-
Artykuły
Plenerowa kawiarnia i czytelnia wydawnictwa W.A.B. i Lubaszki przy Centrum Nauki KopernikLubimyCzytać2 -
Artykuły
W świecie miłości i marzeń – Zuzanna Kulik i jej „Mała Charlie”LubimyCzytać4 -
Artykuły
Zaczytane wakacje, czyli książki na lato w promocyjnych cenachLubimyCzytać2 -
Artykuły
Ma 62 lata, jest bezdomnym rzymianinem, pochodzi z Polski i właśnie podbija włoską scenę literackąAnna Sierant7
Biblioteczka
2015-08-06
2015-02-04
2015-11-25
"Pojedynek" to jedna z tych książek, których okładka jest na tyle magiczna i przykuwająca wzrok, że nieraz migała mi przed oczami. To zaobserwowana gdzieś na forach książkowych, to na instagramach zagranicznych czytelników. Co tu dużo pisać - wiedziałam, że prędzej czy później zapoznam się z nią, nieważne czy w wersji oryginalnej, czy w przekładzie na polski. Nie miało to dla mnie żadnego znaczenia, tak zainteresował mnie sam opis i udana grafika. Wydawnictwo Feeria Young jednak wyszło swoim czytelnikom naprzeciw i wydało "Pojedynek" w polskiej wersji. I całe szczęście, bo polscy czytelnicy wiele by stracili, nie mogąc zapoznać się z tą fantastyczną lekturą!
Kestrel jest córką szanowanego generała, dziewczyną z "dobrego domu", Valorianką z ludu zwycięzców. Jej życie dosłownie wydaje się być usłane różami.
Kowal, Herrańczyk z ludu przegranych, niewolnik, nie posiada nic na własność.
Oboje są dosłownie z innych światów, ale jakimś dziwnym cudem (przeznaczeniem?) ich ścieżki krzyżują się. Początkowa niechęć zaczyna przeradzać się w przyjaźń, a przyjaźń w coś więcej... Tylko czy osobom pochodzącym z dwóch obcych ludów pisane jest być razem?
Musicie wiedzieć, że ostatnio z czasem na czytanie było u mnie bardzo kiepsko. Skupiona na studiach i moim rozwijającym się życiu towarzyskim, zwyczajnie nie miałam czasu na to, aby sobie usiąść i dać się pochłonąć pasjonującej lekturze. To normalne więc, że z czasem zaczęłam się odzwyczajać od sięgania po książki, które niegdyś stanowiły nieodłączny element mojego dnia. Ten mój przydługi wstęp ma swój sens, bowiem sięgając w końcu po "Pojedynek" trochę obawiałam się rozczarowania, tego, że będę się najzwyczajniej w świecie nudziła. Tak się jednak nie stało. Moja przerwa w czytaniu i brak czasu na niego, nie wywarły na mnie żadnego wpływu. Nie, w przypadku, gdy sięgnęłam po tak dobre dzieło, jakim jest prequel trylogii Niezwyciężona. Po prostu, gdy zaczęłam czytać, dosłownie przepadłam. Nie mogę uwierzyć w fakt, że tak długo nie miałam czasu na czytanie, a gdy w końcu go znalazłam, to miałam okazję przeczytać coś tak dopracowanego i pełnego emocji zarazem. Autorce za to należą się brawa! Mi chyba także, za dobry wybór lektury i ufanie własnej intuicji.
Marie Rutkowski stworzyła historię z pogranicza dystopii i fantastyki. A nie ma żadnych gatunków, które bym ceniła sobie bardziej niż te. Jednak to, co najbardziej mnie urzekło w tej powieści to fakt, jak fabuła została sprawnie przemyślana i skonstruowana. Wszystko układało się w logiczną i spójną całość, a bardzo nie lubię, gdy w książkach, nawet tych, których grupą docelową jest młodzież, jest wszelka nielogiczność. Nie lubię, gdy pisarze ze swoich czytelników niemalże drwią, pisząc o chociażby o nierealnych i infantylnych zachowaniach nastolatków. To, że ktoś jest młody wcale od razu nie oznacza złych i nieodpowiedzialnych decyzji, a tym bardziej głupich zachowań.
Autorka "Pojedynku" stworzyła książkę, której lektura jest jednocześnie lekka i przyjemna, ale nie razi swoją zbytnią prostotą. Jej warsztat pisarski jest bardzo przystępny, dzięki czemu w lekturę "wbiłam się" w błyskawicznym tempie i bardzo szybko odnalazłam się w całej historii. Bohaterowie, choć młodzi i popełniają błędy, potrafią wykazać się odpowiedzialnością i myśleniem. Akcja jest wartka i dynamiczna, nie pozwoliła mi ani na chwilę oderwać się od czytania. A gdy już musiałam to zrobić, wciąż myślami wracałam do tej lektury Zastanawiałam się, w jakim kierunku potoczy się fabuła i kiedy będę w końcu mogła spokojnie czytać...
To, co zdecydowanie lubię najbardziej to wątek miłosny. Nie lubię jednak, gdy jest on zbyt cukierkowy i przesłodzony, wtedy muszę walczyć z własnym rozczarowaniem. Nawet jeśli cała reszta książki jest dobra, to jeśli romans kuleje, w moim odczuciu kuleje cała reszta. W "Pojedynku" tego nie znajdziecie. Marie Rutkowski przede wszystkim nie rzuciła się od razu na głębokie wody. Bardzo mi się spodobało, że rozwój relacji pomiędzy Kestrel i Kowalem narastał wolno, w swoim miarowym tempie, a autorka tym samym budowała napięcie. Oboje stanowią jedną z najlepiej ukazanych par literackich w książkach młodzieżowych. Dodajcie do tego spore przeciwności losu (wrogie klany) i macie przepis na niezwykle emocjonującą powieść.
"Pojedynek" znacznie przewyższył moje oczekiwania. Tak dobrej, tak dopracowanej w wielu aspektach książki nie czytałam od bardzo dawna. Zarówno fani romansu, jak i porządnej dawki emocji na pewno się nie rozczarują. W prequelu trylogii Niezwyciężona nie brakuje bowiem pojedynków, intryg i opisów działających na wyobraźnię. Gorąco polecam!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/11/marie-rutkowski-niezwyciezona-pojedynek.html
"Pojedynek" to jedna z tych książek, których okładka jest na tyle magiczna i przykuwająca wzrok, że nieraz migała mi przed oczami. To zaobserwowana gdzieś na forach książkowych, to na instagramach zagranicznych czytelników. Co tu dużo pisać - wiedziałam, że prędzej czy później zapoznam się z nią, nieważne czy w wersji oryginalnej, czy w przekładzie na polski. Nie miało to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-10-18
Niedawno miałam okazję przeczytam piąty, a zarazem ostatni tom jednej z moich ulubionych serii - Wodospadów Cienia. Czułam wtedy jednocześnie radość, ale też i smutek - nie mogłam uwierzyć, że to już koniec przygód grupki przyjaciół, którzy skradli moje serce. Na pewno więc Was nie zdziwi moje podekscytowanie, gdy się okazało, że to wcale nie koniec. C.C Hunter bowiem stworzyła trylogię, Wodospady Cienia: Po zmroku, opowiadającą historię nikogo innego jak Delli - jednej z najbarwniejszych bohaterek, z którymi miałam okazję się zetknąć. "Odrodzona" zdecydowanie spodoba się nie tylko fanom twórczości tej amerykańskiej pisarki. Spodoba się wszystkim, którzy szukają sposobu na spędzenie miłego wieczoru.
Della miała normalne i poukładane życie, niczym zwyczajna nastolatka. Wszystko się jednak zmieniło, gdy przeszła ona przemianę w wampira. Jej rodzice przestają jej ufać, jej dawni przyjaciele stają się zbyt odlegli. Bohaterka znajduje pocieszenie w miejscu, gdzie przebywają inne, podobne jej istoty - w Wodospadach Cienia.
Della w końcu spełnia swoje marzenie i zaczyna szkolenie dla JBF. Chce się jemu poświęcić w całości, dlatego nie ma czasu na romanse. A na jej radarze pojawiają się dwaj przystojniacy...
"Odrodzona" to świetna lektura. To bardzo prosty przymiotnik, ale w tym przypadku jest po prostu trafny. Przyznaję, że na początku trochę się obawiałam, czy jest sens tworzenia kolejnej serii osadzonej w tym samym świecie. Czy w ogóle ta trylogia się sprawdzi, bez ciągłego porównywania do samych Wodospadów Cienia. Czy najzwyczajniej w świecie C.C Hunter po prostu nie zabrakło pomysłów... Jak się zapewne domyślacie - moje obawy okazały się całkowicie bezpodstawne. Mam wrażenie, że ta pisarka za cokolwiek by się nie wzięła - wyjdzie jej to naprawdę dobrze. Nie od dzisiaj wiadomo, że do pisania trzeba mieć dar - a tutaj jest on ewidentny. W książkach C.C Hunter zakochało się już z pewnością wiele nastolatków, fantastyka w końcu jest modna. A ta autorka idealnie łączy wątek fantastyczny z romansem, z także i sporą dawką humoru. Nic tylko czytać!
To, co jest najlepsze, że C.C Hunter po napisaniu pięciu tomów Wodospadów Cienia w ogóle się pisarsko nie wypaliła. Jej pomysły nadal są zaskakujące, pełne nieprzewidzianych zwrotów akcji. Jeśli chodzi o warsztat pisarski - to go uwielbiam! Jest tak lekki, przyjemny, po prostu wiem, że umili mi czas, gdy tego potrzebuję. Sprawi, że zapomnę o wszystkich swoich troskach. Nie mogę nie wspomnieć o niebanalnym poczuciu humoru autorki. Jest świetny, zdecydowanie trafia w mój gust. Nieraz czytając Wodospady Cienia miałam szeroki uśmiech na twarzy, a czytając "Odrodzoną" miałam podobnie. Bardzo podoba mi się sama koncepcja pracy dla JBF - organizacji, która w pewien sposób zrzesza wszystkie istoty nadnaturalne. Jest to interesujący wątek do rozwinięcia, a z tego co widzę, w tej trylogii naprawdę rozkwita, co jest najbardziej na plus.
Cieszę się, że to Della dostała swoją szansę na spin-off, bo jest ona jedną z tych bohaterek, których po prostu nie da się nie lubić. Jest barwna, przykuwa wzrok. Pewną ironią jest to, że jest ona realna, naturalna, jej zachowania w ogóle nie są wymuszone. Dlaczego piszę o ironii? Przecież jest ona wampirem! A to dlatego, że w wykonaniu C.C Hunter wydaje się to takie... prawie normalne. Wampiry według tej autorki (zresztą nie tylko wampiry, ale też reszta istot nadnaturalnych) nie są sztuczne czy przerysowane do granic możliwości. A jednocześnie pisarce tej z powodzeniem udało się ukazać, jak ciężko mogą mieć takie postacie. Della sama wiele razy musiała się zmagać ze swoim wampiryzmem i te zmagania na pewno nie należały do najłatwiejszych. Bez obaw - jest to bohaterka, która nigdy się nie poddaje i która swoją siłą wręcz inspiruje czytelnika.
Nie wiecie co robić w te ponure, jesienne wieczory? Macie swoją odpowiedź: sięgnijcie po "Odrodzoną"! A najlepiej najpierw zapoznajcie się z pierwotnym cyklem C.C Hunter, czyli Wodospadami Cienia, żeby później bez obaw móc sięgnąć po spin-off. Gwarantuję, że przepadniecie na długie, długie godziny, nie będziecie zwracać uwagi na swoje obowiązki i szeroki uśmiech nie będzie schodził Wam z twarzy. Zabawne perypetie Delli z pewnością gwarantują przednią zabawę.Polecam!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/10/cc-hunter-odrodzona.html
Niedawno miałam okazję przeczytam piąty, a zarazem ostatni tom jednej z moich ulubionych serii - Wodospadów Cienia. Czułam wtedy jednocześnie radość, ale też i smutek - nie mogłam uwierzyć, że to już koniec przygód grupki przyjaciół, którzy skradli moje serce. Na pewno więc Was nie zdziwi moje podekscytowanie, gdy się okazało, że to wcale nie koniec. C.C Hunter bowiem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-09-25
Widząc "Aplikację" autorstwa Lauren Miller w jesiennych zapowiedziach od wydawnictwa Feeria Young wiedziałam, że to coś dla mnie. Kolejna dystopia dla takiej czytelniczki jak ja to prawdziwa przyjemność, oczywiście jeśli lektura okazuje się być emocjonująca, a w przypadku tej oto książki właśnie tak jest. Przygotujcie się na coś nowego, coś, co jest po prostu powiewem świeżości i wyróżnia się na tle innych dzieł, których grupą docelową jest młodzież.
