-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2024-03-01
2024-03-11
„Póki żyła moja matka, byłam córką. Ale kiedy umarła, ja tę tożsamość straciłam: nie będę już nigdy niczyją córką. A w tym tylko bywałam naprawdę dobra: w córectwie. Kawał mnie odpadł. Jej śmierć zabiła we mnie córkę. Albo ja ją w sobie zabiłam.”
„Bezmatek” to historia relacji dwóch kobiet, relacji przepełnionej bezgraniczną miłością, ale i niezdrowej. Ta książka to jedynie migawki z życia, krótkie fragmenty uwiecznione na kartkach. Wydawałoby się, że trudno z tego sklecić spójną opowieść, a jednak szczególna dynamika łączącej kobiety więzi daje się uchwycić. Widać, że matka nie w pełni odnajdywała się w swojej roli, przez co czasem trudno było powiedzieć, która strona jest właściwie matką, a która córką. A później role naturalnie się odwróciły, gdy to bohaterka pielęgnowała matkę w chorobie. Autorka nie szczędzi nam również poruszającego, drobiazgowego studium żałoby, które sprawia, że książka zostawiła mnie w stanie głębokiego smutku.
„Matka – substancja silnie uzależniająca.”
To, jak wszechogarniająca była więź tych dwóch kobiet, można zobaczyć choćby po tym, jak łatwo wyrzucono z tej historii innych bohaterów. Na początku dowiadujemy się, że narratorka ma siostrę, a więc matka miała też drugą córkę, której nie poświęca się w tej książce ŻADNEJ uwagi. Zdążyłam zapomnieć, że w ogóle istniała. Podobnie jest z babcią, ojczymem czy później mężem narratorki. W doświadczeniu choroby, śmierci i żałoby (ale nawet we wcześniejszym okresie dorastania) matka i córka to jedyne mieszkanki samotnej planety.
„Póki żyła moja matka, byłam córką. Ale kiedy umarła, ja tę tożsamość straciłam: nie będę już nigdy niczyją córką. A w tym tylko bywałam naprawdę dobra: w córectwie. Kawał mnie odpadł. Jej śmierć zabiła we mnie córkę. Albo ja ją w sobie zabiłam.”
„Bezmatek” to historia relacji dwóch kobiet, relacji przepełnionej bezgraniczną miłością, ale i niezdrowej. Ta książka to...
2023-12-30
"A jeśli jesteśmy złoczyńcami" to opowieść o grupie studentów aktorstwa w Dellecher Classical Conservatory, gdzie wystawia się wyłącznie sztuki Szekspira. Każdy z przyjaciół gra na scenie podobne role jak w życiu.
Śmierć jednego z nich zmieni wszystko.
Książka M.L. Rio jest przesiąknięta Szekspirem, tak jak były nim przesiąknięte umysły jej bohaterów. Ostatnio czytałam, że według Platona recytacje i wystawiane dramaty mogą być "niebezpieczne", ponieważ przez głośne czytanie przejmujemy emocje postaci, której kwestie czytamy. I tutaj dokładnie tak się dzieje. Ale z głębszym uzasadnieniem, ponieważ mamy do czynienia ze studentami aktorstwa, chcącymi jak najlepiej się zaprezentować i wczuć w rolę. Mówimy też o Szekspirze, którego postacie czują wszystko bardzo intensywnie, często przy tym miotając się między przeciwstawnymi biegunami emocjonalnymi.
Relacje, które zawiązują się między głównymi bohaterami również są intensywne i ciekawie było je obserwować - podobnie jak ich nieraz niepokojące reakcje psychologiczne na pewne wydarzenia. Ogromnie podoba mi się też, jak ta książka odnosi się do szekspirowskiego motywu, zgodnie z którym dla przywrócenia porządku świata winny musi zostać ukarany.
"A jeśli jesteśmy złoczyńcami" zawiera masę cytatów z utworów Szekspira, ale też wyraźnie nawiązuje do wydarzeń z nich, dlatego cieszę się, że przeczytałam wcześniej istotne dla fabuły sztuki - "Juliusza Cezara" i "Króla Leara". Warto było to zrobić! 🖤
"ᴊᴇsᴛᴇᴍ ᴘᴇᴡɴʏ, żᴇ ᴄᴏʟʙᴏʀɴᴇ ɴɪᴇ ᴢʀᴏᴢᴜᴍɪᴇ ᴊᴇᴅɴᴇɢᴏ: ᴘᴏᴛʀᴢᴇʙᴜᴊę ᴊęᴢʏᴋᴀ ᴅᴏ żʏᴄɪᴀ ᴊᴀᴋ ᴊᴇᴅᴢᴇɴɪᴀ - ᴅᴢɪęᴋɪ ʟᴇᴋsᴇᴍᴏᴍ, ᴍᴏʀғᴇᴍᴏᴍ ɪ ᴋęsᴏᴍ ᴢɴᴀᴄᴢᴇń ᴡɪᴇᴍ, żᴇ ɴᴀ ᴡsᴢʏsᴛᴋᴏ ᴊᴇsᴛ sᴌᴏᴡᴏ."
"A jeśli jesteśmy złoczyńcami" to opowieść o grupie studentów aktorstwa w Dellecher Classical Conservatory, gdzie wystawia się wyłącznie sztuki Szekspira. Każdy z przyjaciół gra na scenie podobne role jak w życiu.
Śmierć jednego z nich zmieni wszystko.
Książka M.L. Rio jest przesiąknięta Szekspirem, tak jak były nim przesiąknięte umysły jej bohaterów. Ostatnio czytałam,...
2024-01-08
"Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli" to dziwny twór. Zawieszony między tytułową baśnią a XIX-wieczną krwawą historią, między mitologią a biblijnym apokryfem, między gawędą (nieprzypadkowo każdy rozdział zaczyna się od słów "Powiadają, że...") a fantastyką z krwi i kości. Cała ta mieszanka - i nie tylko ona - zafascynowała mnie swoją oryginalnością.
Sięgając po tę książkę, spodziewałam się raczej subtelnego realizmu magicznego, a jednak jest to naprawdę intensywna fantastyka - jako fantastykę określa ją zresztą sam Radek Rak. Podczas gdy początek i koniec trzymają się jedną stopą ziemi i realności (te fragmenty podobały mi się nieco bardziej), środek to prawdziwy odlot. Czasami gubiłam się w tej otchłani dziwności, przypominającej trochę "Mistrza i Małgorzatę", ale jednak bardziej podkręconej. Do bardziej subtelnych elementów należy wątek z tytułowym sercem, który przekłada się na bardzo emocjonalne sceny.
Najbardziej uderzyło mnie, jak punkt zwrotny w samym środku książki zmienił narrację oraz dynamikę postaci na linii Jakób Szela - dziedzic Wiktoryn Bogusz. Na koniec tej historii silnie narzuciły mi się dwa stwierdzenia.
Pierwsze: chociaż cała książka mówi o tym, jak bardzo w XIX-wiecznej Galicji ludzie NIE SĄ sobie równi, to okazuje się, że pod względem swoich namiętności, żądzy zemsty i okrucieństwa są jak najbardziej równi.
