-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant7
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant1
-
ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik2
-
ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński6
Biblioteczka
2023-02-10
To trochę zabawka, ale z pretensjami do bycia szczególną. Pokoleniowa - bo ogarnie jej zastosowanie czytelnik "w pewnym wieku", rozpozna wszystkie tropy w niej pochowane, uśmiechnie się do nich i poczuje się przez chwilę młodszy. Inny - zbyt młody, a może za stary będzie mlaskał, że brzydko się w niej autor wyraża, na historię nie chodził, lubi Żydów, nie lubi Polaków i tym podobne kocopoły. Brała mnie szczególnie wtedy, gdy "schizofreniczna" jazda głównego bohatera (bohaterów?) cichła i to co stanowiło chorobliwy wytwór ich jaźni przyoblekało się w normalność.
To trochę zabawka, ale z pretensjami do bycia szczególną. Pokoleniowa - bo ogarnie jej zastosowanie czytelnik "w pewnym wieku", rozpozna wszystkie tropy w niej pochowane, uśmiechnie się do nich i poczuje się przez chwilę młodszy. Inny - zbyt młody, a może za stary będzie mlaskał, że brzydko się w niej autor wyraża, na historię nie chodził, lubi Żydów, nie lubi Polaków i tym...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-11-20
Zanim usiadłem by napisać tych kilka słów musiałem zastanowić się, w którą stronę powinien pójść mój komentarz. Czy powinienem zaznaczyć „uwaga: opinia może być spojlerem”? Bo tak naprawdę by faktycznie zachęcić do przeczytania „Srda śpiewa o zmierzchu w Zielone Świątki” Miljenko Jergovicia trzeba by zacząć od końca. Od sedna jakie kryje się w kilkunastu (!) ostatnich zdaniach tej powieści. Cała reszta książki jest próbą analizy Jergovicia, od razu zaznaczam: niejasnej, celowo utrudnianej przez zagrzebskiego pisarza, schowanej pod wielopiętrową opowieścią snutą z różnych punktów widzenia.
Ktoś zabija w okrutny sposób romską dziewczynkę bywająca tam i ówdzie na ulicach Zagrzebia. Mamy jej domniemaną tożsamość: Srda Kapurova i w zasadzie to wszystko.
Rozpocznie się śledztwo, przecież musi. W „normalnym” kraju / miejscu przyniosłoby pewnie różne odpowiedzi, powstała by chociaż baza informacji służąca późniejszym dochodzeniom. Tylko, jak niezmordowanie pokazuje to Jergović, my nie jesteśmy w normalnym państwie…
To właściwie gdzie jesteśmy? Kim są ludzie tworzący to zbiorowisko?
W Polsce mamy regularnie przetaczające się burze dotyczące naszej przeszłości. Jak należy ją oceniać, co można powiedzieć o jej uczestnikach? Czytając „Srdę…” pomyślałem, jak okropnie jesteśmy rozpieszczeni. Mimo wielowiekowych, wspólnych tradycji tworzących państwowość, mimo naszej całkiem dużej jednolitości językowej my wciąż szukamy problemu gdzieś indziej. W tych co nam krzywdę robili.
Warto przy tym zerknąć do Jergovicia. Uzmysłowić sobie jakie traumy potrafili wyhodować sobie ludzie żyjący niedaleko stąd, w naszym kręgu kulturowym. Autor „Srdy…” chowa się za narratorami jakich wymyślił, momentami posuwa się do błazenady i ja go rozumiem. Gdyby chciał być szczery i dokonać pełnej konfrontacji z przeszłością państwa / krainy / miasta z jakich pochodzi to mogłoby to być nie do przełknięcia.
To niełatwa lektura. Przypomina trochę balansowanie nad przepaścią lub co bardziej do mnie przemawia przekraczanie niebezpiecznej granicy. Gdzieś w trakcie powieści pada zdanie: „jeśli zabójca dziewczynki nie zostanie skazany, wszyscy znajdziemy się trochę bliżej piekła”. Domyślacie się zapewne czego granicę miałem na myśli.
Zanim usiadłem by napisać tych kilka słów musiałem zastanowić się, w którą stronę powinien pójść mój komentarz. Czy powinienem zaznaczyć „uwaga: opinia może być spojlerem”? Bo tak naprawdę by faktycznie zachęcić do przeczytania „Srda śpiewa o zmierzchu w Zielone Świątki” Miljenko Jergovicia trzeba by zacząć od końca. Od sedna jakie kryje się w kilkunastu (!) ostatnich...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-09-15
Zanim zaczniecie czytać spójrzcie na koniec książki. Jest tam dział literatura (wybrana), dzięki której powstała niniejsza biografia. I co tam mamy? Od „Wróżki”, „Detektywa”, „CKM”, przez Wikipedię po tygodniki opinii oraz literaturę fachową z zakresu nauk ścisłych.
Czyli jest rozstrzał, tak szeroki, że wręcz niezrozumiały. Według mnie to wcale nie działa na plus efektowi końcowemu.
