-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński15
Biblioteczka
2020-11-01
2020-07-01
„Dzieje Agonii” – bardziej nowocześnie można by nazwać: „Poradnik dla chcących pozbyć się własnego państwa”
Jasienica idzie w formę zdecydowanie bardziej przypominającą esej, zatem ten „poradnik” może nie być zbyt czytelny, ale wciąż zawiera według mnie najważniejsze wskazówki.
Pod tym względem ostatni tom dziejów Rzeczypospolitej jest dość unikalny, bo serio pytając: jak często można znaleźć w literaturze faktu rozprawę na temat zniknięcia potężnego (przynajmniej geograficznie) państwa w czasach nam bliskich?
Chcemy być tacy wyjątkowi jako nacja – no to jesteśmy, prawda?
Ilość zmarnowanych szans, nadziei, aspiracji, planów – wreszcie rozmiar osobistych tragedii do jakich przyłożyliśmy się MY SAMI u schyłku państwa XVIII wieku przekracza „ludzkie pojęcie”
Warto czytać stronniczego, subiektywnego Jasienicę i wyciągać wnioski.
Co stanowiło o naszej sile? Co przywiodło nas do zguby?
PS. Czytane przez Marcina Popczyńskiego z wyczuciem i miłą dla ucha melodią. Dobra robota.
„Dzieje Agonii” – bardziej nowocześnie można by nazwać: „Poradnik dla chcących pozbyć się własnego państwa”
Jasienica idzie w formę zdecydowanie bardziej przypominającą esej, zatem ten „poradnik” może nie być zbyt czytelny, ale wciąż zawiera według mnie najważniejsze wskazówki.
Pod tym względem ostatni tom dziejów Rzeczypospolitej jest dość unikalny, bo serio pytając:...
2020-05-10
Postanowiłem zamiast amatorskiej oceny odstąpić swoje miejsce autorowi. Zachęcić wszystkich do przeczytania poniższego wyrywku z tego tomu. Nie ma możliwości wyłuszczania tekstu, nie mogę tutaj nic pogrubić, ale wierzę, że każdy domyśli się co powinno poniżej być drukowanymi literami.
Jest taka duża grupa ludzi, którzy oblepiają swoje mieszkania „tekstami motywacyjnymi”. Liczą, że może coś się dzięki temu u nich zmieni. Faktycznie stanie się to wtedy gdy będą żyli na co dzień tym co jest poniżej.
„Pod wpływem potopu szwedzkiego, który w praktyce dziejowej równał się wybuchowi wojny na trzecim froncie, wyszły na jaw moralne skutki tych chorobliwych stosunków, jakie zapanowały u nas po zgonie Stefana I. Mówiło się już nie raz w tej książce, lecz ciągle za mało. Atmosfera polityczna musi odpowiadać pewnym warunkom, jeśli mieszkańcy państwa naprawdę mają być obywatelami, a nie luźnym zbiorowiskiem indywiduów zatroskanych jedynie o własne skóry i interesy. Obywatelem jest ten tylko kto się poczuwa do osobistej odpowiedzialności przed sobą samym za stan spraw publicznych. Moralność w świeckim tego słowa znaczeniu polega na jednostronnym zobowiązaniu się człowieka do przestrzegania pewnych, nielicznych zresztą norm, wśród których widnieje nakaz miłości ojczyzny. Do wykształcenia w ludziach nie potrzeba wcale jednomyślności, stałych powodzeń, zachwytów ani oklasków. Nie można się za to obejść bez wiary w rzetelność istniejących urządzeń, instytucji, głoszonych haseł czy programów. Jeśli jej brak, zanika zaufanie rozumiane jako reguła stosunków międzyludzkich kolejny z czynników zdrowia społeczności.”
Postanowiłem zamiast amatorskiej oceny odstąpić swoje miejsce autorowi. Zachęcić wszystkich do przeczytania poniższego wyrywku z tego tomu. Nie ma możliwości wyłuszczania tekstu, nie mogę tutaj nic pogrubić, ale wierzę, że każdy domyśli się co powinno poniżej być drukowanymi literami.
Jest taka duża grupa ludzi, którzy oblepiają swoje mieszkania „tekstami motywacyjnymi”....
2020-02-10
"Polska Piastów" jest taka fajna.
Bo tam tyle nam się udaje. Nawet gdyby ktoś chciał dołożyć swoje utyskiwania do tego okresu dziejowego i Królestwa Polskiego to trudno będzie mu zburzyć niezły pomniczek jaki Piastom udało się postawić.
Ale historia się nie kończy jakby niektórzy chcieli. Trzeba iść dalej.
"Polska Jagiellonów" trzyma poziom poprzedniczki. Jasienica swoją niechęć wymierza tym razem w importowaną dynastię. Według mnie działa to na plus, bo całość nabiera większego waloru użyteczności dla kolejnych pokoleń czytelników. Lekturę tej części zaleciłbym wszystkim (i chyba przede wszystkim - tym stadionowym moim rodakom) uwielbiającym temat "Grundwaldu", "pogonienia Niemca" i naszej "mocarstwowości".
Ktoś mógłby powiedzieć: no tak - z perspektywy 500 lat łatwo być teraz Jasienicy mądrym. Robi wgląd w dzieje przenosząc tam swoje myślenie. Madry Polak po...
Ja sobie zostawiam po "Polsce Jagiellonów" myśl średniej wagi, ale potrzebną: nawet gdy żyjemy w "stabilnej gospodarce", na "zielonej wyspie", w "awangardzie Europy" to jest nam to dane tylko przez chwilę. Jak długą zależy od nas i tego ile w to włożą osobistego wysiłku ludzie u sterów władzy.
ps. Lektor Zbigniew Wróbel jak poprzednio przesadza ze swoją emfazą. Na szczęście ostatni raz.
"Polska Piastów" jest taka fajna.
Bo tam tyle nam się udaje. Nawet gdyby ktoś chciał dołożyć swoje utyskiwania do tego okresu dziejowego i Królestwa Polskiego to trudno będzie mu zburzyć niezły pomniczek jaki Piastom udało się postawić.
Ale historia się nie kończy jakby niektórzy chcieli. Trzeba iść dalej.