Drugie: chociaż powieść zaznacza, że słowa i imiona nic nie znaczą, to jednocześnie znaczą bardzo wiele - a szczególnie dla percepcji czytelnika. Bo to właśnie słowa, nazwy, imiona sprawiają, że w naszej głowie podczas czytania powstają konkretne obrazy. I to przez nie na koniec możemy pozostać równie zagubieni jak sam bohater.
"Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli" to dziwny twór. Zawieszony między tytułową baśnią a XIX-wieczną krwawą historią, między mitologią a biblijnym apokryfem, między gawędą (nieprzypadkowo każdy rozdział zaczyna się od słów "Powiadają, że...") a fantastyką z krwi i kości. Cała ta mieszanka - i nie tylko ona - zafascynowała mnie swoją...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-04
Mieliście kiedyś przy czytaniu poczucie osobliwej nici porozumienia z autorem? Czuliście, że wiecie dokładnie, co chciał przekazać, chociaż wcale nie powiedział tego banalnie ani nawet wprost? Czy było tak, że w Waszej głowie pojawiło się pytanie, a odpowiedź na nie była w książce już kilka chwil później? Czytając „Włoskie szpilki”, miałam tak wiele razy.
We „Włoskich szpilkach” poznajemy dziewczynkę, w której życiu brakuje zarówno rodzinnej miłości, jak i poczucia przynależności. Jest zagubiona między polską a włoską częścią rodziny, szarym PRL-em a żywym, kwitnącym krajem po drugiej stronie żelaznej kurtyny. Zna dwa komplety słów, dwa modele zachowań, dwa światy, które nie pasują do siebie, a do własnej tożsamości wciąż brakuje jej klucza. Klucza, który wielokrotnie w tej powieści gubi…
Magdalena Tulli osiąga w swojej historii mistrzostwo niedopowiedzeń. W wielu fragmentach mamy do czynienia z językiem ezopowym, jednak uważne czytanie i zbieranie tropów pozwala uchwycić najważniejsze fakty. A warto nie śpieszyć się w tej lekturze, w której wiele zdań, choć wydają się proste, zaskakuje doborem sformułowań. Niby jest spokojnie, a potem jedno celne zdanie wbija w fotel.
Opowieść przebiega nielinearnie, a oprócz śledzenia codzienności głównej bohaterki, poznajemy też fragmenty historii rodzinnej, zarówno od strony ojca, jak i matki. Szczególnie poruszającym momentem jest ten, w którym chorująca na demencję matka bohaterki wspomina swoje życie. Przebiegamy jej wspomnienia wstecz, w miarę gdy te najświeższe zacierają się w jej pamięci. Sposób w jaki zostało to opisane – to chyba najbardziej poruszająca koncepcja pamięci, na jaką natrafiłam.
W kontekście niedopowiedzeń – jeśli nie chcecie więcej wiedzieć o fabule, to tutaj możliwy SPOILER – chociaż ważnym tematem książki jest kwestia dziedziczenia traumy po Holokauście, to jednocześnie słowo „Żyd” w książce nie pada ani razu.
Mieliście kiedyś przy czytaniu poczucie osobliwej nici porozumienia z autorem? Czuliście, że wiecie dokładnie, co chciał przekazać, chociaż wcale nie powiedział tego banalnie ani nawet wprost? Czy było tak, że w Waszej głowie pojawiło się pytanie, a odpowiedź na nie była w książce już kilka chwil później? Czytając „Włoskie szpilki”, miałam tak wiele razy.
We „Włoskich...
2023-07-21
Jedenaście powiązanych ze sobą opowiadań, splecionych w taki sposób, że ziarnko z fabuły jednego staje się zalążkiem fabuły następnego. Historie eksponują głównie ciemną stronę człowieka, ukrywaną przed światem i społeczeństwem. Przez wszystkie z tych opowieści przenika widmo śmierci, która ma tutaj różne oblicza. Bywa naturalna, niespodziewana - bywa też wyjątkowo tragiczna.
Jest w tych historiach dużo niepokoju, a eskalacja napięcia w wielu przypadkach prowadzi do zaskakującego lub wręcz szokującego zakończenia. Niekiedy rzeczywistość jest przedstawiana w turpistyczny sposób, który wywołuje dreszcz, ale i dziwną fascynację. Niektóre wydarzenia są z kolei od rzeczywistości całkowicie oderwane, a mimo to podąża się za nimi z niesłabnącym zaangażowaniem.
"Grobowa cisza, żałobny zgiełk" to kłębek splątanych ze sobą nici, które jednak są nie tylko splątane, ale i w niektórych miejscach przecięte. Z tego powodu odczuwam pewien niedosyt. Opowiadania wyraźnie łączyły się w pewnych miejscach, ale niektóre z nich urwały się nagle i nieodwołalnie. W kilku przypadkach liczyłam na pewne dopowiedzenie, subtelną kontynuację jednego opowiadania w tle następnego. Niedopowiedzenia to jednak nie najgorsza rzecz, jaką można zarzucić książce, dlatego moje drugie spotkanie z literaturą japońską uważam za jak najbardziej udane.
Jedenaście powiązanych ze sobą opowiadań, splecionych w taki sposób, że ziarnko z fabuły jednego staje się zalążkiem fabuły następnego. Historie eksponują głównie ciemną stronę człowieka, ukrywaną przed światem i społeczeństwem. Przez wszystkie z tych opowieści przenika widmo śmierci, która ma tutaj różne oblicza. Bywa naturalna, niespodziewana - bywa też wyjątkowo...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-30
„Ja chcę żyć dlatego, że kocham. Po co ty chcesz żyć?”
Nowele zawarte w zbiorze „Podgarbiony” to niełatwe historie – zarówno pod względem literackim, jak i emocjonalnym. Przy tym niemal każdy akapit, a czasem ledwie pojedyncze zdanie, przekazuje nową myśl. I widać, że tych myśli, tych przemyśleń do przelania na papier, autor miał w sobie naprawdę dużo.
Tytułowa nowela skupia się na aktorstwie. Na trudnościach z oddzieleniem sceny od życia; na skazanym na niepowodzenie indywidualizmie. Na starannym pielęgnowaniu w sobie krzywd… Narracja była zbyt chaotyczna jak na moje upodobania, silnie fragmentaryczna i (chyba?) również niechronologiczna. Kilka kluczowych momentów zapada jednak w pamięć, a szczególnie puenta, pozwalająca silnie wybrzmieć głównej myśli historii.
W „Lekcji angielskiego” podobało mi się to, że miała nieco konkretniej określone ramy rzeczywistości. Dużo jest w tych nowelach abstrakcji, absurdu i nieuchwytności, a tutaj mieliśmy przynajmniej zawężoną przestrzeń do dwóch bohaterów i czterech ścian mieszkania. Ta historia to dialog dwojga ludzi osadzony w nieznanej przyszłości, gdzie tuż za ścianą trwa „jakaś wojna”.
„Heksagram 18” zabiera nas w wędrówkę od onirycznej, duchowej krainy, przez przyziemność aż do dziwnego, jesiennego bezczasu. I przyznam, że ta wędrówka trochę mnie zmęczyła. Tutaj najbardziej widać, że bohater nie radzi sobie z miłością… Czuję jednak, że ostateczny sens noweli wymyka się moim zdolnościom pojmowania.