To teraz skupmy się na samym początku. Autor (a raczej autorzy bo jest ich dwóch): Przemysław Słowiński, jak wynika z krótkiej noty biograficznej powielanej tu i ówdzie – człowiek mnóstwa talentów, „robi” również w literaturze faktu. Drugi Krzysztof K. Słowiński pozostaje bardziej tajemniczy i trudno tu coś o nim powiedzieć. Współpracownik. No i Wydawnictwo „Fronda”, ciut jakby zmarniałe za ostatnie lata. Czyli na tym etapie „czerwona lampka” zapaliła mi przynajmniej się dwa razy. Że może być różnie, wcale nie tak kolorowo jakby mógł to zapowiadać główny bohater.
Tesla – niespełniony geniusz, niezwykła osobowość wyprzedzająca o całe dziesięciolecia swoje czasy, ekscentryk, mitoman, dziwak w jednym. Postać – samograj. Tego nie można zepsuć…
Jak się nie da, jak się da!
Jeszcze jako tako to szło z początku. Trochę naiwnie, ale była szansa wszystko z czasem ulepszyć. Duet Słowińskich jednak o tym nie myślał. Właściwie nie wiem o czym panowie myśleli. Miałem w głowie jedno, wielkie, pojawiające się drukowanymi literami wrażenie. Oto czytam słabą, przegadaną pracę z gatunku magisterskich. One wszystkie mają te same braki - na przykład:
* nie wiesz co pisać (a kazali ci wydusić 200 stron maszynopisu) to cytuj! CYTUJ ile wlezie.
* nie przygotowałeś się odpowiednio to przepisuj własnymi słowami zagadnienia ci obce – cóż, że ich nie rozumiesz? Nikt się nie zorientuje…
I wtedy są takie oto kwiatuszki jak na przykład ten:
„Zgodnie z drobiazgowo opracowanym planem, zamierzał przestudiować jego regularne i przypadkowe fluktuacje. Umieścił wysokoczułe urządzenie sterujące instrumentem rejestrującym w uzwojeniu wtórnym i przy uziemionym uzwojeniu pierwotnym wtórne ulokował wysoko na terminalu”.
Jest tego więcej, cała łąka powiedziałbym. Ja łąki wręcz uwielbiam, biegam po nich boso co rano, po rosie i kwitnącym kwiecie….no ale…
Nie, proszę Państwa, tak nie wolno.
To powinno być karalne czyli zapomniane lub czytane na własną odpowiedzialność. mniej
Zanim zaczniecie czytać spójrzcie na koniec książki. Jest tam dział literatura (wybrana), dzięki której powstała niniejsza biografia. I co tam mamy? Od „Wróżki”, „Detektywa”, „CKM”, przez Wikipedię po tygodniki opinii oraz literaturę fachową z zakresu nauk ścisłych.
Czyli jest rozstrzał, tak szeroki, że wręcz niezrozumiały. Według mnie to wcale nie działa na plus efektowi...
2020-09-30
Spodziewałem się czegoś innego, mówiąc bardziej dosadnie „coś nie pykło”.
Ja chyba chciałem gawędy, trochę bajerowania, miałem taką potrzebę żeby mi ktoś zrobił ciepłą, włoską biesiadę z mnóstwem przystawek, czterema daniami głównymi przeplatanymi za każdym razem małą kawą. Czyli z jednej strony różne źródła (bo to wreszcie opowiadanie o historii), ale rozmaicie użyte – mieszanka stylów i kierunków. Żegnamy się z Italią no to liczyłem na imprezkę pożegnalną.
A tu figa (z importu).
Nie chcę być niesprawiedliwy i od razu powiem, że źródeł jakich wykorzystuje autorka jest naprawdę sporo (dobrych kilka procent objętości wersji czytnikowej na jakich widziałem je sumiennie wymieniane). Mnie nie podszedł sposób w jaki to zrobiła. Całość jest dla mnie podobna do bardzo długiego odczytu i choć nie muszę z niego zapamiętać wszystkich istotnych punktów na jakiś egzamin, to moja zdolność koncentracji co pewien czas słabła, uciekała.
Czyżbym się nudził?
Historię starożytnego Rzymu poznawałem dość dogłębnie, byłem z tego surowo oceniany i mam jakieś tło w głowie. Fakty przytaczane przez M.W.Beard idealnie się tam wpasowały – pytanie tylko jakbym się czuł nie wiedząc prawie nic o Rzymie, o jego dziejach. Przepadłbym, jak nic.
Na koniec zostawię plus dla „SPQR”: spodobało mi się podejście do źródeł i pozbawienie ich „nadmiaru znaczenia”. Autorka pisze wprost: mamy na czym pracować poznając Rzym tamtego czasu, ale wiele treści powinniśmy przesiać, zrezygnować z mitologizowania. Nie należy być pewnym i dużo sądów niech będzie wyrażane z przypuszczeniem. Być może nie odkryjemy w ten sposób wielu mechanizmów i przyczyn zjawisk nadających kształt ówczesnej epoce. Ale próbować warto.
Spodziewałem się czegoś innego, mówiąc bardziej dosadnie „coś nie pykło”.
Ja chyba chciałem gawędy, trochę bajerowania, miałem taką potrzebę żeby mi ktoś zrobił ciepłą, włoską biesiadę z mnóstwem przystawek, czterema daniami głównymi przeplatanymi za każdym razem małą kawą. Czyli z jednej strony różne źródła (bo to wreszcie opowiadanie o historii), ale rozmaicie użyte –...