Rok 2032. Na świecie króluje aplikacja na telefony o nazwie Lux, życie większości ludzi jest jej właśnie podporządkowane. Program ten mówi obywatelom, co i jak mają robić - ogólnie rzecz ujmując, "ułatwia" im życie planując każdą najmniejszą czynność. W takiej właśnie rzeczywistości żyje szesnastoletnia Rory i wcale jej to nie przeszkadza.
Główna bohaterka nie ma nic przeciwko Luxowi, ponieważ dzięki niej jej życie toczy się poukładanym i szczęśliwym torem. Nigdy nie kwestionowała użyteczności aplikacji, jednak do pewnego momentu... Gdy dostaje się do ekskluzywnej szkoły, Akademii Theden, wszystko układa się wręcz idealnie. Spotkanie z Northem, chłopakiem, który nawet nie korzysta z Luxu powoduje, że i Rory zaczyna powoli słuchać głosu intuicji, którego nauczono ją ignorować. A okazuje się to drogą usianą niebezpieczeństwem...
Już na pierwszy rzut oka widać, że "Aplikacja" choć jest jedną z wielu dystopii dostępnych na rynku wydawniczym, to z pewnością nie zginie ona w tym licznym tłumie. Dlaczego tak twierdzę? A dlatego, że ta powieść nie przypomina nic, co bym wcześniej czytała, a trochę książek z tego gatunku już zdążyłam przerobić. Dzieło Lauren Miller od początku i aż do samego końca jest po prostu oryginalne, w czasie czytania ani razu nie odniosłam tego okropnego wrażenia: "to już było". To jest zdecydowanie największy plus "Aplikacji", która może na nowo wciąż zaskakiwać czytelnika i wciągać go w swój świat. Bieg, którym toczy się akcja jest nieprzewidywalny i pełen emocji, a sama fabuła została dopracowana wręcz idealnie.
To, co czytelnik zauważa wraz z postępem lektury to fakt, iż "Aplikacja" to bardzo trafna analogia do naszej współczesności. Choć akcja rozgrywa się kilkanaście lat po obecnych czasach, w roku 2032, to i tak tamtejszy postęp technologiczny zbudził we mnie ogromny podziw, ale też strach. Nie da się nie zauważyć, że nie tylko dzisiejsza młodzież, ale też i starsi ludzie są wręcz uzależnieni od korzystania ze swojej komórki. Zamiast polegać na swojej intuicji, szukamy rad i opinii w Internecie. Nie jest to wszechobecne, jak w "Aplikacji", ale śmiem twierdzić, że jeśli nadal będziemy szli w tym kierunku, to jest jedynie kwestią czasu. Kto wie, może i niedługo w naszym społeczeństwie pojawi się aplikacja, która będzie za nas robiła dosłownie wszystko.
Jedną z większych zalet tej lektury jest niezwykła lekkość czytania, co czyni ją wręcz idealną książką na długie jesienne wieczory. Warsztat pisarski Lauren Miller kusi czytelnika swoim stylem, który jest pełen opisów pobudzających wyobraźnię. To, co zauważyłam po wielu przeczytanych powieściach skierowanych do młodzieży to fakt, iż pisarki często piszą po prostu zbyt prosto, bez żadnej pasji i ciekawości. Nie umieją zaintrygować czytelnika, sprawić, że się wciągnie w lekturę i będzie czytał z nieustającym napięciem. Lauren Miller jednak udało się wyrwać z okrutnych szpon sztampowości, dlatego "Aplikacja" może też przypaść do gustu znacznie starszym czytelnikom.
"Aplikacja" to niezwykle udana mieszanka mojego ulubionego gatunku - dystopii, z odrobiną science-fiction. Dynamiczna i wartka akcja gwarantuje, że czytelnik nie będzie mógł oderwać się od lektury aż do samego końca. I nawet już po przewróceniu ostatniej kartki będzie chciał po prostu więcej. Lauren Miller stworzyła dzieło, które zostaje w pamięci nawet po skończeniu czytania, tak dobra jest jej koncepcja. Jednak to nie wszystko... "Aplikacja" to trafna analogia do obecnych czasów, a więc i wywołała we mnie niejedną refleksję nad tym, w którą stronę zmierza postęp technologiczny. I czy jest to ta dobra strona. Autorka odnalazła przepis na idealną powieść, z którą można usiąść i dać się jej pochłonąć. Zanim przystąpicie do czytania, upewnijcie się, że macie dużo wolnego czasu, ponieważ będziecie go potrzebować. Jeśli tego nie zrobicie, grozi to zaniedbaniem obowiązków, ponieważ będziecie głusi na rzeczywistość. To, co się dzieje w "Aplikacji" okaże się dla Was ważniejsze. Emocji także nie zabraknie, również tych słodko-gorzkich... Gorąco polecam!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/10/przedpremierowo-lauren-miller-aplikacja.html
Widząc "Aplikację" autorstwa Lauren Miller w jesiennych zapowiedziach od wydawnictwa Feeria Young wiedziałam, że to coś dla mnie. Kolejna dystopia dla takiej czytelniczki jak ja to prawdziwa przyjemność, oczywiście jeśli lektura okazuje się być emocjonująca, a w przypadku tej oto książki właśnie tak jest. Przygotujcie się na coś nowego, coś, co jest po prostu powiewem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-09-04
Pamiętam, jak prawie rok temu przeczytałam książkę "Mara Dyer. Tajemnica", która jest wstępem do trylogii autorstwa Michelle Hodkin. Co tu dużo pisać - ta historia absolutnie mnie zachwyciła i w sobie rozkochała. Ma swoje miejsce w moim sercu. Takie klimaty to przecież to, co taki mól książkowy jak ja, lubi najbardziej. Psychodeliczna i pełna tajemniczości aura totalnie mnie urzekła. Nie inaczej i wcale nie gorzej było z sequelem, "Mara Dyer. Przemiana". Gdy finał leżał wygodnie w moich dłoniach, byłam pełna podekscytowania. I nadziei. I wysokich oczekiwań. Przystąpiłam więc w końcu do lektury "Mara Dyer. Zemsta".
Wszystko zmierza do nieubłaganego końca i Mara Dyer zdaje sobie z tego sprawę. Dziewczyna budzi się przerażona w lustrzanym pokoju i jedyne, o czym jest wstanie myśleć to o tym, że jej ukochany Noah nie żyje. Jednak Mara nie należy do osób, które się łatwo poddają. Wraz ze swoimi przyjaciółmi wyrusza w trudną podróż, aby odkryć prawdę o sobie i skorzystać ze swoich morderczych umiejętności...
Napisanie, jak dużo oczekiwałam po finale trylogii Mara Dyer byłoby niedopowiedzeniem. Naprawdę. Wiecie dlaczego? Dlatego, że tego rodzaju książek wbrew pozorom nie ma wiele na rynku wydawniczym. Nie, nie takich, jakie stworzyła Michelle Hodkin. Są dystopie, jest fantastyka, są zwyczajne powieści młodzieżowe. Mara natomiast znajduje się gdzieś na pograniczu, jest to trochę fantastyka, trochę thriller i ja osobiście pokochałam to połączenie. Pierwszy tom wywołał we mnie silne emocje, autentyczny strach i przerażenie. Drugi także. Niech więc nikogo nie zdziwi fakt, że po przeczytaniu "Mary Dyer. Zemsty" aż ciśnie mi się na usta pytanie: "Gdzie się podziały te emocje?". Chyba pani Hodkin zdecydowała się z nich zrezygnować. A szkoda, bo są one głównym atutem jej serii. Czegoś mi zabrakło w zakończeniu i sama nie jestem pewna czego. Niby fabuła została skonstruowana całkiem zgrabnie, niby wszystko się "kupy" trzymało, ale jakoś jak na emocjonujący koniec historii Mary i Noaha okazało się najzwyczajniej w świecie... za mało.
"Mara Dyer. Zemsta" nie spełniła moich oczekiwań, co nie zmienia faktu, że to dobre zakończenie tej historii. Michelle Hodkin udało się większość wątków zamknąć w satysfakcjonujący sposób. Jeśli o sam koniec... Spodobał mi się. Nie chcę zdradzić za wiele, aby nie zaspoilerować, ale moim zdaniem autorka zastosowała wariant, który wielbicielom tej serii z pewnością przypadnie do gustu. Choć czuję pewien żal, że już więcej książek z tej serii nie będzie, to wiem, że jest to opowieść, której wątki idealnie rozłożyły się na trzy tomy. Więcej tomów pewnie ucieszyłoby fanów, ale myślę, że byłoby to przegięcie.
To, czemu najbardziej się nie mogę zadziwić, to wyobraźni Michelle Hodkin. Cała jej koncepcja osób posiadających bardzo nietypowe zdolności, przemówiła do mnie, ponieważ jest oryginalna. W czasie lektury każdego z tych trzech tomów nigdy nie odniosłam uporczywego wrażenia (którego swoją drogą nienawidzę) "to już było". Nie cierpię schematów, nawet w powieściach, których grupą docelową jest młodzież. Nie lubię sztampowości i nudnych bohaterów, fabuły bez polotu. Co jest najlepsze, że w Marze Dyer tego nie znajdziecie. Ta seria owszem, ma swoje wady, ale jest oryginalna, a co za tym idzie - interesująca. Dodajcie do tego aurę tajemniczości i straszny klimat - macie przepis na idealny wieczór.
Trylogia Mara Dyer dostarczyła mi wielu emocji. Wprost nie mogłam się nadziwić - wydawałoby się wręcz - nieograniczonej wyobraźni autorki. Michelle Hodkin umie sprawnie manipulować czytelnikiem i to z pewnością trzeba jej przyznać. Umie też kreować napięcie i zainteresowanie w czytelniku. Jej warsztat jest magnetyczny, kusi i wciąga, nie zabrakło w nim też suspensu, którego zazwyczaj nie trawię, ale w tym przypadku go polubiłam, ponieważ tylko wzmagał moją fascynację. Nie da się ukryć, że ta seria miała swoje wzloty i upadki oraz gorsze wątki. Co nie zmienia faktu, że czytając ten cykl, spędziłam niesamowicie przyjemnie czas. Zżyłam się z bohaterami, podziwiałam przemianę, którą przeszła Mara. Czy polecam Wam tą trylogię? Jak najbardziej tak! Fani powieści skierowanych do młodzieży na pewno się nie zawiodą.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/09/michelle-hodkin-mara-dyer-zemsta.html
Pamiętam, jak prawie rok temu przeczytałam książkę "Mara Dyer. Tajemnica", która jest wstępem do trylogii autorstwa Michelle Hodkin. Co tu dużo pisać - ta historia absolutnie mnie zachwyciła i w sobie rozkochała. Ma swoje miejsce w moim sercu. Takie klimaty to przecież to, co taki mól książkowy jak ja, lubi najbardziej. Psychodeliczna i pełna tajemniczości aura totalnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-08-28
"Wyspa potępionych" to pierwszy tom serii Następcy autorstwa amerykańskiej pisarki Melissy de la Cruz. Pierwszy raz o tym cyklu słyszałam stosunkowo niedawno, a to za sprawą jej ekranizacji, która niedługo będzie miała premierę na Disney Channel.
Najpierw kilka zdań o fabule. Dwadzieścia lat temu wszyscy złoczyńcy zostali wypędzeni z pięknej krainy - Auradonu, w miejsce specjalnie stworzone dla nich. Miejsce o tytułowej nazwie, Wyspie Potępionych, gdzie nie ma absolutnie żadnej magii. Pewnego dnia czwórka nastolatków, będących dziećmi osławionych czarnych charakterów ma szansę przywrócić magię na Wyspie... Czy im to się uda, czy zostali skazani na porażkę?
Chodź lektura "Wyspy potępionych" była lekturą dobrą, to jednak odniosłam wrażenie, że potencjał tego pomysłu nie został do końca wykorzystany. Warsztat pisarski Melissy de la Cruz w tej książce okazał się jakiś taki bez polotu, dosyć podobny jak w przypadku innej serii tej pisarki, Błękitnokrwistych. Wiem, że jest to autorka, której dzieła są raczej skierowane do wąskie grupy odbiorców, więc sądzę, że mało wymagającym czytelnikom styl napisania "Wyspy potępionych" na pewno przypadnie do gustu. Jakby nie było, jest bardzo lekki nie zawiera zbędnych opisów (co nie zmienia faktu, że dla mnie jest on najzwyczajniej w świecie zbyt ubogi).
