-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik242
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2024-04-23
2021-07-02
2020-06-27
2020-04-27
Kate i Corwin zawsze czuli coś do siebie, jednak morderstwo jakie dokonał jej ojciec na jego ojcu, na królu, radykalnie oddzielił ich ścieżki. Po latach, ich drogi ponownie się pokrywają, by mogli wspólnie zwalczyć lęgnące się zło - dzienne gadźce. Smoki stadne, bez skrzydeł, które początkowo polowały tylko nocą, sprawiając, że nic nie może żyć poza murami miast, teraz wychodzą na promienie słońca, zagrażając królestwu.
Początkowo z niejakim entuzjazmem podchodziłam do tej powieści, jednak im dłużej ją czytalam, tym bardziej miałam ochotę odłożyć tę lekturę. Przez całą książkę odnosiłam wrażenie, że nic się nie dzieje. Dopiero ostatnie 100 stron, czyli około 1/5 książki, wciągnęły mnie na tyle, bym nie myślała: "za ile się skończy ten rozdział".
Najsłabszym ogniwem tej historii nie jest główna bohaterka, a jej kochanek. Zakompleksiony książę, który zaskoczony jest złością swej wybranki, gdy oferuje jej, by ta została jego metresą. Nieświadomy tego, że to on może być przyszłym następcą i to on kieruje zasadami, żali się na swoją bezsilność. Gdy następowały rozdziały z jego perspektywy pragnęłam tylko, by sie one skończyły.
"Onyx & Ivory" to kolejna w tym roku powieść przeciętna, nudna i nieciekawa. Pomysł - jak zawsze - świetny, lecz wykonanie słabe.
Kate i Corwin zawsze czuli coś do siebie, jednak morderstwo jakie dokonał jej ojciec na jego ojcu, na królu, radykalnie oddzielił ich ścieżki. Po latach, ich drogi ponownie się pokrywają, by mogli wspólnie zwalczyć lęgnące się zło - dzienne gadźce. Smoki stadne, bez skrzydeł, które początkowo polowały tylko nocą, sprawiając, że nic nie może żyć poza murami miast, teraz...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-06-28
Dzisiaj przychodzę z opinią książki, o której niestety po przeczytaniu nie jestem w stanie zbyt wiele napisać.
"Nowy Świat" opowiada o trójce nastolatków, żyjących w świecie zniszczonym przez zbuntowane roboty. Po tych wydarzeniach świat już nie jest taki sam. Nad ziemią powstaje Wyżyna, w której mieszkają bogaci i ważni ludzie. Tamtejsi mieszkańcy nie są świadomi terroru, jaki znają obywatele żyjący poniżej, w kolebce. Przeprowadzane na dzieciach i zwierzętach eksperymenty genetyczne, to codzienność jej mieszkańców. Dlatego Sky, Estra i Maroon postanawiają uciec i żyć z dala od więzienia, jakim jest kolebka.
Staram się co jakiś czas sięgać po książki polskich autorów. Zawsze liczę na to, że znajdę jakąś perłe wśród polskiej literatury młodzieżowej. Czasami się to udaje z mniejszym lub większym skutkiem. Tym razem jednak czuję jedynie zawód.
To, co najbardziej nie podobało mi się w tej książce to to, że autorka często stosowała obroty akcji w stylu "myśleliśmy, że to nasi przyjaciele, ale jednak nimi nie są". Ten zabieg pojawiał się tak często, że w pewnej chwili nie wiedziałam kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. Czułam niesamowitą dezorientację i dekoncentrację. Gdy skończyłam czytać książkę to w głowie miałam jeden wielki bałagan, jednak nie dlatego że książka TAK BARDZO mi się podobała. To był prawdziwy chaos, po prostu nie wiedziałam co przeczytałam.
Bohaterowie byli według mnie nijacy. Zwłaszcza postacie drugoplanowe, których nie byłabym w stanie wyłonić z pamięci za żadne skarby. Najbardziej zachwycił mnie gadający kot, głównie dlatego, że był kotem i do tego gadającym. Teoretycznie nasi protagoniści powinni być mega ciekawymi postaciami, gdyż w zespole mamy do czynienia z hybrydą lwa i człowieka, programistką oraz chłopakiem z pamięcią komputera. Jednak tylko w teorii.