2020-11-01
Jestem psychofanem Olgi Tokarczuk. Od razu dodam, że moja atencja do najwybitniejszej z polskich pisarek współczesnych (change my mind!) nie musi mi odbierać zdolności rzetelnej oceny tego co przeczytałem. Właśnie, właściwie nie przeczytałem tylko posłuchałem. Bo „Księgi Jakubowe” woziły się ze mną w samochodzie prawie 3 miesiące. Powodów było na pewno dwa. Przede wszystkim objętość treści, ale ja też nie śpieszyłem się, nie chciałem gnać. Szybko można się zorientować, że oto przed nami prawdziwy gmach pisarstwa. Ogromny, pełen zakamarków, ukrytych przejść, przeciągów, miejsc mało przytulnych i takich co zapierają dech w piersiach. Szybko postanowiłem zwolnić i skupić się na tym co odbierają moje zmysły.
Podkreślam: piszę swoja notatkę pod audiobook. Z racji wspomnianej wielkości „Księgi Jakubowe” czyta zespół lektorów i lektorek. To nie tylko dodaje kolejnym osobom „w sztafecie” trochę świeżości, zmienia się również nasze postrzeganie następujących po sobie części. Każda księga jest podana osobnym głosem i przez to jest inna pod względem nastroju, kolorytu, akcji, emocji.
Występują kolejno: Danuta Stenka, Wiktor Zborowski, Jan Peszek, Agata Kulesza, Maja Ostaszewska, Adam Ferency i Mariusz Bonaszewski. Trudno wybierać kto w tej ekipie wybija się w swoim kunszcie nadawania książkowej treści fizycznych cech. Zborowski czyta tak, że wszystkie najbardziej pokraczne głoski języka polskiego brzmią klarownie i soczyście. Kulesza jest melancholijna, Ostaszewska dodaje komizmu, Peszek w 100% „żydowski”, Bonaszewski jest zimny i przez to bardzo mocny w wyrazie. No i niezwykły Adam Ferency, którego warsztat zawsze wprawia mnie w niekłamany zachwyt.
Wychodzi z tego piękna robota, angażująca słuchacza do głębi. Być może Olga Tokarczuk lepiej czuje się w swoim „stylu podstawowym”, ale „Księgi Jakubowe” mają trudną do nazwania wartość plastycznego opisu jakiego po prostu nie znajdziemy wśród innych polskich powieściopisarzy. Nie dlatego, że inni tak nie potrafią, tylko po prostu robią to inaczej.
Jestem psychofanem Olgi Tokarczuk. Od razu dodam, że moja atencja do najwybitniejszej z polskich pisarek współczesnych (change my mind!) nie musi mi odbierać zdolności rzetelnej oceny tego co przeczytałem. Właśnie, właściwie nie przeczytałem tylko posłuchałem. Bo „Księgi Jakubowe” woziły się ze mną w samochodzie prawie 3 miesiące. Powodów było na pewno dwa. Przede wszystkim...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-10-05
…i właśnie wtedy, kiedy miałem się poddać i odłożyć „Wesela w domu”, Hrabal, tak po literacku, poklepał mnie po ramieniu i patrząc prosto w oczy powiedział, żebym poczekał moment bo on chce mi powiedzieć prawdę. Jakąś, swoją, może nie całą, ale że mnie to na pewno zainteresuje.
Bo ponad wszystko właśnie jej potrzebowałem. Jak mówiłem „Czechy”, to myślałem „Hrabal” i na odwrót. Chciałem od niego usłyszeć co to jest ta „czeskość”, jakie to ma formy, czym to się je. Nie od jego apologetów czy wyznawców, od niego samego.
Zatem w decydującym momencie „Wesel w domu” Hrabal porzuca błazenadę, zasłona żartu opada i widać wszystko jak na dłoni. Ustami nie swoimi, ale kogoś bliskiego zaczyna mówić o sobie rzeczy najintymniejsze. Są one jednocześnie znane wszystkim czytającym, ponieważ mniej lub bardziej dotyczą każdego z nas:
o tym czy czujemy się wolni
co możemy poświęcić dla poczucia wolności
czego się boimy
czy przeszłość jest dla nas nauczką czy balastem
Czyli „czeskość”, „polskość” i choćby „tajwańskość” są tylko przez króciutki moment w nas, potem jesteśmy wzajemnie bardzo podobni, tak samo odważni i tchórzliwi, piękni i brzydcy, jesteśmy tyle samo sobą i nie sobą.
Na początku jest wielokropek co sugerowałoby, że opuściłem jakąś część zdania. W rzeczywistości z niej zrezygnowałem. „Wesela w domu” są jak pierwsze światło po długim czasie ciemności i kompletnie nie czuję się na siłach by coś im zarzucić. Nie godzi się!
…i właśnie wtedy, kiedy miałem się poddać i odłożyć „Wesela w domu”, Hrabal, tak po literacku, poklepał mnie po ramieniu i patrząc prosto w oczy powiedział, żebym poczekał moment bo on chce mi powiedzieć prawdę. Jakąś, swoją, może nie całą, ale że mnie to na pewno zainteresuje.
Bo ponad wszystko właśnie jej potrzebowałem. Jak mówiłem „Czechy”, to myślałem „Hrabal” i na...
2019-10-08
W trasie fajne są zaskoczenia i wybieranie mało popularnych dróg, na przełaj, na "czuja". Czasem też potrzebna jest mapa.