Najbardziej w serii Następcy spodobał mi się sam pomysł, ogólne zarysowanie koncepcji. To takie połączenie mojego dzieciństwa, kiedy to uwielbiałam baśnie i wszystko, co magiczne. Nadal zresztą mam do takich rzeczy sentyment, dlatego książek z takiego gatunku po prostu nigdy nie mogę sobie darować.
No właśnie, choć jak wyżej wspomniałam świat przedstawiony jest niezwykle ciekawy i pełen potencjału, to odniosłam wrażenie, że został on stworzony na niewystarczająco mocnym gruncie. Może duży wpływ ma na to mała, wręcz uboga ilość opisów w zasadzie czegokolwiek. Melissa de la Cruz za to skupiła się w dużej mierze na samej specyfice bohaterów, co też ma swoje uroki. Osobiście najbardziej polubiłam Mal, która lubi "udawać" złą, ale w rzeczywistości w jej wnętrzu kryje się o wiele więcej, niż widzi ona sama.
Podsumowując, choć "Wyspa potępionych" zostawiła mnie pełną niedosytu, to i tak jestem pełna pozytywnych przeczuć. To seria, która jest głównie skierowana do młodszych czytelników, ale myślę, że i starsi znajdą tutaj coś dla siebie. To taki pewnego rodzaju świetny powrót do dzieciństwa. Mam nadzieję, że Melissa de la Cruz lepiej spisze się w kolejnych tomach.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/09/melissa-de-la-
"Wyspa potępionych" to pierwszy tom serii Następcy autorstwa amerykańskiej pisarki Melissy de la Cruz. Pierwszy raz o tym cyklu słyszałam stosunkowo niedawno, a to za sprawą jej ekranizacji, która niedługo będzie miała premierę na Disney Channel.
Najpierw kilka zdań o fabule. Dwadzieścia lat temu wszyscy złoczyńcy zostali wypędzeni z pięknej krainy - Auradonu, w miejsce...
2015-08-30
W końcu nadszedł czas upragnionej przeze mnie premiery ostatniego tomu serii Wodospady Cienia autorstwa C. C Hunter - "Wybranej o zmroku". Cyklu, do którego zapałałam tak ogromną sympatią. Na przestrzeni sagi, która liczy sobie pokaźną liczbę pięciu części można porządnie zżyć się z bohaterami, utożsamić się z nimi, przeżywać ich wzloty i upadki, śmiać się z nimi, a czasem z nich. Na osłodę serc fanów autorki - jesienią Wydawnictwo Feeria Young wyda kolejną książkę tej pisarki, "Odrodzoną", która jednocześnie będzie wstępem do nowej trylogii Wodospady Cienia po zmroku. Będzie to historia nikogo innego, jak jednej z najlepszych postaci, czyli Delli. A teraz wróćmy do finału pierwotnej serii, a cóż to był za finał!
Wszystko nieubłaganie zmierza do końca... Kylie po wyczerpujących poszukiwaniach w końcu odkryła, kim jest i jak wiele niebezpieczeństw to za nią niesie. Musi nauczyć się korzystać ze swoich umiejętności, ponieważ na szali jest życie jej bliskich... Czy uda się pokonać jej wroga, który nieuchronnie czyha na jej upadek?
Finał skończyłam w niezapomnianą Noc Książkoholików, która została zorganizowana niedawno. Wiedziałam, że to będzie strzał w dziesiątkę i "Wybrana o zmroku" na pewno nie tylko nie pozwoli mi zasnąć, ale też całkowicie mnie w sobie zauroczy. C.C Hunter nie mogła napisać lepszego zakończenia. Jednocześnie pozostawiła kilka furtek, ale nie na tyle, aby było to powodem niedosytu i złości u czytelnika - wręcz przeciwnie, pewne rzeczy trzeba dopowiedzieć sobie samemu, w swojej własnej i nieograniczonej wyobraźni. Bardzo spodobał mi się fakt, że chociaż jest to ostatnia część, autorka na siłę nie siliła się na nastrój powagi i nudy. A autorzy mają tak bardzo często... Nic dziwnego, w końcu zakończenia nie są łatwe dla każdej strony, zarówno tej piszącej, jak i tej czytającej. Warsztat pisarski C.C Hunter podobnie jak w poprzednich częściach cechował duży humor i umiar w opisach. Jednocześnie pisarka skupiła się mocno na samej głównej bohaterce, Kylie Galen, na jej rozwoju i zmianie. A zmianę to ona przeszła na pewno.
"Wybranej o zmroku" na pewno nie brak emocji. Towarzyszyły mi one wraz z czytaniem każdej strony. Z jednej strony nie chciałam, żeby to był koniec historii Kylie, którą zdążyłam całkiem polubić, a z drugiej chciałam ją szybciej czytać, aby wiedzieć, co się wydarzy dalej. To zasługa tego, że Kylie przeszła przemianę, jak już wcześniej zdążyłam wspomnieć. Do tej pory pamiętam, jak w pierwszym tomie, "Urodzonej o północy" irytowała mnie dosyć często, w drugiej części, "Przebudzonej o świcie" widziałam niewielką zmianę, natomiast kolejne dobre kontynuacje sprawiły, że zmieniłam zdanie na temat tej bohaterki. Kylie dojrzała w wielu aspektach, jest to szczególnie widoczne, gdy ma się duże przerwy pomiędzy czytaniem kolejnych tomów. Widać, że wraz z dowiedzeniem się o sobie prawdy zaczęła akceptować swoją inność i się z niej cieszyć. Namyśliła się także i podjęła wybór (w końcu!) odnośnie Lucasa i Dereka... Jesteście ciekawi? Wiem, że jesteście!
Wątki miłosne z pewnością także nikogo nie rozczarują. Wiadomo przecież, że jest to jedna z największych zalet tego cyklu, na równi z lekkim warsztatem pisarskim, wartką i dynamiczną akcją oraz ciekawą fabułą. Jestem pewna, że każdy fan tej serii zapałał sympatią do znanych duetów, minimum jednego, chociaż ja osobiście uwielbiam je wszystkie. C. C Hunter z pewnością zadbała, aby było z czego wybierać. Każdy związek na swój sposób jest dopasowany i niesie za sobą jeszcze więcej humoru i zabawnych perypetii. Nic tylko czytać!
Jak się pewnie domyślacie, "Wybrana o zmroku" absolutnie spełniła moje oczekiwania. Cieszę się, że miałam okazję przeczytać coś tak niezobowiązującego, a jednocześnie tak dobrego. Coś, co całkowicie pozwoliło mi się oderwać od rzeczywistości i monotonii dnia codziennego. Takie książki właśnie uwielbiam, książki, w których totalnie można się zanurzyć i w nie wsiąknąć. Jeśli jeszcze ktoś nie czytał Wodospadów Cienia to gorąco polecam!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/08/cc-hunter-wybrana-o-zmroku.html
W końcu nadszedł czas upragnionej przeze mnie premiery ostatniego tomu serii Wodospady Cienia autorstwa C. C Hunter - "Wybranej o zmroku". Cyklu, do którego zapałałam tak ogromną sympatią. Na przestrzeni sagi, która liczy sobie pokaźną liczbę pięciu części można porządnie zżyć się z bohaterami, utożsamić się z nimi, przeżywać ich wzloty i upadki, śmiać się z nimi, a czasem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-08-16
Mercy została kotwiczącą, czyli strażniczką magicznej granicy, za którą czyhają niesamowicie niebezpieczne istoty. Jeszcze nie tak dawno temu w ogóle nie posiadała żadnych magicznych mocy. Nic więc dziwnego, że przystosowanie się do nowych umiejętności przychodzi jej z trudem, a na domiar tego jest w ciąży i nieustannie musi na siebie uważać. A gdy na jaw wychodzą tajemnice skrzętnie skrywane przez jej najbliższą rodzinę, Mercy nie jest już pewna niczego...
"Źródło" to kontynuacja serii Wiedźmy z Savannah autorstwa J.D Horn. Pierwszy tom pt. "Ród" pochłonęłam zadziwiająco szybko, bo tylko w jeden dzień. Sequel natomiast czytałam trochę dłużej, to zasługa nie tylko większej objętości tego dzieła, ale także też tego, iż pisarzowi powoli i stopniowo udało się wyjść z utartych schematów. Właśnie przez ten fakt pozwoliłam sobie dłużej delektować się lekturą, niż pochłonąć ją natychmiastowo. To, co jest najlepsze w tym cyklu to warsztat pisarski autora jest lekki, przystępny, wręcz powiedziałabym, że czytelnik w ogóle nie odczuwa żadnego wysiłku w czasie czytania. Jednocześnie styl pisania J.D Horn charakteryzuje nie tylko lekkość, ale także i obrazowość oraz nieprzesadzanie w żadną stronę. Opisy są krótkie, aczkolwiek treściwe i wystarczające, przez co w ogóle nie nużą i nie powodują chęci odłożenia czytania na bok. Taka lektura jest niczym innym jak samą, czystą przyjemnością. A przecież takie książki są najbardziej uwielbiane przez mole książkowe. Takie, które sprawią, iż rzeczywistość ma się nijak w obliczu powieści, która wciąga nas coraz bardziej w swój świat, aż ostatecznie po prostu musimy ją dokończyć i nie odłożymy jej na półkę dopóki tego nie zrobimy.
Bardzo spodobała mi się koncepcja autora odnośnie granicy i kotwiczącej, która ją strzeże, aby niebezpieczne demony, które zamieszkują inną krainę nie mogły się wydostać. Do tej pory spotkałam się raz z takim pomysłem i miało to zresztą miejsce w serialu, ale tam jakoś niezbyt ta idea do mnie przemówiła... Natomiast w "Źródle" autor wybrnął ze swojego pomysłu i udźwignął ciężar swojej własnej wyobraźni. W ogóle generalnie ukazanie magii przez J.D Horn i sposób, w który Mercy trenowała z Jilo jest niezwykle interesujący i obiecujący. Oprócz pomysłowości w kontynuacji Wiedźm z Savannah, podobnie jak w przypadku prequelu, nie zabrakło wartkiej i dynamicznej akcji oraz elementu zaskoczenia, którym dysponuje autor. Nieraz w czasie czytania nie mogłam się domyślić, jak dalej potoczy się linia fabularna, a w tego rodzaju książkach, czyli fantastyce jest to niezwykle istotny, o ile niekluczowy element.
"Źródło" zdecydowanie spełniło moje oczekiwania. Trzeba przyznać, że J.D Horn wysoko postawił poprzeczkę, ponieważ moim zdaniem sequel okazał się lepszy niż pierwszy tom. Dlaczego? Przede wszystkim od razu po skończeniu lektury rzuciło mi się w oczy, jak ta książka jest dopracowana i jak tworzy spójny i nierozerwalny całokształt. Żaden czytelnik i fan fantastyki nie musi się obawiać o utarte schematy i akcję wiejącą nudą. W tej serii na pewno tego nie znajdziecie - wręcz przeciwnie! Wiedźmy z Savannah gwarantują przyjemnie spędzony dzień, góra dwa, tak szybko czyta się książki z tego cyklu. Na obecną wakacyjną porę są wręcz idealne.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/08/jd-horn-zrodo-wiedzmy-z-savannah-2.html
Mercy została kotwiczącą, czyli strażniczką magicznej granicy, za którą czyhają niesamowicie niebezpieczne istoty. Jeszcze nie tak dawno temu w ogóle nie posiadała żadnych magicznych mocy. Nic więc dziwnego, że przystosowanie się do nowych umiejętności przychodzi jej z trudem, a na domiar tego jest w ciąży i nieustannie musi na siebie uważać. A gdy na jaw wychodzą tajemnice...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-05-13
Wszelkie motywy paranormalne w literaturze ogromnie mnie fascynują. Wprost uwielbiam trzymać w swoich dłoniach książkę o nie tylko pięknej okładce, ale także i równie intrygującym opisie. J.D. Horn w swoim cyklu porusza oczywiście temat czarownic. Dawno nie czytałam powieści z tymi istotami nadnaturalnymi, więc byłam bardzo ciekawa, jak ta autor spisze się w swoim zadaniu. Jesteście ciekawi mojej recenzji? W takim razie zapraszam do lektury!
