-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać455
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2015-04-11
2018-05-14
Choć do tej pory miałam okazję przeczytać tylko jedną książkę Colleen Hoover, "Hopeless", to całkowicie skradła ona moje serce. Ta pisarka jest prawdziwą mistrzynią w swoim gatunku - New Adult. Jej powieści cechuje jednocześnie wartka i szybka akcja, a także i fakt, iż każdą swoją opowieścią przekazuje ważną wartość i morał. Uwielbiam lektury, które wnoszą coś wartościowego do mojego życia, dlatego nie żałuję też, iż sięgnęłam po "Slammed". Już śpieszę wyjaśniać dlaczego...
"Slammed" to historia opowiadająca o dwóch osobach, których los złączył całkowicie przypadkiem. Główną bohaterką tej powieści jest osiemnastoletnia Layken, która po stracie swojego ukochanego ojca wraz z matką i młodszym bratem jest zmuszona opuścić rodzinnyTeksas i rozpocząć nowe życie w Michigan. Tam, jak zapewne się domyślacie, poznaje osobę, która na zawsze zmienia jej życie. Tą osobą jest Will, chłopak mieszkający w sąsiedztwie. Layken od samego początku czuje się urzeczona sąsiadem - jest przyjazny i bardzo troskliwy w stosunku do swojego brata. Poznanie Willa jednak zwiastuje jeszcze poważniejsze zmiany w życiu młodej dziewczyny... Jak ona sobie z nimi poradzi i czy ta miłość ma szansę przetrwać?
Muszę przyznać, że pochłonęłam "Slammed", czytałam nawet po pracy, kiedy byłam bardzo zmęczona. Jednak przyznam Wam, że mimo to ta pozycja nie podbiła mojego serca tak mocno jak to było w przypadku "Hopeless". Nie zrozumcie mnie źle, to nadal świetnie zaplanowana i głęboka historia, jednak w przypadku "Hopeless" naprawdę dosłownie nie mogłam oderwać się od lektury, ponieważ wzbudzała we mnie ona tak intensywne emocje. W przypadku tej pozycji, emocje choć są obecne - nie są już tak mocne.
To, co absolutnie najbardziej spodobało mi się w tej książce to fakt, iż bohaterowie są tak łatwi do polubienia i najzwyczajniej w świecie... fajni. Wierzcie mi lub nie, ale sukcesem do dobrzej napisanej książki są właśnie postacie. To one w dużej mierze przesądzają o tym, czy dana pozycja literacka w ogóle nam się spodoba. Ile to ja powieści przeczytałam, w których główni bohaterowie byli straszliwie irytujący. Na szczęście w "Slammed" tego nie doświadczycie. I choć Layken nie zostanie moją bohaterką nr jeden, to wciąż uważam, że jej charakter został bardzo dobrze zarysowany. Nie sposób nie docenić siły jej osobowości i faktu, jak dobrze potrafi walczyć z przeciwnościami losu. Co się tyczy Willa... Zapewniam, skradnie on serce każdego czytelnika. Najbardziej polubiłam w nim jego troskę w stosunku do brata, to naprawdę cudowna cecha.
Podsumowując... Czy polecam?Jak najbardziej! Fani wartkiej akcji i bohaterów, z którymi można się utożsamić na pewno znajdą w tej opowieści coś dla siebie. Jednak czy jest to najlepsza książka, jaką miałam okazję przeczytać? Nie, co nie zmienia faktu, że mile spędziłam przy niej czas.
Moja ocena: 7/10
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2018/05/collen-hoover-slammed.html
Choć do tej pory miałam okazję przeczytać tylko jedną książkę Colleen Hoover, "Hopeless", to całkowicie skradła ona moje serce. Ta pisarka jest prawdziwą mistrzynią w swoim gatunku - New Adult. Jej powieści cechuje jednocześnie wartka i szybka akcja, a także i fakt, iż każdą swoją opowieścią przekazuje ważną wartość i morał. Uwielbiam lektury, które wnoszą coś wartościowego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-02-17
"Czerwona królowa" to książka, którą chciałam przeczytać od momentu jej premiery w Polsce. Klimaty świata, w którym rządzi niesprawiedliwość to coś, co zdecydowanie trafia w mój gust czytelniczy. Dodajcie do tego piękną i dopracowaną okładkę i przepis na "must read" gotowy. Oczekiwania były wysokie, ale czy się nie zawiodłam... Przekonajcie się poniżej!
Victoria Aveyard przenosi swoich do świata, którego mieszkańcy podzieleni są na Srebrnych i Czerwonych. Srebrni to silna i mocna rasa, w której każdy szlachecki dom szczyci się zachwycającymi umiejętnościami takimi jak władanie ogniem lub żelazem. Srebrni rządzą światem wykreowanym przez pisarkę. Królem jest Srebrny, jego żona także, wszyscy politycy, cała władza państwa to są Srebrni. Pewnie zastanawiacie się teraz kim są Czerwoni... Czerwoni to słudzy. Można by powiedzieć, że cała najgorsza praca należy do nich, tym samym jednak są niezbędni do tego, aby Srebrni mogli w ogóle funkcjonować. Oprócz tego na Czerwonych zostało nałożone przymusowe przystąpienie do wojska w przypadku, gdy nie wnoszą oni nic wartościowego do społeczeństwa, tzn. nie pracują.
Mare Molly Barrow to główna bohaterka tej powieści. Molly wraz ze swoją rodziną: mamą, tatą oraz siostrą mieszka w małym mieście o nazwie Pale. Dziewczyna urodziła się 17 listopada 302 roku Nowej Ery jako Czerwona. Zbliża się czas, gdy Molly będzie zmuszona iść do wojska. Nigdy za bardzo nie przejmowała się szkołą, oceny miała raczej słabe, a jej pracą - o ile można tak to nazwać - są kradzieże. Pewnego dnia jednak wszystko się zmienia... Gdy Molly staje się praktycznie pogodzona ze swoim losem, ten nagle się odmienia. Przez splot dziwnych i przypadkowych zdarzeń, główna bohaterka nagle zostaje rzucona w sam wir świata Srebrnych, w którym od tamtej pory będzie musiała się odnaleźć. Młoda i zagubiona dziewczyna ląduje w samym środku dworu królewskiego. Zewsząd otoczona samymi wrogami, będzie musiała znaleźć sprzymierzeńców. Czy będzie nim Cal, przyszły następca tronu? Czy Molly powinna mu w ogóle ufać?
Powiem Wam jedno... Minęło dużo czasu odkąd ostatni raz miałam książkę z gatunku fantastyki w rękach. A to, co stworzyła Victoria Aveyard to właśnie mój ukochany gatunek, po który zawsze chętnie sięgam. Cieszę się więc, że po tak długiej przerwie przeczytałam "Czerwoną królową", ponieważ ani przez jedną stronę tej powieści nie czułam się znudzona. Akcja w tej książce jest niesamowicie wartka, ciekawie poprowadzona z bohaterami, z którymi czytelnik może się utożsamić. Bardzo spodobał mi się rozwój fabuły w "Czerwonej królowej". Zanim sięgnęłam po tą powieść, nie czytałam dokładnie opisu, nie chcąc sobie za bardzo psuć zabawy, ponieważ wiem, jak wydawców czasem ponosi. I bardzo się cieszę, że w tym przypadku moja intuicja mnie nie zawiodła. Otrzymałam spory element zaskoczenia. W czasie czytania byłam pewna, że wiem jakie zamiary ma Victoria Aveyard, ale przyjemnie się zaskoczyłam. I ten sam element zaskoczenia towarzyszył mi też w dalszych rozdziałach, bowiem pisarka dba o to, aby czytelnik do samego końca nie był pewien jak potoczy się cała historia Molly.
