-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać445
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2015-08-06
2015-02-04
2015-07-30
"Cofnąć czas" to już piąta część niesamowicie magnetycznej serii autorstwa szkockiej pisarki Samanthy Young. Cyklu, który pokochały miliony czytelniczek na świecie. Poprzednie tomy to: "Wbrew zasadom", "Wszystkie odcienie pożądania", "Sztuka uwodzenia" oraz "Ostatnia szansa". Teraz nadszedł czas na historię... Cole'a Walkera oraz oraz Shannon MacLeod. Jesteście ciekawi, czy kolejny raz Samantha Young uwiodła mnie swoim warsztatem pisarskim i swoimi pomysłami? W takim razie zapraszam do przeczytania mojej recenzji!
Shannon MacLeod nie ma szczęścia do mężczyzn. Jest wręcz magnesem, który przyciąga tylko tych niewłaściwych... Po ciężkich przeżyciach główna bohaterka postanawia przeprowadzić się do Edynburga, gdzie ma zamiar zacząć nowe życie. Znajduje nową pracę, nowe mieszkanie, zawiera nowe znajomości i równocześnie postanawia, że będzie trzymała się z daleka od playboyów. Nic jednak nie idzie po jej myśli, ponieważ w nowym miejscu jest zmuszona do pracy z Cole'em Walkerem, który usposabia wszystko przed czym Shannon ucieka. Czy uda się jej w końcu uwierzyć, że Cole jest kompletnie inną osobą od mężczyzn, których spotkała? I czy ostatecznie pozwoli sobie mu zaufać?
Historii Cole'a wyczekiwałam już od momentu, gdy pojawił się w drugiej części, we "Wszystkich odcieniach pożądania". Choć wtedy jeszcze "Cofnąć czas" nie miało swojej premiery nawet w oryginale, to podświadomie i tak wiedziałam, że Samantha Young na pewno nie odpuści sobie tej postaci. Dlaczego, ktoś mógłby zapytać? Powód jest prosty - Cole wzbudza w czytelniku szeroką gamę emocji. Jego przeżycia wzbudzają przerażenie, to jak jako nastolatek wiele przeszedł i przez to jego wiara w samego siebie poważnie się zachwiała. Najlepsze jednak jest to, że nie pozwolił, aby go to załamało. Nic więc dziwnego, że gdy poznaje Shannon, między nimi od razu zaczyna iskrzyć. To, co ich połączyło to zło, przez które przeszli. I tak naprawdę oboje będą musieli nauczyć się sobie ufać i na sobie polegać, aby ich związek mógł przetrwać.
Co jest zdecydowanie najlepsze to fakt, że autorka nadal po czterech częściach potrafi pozytywnie zaskoczyć czytelnika. Jednak to nie tylko element zaskoczenia tak mnie zachwyca u tej pisarki. To także jej umiejętność budowania napięcia i wywoływania autentycznych emocji. W czasie czytania tej książki szybko przewracałam każdą stronę, ciekawa tego, co dalej się wydarzy, towarzyszyło mi przy tym szybsze bicie serca. To już wręcz charakterystyczne dla Samanthy Young. Wiem, że gdy sięgam po jej dzieła to mogę się spodziewać wielu wzruszeń, śmiechu, a także i podziwu dla bohaterów. W "Cofnąć czas" było nie inaczej. Odczuwałam złość na Shannon za jej brak zaufania, choć starałam się ją zrozumieć i postawić się w jej miejscu. Wzruszenie, gdy wszystko szło po mojej myśli. Powieści, które w takim stopniu potrafią oddziaływać na czytelnika nie ma zbyt wiele, ale ten cykl do nich należy, dlatego po prostu trzeba się z nim zapoznać. Są to obowiązkowe pozycje dla osób, które uwielbiają romanse i które wierzą w szczęśliwe zakończenia.
Samantha Young w "Cofnąć czas" znowu zabiera czytelnika w niezapomnianą podróż zapisaną na kartach tej powieści. Ani trochę się nie rozczarowałam. Otrzymałam książkę, której nie przeczytałam, a którą po prostu pochłonęłam w niesamowicie szybkim tempie. Akcja jest wartka i dynamiczna, a warsztat pisarski jest lekki, przystępny i przy tym niezwykle absorbujący. Gorąco polecam i z niecierpliwością czekam na szóstą część!
"Nie ma nic gorszego niż lęk, który zagnieżdża się w tobie, gdy wiesz, że zraniłaś kogoś, na kim ci naprawdę zależy. Stajesz się kłębkiem nerwów, kiedy czas upływa, a ty nie potrafisz naprawić tego, co się stało."
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/07/samantha-young-cofnac-czas.html
"Cofnąć czas" to już piąta część niesamowicie magnetycznej serii autorstwa szkockiej pisarki Samanthy Young. Cyklu, który pokochały miliony czytelniczek na świecie. Poprzednie tomy to: "Wbrew zasadom", "Wszystkie odcienie pożądania", "Sztuka uwodzenia" oraz "Ostatnia szansa". Teraz nadszedł czas na historię... Cole'a Walkera oraz oraz Shannon MacLeod. Jesteście ciekawi, czy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-01
Są tacy pisarze, po których książki mogę sięgać w ciemno, nawet nie czytając opisu. Właśnie jedną z tych osób jest szkocka autorka bestsellerów - Samantha Young. Gdy tylko przeczytałam "Wbrew zasadom" jej autorstwa, absolutnie pokochałam tą historię całym sercem. Jeszcze bardziej się ucieszyłam, gdy się okazało, że jest to jedynie pierwszy tom serii. Tak więc powstały: "Wszystkie odcienie pożądania", "Sztuka uwodzenia", oraz najnowsza część - "Ostatnia szansa". Każda z tych opowieści bierze pod lupę innych bohaterów, jednak są to historie ściśle ze sobą powiązane, dlatego należy czytać je właśnie w takiej kolejności. Tymczasem ja jestem świeżo po lekturze tego ostatniego tytułu. Jesteście ciekawi, czy podobał mi się równie mocno, co poprzednie?
Główną bohaterką tego tomu jest dwudziestodwuletnia Hannah Nichols - siostra Ellie i Bradena Carmichael'ów. Młoda kobieta ma stateczne i dobre życie, czuje się spełniona pracując jako nauczycielka i pomagając swoim uczniom. Nic jednak nie jest tak kolorowe, jak wydaje się być. Jej życie miłosne praktycznie nie istnieje, ponieważ Hannah nie potrafi zapomnieć o swojej pierwszej i jedynej miłości - Marco D'Alessandro. Nie potrafi o nim nie myśleć, choć minęło już pięć długich lat odkąd się widzieli. Wszystko się komplikuje, gdy ich drogi ponownie się krzyżują...
Powinniście zobaczyć moją minę, gdy dowiedziałam się, że bohaterką czwartej części tej serii będzie Hannah. Zapałam do niej sympatią już od pierwszej chwili, gdy pojawiła się w tym cyklu. Wtedy byłą jednak nieśmiałą, zamkniętą w sobie nastolatką, która - jak z czasem dowiaduje się czytelnik - przeżyła dosyć wiele w swoim życiu. W "Ostatniej szansie" jednak ma ona już dwadzieścia dwa lata i muszę przyznać, że przyjemnie było dla mnie obserwować, jak wielką przemianę przeszłą. Stała się młodą, pewną siebie kobietą, która jednak wciąż nie potrafi zapomnieć o wielu aspektach ze swojej przeszłości. Jest ciepłą i uroczą postacią, której nie da się polubić. Jeśli chodzi o męską osobowość... Marco polubiłam, aczykolwiek bohaterowie poprzednich części chyba bardziej zaskarbili sobie moje uwielbienie.
Autentyczność i emocje - te dwie rzeczy najbardziej uwielbiam w tej serii. Samantha Young jeszcze ani razu mnie nie rozczarowała w tym aspekcie. "Ostatnia szansa", jak swoje poprzedniczki, pochłonęła mnie niesamowicie. Gdy tylko przystąpiłam do czytania tej książki, dosłownie przepadłam, głucha na jakiekolwiek obowiązki. Czytałam z nieustającym napięciem i wypiekami na twarzy. Jeśli chodzi o autentyczność - to bezwątpienia jest ona obecna, co nieczęsto się zdarza w tego rodzaju powieściach. Szkocka autorka zdecydowanie o to zadbała, ponieważ stworzone przez nią historie są na tyle realne, że mogą spotkać każdego.
"Ostatnia szansa" ani trochę mnie nie rozczarowała. Mam wrażenie, że Samantha Young z każdym kolejnym tomem jest coraz lepsza. Jej talent pisarski po prostu rozkwita i czytelnicy z pewnością to docenią. Jej seria spodoba się każdemu, kto wierzy w przezwyciężenie swoich demonów i szczęśliwe zakończenia. Gorąco polecam!
"Czasami czujemy to, co czujemy. Nie ma znaczenia, co uważamy za racjonalne, i tak emocje zwykle zwyciężają."
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/03/samantha-young-ostatnia-szansa.html
Są tacy pisarze, po których książki mogę sięgać w ciemno, nawet nie czytając opisu. Właśnie jedną z tych osób jest szkocka autorka bestsellerów - Samantha Young. Gdy tylko przeczytałam "Wbrew zasadom" jej autorstwa, absolutnie pokochałam tą historię całym sercem. Jeszcze bardziej się ucieszyłam, gdy się okazało, że jest to jedynie pierwszy tom serii. Tak więc powstały:...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-12-26
Dzieci cienie to młodzieżowy cykl autorstwa Margaret Peterson Haddix, po który z powodzeniem mogą sięgać jeszcze młodsi czytelnicy. Ja sama świetnie odnalazłam się w tej niezwykle dobrze, ale okrutnie przedstawionej rzeczywistości. Luke Garner jest trzecim synem, czyli zgodnie z Prawem Populacyjnym ustalonym przez Rząd, nie ma prawa życia. On w ogóle nie powinien istnieć, ponieważ Rząd zezwala jedynie na posiadanie dwójki dzieci. Właśnie ze względu na to młody chłopak jest zmuszony do ukrywania się i spędzania czasu jedynie w obrębie swojego własnego domu. Nie może nigdzie wychodzić, jego rodzice oraz bracia skrzętnie ukrywają jego egzystencję. Pewnego dnia obok domu Luke'a wprowadza się nowa rodzina... A wraz z nią ktoś czyjego istnienia bohater nie spodziewał się nawet w najśmielszych snach.
"Wśród ukrytych, wśród oszustów" to książka zawierająca w sobie jednocześnie dwa pierwsze tomy serii Dzieci cienie. To świetny zabieg ze strony wydawnictwa, ponieważ pozwala czytelnikowi na natychmiastowe zagłębienie się w sequel, jeszcze świeżo przy tym pamiętając prequel. Przez to nie musiałam na nowo wczuwać się w klimat tej historii i przypominać sobie szczegółów z poprzedniej części. Poza tym oba tomy są raczej krótkie, więc razem wzięte tworzą dzieło liczące sobie czterysta stron. Nic tylko czytać. W każdym razie, kilka lat temu miałam okazję przeczytać jedynie "Wśród ukrytych" i wtedy ogromnie spodobał mi się pomysł i jego potencjał, więc gdy zauważyłam w sklepie po promocyjnej cenie całą lekturę, stwierdziłam, że to dobra okazja, żeby wrócić do tego świata.
