-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1190
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać451
Biblioteczka
2018-05-29
2018-04-25
Polaka portret własny - przez pryzmat Ukrainy.
Jeżeli liczysz na miłą, łatwą i przyjemną lekturę, która podbuduje Twoje ego -zapomnij o tym i lepiej po tę książkę nie sięgaj! Jeśli jednak polskie grzeszki i wady narodowe Ci niestraszne, zdajesz sobie sprawę z tego, że Polska nie jest pępkiem Europy i Świata - lektura obowiązkowa! Niektórych język książki może nieco odrzucać, ze względu na dużą ilość mowy potocznej - kolokwialnie rzecz ujmując - ale warto tej książce dać szansę!
Polaka portret własny - przez pryzmat Ukrainy.
Jeżeli liczysz na miłą, łatwą i przyjemną lekturę, która podbuduje Twoje ego -zapomnij o tym i lepiej po tę książkę nie sięgaj! Jeśli jednak polskie grzeszki i wady narodowe Ci niestraszne, zdajesz sobie sprawę z tego, że Polska nie jest pępkiem Europy i Świata - lektura obowiązkowa! Niektórych język książki może nieco...
2017-07-27
O Drugiej Wojnie Światowej napisano już prawie wszystko. Książkę tę można traktować jako uzupełnienie dotychczasowej wiedzy, choć nie jest książką historyczną sensu stricto.
Bardziej określiłbym ją jako próbę uhonorowania homoseksualnych ofiar nazizmu, pokazania, że tacy ludzie też wtedy ginęli, a biorąc pod uwagę otaczające ich uprzedzenia, często odchodzili w szczególnie tragiczny sposób.
Tego typu świadectwa są szczególnie istotne obecnie, kiedy widmo nacjonalizmu, pomimo niezabliźnionych wciąż ran, zadanych przez Hitlera, ponownie wisi nad Europą.
Do książki i opisywanych w niej faktów należy podejść z ogromnym szacunkiem i tolerancją. Trzeba na chwilę zapomnieć o ocenianiu i wartościowaniu, które podświadomie uruchamiają się w naszych umysłach i uruchomić empatię.
O Drugiej Wojnie Światowej napisano już prawie wszystko. Książkę tę można traktować jako uzupełnienie dotychczasowej wiedzy, choć nie jest książką historyczną sensu stricto.
Bardziej określiłbym ją jako próbę uhonorowania homoseksualnych ofiar nazizmu, pokazania, że tacy ludzie też wtedy ginęli, a biorąc pod uwagę otaczające ich uprzedzenia, często odchodzili w...
2016-12-23
Na wstępie zaznaczę rzecz tyleż oczywistą, co, mimo wszystko, godną podkreślenia - jeśli chodzi o folklor i tematy około folklorystyczne jestem daleki wybitnie od bycia obiektywnym. Jest to o tyle istotne tutaj, że będzie to pierwsza opinia wystawiona owej książce na "Lubimy czytać", dlatego z jednej strony czuję ciążącą na mnie odpowiedzialność, z drugiej - wiem, że moje doświadczenia i sympatie mocno wpływają na to co napiszę.
Dla osoby takiej jak ja, która ma na co dzień do czynienia z niematerialnym dziedzictwem w postaci ogólnie pojętych tańców i pieśni ludowych właśnie, możliwość zajrzenia "za kulisy" powstawania Zespołu Śląsk sama w sobie jest niezwykle kusząca. Jeżeli na dodatek narrację prowadzi w formie wspomnień pomysłodawca całego przedsięwzięcia i robi to językiem niezwykle lekkim i barwnym - nic więcej do szczęścia nie potrzeba.