"Nowy Świat" to książka, która mnie zawiodła i znudziła. Myślę, że za miesiąc nie będę nawet pamiętać dokładnie, o czym jest ta książka. To jedna z tych powieści, która nie zapada w pamięć i którą - stety lub niestety - szybko się zapomina.
Dzisiaj przychodzę z opinią książki, o której niestety po przeczytaniu nie jestem w stanie zbyt wiele napisać.
"Nowy Świat" opowiada o trójce nastolatków, żyjących w świecie zniszczonym przez zbuntowane roboty. Po tych wydarzeniach świat już nie jest taki sam. Nad ziemią powstaje Wyżyna, w której mieszkają bogaci i ważni ludzie. Tamtejsi mieszkańcy nie są świadomi terroru,...
2019-05-07
Leora żyje w świecie, w którym ludzie najważniejsze wydarzenia swojego życia upamiętniają na własnej skórze. Po śmierci skóra wraz z tatuażami zostaje przekształcona w księgę, która ma na celu upamiętnić przodka. Jednak taka droga czeka tylko tych, którzy wiedli dobre i godne zapamiętania życie. Leora, po śmierci ojca, oczekuję, że zostanie on godnie upamietniony. Niestety w trakcie przygotowania ceremonii mającej ocenić życie jej ojca zaczynają pojawiać się komplikacje, a pewność Leory wobec tego, czy dobrze znała własnego ojca, zaczyna przeradzać się w strach i niepokój. Do tego zaczynają nią targać wątpliwości wobec tego, czy w to, co wierzyła i wierzą wszyscy wokół, jest słuszne.
Po tę książkę sięgnęłam głównie dlatego, że zaintrygował mnie pomysł autorki. Choć trochę dziwny, to bez watpienia zasłużył na miano oryginalnego. W książkę mamy do czynienia ze światem o zupełnie innej kulturze. Istnieje w nim kult tatuażu, który mógłby nawet przybrać miano religii. Ludzie i państwo mają obsesje na punkcie tatuaży. Osoby, które postanawiają obrać inną ścieżkę, niż naznaczanie swojej skóry tuszem, są piętnowane i skazywane na gorszy żywot. Pomysł naprawdę brzmiał interesująco, lecz jeżeli chodzi o plusy, to według mnie to by było na tyle.
Najbardziej zawiodło mnie zachowanie głównej bohaterki, które to było męczące i często strasznie dziecinne, jak na nastolatkę wchodząca w "dojrzalszą" cześć swojego życia. Najbardziej rozbarwił mnie moment, w którym to z opresji Leore ratuje jakiś chłopak, wtedy ona chcąc się wymigać mówi "czuje się już lepiej, więc muszę iść do mamy". I nie zrozumcie mnie źle, dzieckiem się jest zawsze, ale w moim odczuciu zabrzmiało to, jakby mówiła to 12-latka, a nie młoda dziewczyna, rozpoczynającą staż w wymarzonej pracy. Zamiast tego autorka mogła napisać, "muszę już wracać do domu, mama pewnie się martwi". Tymczasem Alice Broadwey zastosowała prostsze rozwiązanie, które niestety brzmi nieadekwatnie do wieku głównej bohaterki. Jest to oczywiście jedna z wielu sytuacji, na które natrafiłam w tej książce.
Jako że dialogi nie zawsze brzmią adekwatnie do wieku głównej bohaterki to i też styl autorki nie jest jakiś szczególny. Jest on prosty, lekki. O ile czasem miło jest przeczytać coś lekko napisanego, to tutaj mam wrażenie, że autorka z tym trochę przesadziła.
