-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1190
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać451
Biblioteczka
2022-11-20
2019-11-03
Są ksiązki, które się po prostu czyta i są ksiązki, którymi się delektuje. Prawiek zdecydowanie należy do tej drugiej kategorii.
Pomijam już fakt, że ta książka i przedstawiona w niej historia są hipnotyzujące, bo to nie jest największa zaleta. Największą zaletą jest to, jak została napisana - a język tej książki to prawdziwe mistrzostwo! Czysta poezja na każdej stronie. Bohaterowie z krwi i kości, świat przedstawiony na wskroś realistyczny i przesiąknięty magią. Prawdziwy w każdym calu, pociągający. Tutaj słowo staje się ciałem w każdej linicje, a jednocześnie jest czarująco ulotne. Czytanie tej ksiązki, to czysta, "estetyczna" przyjemność.
Ponadto fascynuje komplementarność świata, to, że autorka przedstawia rzeczywistość jako olbrzymią maszynę, w której każdy z każdym i wszystko ze wszystkim jest powiązane. Maszyna to może zły przykład, bardziej jak jeden, wielki żywy organizm Wszechświata.
Nie napiszę, że to ksiązka na długie jesienne wieczory, bo wciąga tak mocno, że cięzko ją czytać dłużej, niż trzy dni. Ale na pewno warto!
Są ksiązki, które się po prostu czyta i są ksiązki, którymi się delektuje. Prawiek zdecydowanie należy do tej drugiej kategorii.
Pomijam już fakt, że ta książka i przedstawiona w niej historia są hipnotyzujące, bo to nie jest największa zaleta. Największą zaletą jest to, jak została napisana - a język tej książki to prawdziwe mistrzostwo! Czysta poezja na każdej stronie....
2019-03-19
Minęło kilkadziesiąt lat od wydania książki, drugie tyle od czasów, o których "Zabić drozda" opowiada, a mimo to, napisana przez Harper Lee opowieść pozostaje druzgocząco aktualna. Tym mocniej, jeśli problem braku szacunku dla czarnych rozszerzy się na wszystkie mniejszości.
Autorka w sposób bezbłędny punktuje hipokryzję i niedoskonałości "chrześcijańskiego" modelu życia. Nie krytykując samej religii, ale ludzi, którzy źle zrozumieli jej prawdy. Ponadto "Zabić drozda" jest bardzo dobrze napisaną powieścią, której punktem odniesienia i narratorem jest dziecko. Sięgając po tę książkę spodziewałem się bardziej standardowej narracji, ale poprowadzenie książki w taki sposób było doskonałą decyzją.
Nie będę się rozpisywał zbytnio. Dodam jeszcze tylko, że "chodził" za mną ten tytuł od 10 lat, ciągle odkładałem go na później - nie popełniajcie mojego błędu ;)
Minęło kilkadziesiąt lat od wydania książki, drugie tyle od czasów, o których "Zabić drozda" opowiada, a mimo to, napisana przez Harper Lee opowieść pozostaje druzgocząco aktualna. Tym mocniej, jeśli problem braku szacunku dla czarnych rozszerzy się na wszystkie mniejszości.
Autorka w sposób bezbłędny punktuje hipokryzję i niedoskonałości "chrześcijańskiego" modelu życia....
2018-11-28
"Feniks, tak się nazywał. Raz na kilkaset lat budował sobie stos pogrzebowy i się na nim spalał; chyba musiał być bliskim krewnym człowieka. Tylko że za każdym razem po tym, jak spłonął, odradzał się z popiołów, wstawał z nich jak nowy. Wygląda na to, że my robimy to samo, raz po raz, z tą jednak różnicą, że mamy coś, czego ten cholerny feniks nigdy nie miał: my wiemy, jakie głupstwo przed chwilą zrobiliśmy. Wiemy o wszystkich głupstwach, jakie popełniliśmy przez ostatni tysiąc lat. Jeżeli o nich nie zapomnimy i nie będziemy próbowali ukrywać tej wiedzy, to pewnego dnia przestaniemy budować sobie te przeklęte stosy i wskakiwać w ich środek. W każdym pokoleniu będzie przybywało takich, którzy pamiętają".