„Bardzo są mi bliskie ze swoją chropowatą korą, łzami, głowami pełnymi myśli. Kocham was, drzewa, za to wszystko, co nieludzkie.”
„Ja chcę żyć dlatego, że kocham. Po co ty chcesz żyć?”
Nowele zawarte w zbiorze „Podgarbiony” to niełatwe historie – zarówno pod względem literackim, jak i emocjonalnym. Przy tym niemal każdy akapit, a czasem ledwie pojedyncze zdanie, przekazuje nową myśl. I widać, że tych myśli, tych przemyśleń do przelania na papier, autor miał w sobie naprawdę dużo.
Tytułowa nowela...
2023-08-08
Pierwsza połowa książki stanowiła spójną, mocną i brutalną opowieść, osadzoną w najbardziej ponurym miasteczku, w okrytej złą sławą okolicy. Ta część naprawdę mi się podobała.
W drugiej połowie fabuła skręca w dziwną stronę, mamy wiele wątków, z których niektóre są porzucane albo pozbawione znaczenia dla tej historii. Zwrot akcji moim zdaniem nie ma sensu - na ten sam motyw natrafiłam w innych książkach i w każdej był ograny lepiej.
Po przeczytaniu podziękowań wiemy, że książka jest pewnym manifestem autorki, ale w oderwaniu od tego - fabularnie niestety się nie broni...
Pierwsza połowa książki stanowiła spójną, mocną i brutalną opowieść, osadzoną w najbardziej ponurym miasteczku, w okrytej złą sławą okolicy. Ta część naprawdę mi się podobała.
W drugiej połowie fabuła skręca w dziwną stronę, mamy wiele wątków, z których niektóre są porzucane albo pozbawione znaczenia dla tej historii. Zwrot akcji moim zdaniem nie ma sensu - na ten sam...
2018-08-14
"Coś się kończy, coś się zaczyna"
Cykl o białowłosym wiedźminie Geralcie z Rivii z pewnością zostanie ze mną na dłużej, bo to saga wyjątkowa. Gołym okiem widać, jak bardzo Sapkowski musiał zaangażować się w tworzenie swojego fantastycznego świata. Nie da się nie zauważyć, jak ogromnie zna się na tym, o czym pisze. Wprost zarzuca czytelnika terminologią z dziedziny szermierki, wiedzą geograficzną w kwestii form terenu, a także chwali się znajomością mitologii i podań kulturowych. Czerpanie z baśni jest szczególnie uwypuklone w dwóch tomach opowiadań, z kolei w dalszych częściach wkraczamy na nowe tory, takie jak znane nam legendy czy wierzenia średniowieczne. Podoba mi się też wplatanie licznych elementów z epoki romantyzmu!
Ponadto, autor ma tak bogate słownictwo, że gdyby wypisywać nieznane słowa z "Wiedźmina", można by stworzyć całkiem obszerny słownik. Proste wyrażenia zastępowane są nieraz ogromnie wyrafinowanymi lub sentencjami. Dokładnie opisane są barwy i ich odcienie. Oczywiście styl wypowiedzi pozostaje dostosowany do nadawcy, o czym już wspominałam w recenzji tomu pierwszego.
Narrator trzecioosobowy wszechwiedzący prowadzi tę historię często w bardzo nostalgiczny sposób. Opowieść teraźniejszą przeplata przyszłością, zarówno taką, w której dany bohater jest już starcem, jak i znacznie późniejszą, kiedy o owych wydarzeniach krążą jedynie legendy. Wywołuje to poczucie przemijania, czasem wydaje się, że działania postaci z perspektywy czasu były bezsensowne. Między innymi to nadaje historii autentyczność, sprawia, że staje się "życiowa".
Saga o wiedźminie jest też pełna jedynych w swoim rodzaju postaci pierwszo- i drugoplanowych. Tak wiele z nich uwielbiam! Niestety jednak mnogość postaci pobocznych powoduje, że zapomina się, kim dokładnie byli, kiedy nieoczekiwanie powracają po dwóch tomach.
Szczególnie dobrym elementem jest relacja Geralta i Yennefer. Z początku naprawdę nie lubiłam tej czarnowłosej czarodziejki. Moje uczucia w pełnym momencie uległy zmianie, ale nikt chyba nie zaprzeczy, że ona i wiedźmin są po prostu siebie warci. Sam Geralt też jest niezmiernie interesujący. Podejmuje złe decyzje i ucieka od problemów, a czasem potrafi być niezłym gburem, a mimo to naprawdę daje się lubić.
Przyznaję bez bicia, że prawie w każdym tomie pewne fragmenty wlokły się dla mnie strasznie i aż nie chciało mi się ich czytać. Jednak nie mogę chyba niczego Sapkowskiemu w tym względzie zarzucić. Rozbudował świat prawie do granic możliwości, wprowadzając całą masę postaci oraz zagłębiając się w zaawansowaną politykę i manewry wojenne. To, że nie są to moje ulubione tematy, to niestety tylko i wyłącznie mój problem... Faktem jest, że nie wszystko czytałam z zapartym tchem czy nawet ciekawością.
Jak już wspominałam, nie mam większych zarzutów do Sapkowskiego. Poza jednym, bo na pewno nie zaszkodziłoby, gdyby do swojego ogromnego i skomplikowanego uniwersum dołączył MAPĘ. Nie brakuje książek, które mapy na wklejce mają, nawet gdy są one właściwie zbędne. W tym przypadku natomiast, zaangażowanemu czytelnikowi brakuje pewnej wizualizacji. Z początku myślałam, że jest to zabieg celowy, mający pokazać nam perspektywę apolitycznego przecież Geralta. Ale z biegiem czasu, kiedy przeskakujemy z postaci na postać; wraz z rozwojem wątku Ciri; wraz z włączaniem się w fabułę coraz większej liczby państw, można się naprawdę nieźle zagmatwać. I zgubić.
Poza wspomnianą zabawą perspektywami, mamy też zabawę chronologią, a to akurat bardzo lubię. Zawirowania są czasem tak silne, że raz musiałam spisać sobie kolejność zdarzeń. Tak na marginesie - raz wyrysowałam nawet drzewo genealogiczne, co chyba potwierdza moją tezę o dużej złożoności świata?
Nie będę zagłębiać się w konkretne wątki, bo nie zamierzam przecież spoilerować. Dodam więc tylko, że autor świetnie rozplanował rolę przeznaczenia, postać Ciri budował powoli, ale konsekwentnie i według planu, a pomysł na porównanie wampiryzmu z alkoholizmem jest po prostu genialny!
Jeszcze kilka słów odnośnie do ostatniego tomu. Mimo że trochę za dużo jest w nim opisów toczonych wojen, sporo na temat racji stanu i układów między królestwami, spodobał mi się chyba najbardziej. Kilkakrotnie wywołał we mnie uczucie dogłębnego smutku; sprawił, że zadrżałam o los bohaterów; zaskoczył wieloma rozwiązaniami fabularnymi i zostawił mnie samą z tymi wszystkimi uczuciami i refleksjami krążącymi po mojej głowie. Dawno nie zżyłam się tak z bohaterami serii. Powtórzę za wieloma: pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów fantastyki.