Victoria Aveyard stworzyła solidnych bohaterów i dobre podstawy do rozwijania swojej historii w kolejnych tomach. "Czerwona królowa" bowiem to dopiero wręcz zarysowanie pomysłów pisarki, a jestem pewna, że ta ma ich w zanadrzu o wiele więcej. Miałam okazję przeczytać wiele "podobnych" książek, a mimo to w czasie czytania tej pozycji w ogóle nie czułam tego uporczywego uczucia "to już było" - wręcz przeciwnie - chłonęłam każde słowo, każdą kartkę ciekawa co wydarzy się dalej. Autorka wykreowała bohaterów do których chętnie wrócę. A dodajcie do tego fantastyczne i pełne suspensu zakończenie... Dajcie mi już drugą część!
Moja ostateczna ocena "Czerwonej królowej" to 7/10. To dobra, solidna książka z gatunku fantastyki, jednak czytałam lepsze. Pomimo ciekawie wykreowanych bohaterów i wartkiej akcji, czegoś mi tutaj zabrakło. Zabrakło mi lepszej i dokładniejszej kreacji świata, w którym została osadzona cała historia. Wydaje się, iż Victoria Aveyard jedynie pobieżnie go opisała, nie przywiązując wagi do bardziej rozbudowanych opisów. Pozostaje mi mieć nadzieję, iż poprawi to w następnej części. Jeśli jednak szukacie lekkiej lektury na dwa wieczory, a na dodatek lubicie klimaty walki o sprawiedliwość- to polecam, nie zawiedziecie się.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2018/02/victoria-aveyard-czerwona-krolowa.html
"Czerwona królowa" to książka, którą chciałam przeczytać od momentu jej premiery w Polsce. Klimaty świata, w którym rządzi niesprawiedliwość to coś, co zdecydowanie trafia w mój gust czytelniczy. Dodajcie do tego piękną i dopracowaną okładkę i przepis na "must read" gotowy. Oczekiwania były wysokie, ale czy się nie zawiodłam... Przekonajcie się poniżej!
Victoria Aveyard...
2016-02-28
2016-02-08
Przeczytałam jakieś 100 stron... Wiem, powinnam przeczytać więcej, żeby wyrobić sobie jakiekolwiek zdanie na temat tej książki, ale zwyczajnie nie dam rady. Już sama fabuła brzmi żałośnie (co mnie podkusiło, żeby ją wypożyczyć?), bohaterowie też. Nie na moje nerwy.
Przeczytałam jakieś 100 stron... Wiem, powinnam przeczytać więcej, żeby wyrobić sobie jakiekolwiek zdanie na temat tej książki, ale zwyczajnie nie dam rady. Już sama fabuła brzmi żałośnie (co mnie podkusiło, żeby ją wypożyczyć?), bohaterowie też. Nie na moje nerwy.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-24
Scott Westerfeld to pisarz, który z pewnością zasługuje na uznanie, a mimo to mam wrażenie, iż jego twórczość w Polsce nie jest tak powszechnie znana, jak powinna. Powieść pt. "Brzydcy" skradła moje serce, a jej kontynuacja "Śliczni" tylko utwierdziła mnie w tym przekonaniu. Niedawno w bibliotece w końcu zauważyłam upragniony finałowy tom "Wyjątkowi". Oczywiście od razu go wypożyczyłam i pełna podekscytowania przystąpiłam do lektury i ach... cóż to była za przygoda!
Tally Youngblood to nastolatka, która żyje w dystopijnym świecie. W tym świecie każda osoba, która ukończyła szesnasty wiek życia ma obowiązek poddania się operacji, która zmienia go z Brzydkiego w Ślicznego. Perfekcyjną personę, której w zasadzie jedynym zmartwieniem jest to, jak i gdzie dobrze się zabawić. Główna bohaterka jednak odkryła, iż Śliczni są pustogłowi, a operacja nie zmienia tylko i wyłącznie ich wyglądu, ale także i sposób postrzegania świata. W wielkim skrócie: mają oni nie sprawiać żadnych problemów władzy.
Tally w trzecim, a zarazem finałowym tomie poznajemy jako Wyjątkową, a konkretnie Nacinaczkę. Nacinacze nie podlegają Wyjątkowym Okolicznościom i sami tworzą własne zasady. Bohaterka razem ze swoimi przyjaciółmi wyrusza na niebezpieczną misję, której celem jest odnalezienie Nowego Dymu. Miasto to jest zamieszkiwane przez zbuntowanych ludzi, którzy nie chcą poddawać się operacjom. Jak dalej potoczą się losy Tally?
Wiecie za co pokochałam trylogię Scott'a Westerfeld'a? Cóż, po pierwsze na pewno za okładki. Są okropne! Na myśl przychodzi mi seria Cassandry Clare z polskimi okładkami, które są po prostu tragiczne, ale treść - zachwycająca. W tym przypadku jest tak samo. Seria tego pisarza jest po prostu oryginalna, o co obecnie przecież ciężko. Nie brakuje powieści dystopijnych na rynku wydawniczym, a cykl Westerfelda na ich tle zdecydowanie się wybija. Pisarz dopracował każdy tom, stworzył spójną historię, którą się pochłania z wypiekami na twarzy. Prequel i sequel czytałam z niesłabnącym entuzjazmem, natomiast finałowy tom po prostu pochłonęłam.
Zakończenie niestety jako czytelnika niezbyt mnie usatysfakcjonowało. Odniosłam wrażenie, jakby pisarzowi na samej mecie zabrakło pomysłu na dokończenie całej historii. Fakt, nie było to najgorsze możliwe zakończenie, ale na pewno też nie takie, które wyjaśnia wszystko.
W tej części pisarz skupił się na Nacinaczach - jak już wspomniałam, nie podlegają oni Wyjątkowym Okolicznościom i sami tworzą swoje własne zasady. Scott Westerfeld rzucił na nich trochę światła w tym tomie, bo w poprzednich było o nich niewiele wspomniane. Śliczni, aby czuć się "pysznymi" musieli po prostu dobrze się bawić i ryzykować, bo przecież bez ryzyka nie ma zabawy. Nacinacze natomiast mają skórę poznaczoną bliznami, które sami sobie sprawiają - chcą czuć się bardziej "mroźnie". Ich twarze składają się z samych ostrych kątów i wgłębień, a dodatkowo pokrywają je blizny. Krótko mówiąc są po prostu... przerażający. Właśnie za nowatorską ideę Nacinaczy najbardziej doceniłam finałową część tej trylogii.