"Polska Jagiellonów" trzyma poziom poprzedniczki. Jasienica swoją...
2020-01-10
Odsądzany od czci przez katedralnych historyków Jasienica zwyczajnie opowiada. I to się liczy na plus.
Edytowane - styczeń 2020.
Tym razem posłuchane. Potwierdziło się jak znakomicie Jasienica opakował syntetyczne przedstawienie dziejów w papier potocznej mowy. Na szczęście nie PRZEmowy. Teraz poznając kolejny raz "Polskę Piastów" dostrzegłem ukryty nurt myśli, który miał swoje korzenie w presji czasu w jakiej powstała ta książka - 15 lat od wojny. Jasienica zostawia w swoim eseju wiele przytyków wycelowanych w Niemcy co siłą rzeczy usprawiedliwia polityczne dzieje naszego kraju.
Co do pliku audio - czyta Zbigniew Wróbel i cóż, za bardzo się wczuwa. Całkiem niepotrzebnie.
Odsądzany od czci przez katedralnych historyków Jasienica zwyczajnie opowiada. I to się liczy na plus.
Edytowane - styczeń 2020.
Tym razem posłuchane. Potwierdziło się jak znakomicie Jasienica opakował syntetyczne przedstawienie dziejów w papier potocznej mowy. Na szczęście nie PRZEmowy. Teraz poznając kolejny raz "Polskę Piastów" dostrzegłem ukryty nurt myśli, który miał...
2019-12-01
Drogi Szczepanie Twardochu Twórco Popularny!
Popatrz, znowu się spotykamy. Kto by pomyślał? Chciałem uprzedzić wszelkie twoje kąśliwe spostrzeżenia a propos mojego powrotu do twojej prozy, raptem kilka miesięcy pod „Morfinie” i od razu śpieszę powiedzieć dlaczego wziąłem się za "Króla". I „Królestwo”.
Bo masz doskonały marketing.
Idę o zakład, że są w "naszej" ojczyźnie przynajmniej równie zdolni jak ty tylko nikt o nich nie słyszał. I pewnie tak zostanie. A ja, wiedząc o nadchodzącym serialu na podstawie Twojej prozy, pełnym gwiazd kina, niczym skwarków w suto omaszczonej kaszy, postanowiłem nie czekać. Bo ja wolę przeczytać, a potem zobaczyć. Odwrotnie mi gorzej wchodzi.
Nie będę się rozwodził nadmiernie, już zmierzam do puent (pluralis), bo będzie ich więcej niż jedna i oceniam dwupak: "Króla" i jego "Królestwo". Nie ma chyba sensu mówić osobno o obydwu tytułach, tak jak i nie będzie dla nikogo dobre przeczytanie jednego z nich.
Zacznę od końca: „Królestwo” jest lepsze, według mnie. Bo jest w nim mniej ciebie drogi Szczepanie.
Spójrz: tłem „Króla” jest boks, a ty trenujesz go również w życiu własnym. Dodajmy jeszcze inne niuanse: starą motoryzację, smaczki dotyczące broni palnej. Seryjny morderca z prawdziwego zdarzenia wybiera na swoje ofiary przeważnie tych, których zna i ta analogia działa też u pisarza. Najchętniej używa tworzywa najbliższego sobie. Gdybyś lubił ogrodnictwo byłoby pewnie dużo o szlachetnych cebulkach tulipanów albo o kalendarzu rozsad.
I w „Królu” miałem z tym problem, to mnie wyrywało do teraźniejszości, trzeźwiło z opowieści. Zagłębiałem się w realną historię czasu przedwojennego, pakowałeś mnie tam ze swoimi bohaterami-psycholami, można było się wczuć na maxa i nagle…jakbym słyszał twój głos z offu. Wyszedł z tego w „Królu” komiks, nowoczesność w starociu.
czytaj dalej:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4863778/krolestwo
Drogi Szczepanie Twardochu Twórco Popularny!
Popatrz, znowu się spotykamy. Kto by pomyślał? Chciałem uprzedzić wszelkie twoje kąśliwe spostrzeżenia a propos mojego powrotu do twojej prozy, raptem kilka miesięcy pod „Morfinie” i od razu śpieszę powiedzieć dlaczego wziąłem się za "Króla". I „Królestwo”.
Bo masz doskonały marketing.
Idę o zakład, że są w "naszej"...
2019-12-08
czytaj wcześniej:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/313308/krol
W „Królestwie” jest tego mniej, za to więcej emocji. Kiedy mówisz o emocjach, ja gubię tropy i znak wodny ciebie – autora – szybko ulatuje. Te emocje mogą być twoje, mogą być czyjekolwiek.
Co poza tym?
Podoba mi się „wyparcie” w jakie stopniowo popada Szapiro. Jest narkomanem i potrzebuje władzy by być na haju. Podoba mi się ten motyw bo jest on niezwykle męski – jako samce chcemy władzy, szukamy jej, inscenizujemy ją, skamlemy o nią. Najlepiej by była wszędzie po trochu – w pracy, w związku, na boisku, w sklepie i w łóżku. Oj tak – władza, władzuchna, esencja życia, zasiadanie na tronie w dowolnych pozach i bimbanie nogą. Kto raz to jej posmakował będzie za nią wypatrywał bez końca.
Patrząc na historię Szapirowego władania, spoglądając na to z lotu ptaka (a może kaszalota) można by też powiedzieć: historia dzielnicy, historia, miasta i świata (jakichkolwiek) to ścieranie się męskich namiętności. Jednak ukrytymi bohaterkami każdej z tych historii są kobiety. Dają, biorą, walczą o, nawet czasem manipulują, czekają i wybaczają i ciągle w tych wszystkich chwilach cierpią. Cierpienie jest kobietą – nie będę oryginalny na koniec.
Ukłony, zijuantanejo
Ps. Całość przesłuchałem w wydaniu audioteki. Znowu Maciej Stuhr, doskonały zwłaszcza w „Królu” i dla równowagi fascynująca Agnieszka Grochowska w „Królestwie”. Plus Ewa Abart.
czytaj wcześniej:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/313308/krol
W „Królestwie” jest tego mniej, za to więcej emocji. Kiedy mówisz o emocjach, ja gubię tropy i znak wodny ciebie – autora – szybko ulatuje. Te emocje mogą być twoje, mogą być czyjekolwiek.