Dwudziestoletnia Mercy Talor jest członkinią nietypowej rodziny. Cała jej familia została obdarzona mocami, jednak ona jest jedyną, która ich nie posiada. Wyobrażacie sobie jak musi wyglądać jej życie w otoczeniu magii, prawda? Pewnego dnia jedno wydarzenie sprawia, że wszystko odmienia się na zawsze... A gdy ginie głowa rodziny Taylorów rozpoczyna się poszukiwania winnego.
"Ród" to pierwszy tom cyklu Wiedźmy z Savannah. Już teraz wiem, że na pewno sięgnę po kolejne. To, co chyba najbardziej mi się spodobało to fakt, iż autorowi udało się wyrwać z nikczemnych szpon schematu. Mam tutaj namyśli fakt, iż główna bohaterka została obdarzona przez J.D. Horn... brakiem mocy! Nietypowe, prawda? Przez to można zakładać, że akcja jest nudna i bez polotu, ale to ostatnia rzecz, jaką bym powiedziała na temat tej książki. Mercy, choć nie dysponuje magią - budzi w czytelniku jeszcze większą ciekawość. Jakimś cudem udaje jej się wplątać w niezliczoną ilość złych sytuacji. Jeśli chcecie wiedzieć, czy udaje jej się wychodzić z opresji cało, będziecie musieli sami się przekonać!
Z powieści J.D. Horn bije klimat, nie tylko z samej okładki, ale także i równie magnetyzującej treści. Motyw czarownic od zawsze mnie pasjonował, ponieważ osobiście uważam, że można z niego stworzyć wiele interesujących koncepcji. Pisarze mają praktycznie nieograniczone umiejętności i swoją własną wyobraźnię do wykorzystania. Ten autor zdecydowanie z tego wybrnął. Fabuła "Rodu" jest spójna i dopracowana, natomiast bohaterowie zostali wykreowani tak, że czytelnik nie wie komu tak naprawdę ufać. Dodajcie do tego lekki, niezwykle przystępny warsztat pisarski i wciągająca lektura gwarantowana!
Świetnie się bawiłam w czasie lektury "Rodu", właśnie tego rodzaju książki poszukiwałam w ostatnich, dosyć stresujących dla mnie dniach. Jedyne, do czego mogę się przyczepić to fakt, że dzieło to jest zdecydowanie za krótkie! Większa ilość stron przyniosłaby więcej możliwości, większe pole do manewru i rozbudowania fabuły. Niemniej, jestem bardzo zadowolona i polecam! Klimat tej powieści na pewno przypadnie do gustu fanom gatunku.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/05/jd-horn-wiedzmy-z-savannah-rod.html
Wszelkie motywy paranormalne w literaturze ogromnie mnie fascynują. Wprost uwielbiam trzymać w swoich dłoniach książkę o nie tylko pięknej okładce, ale także i równie intrygującym opisie. J.D. Horn w swoim cyklu porusza oczywiście temat czarownic. Dawno nie czytałam powieści z tymi istotami nadnaturalnymi, więc byłam bardzo ciekawa, jak ta autor spisze się w swoim zadaniu....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-08-15
Brandon Sanderson to autor, którego wielbicielom fantasy nie trzeba nawet przedstawiać. Napisał on m.in "Drogę królów", której choć nie miałam okazji przeczytać, to o której słyszałam wiele pozytywnych opinii. Jako, że sama jestem wielbicielką gatunku, którym się szczyci Sanderson, byłam bardzo podekscytowana, gdy Wydawnictwo MAG wznowiło wydanie "Z mgły zrodzonego". Jesteście ciekawi, czy zaliczam swoje pierwsze spotkanie z twórczością tego wybitnego pisarza do udanych? Odpowiedź brzmi: jak najbardziej tak!
Przez tysiąc lat Ostatni Imperator rządził twardą ręką swoim wielkim Imperium. Nikt nigdy nie był zdolny, aby mu się przeciwstawić - przecież on był bogiem, prawdziwym i niezwyciężonym, rządzącym terrorem i siejącym strach. Jednak pewnego dnia pojawia się pewien mężczyzna, Zrodzony z Mgły, który chce położyć kres krwawemu panowaniu, gdzie skaa są niewolnikami szlachty. Zaczyna on intrygę, w której pomaga mu wiele osób, a wszystko po to, aby obalić władzę Ostatniego Imperatora... Czy mu się to uda, czy jego wysiłki są skazane na wierutną porażkę?
"Z mgły zrodzony" to powieść, która liczy sobie prawie siedemset stron. Nie jest to zresztą nic dziwnego i zaskakującego, w końcu mamy tutaj do czynienia z prawdziwą fantastyką w swej najlepszej formie i wydaniu. Co zadziwiające - w trakcie lektury tego dzieła w ogóle nie odczuwałam, że jest to książka o takiej objętości, bo gdy przysiadałam do czytania, to oderwanie się przychodziło mi z ogromną trudnością. To w dużej mierze zasługa pomysłowości Sandersona, bowiem stworzone przez niego Ostatnie Imperium naprawdę mrozi krew w żyłach i wywołuje gęsią skórkę. Podobnie jest z popiołem spadającym z nieba i obecnością przerażającej mgły, gdy tylko zapada noc. Kwitnące kwiaty i zielone rośliny są niczym więcej jak mistyczną legendą, w którą wierzy niewielu ludzi. Jednak zdarza się, że budzą one nadzieję na lepsze jutro... Taką też nadzieję zaczyna budzić Kelsier, który chce wywołać w ciemiężonych skaa chęć do buntu i zawalczenia o swoje dobre życie. O to, aby przestać niewolniczo służyć szlachcie.
Napisałam co nieco o pomysłowości autora, to dzięki niej pokochałam "Z mgły zrodzonego", jednak na całą, świetną całość nie składa się jedna rzecz. Na całokształt składa się kilka czynników, takich jak obrazowy warsztat pisarski, który przemawia do wyobraźni czytelnika, a także szczegółowa kreacja bohaterów. Styl pisania Sandersona jak wyżej napisałam, jest obrazowy, dzięki czemu przyswojenie wielu szczegółów związanych ze światem przedstawionych nie sprawiło mi żadnej trudności. Jednocześnie jest on też lekki i przystępny, a pisarz starał się, aby nie było w nim za dużo niepotrzebnych i nudnych informacji. Dlatego też myślę, że ta książka idealnie nadaje się dla laików, dla osób, które pozornie nie gustują w fantastyce. "Pozornie", ponieważ są to czytelnicy, którzy po prostu jeszcze nie mieli okazji przeczytać coś tak dobrego i tak dopracowanego.
Bohaterowie zostali naprawdę dobrze wykreowani. Widać gołym okiem, że autor chciał tchnąć życie w papierowe postaci, chciał nadać im realności i udało mu się to w stu procentach. Najbardziej oczywiście intryguje Kelsier i jego chęć obalenia Ostatniego Imperium. Jego wola walki o zaprzestanie ciemiężenia skaa wzbudziła we mnie podziw. Kibicowałam temu celowi, miałam nadzieję, że mu się uda. Jeśli chodzi o główną postać, Vin, także nie umniejszam jej kreacji, bowiem przeszła ona sporą metamorfozę. Na początku lektury poznałam ją jako dziewczynę, która choć odważna, boi się zaufać komukolwiek. Tym bardziej jej przemiana na końcu jest godna podziwu. Zafascynował mnie także Ostatni Imperator, którego pobudek i chęci nie do końca potrafiłam zrozumieć. To osobowość, która została przed autora przedstawiona w sposób bardzo tajemniczy, wręcz mistyczny. Jestem ciekawa, czy w kolejnej części będę miała okazję dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
Brandon Sanderson zabiera czytelnika w niesamowitą podróż, w podróż jedyną w swoim rodzaju. Podróż, gdzie wszystko może się zdarzyć i niczego nie można być pewnym. Podróż pełną niespodziewanych zwrotów akcji i wydarzeń, które powodują szybsze bicie serca. Tak, jak się zapewne zorientowaliście, bardzo podobała mi się ta historia. "Z mgły zrodzony" to pierwszy tom cyklu Ostatnie Imperium, który zachwyci każdego. Nie ma tutaj miejsca na utarte schematy. Akcja jest wartka i dynamiczna, a czytelnik błyskawicznie wsiąka w świat stworzony przez pisarza. Gorąco polecam!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/08/brandon-sanderson-z-mgy-zrodzony.html
Brandon Sanderson to autor, którego wielbicielom fantasy nie trzeba nawet przedstawiać. Napisał on m.in "Drogę królów", której choć nie miałam okazji przeczytać, to o której słyszałam wiele pozytywnych opinii. Jako, że sama jestem wielbicielką gatunku, którym się szczyci Sanderson, byłam bardzo podekscytowana, gdy Wydawnictwo MAG wznowiło wydanie "Z mgły zrodzonego"....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-08-02
Sięgając po pierwszy tom otwierający cykl Testy nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać. Uwielbiam dystopie i zawsze sięgam po książki z tego gatunku, po prostu nie mogę sobie darować ich nieprzeczytania. "Testy" miałam na radarze już od bardzo długiego czasu, a porównania do świetnych "Igrzysk śmierci" tylko pobudzały moją ciekawość. Dodajcie do tego liczne pochlebne recenzje na temat tej serii i cóż - po prostu nie mogłam jej sobie darować. I całe szczęście, bo bym wiele straciła!
Wojna Siedmiu Faz nieodwracalnie zmieniła Ziemię w jałowe zgliszcza. Jednak mimo to ludzkości udało się przetrwać, powstały liczne kolonie oraz ich stolica - miasto Tosu. Ludzie zaczęli więc stopniowo odbudowywać ziemię. Powstał też nowy system - Testy. Do Testów zostaje zakwalifikowana garstka wybrańców, która jeśli ostatecznie ukończy tą wymagającą próbę - będzie mogła podjąć studia na Uniwersytecie.
Szesnastoletnia Malencia Vale, mieszkanka Kolonii Pięciu Jezior zawsze starała się być pilną uczennicą, aby zakwalifikować się do Testów. Gdy się to jej udaje, jest niezwykle podekscytowana, ale gdzieś tam w środku jest niepewna tego, jak wyglądają same Testy... Tak naprawdę będąc w tym nowym miejscu nie będzie mogła ufać nikomu, bo jej przyjaciel ostatecznie może okazać się jej wrogiem. Jednak czy zaufa Tomasowi, z którym zaczyna ją łączyć coraz więcej?
Pierwsze słowo, które przyszło mi namyśl tuż po skończeniu lektury to: niesamowita. Dawno nie czytałam tak magnetyzującej i wciągającej książki jak "Testy". Skończyłam ją w jeden dzień, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie potrafiłam się od niej oderwać. Zaczynałam sprzątać, po czym po chwili i tak wracałam do czytania, ponieważ świadomość tego, co przechodzi bohaterka, wprost nie pozwalała mi się skupić na moich obowiązkach. To jest jedna z tych powieści, które prostu trzymają w napięciu już od pierwszej strony i aż do samego końca. Powiedzenie, że nie mogłam się oderwać od tej pasjonującej lektury byłoby ogromnym niedopowiedzeniem, ja wręcz wbijałam w nią swoje oczy, ciekawa tego, co wydarzy się dalej.
Wojna Siedmiu Faz to moim zdaniem pomysł, który zdecydowanie się sprawdził. Wprawdzie Joelle Charbonneau w pierwszym tomie swojego cyklu jedynie zarysowała tą koncepcję, ale już widać, że można wyciągnąć z niej wiele interesujących wątków. Wszystko zależy od autorki, od tego, w jaki sposób zdecyduje się ona pociągnąć kierunek akcji, a możliwości ma bardzo wiele. Sam fakt, że ludzie mogą być na tyle okrutni, aby wywołać tak przerażającą w skutkach wojnę jest mrożący krew w żyłach. Jeśli chodzi o wspomniane konsekwencje... Nieraz w czasie lektury "Testów" nie mogłam uwierzyć, co człowiek jest wstanie zrobić drugiemu człowiekowi. Obszar poza koloniami jest prawdziwą niewiadomą, ponieważ poprzez zrzucenie bomb został on silnie napromieniowany. Zwierzęta się zmutowały, ale nie tylko. Czają się tam o wiele bardziej zatrważające stwory...