Hadyna ma olbrzymie poczucie humoru, jeszcze większy zasób informacji i spory dystans do siebie i tego co robi - a przynajmniej taki obraz rysuje się na podstawie danych zawartych w książce. Należy do tego powoli już wymierającego pokolenia humanistów o niezwykle szerokich horyzontach i jeszcze rozleglejszej wiedzy. Nawet jeżeli czasem uderza mocno w górnolotne i wzniosłe struny, niejako wyolbrzymiając znaczenie pewnych faktów - robi to w sposób bezbolesny dla czytelnika. Opisywane przez niego sytuacje z czasu naborów - bawią i wzruszają. Przytaczane rozmowy potrafią solidnie dać do myślenia. Książkę tę można uznać nie tylko za dokument, świadectwo powstawania Zespołu, ale też za całkiem solidny bodziec do dalszych rozważań.
Mogę z ręką na sercu "W pogoni za wiosną" polecić, jednocześnie wyrażając ogromny żal, że tak dobra książka nie doczekała się wznowienia.
Na wstępie zaznaczę rzecz tyleż oczywistą, co, mimo wszystko, godną podkreślenia - jeśli chodzi o folklor i tematy około folklorystyczne jestem daleki wybitnie od bycia obiektywnym. Jest to o tyle istotne tutaj, że będzie to pierwsza opinia wystawiona owej książce na "Lubimy czytać", dlatego z jednej strony czuję ciążącą na mnie odpowiedzialność, z drugiej - wiem, że moje...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-08-07
Artem powrócił! Główny bohater „Metra 2033” po raz kolejny wyrusza w podróż ciemnymi tunelami moskiewskiej kolei podziemnej. Jednak to nie metro zaprząta jego uwagę, tylko to, co znajduje się na powierzchni. Ubzdurał sobie, że świat na górze istnieje, że zamknięci w podziemiach Moskwy ludzie nie są jedynymi żyjącymi na planecie. Nawet jego najbliżsi mają go za wariata. Kim tak naprawdę jest Artem? Jedynym trzeźwo patrzącym na sytuację człowiekiem? Niepoczytalnym? Osobą, której myśli zostały wypaczone przez promieniowanie?
Artem
Chłopak ma ciężkie życie. Nie dość, że uratował niedobitków przed olbrzymim niebezpieczeństwem, to jeszcze jako jedyny wie, że w sumie nie do końca było ono tak oczywiste, jak się wszystkim wydaje. Poza tym uwierzył, że mieszkańcy moskiewskiego metra nie są jedynymi ocalałymi na świecie i z uporem maniaka próbuje nawiązać kontakt z pozostałymi miastami – co już raz mu się udało, jak wiemy, pod koniec tomu pierwszego. Nie skutkuje to jednak niczym innym, jak tylko tym, że za maniaka go mają. Wszyscy. No, prawie…
Nie będę ukrywał, że jest on jednym z moich ulubionych książkowych bohaterów. Został idealnie wyważony, potrafi być troskliwy, chamski i wredny, ma czarne poczucie humoru, jest inteligentny, kieruje się w życiu wartościami – wyraźnie odmiennymi od ogółu otaczających go osób. Uparty jak osioł, ale z wielkim sercem. Nie jest przy tym porcelanową laleczką, bez żadnej ryski. Jak każdy człowiek popełnia błędy, za które często cenę płacą inni.
Mam do niego sentyment – może dlatego, że ma tyle samo lat co ja. Rozumiem też jego chęć drążenia głębiej, widzenia dalej, sięgania wyżej. No i tęsknotę… Bardzo żałuję, że „Metro 2035” to prawdopodobnie ostatnia podróż, którą mogłem z Artemem odbyć jako czytelnik. Tym bardziej, że jego przemyślenia i wątpliwości bardzo mocno udzielają się czytającemu. A daleko im do powierzchowności.
Starzy znajomi
Autor pozwala nam po raz ostatni spotkać się z kilkoma innymi, ważnymi postaciami. Nie chcę za bardzo zdradzać tego, kto dokładnie się pojawi – osobiście znienawidziłbym osobę, która zrobiłaby mi coś takiego. Wspomnę tylko, że głównym towarzyszem Artema będzie nie kto inny jak Homer. Staruszek pokazuje się już na samym początku powieści, dlatego jego obecność nie jest jakoś bardzo zaskakująca. Zresztą ta dwójka jest o tyle istotna, że w wyraźny sposób łączy fabułę z poprzednimi częściami. Każdy z nich z inną. Taka klamra jest nie tylko przyjemna w odbiorze, ale też potrzebna – tworzy z tych trzech książek jeszcze silniejszą całość.