Co poza tym?
Podoba mi się „wyparcie” w jakie stopniowo popada Szapiro. Jest narkomanem i potrzebuje władzy by być na haju....
2019-10-18
Daję 5+
5 - za brak równowagi między skalą intrygi, a możliwościami opisującego. Bo co teraz może zrobić autor? Odpowiedziałbym (być może złośliwie): napisać kolejne 5 tomów. Oto zawiązała nam się intryga. Trwało to niemożebnie długo, na szczęście urodziły się ostatecznie skonfliktowane strony. Powiedziały co im leży na sercu. Jeszcze nie wiemy czego tak naprawdę chcą, ale spokojnie gdzieś koło 7 tomu już na pewno będziemy wiedzieli.
To jest zbyt rozwlekłe!
Nie zwróciłem uwagi czy wydruk jest z papieru "odzyskiwanego", zatem przypominam: trzeba było na tę opowieść poświęcić spory las.
I ja chyba chętniej przeszedłbym się po lesie...
(+) - daję za wersję audio, czytał Filip Kosior i zrobił to być może w sposób przewidywalny, ale z wdziękiem i polotem.
ps. Kuchni nie ma. Ma być. Kiedy się pytam? On nie wie, terminy, panie, wszyscy dzwonią. Będzie!
Daję 5+
5 - za brak równowagi między skalą intrygi, a możliwościami opisującego. Bo co teraz może zrobić autor? Odpowiedziałbym (być może złośliwie): napisać kolejne 5 tomów. Oto zawiązała nam się intryga. Trwało to niemożebnie długo, na szczęście urodziły się ostatecznie skonfliktowane strony. Powiedziały co im leży na sercu. Jeszcze nie wiemy czego tak naprawdę chcą,...
2019-09-20
Oczywiście daję bardzo wysoką notę.
Bardziej niż jej uzasadnienie ciśnie mi się kilka obserwacji:
Pierwsza jest taka:
Edmund Dantes to dupek. Z pozoru poczciwina, może nawet idealista, człowiek z wizją, z kręgosłupem moralnym. W stworzeniu takiego obrazu brylowały szczególnie ekranizacje powieści. Za to w oryginale widać jak poddany próbie przez życie przeobraża się z czasem w przykrego typa, opętanego fanatyka bardzo zresztą podobnego do swoich prześladowców. To chyba największa wartość opowieści stworzonej przez Dumasa. Po doświadczeniu przez zło zmieniamy się, jesteśmy jakby "mniej zapisaną kartą", namiętności mają w nas większe pole do walki między sobą i właśnie wtedy mamy szansę pokazać nasze zalety lub wady. O to drugie o wiele łatwiej.
Kolejna jest taka:
trochę tym wszystkim Dantesom i Villefortom zazdroszczę bliskiego kontaktu z Bogiem. Owszem - to może być ich nadinterpretacja, wygórowane mniemanie o swojej roli. Jasne. Zazdroszczę jednak ludziom tamtej epoki poczucia, że Bóg jest aktywnym graczem. W moim świecie jest daleko bardziej fantazmatem, wielkim nieobecnym.
Trzecia jest taka:
„Hrabia Monte Christo” jest pełen nieznośnych uproszczeń, cudownych zawiązań akcji, pełna szalonej wizji Dumasa aby swoich czytelników obdarzyć czymś oszałamiającym. Reasumując, można naprawdę wiele zarzucić tej powieści.
Ale jej melodia, coś ukrytego między zdaniami, jej duch, jej „groove” – czytaj rytm, biorące się nie wiadomo skąd, to dobro doskonałe. Stu procentowe zadośćuczynienie. Może to płynie z języka narracji? Może w wyniku umiejętnego pomieszania akademickiej powieści historycznej z gawędą?
PS. Słuchałem w wersji audio czytanej przez Marka Walczaka. Intonacja, operowanie natężeniem głosu zamrażały rzeczywistość poza słuchowiskiem i zostawiały z nim sam na sam. Pozostawałem oczarowany jak małe dziecko.
Oczywiście daję bardzo wysoką notę.
Bardziej niż jej uzasadnienie ciśnie mi się kilka obserwacji:
Pierwsza jest taka:
Edmund Dantes to dupek. Z pozoru poczciwina, może nawet idealista, człowiek z wizją, z kręgosłupem moralnym. W stworzeniu takiego obrazu brylowały szczególnie ekranizacje powieści. Za to w oryginale widać jak poddany próbie przez życie przeobraża się z...
2019-06-21
Mój trzeci sci-fi(odor).
Dostojewski to wzorowy twórca prozy sci-fi.
Już przy "Braciach Karamazow" miałem takie przeczucie. Wtedy, po lekturze, przytłoczony i onieśmielony równocześnie, zdołałem tylko wychrypieć z siebie w komentarzu słowo "miazga" i dalej nie brnąłem. Teraz "Biesy" tylko potwierdziły moje przypuszczenia.
Ja nie kpię!
Sami zobaczcie:
jakie są warunki by akcja powieści była kwalifikowana do sci-fi?
+ Może (musi) dziać się w przyszłości.
Że "Biesy" to druga połowa XIX wieku? Niby tak. W Skworesznikach jest błoto po kolana na ulicach. Za 50 lat na planecie Skworeshnik może być takie samo póki terraformowanie nie zostanie ukończone.
Ale błoto i zacofanie to jeszcze nic.
Bo biesy (nasze wszystkie indywidualne demony) nigdy nas nie opuszczą. Będą również aktualne pod ogniem laserowym i wśród prędkości nad świetlnych.
Na przykład diabeł manipulacji. Wyobrażam sobie Piotra Stiepanowicza w skafandrze lub z pelerynką jakiegoś zakonu. Taka kreatura jak on jest wieczna, nieprzemijalna. Dostojewski tylko to chce nam uświadomić.
Zatem problemy Stiepanowicza, Stawrogina, Kirryłowa i innych będą brzemieniem ich następców w każdym zakątku wszechświata.