Jesteście gotowi na "Testy"? Książkę, która ma nie tylko interesującą koncepcję dystopii, ale także i dynamiczną i wartką akcję, która gwarantuje niezapomnianą podróż. Nieraz w czasie czytania towarzyszyło mi przyśpieszone bicie serca, bowiem naprawdę zaangażowałam się w historię Cii oraz Tomasa. Kibicowałam im i wierzyłam, że uda im się przejść tą niesamowicie przerażającą próbę, do której zostali zmuszeni. Wszystkie upadki i wzloty przeżywałam razem z nimi. Świat w cyklu Testy budzi strach, ponieważ jest nieznany i pełen zagrożeń czyhających na każdym kroku. Nie chciałabym w takim żyć, ale o takim czytać jak najbardziej! Gorąco polecam!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/08/joelle-charbonneau-testy.html
Sięgając po pierwszy tom otwierający cykl Testy nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać. Uwielbiam dystopie i zawsze sięgam po książki z tego gatunku, po prostu nie mogę sobie darować ich nieprzeczytania. "Testy" miałam na radarze już od bardzo długiego czasu, a porównania do świetnych "Igrzysk śmierci" tylko pobudzały moją ciekawość. Dodajcie do tego liczne pochlebne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-07-25
Nieraz napotykałam się na recenzje "Rebelianta" - tomu otwierającego serię Legenda autorstwa Marie Lu. Były to opinie na tyle pozytywne, że po prostu musiałam mieć tą książkę w swojej biblioteczce, szczególnie, iż jest to dystopia, które uwielbiam. W końcu udało mi się zakupić tą powieść, ale sporo przeleżała na półce, zanim się za nią zabrałam, a dokładniej prawie dwa lata. Przeczytałam około połowę, gdy stwierdziłam, że jakoś tego "nie czuję" i nie mogę wsiąknąć w specyficzny klimat tego dzieła, więc je odstawiłam. I tak "Rebeliant" przeleżał kolejne pięć miesięcy, aż w końcu się spięłam i go przeczytałam. I wiecie co? Żałuję, że tyle zwlekałam i nie dałam mu szansy na samym początku.
Przyszłość. Czytelnik wkracza w świat Republiki, która nieustannie toczy wojnę z Koloniami. Życie w tym świecie może i wygląda na pozornie dobre, ale to tylko pozory. A jak wszyscy doskonale wiemy - pozory bywają mylące. Panuje tam bowiem epidemia i wiele rodzin z biedniejszych klas jej nie przeżywa, natomiast bogatsi obywatele są szczepieni i bezpieczni, wiodą naprawdę przyjemne i bogate w rozrywki życie.
Piętnastoletnia June jest geniuszem militarnym i Próba zakończyła się dla niej prawdziwym sukcesem - otrzymała ona najwyższy wynik.
Jej rówieśnik, Day jest nieuchwytnym przestępcą, irytującym władze Republiki.
Ścieżki tych dwóch bohaterów z kompletnie innych warstw społecznych, nigdy nie powinny się skrzyżować, ale tak się dzieje. I nigdy nic już nie jest takie samo...
Teraz jak tak o tym myślę, to nie mam najmniejszego pojęcia, dlaczego porzuciłam tą lekturę przeczytawszy ponad sto stron, a później dlaczego do niej nie wróciłam. Może to ten klimat, może akurat w tamtym momencie nie miałam ochoty na dystopie, może miałam pilniejsze książki do przeczytania. To już nieważne. Nieważne, bo jedyne co się liczy, że zabrałam się za dokończenie "Rebelianta" i ach, cóż to było za spotkanie! Marie Lu stworzyła powieść, w którą trzeba "wsiąknąć" i dać jej szansę, bo jest to dzieło, które nie zawsze już na starcie może się spodobać. Jednak im dalej w las, tym lepiej. Dopracowana fabuła, która idealnie współgra z całością, tzn. pomysłowością autorki i jej przyszłymi planami na kolejne części. Bohaterowie są z krwi i kości, June i Day, naprawdę świetnie wykreowani. Jedyne do czego mogę się przyczepić to dosyć ubogi świat przedstawiony. Niby jest to dystopia, ale na temat samej Republiki, czy jak w ogóle doszło do jej stworzenia - jest niewiele informacji, same skrawki, których już nawet nie pamiętam. Szczerze wierzę, że Marie Lu naprawi to niedopracowanie w kontynuacji.
Wiecie co jest najlepsze w "Rebeliancie"? To, że autorka pod pozorem zwyczajnej dystopii, ot, kolejnej młodzieżówki stworzyła coś wyjątkowego, jakąś głębszą warstwę, którą się odkrywa w czasie lektury. A może i nawet już po przeczytaniu czytelnikowi nasuwają się pewnie wnioski. Fabuła przedstawia istotną kwestię buntu i niechęci do podporządkowania się do panującego reżimu - w tej sytuacji do bezlitosnych władz Republiki, gdzie są nawet przeprowadzane egzekucje na ludziach. O tym, że każdy z nas chciałby być częścią czegoś większego. O tym, że nieważne, skąd pochodzimy i ile mamy pieniędzy - w istocie nie różnimy się aż tak bardzo.
"Rebeliant" bardzo pozytywnie mnie zaskoczył i cieszę się, że dałam mu szansę. To wartościowa książka, nie kolejna schematyczna dystopia. Świetnie przemyślana fabuła, ciekawi bohaterowie oraz wartka i dynamiczna akcja gwarantują niesamowitą rozrywkę na kilka godzin. Polecam!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/07/marie-lu-legenda-rebeliant.html
Nieraz napotykałam się na recenzje "Rebelianta" - tomu otwierającego serię Legenda autorstwa Marie Lu. Były to opinie na tyle pozytywne, że po prostu musiałam mieć tą książkę w swojej biblioteczce, szczególnie, iż jest to dystopia, które uwielbiam. W końcu udało mi się zakupić tą powieść, ale sporo przeleżała na półce, zanim się za nią zabrałam, a dokładniej prawie dwa...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-07-23
W "Niebezpiecznych istotach" zostały przybliżone losy Wesleya Lincolna i Ridley Duchannes, bohaterów przedstawionych w "Pięknych istotach". Czytelnik obserwował, jak oboje, mając prawdziwy dar, wplątują się w niebezpieczne sytuacje. Jednak nic nie naprowadza ich na trop, co jeszcze czeka przed nimi...
Ridley bowiem zostaje porwana i podejrzenia jej przyjaciół szybko padają na psychopatycznego Silasa Ravenwooda. Syrena jest w prawdziwym niebezpieczeństwie, ale jej chłopak - Link, zrobi wszystko, aby ją odnaleźć. Jednak nie tylko on jej szuka. Jest jeszcze tajemniczy i potężny Lennox Gates...
Podobnie jak w przypadku pierwszego tomu, w "Niebezpieczne złudzenie" niesamowicie szybko "wsiąknęłam". W zasadzie już od pierwszych stron zaczęłam odczuwać wyjątkowy klimat tego dzieła, który jest zarazem niebezpieczny i pociągający. Można by się spodziewać, że sequel znacznie obniży loty, (co zazwyczaj ma miejsce w kontynuacjach) ale w tym przypadku jest wręcz odwrotnie - Kami Garcia i Margaret Stohl utrzymały poziom "Niebezpiecznych istot". Już śpieszę wyjaśniać dlaczego.
Jak już wcześniej wspomniałam to, co zdecydowanie najbardziej jest urzekające w tej serii to klimat. Iście mroczny i tajemniczy, pełen niewypowiedzianych słów i napięcia wiszącego w powietrzu. Autorkom naprawdę udało się roztoczyć nad swoją nową serią aurę czegoś wyjątkowego i świeżego, bowiem w czasie lektury ani razu nie naszły mnie myśli w stylu: "to już było", "to takie oklepane i schematyczne". Wbrew pozorom, to jest bardzo trudne zadanie. Stworzyć coś oryginalnego, całkowicie nową historię paranormalną tworzącą piekielny duet z romansem. Mało tego - Garcia i Stohl jednocześnie oderwały się ze swojej pierwszej serii, Kronik Obdarzonych, rozpoczętych "Pięknymi istotami". Miałam okazję zapoznać się z pierwszą częścią tego cyklu i cóż... mówiąc delikatnie, jakoś mnie nie porwała. Brakowało mi dynamizmu i po prostu tego "czegoś". Właśnie świetne jest to, że "Niebezpieczne istoty" i "Niebezpieczne złudzenie" nie mają tych mankamentów. Akcja jest bardzo dynamiczna, mknie szybko i praktycznie od samego początku czytelnik zostaje wrzucony w wir wydarzeń. A jeśli chodzi o to "coś", to uwierzcie mi, że w tej sadze tego nie brakuje, dlatego nawet, jeśli nie polubiliście Kronik Obdarzonych, po tą serię możecie sięgać bez wahania. Gwarantuję też, że się nie pogubicie w wydarzeniach. Przynajmniej ja bez problemu się w nich odnalazłam.
Ogromną zaletą i powodem, aby sięgnąć po tą książkę w leniwe i długie wieczory, jest warsztat pisarski autorek. Lekki, przyjemny i przystępny. Sprawia, że lektura płynie niesamowicie szybko, mało tego, w ogóle nie odczuwałam upływu czasu, tak mocno zaabsorbowała mnie akcja i wydarzenia. Oprócz stylu pisania muszę także wspomnieć o zaskakującym przebiegu fabuły. Podobnie jak w "Niebezpiecznych istotach" i tutaj pisarki postawiły sobie za zadanie zaskakiwać czytelnika i wciąż rozbudzać jego ciekawość oraz fascynację na nowo. Przez te celowe zabiegi ze strony Garcii i Stohl, powieść tą skończyłam w ekspresowym tempie kilku godzin.
"Niebezpieczne złudzenie" to świetna kontynuacja, dokładnie taka, jaką sobie wyobraziłam. Jeszcze bardziej wciągająca i emocjonująca. Tą serię mogę polecić nie tylko wielbicielom mrocznych klimatów, ale także i osobom, które poszukują nowych wrażeń czytelniczych. Fani romansu z pewnością też się nie zawiodą, ponieważ autorki zadbały o to, aby miłości w ich cyklu było pod dostatkiem. Przygotujcie się na prawdziwą jazdę bez trzymanki... Polecam!
"Przeszedłem to, pomyślał Link.
Nadal przechodzę. Nadal wariuję. Nadal się boję.
To się nie zmieni na lepsze. Nie, póki kocha się kogoś tak bardzo, że to człowieka łamie."
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/07/kami-garcia-margaret-stohl.html
W "Niebezpiecznych istotach" zostały przybliżone losy Wesleya Lincolna i Ridley Duchannes, bohaterów przedstawionych w "Pięknych istotach". Czytelnik obserwował, jak oboje, mając prawdziwy dar, wplątują się w niebezpieczne sytuacje. Jednak nic nie naprowadza ich na trop, co jeszcze czeka przed nimi...
Ridley bowiem zostaje porwana i podejrzenia jej przyjaciół szybko padają...
2015-07-01
ZOSTAŁA WYBRANA I WŁAŚNIE NADSZEDŁ JEJ CZAS
Księżniczka Elisa w dniu swoich szesnastych urodzin ma wyjść za mąż za mężczyznę, którego nigdy wcześniej nie spotkała. Gdy już to się staje, wyjeżdża ze swojego rodzinnego kraju na kompletnie obce jej ziemie. Ziemie, na których nikogo nie zna i na których ma wielu wrogów... Osób, które zazdroszczą jej wielkiego daru, który otrzymała, Elisa bowiem nosi w sobie Boski Kamień. Raz na cztery pokolenia jedna osoba zostaje nim obdarowana. Czy księżniczce uda się pokonać nieprzyjaciół i dopełnić swojego przeznaczenia?
"Dziewczyna ognia i cierni" to pierwszy tom Trylogii ognia i cierni autorstwa Rae Carson. Powiem szczerze, że naprawdę wiązałam z tą serią duże nadzieje, bo po prostu uwielbiam takie klimaty. Bardzo lubię, gdy autorki zabierają się za pisanie książek "od podstaw", czyli od stworzenia własnego świata (co jest bardzo trudnym zadaniem). Świata, który przecież musi zostać dobrze przedstawiony i opisany. Jesteście ciekawi, czy Rae Carson to się udało? Cóż, moim zdaniem dosyć średnio. Oczekiwałam jednak trochę więcej. Królestwa wykreowane przez tą pisarkę bowiem zostały opisane dosyć... powiedziałabym ubogo. Autorka nie poświęciła wiele czasu na informacje o rodzinnym kraju głównej bohaterki, księżniczki Elisy, a szkoda, bo to byłoby naprawdę coś interesującego i spowodowałoby, że moja ocena byłaby znacznie wyższa. Nie mogłam sobie nijak wyobrazić Orovalle, bo opisy były zbyt skąpe, podobnie ma się sprawa z miejscem zamieszkania jej małżonka, Alejandra. Oprócz wzmianek, że jest to pustynia, nie dopatrzyłam się większej ilości szczegółów. Wiem, że nie każdemu może to przeszkadzać i jest to kwestia czysto subiektywna. Ja lubię (oczywiście ciekawe) rozległe opisy miejsc i przyrody, bo one tylko pobudzają do działania moją wyobraźnię.