Autorka porusza temat totalitaryzmu i Prawa Populacyjnego. Nie da się ukryć, że to naprawdę ciekawe, a jednocześnie okrutne motywy, o których można by pisać. Na szczęście Margaret Peterson Haddix sprostała swojemu zadaniu. Nie przesadziła w żadną stronę. Na siłę nie starała się przerysowywać tego wątku, ale jednocześnie umiejętnie potrafiła ukazać nieczułość Rządu. Autorka skłania czytelnika do refleksji nad tym, jak małe znaczenie ma jednostka w obliczu pieniędzy i ludzi, którzy owe pieniądze posiadają. Ponadto dystopie zazwyczaj są łączone z wątkiem miłosnym, dlatego spodobało mi się, że Haddix nie zadecydowała się na ten wątek w swojej powieści. Zamiast tego skupiła się na uczuciach głównego bohatera, na jego usilnych staraniach do przystosowania się do innego świata. I właśnie opisywanie emocji wychodzi tej pisarce naprawdę na przyzwoitym poziomie.
Jak już wyżej wspomniałam, "Wśród ukrytych, wśród oszustów" to książka, której grupą docelową są młodsi czytelnicy i młodzież, co jednak nie oznacza, że i trochę starsze osoby nie mogą się nią cieszyć. Wręcz przeciwnie - sądzę, że to jedna z tych rodzajów serii, które mogą się spodobać każdemu ze względu na niezwykle przystępny warsztat pisarski autorki. Jest on lekki, nieciężki do przyswojenia i zrozumienia, przez co czytelnik czuje wręcz jakby "sunął" po stronach zapisanych słowami. Czytanie tej powieści nie sprawiło mi absolutnie żadnej trudności, przez co z powodzeniem mogłam zapomnieć o rzeczywistości i w całości dać się pochłonąć lekturze.
"Wśród ukrytych, wśród oszustów" to świetna i lekka lektura do przeczytania najwyżej na dwa dni. Nie jest to literatura najwyższych lotów, co nie zmienia faktu, że zdecydowanie umiliła mi świąteczny czas. Sam pomysł zważywszy na to, że na rynku wydawniczym nie brakuje tego rodzaju książek, wciąż kipi nowością i świeżością. Czytelnik nie odczuwa tego uporczywego uczucia: "to już było" lub nie myśli sobie: "jakie to schematyczne...". Jeśli szukacie czegoś, co pozwoli Wam się oderwać od rzeczywistości, to polecam, jednak jeśli szukacie czegoś ambitniejszego... To szukajcie dalej.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/12/margaret-peterson-haddix-wsrod-ukrytych.html
Dzieci cienie to młodzieżowy cykl autorstwa Margaret Peterson Haddix, po który z powodzeniem mogą sięgać jeszcze młodsi czytelnicy. Ja sama świetnie odnalazłam się w tej niezwykle dobrze, ale okrutnie przedstawionej rzeczywistości. Luke Garner jest trzecim synem, czyli zgodnie z Prawem Populacyjnym ustalonym przez Rząd, nie ma prawa życia. On w ogóle nie powinien istnieć,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-11-25
"Pojedynek" to jedna z tych książek, których okładka jest na tyle magiczna i przykuwająca wzrok, że nieraz migała mi przed oczami. To zaobserwowana gdzieś na forach książkowych, to na instagramach zagranicznych czytelników. Co tu dużo pisać - wiedziałam, że prędzej czy później zapoznam się z nią, nieważne czy w wersji oryginalnej, czy w przekładzie na polski. Nie miało to dla mnie żadnego znaczenia, tak zainteresował mnie sam opis i udana grafika. Wydawnictwo Feeria Young jednak wyszło swoim czytelnikom naprzeciw i wydało "Pojedynek" w polskiej wersji. I całe szczęście, bo polscy czytelnicy wiele by stracili, nie mogąc zapoznać się z tą fantastyczną lekturą!
Kestrel jest córką szanowanego generała, dziewczyną z "dobrego domu", Valorianką z ludu zwycięzców. Jej życie dosłownie wydaje się być usłane różami.
Kowal, Herrańczyk z ludu przegranych, niewolnik, nie posiada nic na własność.
Oboje są dosłownie z innych światów, ale jakimś dziwnym cudem (przeznaczeniem?) ich ścieżki krzyżują się. Początkowa niechęć zaczyna przeradzać się w przyjaźń, a przyjaźń w coś więcej... Tylko czy osobom pochodzącym z dwóch obcych ludów pisane jest być razem?
Musicie wiedzieć, że ostatnio z czasem na czytanie było u mnie bardzo kiepsko. Skupiona na studiach i moim rozwijającym się życiu towarzyskim, zwyczajnie nie miałam czasu na to, aby sobie usiąść i dać się pochłonąć pasjonującej lekturze. To normalne więc, że z czasem zaczęłam się odzwyczajać od sięgania po książki, które niegdyś stanowiły nieodłączny element mojego dnia. Ten mój przydługi wstęp ma swój sens, bowiem sięgając w końcu po "Pojedynek" trochę obawiałam się rozczarowania, tego, że będę się najzwyczajniej w świecie nudziła. Tak się jednak nie stało. Moja przerwa w czytaniu i brak czasu na niego, nie wywarły na mnie żadnego wpływu. Nie, w przypadku, gdy sięgnęłam po tak dobre dzieło, jakim jest prequel trylogii Niezwyciężona. Po prostu, gdy zaczęłam czytać, dosłownie przepadłam. Nie mogę uwierzyć w fakt, że tak długo nie miałam czasu na czytanie, a gdy w końcu go znalazłam, to miałam okazję przeczytać coś tak dopracowanego i pełnego emocji zarazem. Autorce za to należą się brawa! Mi chyba także, za dobry wybór lektury i ufanie własnej intuicji.
Marie Rutkowski stworzyła historię z pogranicza dystopii i fantastyki. A nie ma żadnych gatunków, które bym ceniła sobie bardziej niż te. Jednak to, co najbardziej mnie urzekło w tej powieści to fakt, jak fabuła została sprawnie przemyślana i skonstruowana. Wszystko układało się w logiczną i spójną całość, a bardzo nie lubię, gdy w książkach, nawet tych, których grupą docelową jest młodzież, jest wszelka nielogiczność. Nie lubię, gdy pisarze ze swoich czytelników niemalże drwią, pisząc o chociażby o nierealnych i infantylnych zachowaniach nastolatków. To, że ktoś jest młody wcale od razu nie oznacza złych i nieodpowiedzialnych decyzji, a tym bardziej głupich zachowań.
Autorka "Pojedynku" stworzyła książkę, której lektura jest jednocześnie lekka i przyjemna, ale nie razi swoją zbytnią prostotą. Jej warsztat pisarski jest bardzo przystępny, dzięki czemu w lekturę "wbiłam się" w błyskawicznym tempie i bardzo szybko odnalazłam się w całej historii. Bohaterowie, choć młodzi i popełniają błędy, potrafią wykazać się odpowiedzialnością i myśleniem. Akcja jest wartka i dynamiczna, nie pozwoliła mi ani na chwilę oderwać się od czytania. A gdy już musiałam to zrobić, wciąż myślami wracałam do tej lektury Zastanawiałam się, w jakim kierunku potoczy się fabuła i kiedy będę w końcu mogła spokojnie czytać...
To, co zdecydowanie lubię najbardziej to wątek miłosny. Nie lubię jednak, gdy jest on zbyt cukierkowy i przesłodzony, wtedy muszę walczyć z własnym rozczarowaniem. Nawet jeśli cała reszta książki jest dobra, to jeśli romans kuleje, w moim odczuciu kuleje cała reszta. W "Pojedynku" tego nie znajdziecie. Marie Rutkowski przede wszystkim nie rzuciła się od razu na głębokie wody. Bardzo mi się spodobało, że rozwój relacji pomiędzy Kestrel i Kowalem narastał wolno, w swoim miarowym tempie, a autorka tym samym budowała napięcie. Oboje stanowią jedną z najlepiej ukazanych par literackich w książkach młodzieżowych. Dodajcie do tego spore przeciwności losu (wrogie klany) i macie przepis na niezwykle emocjonującą powieść.
"Pojedynek" znacznie przewyższył moje oczekiwania. Tak dobrej, tak dopracowanej w wielu aspektach książki nie czytałam od bardzo dawna. Zarówno fani romansu, jak i porządnej dawki emocji na pewno się nie rozczarują. W prequelu trylogii Niezwyciężona nie brakuje bowiem pojedynków, intryg i opisów działających na wyobraźnię. Gorąco polecam!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/11/marie-rutkowski-niezwyciezona-pojedynek.html
"Pojedynek" to jedna z tych książek, których okładka jest na tyle magiczna i przykuwająca wzrok, że nieraz migała mi przed oczami. To zaobserwowana gdzieś na forach książkowych, to na instagramach zagranicznych czytelników. Co tu dużo pisać - wiedziałam, że prędzej czy później zapoznam się z nią, nieważne czy w wersji oryginalnej, czy w przekładzie na polski. Nie miało to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-10-18
Niedawno miałam okazję przeczytam piąty, a zarazem ostatni tom jednej z moich ulubionych serii - Wodospadów Cienia. Czułam wtedy jednocześnie radość, ale też i smutek - nie mogłam uwierzyć, że to już koniec przygód grupki przyjaciół, którzy skradli moje serce. Na pewno więc Was nie zdziwi moje podekscytowanie, gdy się okazało, że to wcale nie koniec. C.C Hunter bowiem stworzyła trylogię, Wodospady Cienia: Po zmroku, opowiadającą historię nikogo innego jak Delli - jednej z najbarwniejszych bohaterek, z którymi miałam okazję się zetknąć. "Odrodzona" zdecydowanie spodoba się nie tylko fanom twórczości tej amerykańskiej pisarki. Spodoba się wszystkim, którzy szukają sposobu na spędzenie miłego wieczoru.
Della miała normalne i poukładane życie, niczym zwyczajna nastolatka. Wszystko się jednak zmieniło, gdy przeszła ona przemianę w wampira. Jej rodzice przestają jej ufać, jej dawni przyjaciele stają się zbyt odlegli. Bohaterka znajduje pocieszenie w miejscu, gdzie przebywają inne, podobne jej istoty - w Wodospadach Cienia.
Della w końcu spełnia swoje marzenie i zaczyna szkolenie dla JBF. Chce się jemu poświęcić w całości, dlatego nie ma czasu na romanse. A na jej radarze pojawiają się dwaj przystojniacy...
"Odrodzona" to świetna lektura. To bardzo prosty przymiotnik, ale w tym przypadku jest po prostu trafny. Przyznaję, że na początku trochę się obawiałam, czy jest sens tworzenia kolejnej serii osadzonej w tym samym świecie. Czy w ogóle ta trylogia się sprawdzi, bez ciągłego porównywania do samych Wodospadów Cienia. Czy najzwyczajniej w świecie C.C Hunter po prostu nie zabrakło pomysłów... Jak się zapewne domyślacie - moje obawy okazały się całkowicie bezpodstawne. Mam wrażenie, że ta pisarka za cokolwiek by się nie wzięła - wyjdzie jej to naprawdę dobrze. Nie od dzisiaj wiadomo, że do pisania trzeba mieć dar - a tutaj jest on ewidentny. W książkach C.C Hunter zakochało się już z pewnością wiele nastolatków, fantastyka w końcu jest modna. A ta autorka idealnie łączy wątek fantastyczny z romansem, z także i sporą dawką humoru. Nic tylko czytać!