"Wyjątkowi" to popis umiejętności pisarskich Scott'a Westerfeld'a. Ten pisarz rzuca nowe światło na powieści dystopijne. Wyobraźnia tego autora wydaje się prawie że nieograniczona. Jeśli nadal nie czytaliście tej trylogii, to gorąco zachęcam Was do jej lektury!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2014/09/scott-westerfeld-wyjatkowi.html
Scott Westerfeld to pisarz, który z pewnością zasługuje na uznanie, a mimo to mam wrażenie, iż jego twórczość w Polsce nie jest tak powszechnie znana, jak powinna. Powieść pt. "Brzydcy" skradła moje serce, a jej kontynuacja "Śliczni" tylko utwierdziła mnie w tym przekonaniu. Niedawno w bibliotece w końcu zauważyłam upragniony finałowy tom "Wyjątkowi". Oczywiście od razu go...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-09-10
Najlepsza część. Wzbudziła we mnie całą masę emocji i naprawdę ciężko mi uwierzyć, że to koniec. Zawsze będę z przyjemnością wracała do Harry'ego i jego przyjaciół:)
Najlepsza część. Wzbudziła we mnie całą masę emocji i naprawdę ciężko mi uwierzyć, że to koniec. Zawsze będę z przyjemnością wracała do Harry'ego i jego przyjaciół:)
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-30
2014-08-01
Gdy sięgałam po powieść Jennifer Echols byłam nastawiona pozytywnie. Słyszałam w zasadzie same dobre opinie o tej pisarce, wiele osób zastrzegało jednak, iż są to książki lekkie i mało wymagające. I w chwili, gdy zaczęłam czytać "Uratuj mnie" właśnie tego oczekiwałam. Lektury, która choć z pewnością będzie mało ambitna, umili mi czas. Jednak pani Echols przekroczyła granicę tworzenia ciepłej i wciągającej książki młodzieżowej. Autorka stworzyła po prostu dzieło, którego nie da się czytać i które jest po prostu nijakiej jakości.
Życie Zoey wydawało się do pewne chwili idealne. Miała dobre stopnie w szkole, miejsce w drużynie pływackiej, kochającą rodzinę i świetnych przyjaciół. Wszystko jednak lega w gruzach, gdy jej ojciec zaczyna spotykać się z dwudziestoczterolatką. Jej matka nie znosi dobrze rozstania, co kończy się jej próbą samobójczą. Zrozpaczona nastolatka zostaje zmuszona do zamieszkania ze swoim tatą i jego nową dziewczyną. Do tego nieustannie nęka ją szkolny outsider, Doug Fox. Jak dalej potoczy się historia tej dziewczyny?
Właśnie takich książek chciałabym unikać, ale nie sposób domyślić się, które "młodzieżówki" będą lepsze, a które gorsze. Uważam, że nawet z definicji te najbardziej lekkie i przyjemne lektury powinny coś sobą reprezentować, wywoływać jakiekolwiek emocje. Tak, mogą, a wiem, że wiele osób to dziwi. Ja sama swego czasu czytałam bardzo dużo powieści młodzieżowych, które naprawdę potrafiły mnie zaabsorbować na kilka dobrych godzin i przypomnieć mi, jak bardzo kocham czytanie. "Uratuj mnie" zrobiło ze mną coś całkowicie odwrotnego.
Zawsze powtarzam, że we wszystkim trzeba zachować umiar. Jennifer Echols tego nie zrobiła. Ta książka po prostu mnie uraziła, jako nastolatkę. Pisarka przedstawiła nastoletnich bohaterów tej powieści w najgorszy możliwy sposób. Stereotypowo. Mamy tutaj od koloru do wyboru głupich i płytkich osobowości. Nie będę Wam tutaj przytaczała określonych zachowań, bo może jesteście masochistami i zechcielibyście przeczytać tę powieść. Żeby było ciekawiej, nie tylko młode postacie są niedopracowane i zwyczajnie śmieszą swoim zachowaniem. Dorośli także wołają o pomstę do nieba. Widząc, jak ojciec Zoey traktuje ją ciężko było mi uwierzyć w tę nielogiczność. Wcześniej, przed rozstaniem kochany i troskliwy ojciec, a po najgorszy możliwy scenariusz. Nie wiem, może tak właśnie wygląda rzeczywistość. Może każdy ojciec po wypadku samochodowym córki zachowuje się prawie tak, jakby chciał, żeby jego dziecko umarło (serio, tak właśnie było).
Choć się starałam, przy "Uratuj mnie" nie potrafiłam wykrzesać z siebie ani krztyny podekscytowania. Ta książka jest tak płytka i bezwartościowa, że naprawdę nie mogłam przymknąć oko na wady, bo ona cała jest jedną wielką wadą. Ja naprawdę wiele rozumiem i sama chętnie sięgam po powieści będące czasoumilaczami, nie są one wymagające i nie trzeba przy nich zbytnio wysilać swoich szarych komórek. Jednak litości... bez przesady! To, co stworzyła Jennifer Echols nie budzi w czytelniku żadnych, powtarzam żadnych emocji poza irytacją i osłupieniem! Chwilami wręcz nie mogłam uwierzyć w absurdalne zachowania głównej bohaterki, która jest najzwyczajniej w świecie głupia. Od momentu, gdy poznałam tę postać wiedziałam, jakie będzie miała ona za zadanie: sprawić, aby czytelnik mimo swoich usilnych prób nie mógł jej polubić. Przykro mi, ale nie mam szacunku do dziewczyny, która decyduje się stracić swoje dziewictwo w samochodzie z facetem, który nawet się nią nie interesuje. To wszystko prezentuje według mnie mylny obraz dzisiejszej młodzieży. Fakt, nikt nie jest idealny i wiele słyszy się o zachowaniach młodzieży, ale generalizować i wrzucać wszystkich do jednego worka? Karykaturalne wyobrażenie pisarki o nastolatkach jest po prostu straszne... Jeśli ona nas tak sobie wyobraża, to może lepiej niech weźmie się za pisanie o dorosłych?
"Uratuj mnie" odradzam tykać kijem nawet z daleka. To "dzieło" zdecydowanie nie jest warte marnotrawstwa Waszego czasu. O podobnej tematyce znam wiele innych, a przede wszystkim lepszych książek. Takich, które nie będą u czytelnika powodować mdłości.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2014/08/jennifer-echols-uratuj-mnie.html
Gdy sięgałam po powieść Jennifer Echols byłam nastawiona pozytywnie. Słyszałam w zasadzie same dobre opinie o tej pisarce, wiele osób zastrzegało jednak, iż są to książki lekkie i mało wymagające. I w chwili, gdy zaczęłam czytać "Uratuj mnie" właśnie tego oczekiwałam. Lektury, która choć z pewnością będzie mało ambitna, umili mi czas. Jednak pani Echols przekroczyła granicę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Antonia Michaelis to niemiecka pisarka, którą pokochałam za sprawą niesamowitego "Baśniarza". Ta powieść tak mnie oczarowała, tak mną zawładnęła, że do dziś pamiętam z jakim zapałem ją czytałam. Z niecierpliwością wyczekiwałam dnia, w którym będzie mi dane przeczytać kolejną książkę tej wyśmienitej autorki. I w końcu ten dzień nadszedł i, gdy "Dopóki śpiewa słowik" leżał w moich dłoniach, ochoczo przystąpiłam do lektury. I wiecie co mnie spotkało? Ogromne, gorzkie rozczarowanie.