Nie wiem jak Wy, ale ja lubię, kiedy książka boli. Kiedy przeczytanie jej jest ciężkie - oczywiście z powodów całkowicie innych niż zły styl pisarstwa. To jedna z takich książek. Bradbury wydał ją tuż po wygaśnięciu jednego z największych stosów jakie zafundowała sobie ludzkość. Dziś, patrząc na zapalające się dookoła ogniska, ciężko nie myśleć z żalem, że ten człowiek, który przeżył dramat II Wojny Światowej, i który pokładał tak wiele nadziei w przyszłe pokolenia, który starał się pokazać idiotyzm skrajnych ideologii i zło wojny - najzwyczajniej w świecie się przeliczył. Zamiast starać się dążyć do utopii, cegiełka po cegiełce realizujemy różne dystopie, które proponowali i proponują nam twórcy i nie próbujemy nawet przez chwilę przystanąć i pomyśleć. pomyśleć i dojść do wniosku jak bardzo głupi w gruncie rzeczy jesteśmy. W innym miejscu Bradbury pisze, że nie warto ludziom - dla ich spokoju - przedstawiać dwóch idei politycznych, że najlepiej jedną (albo żadnej), że konieczność wyboru wiąże się z niepokojem. I oto żyjemy w kraju, w którym słuszna jest tylko jedna opcja i ciężko wątpić w to, że jej wyznawcy są szczęśliwi. Mają lżej. Mniej na sercu, mniej w myślach. Bezmyślność stała się cnotą, a każdy, kto próbuje ją podważać, albo przypominać horror, który przetaczał się przez świat kilkadziesiąt lat temu jest skazywany na pogardę. Dlatego ta książka tak boli. Bo pokazuje świat, który nigdy nie powinien zaistnieć, świat w którym nie ceni się mądrości i pamięci, w którym wiedza przestaje być istotna, a ludzie zadowalają się płytką rozrywką, stając się biernymi odbiorcami, często oderwanymi od rzeczywistości i pozbawionymi refleksji, którzy są ślepcami i żyją w świecie ślepców. Budzi też smutek fakt, że prawie siedemdziesiąt lat temu, pewien pisarz, który taki świat wymyślił, w głębi serca wierzył, że przyszłe pokolenia będą wystarczająco mądre, żeby nie popełnić takiego błędu.
Nawiasem mówiąc - świetnie wydana książka! Piękna okładka (cała seria prezentuje się zresztą cudownie), a do tego coś, co uwielbiam, a zdarza się niezbyt często - wszyta zakładka! Polecam!
"Feniks, tak się nazywał. Raz na kilkaset lat budował sobie stos pogrzebowy i się na nim spalał; chyba musiał być bliskim krewnym człowieka. Tylko że za każdym razem po tym, jak spłonął, odradzał się z popiołów, wstawał z nich jak nowy. Wygląda na to, że my robimy to samo, raz po raz, z tą jednak różnicą, że mamy coś, czego ten cholerny feniks nigdy nie miał: my wiemy,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-09-22
Oczywiście jakakolwiek krytyka tej książki, co widać po innych komentarzach, musi wiązać się z bitwą na śnieżki pomiędzy prawą i lewą stroną. Bo przecież raz uzgodniona wersja wydarzeń jest słuszna i pod żadnym pozorem nie wolno ingerować w jej kształt - to byłby skandal, zdrada i zamach na największe narodowe świętości. Wszakże nie tak pisaliśmy historię przez ostatnie 70 lat! Znaczy... Nie my pisaliśmy - komuniści pisali.
Muszę się zgodzić z opinią, że historia, szczególnie ta żywa, dziejąca się teraz, to miliony, jeśli nie miliardy zmiennych. Mogę się zgodzić, że zaproponowana przez Zychowicza wersja wydarzeń mogłaby nigdy nie mieć miejsca, albo mieć je połowicznie. Mogła. Ale czy to znaczy automatycznie, że z góry jest błędna i niemożliwa? No właśnie nie - chyba że krytycy, posługujący się tym argumentem, chcą właśnie sami sobie zaprzeczyć. Ale to akurat sugerowałoby, że ich zdania nie warto mieć na uwadze.
W moim odczuciu jest to publikacja, z którą każdy Polak, uważający się za patriotę, powinien się zapoznać. Nie po to, żeby wchłonąć jak gąbka teorię autora i wieszać kir na polsko-niemieckim sojuszu, który został zamordowany przez Becka, ale po to, żeby zweryfikować sobie ogólnie obowiązującą wersję wydarzeń i nie bojąc się myśleć - a wierzę, że ludzie czytający książki myśleć się nie boją - wyrobić sobie własne zdanie. To chyba największa zaleta "Paktu" - wskazywanie alternatyw i wylewanie na głowę kubła zimnej wody. Czasem wręcz nieznośnie lodowatej.
Uważam się za patriotę, kocham kraj, w którym się urodziłem i żyję, ale nigdy nie podchodziłem do niego w sposób bezkrytyczny. Jako naród - nie jesteśmy święci. Wielokrotnie sami prosiliśmy się o klęski, które na nas spadały, a potem pompatycznie wskazywaliśmy winnych wszędzie dookoła. Czasami warto jednak spojrzeć prawdzie w oczy, warto nauczyć się zdrowej i zrównoważonej krytyki - nawet krytyki własnych przekonań. Tylko w taki sposób jesteśmy w stanie uczyć się na błędach i rozwijać. Tylko w taki sposób nie popełnimy tych błędów ponowie.