To, co jest najlepsze, że C.C Hunter po napisaniu pięciu tomów Wodospadów Cienia w ogóle się pisarsko nie wypaliła. Jej pomysły nadal są zaskakujące, pełne nieprzewidzianych zwrotów akcji. Jeśli chodzi o warsztat pisarski - to go uwielbiam! Jest tak lekki, przyjemny, po prostu wiem, że umili mi czas, gdy tego potrzebuję. Sprawi, że zapomnę o wszystkich swoich troskach. Nie mogę nie wspomnieć o niebanalnym poczuciu humoru autorki. Jest świetny, zdecydowanie trafia w mój gust. Nieraz czytając Wodospady Cienia miałam szeroki uśmiech na twarzy, a czytając "Odrodzoną" miałam podobnie. Bardzo podoba mi się sama koncepcja pracy dla JBF - organizacji, która w pewien sposób zrzesza wszystkie istoty nadnaturalne. Jest to interesujący wątek do rozwinięcia, a z tego co widzę, w tej trylogii naprawdę rozkwita, co jest najbardziej na plus.
Cieszę się, że to Della dostała swoją szansę na spin-off, bo jest ona jedną z tych bohaterek, których po prostu nie da się nie lubić. Jest barwna, przykuwa wzrok. Pewną ironią jest to, że jest ona realna, naturalna, jej zachowania w ogóle nie są wymuszone. Dlaczego piszę o ironii? Przecież jest ona wampirem! A to dlatego, że w wykonaniu C.C Hunter wydaje się to takie... prawie normalne. Wampiry według tej autorki (zresztą nie tylko wampiry, ale też reszta istot nadnaturalnych) nie są sztuczne czy przerysowane do granic możliwości. A jednocześnie pisarce tej z powodzeniem udało się ukazać, jak ciężko mogą mieć takie postacie. Della sama wiele razy musiała się zmagać ze swoim wampiryzmem i te zmagania na pewno nie należały do najłatwiejszych. Bez obaw - jest to bohaterka, która nigdy się nie poddaje i która swoją siłą wręcz inspiruje czytelnika.
Nie wiecie co robić w te ponure, jesienne wieczory? Macie swoją odpowiedź: sięgnijcie po "Odrodzoną"! A najlepiej najpierw zapoznajcie się z pierwotnym cyklem C.C Hunter, czyli Wodospadami Cienia, żeby później bez obaw móc sięgnąć po spin-off. Gwarantuję, że przepadniecie na długie, długie godziny, nie będziecie zwracać uwagi na swoje obowiązki i szeroki uśmiech nie będzie schodził Wam z twarzy. Zabawne perypetie Delli z pewnością gwarantują przednią zabawę.Polecam!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/10/cc-hunter-odrodzona.html
Niedawno miałam okazję przeczytam piąty, a zarazem ostatni tom jednej z moich ulubionych serii - Wodospadów Cienia. Czułam wtedy jednocześnie radość, ale też i smutek - nie mogłam uwierzyć, że to już koniec przygód grupki przyjaciół, którzy skradli moje serce. Na pewno więc Was nie zdziwi moje podekscytowanie, gdy się okazało, że to wcale nie koniec. C.C Hunter bowiem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-09-25
Widząc "Aplikację" autorstwa Lauren Miller w jesiennych zapowiedziach od wydawnictwa Feeria Young wiedziałam, że to coś dla mnie. Kolejna dystopia dla takiej czytelniczki jak ja to prawdziwa przyjemność, oczywiście jeśli lektura okazuje się być emocjonująca, a w przypadku tej oto książki właśnie tak jest. Przygotujcie się na coś nowego, coś, co jest po prostu powiewem świeżości i wyróżnia się na tle innych dzieł, których grupą docelową jest młodzież.
Rok 2032. Na świecie króluje aplikacja na telefony o nazwie Lux, życie większości ludzi jest jej właśnie podporządkowane. Program ten mówi obywatelom, co i jak mają robić - ogólnie rzecz ujmując, "ułatwia" im życie planując każdą najmniejszą czynność. W takiej właśnie rzeczywistości żyje szesnastoletnia Rory i wcale jej to nie przeszkadza.
Główna bohaterka nie ma nic przeciwko Luxowi, ponieważ dzięki niej jej życie toczy się poukładanym i szczęśliwym torem. Nigdy nie kwestionowała użyteczności aplikacji, jednak do pewnego momentu... Gdy dostaje się do ekskluzywnej szkoły, Akademii Theden, wszystko układa się wręcz idealnie. Spotkanie z Northem, chłopakiem, który nawet nie korzysta z Luxu powoduje, że i Rory zaczyna powoli słuchać głosu intuicji, którego nauczono ją ignorować. A okazuje się to drogą usianą niebezpieczeństwem...
Już na pierwszy rzut oka widać, że "Aplikacja" choć jest jedną z wielu dystopii dostępnych na rynku wydawniczym, to z pewnością nie zginie ona w tym licznym tłumie. Dlaczego tak twierdzę? A dlatego, że ta powieść nie przypomina nic, co bym wcześniej czytała, a trochę książek z tego gatunku już zdążyłam przerobić. Dzieło Lauren Miller od początku i aż do samego końca jest po prostu oryginalne, w czasie czytania ani razu nie odniosłam tego okropnego wrażenia: "to już było". To jest zdecydowanie największy plus "Aplikacji", która może na nowo wciąż zaskakiwać czytelnika i wciągać go w swój świat. Bieg, którym toczy się akcja jest nieprzewidywalny i pełen emocji, a sama fabuła została dopracowana wręcz idealnie.
To, co czytelnik zauważa wraz z postępem lektury to fakt, iż "Aplikacja" to bardzo trafna analogia do naszej współczesności. Choć akcja rozgrywa się kilkanaście lat po obecnych czasach, w roku 2032, to i tak tamtejszy postęp technologiczny zbudził we mnie ogromny podziw, ale też strach. Nie da się nie zauważyć, że nie tylko dzisiejsza młodzież, ale też i starsi ludzie są wręcz uzależnieni od korzystania ze swojej komórki. Zamiast polegać na swojej intuicji, szukamy rad i opinii w Internecie. Nie jest to wszechobecne, jak w "Aplikacji", ale śmiem twierdzić, że jeśli nadal będziemy szli w tym kierunku, to jest jedynie kwestią czasu. Kto wie, może i niedługo w naszym społeczeństwie pojawi się aplikacja, która będzie za nas robiła dosłownie wszystko.
Jedną z większych zalet tej lektury jest niezwykła lekkość czytania, co czyni ją wręcz idealną książką na długie jesienne wieczory. Warsztat pisarski Lauren Miller kusi czytelnika swoim stylem, który jest pełen opisów pobudzających wyobraźnię. To, co zauważyłam po wielu przeczytanych powieściach skierowanych do młodzieży to fakt, iż pisarki często piszą po prostu zbyt prosto, bez żadnej pasji i ciekawości. Nie umieją zaintrygować czytelnika, sprawić, że się wciągnie w lekturę i będzie czytał z nieustającym napięciem. Lauren Miller jednak udało się wyrwać z okrutnych szpon sztampowości, dlatego "Aplikacja" może też przypaść do gustu znacznie starszym czytelnikom.
"Aplikacja" to niezwykle udana mieszanka mojego ulubionego gatunku - dystopii, z odrobiną science-fiction. Dynamiczna i wartka akcja gwarantuje, że czytelnik nie będzie mógł oderwać się od lektury aż do samego końca. I nawet już po przewróceniu ostatniej kartki będzie chciał po prostu więcej. Lauren Miller stworzyła dzieło, które zostaje w pamięci nawet po skończeniu czytania, tak dobra jest jej koncepcja. Jednak to nie wszystko... "Aplikacja" to trafna analogia do obecnych czasów, a więc i wywołała we mnie niejedną refleksję nad tym, w którą stronę zmierza postęp technologiczny. I czy jest to ta dobra strona. Autorka odnalazła przepis na idealną powieść, z którą można usiąść i dać się jej pochłonąć. Zanim przystąpicie do czytania, upewnijcie się, że macie dużo wolnego czasu, ponieważ będziecie go potrzebować. Jeśli tego nie zrobicie, grozi to zaniedbaniem obowiązków, ponieważ będziecie głusi na rzeczywistość. To, co się dzieje w "Aplikacji" okaże się dla Was ważniejsze. Emocji także nie zabraknie, również tych słodko-gorzkich... Gorąco polecam!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/10/przedpremierowo-lauren-miller-aplikacja.html
Widząc "Aplikację" autorstwa Lauren Miller w jesiennych zapowiedziach od wydawnictwa Feeria Young wiedziałam, że to coś dla mnie. Kolejna dystopia dla takiej czytelniczki jak ja to prawdziwa przyjemność, oczywiście jeśli lektura okazuje się być emocjonująca, a w przypadku tej oto książki właśnie tak jest. Przygotujcie się na coś nowego, coś, co jest po prostu powiewem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-09-13
Do tej pory pamiętam moment, w którym skończyłam czytać "Ten jeden dzień". Ta książka tak ogromnie mi się spodobała, tak mocno skradła moje serce, że bez wahania i z czystym sumieniem wystawiłam jej dziesiątkę. I spokojnie zaczęłam czekać na premierę kontynuacji. Na szczęście nie musiałam czekać długo, ponieważ sequel, "Ten jeden rok" już niecałe dwa miesiące później leżał wygodnie w moich dłoniach. Pełna podekscytowania przystąpiłam do lektury... I wyobraźcie sobie wierutne rozczarowanie, które mnie spotkało.
Najpierw jednak kilka zdań o fabule. Willem po opuszczeniu Paryża nie wie dokładnie, co ze sobą począć. Czuje się skołowany po tym, jak nieświadomie zostawił Allyson i po nią nie wrócił. Nie może wrócić do siebie, nie może zapomnieć o tajemniczej dziewczynie, z którą spędził zaledwie jeden, niesamowicie magiczny dzień. "Ten jeden rok" to swoista wyprawa po życiu Willema, chłopaka, który doświadczył straty... Chłopaka, który chce zaryzykować i odnaleźć Allyson. Czy mu to się uda?
Wiem, że swoją recenzję zaczęłam dosyć dramatycznie. Tak naprawdę to wcale nie tak, że spotka Was aż tak duże rozczarowanie. Ja po prostu oczekiwałam po kontynuacji (a zarówno jak i ostatniej części, o czym wcześniej nie miałam pojęcia!) trochę więcej. Owszem, wiedziałam, że będą to opisy losów Willema po tym, jak zostawił Allyson, ale jednak mimo wszystko... Nie spodobał mi się on po prostu jako narrator. Miał swoje momenty, to oczywiste. Jego przemyślenia naprawdę do mnie przemawiały i mnie interesowały, ale jakoś mimo wszystko bardziej utożsamiłam się z Allyson jako narratorką. Może to po prostu dlatego, że z charakteru jestem bardzo podobna do tej bohaterki.
Co zaważyło na mojej znaczne niższej ocenie sequelu, niż pierwszego tomu? Najbardziej chyba otwarte zakończenie. Już kilka razy w swoich recenzjach wspominałam, że za bardzo nie przepadam za takim sposobem kończenia wątków, ale są przypadki, w których takie rozwiązanie przypada mi do gustu. Niestety, "Ten jeden rok" nie jest jednym z tych dzieł. Tutaj odczułam ogromne rozczarowanie, co właśnie zaważyło na mojej końcowej ocenie. Myślałam, że druga część będzie opowiadała o losach Willema po opuszczeniu Allyson, ale nie AŻ tak. Sądziłam, że Gayle Forman jednak poświęci więcej stron na napisanie tego, co dalej się działo z tą dwójką. Ja chcę to wiedzieć, w szczegółach! A tymczasem na zaspokojenie mojej wielkiej ciekawości pozostała mi jedynie krótka nowelka... Toż to karygodne!