"Coś się kończy, coś się zaczyna"
Cykl o białowłosym wiedźminie Geralcie z Rivii z pewnością zostanie ze mną na dłużej, bo to saga wyjątkowa. Gołym okiem widać, jak bardzo Sapkowski musiał zaangażować się w tworzenie swojego fantastycznego świata. Nie da się nie zauważyć, jak ogromnie zna się na tym, o czym pisze. Wprost zarzuca czytelnika terminologią z dziedziny...
2022-12-23
„Dziwne losy Jane Eyre”, czy też sama „Jane Eyre” (bo w oryginalnym tytule nie ma żadnych „dziwnych losów”) zdecydowanie zdołała trafić do mojego serca.
Jane ogromnie zaimponowała mi swoją wewnętrzną siłą – prawdziwie wewnętrzną, bo niezależną od zewnętrznych okoliczności. Choć nie można przecież powiedzieć, że takie wydarzenia na nią nie wpływają, bo wpływają i dotykają ją jak każdego. A jednak Jane Eyre jest przy tym w stanie wykazać się odwagą, niezależnością i to już od dzieciństwa, czym ogromnie zaskoczyła mnie na pierwszych stronach powieści. Zasady, które wewnętrznie uzna za swoje, stają się dla niej kompasem, za którego wskazówkami niestrudzenie podąża. Jednocześnie jej przemyślenia, jej pragnienie niezależności nieraz wykraczają (niestety) poza realia XIX wieku. To bardzo złożona bohaterka, do której zapałałam ogromną sympatią i z serca jej kibicowałam.
Fabuła „Dziwnych losów Jane Eyre” była dla mnie całkowitą niewiadomą, dlatego kilkukrotnie zaskoczył mnie bieg wypadków. Pan Rochester ma trudny charakter i potrafi zachować się paskudnie, ale tak się składa, że wolę go od Pana Darcy’ego. A poza tym? To zdecydowanie książka, do której kiedyś wrócę i wtedy zadbam o to, by na stałe zagościła na mojej półce. Z pozaznaczanymi ulubionymi cytatami.
„Dziwne losy Jane Eyre”, czy też sama „Jane Eyre” (bo w oryginalnym tytule nie ma żadnych „dziwnych losów”) zdecydowanie zdołała trafić do mojego serca.
Jane ogromnie zaimponowała mi swoją wewnętrzną siłą – prawdziwie wewnętrzną, bo niezależną od zewnętrznych okoliczności. Choć nie można przecież powiedzieć, że takie wydarzenia na nią nie wpływają, bo wpływają i dotykają...
2023-02-20
”Obłęd na krańcu świata” przybliża (dość mało znaną powszechnie) wyprawę statku Belgica (1897-99). Jej załoga dokonała pierwszego zimowania w rejonie Antarktydy, gdzie otaczało ich przenikliwe zimno i wielotygodniowy mrok nocy polarnej.
Julian Sancton poświęcił na napisanie „Obłędu…” pięć lat i udało mu się ożywić tę historię, przedstawiając ją w rzetelny i obrazowy sposób. Zdecydowanie nie jest to zbiór suchych faktów - książkę czyta się jak trzymającą w napięciu powieść. Dużego kolorytu dodają opisy emocji i przemyślenia uczestników wyprawy, odtworzone na podstawie prowadzonych przez nich zapisków (które same też są często przytaczane). To aż nie do pomyślenia, jak bardzo naturalne warunki mogą wpływać na ludzi. Oczywiście swój udział w tym ma również izolacja i poczucie uwięzienia.
Szczególnie zainteresował mnie fakt, że wyprawa Belgiki dla niektórych jej członków była zaledwie wstępem, przygotowaniem gruntu pod następne polarne wyprawy, które sami poprowadzili. Dalsze polarne podboje zostały nam przedstawione w ostatnim rozdziale książki. Kwestia pierwszeństwa w przypadku odkryć geograficznych nie zawsze jest w pełni rozstrzygnięta. Zresztą to nie jedyna sytuacja, kiedy pewne fakty są niejednoznaczne. Autor przytacza wtedy różne ustalenia i sprzeczne relacje, dając nam możliwie jak najszerszy obraz sytuacji. Na każdym kroku widać nakład pracy, jakiego wymagała od niego ta książka.
Chociaż „Obłęd…” mną nie wstrząsnął (pomimo pewnych dramatycznych wydarzeń), to na pewno zafascynował. Myślę, że jest dobrym wyborem na początek z literaturą faktu związaną z wyprawami polarnymi - angażujący, przystępny w czytaniu, a poza tym daje ogólne tło dla innych słynnych wypraw w te rejony.
”Obłęd na krańcu świata” przybliża (dość mało znaną powszechnie) wyprawę statku Belgica (1897-99). Jej załoga dokonała pierwszego zimowania w rejonie Antarktydy, gdzie otaczało ich przenikliwe zimno i wielotygodniowy mrok nocy polarnej.
Julian Sancton poświęcił na napisanie „Obłędu…” pięć lat i udało mu się ożywić tę historię, przedstawiając ją w rzetelny i obrazowy...
2023-03-23
Młoda dziewczyna, o nieznanym nam imieniu, wychodzi za mąż za bogatego wdowca – Maxima de Winter, właściciela słynnej posiadłości. Nie wie jednak, że we własnym domu będzie się czuła intruzem. W Manderley bowiem wręcz namacalnie czuje się obecność poprzedniej pani de Winter, Rebeki…
Daphne du Maurier zawiera w „Rebece” wiele myśli o ulotności. Główna bohaterka często zastanawia się nad tym, że nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki i że drobny, codzienny moment, w identycznym kształcie nie powtórzy się już nigdy. Zapewne więc tym bardziej trudne jest dla niej wejście w rolę władczej pani domu, rolę Rebeki. A wydaje się, że w takiej roli chcą ją widzieć nie tylko mieszkańcy Manderley, ale i cała okolica.
Główną bohaterkę obserwuje się ze smutkiem. Jest osobą młodą i bez dużego doświadczenia życiowego, czego nie potrafi zatuszować. Otoczenie od razu to wychwytuje, a wręcz wykorzystuje. Niezwykle przykry jest fakt, jak bardzo jej pewność siebie zależy od sposobu, w jaki traktuje ją Maxim. Nawet przejawy jego czułości bywają w narracji porównywane do machinalnego pogłaskania psa po głowie (!). Bohaterka również bardzo przejmuje się opinią innych, wciąż wizualizując sobie w umyśle, jak komentują jej zachowania za jej plecami.
Wydaje się, że w Manderley czas się zatrzymał, a Maxim i służba zastygli w swoich przyzwyczajeniach nabranych za życia Rebeki. Fabuła sunie więc powoli, wręcz monotonnie, a jednak przesącza się przez nią wąska smuga niepokoju. Z czasem pojawiają się nawet elementy thrillera, a związany z tym zwrot akcji naprawdę mnie zaskoczył. Spodziewałam się, że historia będzie równie niespieszna do końca, a chociaż nie była, to jednak zakończenie pozostawiło pewien niedosyt.
