-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać189
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik11
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-01-30
2023-08-11
2023-07-27
2018-09-22
2019-03-22
2022-07-02
2017-12-22
2022-06-23
Minęły lata od ostatniego razu, kiedy zarwałam noc, żeby dokończyć książkę. A tu proszę, tak się zaczytałam, że skończyłam o uroczej 4:48 przy śpiewie ptaków. I było warto.
Minęły lata od ostatniego razu, kiedy zarwałam noc, żeby dokończyć książkę. A tu proszę, tak się zaczytałam, że skończyłam o uroczej 4:48 przy śpiewie ptaków. I było warto.
Pokaż mimo to2021-03-22
Książka napisana przez kobietę, której mąż popełnił samobójstwo. Książka, która nie owija w bawełnę, nie certoli się z ładnymi słowami.
Pierwsza książka od dawna, której nie żałowałam zakreślacza. Bo to taka literatura, którą czyta się niemal jak podręcznik do żałoby. Obserwując zmagania Moire'y z tak nieoczekiwaną śmiercią, z tym, że z dnia na dzień została samotną matką, z tym, jak z uporem i mimo trudności przeszła przez tę ciemną dolinę - już wiedziałam, że kiedyś znów po tę książkę sięgnę. Każdy z nas kogoś utraci i nawet jeśli ta śmierć będzie przewidziana, oczekiwana, nieunikniona, to, co znalazłam w "A Quarter Glass of Milk" na pewno się przyda.
Z racji tego, że autorka jest górską biegaczką, ta książka jest też o górach, biegach na orientację i tych momentach w życiu, kiedy jesteśmy zredukowani tylko to przetrwania - niezależnie od tego, czy to żałoba po śmierci bliskiej osoby, czy morderczy 22-godzinny bieg.
Książka napisana przez kobietę, której mąż popełnił samobójstwo. Książka, która nie owija w bawełnę, nie certoli się z ładnymi słowami.
Pierwsza książka od dawna, której nie żałowałam zakreślacza. Bo to taka literatura, którą czyta się niemal jak podręcznik do żałoby. Obserwując zmagania Moire'y z tak nieoczekiwaną śmiercią, z tym, że z dnia na dzień została samotną...
2020-02-11
2020-09-21
Sally Rooney ma ten dar, który pozwala jej opisywać życie takie jakim jest, bez usilnego kolorowania czarnymi i białymi kredkami. Życie się toczy, okoliczności się zmieniają, ludzie mają swoje przemyślenia i tak dalej, i tak dalej. W wielu książkach (właściwie: w większości książek) spotkałam się z bohaterami, którzy byli mniej lub bardziej czarno-biali. Były książki, w których główny bohater był wręcz śnieżnobiały, a jego antagonista tak czarny, że wysysał światło. Były książki, w których bohaterowie byli mniej lub bardziej szarzy - ot, główny bohater jest dobry, ale ma wady, ot, na przeciwko niego stoi ten zły, ale musicie pamiętać, że ten zły jest zły, bo miał przykre dzieciństwo.
Na takich historiach wszyscy się wychowujemy. Przyswajamy to antagonizujące myślenie. Zawsze jest ktoś za i ktoś przeciwko.
Problem w tym, że w życiu niewiele spotkałam ludzi w odcieniach szarości. Nie spotkałam ludzi całkiem dobrych i całkiem złych, ale też nie spotkałam ludzi, których mogłabym umieścić gdzieś na tej skali. Bo ta skala nie ma w życiu zastosowania. Ludzie są ludźmi (nomen omen, normalnymi ludźmi), każdy z nas ma swoje życie, w którym dzieją się rzeczy, do których wpadają inni ludzie, ale najczęściej z niego wychodzą, prędzej czy później. I życie toczy się, a okoliczności się zmieniają. I czasem jest tak, że spotykamy kogoś kto jest absolutnie chu... cholernie niedobry, jasne! Ale czy da się ocenić kogokolwiek nie znając go wystarczająco, na ile jest zły, a na ile jego życie ("Życie to coś, co się zabiera ze sobą we własnej głowie.") tak się wydarzyło? I ile to jest "wystarczająco" od którego możemy zacząć oceniać?
Bohaterowie "Normalnych ludzi" mieli masę okazji by tak oceniać. I to robili. Czasem mniej refleksyjnie, a czasem bardziej. Dzięki temu, że książka dzieje się na przestrzeni czterech lat, mamy okazję zobaczyć też konsekwencje czynów i decyzji wyrosłych z tych ocen.