To, co się nie zmieniło to lekkość czytania, wręcz "sunięcia" po lekturze. Warsztat Gayle Forman, podobnie jak w przypadku pierwszego tomu sprawił, że nie mogłam się oderwać od czytania. Nie potrafiłam odłożyć "Tego jednego roku", aż do momentu, gdy przewróciłam ostatnią kartkę. Autorka ma naprawdę niezwykły dar przemawiania do czytelnika. Jej styl pisania jest dokładnie taki, jaki sobie cenię i lubię. Jest lekki, absorbujący, a przy tym niepozbawiony ciekawych przemyśleń i refleksji.
Choć "Ten jeden rok" okazał się dla mnie pewnym rozczarowaniem, Wam, moi drodzy czytelnicy może się spodobać. Może akurat Wy gustujecie w otwartych zakończeniach. Jedyne, co mogę napisać, to, że się tego nie spodziewałam po tak świetnej pierwszej części... A tak zostaną mi wspomnienia po prequelu, który totalnie mnie porwał i po jego kontynuacji, która pozostawia po sobie niesmak.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/09/gayle-forman-ten-jeden-rok.html
Do tej pory pamiętam moment, w którym skończyłam czytać "Ten jeden dzień". Ta książka tak ogromnie mi się spodobała, tak mocno skradła moje serce, że bez wahania i z czystym sumieniem wystawiłam jej dziesiątkę. I spokojnie zaczęłam czekać na premierę kontynuacji. Na szczęście nie musiałam czekać długo, ponieważ sequel, "Ten jeden rok" już niecałe dwa miesiące później leżał...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-09-18
"Wstyd" to trzeci, a zarazem ostatni tom trylogii autorstwa Rachel Van Dyken. Trylogii, która już od pierwszych stron skradła moje serce. Jej poprzednie części to: "Utrata" oraz "Toxic". Czytelnicy poznali już losy Kiersten i Wesa, Gabe'a oraz Saylor, a teraz nadszedł na opowieść Lisy i Tristana... Zapraszam do przeczytania mojej recenzji, która zapewne będzie tak samo emocjonująca, jak sama lektura tej książki.
Lisa na zewnątrz wydaje się być kompletnie kimś innym, niż wewnątrz. Na co dzień nosi maskę, za którą skrzętnie ukrywa swoją mroczną przeszłość. Przeszłość, o której nie może zapomnieć, nieważne jak mocno się stara i która wciąż powoduje u niej uczucie wstydu. Tristan dla świata zewnętrznego również udaje kogoś, kim nie jest. Ścieżki tych dwojga krzyżują się... I nic później już nie jest takie samo.
Nie mogę uwierzyć, że to już ostatni tom serii Zatraceni. Mam wrażenie, że całkiem niedawno temu przeczytałam "Utratę" i z miejsca się w niej zakochałam. A tymczasem już jestem po lekturze finału... Jeśli miałabym porównywać wszystkie te trzy części i w jakiś sposób je wyróżnić, to powiedziałabym, że pierwszy tom podobał mi się zdecydowanie najbardziej. Miał w sobie dużo humoru, a także i jego fabuła oraz oczywiście Wes najbardziej skradli moje serce. Jedna to, że do "Utraty" pałam największą sympatią, nie znaczy wcale, że ujmuję tym na znaczeniu kolejnym tomom. "Toxic" okazało się dla mnie najbardziej zaskakującą częścią. Dużo było w niej niewiadomych, a także i chyba trochę więcej powagi. Co się tyczy "Wstydu"... Wywołał on we mnie zdecydowanie najwięcej słodko-gorzkich emocji. W czasie lektury tego tomu nie mogłam przestać współczuć Lisie, a także jednocześnie podziwiać jej niesamowity heroizm.
Jako, że "Wstyd" jest ostatnią częścią, to po prostu muszę wspomnieć o zakończeniu oraz o samym epilogu. Końca czytelnik bez trudu może się domyślić, ale i tak wywołuje ono szeroki uśmiech na twarzy czytelnika. A także i radość, że ci bohaterowie, którzy tak wiele przeszli, mogli się doczekać szczęśliwego zakończenia. Jeśli chodzi o epilog... Rzadko płaczę przy książkach, ale jednak "Wstyd" wywołał u mnie podejrzane pieczenie w oczach. Jedno muszę przyznać Rachel Van Dyken - świetnie się spisała tworząc ostatnie zdania swojej trylogii. Naprawdę, musicie je przeczytać, żeby wiedzieć o czym piszę. Mówi się, że słowa mają siłę i w przypadku tej pisarki okazało się to racją. Jej słowa zdecydowanie mają w sobie moc...
Rachel Van Dyken stworzyła bohaterów, którzy są do bólu prawdziwi, którzy sprawiają wrażenie, jakby zostali wręcz żywcem wyrwani z rzeczywistości i umieszczeni na kartach powieści. Oni przemawiają do czytelnika, sprawiają, że można się z nimi bez problemu utożsamić. Wykreowane przez nią postacie są po po prostu realne, mają swoje wady i swoje problemy. To właśnie aspekt, za który tak bardzo pokochałam tą serię. Dodajcie do tego ciekawe pomysły na fabułę oraz wartką akcję i macie przepis na świetne książki, od których po prostu nie można się oderwać. "Wstyd" ma równie interesującą fabułę, co poprzednie części. Muszę przyznać, że to, co przeszła wzbudziło we mnie autentyczne przerażenie. Ciężko postawić się w miejsce tej dziewczyny i zrozumieć piekło, przez które musiała przejść.
"Wstyd" to idealne zakończenie świetnej trylogii, która trafi do każdej osoby będącej skrycie romantykiem. Gwarantuję, że nie sposób nie zakochać się Zatraconych... Z pewnością jeszcze nieraz wrócę do tego cyklu, a tymczasem Wam gorąco doradzam jego lekturę!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/09/rachel-van-dyken-wstyd.html
"Wstyd" to trzeci, a zarazem ostatni tom trylogii autorstwa Rachel Van Dyken. Trylogii, która już od pierwszych stron skradła moje serce. Jej poprzednie części to: "Utrata" oraz "Toxic". Czytelnicy poznali już losy Kiersten i Wesa, Gabe'a oraz Saylor, a teraz nadszedł na opowieść Lisy i Tristana... Zapraszam do przeczytania mojej recenzji, która zapewne będzie tak samo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-09-10
Gdy tylko zobaczyłam "Plagę samobójców" w zapowiedziach na wrzesień od Wydawnictwa Feeria Young wiedziałam, że jest to książka wprost stworzona dla mnie. Na początku nie skojarzyłam, iż jest to powieść, o której słyszałam już wcześniej, jeszcze przed polską premierą. Oryginalny tytuł tego dzieła bowiem brzmi "The Program" i ma charakterystyczną, żółtą okładkę. Pamiętam, że już wtedy zaintrygowała mnie ta nowość, ponieważ staram się na bieżąco śledzić nowości książkowe, szczególnie dystopie, które są jednym z moich ulubionych gatunków. Wyobraźcie sobie więc moje zdziwienie i radość, gdy odkryłam, że "Plaga samobójców" to w istocie powieść, którą mam na oku już od długiego czasu. Nie trudno więc się domyślić, że moje oczekiwania były bardzo wysokie i z szerokim uśmiechem na twarzy mogę stwierdzić, że w ogóle się nie rozczarowałam.
Wybuchła fala licznych samobójstw popełnianych przez nastolatków. Nie minęło wiele czasu, gdy zaczęto określać to epidemią. Władze zostały zmuszone, aby poradzić sobie z tym problemem i w ten oto sposób powstał Program, do którego trafiają chorzy i który ma za zadanie ich wyleczyć. Wszystko z pozoru wydaje się naprawdę świetnie zorganizowane. Osoby, które tam trafiają naprawdę zdrowieją i nie mają więcej samobójczych myśli. Jest tylko jeden mankament... Pacjenci Programu tracą większość swoich wspomnień, a w efekcie zapominają i nie wiedzą, kim w ogóle są.
Siedemnastoletnia Sloane wraz ze swoim chłopakiem Jamesem nie mogą doczekać się ukończenia osiemnastu lat, ponieważ wtedy nie będą oni objęci zasięgiem Programu. Główna bohaterka pragnie jedynie uchronić siebie oraz miłość swojego życia przed utratą wszystkich wspomnień. Niestety, okazuje się, że w świecie, gdzie panuje epidemia samobójstw wcale nie jest tak łatwo pozostać zdrowym...
Dystopie mają to do siebie, że dosyć ciężko tutaj o oryginalność. Wiele motywów i pomysłów zostało już najzwyczajniej w świecie przerobionych. Jednak Suzanne Young udowodniła, że owszem, jest możliwe, aby wyrwać się z okrutnych szpon sztampowości i nudy. Stworzona przez nią historia jest nie tylko ciekawa, ale także skonstruowana w naprawdę sprytny i intrygujący sposób. Autorka nie podała wszystkiego swoim czytelnikom na tacy. W pierwszej części serii Program koncepcja młodych osób masowo popełniających samobójstwa została wręcz jedynie lekko zarysowana, a w zasadzie nie dowiedziałam się, jaki powód stoi za tą epidemią. I choć w innym przypadku czułabym niedosyt i złość, to w tej konkretnej książce okazało się to strzałem w dziesiątkę. Rozbudziło to jedynie moją ciekawość. Ciekawość, która rosła wraz z każdą, kolejną przeczytaną stroną.
Dawno nie czytałam tak wciągającej powieści, jaką jest "Plaga samobójców". Akcja jest niezwykle dynamiczna, wciąga praktycznie już od samego początku. Charakteryzuje ją wartkość i stopniowe budowanie napięcia przez autorkę. Warsztat pisarski Suzanne Young jest lekki, ciekawy, absorbujący, po prostu idealny do tego rodzaju książkach. Właśnie w głównej mierze dzięki niemu nie mogłam oderwać się od czytania. Nie wiedziałam też, czego się spodziewać. Jedno trzeba oddać pisarce - wie ona, jak porządnie zaskoczyć, a nawet zaszokować czytelnika. Przygotujcie się więc na niezapomniane emocje!
Mogę pisać o klimacie, o barwnej fabule, o wciągającej treści, ale przecież nie mogę zapomnieć o wątku miłosnym. Związek Sloana i Jamesa jest tak prawdziwy, tak genialnie przedstawiony, że wciąż się nie mogę temu nadziwić. Suzanne Young idealnie udało się ukazać zażyłość relacji pomiędzy tym dwojgiem. Ich uczucie rodziło się wolno, przyjaźń stopniowo przekształcała się w piękną i dojrzałą miłość, która totalnie mnie urzekła. Dialogi pomiędzy nimi miały w sobie jakąś iskrę i realność, w ogóle nie były sztuczne, często wywoływały we mnie szeroki uśmiech. Autorki książek skierowanych głównie do młodzieży często przesadzają, czynią wątki miłosne zbyt przesadzonymi, zbyt słodkimi i zbyt uroczymi. Suzanne Young perfekcyjnie udało się tego uniknąć. Od tej pory Sloane i James będą jedną z moich ulubionych par literackich, a uwierzcie, że ciężko znaleźć się na tej liście. Ach ten James... Naprawdę ciężko jest go NIE pokochać.
Zdecydowanie to, co cenię w dystopiach to ich nietypowy klimat. Tego rodzaju powieści bardzo często są wręcz naładowane mrocznym klimatem, wyczuwa się w nich niesprawiedliwość tamtejszego świata przedstawionego. Nie inaczej jest właśnie w "Pladze samobójców". Czytając o czyhających na uczniów w szkole agentach, ryzyku oznaczenia i trafienia do Programu, czułam autentyczny strach. Jednak to, co wzbudziło we mnie największe przerażenie to fakt, iż pacjencji Programu zostawali pozbawiani większości swoich wspomnień (tych, które w mniemaniu władz spowodowały u nich chorobę).