+ Musi (powinna) dziać się na obcej planecie.
Rosja to taki glob z innej galaktyki. Bliźniacza Ziemia. Wszystko praktycznie takie samo, tylko że jakieś inne. Te same prawa metafizyki, ich działanie jakby silniejsze. Z tym argumentem łączy się trzeci mianowicie:
+ Muszą (powinni) być kosmici.
I mamy Rosjan. Patrzę na nich, czasem nawet podziwiam, czasem się brzydzę i ciągle mi mało. Zawsze byli jacyś inni. Po przewrocie bolszewickim ta inność stała się kultywowana i tak jest do tej pory. Bywają niebezpieczni. Mówią "tak" i "nie", ale można by niejedną rozprawę napisać nad znaczeniem tych dwóch wyrazów w ich użyciu.
Także wy, wielbiciele sci-fi, czytajcie Dostojewskiego. Opisanie naparzanki między dwoma zgrupowaniami statków międzygwiezdnych to zdolność wielu pisarzy. Natomiast nikt wam nie poda tego tak sprytnie przetworzonego jak Fiodor.
ps. Czytał Krzysztof Gosztyła. Chyba nie muszę nic dodawać?
Mój trzeci sci-fi(odor).
Dostojewski to wzorowy twórca prozy sci-fi.
Już przy "Braciach Karamazow" miałem takie przeczucie. Wtedy, po lekturze, przytłoczony i onieśmielony równocześnie, zdołałem tylko wychrypieć z siebie w komentarzu słowo "miazga" i dalej nie brnąłem. Teraz "Biesy" tylko potwierdziły moje przypuszczenia.
Ja nie kpię!
Sami zobaczcie:
jakie są warunki by...
2019-05-15
Wiecie, że chodziłem do liceum z Orbitowskim?
Nie wiecie?
Spoko, on też nie wie.
Nie mam raczej dostępu do mojego dzieciństwa i młodości. W głowie zaczepiły mi się tylko niektóre obrazy, dość chaotyczne i z każdym rokiem coraz bardziej ulotne. Kogo miałem w klasie, co wyrabialiśmy, kto nas uczył - są tego skrawki, nie całości.
Orbitowskiego pamiętam z korytarza ogólniaka, bo był jakimś bardziej „jaskrawym” kawałkiem w naszej nastoletniej brei. Rok starszy ode mnie. Zapadły mi w pamięć: gdy dyskutuje z którąś z nauczycielek oraz on chodzący w czarnym, lekko gestapowskim, skórzanym płaszczu. A pod spodem koszulka ze Slayer’em czy Panterą.
Kilka dobrych lat temu wpadła mi w ręce jego powieść "Tracę ciepło". Nie zrobiła na mnie większego wrażenia, ale odczułem pewien rodzaj dumy, że to z mojej miernej i pospolitej szkoły ten "maładiec" postanowił iść po złote runo sławy.
"Inna dusza" wydaje się być celnym, sprężystym i wyraźnym krokiem by kiedyś powiesili mu w naszej szkole pamiątkową tablicę. Jest za co. Napisał powieść kompletną stylistycznie, spełnioną. Wybrał trudny rodzaj narracji - suchy protokolarny zapis, bez ozdobników.
Opowiedział (bazując na kilku faktach) o pewnym etapie z życia każdego z nas - mitycznej krainie młodości. Odrzucił zbędne sentymentalizmy, płaczliwy ton za utraconym rajem. Zrobił skorowidz haseł, pojęć, podniet i pragnień jakie wypełniały nasze nastoletnie życia w Polsce drugiej połowy lat 90tych. Powstała zabawa dla części czytelników, z mojej grupy wiekowej. Zabawa pod tytułem: a pamiętacie jak to było?
Dla innych, starszych lub młodszych spreparował reportaż o tym, że zło było, jest i będzie między nami. Bez demoniczności, siarki i rogów, zło może być zwykłe, nasze. Możemy je usprawiedliwiać, możemy go potrzebować. I chyba lepiej to akceptować.
ps. Czytał Tomasz Sandak. Jedynie poprawnie.
Wiecie, że chodziłem do liceum z Orbitowskim?
Nie wiecie?
Spoko, on też nie wie.
Nie mam raczej dostępu do mojego dzieciństwa i młodości. W głowie zaczepiły mi się tylko niektóre obrazy, dość chaotyczne i z każdym rokiem coraz bardziej ulotne. Kogo miałem w klasie, co wyrabialiśmy, kto nas uczył - są tego skrawki, nie całości.
Orbitowskiego pamiętam z korytarza ogólniaka,...
2019-05-01
Ależ ta powieść jest infantylna.
I jednocześnie - dobra.
Powiecie pewnie: infantylność to cecha negatywna i ona nie może być "dobra". Infantylność to brak dojrzałości emocjonalnej, psychicznej, a tutaj - gdzie jej tutaj niby brakuje?? Pewnie nigdzie. Ale chyba nie tylko ja mam wrażenie, że całokształt głównej bohaterki „Opowieści Podręcznej” to całokształt nas samych. Bo owa Freda, typowa 'ktosia', to my.
My z naszym całym zapasem doświadczeń i wiedzy z tego co minione. Mimo to wciąż pozwalający na to by u władzy byli ludzie denni i głupi, sterujący państwami i organizacjami ku zgubie ogółu.
My naiwni, sądzący, że mechanizm demokracji chroni nas przed nagłą zmianą obsady w urzędach sprawujących nad nami kontrolę, że zawsze znajdzie się ktoś (ktosia) i przyjedzie na białym koniu i nas uratuje i uwolni od opresji.
Wciąż wierzymy w znaki.
To one miałyby sugerować zły / dobry obrót spraw. Na pewno powiedzą o tym, zawczasu, w telewizji!
Poza tym świat Atwood, cała ta Republika Gileadu, to po prostu antyutopia, spokojnie, to taka zabawa – w stylu – „a co by było gdyby…?” To się nie ma prawa wydarzyć w cywilizowanym świecie. „Sexmisja” Machulskiego (2 lata starsza od „Opowieści Podręcznej”) to też antyutopia.
Rozumiecie?
Antyutopie trochę straszą, trochę bawią, najważniejsze żeby robiły to skutecznie.