Wizja współpracy z III Rzeszą - jak zaznacza wielokrotnie autor - budzi w Polakach oburzenie, uderza w najdelikatniejsze struny, splecione ze zrujnowanych miast, wymordowanych rodaków, torturowanych w więzieniach Gestapo. I słusznie - Hitler był potworem. Ale trzeba pamiętać o tym, że wtedy, na początku 1939 roku nie ukazał w pełni swojej potwornej twarzy, był przychylny Polakom, a te wszystkie ofiary, które ponieśliśmy przez kilka kolejnych lat - mogły zostać nam oszczędzone. Podkreślę to "mogły" - bo przecież ta historia nie musiała potoczyć się dokładnie tak samo jak przewiduje autor.
Jakkolwiek jednak by nie było - lektura "Paktu" i myśl, że faktycznie mogliśmy uniknąć tej olbrzymiej tragedii, albo przynajmniej odsunąć ją nieco w czasie budzi smutek. Ta książka i teorie w niej zawarte nie są łatwe. Dla każdego, kto naprawdę kocha Polskę muszą być ciężkie do przełknięcia. I to jest chyba największa zaleta i jednocześnie dowód, że "coś w tym jest".
Polecam.
Oczywiście jakakolwiek krytyka tej książki, co widać po innych komentarzach, musi wiązać się z bitwą na śnieżki pomiędzy prawą i lewą stroną. Bo przecież raz uzgodniona wersja wydarzeń jest słuszna i pod żadnym pozorem nie wolno ingerować w jej kształt - to byłby skandal, zdrada i zamach na największe narodowe świętości. Wszakże nie tak pisaliśmy historię przez ostatnie 70...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-05-29
Springer w doskonałej formie - jak zazwyczaj! Pomijając już oczywiste zalety warsztatowe autora, należy na jedną rzecz zwrócić uwagę w kontekście tej książki. Na jej oddziaływanie. To, że jako naród nie lubimy architektonicznych bękartów z czasów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej to wiadomo, sęk w tym, że najczęściej nie mamy powodów ich nie lubić, ba powinniśmy ich bronić za wszelką cenę, żeby jednak móc to robić trzeba umieć zauważyć ich wartość. Springer pomaga spojrzeć na architektoniczne pozostałości tamtych czasów z innej perspektywy. Odmładza je w umyśle czytelnika - bo nie oszukujmy się, znaczna część tych obiektów zestarzała się w sposób fatalny - czasami rekonstruuje i tłumaczy. Robi to jak zwykle w niesamowicie przystępny sposób, tej książki nie da się długo czytać. Straciliśmy już bardzo dużą liczbę obiektów powojennego modernizmu i funkcjonalizmu, pozostaje mieć nadzieję, że publikacje takie jak ta zapobiegną utracie kolejnych.
Jest jeszcze druga rzecz, która niezmiernie fascynuje - postacie architektów, ich życiorysy, możliwość spojrzenia na tych ludzi z szerszej, historycznej i często burzliwej perspektywy. Uświadomienie sobie, że rajzbrety to był tylko etap, często poprzedzony tragicznymi wydarzeniami połowy XX wieku. Nie miałem nigdy problemu z docenieniem tej architektury, ale po zapoznaniu się z biografiami tych kilku twórców, nie potrafię nie doceniać jej jeszcze bardziej.
A książkę z całego serca polecam!
Springer w doskonałej formie - jak zazwyczaj! Pomijając już oczywiste zalety warsztatowe autora, należy na jedną rzecz zwrócić uwagę w kontekście tej książki. Na jej oddziaływanie. To, że jako naród nie lubimy architektonicznych bękartów z czasów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej to wiadomo, sęk w tym, że najczęściej nie mamy powodów ich nie lubić, ba powinniśmy ich bronić...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-02-03
Niezwyczajna książka, o równie niezwyczajnej "osobliwości", napisana zwyczajnym językiem. Językiem ludzkim, życzliwym, sprzyjającym - wzruszająco prostym. Ale w swojej prostocie dobrym! Można nie lubić poezji Szymborskiej, jej poetyki (można?!), ale nie sposób nie polubić tego, jaką osobą była. Pomijając oczywiste wzruszenie, będące następstwem tej lektury, człowieka nachodzi nachalna refleksja, że gdyby świat wypełniali tacy ludzie jak ona - byłby - po prostu - lepszy.
Nie polecam na zimowe wieczory, bo nie sposób tej książki nie przeczytać w jeden. Wciąga niesamowicie!
Niezwyczajna książka, o równie niezwyczajnej "osobliwości", napisana zwyczajnym językiem. Językiem ludzkim, życzliwym, sprzyjającym - wzruszająco prostym. Ale w swojej prostocie dobrym! Można nie lubić poezji Szymborskiej, jej poetyki (można?!), ale nie sposób nie polubić tego, jaką osobą była. Pomijając oczywiste wzruszenie, będące następstwem tej lektury, człowieka...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-08-01
Owszem, można psioczyć na skrajny naturalizm, na babranie się autora w ekskrementach, pocie i chuci. Można zarzucać fabule bluźnierstwo i brak poszanowania dla instytucji Kościoła, można burzyć się, że bohaterowie są irracjonalni, można robić wiele rzeczy, ale... Ale po co?