Czechy opuszczamy po "Praskim elementarzu". Ja bym dodał podtytuł "Atlas czeskiej literatury". Kaczorowski pisze artykułami czyli - potrafi być zwięzły, trochę jest na poważnie i nie, każdy z nich ma swoją osobną formułę i wydźwięk. Bez obaw, tutaj nie ma wykładów. Raczej jest opowieść o tym, że czeskiej kultury pisanej nie powinniśmy lekceważyć lub pobłażliwie podsumowywać przygodami Szwejka czy recytowaniem "Kundera wielkim pisarzem był (jest)".
Warto sięgnąć po Kaczorowskiego i samemu zobaczyć ile udało się zrobić dobrego naszym sąsiadom w powieściopisarstwie. A czasu i odpowiednich warunków mieli na to naprawdę niewiele.
W trasie fajne są zaskoczenia i wybieranie mało popularnych dróg, na przełaj, na "czuja". Czasem też potrzebna jest mapa.
Czechy opuszczamy po "Praskim elementarzu". Ja bym dodał podtytuł "Atlas czeskiej literatury". Kaczorowski pisze artykułami czyli - potrafi być zwięzły, trochę jest na poważnie i nie, każdy z nich ma swoją osobną formułę i wydźwięk. Bez obaw, tutaj nie...
2019-12-31
Chwilę po rozpoczęciu lektury, tak chyba z 6 stron minęło, pomyślałem sobie: cóż za dziwaczny wybór kierunku podróży. Co my tu robimy? Piotr Buras napisał gęstą od treści publicystykę. Z punktu widzenia turysty książkowego nie ma tutaj ani jednej palmy, leżaczka, restauracji, punktu widokowego. Jest żywa przyroda, wyschnięta ziemia albo mokradła, busz, plątanina tropów i odniesień do informacji czym są Niemcy, co ten kraj socjologicznie i politycznie kryje i jak jest zbudowany.
No właśnie, czy uprawnione jest tutaj napisać „czym SĄ Niemcy” – przecież książka Burasa była pisana ponad 10 lat temu. Potem mieliśmy „KRYZYS uchodźczy” (jakby uchodźcy byli czemuś winni poza tym, że uciekają od wszystkiego co nie pozwala im normalnie żyć) i to na pewno jeszcze raz przebudowało obraz niemieckich nastrojów i samego społeczeństwa.
Czyli „Muzułmanie i inni Niemcy” to coś jakby trochę przedatowany przewodnik po społeczeństwie, ale z drugiej strony pisany przez krajowca. I ten plus przeważa nad minusem. Buras ma wiedzę o tym co jest za Odrą, czasem tak wszechstronną, jakby urodził się w dowolnym mieście mającym w nazwie „am der” albo „in der”, jeździł Volkswagenem, kibicował Borussi i ocierał wąsa z piwnej piany co wieczór.
Chwilę po rozpoczęciu lektury, tak chyba z 6 stron minęło, pomyślałem sobie: cóż za dziwaczny wybór kierunku podróży. Co my tu robimy? Piotr Buras napisał gęstą od treści publicystykę. Z punktu widzenia turysty książkowego nie ma tutaj ani jednej palmy, leżaczka, restauracji, punktu widokowego. Jest żywa przyroda, wyschnięta ziemia albo mokradła, busz, plątanina tropów i...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-04-07
Ostatni przystanek w Austrii i sruuu - spadamy stąd. Kojarzyłem Klimko-Dobrzanieckiego jedynie z dziwacznego cyklu w Teleexpressie sprzed wielu wielu lat. Brali tam różnych specjalistów po piórze i prowokowali ich do zachwalania swoich świeżo wydawanych tytułów przez całe 5 sekund. Zadowolony z tego był chyba tylko Maciej Orłoś.
To było komiczne.
I tak mi w głowie zostało podwójne nazwisko, łysa głowa autora i ten sytuacyjny blurp.
W "Pornogarmażerce" raz jest lepiej, raz gorzej. Gorsze są chyba te z opowiadań jakie oparto na logice snu. Innym razem miałem wrażenie zbyt dalekiej oszczędności w środkach wyrazu (choć gdzieś tam autor stawiając za wzór skandynawskich pisarzy tłumaczy się z tej zdawkowości). Austria jest tu tłem, na pierwszym planie są za to lekka mitomania autora (nazwałbym K-D "Januszem Rudnickim na emigracji"), jego anarchizm i nieprzystosowanie. I ostatecznie niewiele więcej wiem o naszym byłym zaborcy niż przed lekturą. Klimko-Dobrzaniecki woli zostawiać nas samych z pytaniami niż udzielać gotowych odpowiedzi.
Może to i lepiej.
Ostatni przystanek w Austrii i sruuu - spadamy stąd. Kojarzyłem Klimko-Dobrzanieckiego jedynie z dziwacznego cyklu w Teleexpressie sprzed wielu wielu lat. Brali tam różnych specjalistów po piórze i prowokowali ich do zachwalania swoich świeżo wydawanych tytułów przez całe 5 sekund. Zadowolony z tego był chyba tylko Maciej Orłoś.
To było komiczne.
I tak mi w głowie zostało...
2020-04-10
Uciekałem z Austrii, ale mówiąc szczerze nie miałem zbyt wielkich nadziei.
Szwajcaria?