Sally Rooney pisząc porzuca przestarzałą dychromatyczną skalę. Bohaterowie, którym poświęca czas, są w różnych odcieniach i kolorach, ale nie ma tam ani czerni, ani bieli. Nie znaczy to, że wszystko jest słodkie i cukierkowe. Skądże! Jest przemoc (trigger warning: przemoc domowa), jest depresja, jest zmęczenie, skołowanie, poczucie braku miejsca na ziemi. Ale autorka nie ocenia. Nie pokazuje palcem, co jest dobre, a co złe. Opisuje życie tak, jak się dzieje. Życie NORMALNYCH LUDZI.
Przy okazji, to już druga książka, w której zobaczyłam odbicie siebie i części swojego życia. Cieszę się, że istnieje i że mogłam ją przeczytać :)
Sally Rooney ma ten dar, który pozwala jej opisywać życie takie jakim jest, bez usilnego kolorowania czarnymi i białymi kredkami. Życie się toczy, okoliczności się zmieniają, ludzie mają swoje przemyślenia i tak dalej, i tak dalej. W wielu książkach (właściwie: w większości książek) spotkałam się z bohaterami, którzy byli mniej lub bardziej czarno-biali. Były książki, w...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-06-29
Gdybym miała podsumować tę książkę jakoś krótko, napisałabym: nie da się. Napisanie, że to "szalone urban fantasy" mija się z celem, bo ta książka ma w sobie O WIELE, WIELE WIĘCEJ.
A oprócz tego "wiele więcej" ma też humor, przy którym nie raz się zaśmiałam na głos, najlepszy opis depresji widziany oczami bliskiej osoby i komentarze dotyczące współczesnej Ameryki (czy w ogóle społeczeństwa), które uderzają trafnością.
Najlepiej wydane pieniądze ostatnimi czasy :)
Ps. "What The Hell..." okazuje się być 3 książką w cyklu, przed nią "John Dies At The End" i "This Book Is Full Of Spiders", ale w żadnym stopniu nie przeszkadzało mi to w odbiorze.
Gdybym miała podsumować tę książkę jakoś krótko, napisałabym: nie da się. Napisanie, że to "szalone urban fantasy" mija się z celem, bo ta książka ma w sobie O WIELE, WIELE WIĘCEJ.
A oprócz tego "wiele więcej" ma też humor, przy którym nie raz się zaśmiałam na głos, najlepszy opis depresji widziany oczami bliskiej osoby i komentarze dotyczące współczesnej Ameryki (czy w...
2019-10-04
Czytając inne recenzje "Czyż nie dobija się koni?" zaskakuje mnie jedno: wszyscy pochylają się nad systemową przemocą znajdującą uosobienie w maratonie tanecznym, a nikt nie poświęca uwagi głównej bohaterce - Glorii. Dlatego ja zrobię na odwrót, skupię się tylko i wyłącznie na niej.
"Czyż nie dobija się koni?" jest tragiczną historią kobiety, która, pogrążona w depresji i traumie z przeszłości, nie jest w stanie uzyskać czy choćby poprosić o jakąkolwiek pomoc. Horace McCoy genialnie przedstawił rozpaczliwy obraz samonapędzającej się choroby. Już na pierwszych stronach Gloria zdradza subtelne oznaki depresji, która staje się oczywista dopiero w trakcie trwania maratonu (i uzyskuje potwierdzenie nie tylko w słowach kobiety, oscylujących zawsze wokół śmierci, ale także jej historii i decyzji, które w przeszłości podjęła). W późniejszych tygodniach konkursu miałam nieodparte wrażenie, że każdy wybuch agresji czy "złych manier" jest tak naprawdę próbą zwrócenia uwagi na siebie i na to, że potrzebuje się pomocy. Niestety, Gloria nie potrafi wyartykułować tego, czego potrzebuje, a ludzie wokół niej tego nie rozumieją. Biorą zdania wypowiedziane przez bohaterkę bez tej ukrytej wartości, widocznej dla czytelnika. Ostatecznie nawet, po dłuższym czasie, zgadzają się z nią, kiedy mówi, że jest nic nie warta, że lepiej byłoby gdyby umarła, będąc zupełnie ślepymi na to, skąd się biorą te słowa w ustach Glorii.