Wszystkie wymienione wyżej wady bardzo łatwo interpretować w kategoriach zalet - szczególnie wziąwszy pod uwagę, że wpisują się w styl Marqueza. Można tego nie lubić, ale zarzucać mu, że jest złym pisarzem, to jak podejrzewać Kościół o apolityczność a neofaszystów wrzucać do jednego worka z harcerzami. Całkowicie bez sensu i bez oparcia w rzeczywistości.
Wydaje mi się, że ta książka jest jeszcze zbyt łagodna, że wiele rzeczy tylko sugeruje, muska delikatnie, pozostawiając czytelnika w błogim uczuciu niedosytu. A tam gdzie jest do bólu bezpośrednia w zasadzie nie oburza, ale łagodzi napięcie. Zresztą mam wrażenie, że autor decyduje się na groteskowe opisy tylko wtedy, kiedy wie, że przedstawiana sytuacja i postać najzwyczajniej w świecie są groteskowe i opisywanie ich poetyckim językiem byłoby idiotyzmem. Język Marqueza ponownie nie zawodzi. A wespół z warsztatem i ciekawym punktem wyjścia dla opowiadanej historii stanowią wystarczający powód, żeby po ową książkę sięgnąć.
Polecam!
Owszem, można psioczyć na skrajny naturalizm, na babranie się autora w ekskrementach, pocie i chuci. Można zarzucać fabule bluźnierstwo i brak poszanowania dla instytucji Kościoła, można burzyć się, że bohaterowie są irracjonalni, można robić wiele rzeczy, ale... Ale po co?
Wszystkie wymienione wyżej wady bardzo łatwo interpretować w kategoriach zalet - szczególnie...
2017-07-01
2016-12-23
Na wstępie zaznaczę rzecz tyleż oczywistą, co, mimo wszystko, godną podkreślenia - jeśli chodzi o folklor i tematy około folklorystyczne jestem daleki wybitnie od bycia obiektywnym. Jest to o tyle istotne tutaj, że będzie to pierwsza opinia wystawiona owej książce na "Lubimy czytać", dlatego z jednej strony czuję ciążącą na mnie odpowiedzialność, z drugiej - wiem, że moje doświadczenia i sympatie mocno wpływają na to co napiszę.
Dla osoby takiej jak ja, która ma na co dzień do czynienia z niematerialnym dziedzictwem w postaci ogólnie pojętych tańców i pieśni ludowych właśnie, możliwość zajrzenia "za kulisy" powstawania Zespołu Śląsk sama w sobie jest niezwykle kusząca. Jeżeli na dodatek narrację prowadzi w formie wspomnień pomysłodawca całego przedsięwzięcia i robi to językiem niezwykle lekkim i barwnym - nic więcej do szczęścia nie potrzeba.
Hadyna ma olbrzymie poczucie humoru, jeszcze większy zasób informacji i spory dystans do siebie i tego co robi - a przynajmniej taki obraz rysuje się na podstawie danych zawartych w książce. Należy do tego powoli już wymierającego pokolenia humanistów o niezwykle szerokich horyzontach i jeszcze rozleglejszej wiedzy. Nawet jeżeli czasem uderza mocno w górnolotne i wzniosłe struny, niejako wyolbrzymiając znaczenie pewnych faktów - robi to w sposób bezbolesny dla czytelnika. Opisywane przez niego sytuacje z czasu naborów - bawią i wzruszają. Przytaczane rozmowy potrafią solidnie dać do myślenia. Książkę tę można uznać nie tylko za dokument, świadectwo powstawania Zespołu, ale też za całkiem solidny bodziec do dalszych rozważań.
Mogę z ręką na sercu "W pogoni za wiosną" polecić, jednocześnie wyrażając ogromny żal, że tak dobra książka nie doczekała się wznowienia.
Na wstępie zaznaczę rzecz tyleż oczywistą, co, mimo wszystko, godną podkreślenia - jeśli chodzi o folklor i tematy około folklorystyczne jestem daleki wybitnie od bycia obiektywnym. Jest to o tyle istotne tutaj, że będzie to pierwsza opinia wystawiona owej książce na "Lubimy czytać", dlatego z jednej strony czuję ciążącą na mnie odpowiedzialność, z drugiej - wiem, że moje...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-11-06
2016-10-29
Bardzo denerwuję się, kiedy lubiani przeze mnie pisarze osiadają na laurach. Denerwuję do tego stopnia, że w trakcie lektury mam czasem ochotę wyrzucić książkę przez okno, albo rzeczonego autora, jego dzieckiem, zamordować. Grzędowicz tym razem uszedł z życiem - ledwo.