Jak będą kłopoty to policja przyjdzie i złapie bandytów.
Jak nam będą zabierali pieniądze to zaraz ulice zapłoną i pogonimy im kota. A jak każą nam się modlić 3 razy dziennie i robić „to” tylko przy zgaszonym świetle? Przecież od kilku „zdrowasiek” nikt nie umarł. Wielu z nas nie ma również pojęcia, że można robić „to” przy świetle zapalonym…
Od rana do nocy tak sobie świat wykładamy, świat nam tak pokazują, tak sobie rzeczywistość głaskamy. Ona jest jak kotek. Niby pazury ma, ale nas nie podrapie, o nie.
Czy my jesteśmy źli?
MY???
My nie, nigdy. Tamci może tak. Wtedy.
Może jedynie trochę infantylni.
PS. Przeczytane zmysłowo przez Magdalenę Cielecką.
Drżałem od jej głosu jak języczek podniebienny.
Ależ ta powieść jest infantylna.
I jednocześnie - dobra.
Powiecie pewnie: infantylność to cecha negatywna i ona nie może być "dobra". Infantylność to brak dojrzałości emocjonalnej, psychicznej, a tutaj - gdzie jej tutaj niby brakuje?? Pewnie nigdzie. Ale chyba nie tylko ja mam wrażenie, że całokształt głównej bohaterki „Opowieści Podręcznej” to całokształt nas samych. Bo...
2019-04-07
Eseistyka propagująca naukę jest ostatnio w wyraźnym wzroście i natarciu.
To zawsze dobrze.
Harari znajduje się na pozycji popularyzatora, albo pisząc inaczej: zadawacza ciekawych pytań. Pięknie wyprowadza tezy. Wchodzi w gąszcz przypuszczeń jak w masełko.
Ma swój styl i opisując go można w nim znaleźć:
1/ zastosowanie skali makro
Literatura naukowa nie bardzo radzi sobie z przedziałami czasowymi. Potrzebne i jednocześnie brzemienne w skutkach jest stosowanie w naukach społecznych (szczególnie historii) skali mikro. Czyli opowiadamy o odcinku czasu, podajemy przyczyny jego przebiegu oraz skutki.
Harari odsunął swój punkt snucia opowieści o homo sapiens, nie ogniskował. I dzięki temu pojawiają się nowe, ożywcze wnioski. Że nowoczesność to tylko pyłek na karcie historii człowieka, że wcale nie jest tak źle jak nam się wydaje i wcale nie jest tak dobrze jak myślimy, że człowiek to nie jest idealistyczny opus dei tylko niebezpieczny zwierzak, który ma parcie na ujarzmienie świata jak Reksio na pożarcie słusznej porcji boczku.
2/ zabawa semantyką
Na przykład: tam gdzie inni straszą i grożą „zagładą”, „końcem” i „apokalipsą” człowieka Harari pisze „ZMIANA”. Wyginiemy? Być może tak. Ale karaluchy też chciałyby swojej cywilizacji, a one przeżyją 😊 Z punktu widzenia makro biologia ma szanse przetrwać zagładę.
I po co makro-ekosystemowi człowiek?
3/ problem antropocentryzmu
Człowiek jako korona stworzenia? Harari z tego heheszkuje. Jaka korona!? Na razie wygrywamy wyścig ewolucyjny i tyle. Po nas dopiero może być ciekawie.
Mnie się to bardzo spodobało. Chciałbym aby moje dzieci miały nauczyciela, który stawiałby tak przewrotne kwestie. Który chociaż dopuszczałby podobne problemy jak Harari.
Ale…
Gdyby na przeciętnej polskiej katedrze nauk społecznych rzucić nazwisko HARARI to przynajmniej 1/3 składu będzie burczała pod nosem (jeśli w ogóle skojarzy kto to jest):
aaa ten, GEJ, ŻYD I WEGANIN, tak?
Idę o zakład.
Eseistyka propagująca naukę jest ostatnio w wyraźnym wzroście i natarciu.
To zawsze dobrze.
Harari znajduje się na pozycji popularyzatora, albo pisząc inaczej: zadawacza ciekawych pytań. Pięknie wyprowadza tezy. Wchodzi w gąszcz przypuszczeń jak w masełko.
Ma swój styl i opisując go można w nim znaleźć:
1/ zastosowanie skali makro
Literatura naukowa nie bardzo radzi...
2019-03-15
Nie będę robił tutaj analizy tekstu i warsztatu Reymonta, nie ma sensu powtarzać zachwytów. "Ziemia obiecana" broni się sama, skutecznie, nawet teraz po przeszło 100 latach.
Nie będę też szukał "dziury w całym", nie zamierzam doszukiwać się minusów w archaicznej stylizacji (wcale nie przeszkadza), w moralizowaniu na koniec, w wątku romansowo-obyczajowym (jest kilka innych do wyboru)
Napiszę za to kilka zdań na temat wersji audio z jakiej poznałem powieść. Czytał Marek Walczak, człowiek 20 głosów. Określić mianem porywającej jego interpretację to wciąż troszkę mało. Panu Markowi udało się coś osobnego. Ożenił ekranizację ze swoim lektoratem. I mówi głosem Olbrychskiego, Jędrusik, Fronczewskiego, pobrzmiewają echa Pszoniaka, Seweryna. Niemcy gardłowo szczekają słowa, Żydzi zaciągają.
Czy można mówić oślizgłym głosem? Posłuchajcie w powieści Wilczka!
To była wielka przyjemność słuchać i być tak głęboko zanurzonym w akcję. Jakbym stał na scenie razem z aktorami, samemu pozostając niewidocznym.
Nie będę robił tutaj analizy tekstu i warsztatu Reymonta, nie ma sensu powtarzać zachwytów. "Ziemia obiecana" broni się sama, skutecznie, nawet teraz po przeszło 100 latach.
Nie będę też szukał "dziury w całym", nie zamierzam doszukiwać się minusów w archaicznej stylizacji (wcale nie przeszkadza), w moralizowaniu na koniec, w wątku romansowo-obyczajowym (jest kilka innych...