"Plaga samobójców" to pierwszy tom serii Program, która wciągnie Was do swojego świata i na długo z niego nie wypuści. Powiedzenie, że ta powieść wciąga, byłoby naprawdę dużym niedopowiedzeniem, ona wręcz wsysa! Autorka całkowicie urzekła mnie tym, że wyrwała się ze szponów sztampowości i stworzyła dzieło, w czasie lektury którego ani razu nie odniosłam wrażenia: "to już było".
Zawsze sobie mówię, że dobrą książkę poznaję po tym, gdy zostaje ona ze mną na długo po jej skończeniu. Tak właśnie jest z "Plagą samobójców". Przeczytałam ją, po czym wcale jej nie odłożyłam po to, aby zacząć nową przygodę. Nie, ja nie mogłam przestać o niej myśleć. Analizować przeczytanej historii. Zastanawiać się, jak potoczy się ona dalej. I myśleć, kiedy zostanie wydana kontynuacja, ponieważ wprost nie mogę się jej doczekać. Jak zapewne się domyśliliście, prequel Programu ogromnie przypadł mi do gustu. Coś czuję, że wrócę do niego jeszcze nieraz w niecierpliwym oczekiwaniu na sequel... Jeśli lubicie dystopie naładowane emocjami - nie wahajcie się sięgnąć po tą lekturę. A nawet jeśli myślicie, że za nimi nie przepadacie, to gwarantuję, że "Plaga samobójców" to zmieni. Gorąco polecam!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/09/przedpremierowo-suzanne-young-plaga.html
Gdy tylko zobaczyłam "Plagę samobójców" w zapowiedziach na wrzesień od Wydawnictwa Feeria Young wiedziałam, że jest to książka wprost stworzona dla mnie. Na początku nie skojarzyłam, iż jest to powieść, o której słyszałam już wcześniej, jeszcze przed polską premierą. Oryginalny tytuł tego dzieła bowiem brzmi "The Program" i ma charakterystyczną, żółtą okładkę. Pamiętam, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-09-06
O książce pt. "After" słyszałam na długo przed polską premierą. Co tu dużo pisać - od początku moja ciekawość została rozbudzona, ponieważ dzieła z poczytnego gatunku new adult naprawdę są dla mnie znakiem, a wręcz gwarancją dobrze spędzonego wieczoru lub kilku. Oczywiście jasne jest, że nie da się uniknąć rozczarowania, ale w większości przyznaję z dumą, iż udaje mi się to robić. W każdym razie do przeczytania powieści autorstwa Anny Todd, przymierzałam się od długiego czasu. Miałam nawet zamiar zacząć ją czytać w oryginale na Wattpadzie, ale ostatecznie zrezygnowałam. Kiedy w końcu nadarzyła się okazja i "After" o kuszącym podtytule "Płomień pod moją skórą" zostało wydane w Polsce, ostrzyłam sobie na nią ząbki. Jesteście ciekawi, jak mi się spodobała?
Osiemnastoletnia Tessa Young odkąd tylko pamięta, zawsze słuchała się swojej mamy. Zawsze była przykładną uczennicą i dobrą córką. Nawet jej chłopak, Noah, jest idealny i pasuje do niej pod każdym względem. Jednak czasem nadchodzi czas na zmiany i w życiu głównej bohaterki właśnie nadszedł taki moment. Wyprowadza się ona z domu do akademika, gdzie rozpocznie studia. Sama, ponieważ Noah jest od niej o rok młodszy.
W nowym miejscu ma szansę uwolnić się od wpływu apodyktycznej matki. Szybko zaprzyjaźnia się ze swoją wybuchową współlokatorką, Steph. Właśnie dzięki niej poznaje Hardina Scotta. Chłopaka, którego wygląd już z daleka zdaje się krzyczeć: "niebezpieczeństwo!". Tessa choć nigdy siebie o to nie podejrzewała, czuje do niego dziwne i magnetyczne przyciąganie... A i sam Hardin wydaje się coś do niej czuć.
"After. Płomień pod moją skórą" to prawdziwy fenomen. Naprawdę. Swoją przygodę z tą książką mogłabym podzielić na dwa etapy, które występowały u mnie naprzemiennie. Pierwszy etap to lektura pełna napięcia, ciekawa, która dosłownie nie pozwalała mi się oderwać od czytania. Drugi etap to irytacja i złość na... Hardina. Na postać, która sama nie wie, czego chce. Tak, moi drodzy. Największą moją bolączką w tej powieści nie okazała się Tessa (co byłoby rozsądnym założeniem), a właśnie Hardin i jego nastroje. Boże, jakie ten chłopak ma zmienne humory. To wręcz niesamowite. Na jednej stronie jest czuły i delikatny, po czym zaraz bez skrupułów zaczyna się wyzywać na biednej dziewczynie, którą sobie obrał za cel. Tessę mogę zrozumieć. Wychowana pod kloszem, zawsze podporządkowana żądaniom swojej matki, nie wie w zasadzie, co jest dla niej dobre. Bardzo szybko zaczyna coś czuć do wytatuowanego "złego" chłopaka i cóż, czy ktokolwiek mógłby ją winić? Hardin, musisz się zmienić, bo nie będzie dobrze... Jeśli jeszcze chodzi o Tessę, to mogłaby być bardziej stanowcza, co zapewne by utarło nosa panu Scottowi. Przydałoby mu się to. "After..." miało takie pełne napięcia zakończenie, co pozwala mi przypuszczać, że kontynuacja może być jeszcze ciekawsza.
Napisałam wyżej, że ta powieść jest fenomenem, ponieważ owszem, właśnie nim jest. Zawsze znajdą się osoby, które będą mieszać gatunek new adult z błotem. Co nie zmienia faktu, że czyta się go naprawdę dobrze. A "After..." jest owym fenomenem, ponieważ niezależnie od negatywnych opinii i irytujących zachowań bohaterów, tą książkę się pochłania z wypiekami na twarzy. I wciąż, wciąż chce się więcej. Wcale się nie dziwię, że to dzieło zdobyło tak dużą popularność i tak wiele wyświetleń na osławionym Wattpadzie. Takie powieści nie bez powodu zyskują duże rzesze fanów. Pozwalają czytelnikowi oderwać się od rzeczywistości, zapomnieć o problemach i skupić się na losach Hessy.
"After..." to fanfick opowiadania o One Direction, zespole, o którym słyszał każdy. Ja osobiście za nim nie przepadam, bo to nie mój typ muzyki. W każdym razie, gdy przystępowałam do lektury to wiedziałam o tym fakcie i wcale mi on nie przeszkadzał w czasie czytania. Zostały pozmieniane imiona bohaterów, ale bez problemu można je dopasować do imion członków tej grupy muzycznej. Nie jest jednak to jakieś nachalne skojarzenie i jeśli ktoś nie zacznie czytać opinii innych czytelników, to nawet się nie domyśli, że to fanfick.
Myślę, że to dzieło biorąc pod uwagę fakt, że było publikowane przez Annę Todd na Wattpadzie jako fanfick, zostało naprawdę dobrze napisane. Warsztat pisarski tej młodej autorki jest lekki, a zarazem niezwykle przystępny i absorbujący. Warto pamiętać, że pisarka publikowała to opowiadanie zapewne w ramach przyjemności i podzielenia się z internautami swoimi pomysłami (to tylko moje przypuszczenie). Jeśli tak, to tej książce nie da się wiele zarzucić. Akcja jest wartka i dynamiczna, pomimo tego, że historia ta ma ponad sześćset stron - nie da się tego odczuć. Czytając czułam się, jakbym wręcz "sunęła" po lekturze, tak miło w nią wniknęłam.
"After. Płomień pod moją skórą" sprawiło, że czytałam do późna i nie interesowało mnie, która jest godzina. Nie w obliczu tak interesującej i wciągającej książki. Ludzie mogą pisać i mówić, co chcą. Mogą twierdzić, że ta powieść jest kopią "Pięćdziesięciu twarzy Greya", tylko, że skierowaną do nastolatków, ale mnie to nie obchodzi. Ja jestem wierna swoim odczuciom, a moje odczucia mówią mi, że choć "After..." w swojej wymowie i fabule jest dosyć oklepane, to i tak chce się to czytać. A to już, moi drodzy nazywa się fenomen. Gdy zdajemy sobie sprawę, że coś jest sztampowe, a pomimo to czytamy z prawdziwą przyjemnością. Gdy skończyłam czytać powieść Anny Todd jedyne, co chciałam to więcej. Ja już chcę mieć w swoich dłoniach drugi tom!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/09/anna-todd-after-pomien-pod-moja-skora.html
O książce pt. "After" słyszałam na długo przed polską premierą. Co tu dużo pisać - od początku moja ciekawość została rozbudzona, ponieważ dzieła z poczytnego gatunku new adult naprawdę są dla mnie znakiem, a wręcz gwarancją dobrze spędzonego wieczoru lub kilku. Oczywiście jasne jest, że nie da się uniknąć rozczarowania, ale w większości przyznaję z dumą, iż udaje mi się to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-09-04
Pamiętam, jak prawie rok temu przeczytałam książkę "Mara Dyer. Tajemnica", która jest wstępem do trylogii autorstwa Michelle Hodkin. Co tu dużo pisać - ta historia absolutnie mnie zachwyciła i w sobie rozkochała. Ma swoje miejsce w moim sercu. Takie klimaty to przecież to, co taki mól książkowy jak ja, lubi najbardziej. Psychodeliczna i pełna tajemniczości aura totalnie mnie urzekła. Nie inaczej i wcale nie gorzej było z sequelem, "Mara Dyer. Przemiana". Gdy finał leżał wygodnie w moich dłoniach, byłam pełna podekscytowania. I nadziei. I wysokich oczekiwań. Przystąpiłam więc w końcu do lektury "Mara Dyer. Zemsta".
Wszystko zmierza do nieubłaganego końca i Mara Dyer zdaje sobie z tego sprawę. Dziewczyna budzi się przerażona w lustrzanym pokoju i jedyne, o czym jest wstanie myśleć to o tym, że jej ukochany Noah nie żyje. Jednak Mara nie należy do osób, które się łatwo poddają. Wraz ze swoimi przyjaciółmi wyrusza w trudną podróż, aby odkryć prawdę o sobie i skorzystać ze swoich morderczych umiejętności...
Napisanie, jak dużo oczekiwałam po finale trylogii Mara Dyer byłoby niedopowiedzeniem. Naprawdę. Wiecie dlaczego? Dlatego, że tego rodzaju książek wbrew pozorom nie ma wiele na rynku wydawniczym. Nie, nie takich, jakie stworzyła Michelle Hodkin. Są dystopie, jest fantastyka, są zwyczajne powieści młodzieżowe. Mara natomiast znajduje się gdzieś na pograniczu, jest to trochę fantastyka, trochę thriller i ja osobiście pokochałam to połączenie. Pierwszy tom wywołał we mnie silne emocje, autentyczny strach i przerażenie. Drugi także. Niech więc nikogo nie zdziwi fakt, że po przeczytaniu "Mary Dyer. Zemsty" aż ciśnie mi się na usta pytanie: "Gdzie się podziały te emocje?". Chyba pani Hodkin zdecydowała się z nich zrezygnować. A szkoda, bo są one głównym atutem jej serii. Czegoś mi zabrakło w zakończeniu i sama nie jestem pewna czego. Niby fabuła została skonstruowana całkiem zgrabnie, niby wszystko się "kupy" trzymało, ale jakoś jak na emocjonujący koniec historii Mary i Noaha okazało się najzwyczajniej w świecie... za mało.