„Rebeka” to historia bezowocnych wysiłków wejścia w cudzą rolę. Ale to również opowieść o rozpaczliwej miłości, ulotnych chwilach i o tym, że bez względu na wszystko: życie toczy się dalej.
Młoda dziewczyna, o nieznanym nam imieniu, wychodzi za mąż za bogatego wdowca – Maxima de Winter, właściciela słynnej posiadłości. Nie wie jednak, że we własnym domu będzie się czuła intruzem. W Manderley bowiem wręcz namacalnie czuje się obecność poprzedniej pani de Winter, Rebeki…
Daphne du Maurier zawiera w „Rebece” wiele myśli o ulotności. Główna bohaterka często...
2023-03-31
Wszystko zaczęło się od pracy dyplomowej.
W tym miejscu przestrzegam przyszłych i obecnych seminarzystów (włącznie ze mną), żeby wystrzegali się podobnie głupich pomysłów. Victor i Eli byli przyjaciółmi, dopóki na drodze tej przyjaźni nie stanęła chora ambicja i zacięta rywalizacja. A to wszystko dlatego, że postanowili sprawdzić w praktyce swoją teorię o osobach Ponadprzeciętnych. Na sobie nawzajem.
W "Vicious" dostajemy dokładnie to, co obiecuje nam tytuł i opis. Nie mamy tutaj dobrych ludzi, których okoliczności zmusiły do złych czynów, lecz bohaterów nikczemnych i bezwględnych (no dobra, Victor co prawda jest trochę father figure dla jednej postaci, ale wciąż w jego motywacjach jest bardzo dużo egoizmu). Uzyskane przez nich w wyniku eksperymentu supermoce są niejako przeciwstawne, co czyni ich rywalizację jeszcze bardziej emocjonującą i wyrównaną.
Warto podkreślić, że stając się PonadPrzeciętnym otrzymuje się wiele, ale i wiele się traci. Ile tak naprawdę zostaje z człowieka, jeśli zabierze mu się pewne uczucia czy bodźce? Brak bólu czy strachu może przecież wystawiać na niebezpieczeństwo, z kolei brak empatii i współczucia jest zwyczajnie przerażający.
"Vicious" jest opowieścią bardzo dynamiczną. Nieco poszatkowaną chronologicznie, ale to tylko sprawia, że tym bardziej chce się czytać dalej, aż do uzyskania pełnego obrazu. Nie trafiła do mnie aż tak jak "Mroczniejszy odcień magii", głównie ze względu na zredukowane emocje - zarówno u bohaterów, jak i u mnie (to znaczy, tych postaci nie można do końca "polubić"). Niemniej jest to angażująca historia przyjaciół, którzy stali się wrogami; historia o inteligentnych i ambitnych ludziach, którzy nie potrafili zadowolić się normalnym życiem.
Wszystko zaczęło się od pracy dyplomowej.
W tym miejscu przestrzegam przyszłych i obecnych seminarzystów (włącznie ze mną), żeby wystrzegali się podobnie głupich pomysłów. Victor i Eli byli przyjaciółmi, dopóki na drodze tej przyjaźni nie stanęła chora ambicja i zacięta rywalizacja. A to wszystko dlatego, że postanowili sprawdzić w praktyce swoją teorię o osobach...
2023-06-20
Zdecydowanie przekonałam się do „Wojny makowej”. Już pierwszy tom po rereadzie podobał mi się dużo bardziej, ale to w drugim Rebecca Kuang pokazuje, co potrafi, wyzwalając głębszy potencjał tej historii.
Rin podążyła za żądzą zemsty już w poprzednim tomie, ale na tym się nie skończyło. Bowiem ogień chce wciąż pożerać, pochłaniać, niszczyć wszystko na swojej drodze. Gdy otaczają ją wrogowie, a na sumieniu ciąży straszna wina, wyraźnie określona kategoria wroga może przynieść przynajmniej pewien spokój. Prawda?
„Republika Smoka” zarysowuje i rozwija wiele nowych wątków. Obserwujemy umysłowe zmagania z nienasyconym bóstwem i próby wyparcia własnego poczucia winy. Bezlitosny mechanizm wojenny z pierwszego tomu toczy się dalej – z tym że teraz motywacje postaci są bardziej ukryte, a strony konfliktu mniej oczywiste. Od politycznej strony pojawia się problem cesarstwa versus republiki oraz pytanie o gotowość ludzi na nową formę rządów. O wiele mocniej uwidacznia się wątek nierówności społecznych, a wraz z nim – wiele niewygodnych pytań. Dowiadujemy się też więcej o historii Trójcy Doskonałych – w wydaniu odmiennym niż owiany aurą mitu spektakl teatru cieni w „Wojnie makowej”.
Rin jest postacią o bardzo trudnym charakterze, ale w tej konkretnej historii – nie wyobrażam sobie, żeby główna bohaterka miała być wykreowana inaczej. Łatwo wybucha i wrzeszczy na wszystkich naokoło, dobierając słowa tak, by najbardziej bolało. Świadoma swojego pochodzenia i drogi, którą przebyła, lawiruje między wstydem i poczuciem wyższości. Pragnie mocy i potęgi, a jednocześnie potrzebuje kogoś, kto nią pokieruje. W jednej chwili wydaje się całkowicie pozbawiona empatii, w innej widać, że jest już tak przeraźliwie zmęczona i straumatyzowana, że ledwie ma siłę iść dalej.
A do tego są jeszcze inni bohaterowie – zniszczeni, złamani i pozszywani na nowo z trudnych wspomnień i sprzecznych emocji. Często bardziej dający się polubić… Chociaż jest w tej powieści trochę dłużyzn i o kilka (krążących wokół tego samego) kłótni za dużo, to zdecydowanie warto dokładnie przyjrzeć się wszystkiemu, co ta historia ma do zaoferowania.
Zdecydowanie przekonałam się do „Wojny makowej”. Już pierwszy tom po rereadzie podobał mi się dużo bardziej, ale to w drugim Rebecca Kuang pokazuje, co potrafi, wyzwalając głębszy potencjał tej historii.
Rin podążyła za żądzą zemsty już w poprzednim tomie, ale na tym się nie skończyło. Bowiem ogień chce wciąż pożerać, pochłaniać, niszczyć wszystko na swojej drodze. Gdy...
2023-05-02
W fantastycznym świecie stylizowanym na Chiny, Runin Fang próbuje udowodnić, że dzięki wytrwałości można osiągnąć wszystko - nawet nieprawdopodobny awans społeczny. Sierota z biednej prowincji nie będzie jednak miała łatwego życia w stolicy, w elitarnej Akademii, wśród dzieci możnowładców. Przetrwanie przeszkolenia wojskowego będzie wymagało większej dawki uporu i ciężkiej pracy niż kiedykolwiek wcześniej. Tymczasem nad skłóconym i osłabionym wewnętrznie cesarstwem wisi widmo kolejnej wojny....
Fabuła płynnie niesie czytelnika od samego początku. Trzeba jednak przyznać, że sam motyw nauki w wyjątkowej szkole jest tutaj powtarzalny - w stosunku do Harry'ego Pottera czy Trylogii Griszy. Mimo to, książkę czyta się naprawdę dobrze, ze względu na dobry styl autorki i otoczkę dalekowschodniej kultury.