Metro
Jakie było i jest – każdy widzi. To ciągle ten sam, dobrze skonstruowany świat, niepozbawiony mrocznych miejsc – i to nie tylko ze względu na niewielką ilość światła. W tej odsłonie poznajemy je z jeszcze ciemniejszej strony. Czytając „Metro 2033”, nie doceniałem w pełni pracy, jaką wykonał autor – jej złożoności i wielowarstwowości. Moskiewskie metro, opisane w książkach, jest nie tylko miniaturką świata, odzwierciedleniem różnych prądów politycznych i ekonomicznych. Teraz, po dwóch latach, doceniam je szczególnie z nieco innego – choć pokrewnego – powodu. Patrzę na nie trochę jak na takie akwarium dla mrówek, przez którego ścianki można obserwować zachowanie małych stworzonek, odbieram je jak eksperyment społeczny. Pomysł sam w sobie zachwyca, owszem! Ale o wiele cenniejsza jest możliwość obserwacji i analizy ludzkich zachowań, tutaj skumulowanych na kilkudziesięciu kilometrach kwadratowych.
Dmitri Glukhovsky
Glukhovsky sam przyznał, że wywrócił swój świat do góry nogami. Sporo czytelników pewnie będzie zdziwionych, część z nich może nawet się ciut rozczaruje, pewnymi rozwiązaniami fabularnymi. Razem z Artemem dowiemy się wielu rzeczy, być może zbyt wielu. Udało się w tym wszystkim jednak zachować autorowi równowagę. Nie, nie jestem w stanie pisać bardziej naokoło – naprawdę nie chcę niczego zdradzić.
Jeżeli zaś chodzi o samego Glukhovskiego, jestem o niego spokojny. Jeszcze nie tak dawno temu bałbym się, że jest pisarzem jednej książki, że w wieku 18 lat wpadł na pewien genialny pomysł i że któregoś dnia ten pomysł się skończy, a autor po prostu zniknie, jak wielu przed nim. Nie zniknął! A powieścią „Futu.re” udowodnił, że pisać to on potrafi – i to jak!
Epilog
Mówią, że wszystko co dobre, szybko się kończy. No i mają rację. Mam lekki żal do Glukhovskiego, że zdecydował się tylko na trylogię. Choć z drugiej strony otworzył wrota swojego uniwersum i pozwolił tworzyć innym, zapełniać ten świat historiami, odbudowywać go po apokalipsie – kawałek po kawałku.
Dla mnie „Metro 2035” to książka stojąca gdzieś pomiędzy dwiema poprzednimi – jeżeli chodzi o jej wartość, jakość i przesłanie. Autor postawił wykreowany przez siebie świat na granicy ciemnych schodów, prowadzących w dół i uśmiechając się, popchnął go w przepaść. Z jakim skutkiem? Czy rosyjska rzeczywistość Anno Domini 2035 mocno się poobijała? Czy w ogóle przeżyła ten upadek? Każdy czytelnik musi sobie odpowiedzieć sam. Jedno mogę jednak z czystym sumieniem przyznać. Z tą książką, i w ogóle z całą serią, naprawdę warto się zapoznać!
8/10
Artem powrócił! Główny bohater „Metra 2033” po raz kolejny wyrusza w podróż ciemnymi tunelami moskiewskiej kolei podziemnej. Jednak to nie metro zaprząta jego uwagę, tylko to, co znajduje się na powierzchni. Ubzdurał sobie, że świat na górze istnieje, że zamknięci w podziemiach Moskwy ludzie nie są jedynymi żyjącymi na planecie. Nawet jego najbliżsi mają go za wariata. Kim...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-07-31
"To świat, w którym nie ma jutra. Nie ma w nim miejsca na marzenia, plany, nadzieje. Uczucia ustępują tu instynktom, a najważniejszy z nich każe przeżyć. Za wszelką cenę przeżyć."