"Mara Dyer. Zemsta" nie spełniła moich oczekiwań, co nie zmienia faktu, że to dobre zakończenie tej historii. Michelle Hodkin udało się większość wątków zamknąć w satysfakcjonujący sposób. Jeśli o sam koniec... Spodobał mi się. Nie chcę zdradzić za wiele, aby nie zaspoilerować, ale moim zdaniem autorka zastosowała wariant, który wielbicielom tej serii z pewnością przypadnie do gustu. Choć czuję pewien żal, że już więcej książek z tej serii nie będzie, to wiem, że jest to opowieść, której wątki idealnie rozłożyły się na trzy tomy. Więcej tomów pewnie ucieszyłoby fanów, ale myślę, że byłoby to przegięcie.
To, czemu najbardziej się nie mogę zadziwić, to wyobraźni Michelle Hodkin. Cała jej koncepcja osób posiadających bardzo nietypowe zdolności, przemówiła do mnie, ponieważ jest oryginalna. W czasie lektury każdego z tych trzech tomów nigdy nie odniosłam uporczywego wrażenia (którego swoją drogą nienawidzę) "to już było". Nie cierpię schematów, nawet w powieściach, których grupą docelową jest młodzież. Nie lubię sztampowości i nudnych bohaterów, fabuły bez polotu. Co jest najlepsze, że w Marze Dyer tego nie znajdziecie. Ta seria owszem, ma swoje wady, ale jest oryginalna, a co za tym idzie - interesująca. Dodajcie do tego aurę tajemniczości i straszny klimat - macie przepis na idealny wieczór.
Trylogia Mara Dyer dostarczyła mi wielu emocji. Wprost nie mogłam się nadziwić - wydawałoby się wręcz - nieograniczonej wyobraźni autorki. Michelle Hodkin umie sprawnie manipulować czytelnikiem i to z pewnością trzeba jej przyznać. Umie też kreować napięcie i zainteresowanie w czytelniku. Jej warsztat jest magnetyczny, kusi i wciąga, nie zabrakło w nim też suspensu, którego zazwyczaj nie trawię, ale w tym przypadku go polubiłam, ponieważ tylko wzmagał moją fascynację. Nie da się ukryć, że ta seria miała swoje wzloty i upadki oraz gorsze wątki. Co nie zmienia faktu, że czytając ten cykl, spędziłam niesamowicie przyjemnie czas. Zżyłam się z bohaterami, podziwiałam przemianę, którą przeszła Mara. Czy polecam Wam tą trylogię? Jak najbardziej tak! Fani powieści skierowanych do młodzieży na pewno się nie zawiodą.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/09/michelle-hodkin-mara-dyer-zemsta.html
Pamiętam, jak prawie rok temu przeczytałam książkę "Mara Dyer. Tajemnica", która jest wstępem do trylogii autorstwa Michelle Hodkin. Co tu dużo pisać - ta historia absolutnie mnie zachwyciła i w sobie rozkochała. Ma swoje miejsce w moim sercu. Takie klimaty to przecież to, co taki mól książkowy jak ja, lubi najbardziej. Psychodeliczna i pełna tajemniczości aura totalnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-08-28
"Wyspa potępionych" to pierwszy tom serii Następcy autorstwa amerykańskiej pisarki Melissy de la Cruz. Pierwszy raz o tym cyklu słyszałam stosunkowo niedawno, a to za sprawą jej ekranizacji, która niedługo będzie miała premierę na Disney Channel.
Najpierw kilka zdań o fabule. Dwadzieścia lat temu wszyscy złoczyńcy zostali wypędzeni z pięknej krainy - Auradonu, w miejsce specjalnie stworzone dla nich. Miejsce o tytułowej nazwie, Wyspie Potępionych, gdzie nie ma absolutnie żadnej magii. Pewnego dnia czwórka nastolatków, będących dziećmi osławionych czarnych charakterów ma szansę przywrócić magię na Wyspie... Czy im to się uda, czy zostali skazani na porażkę?
Chodź lektura "Wyspy potępionych" była lekturą dobrą, to jednak odniosłam wrażenie, że potencjał tego pomysłu nie został do końca wykorzystany. Warsztat pisarski Melissy de la Cruz w tej książce okazał się jakiś taki bez polotu, dosyć podobny jak w przypadku innej serii tej pisarki, Błękitnokrwistych. Wiem, że jest to autorka, której dzieła są raczej skierowane do wąskie grupy odbiorców, więc sądzę, że mało wymagającym czytelnikom styl napisania "Wyspy potępionych" na pewno przypadnie do gustu. Jakby nie było, jest bardzo lekki nie zawiera zbędnych opisów (co nie zmienia faktu, że dla mnie jest on najzwyczajniej w świecie zbyt ubogi).
Najbardziej w serii Następcy spodobał mi się sam pomysł, ogólne zarysowanie koncepcji. To takie połączenie mojego dzieciństwa, kiedy to uwielbiałam baśnie i wszystko, co magiczne. Nadal zresztą mam do takich rzeczy sentyment, dlatego książek z takiego gatunku po prostu nigdy nie mogę sobie darować.
No właśnie, choć jak wyżej wspomniałam świat przedstawiony jest niezwykle ciekawy i pełen potencjału, to odniosłam wrażenie, że został on stworzony na niewystarczająco mocnym gruncie. Może duży wpływ ma na to mała, wręcz uboga ilość opisów w zasadzie czegokolwiek. Melissa de la Cruz za to skupiła się w dużej mierze na samej specyfice bohaterów, co też ma swoje uroki. Osobiście najbardziej polubiłam Mal, która lubi "udawać" złą, ale w rzeczywistości w jej wnętrzu kryje się o wiele więcej, niż widzi ona sama.
Podsumowując, choć "Wyspa potępionych" zostawiła mnie pełną niedosytu, to i tak jestem pełna pozytywnych przeczuć. To seria, która jest głównie skierowana do młodszych czytelników, ale myślę, że i starsi znajdą tutaj coś dla siebie. To taki pewnego rodzaju świetny powrót do dzieciństwa. Mam nadzieję, że Melissa de la Cruz lepiej spisze się w kolejnych tomach.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/09/melissa-de-la-
"Wyspa potępionych" to pierwszy tom serii Następcy autorstwa amerykańskiej pisarki Melissy de la Cruz. Pierwszy raz o tym cyklu słyszałam stosunkowo niedawno, a to za sprawą jej ekranizacji, która niedługo będzie miała premierę na Disney Channel.
Najpierw kilka zdań o fabule. Dwadzieścia lat temu wszyscy złoczyńcy zostali wypędzeni z pięknej krainy - Auradonu, w miejsce...
2015-08-30
W końcu nadszedł czas upragnionej przeze mnie premiery ostatniego tomu serii Wodospady Cienia autorstwa C. C Hunter - "Wybranej o zmroku". Cyklu, do którego zapałałam tak ogromną sympatią. Na przestrzeni sagi, która liczy sobie pokaźną liczbę pięciu części można porządnie zżyć się z bohaterami, utożsamić się z nimi, przeżywać ich wzloty i upadki, śmiać się z nimi, a czasem z nich. Na osłodę serc fanów autorki - jesienią Wydawnictwo Feeria Young wyda kolejną książkę tej pisarki, "Odrodzoną", która jednocześnie będzie wstępem do nowej trylogii Wodospady Cienia po zmroku. Będzie to historia nikogo innego, jak jednej z najlepszych postaci, czyli Delli. A teraz wróćmy do finału pierwotnej serii, a cóż to był za finał!
Wszystko nieubłaganie zmierza do końca... Kylie po wyczerpujących poszukiwaniach w końcu odkryła, kim jest i jak wiele niebezpieczeństw to za nią niesie. Musi nauczyć się korzystać ze swoich umiejętności, ponieważ na szali jest życie jej bliskich... Czy uda się pokonać jej wroga, który nieuchronnie czyha na jej upadek?
Finał skończyłam w niezapomnianą Noc Książkoholików, która została zorganizowana niedawno. Wiedziałam, że to będzie strzał w dziesiątkę i "Wybrana o zmroku" na pewno nie tylko nie pozwoli mi zasnąć, ale też całkowicie mnie w sobie zauroczy. C.C Hunter nie mogła napisać lepszego zakończenia. Jednocześnie pozostawiła kilka furtek, ale nie na tyle, aby było to powodem niedosytu i złości u czytelnika - wręcz przeciwnie, pewne rzeczy trzeba dopowiedzieć sobie samemu, w swojej własnej i nieograniczonej wyobraźni. Bardzo spodobał mi się fakt, że chociaż jest to ostatnia część, autorka na siłę nie siliła się na nastrój powagi i nudy. A autorzy mają tak bardzo często... Nic dziwnego, w końcu zakończenia nie są łatwe dla każdej strony, zarówno tej piszącej, jak i tej czytającej. Warsztat pisarski C.C Hunter podobnie jak w poprzednich częściach cechował duży humor i umiar w opisach. Jednocześnie pisarka skupiła się mocno na samej głównej bohaterce, Kylie Galen, na jej rozwoju i zmianie. A zmianę to ona przeszła na pewno.
"Wybranej o zmroku" na pewno nie brak emocji. Towarzyszyły mi one wraz z czytaniem każdej strony. Z jednej strony nie chciałam, żeby to był koniec historii Kylie, którą zdążyłam całkiem polubić, a z drugiej chciałam ją szybciej czytać, aby wiedzieć, co się wydarzy dalej. To zasługa tego, że Kylie przeszła przemianę, jak już wcześniej zdążyłam wspomnieć. Do tej pory pamiętam, jak w pierwszym tomie, "Urodzonej o północy" irytowała mnie dosyć często, w drugiej części, "Przebudzonej o świcie" widziałam niewielką zmianę, natomiast kolejne dobre kontynuacje sprawiły, że zmieniłam zdanie na temat tej bohaterki. Kylie dojrzała w wielu aspektach, jest to szczególnie widoczne, gdy ma się duże przerwy pomiędzy czytaniem kolejnych tomów. Widać, że wraz z dowiedzeniem się o sobie prawdy zaczęła akceptować swoją inność i się z niej cieszyć. Namyśliła się także i podjęła wybór (w końcu!) odnośnie Lucasa i Dereka... Jesteście ciekawi? Wiem, że jesteście!
Wątki miłosne z pewnością także nikogo nie rozczarują. Wiadomo przecież, że jest to jedna z największych zalet tego cyklu, na równi z lekkim warsztatem pisarskim, wartką i dynamiczną akcją oraz ciekawą fabułą. Jestem pewna, że każdy fan tej serii zapałał sympatią do znanych duetów, minimum jednego, chociaż ja osobiście uwielbiam je wszystkie. C. C Hunter z pewnością zadbała, aby było z czego wybierać. Każdy związek na swój sposób jest dopasowany i niesie za sobą jeszcze więcej humoru i zabawnych perypetii. Nic tylko czytać!