Do tego zdziwił mnie fakt, że prawie każda postać w tej historii, jest powiązana z "kultem tatuażu". W książce natrafiłam tylko na jednego bohatera, który w pracy nie jest powiązany z tatuażami - piekarza. Reszta to urzędnicy zajmujący się ważeniem dusz, tatuażyści, skórownicy (ludzie oprawiający księgi), ludzie czytający i oceniający tatuaże jeszcze za życia człowieka. Gdy już myślałam, że trafiłam na lekarza - ważny zawód w społeczeństwie - okazało się, że nadzoruje on by dzieci po porodzie były oznakowane we właściwy sposób. Zaczęłam się wówczas, zastanawiać jak takie społeczeństwo funkcjonuje, gdzie są nauczyciele, sprzedawcy, prawnicy, ogrodnicy, pisarze etc. jeżeli prawie każdy robi coś związanego z tatuażami. Oczywiście mogłabym sobie dopowiedzieć, że gdzieś tam ci ludzie istnieją i dopełniają swoją mniejszą lub większą rolę w społeczeństwie, jednak czy o to chodzi w czytaniu? W dopowiadaniu sobie? Jako czytelnik odniosłam wrażenie, że to społeczeństwo jest sztuczne i nienaturalne.
Niestety "Tusz" mnie zawiódł. Oczekiwałam od tej historii czegoś nowego i innowacyjnego. Otrzymałam to, ale ceną była irytująca bohaterka, zbyt prosty jak na mój gust styl autorki, oraz dziwne, jak dla mnie nielogiczne funkcjonowanie społeczeństwa.
Leora żyje w świecie, w którym ludzie najważniejsze wydarzenia swojego życia upamiętniają na własnej skórze. Po śmierci skóra wraz z tatuażami zostaje przekształcona w księgę, która ma na celu upamiętnić przodka. Jednak taka droga czeka tylko tych, którzy wiedli dobre i godne zapamiętania życie. Leora, po śmierci ojca, oczekuję, że zostanie on godnie upamietniony. Niestety...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-02-16
2019-02-02
2018-04-21
Pewnego dnia Yolanda i Verla wraz z innymi dziewczynami budzą się w obcym miejscu, otoczone wysokim ogrodzeniem pod napięciem. Dziewczyny otumanione lekami, są zdezorientowane i nie wiedzą dlaczego się tam znalazły. Wszystkim zgolono głowy i założono szorstkie, zniszczone ubrania. Codziennie muszą wykonywać ciężkie prace, podczas których są bite i poniżane. Nie wiedząc dlaczego zostały zesłane w to okropne miejsce, czekają na przyjazd niejakiego Hardingsa. Miesiące mijają, a zapasy się kurczą lecz Hardings nie przyjeżdża. Uwięzione wraz ze swoimi prześladowcami, młode kobiety muszą nauczyć się polować oraz zbierać grzyby, by przetrwać.
Co je wszystkie łączy?
Jak bardzo będą musiały się zmienić, by dotrwać do końca?
Sięgając po tę książkę, spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Oczekiwałam od niej dobrej, wstrząsającej historii, która na każdej stronie będzie mnie przyprawiać o dreszcze. Niestety dostałam powieść, która została dobrze przemyślana, jednak nie za dobrze napisana. By się dowiedzieć, do czego zmierzam, zapraszam do dalszej części recenzji.
Przez większość książki czułam się "otumaniona". Czytając „Naturalną kolej rzeczy”, nie zawsze rozumiałam co się wokół dzieje, przez co książkę czytało mi się wolno i mozolnie. Wiele sytuacji, które powinny były przyprawiać mnie o dreszcze i zawroty głowy, czytałam z przerażającą obojętnością. Niewiele momentów w tej książce było w jakikolwiek sposób w stanie mnie poruszyć, a szkoda, bo tego od tej książki oczekiwałam.
Nie polubiłam ani Verli, ani Yolandy, wręcz tylko wzbudzały one moją irytację. Obie bohaterki były niesamowicie do siebie podobne pod względem charakteru. Gdyby nie ich przeszłość i wygląd mogłyby być klonami. A i o ich przeszłości wiemy też niewiele, przez co ciężko jest mi je głębiej ocenić.
Styl autorki był całkiem ciekawy, jednak i ten nie przypadł mi do gustu. Dużo opisów i mała ilość dialogów nie skradły mojego serca. Widać, że autorka miała koncepcje tego, co chciała opowiedzieć, pisząc tę książkę. Bardzo to doceniam, jednak według mnie historia ta jest chaotyczna i pozostawiła mi — czytelnikowi masę pytań.