Konstrukcja tej powieści jest dość zagadkowa. Wątek fantastyczny pojawia się dopiero w 1/3 książki, a niedługo potem dochodzi do konfrontacji, która sprawia wrażenie punktu kulminacyjnego. Tymczasem do zakończenia jest jeszcze bardzo daleko. Właściwie zdziwiło mnie, że ten moment nie kończy pierwszego tomu - wtedy byłaby to z pewnością seria, nie trylogia, ale akcenty byłyby rozłożone bardziej... naturalnie? Ten moment jest jednak ważny, bo wyraźnie rozgranicza powieść młodzieżową od powieści dla dorosłych. Bo "Wojna makowa" młodzieżówką zdecydowanie nie jest, choć sceny nauki w Akademii mogłyby na to wskazywać.
Pomimo kilku zwrotów akcji, nic mnie w tej książce nie zaskoczyło. Pewne rozrzucone przez autorkę tropy doprowadziły mnie do odpowiednich wniosków na długo przez ich ujawnieniem. Podobał mi się natomiast motyw mściciela, który z krzywdzonego staje się krzywdzącym. Tworzy to łańcuch cierpienia, który nigdy się nie kończy, bo teraz kolejni skrzywdzeni będą pałać ogniem zemsty. Eskalacja brutalności jest w tej książce naprawdę przerażająca.
"Wojna makowa", chociaż dobrze napisana, była raczej przewidywalna, dlatego liczę na to, że "Republika smoka" czymś mnie zaskoczy.
W fantastycznym świecie stylizowanym na Chiny, Runin Fang próbuje udowodnić, że dzięki wytrwałości można osiągnąć wszystko - nawet nieprawdopodobny awans społeczny. Sierota z biednej prowincji nie będzie jednak miała łatwego życia w stolicy, w elitarnej Akademii, wśród dzieci możnowładców. Przetrwanie przeszkolenia wojskowego będzie wymagało większej dawki uporu i ciężkiej...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-28
Lazlo Strange to człowiek z prawdziwą pasją. Największym pragnieniem młodego bibliotekarza, który każdą wolną chwilę poświęca rozmarzaniom o Niewidocznym Mieście, jest zobaczenie miejsca z dawnych opowieści na własne oczy. Zdaje sobie jednak sprawę, że wydaje się to cokolwiek nierealne, jeżeli o przedmiocie jego rozmyślań nie słyszano od dwustu lat, a wszelkie dawne opowieści o nim wkłada się między bajki. Ale przecież to marzenie wybiera marzyciela, a nie odwrotnie.
Już na pierwszy rzut oka "Marzyciel" Laini Taylor urzeka: okładką, językiem i klimatem. Książka jest rewelacyjnie napisana, z wykorzystaniem bogatego słownictwa, więc w tym momencie gratuluję też tłumaczowi, bo czyta się znakomicie. Świetnie brzmią też przetłumaczone nazwy własne. Mam wrażenie, że czytając tę książkę, uświadomiłam sobie jak piękny w gruncie rzeczy może być nasz, polski język i że niektóre związki wyrazowe faktycznie brzmią - jakby to określił Lazlo - jak kaligrafia miodem.
Dobrze, że blurb z tyłu okładki nie zdradza zbyt wiele, bo o tej książce naprawdę najlepiej jest wiedzieć jak najmniej. Świat rozpościera się przed nami bardzo powoli i stopniowo odsłania swoje tajemnice, aż do samego końca. Uwielbiam, kiedy autor decyduje się zrezygnować z ekspozycji na rzecz takiego prowadzenia fabuły.
Sama historia ma w sobie dużo oryginalności. Pod pewnymi względami mogłaby przypominać "Magonię", ale tylko pozornie, bo w rzeczywistości te książki są zupełnie inne. W "Marzycielu" jest według mnie więcej głębi; od początku intrygowała mnie postać tytułowego bohatera - osoby z głową w chmurach, a nosem w książce, która jednak zdaje sobie sprawę, że nie jest to metoda pozwalająca w pełni poznać świat. Podobał mi się również wątek wewnętrznych konfliktów, targających człowiekiem oraz różnice w poglądach racjonalisty i marzyciela. Bohaterów poznajemy od różnych stron - nie są krystalicznie czyści ani też dogłębnie źli.
Trzeba zauważyć, że Laini Taylor bezczelnie wodzi czytelnika za nos. W czasie lektury podążałam wytyczoną przez nią ścieżką, nie wiedząc, że doprowadzi mnie ona do przepaści emocjonalnej. Udało jej się mnie zszokować, a zakończenie książki zdaniem "Bo nie był to koniec tej opowieści", po prostu mnie dobiło.
Co do wad, troszeczkę zirytowało mnie zbytnie rozdrabnianie się - nie mam na myśli oddziałujących na wyobraźnię opisów miejsc, lecz... kilkustronicowy opis pocałunku to dla mnie trochę za wiele. Bardziej podobała mi się też pierwsza połowa książki, bo miała w sobie więcej magicznej aury i atmosfery tajemniczości. Później więcej było typowej fantastyki, przez co trochę obawiam się o drugi tom. Jeżeli fabuła będzie dalej zmierzać w tym kierunku, "Muza Koszmarów" może niestety stracić na jakości, a to byłoby naprawdę przykre.
Z trudną do zniesienia niecierpliwością czekam na drugi tom i liczę na to, że spełni moje wymagania, choć jednocześnie jestem też pełna obaw. "Marzyciela" z całego serca polecam, szczególnie tym, którzy potrafią docenić piękno języka i których chwyta za serce nie tylko fabuła, ale też narracja.
Lazlo Strange to człowiek z prawdziwą pasją. Największym pragnieniem młodego bibliotekarza, który każdą wolną chwilę poświęca rozmarzaniom o Niewidocznym Mieście, jest zobaczenie miejsca z dawnych opowieści na własne oczy. Zdaje sobie jednak sprawę, że wydaje się to cokolwiek nierealne, jeżeli o przedmiocie jego rozmyślań nie słyszano od dwustu lat, a wszelkie dawne...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-13
Ruiny naszego świata, który po nieznanym kataklizmie stał się obcym miejscem. Dwie sylwetki na drodze – ojciec i syn. Wola przetrwania, którą coraz trudniej jest zachować. Miłość, poświęcenie i odwaga. Ale czy wystarczy jej, żeby zrobić to, co dla dziecka najlepsze? Skąd można w ogóle wiedzieć, co będzie najlepsze? I czy ta droga dokądś prowadzi?
Słuchałam tej książki w audiobooku, ale często otwierałam wersję tekstową, wracając do najbardziej przejmujących cytatów. „Droga” jest niestandardowo napisana – przy dialogach brak myślników, co zaciera granicę między myślą niewypowiedzianą, a tą wyszeptaną czy wyrażoną głośno. Brakuje jakichkolwiek wskazań na ton wypowiedzi, a i opisów emocji jest niewiele. Dlatego czytając, lektor w dużej mierze dokonywał własnej interpretacji. A słuchanie bolało.