Rae Carson zawiodła w opisach, natomiast sprawiła się świetnie w innych kwestiach. Bardzo przypadł mi do gustu pomysł na fabułę "Dziewczyny ognia i cierni". W ogóle cała koncepcja zostania wybranym przez Boga i obdarowaniem kilkunastu wybrańców Boskim Kamieniem jest strzałem w dziesiątkę. Z niczym takim nie spotkałam się jeszcze w żadnych książkach, więc to tylko potęgowało moje zaskoczenie i podziw. Jeśli chodzi o bohaterów... też zostali świetnie przedstawieni. Najbardziej oczywiście księżniczka Elisa. Pamiętam, że na początku lektury niesamowicie mnie irytowała. Użalała się i rozpaczała nad sobą, jaka to ona jest gruba, po czym jeszcze więcej jadła. Całe szczęście, że wraz z postępem czytania obserwowałam jej przemianę. Przemianę, która okazała się naprawdę duża. Najpierw otyła, niepewna siebie młoda dziewczyna z dużą odpowiedzialnością i brzemieniem w postaci Boskiego Kamienia, a później pewna siebie kobieta, która jest gotowa na to, aby zostać królową. Jeśli chodzi o postacie drugoplanowe to polubiłam silną i odważną Cosme, która bardzo często ukrywała swoje prawdziwe uczucia przed światem.
"Dziewczyna ognia i cierni" to bardzo dobra książka, zważywszy na to, iż jest to pisarski debiut Rae Carson. Oczywiście nie udało jej się uniknąć kilku mankamentów, jak wcześniej wspomniane przeze mnie ubogie opisy albo zbyt wolne tempo akcji. Uważam jednak, że jak na pierwszą powieść z niełatwego gatunku fantastyki autorka spisała się naprawdę dobrze. Fabuła została dobrze przemyślana, bohaterowie wzbudzali sympatię, a czasami złość, akcja głównie toczyła się w sposób dynamiczny, czasami trochę zwalniała i powodowała u mnie nudę. Trylogia ognia i cierni rozpoczęła się ciekawie i obiecująco, trzymam kciuki za to, aby kolejne tomy były jeszcze lepsze. Polecam!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/07/rae-carson-dziewczyna-ognia-i-cierni.html
ZOSTAŁA WYBRANA I WŁAŚNIE NADSZEDŁ JEJ CZAS
Księżniczka Elisa w dniu swoich szesnastych urodzin ma wyjść za mąż za mężczyznę, którego nigdy wcześniej nie spotkała. Gdy już to się staje, wyjeżdża ze swojego rodzinnego kraju na kompletnie obce jej ziemie. Ziemie, na których nikogo nie zna i na których ma wielu wrogów... Osób, które zazdroszczą jej wielkiego daru, który...
2015-06-11
OGIEŃ CHCE PŁONĄĆ,
WODA CHCE PŁYNĄĆ,
POWIETRZE CHCE SIĘ UNOSIĆ,
ZIEMIA CHCE WIĄZAĆ,
CHAOS CHCE POŻERAĆ.
Są tacy autorzy, po których książki mogę sięgać w ciemno, bez wcześniejszego przeczytania opisu. Właśnie jedną z takich pisarek jest Cassandra Clare, którą wprost uwielbiam za sprawą serii Dary anioła oraz Diabelne maszyny. Bardzo się więc ucieszyłam, gdy okazało się, że zostanie opublikowana kolejna jej powieść - "Próba Żelaza", która otwiera nowy cykl Magisterium. Clare tworzy go wraz ze swoją wieloletnią przyjaciółką Holly Black. Z twórczością tej drugiej autorki nie miałam okazji się zapoznać, więc w sumie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Co się tyczy Cassandry Clare, oczekiwałam tylko tego, co najlepsze.
Najpierw kilka zdań o fabule. Dwunastoletni Callum Hunt musi przystąpić do egzaminu - Próby żelaza, który został przeznaczony dla magów i dzięki któremu dostaną się oni do szkoły magii - Magisterium. Chłopak w odróżnieniu jednak od swoich rówieśników wcale nie chce go zdać - wręcz przeciwnie - on chce go oblać, a to wszystko przez jego ojca. Nienawidzi on bowiem magów i wszystkiego, co z nimi związane. Call choć wybitnie się stara oblać Próbę, przechodzi ją i rozpoczyna pierwszy rok nauki w szkole magów. To miejsce choć niesamowicie fascynujące, także ma swoją historię... I swoich wrogów.
Gdy sięgałam po pierwszy tom Magisterium wiedziałam, że jest to seria skierowana raczej do młodszych czytelników. Wcale mi to jednak nie przeszkadzało, bo od czasu do czasu naprawdę lubię sięgać po tego rodzaju dzieła. Ot tak, żeby się odstresować. Wiecie jakie odniosłam wrażenie po lekturze kilkunastu stron? Harry Potter. Dosłownie. Może inne imiona bohaterów i wygląd, inne miejsce akcji, ale nie mogłam pozbyć się tego uporczywego uczucia, że czytam książkę J.K Rowling, a nie duetu Black i Clare. Dziwnie się czułam, ponieważ Pottera naprawdę uwielbiam, poza tym dopiero ponad rok temu się z nim zapoznałam, więc nadal wiele z niego pamiętałam, przez co podobieństwo Magisterium wydawało mi się jeszcze bardziej oczywiste. Myślałam sobie: kurcze, co jest grane... Jeśli dalej tak będzie, to chyba nie dam rady tego czytać... Całe szczęście, dalej podobieństwa się zacierają (trochę), jednak widać, że obie autorki inspirowały się sagą o przygodach Harry'ego Pottera. Jednak inspiracja to nic złego, prawda?
Dobra, mamy już za sobą te nieszczęsne te podobieństwa. A może i nie takie nieszczęsne, bo ja bardzo tęskniłam za tym niesamowitym potterowskim klimatem. A ta seria właśnie taką atmosferę sobą roztacza. W każdym razie ten cykl naprawdę mi się spodobał. Jak wcześniej wspomniałam - inspiracji nie da się przeoczyć (chyba, że ktoś nie czytał albo nie oglądał Pottera). Nie jest ona jednak nachalna, zbyt uwypuklona, raczej miła w odbiorze. Wydaje mi się, że to całkiem fajne uczucie wiedzieć, że czyjaś seria zainspirowała innych autorów, tym bardziej, że ten pomysł wypalił i ma szansę być jeszcze lepszy w kolejnych tomach (a zaplanowanych zostało pięć). Stworzenie szkoły magii zwanej Magisterium jest ciekawe, ale moim zdaniem zostało zbyt słabo opisane. Wydaje mi się, że autorki powinny zawrzeć więcej opisów, bo tak całe to miejsce wydawało się zamykać w kilku pomieszczeniach. Odniosłam wrażenie, że "Próba Żelaza" z powodzeniem mogłaby mieć minimum sto stron więcej, przez co byłoby jeszcze lepiej, a pisarki miałyby większe pole do popisu.
Czy "Próbę Żelaza" polecam? Zdecydowanie tak! Oczywiście jeśli jesteście zbyt wrażliwi na inspirację pisarzy innymi seriami - nie powinniście czytać tej książki. Nie sądzę jednak, żeby kogokolwiek aż tak raziło to w oczy, każdy z nas chyba ma trochę dystansu do siebie, prawda? Tym bardziej, że pierwszą część cyklu Magisterium czyta się bardzo szybko i płynnie (ja skończyłam ją w niecałe dwa dni), jest lekka i przyjemna, a koncepcja, którą przedstawiły swoim czytelnikom Black i Clare zdecydowanie się sprawdza. Pomysł na całą serię jest przyszłościowy i można wykreować wiele ciekawych wątków (szczególnie zważywszy na świetne zakończenie!). Na bohaterach także się nie zawiodłam - są naprawdę interesujący, przez co każdy znajdzie kogoś, z kim będzie mógł się utożsamić. Call ma ostry język, mówi to, co ślina na język przyniesie, przez co od razu wzbudził we mnie sympatię. Aaron to taka dobra duszyczka, urodzony bohater, natomiast Tamara równoważy swoich przyjaciół i ściąga ich na ziemię, kiedy tego potrzebują.
Chyba każdy się ze mną zgodzi, że czasami dobrze jest sięgnąć po książki, których grupą docelową są młodsi czytelnicy. Magisterium świetnie się rozpoczęło i oby zostało równie dobrze kontynuowane. Nie brak tutaj wartkiej akcji i dobrze przemyślanej fabuły, przez co w ogóle się nie nudziłam i całą książkę bez problemu mogłabym przeczytać za jednym zamachem. Nie pozostało mi nic innego, jak Wam ją polecić. Ja tymczasem będę grzecznie czekała na kontynuację...
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/06/holly-black-cassandra-clare-proba-zelaza.html
OGIEŃ CHCE PŁONĄĆ,
WODA CHCE PŁYNĄĆ,
POWIETRZE CHCE SIĘ UNOSIĆ,
ZIEMIA CHCE WIĄZAĆ,
CHAOS CHCE POŻERAĆ.
Są tacy autorzy, po których książki mogę sięgać w ciemno, bez wcześniejszego przeczytania opisu. Właśnie jedną z takich pisarek jest Cassandra Clare, którą wprost uwielbiam za sprawą serii Dary anioła oraz Diabelne maszyny. Bardzo się więc ucieszyłam, gdy okazało się,...
2015-06-02
WSZYSCY JESTEŚMY SZALENI
"Alicja. Królowa zombi" to już trzeci tom serii Kroniki Białego Królika autorstwa amerykańskiej pisarki Geny Showalter. Pierwszy tom tego cyklu, "Alicję w krainie zombi" czytałam dosyć dawno temu, ale do tej pory pamiętam, jak bardzo mi się spodobał. Pokochałam nowatorski pomysł autorki, która stworzyła coś, czego jeszcze nie było. Zombi, które są obecne w tytułach każdej z części na pewno różnią się od tych, które miałam okazję do tej pory poznać. Kontynuacja, "Alicja i lustro zombi" utrzymała świetny poziom. Jesteście ciekawi, jak kolejny tom przypadł mi do gustu?
Alicja Bell przeszła przez wiele ciężkich chwil w ciągu swojego prawie siedemnastoletniego życia. Straciła całą swoją rodzinę, ale zyskała też nową. Zaczęła trenować i stała się silniejsza, aby móc położyć kres istnieniu zombi i tajemniczej organizacji - Animy. Jednak oprócz walk, które musi stoczyć wraz z grupą zabójców, dowiaduje się o sobie rzeczy, które są dla niej niesamowicie szokujące i które mogą zmienić bardzo wiele... Jak Alicja poradzi sobie z wiedzą, która zmienia sposób, w jaki postrzega ona samą siebie?
To, co bardzo rzuca się w oczy w tej części to jeszcze większa metamorfoza, którą przechodzi Ali. Powiedzenie, że nie jest ona tą samą nastolatką z pierwszego tomu byłoby ogromnym niedopowiedzeniem. Ona nie tylko się zmieniła, ona ewoluowała. Tragiczne wydarzenia, przez które przeszła uczyniły ją silniejszą, ale także i bardziej bezwzględną. Muszę przyznać, że taki typ bohaterki najbardziej do mnie przemawia. Uwielbiam silne osobowości, które zarazem mają pazur i są zadziorne. Potrafią rozbawić swoimi tekstami i wzbudzić w czytelniku sympatię, a postać Alicji właśnie to robi. Nasza główna bohaterka jeszcze nie tak dawno temu, bo w prequelu, była niewinną i słodką dziewczyną, która nie miała pojęcia, że zombi w ogóle istnieją. Właśnie to ta wiedza wszystko odmieniła, w tym ją samą.