Wyśrubowany do granic możliwości pejzaż. Idealnie pogodzone terytorium człowieka ze strefą natury. Bogaci ludzie, którzy traktują świat dookoła z lekkim pobłażaniem. Takie były moje próby antycypowania tego co nas czeka.
A tutaj proszę, siurpryza!
Dawno nie czytałem tak szybko i ze szczerym zainteresowaniem. Samobójstwo – to główna warstwa „Koali”.
Zanim zasiądziemy do nowej lektury rozważamy różne gatunki literackie. Szukamy czegoś by nasycić naszą ciekawość świata – zatem czy chcemy czytać dlaczego ktoś odbiera sobie życie? Nie jestem pewien.
Spychamy takie powody myśli w najgłębsze czeluści naszych mózgów.
Czy to może być pociągające czytelniczo? Wątpliwości mnożą się, a Bärfuss właśnie tam celuje. Stawia nieprzyjemne pytania o zasadność organizacji „naszego świata” – zachodniego, łacińskiego, nowoczesnego, przodującego (?), najlepszego (??) jaki znamy. Dodatkowym plusem jest dla mnie to, że te pytania płyną od kogoś z kraju kojarzącego się głównie z sytością i statecznością.
Spodobało mi się jak szwajcarski autor pohamował się w opowiadaniu. „Koala” jest rodzajem krótkiego monologu, który ma za zadanie tylko podrzucić nam problem. To trochę jakby rozciągnięty w czasie serw w meczu tenisowym. Nasz przeciwnik podrzuca piłkę, patrzymy uważnie co ona zrobi zanim wróci na jego rakietę by następnie być wystrzeloną w naszym kierunku, niekoniecznie tak jak tego oczekiwaliśmy. I wtedy już jest po gemie i książce.
Teraz pora by sobie to wszystko przemyśleć.
Uciekałem z Austrii, ale mówiąc szczerze nie miałem zbyt wielkich nadziei.
Szwajcaria?
Wyśrubowany do granic możliwości pejzaż. Idealnie pogodzone terytorium człowieka ze strefą natury. Bogaci ludzie, którzy traktują świat dookoła z lekkim pobłażaniem. Takie były moje próby antycypowania tego co nas czeka.
A tutaj proszę, siurpryza!
Dawno nie czytałem tak szybko i ze...
2020-04-21
Z początku chyba nie bardzo wiedziałem co mnie czeka. Nie lubię subiektywnych przewodników i doboru argumentów „za-przeciw” jakiemuś państwu, miastu czy otoczeniu.
Choć z drugiej strony, gdy popatrzę na drogę wokół książkowego świata jaką sobie wytyczyłem, to być może trzeba będzie odłożyć na bok swoje upodobania? Na bezrybiu i rak ryba.
Ale tutaj, serio – nie było tak źle.
Ja o Szwajcarii miałem połowiczną wiedzę i zdanie niewyrobione, a Joanna Lampka była dobrym przewodnikiem. Ma „gadanę”, w której miesza się rezolutność słowiańskiej, mocnej kobiety, „gnijący” (jak sama określa) humor i szczypta melancholii. I taka jest prawie cała „Szwajcaria, czyli jak przeżyć między krowami a bankami. Bilet w jedną stronę”.
To nie jest hi-end literatury, ale czyta się wystarczająco dobrze by nie odkładać w połowie. Autorka wydaje się być gdzieś blisko i było to, przynajmniej dla mnie, na tyle silne wrażenie, że gdy próbowałem podsumować w głowie do czego się tu czepić to po chwili zrobiło mi się trochę głupio. Zacznę wytykać błędy i zepsuję dziewczynie np. weekend. Także ten, co złego to nie ja.
Z początku chyba nie bardzo wiedziałem co mnie czeka. Nie lubię subiektywnych przewodników i doboru argumentów „za-przeciw” jakiemuś państwu, miastu czy otoczeniu.
Choć z drugiej strony, gdy popatrzę na drogę wokół książkowego świata jaką sobie wytyczyłem, to być może trzeba będzie odłożyć na bok swoje upodobania? Na bezrybiu i rak ryba.
Ale tutaj, serio – nie było tak...
2020-05-24
Spojrzałem po raz pierwszy na „Rewolucje” i wszystko: od tytułu, przez wybór okładki, pochodzenie autora i jego „niszowość” narzuciło mi myśl: acha, ten to będzie zaangażowany (czytaj: będzie mnie do czegoś agitował)
Zacząłem czytać. Nie zostałem porwany przez wydarzenia, raczej zanurzyłem się po uszy w jego świat. Nikt nie trzymał mnie w nim kurczowo, nie było walki. Zastanawiała mnie struktura całości: trochę reportaż, trochę raport, raz powieść raz niemal scenopis. Żonglowanie obrazem jak w filmie. Agitacji jednak nie było
Wśród opowiadania o niełatwych kolejach losu rodziny Marro Le Clezio szuka odpowiedzi na pytanie: co stanowi dla nas ocalenie? Jesteśmy pyłem na powierzchni historii swobodnie rzucanym w różne strony przez siły, na które nie mamy wpływu. Wielkie hasła, polityka, ideały mogą być dla nas wybawieniem i zagrożeniem. Przychodzą gdzieś spoza naszej rzeczywistości i kształtują wszystko wokoło na nowo. Rewolucje stają nam na drodze.