Fragmentami występują tu wszystkie trzy narracje: pierwszo- i trzecioosobowa, jak i drugoosobowa (tak rzadko spotykana, że aż dziwnie brzmi). Wspomnienia bohatera dopominają się o siebie w środku akcji, a wprowadzenie retrospekcji nie jest zaznaczone nawet linijką odstępu. Tu również lektor robił pauzy, których w tekście nie ma. Zakładam, że chaos i pozorna beznamiętność dialogów (w których często odpowiedź ojca jest właściwie powtórzeniem pytania syna) jest celowa, ale jednak może być przeszkodą w pełnym zaangażowaniu się w historię.
Ja tymczasem zaangażowałam się całą sobą. Myślami wciąż byłam z bohaterami „Drogi”, nawet gdy robiłam coś zupełnie innego. Autentycznie cały czas myślałam o tej książce. Z napięciem czekałam na każde kolejne wypowiedziane słowo. Z przerażeniem obserwowałam okrucieństwo tego świata i to, co potrafi zrobić z dobrymi przecież ludźmi. Niektóre fragmenty to było dla mnie za wiele. Wreszcie, popłakałam się, a to naprawdę rzadko mi się zdarza.
Nie potrafię wartościować zakończenia jako dobrego lub złego albo zastanawiać się, czy autor domknął wszystkie wątki. Odbierałam tę historię na zupełnie innym poziomie, tak, jakby była prawdziwa. Nie potrafię ocenić decyzji bohaterów ani ich emocji. Po prostu ze ściśniętym gardłem czekałam na koniec tej wędrówki. Mając wrażenie, że nadziei już nie ma, umarła razem z odchodzącym światem.
Nie mam pojęcia w jakim stopniu oceniam audiobook, a w jakim samą książkę, ale jest to 10/10, bo po prostu nie potrafię inaczej. Dla takich historii czytam.
(Audiobook czytał Krzysztof Gosztyła.)
Ruiny naszego świata, który po nieznanym kataklizmie stał się obcym miejscem. Dwie sylwetki na drodze – ojciec i syn. Wola przetrwania, którą coraz trudniej jest zachować. Miłość, poświęcenie i odwaga. Ale czy wystarczy jej, żeby zrobić to, co dla dziecka najlepsze? Skąd można w ogóle wiedzieć, co będzie najlepsze? I czy ta droga dokądś prowadzi?
Słuchałam tej książki w...
2022-05-13
"ᴛᴇɴ ɴɪᴇᴘᴏᴢᴏʀɴʏ ʀᴜᴄʜ ʙɪᴇʟɪ ɪ ᴄᴢᴇʀᴡɪᴇɴɪ ᴡʏᴅᴀᴌ ᴍᴜ sɪę ɴɪᴇᴢᴡʏᴋᴌʏ, ᴘᴏɴɪᴇᴡᴀż ɴᴀɢʟᴇ ᴢᴀᴄᴢąᴌ ᴢɴᴀᴄᴢʏć ᴄᴏś ᴢᴜᴘᴇᴌɴɪᴇ ɪɴɴᴇɢᴏ ɴɪż ᴅᴏᴛʏᴄʜᴄᴢᴀs.
ᴛᴇɴ ᴏɢɪᴇń ɴɪᴇ sᴘᴀʟᴀᴌ, ʟᴇᴄᴢ ᴏɢʀᴢᴇᴡᴀᴌ."
"451 stopni Fahrenheita" to opowieść o Montagu, który jest strażakiem. Praca strażaków przyszłości polega jednak na wzniecaniu pożarów, a nie ich gaszeniu – Montag zajmuje się paleniem książek, ponieważ ich czytanie, a nawet posiadanie, jest zakazane. Kiedy jednak na jego drodze staje pewna młoda dziewczyna, Montag zaczyna kwestionować swoją rolę w tym postliterackim świecie.
Książka Raya Bradbury’ego należy do klasyki science fiction i aż nie mogę uwierzyć, że można ją obecnie kupić tylko z drugiej ręki (halo, czy resztę egzemplarzy spalono?). W przedstawionym mieście przyszłości trwa "jakaś wojna", której nikt nie zauważa; wszyscy żyją w pędzie, nie budują prawdziwych relacji, godzinami wpatrują się w ścianowizor (a w miarę kiedy zajmuje on kolejne ściany, coraz bardziej wsiąkają w fałszywą rzeczywistość). Główny bohater doświadcza przebudzenia pod wpływem tajemniczej dziewczyny, od której bije młodzieńcza energia i ciekawość świata. Z jednej strony Clarisse jest jedyną normalną na tym świecie, z drugiej – wydaje się, jakby spadła z Księżyca i wcale do tego świata nie należała. Montag zaczyna podejmować próby wyzwolenia się z tej pustki, naprawienia relacji z żoną i nadania celu własnemu życiu. Niestety, wydają się one skazane na niepowodzenie.
"ᴀ ᴛʏ ᴄᴏ ᴅᴀᴌᴇś ᴍɪᴀsᴛᴜ, ᴍᴏɴᴛᴀɢ?
ᴘᴏᴘɪᴏᴌʏ.
ᴀ ᴄᴏ ᴘᴏᴢᴏsᴛᴀʟɪ ᴅᴀʟɪ sᴏʙɪᴇ ɴᴀᴡᴢᴀᴊᴇᴍ?
ɴɪᴄᴏść."
"451 stopni Fahrenheita" to niesamowicie dobrze napisana powieść, która jest kopalnią cytatów. Widzimy w niej społeczeństwo, które żyje, nie żyjąc i nic po sobie nie pozostawia. Społeczeństwo, które wybrało ogłupienie… w imię tego, że nie chciało nigdy czuć się głupie.
"ᴛᴇɴ ɴɪᴇᴘᴏᴢᴏʀɴʏ ʀᴜᴄʜ ʙɪᴇʟɪ ɪ ᴄᴢᴇʀᴡɪᴇɴɪ ᴡʏᴅᴀᴌ ᴍᴜ sɪę ɴɪᴇᴢᴡʏᴋᴌʏ, ᴘᴏɴɪᴇᴡᴀż ɴᴀɢʟᴇ ᴢᴀᴄᴢąᴌ ᴢɴᴀᴄᴢʏć ᴄᴏś ᴢᴜᴘᴇᴌɴɪᴇ ɪɴɴᴇɢᴏ ɴɪż ᴅᴏᴛʏᴄʜᴄᴢᴀs.
ᴛᴇɴ ᴏɢɪᴇń ɴɪᴇ sᴘᴀʟᴀᴌ, ʟᴇᴄᴢ ᴏɢʀᴢᴇᴡᴀᴌ."
"451 stopni Fahrenheita" to opowieść o Montagu, który jest strażakiem. Praca strażaków przyszłości polega jednak na wzniecaniu pożarów, a nie ich gaszeniu – Montag zajmuje się paleniem książek, ponieważ ich...
2022-09-23
Ostateczne starcie między mrokiem a światłem. Ostatni desperacki wysiłek, by ocalić bliźniacze Londyny. Ale czy w walce z nienaturalnym wrogiem, który burzy równowagę magii, moc antarich wystarczy?
„Wyczarowanie światła” powraca do znanych wątków, ale też przenosi historię w swej złożoności na wyższy poziom. Aha, i przy okazji już na dobre kradnie moje serce.
