-
ArtykułySherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1
-
ArtykułyDostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3
-
ArtykułyMagda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1
-
ArtykułyLos zaprowadzi cię do domu – premiera powieści „Paryska córka” Kristin HarmelBarbaraDorosz1
Biblioteczka
2023-09-30
2022-02-06
Mam uczucia z gatunku mieszanych - z jednej strony jest to świetny reportaż, bardzo podoba mi się skupienie na jednostkach, zwykłych, niekoniecznie bohaterskich, a próbujących po prostu przetrwać w świecie, na kształt którego nie mieli wpływu. Rzetelności i profesjonalizmu oczywiście również nie można Grzebałkowskiej odmówić.
Z drugiej strony jednak mam wrażenie, że dużo w tej książce Autorki, niby jest to oczywiste, wszak jest Autorką, ale sens tych zabiegów opowiadających o podróży, jej mężu czy dziecku pozostaje dla mnie niejasny. Jeśli miało to być "uczłowieczenie" książki, tak żeby czytelnik poczuł się częścią opowieści, to ja tego osobiście nie poczułam.
Ale tak czy inaczej, książka bardzo dobra.
Mam uczucia z gatunku mieszanych - z jednej strony jest to świetny reportaż, bardzo podoba mi się skupienie na jednostkach, zwykłych, niekoniecznie bohaterskich, a próbujących po prostu przetrwać w świecie, na kształt którego nie mieli wpływu. Rzetelności i profesjonalizmu oczywiście również nie można Grzebałkowskiej odmówić.
Z drugiej strony jednak mam wrażenie, że dużo...
Życzyłabym sobie więcej książek tak klarownie przedstawiających historie regionów. Warmia i Mazury nigdy nie były moim celem wycieczkowym, a szczątkowa wiedza o tamtych ziemiach docierała do mnie tylko za pomocą mieszkańców tych ziem, w większości potomków przesiedleńców. "Wieczny początek" pomógł mi to wszystko uporządkować i zrozumieć.
Autorka dobrze oddała nostalgiczny klimat świata, którego "starzy" mieszkańcy powoli odchodzą, a "nowi" wciąż nie czują się u siebie. Ten brak łączności, ta kulturowa gruba kreska między tymi światami, to wykorzenienie dotykające obu stron jest wyjątkowo przykre. Dlatego tak ważne są książki takie jak ta, książki, które pomagają ludziom zrozumieć.
Życzyłabym sobie więcej książek tak klarownie przedstawiających historie regionów. Warmia i Mazury nigdy nie były moim celem wycieczkowym, a szczątkowa wiedza o tamtych ziemiach docierała do mnie tylko za pomocą mieszkańców tych ziem, w większości potomków przesiedleńców. "Wieczny początek" pomógł mi to wszystko uporządkować i zrozumieć.
Autorka dobrze oddała nostalgiczny...
Jeśli miałabym wskazać jedną cechę wyjątkowo wyróżniającą tę książkę to byłaby to szczerość. Autor nie nadyma się, nie przypisuje sobie śląskiej świadomości od zarodka, nie buduje hermetycznej mitologii, nie stawia się w pozycji człowieka, który "pojął". Wciąż jest na etapie poznawania i rozumienia czym jest przynależność do grupy etnicznej/etnograficznej i czym tak na prawdę owa grupa jest. A wcale nie jest to łatwe do pojęcia i poczucia.
Autor patrzy przez pryzmat doświadczeń swoich i swojej rodziny, nierzadko są to doświadczenia ze współczesnego punktu widzenia tożsamościowo niezrozumiałe, co tylko uświadamia ile w mentalności ludzi się pozmieniało, a raczej ile w mentalności ludzi pozmieniano mniej lub bardziej subtelnie po 1945 roku. Co gorsza, to "naprawianie" śląskości, czyli de facto trzymanie jej w parterze, ewidentnie uprawia się do dzisiaj.
