjonalizmu oczywiście również nie można Grzebałkowskiej odmówić.
Z drugiej strony jednak mam wrażenie, że dużo...
Życzyłabym sobie więcej książek tak klarownie przedstawiających historie regionów. Warmia i Mazury nigdy nie były moim celem wycieczkowym, a szczątkowa wiedza o tamtych ziemiach docierała do mnie tylko za pomocą mieszkańców tych ziem, w większości potomków przesiedleńców. "Wieczny początek" pomógł mi to wszystko uporządkować i zrozumieć.
Autorka dobrze oddała nostalgiczny klimat świata, którego "starzy" mieszkańcy powoli odchodzą, a "nowi" wciąż nie czują się u siebie. Ten brak łączności, ta kulturowa gruba kreska między tymi światami, to wykorzenienie dotykające obu stron jest wyjątkowo przykre. Dlatego tak ważne są książki takie jak ta, książki, które pomagają ludziom zrozumieć.
Życzyłabym sobie więcej książek tak klarownie przedstawiających historie regionów. Warmia i Mazury nigdy nie były moim celem wycieczkowym, a szczątkowa wiedza o tamtych ziemiach docierała do mnie tylko za pomocą mieszkańców tych ziem, w większości potomków przesiedleńców. "Wieczny początek" pomógł mi to wszystko uporządkować i zrozumieć.
Autorka dobrze oddała nostalgiczny...
Jeśli miałabym wskazać jedną cechę wyjątkowo wyróżniającą tę książkę to byłaby to szczerość. Autor nie nadyma się, nie przypisuje sobie śląskiej świadomości od zarodka, nie buduje hermetycznej mitologii, nie stawia się w pozycji człowieka, który "pojął". Wciąż jest na etapie poznawania i rozumienia czym jest przynależność do grupy etnicznej/etnograficznej i czym tak na prawdę owa grupa jest. A wcale nie jest to łatwe do pojęcia i poczucia.
Autor patrzy przez pryzmat doświadczeń swoich i swojej rodziny, nierzadko są to doświadczenia ze współczesnego punktu widzenia tożsamościowo niezrozumiałe, co tylko uświadamia ile w mentalności ludzi się pozmieniało, a raczej ile w mentalności ludzi pozmieniano mniej lub bardziej subtelnie po 1945 roku. Co gorsza, to "naprawianie" śląskości, czyli de facto trzymanie jej w parterze, ewidentnie uprawia się do dzisiaj.
Jeśli ktoś chce poznać Śląsk bardziej prawdziwy niż obraz wykreowany przez szeroko pojęte media, to ta książka nie powinna go zawieść. Nie zawiodą się też ludzie, którzy nie są "na 100%" i którzy nie zawsze wiedzą, która z tożsamości odziedziczonych po dziadkach z różnych zakątków Polski jest tak naprawdę ich.
Jeśli miałabym wskazać jedną cechę wyjątkowo wyróżniającą tę książkę to byłaby to szczerość. Autor nie nadyma się, nie przypisuje sobie śląskiej świadomości od zarodka, nie buduje hermetycznej mitologii, nie stawia się w pozycji człowieka, który "pojął". Wciąż jest na etapie poznawania i rozumienia czym jest przynależność do grupy etnicznej/etnograficznej i czym tak na...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-01-27
Historia czekoladowego imperium. Nie mniej, nie więcej. Znajdziemy tu świetną pracę badawczą Autora i temat, który jest absolutnym samograjem (czytając pomyślałam, że bardzo chętnie obejrzałabym serial na podstawie historii Wedlów, taką sagę rodzinną z wielką historią w tle, w klimacie Downtown Abbey). Można też się pozastanawiać, gdzie teraz byłby Wedel, gdyby nie czasy komunizmu...
Forma "krótkich notatek" z jednej strony sprawiała, że czytało się szybko i "nieangażująco", z drugiej strony jednak takie rozwiązanie dawało wrażenie informacyjnego chaosu, zwłaszcza w części przedstawiającej okres wojenny. Ale wierzę, że Autor dopasował najlepszą formę narracji do zdobytych informacji.
Historia czekoladowego imperium. Nie mniej, nie więcej. Znajdziemy tu świetną pracę badawczą Autora i temat, który jest absolutnym samograjem (czytając pomyślałam, że bardzo chętnie obejrzałabym serial na podstawie historii Wedlów, taką sagę rodzinną z wielką historią w tle, w klimacie Downtown Abbey). Można też się pozastanawiać, gdzie teraz byłby Wedel, gdyby nie czasy...
więcej mniej Pokaż mimo to
Sentymentalna podróż do dzieciństwa w Tymoszówce na dalekich Kresach. Autorka nie filtruje swoich wspomnień perspektywą czasu - jest sielsko i anielsko, wszyscy się kochają, są szczęśliwi i z godnością znoszą swój los. Widać, że szczególne miejsce w sercu Zofii zajmował Kotot, czyli starszy brat Karol. Z całego rodzeństwa to on dostaje najwięcej czasu antenowego i to na jego uwadze zależy jej najbardziej.
Książka podzielona jest na krótkie rozdziały (cała książka jest na mniej więcej jeden wieczór) - jest o rodzeństwie i kuzynach, o zabawach, o tymoszowskich duchach, o ukraińskich sługach, o babci Misiuni, która grzała nocną koszulkę przy piecu, o ciociach Optymisi i Pesymisi, o troskliwej matce i o przedwczesnej śmierci ojca, o psach - Darze, Scherzu i wiernej do końca Gamie. Wszystko to, co tworzyło życie małej dziewczynki i czyniło je pięknym.
Raczej miła ciekawostka, a nie pozycja obowiązkowa.
Sentymentalna podróż do dzieciństwa w Tymoszówce na dalekich Kresach. Autorka nie filtruje swoich wspomnień perspektywą czasu - jest sielsko i anielsko, wszyscy się kochają, są szczęśliwi i z godnością znoszą swój los. Widać, że szczególne miejsce w sercu Zofii zajmował Kotot, czyli starszy brat Karol. Z całego rodzeństwa to on dostaje najwięcej czasu antenowego i to na...
więcej Pokaż mimo to