Niestety „Naturalna kolej rzeczy” mnie nie porwała. Miałam wobec niej zupełne inne oczekiwania i głównie przez to się trochę na niej zawiodłam. Miała to być poruszająca, a zarazem brutalna historia, lecz powieść ta nie potrafiła wywołać we mnie praktycznie żadnych emocji, prócz znudzenia.
Pewnego dnia Yolanda i Verla wraz z innymi dziewczynami budzą się w obcym miejscu, otoczone wysokim ogrodzeniem pod napięciem. Dziewczyny otumanione lekami, są zdezorientowane i nie wiedzą dlaczego się tam znalazły. Wszystkim zgolono głowy i założono szorstkie, zniszczone ubrania. Codziennie muszą wykonywać ciężkie prace, podczas których są bite i poniżane. Nie wiedząc...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-01
2017-09-14
2015-02-18
2016-08-29
2016-11-30
2017-04-27
2017-07-01
2017-11-25
Natalie powoli zmierza ku końcowi swego dotychczasowego życia. Kończy szkołę i powoli przygotowuje się do wyjazdu na studia ze swojego rodzinnego miasteczka w Kentucky. Plany dziewczyny zmieniają się o sto osiemdziesiąt stopni po ponownych odwiedzinach tajemniczej staruszki, zwaną przez Natalie „Babcią”. Babcia przychodziła w nocy do Natalie od kiedy była dzieckiem, kobieta podczas tych krótkich spotkań opowiadała dziewczynce indiańskie opowieści. Jednak przez pewien czas Babcia przestała przychodzić, a gdy po latach powróciła, przekazuje dziewczynie wiadomość „Masz tylko trzy miesiące, aby go uratować” – tak brzmiało jedno z jej ostatnich zdań, a potem kobieta ponownie zniknęła.
Po nieoczekiwanej wizycie, zdezorientowana dziewczyna zaczyna dostrzegać, że coś jest nie tak. Budynki i ludzie znikają, a w ich miejsce pojawiają się inne budowle lub co dziwniejsze stada bizonów. Pewnego dnia, gdy ponownie wszystko wokół znika, zauważa chłopca.
Kim on jest?
Dlaczego się pojawia, a wszystko inne wokół niej znika?
Muszę już na samym początku wspomnieć, że niestety ta książka mnie zawiodła.
Zaczynając tę powieść, nie miałam co do niej żadnych oczekiwań. Jednak po przeczytaniu pierwszych stu stron pomyślałam – kurcze, to będzie dobre. Niestety bardzo się myliłam.
Książka rozpoczyna się dokładnie w tym przełomowym dniu, kiedy do Natalie przychodzi Babcia. Fabuła się rozwija, coraz więcej wydarzeń zaczyna nas intrygować, a czytelnik wraz z główną bohaterką zadaje sobie coraz więcej pytań. Wszystko ładnie pięknie do momentu, gdy pojawia się Baeu, czyli chłopiec wspomniany przeze mnie w opisie. Nagle nasza główna bohaterka traci głowę dla chłopaka, którego prawie nie zna. I tak o to nasza droga Natalie, zamiast rozwikłać zagadkę, zajmuje się rozterkami miłosnymi i nie tylko. Wątek romantyczny naprawdę nie byłby zły, gdyby nie fakt, iż przez niego „wątek paranormalny” zszedł na drugi plan.
Autorka miała świetny i oryginalny pomysł, który źle wykorzystała. Wiele w tej książce było przekombinowane. Miałam wrażenie, że Emily Henry zmierzając ku końcowi swej powieści, wreszcie się ocknęła i pomyślała – Czas jakoś rozwiązać tę sprawę – i dopisała resztę. No i rzeczywiście rzekomo jrozwiązała. Niestety było to tak chaotycznie wytłumaczone, że to i tak cud, że połowę zrozumiałam.
Miłość, która przełamała świat ma również masę błędów logicznych. Jednak mnie to nie dziwi, autorka tak kombinowała, że się o własne nogi potkneła.
A sama książka dłużyła mi się niesamowicie. O ile pierwsze strony przeczytałam bardzo szybko, to reszta zajęła mi ponad dwa tygodnie.