Jeśli ktoś chce poznać Śląsk bardziej prawdziwy niż obraz wykreowany przez szeroko pojęte media, to ta książka nie powinna go zawieść. Nie zawiodą się też ludzie, którzy nie są "na 100%" i którzy nie zawsze wiedzą, która z tożsamości odziedziczonych po dziadkach z różnych zakątków Polski jest tak naprawdę ich.
Jeśli miałabym wskazać jedną cechę wyjątkowo wyróżniającą tę książkę to byłaby to szczerość. Autor nie nadyma się, nie przypisuje sobie śląskiej świadomości od zarodka, nie buduje hermetycznej mitologii, nie stawia się w pozycji człowieka, który "pojął". Wciąż jest na etapie poznawania i rozumienia czym jest przynależność do grupy etnicznej/etnograficznej i czym tak na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
W księgarniach i bibliotekach są całe regały poświęcone II wojnie światowej na których każdy zainteresowany tematem znajdzie coś dla siebie. Lotnictwo? U-booty? Do koloru, do wyboru. Bitwy na Atlantyku? Pacyfiku? Proszę bardzo. Ogólne opracowania? Można by do końca życia czytać wyłącznie to i nie przeczytać wszystkiego. Wspomnienia? Jak najbardziej. Wojskowych, polityków, literatów, ludzi wykształconych... A praczek? Sanitariuszek? Snajperek? Prostych, wiejskich dziewczyn, które wiedzione patriotycznym obowiązkiem zgłosiły się do wojska? Kogoś obchodzą ich emocjonalne, proste i pozbawione militarnego i taktycznego zacięcia wspomnienia? Swietłanę Aleksijewicz obchodzą i bezwzględna chwała jej za to. (Na marginesie, żeby nie było, że nie doceniam rodzimego rynku - Dziewczyny z powstania i Dziewczyny wojenne - gorąco polecam!). Sam trud dotarcia do tylu kobiet, wysłuchania ich historii i przy okazji nie załamania się przytłaczającym smutkiem bijącym z tych opowiadań robi wrażenie. Bo ja czytając tę książkę wiem, że nie dałabym rady.
"Wojna..." złożona jest z kilkudziesięciu krótkich relacji dotyczących najróżniejszych aspektów frontowego życia - opieki nad chorymi, ratowania, zabijania, ale też prania, radzenia sobie z "kobiecymi sprawami" i przemycania na front drobnostek z kobiecego życia. Niektóre z nich wręcz pchały się na wojnę, chciały razem z braćmi, ojcami i mężami bronić ojczyzny. Na wojnę wyruszały jako podlotki, w letnich sukienkach i z uśmiechem na ustach. Wracały posiwiałe, ranne na ciele i duszy. Uderzyła mnie przede wszystkim pewna niewinność (naiwność?) myślenia bohaterek, często pochodzących z małych wsi i kiepsko wykształconych. Mówią wprost o swoich uczuciach, nie bawią się w domorosłą psychologię ani nie kreują się na nadludzi. Mimo, że zdecydowanie nie jestem fanką Armii Czerwonej i daleko mi do chylenia głowy przed ludźmi, którzy wyzwalali całe miasta od istnienia, to nie mogę nie zauważyć w tych relacjach prostej, trafiającej do serca szczerości. Może trochę wybiórczej, bo trudno uwierzyć w wyłaniający z książki obraz bohaterskiego sołdata - dżentelmena, ale to przecież nic dziwnego i złego, bo przecież jak inaczej mogłyby mówić o swoich frontowych "braciach"? Z drugiej strony nie sposób nie zauważyć, jak ogromny wpływ na ludzi miała radziecka propaganda. Nie było ja - jednostka, tylko my - naród. Takie myślenie nie zmieniało się nawet wtedy, kiedy uciekinierów z niemieckich obozów jenieckich aresztowano i przesłuchiwano za sam fakt kontaktu z wrogiem.