Wybawi nas pamięć. Melodia powtarzana przez kolejne pokolenia. Skąd przyszliśmy, gdzie jest nasze źródło. Musimy sobie śpiewać naszą pieśń, powtarzać ją po naszych przodkach, przekazywać następnym. Być solidarnym wobec swojej jednostkowej historii.
Zastanawiam się czy i jak zrozumiałbym „Rewolucje” czytając je w wieku głównego bohatera Jeana: mając lat 16, 18 czy 25. Czy miałyby na mnie wpływ?
Spojrzałem po raz pierwszy na „Rewolucje” i wszystko: od tytułu, przez wybór okładki, pochodzenie autora i jego „niszowość” narzuciło mi myśl: acha, ten to będzie zaangażowany (czytaj: będzie mnie do czegoś agitował)
Zacząłem czytać. Nie zostałem porwany przez wydarzenia, raczej zanurzyłem się po uszy w jego świat. Nikt nie trzymał mnie w nim kurczowo, nie było walki....
2020-05-10
Postanowiłem zamiast amatorskiej oceny odstąpić swoje miejsce autorowi. Zachęcić wszystkich do przeczytania poniższego wyrywku z tego tomu. Nie ma możliwości wyłuszczania tekstu, nie mogę tutaj nic pogrubić, ale wierzę, że każdy domyśli się co powinno poniżej być drukowanymi literami.
Jest taka duża grupa ludzi, którzy oblepiają swoje mieszkania „tekstami motywacyjnymi”. Liczą, że może coś się dzięki temu u nich zmieni. Faktycznie stanie się to wtedy gdy będą żyli na co dzień tym co jest poniżej.
„Pod wpływem potopu szwedzkiego, który w praktyce dziejowej równał się wybuchowi wojny na trzecim froncie, wyszły na jaw moralne skutki tych chorobliwych stosunków, jakie zapanowały u nas po zgonie Stefana I. Mówiło się już nie raz w tej książce, lecz ciągle za mało. Atmosfera polityczna musi odpowiadać pewnym warunkom, jeśli mieszkańcy państwa naprawdę mają być obywatelami, a nie luźnym zbiorowiskiem indywiduów zatroskanych jedynie o własne skóry i interesy. Obywatelem jest ten tylko kto się poczuwa do osobistej odpowiedzialności przed sobą samym za stan spraw publicznych. Moralność w świeckim tego słowa znaczeniu polega na jednostronnym zobowiązaniu się człowieka do przestrzegania pewnych, nielicznych zresztą norm, wśród których widnieje nakaz miłości ojczyzny. Do wykształcenia w ludziach nie potrzeba wcale jednomyślności, stałych powodzeń, zachwytów ani oklasków. Nie można się za to obejść bez wiary w rzetelność istniejących urządzeń, instytucji, głoszonych haseł czy programów. Jeśli jej brak, zanika zaufanie rozumiane jako reguła stosunków międzyludzkich kolejny z czynników zdrowia społeczności.”
Postanowiłem zamiast amatorskiej oceny odstąpić swoje miejsce autorowi. Zachęcić wszystkich do przeczytania poniższego wyrywku z tego tomu. Nie ma możliwości wyłuszczania tekstu, nie mogę tutaj nic pogrubić, ale wierzę, że każdy domyśli się co powinno poniżej być drukowanymi literami.
Jest taka duża grupa ludzi, którzy oblepiają swoje mieszkania „tekstami motywacyjnymi”....
Trzeba mieć "cohones" twarde niczym granitowe bloki żeby zabrać się za taki temat i nie dać plamy.
Trzeba mieć "cohones" twarde niczym granitowe bloki żeby zabrać się za taki temat i nie dać plamy.
Pokaż mimo to2020-02-10
"Polska Piastów" jest taka fajna.
Bo tam tyle nam się udaje. Nawet gdyby ktoś chciał dołożyć swoje utyskiwania do tego okresu dziejowego i Królestwa Polskiego to trudno będzie mu zburzyć niezły pomniczek jaki Piastom udało się postawić.
Ale historia się nie kończy jakby niektórzy chcieli. Trzeba iść dalej.
"Polska Jagiellonów" trzyma poziom poprzedniczki. Jasienica swoją niechęć wymierza tym razem w importowaną dynastię. Według mnie działa to na plus, bo całość nabiera większego waloru użyteczności dla kolejnych pokoleń czytelników. Lekturę tej części zaleciłbym wszystkim (i chyba przede wszystkim - tym stadionowym moim rodakom) uwielbiającym temat "Grundwaldu", "pogonienia Niemca" i naszej "mocarstwowości".
Ktoś mógłby powiedzieć: no tak - z perspektywy 500 lat łatwo być teraz Jasienicy mądrym. Robi wgląd w dzieje przenosząc tam swoje myślenie. Madry Polak po...
Ja sobie zostawiam po "Polsce Jagiellonów" myśl średniej wagi, ale potrzebną: nawet gdy żyjemy w "stabilnej gospodarce", na "zielonej wyspie", w "awangardzie Europy" to jest nam to dane tylko przez chwilę. Jak długą zależy od nas i tego ile w to włożą osobistego wysiłku ludzie u sterów władzy.
ps. Lektor Zbigniew Wróbel jak poprzednio przesadza ze swoją emfazą. Na szczęście ostatni raz.
"Polska Piastów" jest taka fajna.