Gdyby oceniać tom drugi jako autonomiczną książkę, w oderwaniu od części pierwszej, to nie jest bardzo źle, momentami jest nawet bardzo dobrze, a w paru miejscach nieomal genialnie. Ale ciężko nie porównywać kontynuacji z poprzednikiem, a takiego porównania ten tom już nie wytrzymuje zupełnie. Dlaczego? Wiem, że nie ocenia się książki po okładce, że nie szata zdobi człowieka, i że pozory lubią mylić, ale już na pierwszy rzut oka, kiedy tylko weźmie się tom drugi do ręki, widać na czym problem będzie prawdopodobnie polegał. W czym rzecz? W objętości. Jeżeli książka rozmiarami przypomina standardowe wydanie Pisma Świętego, to albo mamy do czynienia z przejawem geniuszu autorskiego, który wciągnie czytelnika już od pierwszej strony i będzie trzymał mocno za szmaty aż do ostatniej, albo... Albo autor się zagalopował i więcej w jego pracy grafomanii, niż treści. I niestety o geniuszu tym razem mówić nie można, jest za to fabuła rozwleczona niemiłosiernie, dłużąca się i momentami męcząca. Tempo, z zawrotnego stało się ślimacze. Niestety. Nie wiem dlaczego Grzędowicz tak mocno strzelił sobie w kolano. Tym bardziej, że problem nie leży w brakach i niedociągnięciach, ale w nadmiarze i ewentualnej redakcji i wywaleniu wszystkiego, co niepotrzebne. Doskonałą opowieść łatwo zniszczyć, opowiadając ją zbyt długo, a najbardziej nawet porywająca ballada w końcu uśpi słuchaczy.
I chyba na tym swoją wypowiedź skończę. Skończę i zacznę czytać tom trzeci, który - mam nadzieję - okaże się lepszy, bo świat i bohaterów stworzonych przez Grzędowicza szanuję i lubię. Obym tym razem się nie zawiódł. Do trzech razy sztuka!
Bardzo denerwuję się, kiedy lubiani przeze mnie pisarze osiadają na laurach. Denerwuję do tego stopnia, że w trakcie lektury mam czasem ochotę wyrzucić książkę przez okno, albo rzeczonego autora, jego dzieckiem, zamordować. Grzędowicz tym razem uszedł z życiem - ledwo.
Gdyby oceniać tom drugi jako autonomiczną książkę, w oderwaniu od części pierwszej, to nie jest bardzo...
2016-10-05
Ciężko mi zacząć tę opinię. Mam wrażenie, że to, co działo się na Wołyniu w trakcie wojny było w moim życiu mało obecne, nawet na lekcjach historii. Zupełnie tak jakby nauczyciele nie mieli siły o tym opowiadać. I ja chyba nie byłem gotowy na to, czego się dowiem.
Szabłowski wykonał olbrzymią pracę, trudną pod wieloma względami. Za jedno w każdym razie chcę mu podziękować. Cieszę się, że nie trafiłem na książkę pisaną przez nacjonalistę, który dla zasady nienawidzi wszystkich obcych, a w kontekście Wołynia - Ukraińców w szczególności. Cieszę się, że mogłem przeczytać reportaż starający się pokazać, że po każdej stronie barykady byli dobrzy i źli. Że to nie narodowość morduje, kradnie, krzywdzi, tylko człowiek, i że nie ma najmniejszego znaczenia z nazwą jakiego państwa dostał paszport.
Ta książka skłania do myślenia, do refleksji o tym, co było. Pokazuje piękno ludzkich relacji, bohaterstwo i przyjaźń ponad podziałami. Ukazuje też to, co w człowieku najgorsze. Pod każdym względem jest to lektura warta naszego czasu. Biorąc pod uwagę rosnące nastroje nacjonalistyczne w naszym kraju... powinna stać się przestrogą. Przypomnieniem, że już kiedyś Europa poszła w tę stronę, w stronę która okazała się ślepym zaułkiem, z którego nikt nie wyszedł szczęśliwy. Na przestrogę (i nie tylko) - polecam!
Ciężko mi zacząć tę opinię. Mam wrażenie, że to, co działo się na Wołyniu w trakcie wojny było w moim życiu mało obecne, nawet na lekcjach historii. Zupełnie tak jakby nauczyciele nie mieli siły o tym opowiadać. I ja chyba nie byłem gotowy na to, czego się dowiem.
Szabłowski wykonał olbrzymią pracę, trudną pod wieloma względami. Za jedno w każdym razie chcę mu podziękować....