Tyle możemy przeczytać we wstępie. Ze światem, który stworzył Glukhovsky, zetknąłem się już w poprzedniej części, mniej więcej półtora roku temu. Do dzisiaj pamiętam, jak po ostatnich stronach zbierałem szczękę z podłogi. Choć i wcześniej, w trakcie lektury, opadała nie raz i nie dwa. Czy następca "Metra 2033" jest wystarczająco godną kontynuacją? Czy po tym wszystkim, co autor nawyprawiał w poprzedniej części, miał jeszcze jakiekolwiek pole do manewru? Czy linie moskiewskiego metra, zamieszkane przez "rozbitków" po katastrofie atomowej, są w stanie jeszcze czymś zaskoczyć?
Złe dobrego początki
Przyznaję, miałem problem z paroma pierwszymi rozdziałami. Rzeczywistość, która tak bardzo wciągnęła mnie kilkanaście miesięcy wcześniej, teraz nie mogła mnie do siebie przekonać. Przez dłuższą chwilę miałem wrażenie, że jak wiele kontynuacji również i ta była pisana na siłę - z pobudek czysto materialnych. Czar prysł, tunele się zawaliły, "ciemno wszędzie, głucho wszędzie". Ale czy na pewno?
Fabuła
Nie oszukujmy się, historia zaprezentowana nam tym razem jest w gruncie rzeczy naiwna, prosta i banalna. Mam na myśli ogólny zarys fabuły, jej punkt wyjścia, kulminację i zakończenie. Co jednak istotne, linia, która te punkty łączy, nie jest linią prostą, przypomina raczej wykres EKG - serce moskiewskiego metra i tej historii bije bardzo mocno, co prawda z lekką arytmią, ale konsekwentnie. Bo wartością tej części nie jest historia, tylko to wszystko, co znajduje się gdzieś pomiędzy słowami, podobnie jak w "Metrze 2033". Glukhovsky nie jest po prostu pisarzem s-f - jest filozofem, który uwielbia stawiać pytania, na stronach swoich książek przeprowadza skomplikowane wiwisekcje. Bez żadnych sentymentów kroi swoich bohaterów, ich uczucia i myśli, a także całe społeczności, do których przynależą. I robi to wszystko z korzyścią dla czytelnika.
Narracja i bohaterowie
W książce mamy do czynienia z trzema zasadniczymi wątkami, które na różnych etapach krzyżują się ze sobą, czasem biegną razem, w tym samym tunelu, czasami rozdzielają się i mieszają. Glukhovsky trzyma je jednak mocno i nie doprowadza do chaosu. Język powieści jest niesamowicie przyjemny i wypełniony wieloma - często rozbudowanymi - metaforami, które na dodatek swoim "klimatem", dopasowane są do konkretnych bohaterów. Wywołuje to u czytelnika poczucie jakiejś takiej swojskości, bliskości i zażyłości.
Postacie, które spotykamy na swojej drodze, są małymi wszechświatami. Autor ma bardzo konkretny pomysł na każdą z nich, nie tworzy osób jednowymiarowych, każdy mieszkaniec metra ma "drugie dno" i przez to jest ciekawy. Widać, że Glukhovsky dobrze "dogaduje się" ze swoimi bohaterami, rozumie ich i potrafi dobrze przelać na papier ich osobowości.
Hunter - człowiek maszyna. Stary znajomy? Mentor Artema z poprzedniej części? Czy może całkowicie inna osoba? Do samego końca nie mamy pewności.
Homer - egzystencjalista. Próbujący grać rolę mentora, z niejakim powodzeniem. Cierpiący na typowy dla naszego gatunku lęk przemijania. Pomimo podeszłego wieku decyduje się na ryzykowną podróż, chce przeciwstawić się zapomnieniu, "wybudować pomnik trwalszy niż ze spiżu". Czasem naiwny w swoich zamierzeniach, nie można mu jednak odmówić konsekwencji. Czy ostatecznie odniesie sukces?