Osiemnastolatek imieniem Jari Cizek niedawno zdał egzamin czeladniczy na stolarza. Dotąd żył on w uporządkowanym świecie, dlatego zapragnął przygody. Przygody, która sprawi, że poczuje się wolny... W tym celu wyrusza on na podróż do lasu, ale zanim to robi, odwiedza małą galeryjkę, gdzie spotyka Jaschę, która na zawsze zmieni jego życie... Razem z tą niesamowitą dziewczyną spędza w lesie niezwykły czas, otoczony jedynie dźwiękami natury.
Sama nie wiem, czego się spodziewałam. Książki chociaż w połowie tak dobrej, jak "Baśniarz", historii, która dosłownie mnie pochłonie, która sprawi, że rzeczywistość nie będzie miała jakiegokolwiek znaczenia. Na pewno nie spodziewałam się tego, co otrzymałam, bowiem "Dopóki śpiewa słowik" to dla mnie zlepek chaotycznych zdań. Owszem, fabuła jest oryginalna i owszem, warsztat pisarski może się jawić jako pozornie dopracowany, ale taki nie jest. Jest stanowczo zbyt przesadzony, zbyt patetyczny, pełny wymuszonych dramatów i nieudolnie przekazywanych życiowych mądrości. Niemiecka pisarka na siłę stara się pisać poetycko i filozoficznie i o litości - w ogóle jej to nie wychodzi! Jej pseudomądrości w ogóle do mnie nie przemówiły, a podczas ich czytania nieodłącznie towarzyszył mi pełen politowania uśmiech. Topornie brnęłam dalej, opierając się pragnieniu rzucenia tym "dziełem" w ścianę. Podczas lektury "Dopóki śpiewa słowik" jedyne co czułam to rosnącą irytację i ogromne rozczarowanie. Myślę, że przez całą książkę miałam na twarzy wypisane: wtf? Chwilami naprawdę nie wiedziałam, co czytam.
Akcja w tej powieści po prostu leży i kwiczy. Przykro mi było patrzeć, jak Antonia Michaelis zrujnowała dobry pomysł zwykłą przesadą. Gdy już zaczynało coś się dziać, gdy już coś mnie ciekawiło, pisarka w iście diabelskim stylu pozbawiała mnie tej nutki fascynacji, którą na początku - o, ja głupia i naiwna - miałam. Czułam się naprawdę okropnie, jakby autorka po prostu ze mnie kpiła, naprawdę. W tej powieści zaobserwowałam pewien schemat, mianowicie coś się dzieje i nagle gwałtowny powrót do potwornie nudnej akcji, czytelnik tym samym zostaje pozbawiony złudzeń. Przeczytałam ponad połowę tej lektury, a resztę jedynie przekartkowałam. Więcej po prostu moje nerwy by nie zniosły.
Pozwolę sobie zacytować pewien fragment: "Jari: - Nic ci nie zrobię. Jestem tylko... (czas na filozofowanie) A kimże ja jestem? - pomyślał. - Kim ja naprawdę jestem?" (w tym momencie przewracam oczami). Jesteś najbardziej irytującą personą na świecie - oto kim jesteś! Tak, bohaterowie to kolejny mankament tej książki. Gorszej sieroty płci męskiej niż Jari to ja chyba nigdy nie spotkałam, co jest nie lada wyczynem. Oto mamy postać, która non stop myśli o seksie, jego głowę ciągle zaprzątają myśli o swoim najlepszym przyjacielu - Mattim w kontekście tego, jakim to on jest Don Juanem. Już bym chyba wolała, żeby to Matti odgrywał główne skrzypce w tej powieści, bo wtedy może nie chciałabym go trzepnąć w twarz, tak jak chciałam zrobić z Jarim. A co z Jaschą? Tą pseudotajemniczą dziewczyną, która zapewne w zamierzeniu miała fascynować, a w rzeczywistości myślałam sobie o niej: ta bohaterka ma nierówno pod sufitem...
"Dopóki śpiewa słowik" pozostawił po sobie ogromny niesmak. Pewnie gdybym najpierw sięgnęła po tę gorszą powieść tej pisarki, to "Baśniarz" zapewne by już tak mnie nie zachwycił. Żałuję, że w ogóle przyszła mi ta szalona myśl przeczytania "Dopóki śpiewa słowik", bo zepsułam sobie jedynie dobre wrażenie, które niemiecka autorka na mnie wywarła. Skąd więc ta ocena, która przecież jedynką nie jest, pytacie? A za pomysł, który mógłby być interesujący, gdyby Antonia Michaelis poskromiła swój zapał do zbędnego filozofowania. A tak to wyszło jak wyszło...
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2014/08/antonia-michaelis-dopoki-spiewa-sowik.html
Antonia Michaelis to niemiecka pisarka, którą pokochałam za sprawą niesamowitego "Baśniarza". Ta powieść tak mnie oczarowała, tak mną zawładnęła, że do dziś pamiętam z jakim zapałem ją czytałam. Z niecierpliwością wyczekiwałam dnia, w którym będzie mi dane przeczytać kolejną książkę tej wyśmienitej autorki. I w końcu ten dzień nadszedł i, gdy "Dopóki śpiewa...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-12
2013-09-22
Podobno zakończenie to najlepsza część każdej historii, ale wiecie co? Ja wcale zakończenia nie chciałam, wręcz przeciwnie - czułam, że jeszcze kilka części "Gone" zaspokoi moją ciekawość. Szanuję jednak decyzję autora, bądź co bądź, on wie, co robi! Przez te sześć tomów niesamowicie zżyłam się z bohaterami ETAPu. Wykreowany świat przedstawiony przez Michaela Granta jest absolutnie niesamowity i nietuzinkowy.
Jesteście gotowi, aby opuścić ETAP?
Minął prawie rok od kiedy młodzież i dzieci stali się więźniami tajemniczej kopuły, która odgrodziła małe kalifornijskie miasteczko Perdido Beach od reszty świata. Cała historia rozpoczęła się pięć tomów temu, gdzie bohaterowie przeżyli głód, bezpardonową władzę o walkę, plagę i kilka innych przerażających rzeczy. Przetrwali w niewyobrażalnie ciężkich warunkach, czy przetrwają i ostatnią, szóstą fazę?
Kopuła stała się przezroczysta, przez co zarówno dorośli na zewnątrz, jak i dzieci wewnątrz mogły ze sobą "rozmawiać". Młodzi są przekonani, że to koniec, a tajemnicza anomalia niedługo zniknie. Czy jednak będą mieli do czego wracać? Dziwne mutacje, które miały miejsce w ETAPie przerażają każdego, a jedno jest wiadome - żadne dziecko po wyjściu z niego nigdy nie będzie już takie samo.
Jest jeszcze Gaia, zrodzona z Ciemności, pozornie mała dziewczynka, w której czai się głód. Głód śmierci. Jest ona gotowa wymordować wszystkich mieszkańców ETAPu. Czy naszym bohaterom uda się ją powstrzymać?
Autor jest wszechwiedzącym narratorem i ostatecznie, wyjaśnia wszystkie zaczęte wątki, czytelnik może także dowiedzieć się, jak dalej potoczyły się losy bohaterów ETAPu.