2016-08-13
Wywiad rzeka. Rzeka, której nurt jest wartki, interesujący, zajmujący i mądry. Ciężko mi oceniać czyjeś wypowiedzi. Dlatego swoją opinię ograniczę do paru słów. Żałuję, że księdza Kaczkowskiego i jego słowa poznałem tak późno. Żałuję też, że sporo osób woli wyzywać go od lewaków, niż zastanowić się głębiej nad jego wypowiedziami. W trakcie lektury nie rysował mi się obraz nazbyt liberalnego duszpasterza, o lewicowych poglądach. Przeciwnie. Widziałem duchownego, który nie zapomniał, że jest człowiekiem. Kogoś, kto potrafi wysłuchać, zrozumieć i szanować bliźniego - niezależnie od jego wyznania i preferowanej wizji świata. Ta książka rysuje obraz księdza szczerze oddanego swojemu powołaniu i innym ludziom. Nic dziwnego, że miał w tym kraju, zamieszkanym przez ludzi świętszych od Papieża, wielu wrogów. Warto przeczytać!
Wywiad rzeka. Rzeka, której nurt jest wartki, interesujący, zajmujący i mądry. Ciężko mi oceniać czyjeś wypowiedzi. Dlatego swoją opinię ograniczę do paru słów. Żałuję, że księdza Kaczkowskiego i jego słowa poznałem tak późno. Żałuję też, że sporo osób woli wyzywać go od lewaków, niż zastanowić się głębiej nad jego wypowiedziami. W trakcie lektury nie rysował mi się obraz...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-05-09
2016-08-09
Nie ukrywam, że mam problem z ocenianiem tego typu książek. Zresztą na ogół podchodzę do nich bardzo sceptycznie - delikatnie mówiąc. Prawdopodobnie nigdy bym jej nie przeczytał, gdyby nie to, że napisano o niej w magazynie "Charaktery". Doszedłem do wniosku, że skoro magazyn zajmujący się psychologią postanowił o tej publikacji wspomnieć, to może coś jednak jest na rzeczy. Tym bardziej, że widziałem książki Reginy Brett na półkach i w rękach moich znajomych i to takich, których nie podejrzewałbym o czytanie czegoś bezsensownego. W końcu się złamałem.
I muszę przyznać, że na swój sposób urzekła mnie ta książka. Potrafi podnieść na duchu i kopnąć człowieka w cztery litery, mówiąc: "Przestań narzekać, masz wszystko czego potrzeba Ci do szczęścia i dobrego życia - do roboty!". I chociaż na jej stronach często znajdujemy prawdy oczywiste, żeby nie użyć słowa "truizmy", ale okraszone przykładami z życia autorki i jej znajomych, napisane przystępnym językiem i zwięźle - stają się one niezwykle zajmującą lekturą. O efekt katharsis nietrudno, szczególnie jeżeli sprzyjają temu okoliczności i nastrój czytelnika. Więc tak, ta książka oczyszcza. Pomaga ułożyć myśli i spojrzeć na problemy z drugiej strony. Jest takim głosem rozsądku, kiedy ciężko komukolwiek do nas dotrzeć. Do niektórych, najprostszych nawet faktów, człowiek powinien dojść sam. Ewentualnie z tego typu bodźcem.
Dlaczego do mnie Brett przemówiła? Dlaczego dotarła? Bo na wstępie opisała samą siebie i odnalazłem wiele wspólnego w naszych osobowościach. Już na "dzień dobry" zobaczyłem, że ona jest taka jak ja, że na pewno rozumie mój punkt widzenia. I chociaż zdarzało się moim znajomym mówić mi dokładnie to samo, co przeczytałem w tej książce, to nie odnosili sukcesu. Przeciwnie, jeszcze bardziej mnie zamykali i irytowali. O wiele łatwiej "usłyszeć" niektóre rzeczy od kogoś kto jest na tym samym poziomie co ty, niż od kogoś kogo życie układa się lepiej i nagle zaczyna się mądrzyć. I chociaż osoba taka nie ma złych intencji, to tylko dobija, kopie leżącego. A przynajmniej ja tak odbierałem zawsze "dobre rady". Buntowałem się przeciwko nim.
Poprzez lekturę jednak do mnie dotarły. Choć prawdę mówiąc nie spodziewałem się jakiegokolwiek efektu.
Jeżeli jesteś introwertykiem/introwertyczką; Jeżeli masz dosyć mądrzącego się otoczenia, a jednocześnie chcesz coś zmienić w swoim życiu - chociażby nastawienie. Jeżeli potrzebujesz bodźca do tych zmian, choćby był do bólu oklepany i oczywisty. Jeżeli szukasz zrozumienia - ta książka jest dla Ciebie.
Nie ukrywam, że mam problem z ocenianiem tego typu książek. Zresztą na ogół podchodzę do nich bardzo sceptycznie - delikatnie mówiąc. Prawdopodobnie nigdy bym jej nie przeczytał, gdyby nie to, że napisano o niej w magazynie "Charaktery". Doszedłem do wniosku, że skoro magazyn zajmujący się psychologią postanowił o tej publikacji wspomnieć, to może coś jednak jest na rzeczy....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-08-09
"Opowieści są ważne - stwierdził potwór. - Czasami potrafią być nawet najważniejsze. Jeśli tylko niosą ze sobą prawdę."