Bo tam tyle nam się udaje. Nawet gdyby ktoś chciał dołożyć swoje utyskiwania do tego okresu dziejowego i Królestwa Polskiego to trudno będzie mu zburzyć niezły pomniczek jaki Piastom udało się postawić.
Ale historia się nie kończy jakby niektórzy chcieli. Trzeba iść dalej.
"Polska Jagiellonów" trzyma poziom poprzedniczki. Jasienica swoją...
2020-01-10
Odsądzany od czci przez katedralnych historyków Jasienica zwyczajnie opowiada. I to się liczy na plus.
Edytowane - styczeń 2020.
Tym razem posłuchane. Potwierdziło się jak znakomicie Jasienica opakował syntetyczne przedstawienie dziejów w papier potocznej mowy. Na szczęście nie PRZEmowy. Teraz poznając kolejny raz "Polskę Piastów" dostrzegłem ukryty nurt myśli, który miał swoje korzenie w presji czasu w jakiej powstała ta książka - 15 lat od wojny. Jasienica zostawia w swoim eseju wiele przytyków wycelowanych w Niemcy co siłą rzeczy usprawiedliwia polityczne dzieje naszego kraju.
Co do pliku audio - czyta Zbigniew Wróbel i cóż, za bardzo się wczuwa. Całkiem niepotrzebnie.
Odsądzany od czci przez katedralnych historyków Jasienica zwyczajnie opowiada. I to się liczy na plus.
Edytowane - styczeń 2020.
Tym razem posłuchane. Potwierdziło się jak znakomicie Jasienica opakował syntetyczne przedstawienie dziejów w papier potocznej mowy. Na szczęście nie PRZEmowy. Teraz poznając kolejny raz "Polskę Piastów" dostrzegłem ukryty nurt myśli, który miał...
2019-09-15
Czytaj uprzednie: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/128330/niebo-ze-stali-opowiesci-z-meekhanski...
…I jak ogłosił etap „Pamięć wszystkich słów” to z przekąsem pomyślałem sobie co ja mu przypomnę na koniec jego działalności u mnie!
Czas biegł, a efekty wciąż były mizerne. Gdzieś zniknął rytm jego pracy. Wtedy też powiedziałem na głos do niego pierwszą pretensję. Zamiast odsłaniać przede mną swoją wizję w naturalnej kolejności zaczął mieszać. Wątków miał wiele do upilnowania i należało dbać o nie równomiernie. Wybrał inaczej – drogę części, interludiów, kursyw i tym podobnych „podzielników”
Druga pretensja zaczęła we mnie kiełkować gdy po pewnym czasie przyjrzałem się bohaterom co mi ich zainstalował. Jacyś nieciekawi i miotający się. Trudno mi ich lubić, co jest na pewno wielkim ryzykiem po stronie tworzącego. Nie znam ich motywacji. Może nie mają ich wcale i czekają na coś? Większość „Pamięci…” spędziłem na gapieniu się co Wegner z nimi wyczynia, gapieniu nad wyraz biernym. Moje oczy tylko skakały ze zdania na zdanie. Znowu opowiadał mi jakieś szczegóły co gdzie będzie albo po co jest. Ja mu na to, żeby się streszczał i puentował. On znowu swoje. Zacząłem przerzucać nawracające i powtarzające się strony opisów, dialogi czytać w kluczowych miejscach…
I dalej nie wiem jak moja kuchnia będzie wyglądać! Ogarnia mnie silna obawa, że to nie będzie taki widok jaki chce zobaczyć. Słyszę powracający szept: BĘDZIE PAN ZADOWOLONY!
Podobno teraz, w następnej części prac, zacznie się wszystko kleić. Pan twórca coś już mruczy o nowej zaliczce.
Wygoniłbym go i to zaraz, ale zostanę z rozgrzebaną robotą i bałaganem.
Szanowna redakcjo Majsterkowicza, co mam zrobić?
Czytaj uprzednie: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/128330/niebo-ze-stali-opowiesci-z-meekhanski...
…I jak ogłosił etap „Pamięć wszystkich słów” to z przekąsem pomyślałem sobie co ja mu przypomnę na koniec jego działalności u mnie!
Czas biegł, a efekty wciąż były mizerne. Gdzieś zniknął rytm jego pracy. Wtedy też powiedziałem na głos do niego pierwszą pretensję....
2019-10-18
Daję 5+
5 - za brak równowagi między skalą intrygi, a możliwościami opisującego. Bo co teraz może zrobić autor? Odpowiedziałbym (być może złośliwie): napisać kolejne 5 tomów. Oto zawiązała nam się intryga. Trwało to niemożebnie długo, na szczęście urodziły się ostatecznie skonfliktowane strony. Powiedziały co im leży na sercu. Jeszcze nie wiemy czego tak naprawdę chcą, ale spokojnie gdzieś koło 7 tomu już na pewno będziemy wiedzieli.
To jest zbyt rozwlekłe!
Nie zwróciłem uwagi czy wydruk jest z papieru "odzyskiwanego", zatem przypominam: trzeba było na tę opowieść poświęcić spory las.
I ja chyba chętniej przeszedłbym się po lesie...
(+) - daję za wersję audio, czytał Filip Kosior i zrobił to być może w sposób przewidywalny, ale z wdziękiem i polotem.
ps. Kuchni nie ma. Ma być. Kiedy się pytam? On nie wie, terminy, panie, wszyscy dzwonią. Będzie!