Znalazły się jednak też jakieś małe plusy. Jednym z nich jest styl autorki, który nie jest banalny. Ciekawe były również ostatnie 2 rozdziały, a zwłaszcza ostatni. By wam zbyt wiele nie zdradzić, powiem wam, że ostatni rozdział idealnie nawiązał do klimatu całej książki, a zwłaszcza do opowieści Babci.
Według mnie Miłość, która przełamała świat to niewykorzystany potencjał. Początek był naprawdę dobry, niestety na reszcie się zawiodłam. Pani Emily miała świetny pomysł na fabułę i całkiem dobre pióro, niestety myślę, że jeszcze nad wieloma rzeczami trzeba by było popracować.
Natalie powoli zmierza ku końcowi swego dotychczasowego życia. Kończy szkołę i powoli przygotowuje się do wyjazdu na studia ze swojego rodzinnego miasteczka w Kentucky. Plany dziewczyny zmieniają się o sto osiemdziesiąt stopni po ponownych odwiedzinach tajemniczej staruszki, zwaną przez Natalie „Babcią”. Babcia przychodziła w nocy do Natalie od kiedy była dzieckiem, kobieta...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-03-03
Jest rok 1991. Alice postanawia wrócić do rodzinnego domu, z którego wyjechała, by zwiedzić kawałek świata. Wracając, wspomina wszystkie chwile spędzone z rodziną, w tym konflikty między nią a siostrą. Gdy nagle zatrzymuje się samochód, a jego kierowca proponuje dziewczynie podwózkę, Alice uznaje to za wybawienie. Niestety okazuje się, że jest zupełnie inaczej. Dziewczyna zostaje uderzona i traci przytomność. Budzi się przywiązana w ciemnej piwnicy, a porywacz okazuje się fanatykiem religijnym, który kobiety traktuje jak niewolnice.
25 lat później w ośrodku wypoczynkowym zostają popełnione dwa morderstwa w niewielkim odstępie czasu. Bodine Langbow – szefowa ośrodka, bardzo ceni swoją pracę, jak i zatrudnionych przez nią ludzi, których traktuje jak rodzinę. Dlatego gdy dowiaduje się, że jedna z ofiar to jej pracownica, zaczyna się dla niej trudny okres. Jakby nieszczęść było mało, do miasta powraca przyjaciel jej brata – Callen, którym dziewczyna była dawno temu zauroczona.
Przyznam, że gdy zobaczyłam tę książkę, stwierdziłam, że będzie idealna na mroźne wieczory. Spodziewałam się kryminału z wątkiem romantycznym w tle. Po moim opisie mogłoby się wydawać, że tak faktycznie jest. Nic bardziej mylnego. Okazało się, że jest zupełnie odwrotnie. Dostałam opowieść obyczajową o życiu i pracy w ośrodku, z wątkiem "kryminalnym" na drugim planie. Dlaczego ten cudzysłów? Niestety, ale według mnie ta książka nie jest nawet w trzydziestu procentach kryminałem, bo żadnego śledztwa jako takiego nie uświadczymy.
Jeśli chodzi o postacie, były całkiem w porządku.
Główna bohaterka – Bodine, to dobra, kochająca rodzinę dziewczyna, która dba o dobro swoich pracowników. Uwielbia wcześnie wstawać i podziwiać wschody słońca z kubkiem kawy w ręku. Jest typem pracoholiczki, inaczej mówiąc – dzień bez pracy, dniem straconym.
Callen miał dosyć ciężkie życie. Jego ojciec był hazardzistą i nie mogąc sobie poradzić ze swoimi długami, powiesił się. Zadłużona rodzina musiała sprzedać gospodarstwo, a Callen jako miłośnik koni wyjechał, by z nimi pracować. Sam posiada bardzo wyjątkowego wierzchowca – Zmierzcha, który, mogłoby się wydawać, rozumie każde słowo wypowiedziane przez człowieka.
Postać Callena często mnie irytowała, zwłaszcza gdy ciągle gadał o nogach Bodine. Czasami miałam wrażenie, że nie zakochał się w niej, tylko w jej nogach.