Jeśli Rosja radziecka nie przywiązywała szczególnej wagi do psychicznego balastu jaki z wojny wynieśli żołnierze - mężczyźni, tak problemy walczących kobiet chyba w ogóle nie zaistniały w ogólnej świadomości. Po wojnie wręcz spotykały się z ostracyzmem, wszak co może robić na wojnie kobieta, jeśli nie kusić chłopów? To opinie kobiet niewalczących. A co myśleli ich frontowi koledzy? Ich "bracia" z którymi dzieliły te ekstremalne warunki? No cóż... Częściej woleli kobiety nieskażone wojną, wojennym brudem i okrucieństwem. To wyjątkowo jaskrawy przykład na ludzką niesprawiedliwość. Przykry tym bardziej, że wojenne bohaterki godziły się z nim, a czasem i nawet dopatrywały się winy w sobie.
Czytając tę książkę bardzo łatwo można poczuć bliskość z tymi kobietami i utożsamić się z nimi. Niezależnie od miejsca pochodzenia czy czasów w których przyszło nam żyć, emocje pozostają przecież takie same. Takie ujęcie tematu, ludzkie i bez patosu, z wydźwiękiem wręcz pacyfistycznym, w zalewie literatury drugowojennej jest bardzo potrzebne. Swoją drogą - ciekawa jestem jak odbierają tę książkę mężczyźni?
W księgarniach i bibliotekach są całe regały poświęcone II wojnie światowej na których każdy zainteresowany tematem znajdzie coś dla siebie. Lotnictwo? U-booty? Do koloru, do wyboru. Bitwy na Atlantyku? Pacyfiku? Proszę bardzo. Ogólne opracowania? Można by do końca życia czytać wyłącznie to i nie przeczytać wszystkiego. Wspomnienia? Jak najbardziej. Wojskowych, polityków,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toWojna widziana i odczuwana oczami i sercem sponiewieranych nią dzieci, a przelana na papier rzetelną ręką. Nic więcej o tej książce pisać nie trzeba.
Wojna widziana i odczuwana oczami i sercem sponiewieranych nią dzieci, a przelana na papier rzetelną ręką. Nic więcej o tej książce pisać nie trzeba.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Doskonała historia w umiarkowanym wykonaniu. Dzieła sztuki skradzione przez hitlerowców i ludzie zaangażowani w ich odzyskanie, jak tytułowy Estreicher, to samograj godny każdego możliwego nagłośnienia. Niektóre z ukradzionych dzieł, jak ołtarz Wita Stwosza czy Damę z łasiczką możemy dzisiaj oglądać oddychając z ulgą, że przetrwały wojenną zawieruchę. Te, które nie wróciły, jak Portret młodzieńca, dają wyobrażenie tego, co Polska straciła być może już bezpowrotnie. Dlatego też cieszę się, że ta książka powstała, tak jak cieszę się z każdej pozycji poświęconej tematowi utraconych dzieł sztuki. Mimo to nie mogę pozbyć się wrażenia, że temat nieco Autorkę przerósł - przede wszystkim jest chaotycznie i z błędami. Trudno też czytelnikowi postawić kreskę, kiedy kończą się twarde fakty, a zaczyna fabularyzacja, która sama w sobie może nie jest złym zabiegiem, bo wprowadza nieco życia, ale jednak jest zabiegiem dość tanim.
Mimo to, że nie jest to najlepsza książka w gatunku, to i tak polecam.
Doskonała historia w umiarkowanym wykonaniu. Dzieła sztuki skradzione przez hitlerowców i ludzie zaangażowani w ich odzyskanie, jak tytułowy Estreicher, to samograj godny każdego możliwego nagłośnienia. Niektóre z ukradzionych dzieł, jak ołtarz Wita Stwosza czy Damę z łasiczką możemy dzisiaj oglądać oddychając z ulgą, że przetrwały wojenną zawieruchę. Te, które nie wróciły,...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to