Daję 5+
5 - za brak równowagi między skalą intrygi, a możliwościami opisującego. Bo co teraz może zrobić autor? Odpowiedziałbym (być może złośliwie): napisać kolejne 5 tomów. Oto zawiązała nam się intryga. Trwało to niemożebnie długo, na szczęście urodziły się ostatecznie skonfliktowane strony. Powiedziały co im leży na sercu. Jeszcze nie wiemy czego tak naprawdę chcą,...
2019-01-01
Z Tokarczuk miałem podobnie jak z Masłowską.
"Bieguni" załatwili jej Nike, a ja, chwilę wcześniej skory "Biegunów" przeczytać, zatopić się, zamyślić się - odłożyłem ich na półkę.
Lata sobie leciały, przeprowadzałem się, przenosiłem książkę z regału na stosiki, a następnie do nowych bibliotek i ciągle mówiłem: jeszcze nie teraz. W tamtym roku Tokarczuk dostała Man Booker International Prize i powiedziałem w kierunku źródła jej sukcesu:
Znowu nagroda??
Znowu apanaże??
Oj nie prędko cię przeczytam.
Ale potem naszła mnie refleksja: co zrobię jak dostanie NOBLA?? Mójborze...nigdy do tego nie zajrzę ;)
Zatem dobrze, wszyscy chwalą, wszyscy znają, ja oczywiście robię za upartego osła i się wzbraniam. Dość z tym!
*****
Tokarczuk daje mi mnóstwo intelektualnej pożywki. Ale co ważniejsze nieustająco mam przy jej pisaniu poczucie partnerstwa na linii: pisarz-czytelnik. Nie jest eksplozją wyobraźni, nie jest formalnym fikołkiem, nie jest pomnikowa, gdzieś wysoko ponad moją głową. Jej proza bywa moimi myślami.
„Bieguni” mają lekkość i naturalność. I wierszowatość, liryczną strukturę schowaną między białymi zdaniami. Coś co mnie bierze podwójnie.
Ukrytym bohaterem „Biegunów” jest dla mnie czas. Gigantyczny temat podany przez Tokarczuk sposobem na „szwedzki stół”: myśli małe, średnie i duże refleksje, pytania fundamentalne i żarciki z drugim dnem, wszystko w zasięgu czytelniczej ręki. Możesz zacząć od czego chcesz, kiedy masz ochotę.
Uczta.
EDYTOWANE: 10 października 2019.
A nie mówiłem z tym Noblem!? :) :) :)
Z Tokarczuk miałem podobnie jak z Masłowską.
"Bieguni" załatwili jej Nike, a ja, chwilę wcześniej skory "Biegunów" przeczytać, zatopić się, zamyślić się - odłożyłem ich na półkę.
Lata sobie leciały, przeprowadzałem się, przenosiłem książkę z regału na stosiki, a następnie do nowych bibliotek i ciągle mówiłem: jeszcze nie teraz. W tamtym roku Tokarczuk dostała Man Booker...
Serio, sam siebie "zapytuję":
jak to się stało, że nieznanemu autorowi piszącemu o temacie w sumie dla mnie nie pociągającym daję dziewiątaka?
Osiem daję za to, że przeczytałem bardzo wyrafinowany szmonces. I broń borze iglasty to nie są jakieś głupstwa. Powiedzmy, że bohaterami są tutaj czarni i biali. Najsampierw śmiejesz się bo będzie beka z białych, potem - zaraz, chwilunia - z czarnych i jeszcze później śmiejesz się z naiwnego siebie, bo dałeś się wyprowadzić w pole.
Cohen posiada zdolność wcielania się, używania wiarygodnej frazy w dowolnej ilości. Na przykład zachodni intelektualista, w swym intelektualizmie zakapućkany do cna, plecie o konsekutywnych katalaksjach, o asteryksach, egzakcjach, o hejdoprzodności w melioryźmie. I jeszcze robi z siebie ofiarę!
Z drugiej strony wschodni intelektualista o żywiołowości Chruszczowa, pachnący baranim kożuchem i niepranymi skarpetkami wykreowany na enfant terrible nauk historycznych plecie jeszcze gorzej, ale, nie ważne jak bardzo tego nie chcemy, wypada jak ktoś kogo ostatecznie nam żal i komu chcielibyśmy przyznać rację.
No i gwiazdka dziewiąta - najważniejsza.
Tłumaczenie Pani Agi Zano zrobiło tę powieść dodatkowo. Majstersztyk. Narrator czasem mówi głosem Woody'ego Allena, innym razem Chaima Topola albo ma takie momenty kiedy pełną gębą cukierków Werthers Original podmlaskuje: cóż mógłbym dać mojemu wnukowi....
Czytajcie "Rodzinę Natenjahu" bo to dobro bogate w składniki myślowe, pełne mikro i makro spostrzeżeń.
Serio, sam siebie "zapytuję":
więcej Pokaż mimo tojak to się stało, że nieznanemu autorowi piszącemu o temacie w sumie dla mnie nie pociągającym daję dziewiątaka?
Osiem daję za to, że przeczytałem bardzo wyrafinowany szmonces. I broń borze iglasty to nie są jakieś głupstwa. Powiedzmy, że bohaterami są tutaj czarni i biali. Najsampierw śmiejesz się bo będzie beka z białych, potem - zaraz,...