Jak się pewnie domyślacie, "Wybrana o zmroku" absolutnie spełniła moje oczekiwania. Cieszę się, że miałam okazję przeczytać coś tak niezobowiązującego, a jednocześnie tak dobrego. Coś, co całkowicie pozwoliło mi się oderwać od rzeczywistości i monotonii dnia codziennego. Takie książki właśnie uwielbiam, książki, w których totalnie można się zanurzyć i w nie wsiąknąć. Jeśli jeszcze ktoś nie czytał Wodospadów Cienia to gorąco polecam!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/08/cc-hunter-wybrana-o-zmroku.html
W końcu nadszedł czas upragnionej przeze mnie premiery ostatniego tomu serii Wodospady Cienia autorstwa C. C Hunter - "Wybranej o zmroku". Cyklu, do którego zapałałam tak ogromną sympatią. Na przestrzeni sagi, która liczy sobie pokaźną liczbę pięciu części można porządnie zżyć się z bohaterami, utożsamić się z nimi, przeżywać ich wzloty i upadki, śmiać się z nimi, a czasem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-08-26
Abby Abernathy rozpoczyna studia w nowym miejscu. Są one dla niej pewnego rodzaju przepustką do rozpoczęcia świeżego startu, bez pamiętania o swojej bolesnej i niezbyt udanej przeszłości. Wszystko przebiega nie po jej myśli, gdy w życiu poukładanej bohaterki pojawia się Travis. Ten chłopak uosabia wszystko, czego dziewczyna chce unikać. Travis walczy w nielegalnych walkach w podziemnym klubie i generalnie jest typowym playboyem. Ścieżki tych dwóch krzyżują się, gdy Abby przegrywa pewien zakład...
Nie ukrywam, że wobec "Pięknej katastrofy" miałam naprawdę duże oczekiwania. To za sprawą tego, że nieraz na zagranicznych forach tytuł "Beautiful disaster" obił mi się o uszy (przy okazji chwała wydawnictwu, że zdecydowali się dosłownie przełożyć tytuł na język polski, to strzał w dziesiątkę!). Zwrot zachęcający do lektury z tyłu okładki: "Intensywna. Niebezpieczna. Wciągająca. Absolutnie uzależniająca. Powieść, na punkcie której oszalały młode Amerykanki." tylko wzmógł moją chęć do jak najszybszego zapoznania się z tym dziełem. Może to dlatego moje rozczarowanie było jeszcze dotkliwsze. Jamie McGuire bowiem ściągnęła mnie na ziemię i och, cóż to był za upadek! Bardzo bolesny. Autorka sprowadziła mnie na rzeczywistość, prawie tak jakby twierdziła: moja książka jest fajna, ale tylko fajna. Na pewno nie taka, jak zakładaliście. Nie zrozumcie mnie źle, "Piękna katastrofa" to powieść, którą czyta się niezwykle szybko i przyjemnie, no właśnie, a więc dlaczego nie daję jej wyższej oceny? Już śpieszę tłumaczyć.
Zazwyczaj gustuję w książkach, które czyta się szybko i lekko, które pozwalają oderwać mi się od rzeczywistości i nieuchronnych problemów oraz monotonii dnia codziennego. Lubię, kiedy dane dzieło naprawdę absorbuje CAŁĄ moją uwagę, które pozwala mi się zanurzyć w czymś cudownie niezobowiązującym. Nie wstydzę się tego, że wolę sięgać po literaturę typu young adult czy new adult. Na ambitną literaturę czas jest w szkole i na studiach, a poza obowiązkami trzeba znaleźć czas na przyjemność. "Piękna katastrofa" choć wpasowuje się w mój typ książek do czytania, to czegoś w niej jej zabrakło. Choć, gdy przystępowałam do lektury, wciągała mnie, to jednak wciąż niewystarczająco. Nie skradła mojej uwagi całkowicie, nie wywołała wielkich, a nawet praktycznie żadnych emocji. Nie czepiałabym się tego, gdyby nie to, że miała to być powieść m.in "uzależniająca i intensywna". Równie szybko co się ją przeczyta, to niestety i się o niej zapomni. A intensywne dzieło w całej swojej wymowie powinno na długo zapaść w pamięć... Ale to tylko moja, czysto subiektywna opinia.
"Piękna katastrofa", jak już pewnie się zorientowaliście, nie do końca spełniła moje oczekiwania. Może dlatego, że mam już za sobą lekturę wielu takich książek i trudniej mnie zadowolić. Nie chodzi mi nawet o schematy, które niewątpliwie tutaj występują. Dobra, porządna dziewczyna i zły chłopak. Duet iście oryginalny (ha!). Takie utarte koncepcje wcale mi nie przeszkadzają, bo ja akurat ten motyw bardzo lubię. Piszę tak chaotycznie, że chwała komukolwiek, kto zrozumie moje przemyślenia. W każdym razie, związek Abby i Travisa z pewnością nie należy do stabilnych, więc cóż, będzie dużo wzlotów i upadków.
Z drugiej strony jeśli postawię się na miejscu niezaprawionego w boju czytelnika, to wiem, że "Piękna katastrofa" się mu spodoba. Jakby nie patrzeć, to bardzo lekka, dobrze i przystępnie napisana książka. Fabuła też jest niczego sobie, a akcja jest wartka i dynamiczna. Wszystko dzieje się bardzo szybko, Jamie McGuire zadbała o to, aby nie było nudno. Zresztą, duet Abby i Travisa wiele gwarantuje, ale jedną z tych rzeczy na pewno nie jest nuda. Kim więc jestem, aby odradzać Wam przeczytanie tej książki, jeśli właśnie dokładnie tego rodzaju literatury oczekujecie?
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/08/jamie-mcguire-piekna-katastrofa.html
Abby Abernathy rozpoczyna studia w nowym miejscu. Są one dla niej pewnego rodzaju przepustką do rozpoczęcia świeżego startu, bez pamiętania o swojej bolesnej i niezbyt udanej przeszłości. Wszystko przebiega nie po jej myśli, gdy w życiu poukładanej bohaterki pojawia się Travis. Ten chłopak uosabia wszystko, czego dziewczyna chce unikać. Travis walczy w nielegalnych walkach...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-07-19
Cykl Diany Gabaldon opowiadający o Claire Randall podróżującej w czasie zyskał ogromną popularność. Oryginalnie zaczął on być wydawany w latach dziewięćdziesiątych, ale za sprawą serialu, który prawie rok temu miał swoją premierę i powstał właśnie na podstawie tej serii - wznowienia wydań podjęło się wydawnictwo Świat Książki. Na całe szczęście, ponieważ - co tu dużo mówić - trzeba samemu przekonać się na własnej skórze, co jest tak wyjątkowego w tych książkach. One nie tylko sprawiają, że czytelnik czuje się, jakby żywcem się przeniósł do XVIII-wiecznej Szkocji, ale także i podnoszą na duchu wiarę w prawdziwą miłość. Claire i Jamie z pewnością taką mają... Zapraszam do przeczytania mojej recenzji trzeciego tomu tego cyklu - "Podróżniczki".
Jest rok 1746, tuż po bitwie pod Culloden w Szkocji, gdzie Anglicy pokonali Szkotów. Jednym z przegranych jest Jamie Fraser, którego przyszłe życie nie jawi się w kolorowych barwach, może on bowiem zostać stracony lub sprzedany do pracy jako niewolnik
Równocześnie mamy rok 1968, gdzie Claire Randall za wszelką cenę chce się dowiedzieć, czy jej pozostawiony w przeszłości mąż przeżył tragiczną w ofiarach bitwę pod Culloden. Aby to zrobić będzie musiała wybrać - czy zostać ze swoją córką, czy ponownie wybrać się do XVIII-wiecznej Szkocji... Jaki wybór podejmie Claire?
Wiele osób i w tym również fanów twórczości Diany Gabaldon (tak jak ja) pisało, że to właśnie "Podróżniczka" jest najlepszym tomem tej serii. Według mnie najlepszą częścią z tych trzech jest "Obca", czyli prequel. Nie wiem, czy to zasługa tego, że jest to wprowadzenie do całej pięknej i bajecznej historii Claire i Jamie'ego, dosłownie oderwanej z czasu, czy tego, że jest on po prostu znacznie krótszy. Jednak jeśli autorce nadal nie brakuje pomysłów, a uwierzcie mi, że po lekturze "Podróżniczki" nie mam co do tego żadnych wątpliwości - to oczywiście powinna z nich korzystać do woli, ponieważ wierni fani (w tym ja) i tak przebrną przez te trudniejsze momenty. Odnośnie pomysłowości - to zdecydowanie największa zaleta tego cyklu. Na początku, zanim jeszcze się z nim zapoznałam po cichu myślałam, że zapewne będzie to jakaś wyświechtana i schematyczna historia, nic specjalnego. Całe szczęście, że spotkało mnie przyjemne rozczarowanie. Claire i Jamie zachwycają, co tu dużo pisać... Sprawiają, że czytelniczki, które w duchu są romantyczkami, aż piszczą z zachwytu. W końcu kto by nie chciał poznać swojej bratniej duszy.
Gdybym napisała, że przez całą "Podróżniczkę" przebrnęłam lekko, kompletnie bez żadnych oporów i uczucia znużenia, to bym oczywiście skłamała. W przypadku tak grubej książki, która liczy sobie prawie tysiąc stron, nie da się uniknąć nudy. I gdy przystąpiłam do lektury trzeciego tomu cyklu Diany Gabaldon świetnie zdawałam sobie z tego sprawę. Jednak to nie zmienia faktu, że chwilami naprawdę ciężko szło mi czytanie i za nic nie chciałam wracać do tej powieści. Na takie "trudne" momenty jest jedna rada - odpocząć od danego dzieła i zacząć czytać inne, tylko po to, aby później znowu powrócić do tego pierwszego. Czytanie książki, a raczej jej "męczenie" nie wyjdzie nikomu na dobre, a już na pewno nie sprawi, że czytelnik odbierze dzieło w pozytywny sposób. Ja właśnie tak zrobiłam z "Podróżniczką", ponieważ co tu dużo mówić - niektóre momenty naprawdę były nużące, akcja stała w miejscu i generalnie nie działo się nic ciekawego. Byłabym zdziwiona, gdyby Dianie Gabaldon udało się uniknąć takich chwil...
"Podróżniczka" nadal zachwyca talentem pisarskim Diany Gabaldon, która wciąga czytelnika w barwny świat XVIII-wiecznej Szkocji. Sama książka byłaby o wiele lepsza, gdyby pisarka skróciła ją o jakieś dwieście stron, ponieważ przez niektóre momenty było mi naprawdę ciężko przebrnąć. Mimo to, uważam, że autorka spisała się świetnie w swoim zadaniu i fabuła trzeciego tomu nadal jest pomysłowa i nie brak w niej dynamicznej akcji. Jeśli chodzi o emocje - ich również nie zabraknie. Szczególnie mam tutaj namyśli jeden moment, który bardzo mnie wzruszył i spowodował szybsze bicie serca. Przede mną "Jesienne werble"... A Was zachęcam do przekonania się na własnej skórze, co jest tak wyjątkowego w "Obcej".
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/07/diana-gabaldon-podrozniczka.html
Cykl Diany Gabaldon opowiadający o Claire Randall podróżującej w czasie zyskał ogromną popularność. Oryginalnie zaczął on być wydawany w latach dziewięćdziesiątych, ale za sprawą serialu, który prawie rok temu miał swoją premierę i powstał właśnie na podstawie tej serii - wznowienia wydań podjęło się wydawnictwo Świat Książki. Na całe szczęście, ponieważ - co tu dużo mówić...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-08-16
Mercy została kotwiczącą, czyli strażniczką magicznej granicy, za którą czyhają niesamowicie niebezpieczne istoty. Jeszcze nie tak dawno temu w ogóle nie posiadała żadnych magicznych mocy. Nic więc dziwnego, że przystosowanie się do nowych umiejętności przychodzi jej z trudem, a na domiar tego jest w ciąży i nieustannie musi na siebie uważać. A gdy na jaw wychodzą tajemnice skrzętnie skrywane przez jej najbliższą rodzinę, Mercy nie jest już pewna niczego...