Te słowa to jedne z wielu na temat opowieści, które padają w książce Patricka Nessa. Książce dla dzieci! Choć, patrząc na jej okładkę i ilustracje, można by odnieść wrażenie, że najmłodsi są ostatnimi, którzy powinni mieć z nią styczność. Czy to wrażenie jest uzasadnione? A jeżeli nie, to czy również dorośli są w stanie ową książką się w jakiś sposób nacieszyć?
Autorzy
Okoliczności powstania "Siedmiu minut po północy" są nietypowe. Patrick Ness napisał książkę, ale jej nie wymyślił. Koncept całości, wraz z postaciami, został stworzony przez Siobhan Dowd - autorkę książek dla młodzieży. Dlaczego sama nie podjęła się dokończenia własnej historii? Nie zdążyła. Zmarła 21 sierpnia 2007 roku, przegrywając walkę z rakiem. Jest to informacja o tyle istotna, że matka Connora - głównego bohatera opowieści - również choruje na nowotwór. Ness został poproszony o dokończenie książki. Sam jednak przyznaje w słowie wstępnym, że nawet nie próbował naśladować stylu swojej poprzedniczki. Wziął nasionko, które zostawiła, i pozwolił mu wykiełkować na jego własnym gruncie. Wszak, jak stwierdza w pewnym momencie Connor: "Opowieści to dzikie bestie, które zawsze chodzą swoimi drogami." Miał jednak jedno marzenie, jeden cel - starał się napisać książkę, która przypadłaby Dowd do gustu. I owe starania widać - nie jest to nachalna próba zadowolenia wszystkich, ale pełna pokory i spokoju chęć opowiedzenia dobrej i wartościowej historii. Historii, która wciąga czytelnika.
Connor
Dzieciństwo bywa niełatwe. Szczególnie jeżeli jest się osobą, która tłumi w sobie emocje, żyje w swoim własnym, zamkniętym świecie - niezależnie od tego, co jest przyczyną takiego stanu rzeczy. Bycie wrażliwym uznawane jest za słabość, a niepozorność często prowadzi do społecznej niewidzialności. Jeżeli na dodatek jest się ofiarą szkolnej przemocy, twoi rodzice są rozwiedzeni, a matka prowadzi, z coraz mniejszym powodzeniem, walkę z rakiem - naprawdę ciężko jest żyć. A tak mniej więcej wygląda rzeczywistość Connora w momencie, w którym go poznajemy. Pod względem osobowości i nieporadności w relacjach z otoczeniem przypomina mi on bardzo Charliego, tytułowego bohatera książki Stephena Chbosky'ego (Nawiasem mówiąc tytułowego, tylko dla Polaków. "The Perks of Being Wallflower" = "Charlie"? Serio?). Connor próbuje sobie jakoś radzić, stara się być dzielny, ale też nie potrafi przyjąć pomocy, nawet jeżeli wyraźnie jej potrzebuje. Jest zbyt dumny i przestraszony zarazem. Słaby kontakt z ojcem, chęć niedenerwowania chorej matki i całkowita niekompatybilność z babcią i nieumiejętność porozumiewania się z nią nie ułatwiają ani trochę sprawy. Między innymi dlatego w jego życiu, pewnej nocy - dokładnie siedem minut po północy - pojawia się pewien potwór. Nie jest to jednak bestia, która śni się naszemu głównemu bohaterowi po nocach, ale przyjaciel.
Potwór
Niedaleko domu Connora i jego matki znajduje się stary cmentarz. Na jego środku, spomiędzy nagrobków wyrasta bardzo wiekowy cis. Drzewo towarzyszy naszemu bohaterowi i jego matce przez całe życie, jest niemym świadkiem wydarzeń i samo też jest obserwowane z okna w kuchni. Którejś nocy okazuje się jednak, że to nie jest zwyczajne drzewo, a przynajmniej nie jest nim ciągle. Bo w chwili kiedy Connor potrzebuje pomocy, kiedy potrzebny jest mu przyjaciel - drzewo ożywa. Nie jest jednak potulnym i pobłażliwym przyjacielem, ale wymagającym, ostrym i bezwzględnym mentorem. Otwiera Connorowi oczy na wiele spraw i pomaga pogodzić się z nieuniknionym, przyjmować życie takim, jakie jest. Robi to za pośrednictwem trzech historii, które opowiada chłopcu, na samym początku zastrzega jednak, że w zamian Connor będzie musiał opowiedzieć czwartą i ma to być prawda, której się panicznie boi - esencja nawiedzających go co noc koszmarów. Prawda, z którą Connor musi sobie poradzić. W pewnym momencie dla naszego bohatera drzewo staje się symbolem nadziei, fundamentem, na którym buduje wiarę w to, że jego Matka wyzdrowieje (wszak z cisu robi się lekarstwo na raka). To przecież nie mógł być przypadek, że drzewo pojawiło się w życiu chłopca akurat teraz, prawda?