Największym minusem tej części jest zbytnia słodkość pomiędzy Alicją a Cole'em. Pamiętam, jak w "Alicji w krainie zombi" pokochałam tą dwójkę za magnetyczny związek, który razem tworzyli. Czuć było pomiędzy nimi tą niesamowitą chemię i sposób, w który się uzupełniali. Naprawdę fajnie się wtedy o nich czytało, dlatego nie mam pojęcia co się stało teraz. W drugim tomie już widziałam, że coś nie gra, ale w trzecim nie da się tego przeoczyć. Nie jest jednak tak źle, bo pisarce udawało się jeszcze roziskrzyć napięcie panujące pomiędzy tą parą. Najczęściej jednak irytowali mnie jak nigdy. Ta słodkość i tęcza naprawdę nie pasuje do Cole'a, którego tak uwielbiałam. Mam wrażenie, że przez swoją miłość do Alicji mocno stracił na sile swojego niegdyś nieustępliwego charakteru. Teraz choć Ali błyszczy, on jedynie stoi w jej cieniu. Bardzo bym chciała, aby w kolejnych częściach Gena Showalter przywróciła dawny blask tej parze i więcej zadziorności Cole'owi.
"Alicja. Królowa zombi" to dobry trzeci tom serii, patrząc na to, że bardzo często kolejne części cyklów są słabe. Autorce udało się niejako utrzymać dobry poziom, aczkolwiek wiem, że mogłaby się spisać lepiej, ponieważ prequel był na naprawdę niesamowicie magnetyzujący i wciągający. Niemniej, podobała mi się ta lektura i skończyłam ją w błyskawicznym tempie. Genie Showalter nie da się odmówić talentu pisarskiego i umiejętności kreowania różnorodnych bohaterów, przez co każdy czytelnik znajdzie kogoś, z kim mógłby się utożsamić. To, co jest zdecydowanie jednym z najlepszych aspektów tej serii to warsztat pisarski autorki. Jest niezwykle lekki i dopracowany, co daje wręcz wrażenie "sunięcia" po lekturze. Czas w czasie czytania płynie naprawdę szybko, przez co bez wątpliwości mogę powiedzieć, że seria Kroniki Białego Królika to prawdziwy pochłaniacz czasu. Ten cykl jest obowiązkowy dla fanów romansu połączonego z urzekającą fantastyką, a także osób, które czytały poprzednie tomy. Polecam!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/06/gena-showalter-alicja-krolowa-zombi.html
WSZYSCY JESTEŚMY SZALENI
"Alicja. Królowa zombi" to już trzeci tom serii Kroniki Białego Królika autorstwa amerykańskiej pisarki Geny Showalter. Pierwszy tom tego cyklu, "Alicję w krainie zombi" czytałam dosyć dawno temu, ale do tej pory pamiętam, jak bardzo mi się spodobał. Pokochałam nowatorski pomysł autorki, która stworzyła coś, czego jeszcze nie było. Zombi, które są...
2015-05-07
Ostatnio coraz głośniej jest o książce autorstwa amerykańskiej pisarki Diany Gabaldon. "Obca" oryginalnie została wydana w 1991 roku, niedawno wydawnictwo Świat Książki podjęło się wznowienia wydania. Cóż - nie da się ukryć, że ku uciesze wielu fanów, w tym moim. Zapewne słyszeliście o tej powieści za sprawą serialu, który miał swoją premierę w ubiegłym roku. Cudem powstrzymywałam się, żeby go nie oglądać. Najpierw chciałam przeczytać pierwowzór, żeby później w spokoju oddać się seansowi. Nic więc dziwnego, że w stosunku do "Obcej" miałam bardzo wysokie wymagania. A i tak zostałam zaskoczona... Diana Gabaldon zdecydowanie wie, jak sprawić, że czytelnik się nie oderwie od lektury. Choćby nie wiem jak chciał, choćby nie wiadomo ile obowiązków go goniło. To dzieło jest naprawdę zachwycające!
Jest rok 1945. Claire Randall wraca z frontu wojennego, gdzie pracowała jako pielęgniarka w szpitalu polowym. Wraz ze swoim mężem - Frankiem, postanawiają spędzić wakacje w malowniczej Szkocji. Nic jednak nie przebiega tak, jak nasza główna bohaterka myślała. Zbieg okoliczności i tajemnicze moce sprawiają, że nagle ląduje w XVIII wieku, a konkretnie w 1743 roku. Claire, aby przeżyć będzie musiała nie tylko dostosować się do nowych czasów, ale także odeprzeć oskarżenia, które będą na nią spadać. Czy uda jej się przeżyć w całkowicie nowym miejscu? I jak poradzi sobie ona z pewnym intrygującym Szkotem Jamie'm Fraser'em?
Powieść historyczna. Taki gatunek głównie reprezentuje powieść "Obca". Jedna kluczowym słowem jest "głównie", ponieważ to, co udało się zrobić pisarce to coś więcej. Wiadomo przecież, że nie każdy lubi tego rodzaju książki. A jeśli macie jakiekolwiek wątpliwości - to je rozwiewam. Diana Gabaldon połączyła historię i romans w jedną, spójną, i nierozerwalną całość. Całość, którą - warto zaznaczyć - czyta się w wypiekami na twarzy. Miałam okazję przeczytać kilka dzieł z tego gatunku, ale żadna z nich nawet w połowie nie jest tak dobra jak "Obca". Powieści historyczne trzeba po prostu umieć pisać - w taki sposób, aby umiejętnie nie tylko przykuć uwagę czytelnika, ale także zatrzymać ją na dłużej. A autorka miała tutaj utrudnione zadanie, ponieważ jej książka liczy sobie niewiele ponad siedemset stron. A wiecie co jest najlepsze? W żadnym momencie w czasie lektury nie odczuwałam nudy! Jak często może się zdarzyć coś takiego?
Ta płynność i finezja w czytaniu to głównie zasługa warsztatu pisarskiego Diany Gabaldon. Jest on nie tylko lekki i przystępny, ale także i niezwykle absorbujący. Spodobał mi się fakt, iż pisarka nie siliła się na górnolotne i poetyczne wyrażenia, ale stworzyła prostą w odbiorze powieść. Wartka akcja także nie uszła mojej uwadze, jakby inaczej, przecież wręcz nie mogłam się od "Obcej" oderwać. Tempo akcji nie jest dynamiczne, ale nie mamy tutaj do czynienia z kryminałem, a z romansem. A jeśli chodzi o sam romans...
Jest wspaniały! No po prostu nie mogę określić go inaczej. Relacja pomiędzy główną bohaterką, Claire Randall a Jamie'm Fraser'em jest naprawdę wyjątkowa. Moim zdaniem to jedna z najlepszych wykreowanych par literackich. Tworzą duet, który zawsze czymś potrafi rozbawić, a także i wzruszyć. To, jak wzajemnie się uzupełniają jest naprawdę świetne, ponieważ dodaje im tylko więcej realności. Ich więź rodzi się powoli, ale z czasem staje się coraz silniejsza. Dianie Gabaldon udało się uczynić ich relację pełną namiętności i pasji. Naprawdę ciekawie się czytało ich rozmowy i przekomarzania, pomimo tego, że oboje pochodzą z różnych wieków.
Jednym z wielu plusów "Obcej" jest także kreacja bohaterów na bardzo wysokim poziomie. Zawsze sobie cenię, gdy pisarzom udaje się nadać postaciom trochę indywidualnych cech. Może wydaje się to trywialne i normalne, bo przecież powinno być tak zawsze, ale uwierzcie - wcale tak nie jest. Osobowości w wielu książkach są czasami bezbarwne, kompletnie bez żadnego wyrazu i polotu. Diana Gabaldon nie popełniła tego błędu. Jej bohaterowie są realni, z krwi i kości, prawie jakby żywcem zostali wyrwani z rzeczywistości i umieszczeni na kartach powieści. Claire, główna protagonistka od początku zjednała sobie moją sympatię (choć dziwi mnie trochę to, że tak szybko przystosowała się do nowych czasów). To mocny i silny charakter, często wie, jak odpyskować i nawet się nie stara pohamować ostrego języka. A ja zawsze lubię, jak coś się dzieje. Za to Jamie... Do niego zdecydowanie można wzdychać. Jest honorowy, odważny i opiekuńczy zarazem. Z postaci drugoplanowych polubiłam Geilis. Dziwną, bardzo tajemniczą osobowość, z pazurem, podobnie jak Claire.
"Obca" ani trochę mnie nie rozczarowała. Liczyłam na świetny romans historyczny z pięknymi szkockimi krajobrazami, a otrzymałam to wszystko nawet z nawiązką. Nic dziwnego, że ta wielotomowa saga osiągnęła taki sukces, a serial, który powstał na jej podstawie zbiera pozytywne recenzje. Ten cykl to wręcz idealny materiał do przeniesienia na ekran. Już nie mogę się doczekać, gdy zacznę czytać kontynuację! Gorąco polecam!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/05/diana-gabaldon-obca.html
Ostatnio coraz głośniej jest o książce autorstwa amerykańskiej pisarki Diany Gabaldon. "Obca" oryginalnie została wydana w 1991 roku, niedawno wydawnictwo Świat Książki podjęło się wznowienia wydania. Cóż - nie da się ukryć, że ku uciesze wielu fanów, w tym moim. Zapewne słyszeliście o tej powieści za sprawą serialu, który miał swoją premierę w ubiegłym roku. Cudem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-04-11
"Zakon Mimów" to jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier w 2015 roku. "Czas Żniw" Samanthy Shannon totalnie mnie w sobie rozkochał, przez co wręcz odliczałam dni do upragnionej premiery kontynuacji. I będzie to miało miejsce już 22 kwietnia, więc całkiem niedługo. Tymczasem ja już mogę się podzielić z Wami swoimi wrażeniami. Przygotujcie się na prawdziwą jazdę bez trzymanki i na emocjonalny rollercoaster!
Dziewiętnastoletniej Paige Mahoney wraz z kilkoma innymi osobami udało się uciec z kolonii karnej Szeol I. To jednak nie koniec problemów wyjątkowej Bladej Śniącej, wręcz przeciwnie - one dopiero się zaczynają. Bohaterka wraz z innymi uciekinierami jest zmuszona do ukrywania się na ulicach Londynu i oglądania się za ramię, obserwując czyhające na nią zagrożenia. Paige pragnie za wszelką cenę ostrzec wszystkich odmieńców i poinformować ich o Refaitach i Emmitach, aby mogli oni podjąć walkę w zbliżającej się być może wojnie. Nikt jednak nie jest skłonny, aby jej w tym pomóc, a w szczególności jej mim-lord Jaxon. Nikt nie chce słuchać o wytworach wyobraźni młodej dziewczyny. Blada Śniąca jest jednak zdeterminowana, aby dopiąć swego. A za rogiem czyha na nią coraz większe niebezpieczeństwo...
Przypuszczałam, że po tak długiej przerwie ciężko będzie mi się znowu odnaleźć w mistycznie stworzonym przez Shannon świecie. Jej seria Czas Żniw choć diabelnie wciągająca i rozbudowana do granic możliwości, na początku może się jawić w niezbyt pozytywnych barwach. Ze mną tak było, gdy zaczęłam czytać prequel jej cyklu. Totalnie nie mogłam się "wbić" w przedstawioną przez nią historię, ale już gdy tylko to zrobiłam, gdy tylko przebrnęłam przez żmudny początek - dosłownie nie mogłam się oderwać od czytania i spijałam każde słowo z każdej kartki. To była niesamowita przygoda. Gdy zaczęłam czytać sequel "Zakon Mimów", historia się powtórzyła. Ponownie nie mogłam się odnaleźć w tej opowieści, jak się okazało - długa przerwa pomiędzy poszczególnymi częściami nie służy niczemu dobremu, szczególnie, że mamy tutaj do czynienia z fantastyką w swojej najczystszej postaci. Pozapominałam wiele szczegółów, wiele wydarzeń zatarło mi się w pamięci i w efekcie czułam się dosyć zmieszana. Moje obawy sięgały zenitu, ale - uff - na szczęście po około pięćdziesięciu stronach ponownie odnalazłam klimat niebezpiecznego Sajonu, poprzypominałam sobie większość akcji poprzedniego tomu i nie czułam się już tak zagubiona. Wręcz przeciwnie - atmosfera nieuniknionego zagrożenia na nowo mnie w sobie rozkochała.