Drugą stroną depresji, która jest w książce pięknie zarysowana jest zmęczenie i upór w pokonywaniu go. Robert zauważa fizyczne zmęczenie Glorii, w pewnym momencie napomyka nawet o tym psychicznym. A jednak Gloria się nie zatrzymuje. Słabnie, opada z sił, a jednak uparcie trwa w maratonie, widząc inne pary dyskwalifikowane z wyścigów. To jak definicja tej choroby - bycie wytrzymałym tak długo, az zaczyna to podkopywać psychikę i paradoksalnie, zmuszać do jeszcze większej wytrzymałości.
Dla mnie to jedna z tych książek, które powinno czasem czytać się mniej metaforycznie, a bardziej dosłownie. I być może po lekturze zobaczyć taką Glorię w swoim własnym otoczeniu.
Czytając inne recenzje "Czyż nie dobija się koni?" zaskakuje mnie jedno: wszyscy pochylają się nad systemową przemocą znajdującą uosobienie w maratonie tanecznym, a nikt nie poświęca uwagi głównej bohaterce - Glorii. Dlatego ja zrobię na odwrót, skupię się tylko i wyłącznie na niej.
"Czyż nie dobija się koni?" jest tragiczną historią kobiety, która, pogrążona w depresji i...
2019-01-01
2016-12-06
Czytałam zarzuty, że książka jest męcząca, czyta się ją ciężko, dłuży się i utrudnia odbiór. A potem przeczytałam książkę i, tak, zgadzam się. Ta książka jest jak depresja. Bo o niej opowiada.
Cieszę się, że sporo z jej czytelników odrzuca ją jako nieracjonalną i zbyt męczącą - oznacza to bowiem, że nie mieli okazji posmakować, choćby przelotnie, tej wielkiej, czarnej otchłani choroby sklasyfikowanej pod kodem F33. Nie rozumieją przeżyć autorki, jej pokrętnych wniosków i przemyśleń, a jest to domena ludzi zdrowych - przynajmniej w tym aspekcie.
Ja zrozumiałam, chociaż nie jestem pewna, czy to powód do dumy, czy raczej ubolewania. Odnalazłam w "Krainie prozaca" siebie, swoje rozterki, frustracje, swoją historię, mimo, że nasze rodziny i przeżycia tak bardzo się od siebie różnią. Ale rację ma Elizabeth Wurtzel pisząc: "Wszystkie nieszczęśliwe rodziny są do siebie podobne" (s. 215). Zdobywając odmienne doświadczenia, przeżywałyśmy tak naprawdę to samo, wyczerpującą i pochłaniającą każdy okruch życia walkę, która tak naprawdę nie miała nawet celu.
Ta książka jest o depresji - i tylko o tym. Osobom, które uszły z niej z życiem przypomni o minionym (miejmy nadzieję) czasie, a tym, którzy znają kogoś chorego na depresję być może da szansę zobaczyć życie od tej drugiej strony, z dna beznadziejności i rozpaczy. Na pewno jednak trzeba czytać ją z otwartym umysłem, zawiesić na chwilę schematy, według których osądzamy innych ludzi i przygotować w to miejsce niemałą psychiczną zbroję.
Książka jest ważna, bardzo ważna! Odziera tę śmiertelną chorobę z dwóch powszechnych opinii. Ona nie przechodzi sama i nie jest kaprysem, a jednocześnie nie jest też romantycznym obłędem, który przydaje człowiekowi weny i inspiracji. Jest wysysającym soki życiowe potworem, rakiem duszy, który powinien być jak najszybciej rozpoznany i leczony. To nie jest ładne. Nie jest poetyckie. Nie jest też łatwe. O tym będzie wiedział każdy, kto dotrwa z Elizabeth do ostatniej strony.
Drodzy zmęczeni czytelnicy, dla was czytanie tej książki to kilka, kilkanaście, może kilkadziesiąt godzin znużenia i frustracji. Dla Elizabeth Wurtzel było to piętnaście lat, z których (niemalże cudem) udało się jej wydostać. Mówią, że lepiej późno, niż wcale.
Czytałam zarzuty, że książka jest męcząca, czyta się ją ciężko, dłuży się i utrudnia odbiór. A potem przeczytałam książkę i, tak, zgadzam się. Ta książka jest jak depresja. Bo o niej opowiada.
Cieszę się, że sporo z jej czytelników odrzuca ją jako nieracjonalną i zbyt męczącą - oznacza to bowiem, że nie mieli okazji posmakować, choćby przelotnie, tej wielkiej, czarnej...
2016-08-25
2016-06-26
2014-07-18
Chyba najmądrzejsza książka Murakamiego.
Chyba najmądrzejsza książka Murakamiego.
Pokaż mimo to