Kiedy skończyłam czytać ostatnią część "Gone", nie mogłam uwierzyć, że to już koniec. Nieodwołalny i ostateczny. Niesamowicie zżyłam się z bohaterami, przeżywałam z nimi ich wzloty i upadki oraz nienawidziłam tych, którzy na to zasłużyli. Michael Grant stworzył niesamowitą serię, która pomimo tego, że skierowana jest do młodzieży zaskakuje na każdym kroku. Jest pełna brutalnych walk, a sam autor nie skąpi krwawych opisów. I dobrze, bo to właśnie to wyróżnia tę historię na tle innych młodzieżówek.
Akcja, typowo już dla Michaela Granta, pędziła szybko, a przy tym każda strona emanowała napięciem. Doszłam do wniosku, że to razem z zaskakiwaniem czytelnika na każdym kroku to znaki rozpoznawcze tego autora.
Spotkałam się z wieloma różnymi opiniami na temat "Gone", które rzekomo przekracza granice dobrego smaku, ja jednak tego nie widzę. Co z tego, że docelową grupą odbiorczą serii Michaela Granta jest młodzież? Czy to od razu znaczy, że całość ma być do bólu przesłodzona? Ja właśnie dlatego tak bardzo tę historię pokochałam, bo chwilami jest niesmaczna, bo wnosi coś nowego, coś czego wcześniej nie było. Jeśli wcześniej ktoś miał wątpliwości, czy warto się z nią zapoznać, to rozwiewam je - warto! Chociażby tylko po to, aby poznać genialną ostatnią część.
Możecie już opuścić ETAP.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/09/107-michael-grant-faza-szosta-swiato_23.html
Podobno zakończenie to najlepsza część każdej historii, ale wiecie co? Ja wcale zakończenia nie chciałam, wręcz przeciwnie - czułam, że jeszcze kilka części "Gone" zaspokoi moją ciekawość. Szanuję jednak decyzję autora, bądź co bądź, on wie, co robi! Przez te sześć tomów niesamowicie zżyłam się z bohaterami ETAPu. Wykreowany świat przedstawiony przez Michaela Granta jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-09-27
Twórczość Jennifer Estep jest mi znana, polubiłam bowiem warsztat pisarski tej autorki za "Ukąszenie pająka", nic więc dziwnego, że bardzo chętnie sięgnęłam po pierwszy tom Akademii Mitu - "Dotyk Gwen Frost". Zdecydowanie mogę zaliczyć poznanie historii Gwen do udanych!
Gwen Frost ma siedemnaście lat, jest Cyganką i uczęszcza do Akademii Mitu. Nie jest to zwyczajna szkoła, podobnie jak główna bohaterka nie jest przeciętną osobą. W Akademii uczą się wyjątkowi potomkowie wojowników, tacy jak Spartanie, Amazonki czy Walkirie. Gwen jednak nie należy do żadnej z tych grup. Dziewczyna ma swój własny wyjątkowy dar: psychometrię. Za sprawą jednego dotyku widzi historię przedmiotu lub nawet człowieka. Jej talent jest problematyczny, sprawia, iż niezwykle ciężko jest jej nawiązać jakąkolwiek znajomość. Bóg Chaosu Loki wciąż istnieje i jak się okazuje - jest gotowy do walki, powodując wiele tragicznych w skutkach wydarzeń.
Wbrew pozorom - Jennifer Estep nie sięgnęła po oklepane motywy. Stworzyła coś prostego, a zarazem fascynującego. Połączyła to, co uwielbiam, czyli romans, a także mitologię i wyczarowała magiczną, fascynującą mieszankę, którą polubiłam już od pierwszej strony. "Dotyk Gwen Frost" czyta się wyśmienicie, a wręcz idealnie! Autorka poprowadziła akcję w ciekawym kierunku, wmieszała obiecujące intrygi i oczywiście umiejętnie w swoją historię wplotła wątek romansu! Zdecydowanie liczę na to, że w kolejnej części rozwinie go jeszcze bardziej.
"Dotyk Gwen Frost" to przyjemna książka, łącząca elementy mitologii i romansu. Jeśli tak jak ja lubicie obie te rzeczy, nie zastanawiajcie się i poznajcie losy nastoletniej Gwen!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/10/110-jennifer-estep-dotyk-gwen-frost.html
Twórczość Jennifer Estep jest mi znana, polubiłam bowiem warsztat pisarski tej autorki za "Ukąszenie pająka", nic więc dziwnego, że bardzo chętnie sięgnęłam po pierwszy tom Akademii Mitu - "Dotyk Gwen Frost". Zdecydowanie mogę zaliczyć poznanie historii Gwen do udanych!
Gwen Frost ma siedemnaście lat, jest Cyganką i uczęszcza do Akademii Mitu. Nie jest to zwyczajna szkoła,...
2013-10-08
Niedawno zapoznałam się z pierwszą częścią Akademii Mitu pod tytułem "Dotyk Gwen Frost". Wywarła ona na mnie pozytywne wrażenie, więc nie czekałam długo z zapoznaniem się z drugim tomem, "Pocałunkiem Gwen Frost".
Uczniowie Akademii Mitu wybierają się na zimowy festyn. Wśród nich są Rzymianie, Amazonki, walkirie, wikingowie i Cyganka, posiadająca dar psychometrii, a także nasza główna bohaterka, siedemnastoletnia Gwen Frost. Podobnie jak w pierwszej części przed nastolatką i tym razem staną rozmaite i niebezpieczne zadania, którym będzie musiała stawić czoła.
Zazwyczaj jest tak, że kontynuacje serii okazują się albo lepsze, albo gorsze. Z drugą częścią Akademii Mitu jest trochę inaczej, bo podobała się ona mi mniej więcej tak samo jak poprzedniczka. Sam pomysł na książkę jest genialny, mitologię w połączeniu z subtelnym wątkiem romantycznym czyta się wyśmienicie! Czegoś mi jednak zabrakło, koncepcja ta jest naprawdę ciekawa i uważam, że można z niej "wyciągnąć" jeszcze o wiele więcej.
Fabuła "Pocałunku Gwen Frost" nie jest skomplikowana i dobrze, bo czyta się ją doskonale! Jest to niezobowiązujące i przyjemne czytadło, dzięki lekkiemu i przystępnemu warsztatowi Estep. Styl pisania w połączeniu z dynamiczną akcją sprawia, że oderwanie się od lektury jest niezwykle trudnym zadaniem!
Polecam Akademię Mitu fanom młodzieżowych historii z nutką mitologii i romansu, gwarantuję, że podczas czytania serii Jennifer Estep przyjemnie spędzicie czas!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/10/115-jennifer-estep-pocaunek-gwen-frost.html
Niedawno zapoznałam się z pierwszą częścią Akademii Mitu pod tytułem "Dotyk Gwen Frost". Wywarła ona na mnie pozytywne wrażenie, więc nie czekałam długo z zapoznaniem się z drugim tomem, "Pocałunkiem Gwen Frost".
Uczniowie Akademii Mitu wybierają się na zimowy festyn. Wśród nich są Rzymianie, Amazonki, walkirie, wikingowie i Cyganka, posiadająca dar psychometrii, a także...