2019-01-13
Etap 1:
Słuchałem już jakieś 3-4 godziny (nie wiem jak to przekłada się na objętość książki) i myślałem:
sympatyczny z niego chłop, pocieszny, tylko ta naiwność zachodniego intelektualisty, mójborze, Mao Ze Dong był jego idolem?
Myślałem też:
jak ten Włoch dalej będzie mi tu piał z zachwytu nad komuną to zwyczajnie pogonię go z mojego odtwarzacza.
Etap 2:
Minęło z 6-7 godzin.
Złapałem się na tym, że go, skurczybyka, usprawiedliwiam! Omotał mnie. Mówiłem sobie: ja mam przewagę nad nim bo urodziłem się w innym czasie i miejscu. On wierzył w rewolucję, ja się jej boję. On ufał, że człowiek ogarnięty ideą zmiany, naprawy świata zrobi to i z dbałością o innych. Ja nawet w 1/4 nie mam takiej wiary w innych ludzi. No i jeszcze to jego rozczarowanie nowoczesnością, bliskie również mnie. Obydwaj nie tolerujemy galopującej konsumpcji, nienasycenia, ciągłego otaczania się coraz to nowszymi i bardziej niepotrzebnymi rzeczami.
Etap 3:
Finiszuję, Terzani też.
Uwaga, mały spoiler alert – on naprawdę umrze kilka dni po ostatnich zdaniach tego wywiadu.
Ja tymczasem czuje się nim wypełniony, jego marzycielstwem, jego zdobytą dzięki wiedzy i doświadczeniu - tolerancją. Oczywiście jutro będzie nowy dzień i wyprę i zapomnę o czym on opowiadał. Znowu się pogubię. Ale póki co jest jeszcze dziś, jest inaczej i lepiej choć przez kilka krótkich chwil.
Rzadko wracam do raz czytanego autora lub odkładam to na „wieczne później”. Nie szkodzi, przecież życie to krąg.
Etap 1:
Słuchałem już jakieś 3-4 godziny (nie wiem jak to przekłada się na objętość książki) i myślałem:
sympatyczny z niego chłop, pocieszny, tylko ta naiwność zachodniego intelektualisty, mójborze, Mao Ze Dong był jego idolem?
Myślałem też:
jak ten Włoch dalej będzie mi tu piał z zachwytu nad komuną to zwyczajnie pogonię go z mojego odtwarzacza.
Etap 2:
Minęło z 6-7...
2019-01-04
Trochę tak jakby...
twórcy serialu "Dom" założyli pomarańczowe okulary, zażyli spore ilości dietyloamidu kwasu lizergowego i postanowili jeszcze coś nakręcić.
Zatem była faza i ostra impra.
Ktoś obsypał się cały czymś białym (mąka?), inny stał i powtarzał "Sowy nie są tym czym się wydają". Szeptał to zdanie, mruczał, śpiewał a na koniec krzyczał. Zrobiło się dziwnie bo wszyscy podjęli ten refren. Posadzili tego utytłanego w białej substancji na pewnego rodzaju tronie złożonym z dekoracji i oddawali mu cześć zawodząc "Sowy, sowy, sowy...
(anegdota stała się tak sławna, że potem Lynch zapożyczył do swojego serialu zdanie o sowie)
Jak pomieszali z wódeczką to co zażyli wcześniej, porażone nerwy wzrokowe zaczęły płatać im figle. Byli tacy, którzy widzieli rozmyte rzeki cieni opływające całą imprezkę i próbujące dotknąć, może porwać "króla w bieli". Słyszeli osobliwe świsty i skrzeki, obecność duchów wokół była dla nich oczywista. Łomnicki wił się spazmatycznie i krzyczał, że jego jaźń połączyła się z umysłem Klausa Kinskiego.
Kobiety przeżywały ekstazę. Zdzierały z siebie ubrania i tańczyły w kręgu. Ktoś rzucił pomysłem by iść na łąki i szukać liści czarciego ziela. Zawyli radośnie, ponieśli króla w bieli i zniknęli we mgle.
A "Dygot"?
Całkiem całkiem, takie powinni kręcić seriale. Takich telenowel nam trzeba.
ps. Przeczytane przez Andrzeja Ferenca, którego atłasowy głos sprawia, że dzieje się to co czyta. Bardzo dobra robota.
Trochę tak jakby...
twórcy serialu "Dom" założyli pomarańczowe okulary, zażyli spore ilości dietyloamidu kwasu lizergowego i postanowili jeszcze coś nakręcić.
Zatem była faza i ostra impra.
Ktoś obsypał się cały czymś białym (mąka?), inny stał i powtarzał "Sowy nie są tym czym się wydają". Szeptał to zdanie, mruczał, śpiewał a na koniec krzyczał. Zrobiło się dziwnie bo...
2018-12-01
Cóż.
Chciałem zakończyć swój czytelniczy sezon 2018 czymś mocniejszym.
Bo często mam wrażenie, że owszem czytam prozy dobre / bardzo dobre, ale potem zostaje ze mną jedna natarczywa myśl. Głos w mojej głowie (tak, wiem - kiedy słyszysz głosy idź do psychiatry) mówi: ślizgasz się facet. Mówi też: fajne to było, super to było, ale powiedz mi facet - o czym?
No właśnie. Zostaje jakiś niedosyt, choćby nie wiem co to go miewam.
Wrosłem w życie z myślą, że Gombrowicz to niestrawna ściema. To rzecz jasna spadek po latach szkolnych i "Ferdydurke". Odebrałem je wtedy jako karę piekielną za życia, pełną nieznośnego pier*olenia, z którego oczywiście niewiele pojąłem.
I żyłbym pewnie dalej i umarł być może niedługo bez "Dziennika", naprawdę niewiele gorszy duchowo niż jestem teraz po jego lekturze. Jednak jakaś różnica jest, czuje ją.
Kiedy miałem jeszcze takie uczucie? Naprawdę nie pamiętam.
„Dziennik” jest dla mnie przełomowy.
Żeby nie rozpisywać się to jeszcze tylko jedno.