Kell to moja bratnia dusza. Razem z nim chmurzę się na myśl, że bywa jedynym racjonalnym człowiekiem wśród bandy lekkoduchów. Jego dynamika z innymi postaciami to po systemie magicznym mój ulubiony element serii. Relacja z Lilą, Rhyem, Hollandem czy Alucardem – każda z nich jest inna i każda wypada równie świetnie, co daje pretekst do kilku genialnych dialogów.
Pojawiające się retrospekcje dotyczące Hollanda pozwalają nam głębiej spojrzeć na tę od początku interesującą i niejednoznaczną postać. Kell naprawdę mógł być na jego miejscu – i jest szczęściarzem, że nie był. Kiedy spojrzymy na bieg fabuły to widzimy, że Holland robi ludziom to samo, co zrobiono jemu. Po tych wszystkich latach zniewolenia po prostu nie umie inaczej...
Jestem tą trylogią całkowicie zauroczona, ale, gwoli ścisłości, muszę wspomnieć o kilku słabych punktach. Po pierwsze, Lila bywa irytującą postacią. Jej brawura i pewność siebie sięgają monstrualnych rozmiarów i czasem zupełnie zaćmiewają u niej jakiekolwiek przejawy rozsądku. Rozumiem, że Lila ma stanowić przeciwwagę dla Kella, ale i tak czasem chciałoby się nią porządnie potrząsnąć.
Trzeba też przyznać, że fabuła wręcz kipi od dramatycznych wydarzeń, które mają utrzymać tempo akcji i zaangażowanie czytelnika. Schwab dręczy swoich bohaterów na każdej stronie. Czasami przydałoby się trochę oddechu, wtedy jeszcze bardziej przeżywalibyśmy następną niebezpieczną sytuację, w jakiej znajdą się postacie.
Jestem świadoma tych braków, ale… to niczego nie zmienia, wiecie? Zakochałam się w tych magicznych, równoległych Londynach, zżyłam się z bohaterami, zapamiętałam wszystkie rozkazy krwi (XD) i z zapałem czytałam emocjonujące i dynamiczne pojedynki rodem z anime 😉.
Dołączam do fanów serii i razem z nimi nie mówię tej historii „żegnaj”, tylko „anoshe”.
Ostateczne starcie między mrokiem a światłem. Ostatni desperacki wysiłek, by ocalić bliźniacze Londyny. Ale czy w walce z nienaturalnym wrogiem, który burzy równowagę magii, moc antarich wystarczy?
„Wyczarowanie światła” powraca do znanych wątków, ale też przenosi historię w swej złożoności na wyższy poziom. Aha, i przy okazji już na dobre kradnie moje serce.
Kell to moja...
2023-01-30
"Everything casts a shadow. Even the world we live in."
Przyjazd do rezydencji Gallant miał być dla Olivii ucieczką od samotności i szarego życia. Szybko jednak okazuje się, że wuj, od którego dostała list, już od dawna nie żyje; kuzyn chce, żeby Olivia jak najszybciej wyjechała, a za ogrodowym murem czai się coś nieokreślonego. Coś, co zaczyna szeptać do mieszkańców domu, kiedy tylko zasną...
"The shadows are not real. The dreams can never hurt you. And you will be safe as long as you stay away from Gallant."
Klimat powieści pochłania bez reszty. Nie pamiętam, kiedy ostatnio książkowa historia była oddana tak plastycznie, że widziałam ją w całości przed oczami. Może to po części wynikać z czegoś innego - mam wrażenie, że im wolniej się czyta, tym łatwiej można wejść głębiej w historię i ją sobie wyobrazić, a po angielsku czytam jeszcze wolniej niż zwykle.
Klimat gra pierwsze skrzypce, bo bohaterów można wręcz policzyć na palcach jednej ręki. Atmosferę zagęszcza jeszcze wątek... ciszy. Olivia nie potrafi wydobyć z siebie głosu, co ma wpływ na kotłujące się w niej uczucia oraz na sposób porozumiewania się z pozostałymi postaciami.
Jeden aspekt zakończenia był odrobinę pospieszony, ale bardziej zależało mi na tym, aby książka nie skręciła w przesłodzonym kierunku. To zepsułoby cały klimat. Nie pasowałoby do rodziny Priorów i sposobu, w jaki ich "misja" jest przedstawiona w powieści.
Warto przeczytać, by wraz z Olivią pobłądzić ze świecą po korytarzach posiadłości i pozwolić, by Gallant odsłonił swoje skrywane tajemnice.
"Everything casts a shadow. Even the world we live in."
Przyjazd do rezydencji Gallant miał być dla Olivii ucieczką od samotności i szarego życia. Szybko jednak okazuje się, że wuj, od którego dostała list, już od dawna nie żyje; kuzyn chce, żeby Olivia jak najszybciej wyjechała, a za ogrodowym murem czai się coś nieokreślonego. Coś, co zaczyna szeptać do mieszkańców domu,...
„Kąkol” to relacja z wakacji u dziadków na wsi, a zarazem opowieść o członkach rodziny. Opowiedziana z perspektywy dziecka – albo może raczej próbująca odtworzyć tę perspektywę po latach, bo w narracji pojawiają się elementy słownika dorosłej osoby. Najbardziej oczarowała mnie w niej właśnie narracja, styl pisania. Baśniowość, ale bez zbędnych ozdobników; ironia, ale i szczery humor. Każde zdanie jest tu potrzebne i dogłębnie przemyślane.
Kogo tu poznajemy? Despotycznego dziadka, który urasta do figury Boga, ale bywa też złym wilkiem lub Kościejem Nieśmiertelnym. Idealizowaną matkę, gęsiareczkę w zwiewnych sukienkach, za którą drepcze gromada wiejskich i miejsko-wiejskich dzieci. Mrukliwego ojca, niepotrafiącego się dopasować stryja i kilka ekscentrycznych ciotek (każda ekscentryczna na swój sposób). Wreszcie dwa Trutnie (zbyt małe, by posiadać cechy wyróżniające) i naszą narratorkę.
Poznajemy ich poprzez szereg obrazków wiejskich, które nie tworzą linearnego ciągu, ale świetnie oddają panującą w domu atmosferę – duszną, bynajmniej nie ze względu na skwar za oknem. Konieczność tłoczenia się w ciasnym domu, ciągłe uczucie nieznajomości reguł toczącej się gry, poczucie niedopasowania, bycia wyklętym poprzez samo spojrzenie. Wszystko dlatego, że w tym domu rośnie kąkol, chwast, który przypadkowo zebrany razem z ziarnem, zatruwa całą mąkę. Kto jest tytułowym kąkolem? Różne postacie mają na ten temat odmienne zdania.
„Kąkol” to relacja z wakacji u dziadków na wsi, a zarazem opowieść o członkach rodziny. Opowiedziana z perspektywy dziecka – albo może raczej próbująca odtworzyć tę perspektywę po latach, bo w narracji pojawiają się elementy słownika dorosłej osoby. Najbardziej oczarowała mnie w niej właśnie narracja, styl pisania. Baśniowość, ale bez zbędnych ozdobników; ironia, ale i...
więcej Pokaż mimo to