2013-10-15
Nie przystąpiłam do pisania recenzji "Kwiatów na poddaszu" tuż po przeczytaniu z jednego prostego powodu - nie mogłam. Czułam, że nie opiszę zrozumiale uczuć, które mną owładnęły w trakcie czytania tej książki. Począwszy od współczucia, a skończywszy na przerażeniu. Naprawdę miotają mną skrajne emocje. Wiele razy podczas lektury miałam łzy w oczach, a zaraz potem potrafiłam się cieszyć z tych małych radości, które spotykały bohaterów.
Czytelnik na początku akcji poznaje czteroosobową i szczęśliwą rodzinę Dollangangerów, na którą składają się: matka, ojciec oraz dwójka ich dzieci - Cathy oraz Chris'a. Są oni powszechnie szanowani i podziwiani, a na dodatek bardzo szybko okazuje się, że ich familia powiększy się o kolejnych członków, bliźniaków: chłopca i dziewczynki o imionach Cory i Carrie.
Szczęśliwe życie Dollangangerów dosłownie się rozpada, gdy głowa rodziny ginie w wypadku samochodowym. Matka - Corinne, nie mając żadnych wizji na przyszłość, bez pieniędzy i z czwórką dzieci na utrzymaniu postanawia zamieszkać w swoim rodzinnym domu. Jej rodzina jednak ma tajemnicę, przez którą Corinne została wydziedziczona, mianowicie wyszła za mąż za swojego bliskiego krewnego z którym ma czwórkę dzieci!
Narratorem powieści jest Cathy, z którą nie sposób się nie zżyć przez te prawie czterysta stron. Młoda dziewczyna szczegółowo przybliżyła swoją i jej rodzeństwa aż nazbyt okropną historię. Bez wątpienia autorce należy pogratulować pomysłu na fabułę, nieważne jak straszna by była. Karty powieści "Kwiaty na poddaszu" są zapisane niby prostymi słowami, które mimo to wywołują w czytelniku potężne nakłady emocji.
Virginia C. Andrews mocno wyszczególniła toksyczne, a wręcz patologiczne relacje opisane w tej rodzinnej sadze. Nie da się ukryć, że często przekraczała granice dobrego smaku. Mamy tutaj przykłady jak matka jest zazdrosna o miłość męża do ich córki, czy matka zazdrości córce miłości syna. Przyznaję, że było "dziwnie" czytać o tym, ale nie dlatego, że potępiałam ich wzorce zachowań, ale dlatego, że sama mam mieszane uczucia. Nie jest łatwo odnaleźć się w sytuacji wyrysowanej przez autorkę, bowiem te okropności, przez które przeszli bohaterowie uniemożliwiają racjonalny osąd.
"Kwiaty na poddaszu" zawierają w sobie całą masę emocji. Nie mogłam zasnąć, dopóki nie skończyłam całej książki, bo wstrząsająca fabuła po prostu mi na to nie pozwoliła. Niedługo sięgnę po kolejne części, a Wam z całego serca polecam poznanie tej historii!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/10/116-virginia-c-andrews-kwiaty-na.html
Nie przystąpiłam do pisania recenzji "Kwiatów na poddaszu" tuż po przeczytaniu z jednego prostego powodu - nie mogłam. Czułam, że nie opiszę zrozumiale uczuć, które mną owładnęły w trakcie czytania tej książki. Począwszy od współczucia, a skończywszy na przerażeniu. Naprawdę miotają mną skrajne emocje. Wiele razy podczas lektury miałam łzy w oczach, a zaraz potem potrafiłam...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-10-19
2013-10-14
W tych czasach bardzo ciężko o oryginalną, a przy tym dobrą powieść o wampirach, bowiem na rynku wydawniczym nie brakuje takich książek. Ja sama czytałam ich bardzo dużo, a mimo to nadal chętnie po nie sięgam. "Mroczny kochanek" to pierwszy tom rozpoczynający cykl Bractwo Czarnego Sztyletu, autorstwa J.R Ward skupiającym się krwiopijcach.
Beth ma dwadzieścia pięć lat, pracuje jako dziennikarka w miejscowej gazecie i nie ma żadnych większych planów na przyszłość. Wydaje się wręcz, że życie idzie dalej, jakby ją omijając. Jest ona kobietą samotną, nie nawiązuje łatwo nowych relacji i pomimo urody, która gwarantuje jej mnóstwo adoratorów, bohaterka nie jest nimi zainteresowania. Pojawienie się pewnego tajemniczego osobnika zmienia jednak jej stosunek do płci przeciwnej...
Ghrom jest szefem wampirzej organizacji, walczącej ze złymi wampirami - Reduktorami. Oprócz tego jest królem, co zawdzięcza swojemu unikalnemu i obecnie rzadkiemu już pochodzeniu. Mężczyzna jednak nie jest z niego dumny - wręcz przeciwnie, nie czuje się dobrze w roli władcy.
Ścieżki tych dwojga przecinają się, gdy Beth okazuje się jedną z córek członka Bractwa Czarnego Sztyletu - Hardhego, a tym samym jest pół-wampirem, pół-człowiekiem i musi przejść przemianę w krwiopijcę. Ghrom ze względu na szacunek do przyjaciela chce jej w tym pomóc, jednak nie żywi do niej głębszych uczuć. Z czasem jednak i one rozkwitają, i w efekcie - oboje się w sobie zakochują. Jak dalej potoczą się losy tych dwojga? I czy w ogóle ich nietypowy związek ma szansę przetrwania, tym bardziej, że żądni krwi Reduktorzy czają się za rogiem?
Czytelnik wkracza w świat pełen wampirów. Dosłownie. Są wszędzie. Ci dobrzy i ci źli. Niech jednak nie zmyli Was ten czarno-biały schemat, bowiem u Ward wszystko przybrało oryginalną i ciekawą formę. Widać, że autorka ma obiecującą wizję na fabułę, a przede wszystkim seria przez nią wykreowana ma ogromny i nieograniczony potencjał. Pisarka bez problemu może nim manipulować i kształtować go według własnej woli. Jestem ciekawa jak wykorzysta ona swój warsztat pisarski w kolejnych częściach.
"Mroczny kochanek" jest jedną z tych książek, które czyta się w rekordowym tempie. Szybko. Przyjemnie, a przede wszystkim bez nieustannie towarzyszącego uczucia: "to już było". J.R Ward ma bardzo przystępny styl pisania, a w swoim dziele dodatkowo zamieściła interesujące nowe słownictwo (na początku powieści jest ono wyjaśnione). Podsumowując: niedługo mam zamiar zapoznać się z kolejnymi częściami Bractwa Czarnego Sztyletu, bo zdecydowanie są one warte poznania!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/10/118-jr-ward-mroczny-kochanek.html
W tych czasach bardzo ciężko o oryginalną, a przy tym dobrą powieść o wampirach, bowiem na rynku wydawniczym nie brakuje takich książek. Ja sama czytałam ich bardzo dużo, a mimo to nadal chętnie po nie sięgam. "Mroczny kochanek" to pierwszy tom rozpoczynający cykl Bractwo Czarnego Sztyletu, autorstwa J.R Ward skupiającym się krwiopijcach.
Beth ma dwadzieścia pięć lat,...
Po 200 stronach poddałam się... Lepiej nie psuć sobie dobrej opinii o pierwszym tomie.