Długo się zastanawiałam, czy "Zakon Mimów" jest lepszy od pierwszej części. I ostatecznie stwierdziłam, że niestety nie jest. Nie zrozumcie mnie źle - podobał mi się, jednak klimat kolonii karnej bardzo ciężko jest przebić, choć młoda pisarka niewątpliwie zadbała o to, aby nie było nudno. Dynamiczna akcja i wielowątkowość z powodzeniem sprawiły, że oderwanie się od lektury przychodziło mi z ogromną trudnością. Intryga sprytnie uknuta przez Samanthę Shannon okazała się bardzo absorbująca. Wraz z główną bohaterką, Paige, zastanawiałam się, jak dalej potoczy się ta historia. Czy Emmici w końcu zaatakują, czy, a raczej kiedy, żądna zemsty rodzina Sargas przystąpi do działania. Wszystko powoli zmierzało do nieuniknionego końca, przez co całą książkę czytałam z wypiekami na twarzy i sercem bijącym w przyśpieszonym tempie. A zakończenia i tak nijak nie mogłam przewidzieć... Jak ja wytrzymam do premiery 3 tomu, który przecież nawet jeszcze nie został opublikowany w Stanach Zjednoczonych?
Bohaterowie to jedna z wielu zalet tej serii. Są pełnokrwiści, prawie jakby wyrwani z rzeczywistości i umieszczeni na kartach powieści. Dawno już nie spotkałam się z tak porządną i szczegółową kreacją postaci. Przemiana Paige okazała się niewyobrażalnie duża, a młoda autorka nie zawiodła w jej ukazaniu. Czytelnik obserwuje, jakiej stopniowej ewolucji, której ulega Blada Śniąca. To już nie ta sama dziewczyna co na początku całej serii. Pobyt w kolonii, straty, których doświadczyła i rebelia, której dokonała wywarły na niej ogromne piętno. Naczelnik jest za to osobowością, której za nic w świecie nie potrafię rozszyfrować. Nie wiem jakie są jego intencje, zamiary. Jest on na tyle złożonym bohaterem, że w jego stosunku nie można być niczego pewnym. Bardzo urzekł mnie także wątek miłosny, który jest nienachalny, subtelny i wyważony. Przede wszystkim nie jest w centrum akcji, jest jedynie jej dodatkiem. Chemia pomiędzy Naczelnikiem i Paige została przedstawiona niesamowicie realnie, wręcz wyczuwałam panujące pomiędzy nimi napięcie.
"Zakon Mimów" pozostawił mnie zaskoczoną, ale w pozytywny sposób. Szokujące zakończenie sprawia, że czekanie na kolejny tom będzie istną torturą. Jeśli ktokolwiek jeszcze nie sięgnął po "Czas Żniw" radzę szybko to zmienić. Każdy fan fantastyki z dynamiczną akcją na pewno pokocha to dzieło. Emocje gwarantowane. Polecam
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/04/przedpremierowo-samantha-shannon-zakon.html
"Zakon Mimów" to jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier w 2015 roku. "Czas Żniw" Samanthy Shannon totalnie mnie w sobie rozkochał, przez co wręcz odliczałam dni do upragnionej premiery kontynuacji. I będzie to miało miejsce już 22 kwietnia, więc całkiem niedługo. Tymczasem ja już mogę się podzielić z Wami swoimi wrażeniami. Przygotujcie się na prawdziwą jazdę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-21
Ember Hill dla postronnego obserwatora wydaje się być normalną nastolatką. Jednak mogę Was zapewnić, że w tej dziewczynie nie ma nic zwyczajnego...
Ember oraz Dante Hill'owie przeprowadzają się do słonecznej Kalifornii wraz ze szpiegowską misją. Oboje są smokami, które przybrały ludzką postać, żeby móc opuścić Talon - tajną organizację zrzeszającą inne smoki. Ta przeprowadzka to niebywała szansa, dzięki której nastolatka choć raz będzie mogła zakosztować prawdziwej wolności. Niestety, ale nieustannie musi być czujna, ponieważ nigdy nie wiadomo, z której strony uderzy Zakon Świętego Jerzego, zajmujący się polowaniem na jej gatunek. Jedna chwila nieostrożności może bardzo wiele ją kosztować...
Julie Kagawa to pisarka, o której każdy fan fantastyki zapewne słyszał. Zarówno za granicą, jak i w Polsce zyskała sporą popularność za sprawą serii Żelazny Dwór. Ja niestety jeszcze nie miałam okazji jej przeczytać, ale po tak wielu poleceniach będę w końcu musiała. Talon to jej nowy cykl, którego grupą docelową jest głównie młodzież. Jesteście ciekawi, czy skradł moje serce?
Cóż... Powiedzenie nie tego się spodziewałam byłoby ogromnym niedopowiedzeniem. Julie Kagawa za swoją serię Żelazny Dwór zbiera praktycznie same dobre recenzje, jeśli jednak chodzi o cykl opowiadający o smokach... Szczerze mówiąc, będąc w połowie lektury "Talonu" myślałam, że jest to debiut, a nie dzieło zaprawionej już w boju pisarki młodzieżowej. Za dużo było tutaj niedopracowania. Sam pomysł pisania o smokach jest świetny, ponieważ jest tutaj dużo do wyeksploatowania. Jedna seria, która porusza ten motyw i którą miałam okazję przeczytać to "Ognista" autorstwa Sophie Jordan. "Talon" jednak jawi mi się jako książka, która nie została dokładnie, od deski do deski przemyślana. Smoki w tym cyklu są mało krwiożercze, mało przerażające, ale może to właśnie taki efekt Kagawa próbowała osiągnąć. Do mnie jednak niezbyt to przemawia.
Największym mankamentem tej powieści jest główna bohaterka, Ember. Tak płaskiej i sztucznej kreacji nie miałam okazji obserwować od bardzo dawna. Jest nieciekawa, mało ostrożna, chociaż patrząc na życie, które wiedzie, właśnie taka powinna być. To postać nielogiczna, która pomimo surowego wychowania bez problemu wtapia się w społeczeństwo, jakby do niego należała. A nie zapominajmy, że jest smokiem i nigdy nie wiodła życia prostej nastolatki. Na szczęście pod koniec lektury zapałałam do niej małym skrawkiem sympatii. Dobrze, że Julie Kagawa uczyniła ją równie odważną, co lekkomyślną, bo to naprawdę interesująca mieszanka. Najbarwniejszą kreacją zdecydowanie wyróżnia się Riley, który od samego początku zaczyna budzić niegasnącą fascynację w czytelniku. Kim jest? Dlaczego zrobił, to co zrobił? To jedne z wielu pytań, które pojawiły się w mojej głowie wraz z obecnością tego chłopaka.
Jeśli chodzi o samą koncepcję smoków, napisałam, że niezbyt do mnie przemówiła. Nie dlatego, że jest słaba, ale dlatego, że sama pisarka dosyć mało o niej wspomniała. Dopiero napomknęła, zaczęła rozwijać zalążek swojego świata. Bardzo ciekawi mnie hierarchia, która występuje w Talonie, a także zawody, które są wyznaczane przez osoby na wyższym stanowisku dla każdego smoka. Sama organizacja także jest kwestią, która szalenie rozbudza moją ciekawość. W drugim tomie Julie Kagwa na pewno rozwinie ten motyw i już nie mogę się doczekać, gdy znowu wniknę w ten barwny świat.
"Talon" pozostawił mnie pełną niedosytu. To genialny pomysł z nie do końca wykorzystanym potencjałem, ale jako, że jest to seria, jestem pełna pozytywnych przeczuć. Trzymam kciuki, żeby Julie Kagawa w kolejnych częściach swojego cyklu naprawdę pokaże na co ją stać. Choć przedstawionej przez nią historii nie brak przewidywalności, całkiem przyjemnie się ją czyta, wnika w stworzony przez nią świat. Gdy przystąpicie do lektury, nie oderwiecie się już do samego końca... Co znaczą obowiązki w obliczu wciągającej książki? Polecam!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/03/julie-kagawa-talon.html
Ember Hill dla postronnego obserwatora wydaje się być normalną nastolatką. Jednak mogę Was zapewnić, że w tej dziewczynie nie ma nic zwyczajnego...
Ember oraz Dante Hill'owie przeprowadzają się do słonecznej Kalifornii wraz ze szpiegowską misją. Oboje są smokami, które przybrały ludzką postać, żeby móc opuścić Talon - tajną organizację zrzeszającą inne smoki. Ta...
Julia Ferrars p r a g n i e zniszczyć Komitet Odnowy i obalić naczelnego dowódcę - Andersona. Jest na to gotowa, wie, że potrafi to zrobić. A mając u swego boku Warnera, któremu coraz bardziej zaczyna ufać, jest tego jeszcze pewniejsza.
Wszystko zmierza do końca. Czy Wasze serca wytrzymają natłok tych emocji? Moje (ledwie) to wytrzymało.
Wiele pisarzy ma tak, że z każdą częścią ich seria staje się coraz słabsza. Nie Tahereh Mafi. W jej przypadku trylogia z każdym tomem jest coraz lepsza, coraz bardziej zapierająca dech w piersiach. Prequel, "Dotyk Julii" niesamowicie mnie zafascynował i zachęcił do poznania reszty. Wtedy byłam także zakochana w Adamie i byłam pewna, że nie zmienię swojego zdania. Warner mnie intrygował, ale to tylko tyle. W sequelu, "Sekrecie Julii" jeszcze bardziej pokochałam ujmujący i oryginalny warsztat pisarski autorki. Nie mogłam nie docenić jej pomysłowości. Zaczęłam się też wahać i widzieć w Warnerze o wiele więcej rysów i krzywizn. Natomiast tego, co czułam w trakcie lektury ostatniego tomu, "Daru Julii" nie da się opisać słowami, choć spróbuję to zrobić. Czułam ogromny nadmiar emocji, przewracałam każdą kartkę głodna kolejnych słów zapisanych na papierze. Z chwilą, gdy przewróciłam ostatnią stronę, nie mogłam uwierzyć, że to koniec serii, którą pokochałam całym sercem. Aż ciężko uwierzyć, że t y l k o książka może wywrzeć na czytelniku aż tak wielki wpływ. Przez kilka dni dosłownie miałam kac książkowy i nie mogłam się zabrać za inną powieść, pod takim wrażeniem byłam. I nadal jestem.
Warner, jak ja go pokochałam. To wręcz niemożliwe, że można zapałać taką sympatią do fikcyjnej postaci. A to zasługa Tahereh Mafi, która go wykreowała. Postać z krwi i kości, postać z bolesną przeszłością i z wieloma niewiadomymi. To naprawdę świetne, że udało się jej przedstawić go tak wiarygodnie, a jednocześnie tak oszukać czytelnika. Będziecie sami musieli sięgnąć po "Dar Julii", żeby przekonać się, co mam namyśli. Pamiętajcie jednak, aby nie być niczego pewnym. Jeśli chodzi o główną bohaterkę, Julię... To ona przeszła zdecydowanie największą metamorfozę. Pamiętam, jak w pierwszej części irytowała mnie swoją biernością i płaczem, w drugim tomie było niewiele lepiej, choć widziałam minimalną poprawę, natomiast w finale jej postawa i heroizm budzą ogromny podziw. Warto dodać, że w szczególności jedna osoba miała wpływ na jej przemianę.
"Dar Julii" to genialny koniec trylogii, która zawsze będzie miała specjalne miejsce w moim sercu. Całkowicie mnie oczarowała i zawładnęła każdym skrawkiem mojego serca. Zżyłam się ze wszystkimi bohaterami, z zabawnym i uroczym Kenjim, z gotową do walki Julią oraz już nie tak bardzo nieodgadnionym Warnerem. Będę za nimi wszystkimi bardzo tęskniła. Pocieszeniem jest fakt, że ilekroć poczuję się źle, zawsze będę mogła przeczytać tą serię od nowa i od nowa się w niej zakochiwać. Nie mogę się doczekać, gdy sięgnę po inne książki Tahereh Mafi, bo z pewnością to zrobię. A jeśli ktokolwiek z Was nie zapoznał się z "Dotykiem Julii" to... na co czekacie?
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/08/tahereh-mafi-dar-julii.html
Julia Ferrars p r a g n i e zniszczyć Komitet Odnowy i obalić naczelnego dowódcę - Andersona. Jest na to gotowa, wie, że potrafi to zrobić. A mając u swego boku Warnera, któremu coraz bardziej zaczyna ufać, jest tego jeszcze pewniejsza.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toWszystko zmierza do końca. Czy Wasze serca wytrzymają natłok tych emocji? Moje (ledwie) to wytrzymało.
Wiele pisarzy ma tak, że z każdą...