Trzy opowieści
Snute przez potwora historie mają charakter przypowieści, są opowiadaniami z bardzo wyraźnym morałem, choć posiadają też równie silne zwroty akcji. Pokazują, że nic w życiu nie jest oczywiste, że dobrzy ludzie popełniają zło,a złym zdarza się czynić dobro. Potwór stwierdza wprost: "Nie zawsze musi istnieć jakiś dobry bohater. Tak jak i nie zawsze musi istnieć zły. Większość ludzi plasuje się gdzieś pośrodku". Tak samo pokazuje, że nie ma niczego złego w byciu rozgoryczonym, złym, wściekłym, że nie powinno się tłumić w sobie emocji - jakiekolwiek by one nie były.
Ilustracje
Jim Kay odwalił kawał doskonałej roboty! Pewnie większość z nas inaczej wyobraża sobie rysunki zdobiące książkę dla najmłodszych, ale to tylko potwierdza, że czasem warto zweryfikować swoje wyobrażenia. Ilustracje są ciężkie i mroczne, ale jednocześnie po prostu piękne i przede wszystkim - klimatyczne. Widać, że wyszły spod ręki osoby, która przemyślała temat i miała bardzo konkretny pomysł, a nie po prostu rysowała, co popadnie, byle tylko zgadzało się z tekstem. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem rysunki towarzyszące książce wydawały mi się tak kompatybilne z treścią i przesłaniem.
Ekranizacja
Piszę o niej już teraz z prostej przyczyny. Ta książeczka jest napisana w bardzo filmowy sposób! Układ scen, przejścia między nimi, dialogi wydają się być gotowym storyboardem. Nic tylko wziąć kamerę, zebrać ekipę i nagrywać. To jest bardzo kinowy materiał. I mam olbrzymią nadzieję, że filmowcy tego potencjału nie zmarnują i pokażą nam na ekranie coś naprawdę niesamowitego. Jak na razie zwiastuny tej nadziei nie zniszczyły. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko z niecierpliwością czekać na grudniową premierę.
Piąta opowieść
Podoba mi się w tej książce to, że pojawiają się w niej tematy trudne i drażliwe, że posiada olbrzymi ładunek edukacyjny i moralizatorski (w możliwie jak najlepszym i najłagodniejszym tego słowa znaczeniu). Uczy godzić się z losem, radzić sobie z emocjami, dostrzegać prawdę - nie bać się jej. Pokazuje, że świat nie jest zbudowany zero-jedynkowo. Owszem można to wszystko uznać za jeden wielki truizm, ale nawet jeżeli nim jest, to został on podany w tak doskonałej formie, że naprawdę ciężko byłoby choć odrobiny nie uszczknąć. Connor, pomimo młodego wieku, zostaje skonfrontowany z okolicznościami skrajnie trudnymi. Musi dorosnąć szybciej niż jego rówieśnicy, dlatego ciężko jest mu złapać z nimi kontakt - ale w dalszym ciągu pozostaje dzieckiem, które chce być traktowane jak pozostali. Nie oczekuje i nie chce niczyjej litości, ani przymykania oka. Chce być traktowany normalnie. ta tęsknota za normalnością przebija się przez wiele fragmentów. Czy Connor osiągnie to o czym marzy? Czy jego mama wyzdrowieje? Jak będzie brzmiała jego opowieść? Warto doczytać samemu! Polecam!
8/10
"Opowieści są ważne - stwierdził potwór. - Czasami potrafią być nawet najważniejsze. Jeśli tylko niosą ze sobą prawdę."
Te słowa to jedne z wielu na temat opowieści, które padają w książce Patricka Nessa. Książce dla dzieci! Choć, patrząc na jej okładkę i ilustracje, można by odnieść wrażenie, że najmłodsi są ostatnimi, którzy powinni mieć z nią styczność. Czy to wrażenie...
Pamięć bywa zawodna, albo po prostu odbiór niektórych rzeczy zmienia się z wiekiem, ale przy ponownym podejściu kilkanaście lat później powieściowa część sagi zyskuje. Opowiadania miały oczywiście swój niezaprzeczalny urok, ale historia Geralta opowiadana w dłuższych odcinkach nie ustępuje im w żaden sposób.
Jeżeli czytaliście kiedyś Sagę i zastanawiacie się czy warto powrócić - warto. Jeżeli do tej pory nie poznaliście książkowej wersji przygód Białego Wilka - mogę też, tylko, polecić!
Pamięć bywa zawodna, albo po prostu odbiór niektórych rzeczy zmienia się z wiekiem, ale przy ponownym podejściu kilkanaście lat później powieściowa część sagi zyskuje. Opowiadania miały oczywiście swój niezaprzeczalny urok, ale historia Geralta opowiadana w dłuższych odcinkach nie ustępuje im w żaden sposób.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toJeżeli czytaliście kiedyś Sagę i zastanawiacie się czy warto...