Po 200 stronach poddałam się... Lepiej nie psuć sobie dobrej opinii o pierwszym tomie.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-10-22
Nasza główna bohaterka to niepokorna i nieco szalona Deznee Cross. Nastolatka ma siedemnaście lat i mieszka ze swoim ojcem prawnikiem, z którym nie ma, delikatnie mówiąc, zbyt dobrych relacji. Imprezuje razem ze swoimi przyjaciółmi, z którymi dzieli wspólne zainteresowania. Po prostu wiedzie zwyczajne życie, takie, jak inne młode dziewczyny. Do czasu, bo gdy u jej stóp ląduje przystojny i tajemniczy chłopak Kale na jaw wychodzą od dawna skrywane tajemnice rodzinne.
Chciałabym napisać, że "Dotyk" wzbudził we mnie całą gamę różnorodnych uczuć. Naprawdę, chciałabym. Nie lubię psuć opinii książkom, bo przecież czytanie jest wspaniałe, nieważne po co sięgamy. Do przeczytania powieści Jus Accardo bynajmniej nie skłoniła mnie troszkę nieudana okładka wydawnictwa Dreams, co mnie niejako zdziwiło, bo słynie ono z pięknych i klimatycznych grafik. Jednakże, nie o tym chcę tutaj rozprawiać. Uwielbiam połączenie fantastyki i romansu, więc nie mogłam darować sobie tej lektury, tym bardziej, że zbliża się premiera drugiego tomu. Niestety, może przez wzgląd na moje podekscytowanie rozczarowanie okazało się jeszcze większe.
Tempo, jakie Jus Accardo narzuciła swojej książce jest zdumiewająco szybkie. Przy takiej konstrukcji akcji nie ma mowy o dokładnym, a przede wszystkim chwytliwym wprowadzeniu. Czytelnik od początku zostaje wessany w wir wydarzeń, co, nie przeczę, niekiedy jest dobrą rzeczą, ale w "Dotyku" zwyczajnie się nie sprawdziło. Brak było jakiejkolwiek spójności w zdarzeniach, bo miały one miejsce wręcz błyskawicznie. Ja się pytam, gdzie interesujący początek? Autorka nie stworzyła czegoś, w co byłoby warto nieustępliwie brnąć, a ja zrobiłam to tylko z zasady, żeby skończyć to, co już zaczęłam. Tak to jest, raz powieść jest za wolna i za nudna, a raz za szybka. Pisarze muszą po prostu odnaleźć swój złoty środek, aby stworzyć coś, przy czym możemy przyjemnie spędzić czas.
Napisałam o akcji, to teraz napomknę o postaciach. Wiadomo powszechnie, że zazwyczaj główne bohaterki są irytujące, wkurzające i w ogóle gdzie z nimi do życia, a tym bardziej do czytania. W tym przypadku jest pół na pół. W jednej chwili Deznee zaskakiwała mnie swoją zadziornością i nieustępliwością, tylko po to, aby zaraz razić swoją głupotą i porywczością. Rozwój wydarzeń, tajemnice, o których się dowiedziała tak jakby w ogóle nie wpłynęły na tok jej rozumowania. Nawet męskie charaktery wołają o pomstę do nieba, chociaż jedynie Alex przykuł moją uwagę na tyle, żebym nie rzuciła tej książki w kąt. To, dlaczego tak bardzo nie spodobali mi się bohaterowie to fakt, że autorka stworzyła ich bardzo schematycznie, nie skupiła się nawet na opisywaniu ich emocji. Miałam wrażenie, że są, aby być, ale nie wnieść nic produktywnego w to dzieło.
Podsumowując: "Dotyk" to całe pasmo rozczarowań i zgrzytów. Nie wiem, czy dla jednej postaci powinnam kontynuować przygodę z tą serią. Tym bardziej, że książek z tego gatunku na rynku wydawniczym nie brakuje.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/10/119-jus-accardo-dotyk.html
Nasza główna bohaterka to niepokorna i nieco szalona Deznee Cross. Nastolatka ma siedemnaście lat i mieszka ze swoim ojcem prawnikiem, z którym nie ma, delikatnie mówiąc, zbyt dobrych relacji. Imprezuje razem ze swoimi przyjaciółmi, z którymi dzieli wspólne zainteresowania. Po prostu wiedzie zwyczajne życie, takie, jak inne młode dziewczyny. Do czasu, bo gdy u jej stóp...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-12-23
Dawno temu, kiedy byłam w fazie czytania wszystkiego o wampirach sięgnęłam po znaną serię Melissy de la Cruz, Błękitnokrwistych. I choć pierwsza część średnio mi się podobała, to postanowiłam w końcu zapoznać się z kontynuacją o równie wdzięcznym tytule, co okładce. Mowa oczywiście o "Maskaradzie".
Na początku pragnę zaznaczyć, iż "Maskarada" podobała mi się znacznie bardziej niż pierwsza część. Było w niej po prostu więcej akcji i tajemnic, a to są dla mnie obowiązkowe rzeczy w fantastyce. Bez nich ani rusz. Wprawdzie i tutaj autorce znowu podwinęła się noga i nie uniknęła ona zbyt szczegółowych opisów strojów, a w szczególności ich metek, co jest naprawdę straszliwie irytujące. Rozumiem, że w ten sposób Cruz chciała podkreślić wyjątkowość błękitnokrwistych, ale doprawdy, nie popadajmy w przesadyzm. Skoro zaczęłam od wad, to od razu przejdę do kolejnej... jaką jest nieumiejętność budowania napięcia przez autorkę. Dosłownie. Dużo, dużo akcji, przyjemnie się czyta, ale nic poza tym. To nie jest jedna z tych serii, które się pochłania z wypiekami na twarzy.
Pomimo tego, że "Maskarada" obfituje w akcję, to naprawdę ciężko jest streścić w kilku zdaniach zarys fabuły. Naprawdę, coś takiego zdarza mi się pierwszy raz. Przede wszystkim na tylnej okładce książki jest za dużo opisu; komu chciałoby się to wszystko czytać? W każdym razie głównie akcja skupia się na poszukiwaniach dziadka Schuyler, podczas gdy równocześnie na Manhattanie trwają przygotowania do legendarnego balu, a nawet w szkole pojawia się nowy uczeń. Z czasem na jaw wychodzą coraz to nowsze intrygi, w które zamieszani są nasi mniej (lub bardziej) lubiani bohaterowie.
W serii Melissy de la Cruz nie znajdziemy wymiarowych, kolorowych i różnorodnych bohaterów. Nie da się ukryć, iż autorka nie bardzo wnikała w osobowości postaci, przez co wszyscy są do siebie bardzo podobni. Wykreowani bez emocji, na potrzebę tzw. "młodzieżówki". Ja poszukuję nieco więcej w książkach, więc mnie to nie zadowoliło. Wyróżnię jedynie Mimi, rozpuszczoną i bogatą nastolatkę, która ciekawie się wyróżnia na tle innych, bezosobowych bohaterów, w szczególności Schuyler.
Błękitnokrwiści to cykl będący (jak dla mnie) wampirzym odpowiednikiem Plotkary, która reprezentuje sobą bardzo żenujący poziom. Mamy bogatych nastolatków, którzy w wakacje robią takie rzeczy, które mogą robić tylko ci "bogaci", dużo akcji i w zasadzie to tyle, nic ambitnego, a mimo to, fajnie się ją czyta. Ponadto "Masakrada" wypada znacznie lepiej w zestawieniu z pierwszą częścią.