Jeśli niezależnie od wieku, płci, pozycji, pochodzenia etc. masz ochotę na BUNT, na SPRZECIW przeciw czemukolwiek w swoim życiu, poczekaj. Wcześniej weź „Dziennik” i czytaj, nieśpiesznie, może być na wyrywki. Pomyśl. Analizuj. Potem wróć do tego co cię drażni, co wywołuje twoją niezgodę i zacznij działać.
Boisz się, że jesteś z tym, ze wszystkim, ciągle, całe życie przeszłość i przyszłość - sam? Zerknij do Gombrowicza!
Tworzysz, piszesz, malujesz, rzeźbisz w mydle i nie jesteś pewien co z tym dalej? Czytaj „Dziennik”…
„Dziennik” jest relacją, nie tylko z czegoś, jest relacją między. Wszystko jest relacją.
Ps. Czytane przez Andrzeja Chyrę i Mariusza Bonaszewskiego. Ten pierwszy o niebo lepszy, choć i drugi miał ukryty walor.
Cóż.
Chciałem zakończyć swój czytelniczy sezon 2018 czymś mocniejszym.
Bo często mam wrażenie, że owszem czytam prozy dobre / bardzo dobre, ale potem zostaje ze mną jedna natarczywa myśl. Głos w mojej głowie (tak, wiem - kiedy słyszysz głosy idź do psychiatry) mówi: ślizgasz się facet. Mówi też: fajne to było, super to było, ale powiedz mi facet - o czym?
No właśnie....
2018-12-06
"Wojna..." stoi na półce, w pewnym starym mieszkaniu, kupiona wiele lat temu i tak porzucona bez słowa. Wszystko dzieje się nie bez powodu, takoż i to "zaniechanie" miało swoje podstawy. Chyba najważniejszą z nich była moja mała wiara w Masłowską jako zjawisko. Pomyślałem: ot dziewoja wystrzeliła tym "blurpem", światek nasz trochę powariował, minie pół roku i nikt o tym już nie będzie do tego wracał.
Pomyliłem się, oczywiście, bo człowiek małej wiary jestem.
Masłowska nie zniknęła. Szum nie przygasł. Talent nie zniknął.
Można „Wojnie…” kilka rzeczy zarzucić. Jej temat, jej bohaterowie, jej konstrukcja to wszystko lub prawie wszystko do czego jesteśmy przyzwyczajani w polskiej prozie podane à rebours. Taki pomysł musi dzielić czytelników: na tych którzy chcą ryzykować i na tych, którym ryzyko kojarzy się przede wszystkim z niebezpieczeństwem i utratą.
Można też „Wojnę…” chwalić przez wiele przypadków i deklinacji. Melodia tego tekstu jest wręcz zachwycająca, podkreślam melodia – nie jego znaczenie. To też kopalnia wiedzy na temat pewnej grupy ludzi. Świat mknie przed siebie tak jak chce. Oni byli, są i pewnie będą w pewien sposób niezmienni. Zmieniają się tylko określenia (często zresztą naznaczające) wrzucające ich w odpowiednią szufladę: lumpen-proletariat, dresiarze, janusze, grażyny, nosacze...
I za jedną rzecz należy być wdzięcznym Masłowskiej. Idę o zakład, pewnie znakomita większość z was miała oto takie zdarzenie: idziesz sobie przez okolicę znaną lub nie w mieście X lub miasteczku Y i nagle niefortunnie wybrana ulica, zaułek, knajpa ładuje Cię wprost w pole rażenia kilku łysoli ubranych w ortalionki znanej marki odzieżowej. Oni patrzą na Ciebie i widzą, pożalsieborze, inteligencika, okularnicę, marzycieli wszelakich. Ty na nich nie patrzysz, bo lepiej NIE. Robisz w tył zwrot i jeśli fortuna sprzyja to traktujesz to jako anegdotkę.
A Masłowska, jak nikt, pozwala na chwilę wejść za zasłonę wzroku „typowego seby”, jego mentalności, jego realności, szykuje miękką sofę, podaje napoje i pozwala na chwilę używania naszego dresiola, daje czuć, myśleć, nazywać jak on. Bezkarnie. Bezwstydnie.
Tylko nie mówcie mi, że nie mieliście na to nigdy ochoty!
Ps. Słuchałem audiobooka – czytał Grzegorz Przybył. Bardzo dobra robota.
"Wojna..." stoi na półce, w pewnym starym mieszkaniu, kupiona wiele lat temu i tak porzucona bez słowa. Wszystko dzieje się nie bez powodu, takoż i to "zaniechanie" miało swoje podstawy. Chyba najważniejszą z nich była moja mała wiara w Masłowską jako zjawisko. Pomyślałem: ot dziewoja wystrzeliła tym "blurpem", światek nasz trochę powariował, minie pół roku i nikt o tym już...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-10-14
„Wszyscy musimy być podobni jeden do drugiego. Wszyscy nie rodzą się wolni i równi, jak Konstytucja powiada, lecz każdego trzeba uczynić równym. Każdy człowiek — wizerunkiem innego człowieka. Wtedy wszyscy są szczęśliwi, bo nie ma gór, by się przed nimi zginać ze strachem i porównywać się z nimi. Taka książka to naładowana broń w sąsiednim domu. Spal ją. Rozładuj broń. Rozbij mózg człowieka. Skąd wiadomo, kto mógłby się stać celem oczytanego faceta? Ja? Nie mam zamiaru znosić tego choćby przez minutę.”
ORAZ
„Po pierwsze: wie pan, dlaczego książki jako takie są tak ważne? Ponieważ mają jakość. A co oznacza słowo jakość? Dla mnie oznacza tkankę. Ta książka ma pory. Ma rysy. Tę książkę można obserwować pod mikroskopem. W szkiełku ujrzy pan życie, płynące w nieskończonej obfitości. Im więcej porów, im więcej zanotowanych szczegółów życia na cal kwadratowy znajdzie pan na arkuszu papieru, tym bardziej jest pan „wykształcony”. W każdym bądź razie taka jest moja definicja. Wymowne szczegóły. Świeże szczegóły. Dobrzy pisarze często chwytają życie. Średni przesuwają po nim szybko ręką. Źli gwałcą je i zostawiają padlinę. Widzi pan teraz, dlaczego niektórzy ludzie nienawidzą książek i boją się ich? Książki ukazują pory na twarzy życia. Wygodni ludzie chcą tylko woskowych księżycowych twarzy, bez porów, bez włosów, bez wyrazu.”