"Źródło" to kontynuacja serii Wiedźmy z Savannah autorstwa J.D Horn. Pierwszy tom pt. "Ród" pochłonęłam zadziwiająco szybko, bo tylko w jeden dzień. Sequel natomiast czytałam trochę dłużej, to zasługa nie tylko większej objętości tego dzieła, ale także też tego, iż pisarzowi powoli i stopniowo udało się wyjść z utartych schematów. Właśnie przez ten fakt pozwoliłam sobie dłużej delektować się lekturą, niż pochłonąć ją natychmiastowo. To, co jest najlepsze w tym cyklu to warsztat pisarski autora jest lekki, przystępny, wręcz powiedziałabym, że czytelnik w ogóle nie odczuwa żadnego wysiłku w czasie czytania. Jednocześnie styl pisania J.D Horn charakteryzuje nie tylko lekkość, ale także i obrazowość oraz nieprzesadzanie w żadną stronę. Opisy są krótkie, aczkolwiek treściwe i wystarczające, przez co w ogóle nie nużą i nie powodują chęci odłożenia czytania na bok. Taka lektura jest niczym innym jak samą, czystą przyjemnością. A przecież takie książki są najbardziej uwielbiane przez mole książkowe. Takie, które sprawią, iż rzeczywistość ma się nijak w obliczu powieści, która wciąga nas coraz bardziej w swój świat, aż ostatecznie po prostu musimy ją dokończyć i nie odłożymy jej na półkę dopóki tego nie zrobimy.
Bardzo spodobała mi się koncepcja autora odnośnie granicy i kotwiczącej, która ją strzeże, aby niebezpieczne demony, które zamieszkują inną krainę nie mogły się wydostać. Do tej pory spotkałam się raz z takim pomysłem i miało to zresztą miejsce w serialu, ale tam jakoś niezbyt ta idea do mnie przemówiła... Natomiast w "Źródle" autor wybrnął ze swojego pomysłu i udźwignął ciężar swojej własnej wyobraźni. W ogóle generalnie ukazanie magii przez J.D Horn i sposób, w który Mercy trenowała z Jilo jest niezwykle interesujący i obiecujący. Oprócz pomysłowości w kontynuacji Wiedźm z Savannah, podobnie jak w przypadku prequelu, nie zabrakło wartkiej i dynamicznej akcji oraz elementu zaskoczenia, którym dysponuje autor. Nieraz w czasie czytania nie mogłam się domyślić, jak dalej potoczy się linia fabularna, a w tego rodzaju książkach, czyli fantastyce jest to niezwykle istotny, o ile niekluczowy element.
"Źródło" zdecydowanie spełniło moje oczekiwania. Trzeba przyznać, że J.D Horn wysoko postawił poprzeczkę, ponieważ moim zdaniem sequel okazał się lepszy niż pierwszy tom. Dlaczego? Przede wszystkim od razu po skończeniu lektury rzuciło mi się w oczy, jak ta książka jest dopracowana i jak tworzy spójny i nierozerwalny całokształt. Żaden czytelnik i fan fantastyki nie musi się obawiać o utarte schematy i akcję wiejącą nudą. W tej serii na pewno tego nie znajdziecie - wręcz przeciwnie! Wiedźmy z Savannah gwarantują przyjemnie spędzony dzień, góra dwa, tak szybko czyta się książki z tego cyklu. Na obecną wakacyjną porę są wręcz idealne.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/08/jd-horn-zrodo-wiedzmy-z-savannah-2.html
Mercy została kotwiczącą, czyli strażniczką magicznej granicy, za którą czyhają niesamowicie niebezpieczne istoty. Jeszcze nie tak dawno temu w ogóle nie posiadała żadnych magicznych mocy. Nic więc dziwnego, że przystosowanie się do nowych umiejętności przychodzi jej z trudem, a na domiar tego jest w ciąży i nieustannie musi na siebie uważać. A gdy na jaw wychodzą tajemnice...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-05-13
Wszelkie motywy paranormalne w literaturze ogromnie mnie fascynują. Wprost uwielbiam trzymać w swoich dłoniach książkę o nie tylko pięknej okładce, ale także i równie intrygującym opisie. J.D. Horn w swoim cyklu porusza oczywiście temat czarownic. Dawno nie czytałam powieści z tymi istotami nadnaturalnymi, więc byłam bardzo ciekawa, jak ta autor spisze się w swoim zadaniu. Jesteście ciekawi mojej recenzji? W takim razie zapraszam do lektury!
Dwudziestoletnia Mercy Talor jest członkinią nietypowej rodziny. Cała jej familia została obdarzona mocami, jednak ona jest jedyną, która ich nie posiada. Wyobrażacie sobie jak musi wyglądać jej życie w otoczeniu magii, prawda? Pewnego dnia jedno wydarzenie sprawia, że wszystko odmienia się na zawsze... A gdy ginie głowa rodziny Taylorów rozpoczyna się poszukiwania winnego.
"Ród" to pierwszy tom cyklu Wiedźmy z Savannah. Już teraz wiem, że na pewno sięgnę po kolejne. To, co chyba najbardziej mi się spodobało to fakt, iż autorowi udało się wyrwać z nikczemnych szpon schematu. Mam tutaj namyśli fakt, iż główna bohaterka została obdarzona przez J.D. Horn... brakiem mocy! Nietypowe, prawda? Przez to można zakładać, że akcja jest nudna i bez polotu, ale to ostatnia rzecz, jaką bym powiedziała na temat tej książki. Mercy, choć nie dysponuje magią - budzi w czytelniku jeszcze większą ciekawość. Jakimś cudem udaje jej się wplątać w niezliczoną ilość złych sytuacji. Jeśli chcecie wiedzieć, czy udaje jej się wychodzić z opresji cało, będziecie musieli sami się przekonać!
Z powieści J.D. Horn bije klimat, nie tylko z samej okładki, ale także i równie magnetyzującej treści. Motyw czarownic od zawsze mnie pasjonował, ponieważ osobiście uważam, że można z niego stworzyć wiele interesujących koncepcji. Pisarze mają praktycznie nieograniczone umiejętności i swoją własną wyobraźnię do wykorzystania. Ten autor zdecydowanie z tego wybrnął. Fabuła "Rodu" jest spójna i dopracowana, natomiast bohaterowie zostali wykreowani tak, że czytelnik nie wie komu tak naprawdę ufać. Dodajcie do tego lekki, niezwykle przystępny warsztat pisarski i wciągająca lektura gwarantowana!
Świetnie się bawiłam w czasie lektury "Rodu", właśnie tego rodzaju książki poszukiwałam w ostatnich, dosyć stresujących dla mnie dniach. Jedyne, do czego mogę się przyczepić to fakt, że dzieło to jest zdecydowanie za krótkie! Większa ilość stron przyniosłaby więcej możliwości, większe pole do manewru i rozbudowania fabuły. Niemniej, jestem bardzo zadowolona i polecam! Klimat tej powieści na pewno przypadnie do gustu fanom gatunku.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/05/jd-horn-wiedzmy-z-savannah-rod.html
Wszelkie motywy paranormalne w literaturze ogromnie mnie fascynują. Wprost uwielbiam trzymać w swoich dłoniach książkę o nie tylko pięknej okładce, ale także i równie intrygującym opisie. J.D. Horn w swoim cyklu porusza oczywiście temat czarownic. Dawno nie czytałam powieści z tymi istotami nadnaturalnymi, więc byłam bardzo ciekawa, jak ta autor spisze się w swoim zadaniu....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Julia Ferrars p r a g n i e zniszczyć Komitet Odnowy i obalić naczelnego dowódcę - Andersona. Jest na to gotowa, wie, że potrafi to zrobić. A mając u swego boku Warnera, któremu coraz bardziej zaczyna ufać, jest tego jeszcze pewniejsza.
Wszystko zmierza do końca. Czy Wasze serca wytrzymają natłok tych emocji? Moje (ledwie) to wytrzymało.
Wiele pisarzy ma tak, że z każdą częścią ich seria staje się coraz słabsza. Nie Tahereh Mafi. W jej przypadku trylogia z każdym tomem jest coraz lepsza, coraz bardziej zapierająca dech w piersiach. Prequel, "Dotyk Julii" niesamowicie mnie zafascynował i zachęcił do poznania reszty. Wtedy byłam także zakochana w Adamie i byłam pewna, że nie zmienię swojego zdania. Warner mnie intrygował, ale to tylko tyle. W sequelu, "Sekrecie Julii" jeszcze bardziej pokochałam ujmujący i oryginalny warsztat pisarski autorki. Nie mogłam nie docenić jej pomysłowości. Zaczęłam się też wahać i widzieć w Warnerze o wiele więcej rysów i krzywizn. Natomiast tego, co czułam w trakcie lektury ostatniego tomu, "Daru Julii" nie da się opisać słowami, choć spróbuję to zrobić. Czułam ogromny nadmiar emocji, przewracałam każdą kartkę głodna kolejnych słów zapisanych na papierze. Z chwilą, gdy przewróciłam ostatnią stronę, nie mogłam uwierzyć, że to koniec serii, którą pokochałam całym sercem. Aż ciężko uwierzyć, że t y l k o książka może wywrzeć na czytelniku aż tak wielki wpływ. Przez kilka dni dosłownie miałam kac książkowy i nie mogłam się zabrać za inną powieść, pod takim wrażeniem byłam. I nadal jestem.
Warner, jak ja go pokochałam. To wręcz niemożliwe, że można zapałać taką sympatią do fikcyjnej postaci. A to zasługa Tahereh Mafi, która go wykreowała. Postać z krwi i kości, postać z bolesną przeszłością i z wieloma niewiadomymi. To naprawdę świetne, że udało się jej przedstawić go tak wiarygodnie, a jednocześnie tak oszukać czytelnika. Będziecie sami musieli sięgnąć po "Dar Julii", żeby przekonać się, co mam namyśli. Pamiętajcie jednak, aby nie być niczego pewnym. Jeśli chodzi o główną bohaterkę, Julię... To ona przeszła zdecydowanie największą metamorfozę. Pamiętam, jak w pierwszej części irytowała mnie swoją biernością i płaczem, w drugim tomie było niewiele lepiej, choć widziałam minimalną poprawę, natomiast w finale jej postawa i heroizm budzą ogromny podziw. Warto dodać, że w szczególności jedna osoba miała wpływ na jej przemianę.
"Dar Julii" to genialny koniec trylogii, która zawsze będzie miała specjalne miejsce w moim sercu. Całkowicie mnie oczarowała i zawładnęła każdym skrawkiem mojego serca. Zżyłam się ze wszystkimi bohaterami, z zabawnym i uroczym Kenjim, z gotową do walki Julią oraz już nie tak bardzo nieodgadnionym Warnerem. Będę za nimi wszystkimi bardzo tęskniła. Pocieszeniem jest fakt, że ilekroć poczuję się źle, zawsze będę mogła przeczytać tą serię od nowa i od nowa się w niej zakochiwać. Nie mogę się doczekać, gdy sięgnę po inne książki Tahereh Mafi, bo z pewnością to zrobię. A jeśli ktokolwiek z Was nie zapoznał się z "Dotykiem Julii" to... na co czekacie?
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2015/08/tahereh-mafi-dar-julii.html
Julia Ferrars p r a g n i e zniszczyć Komitet Odnowy i obalić naczelnego dowódcę - Andersona. Jest na to gotowa, wie, że potrafi to zrobić. A mając u swego boku Warnera, któremu coraz bardziej zaczyna ufać, jest tego jeszcze pewniejsza.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toWszystko zmierza do końca. Czy Wasze serca wytrzymają natłok tych emocji? Moje (ledwie) to wytrzymało.
Wiele pisarzy ma tak, że z każdą...