Błękitnokrwiści to przyjemny czasoumilacz, lekkie i nieskomplikowane czytadełko. Jeśli takie było zadanie tego cyklu, to zostało ono spełnione.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/12/melissa-de-la-cruz-maskarada.html
Dawno temu, kiedy byłam w fazie czytania wszystkiego o wampirach sięgnęłam po znaną serię Melissy de la Cruz, Błękitnokrwistych. I choć pierwsza część średnio mi się podobała, to postanowiłam w końcu zapoznać się z kontynuacją o równie wdzięcznym tytule, co okładce. Mowa oczywiście o "Maskaradzie".
Na początku pragnę zaznaczyć, iż "Maskarada" podobała mi się znacznie...
"Zakon Mimów" to jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier w 2015 roku. "Czas Żniw" Samanthy Shannon totalnie mnie w sobie rozkochał, przez co wręcz odliczałam dni do upragnionej premiery kontynuacji. I będzie to miało miejsce już 22 kwietnia, więc całkiem niedługo. Tymczasem ja już mogę się podzielić z Wami swoimi wrażeniami. Przygotujcie się na prawdziwą jazdę bez trzymanki i na emocjonalny rollercoaster!
Dziewiętnastoletniej Paige Mahoney wraz z kilkoma innymi osobami udało się uciec z kolonii karnej Szeol I. To jednak nie koniec problemów wyjątkowej Bladej Śniącej, wręcz przeciwnie - one dopiero się zaczynają. Bohaterka wraz z innymi uciekinierami jest zmuszona do ukrywania się na ulicach Londynu i oglądania się za ramię, obserwując czyhające na nią zagrożenia. Paige pragnie za wszelką cenę ostrzec wszystkich odmieńców i poinformować ich o Refaitach i Emmitach, aby mogli oni podjąć walkę w zbliżającej się być może wojnie. Nikt jednak nie jest skłonny, aby jej w tym pomóc, a w szczególności jej mim-lord Jaxon. Nikt nie chce słuchać o wytworach wyobraźni młodej dziewczyny. Blada Śniąca jest jednak zdeterminowana, aby dopiąć swego. A za rogiem czyha na nią coraz większe niebezpieczeństwo...
Przypuszczałam, że po tak długiej przerwie ciężko będzie mi się znowu odnaleźć w mistycznie stworzonym przez Shannon świecie. Jej seria Czas Żniw choć diabelnie wciągająca i rozbudowana do granic możliwości, na początku może się jawić w niezbyt pozytywnych barwach. Ze mną tak było, gdy zaczęłam czytać prequel jej cyklu. Totalnie nie mogłam się "wbić" w przedstawioną przez nią historię, ale już gdy tylko to zrobiłam, gdy tylko przebrnęłam przez żmudny początek - dosłownie nie mogłam się oderwać od czytania i spijałam każde słowo z każdej kartki. To była niesamowita przygoda. Gdy zaczęłam czytać sequel "Zakon Mimów", historia się powtórzyła. Ponownie nie mogłam się odnaleźć w tej opowieści, jak się okazało - długa przerwa pomiędzy poszczególnymi częściami nie służy niczemu dobremu, szczególnie, że mamy tutaj do czynienia z fantastyką w swojej najczystszej postaci. Pozapominałam wiele szczegółów, wiele wydarzeń zatarło mi się w pamięci i w efekcie czułam się dosyć zmieszana. Moje obawy sięgały zenitu, ale - uff - na szczęście po około pięćdziesięciu stronach ponownie odnalazłam klimat niebezpiecznego Sajonu, poprzypominałam sobie większość akcji poprzedniego tomu i nie czułam się już tak zagubiona. Wręcz przeciwnie - atmosfera nieuniknionego zagrożenia na nowo mnie w sobie rozkochała.
Długo się zastanawiałam, czy "Zakon Mimów" jest lepszy od pierwszej części. I ostatecznie stwierdziłam, że niestety nie jest. Nie zrozumcie mnie źle - podobał mi się, jednak klimat kolonii karnej bardzo ciężko jest przebić, choć młoda pisarka niewątpliwie zadbała o to, aby nie było nudno. Dynamiczna akcja i wielowątkowość z powodzeniem sprawiły, że oderwanie się od lektury przychodziło mi z ogromną trudnością. Intryga sprytnie uknuta przez Samanthę Shannon okazała się bardzo absorbująca. Wraz z główną bohaterką, Paige, zastanawiałam się, jak dalej potoczy się ta historia. Czy Emmici w końcu zaatakują, czy, a raczej kiedy, żądna zemsty rodzina Sargas przystąpi do działania. Wszystko powoli zmierzało do nieuniknionego końca, przez co całą książkę czytałam z wypiekami na twarzy i sercem bijącym w przyśpieszonym tempie. A zakończenia i tak nijak nie mogłam przewidzieć... Jak ja wytrzymam do premiery 3 tomu, który przecież nawet jeszcze nie został opublikowany w Stanach Zjednoczonych?
Bohaterowie to jedna z wielu zalet tej serii. Są pełnokrwiści, prawie jakby wyrwani z rzeczywistości i umieszczeni na kartach powieści. Dawno już nie spotkałam się z tak porządną i szczegółową kreacją postaci. Przemiana Paige okazała się niewyobrażalnie duża, a młoda autorka nie zawiodła w jej ukazaniu. Czytelnik obserwuje, jakiej stopniowej ewolucji, której ulega Blada Śniąca. To już nie ta sama dziewczyna co na początku całej serii. Pobyt w kolonii, straty, których doświadczyła i rebelia, której dokonała wywarły na niej ogromne piętno. Naczelnik jest za to osobowością, której za nic w świecie nie potrafię rozszyfrować. Nie wiem jakie są jego intencje, zamiary. Jest on na tyle złożonym bohaterem, że w jego stosunku nie można być niczego pewnym. Bardzo urzekł mnie także wątek miłosny, który jest nienachalny, subtelny i wyważony. Przede wszystkim nie jest w centrum akcji, jest jedynie jej dodatkiem. Chemia pomiędzy Naczelnikiem i Paige została przedstawiona niesamowicie realnie, wręcz wyczuwałam panujące pomiędzy nimi napięcie.
"Zakon Mimów" pozostawił mnie zaskoczoną, ale w pozytywny sposób. Szokujące zakończenie sprawia, że czekanie na kolejny tom będzie istną torturą. Jeśli ktokolwiek jeszcze nie sięgnął po "Czas Żniw" radzę szybko to zmienić. Każdy fan fantastyki z dynamiczną akcją na pewno pokocha to dzieło. Emocje gwarantowane. Polecam
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/04/przedpremierowo-samantha-shannon-zakon.html
"Zakon Mimów" to jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier w 2015 roku. "Czas Żniw" Samanthy Shannon totalnie mnie w sobie rozkochał, przez co wręcz odliczałam dni do upragnionej premiery kontynuacji. I będzie to miało miejsce już 22 kwietnia, więc całkiem niedługo. Tymczasem ja już mogę się podzielić z Wami swoimi wrażeniami. Przygotujcie się na prawdziwą jazdę...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to