A teraz zerknijcie na to:
[źródło: http://sonar.wyborcza.pl/sonar/7,156422,23137454,czytelnictwo-ksiazek-nie-spada.html]:
„Od dużego tąpnięcia w latach 2006-08 czytelnictwo książek w Polsce utrzymuje się na podobnym poziomie. W 2017 r. przynajmniej jedną książkę czytało 38 proc. Polaków starszych niż 15 lat.”
Co powstrzymało pozostałe 62%?
- TV – 71%
- „oczy bolo” – 51%
- „fejbuczek” oraz „insta” – 50%
- „nuda Panie!” – 47%
- „mózg mnie boli” – 47%
- „wolę piwo!” – 35%
Resztę dopowiedzcie sobie sami.
Polecam 451° Fahrenheita.
ps. Przesłuchane w wersji "z szeroką obsadą". Świetny Mirosław Zbrojewicz.
„Wszyscy musimy być podobni jeden do drugiego. Wszyscy nie rodzą się wolni i równi, jak Konstytucja powiada, lecz każdego trzeba uczynić równym. Każdy człowiek — wizerunkiem innego człowieka. Wtedy wszyscy są szczęśliwi, bo nie ma gór, by się przed nimi zginać ze strachem i porównywać się z nimi. Taka książka to naładowana broń w sąsiednim domu. Spal ją. Rozładuj broń....
więcej mniej Pokaż mimo to2018-10-02
Nie będę porywał się na pisanie recenzji w tym wypadku.
Najlepiej byłoby nic nie pisać.
Powstaniu Warszawskiemu szkodzi dyskusja, bo co ona niby miałaby przynieść? To znaczy w domyśle rozumiem, że miałaby ona znaleźć winnych przegranej, prawda? Bohaterów, zwycięzców raczej nie poszukuje się równie zapalczywie.
A może dzięki dyskusji mielibyśmy wyciągnąć wnioski na przyszłość? Czy naprawdę można rozważyć takie sprawy, wpisać je do postanowień "na przyszłość"?
Dobra, już kończę. Jeszcze tylko dwa zdania.
1/ Dla mnie pewnym wnioskiem pracy Daviesa było, że czasem przegrana ma jak i sukces: wielu ojców, a ponadto że poza wieloma warunkami na które można mieć wpływ, można je kontrolować, uprzedzać, wzmacniać lub osłabiać pojawia się splot wydarzeń pchający ku tragedii jakiego uniknąć się nie da.
2/ Powstanie '44 w wersji audio poznałem dzięki wielkiej pracy Ksawerego Jasieńskiego.
Nie będę porywał się na pisanie recenzji w tym wypadku.
Najlepiej byłoby nic nie pisać.
Powstaniu Warszawskiemu szkodzi dyskusja, bo co ona niby miałaby przynieść? To znaczy w domyśle rozumiem, że miałaby ona znaleźć winnych przegranej, prawda? Bohaterów, zwycięzców raczej nie poszukuje się równie zapalczywie.
A może dzięki dyskusji mielibyśmy wyciągnąć wnioski na...
Jestem psychofanem Olgi Tokarczuk. Od razu dodam, że moja atencja do najwybitniejszej z polskich pisarek współczesnych (change my mind!) nie musi mi odbierać zdolności rzetelnej oceny tego co przeczytałem. Właśnie, właściwie nie przeczytałem tylko posłuchałem. Bo „Księgi Jakubowe” woziły się ze mną w samochodzie prawie 3 miesiące. Powodów było na pewno dwa. Przede wszystkim objętość treści, ale ja też nie śpieszyłem się, nie chciałem gnać. Szybko można się zorientować, że oto przed nami prawdziwy gmach pisarstwa. Ogromny, pełen zakamarków, ukrytych przejść, przeciągów, miejsc mało przytulnych i takich co zapierają dech w piersiach. Szybko postanowiłem zwolnić i skupić się na tym co odbierają moje zmysły.
Podkreślam: piszę swoja notatkę pod audiobook. Z racji wspomnianej wielkości „Księgi Jakubowe” czyta zespół lektorów i lektorek. To nie tylko dodaje kolejnym osobom „w sztafecie” trochę świeżości, zmienia się również nasze postrzeganie następujących po sobie części. Każda księga jest podana osobnym głosem i przez to jest inna pod względem nastroju, kolorytu, akcji, emocji.
Występują kolejno: Danuta Stenka, Wiktor Zborowski, Jan Peszek, Agata Kulesza, Maja Ostaszewska, Adam Ferency i Mariusz Bonaszewski. Trudno wybierać kto w tej ekipie wybija się w swoim kunszcie nadawania książkowej treści fizycznych cech. Zborowski czyta tak, że wszystkie najbardziej pokraczne głoski języka polskiego brzmią klarownie i soczyście. Kulesza jest melancholijna, Ostaszewska dodaje komizmu, Peszek w 100% „żydowski”, Bonaszewski jest zimny i przez to bardzo mocny w wyrazie. No i niezwykły Adam Ferency, którego warsztat zawsze wprawia mnie w niekłamany zachwyt.
Wychodzi z tego piękna robota, angażująca słuchacza do głębi. Być może Olga Tokarczuk lepiej czuje się w swoim „stylu podstawowym”, ale „Księgi Jakubowe” mają trudną do nazwania wartość plastycznego opisu jakiego po prostu nie znajdziemy wśród innych polskich powieściopisarzy. Nie dlatego, że inni tak nie potrafią, tylko po prostu robią to inaczej.
Jestem psychofanem Olgi Tokarczuk. Od razu dodam, że moja atencja do najwybitniejszej z polskich pisarek współczesnych (change my mind!) nie musi mi odbierać zdolności rzetelnej oceny tego co przeczytałem. Właśnie, właściwie nie przeczytałem tylko posłuchałem. Bo „Księgi Jakubowe” woziły się ze mną w samochodzie prawie 3 miesiące. Powodów było na pewno dwa. Przede wszystkim...
więcej Pokaż mimo to