Zdecydowanie bardziej polubiłam Alice, pomimo jej porywczego charakteru. Pewna siebie, pełna marzeń i celów, oto kim była. Z czasem zamienia się w zupełnie inną kobietę – więziona, bita oraz gwałcona, zaczyna podporządkowywać się swojemu porywaczowi, którego musi nazywać Panem, a ze śmiałej, wolnej kobiety zamienia się w posłuszną i przestraszoną dziewczynkę. Autorka całkiem sprawnie ukazała, jak łatwo można zniszczyć człowieka i jego psychikę.
Głównym elementem w „Przed Zmierzchem”, który mnie drażnił, był wątek romantyczny. Okazało się bowiem, że zakochanych par jest trzy, a nie jedna. Każde z tych związków miało główną cechę – były cukierkowe i kolorowe – tylko tęczą rzygać.
Dalsza część recenzji na niekulturalnie.pl
Jest rok 1991. Alice postanawia wrócić do rodzinnego domu, z którego wyjechała, by zwiedzić kawałek świata. Wracając, wspomina wszystkie chwile spędzone z rodziną, w tym konflikty między nią a siostrą. Gdy nagle zatrzymuje się samochód, a jego kierowca proponuje dziewczynie podwózkę, Alice uznaje to za wybawienie. Niestety okazuje się, że jest zupełnie inaczej. Dziewczyna...
więcej mniej Pokaż mimo to
By uwolnić Tristana i Adriana od wiążącej ich ciężkiej klątwy grupa Circus Lumos musi odnaleźć wszystkie potrzebne składniki do magicznej mikstury. Jeśli nie znajdą ich na czas, bracia będą musieli przed sobą stanąć, by walczyć na śmierć i życie, jeżeli zaś tego nie zrobią obu czeka śmierć.
Popszednie tomy wywołały we mnie mieszane uczucia, pierwszy drażnił swoją schematycznością, drugi wciągnął mimo przewidywalności, trzeci zaś... No właśnie, jakie wrażenie wywarł na mnie "Książe Cieni"? Powiedziałabym, że przeciętne.
Najbardziej w trakcie lektury drażniły mnie ciągłe powtórzenia imion. Zdarzało się, że jedno było powtórzone na jednej stronie osiem razy, co było strzałem w kolano dla stylu autorki, który w gruncie rzeczy nie byłby zły gdyby nie kolejne małe potknięcia, które niestety rzuciły cień na jej pióro. Nie brakowało bowiem błędów, powtórzeń lub takich kwiatków, jak "pośród bilionów ludzi" - z tego co wiem to ludzi na ten moment jest blisko osiem miliardów, a do bilionów nam jeszcze daleko.
Alicja w tym tomie szczególnie mnie drażniła. Nic do historii nie wnosiła, bowiem gdy tylko działo się coś, co można było uznać za niebezpieczne kryła się za kimś, zamiast pomóc. Oczywiście, że nie jest ona odpowiednio wyszkolona by walczyć, ale w takim razie, po co ona szła z nimi na te niebezpieczne akcje? Sprawiło to wrażenie, jakby ona była jedynie obserwatorką całego widowiska, nie zaś jego uczestniczką, którą teoretycznie powinna być.
Zaskoczyło mnie za to zakończenie, które szczególnie mi się podobało i wywołało we mnie burze emocji. Nie spodziewałam się, że autorka sięgnie po inne rozwiązanie, pozostawiające w czytelniku gorzkie uczucia, zamiast radości.
"Książe Cieni" to przeciętne, aczkolwiek nie złe podsumowanie trylogii "Circus Lumos". Liczyłam, że ten tom utrzyma poziom poprzedniego, a nawet przewyższy, lecz niestety nie podołał zadaniu, mimo to zdołał mnie chwilami zaskoczyć i wydobyć ze mnie jakieś emocje.
By uwolnić Tristana i Adriana od wiążącej ich ciężkiej klątwy grupa Circus Lumos musi odnaleźć wszystkie potrzebne składniki do magicznej mikstury. Jeśli nie znajdą ich na czas, bracia będą musieli przed sobą stanąć, by walczyć na śmierć i życie, jeżeli zaś tego nie zrobią obu czeka śmierć.
więcej Pokaż mimo toPopszednie tomy wywołały we mnie mieszane uczucia, pierwszy drażnił swoją...