Sasza - urodzona już pod ziemią. Nieznająca świata, niezdająca sobie sprawy z jego ogromu, pomimo tego niesamowicie rozsądna, może nie widziała wiele, ale przeżyła wystarczająco dużo.
Leonid - gdyby spojrzeć na niego przez pryzmat archetypów, jest takim trochę połączeniem trickstera i zmiennokształtnego - wprowadza zawieszenie i niepewność. Ma duży wpływ na decyzje Saszy i jednocześnie własny w tym interes. Nie wiadomo, czy gra fair i co tak naprawdę "w nim siedzi".
Moskwa
Nigdy nie planowałem wyjazdu do Rosji, może to czysto nacjonalistyczne uprzedzenia, może po prostu nie wydawała mi się atrakcyjną destynacją turystyczną - no, poza Petersburgiem. W każdym razie Moskwa była dla mnie czysto abstrakcyjnym miastem, gdzieś na peryferiach mapy, na które jeżeli już spoglądałem, to na ogół przez przypadek. Glukhovsky to zmienił! Jest to o tyle absurdalne, że przedstawia to miasto w stanie rozkładu, z gnijącą tkanką budynków, zatkanymi arteriami ulic, opanowane przez stworzenia rodem z koszmarów. Autor opisuje trupa, ale robi to w taki sposób, że nietrudno wyobrazić sobie, ile energii miał za życia.
Metro
Sporo tego życia tli się jednak ciągle pod ziemią, zostało tam też trochę śladów mijającej powoli świetności. Ten wykreowany przez pisarza podziemny świat hipnotyzuje, mami, każe zagłębiać się w ciemne tunele - wzywa. Jeden z recenzentów "Metra 2033" napisał, że czasami ktoś wpada na pomysł tak genialny i prosty zarazem, że dziwi, iż nikt wcześniej tego nie zrobił. Racja. Koncept całego świata przedstawionego jest tak rozsądny, oczywisty i naturalny, że ciężko w ten podziemny wszechświat nie uwierzyć. Co prawda w recenzowanej książce nie mamy aż tak wielu okazji, żeby przyjrzeć się wszystkim odcieniom Metra, tu zdecydowanie należy sięgnąć po którąś ze "skrajnych" części trylogii, ale i tak klimat pozostał. Klimat mroczny, duszny, oniryczny i efemeryczny. Gęsty i tajemniczy. Homer wiele zdarzeń próbuje tłumaczyć i racjonalizować, ale ta olbrzymia, przeciwatomowa pajęczyna, rozpięta przez budowniczych pod grubą warstwą ziemi, wymyka się prostej interpretacji. Jeżeli coś wydaje się oczywiste, to znaczy, że takie nie jest.
Drugie dno
Glukhovsky, głównie za pośrednictwem wspomnianego wyżej Homera, wielokrotnie zastanawia się w książce nad kondycją człowieka. Zatopiwszy się całkiem w wykreowanej przez siebie rzeczywistości, stara się znaleźć odpowiedź na wiele pytań: Co stało się z ludźmi? W którym momencie ewolucji człowiek stał się człowiekiem i dlaczego tak się stało? Co nas odróżnia od innych zwierząt? Iskra Boża? Jeżeli tak, to dlaczego człowiek w końcu wziął tę iskrę i podpalił cały świat? Co się z nami stało? Dlaczego tak łatwo zapominamy o konfliktach z przeszłości i "przywykamy" do pokoju? Dlaczego wystarczyły trzy pokolenia, żebyśmy znowu zgotowali sobie tragedię? Tym razem nieodwracalną. I chociaż dotyczą fikcyjnego świata pytania te są bardzo niepokojące, dźgają czytelnika, grożą palcem. Pozostaje mi mieć tylko nadzieję, że żadna z osób czytających tę książkę nie przejdzie obok tych pytań obojętnie. Nie wiem jak to się stało, ale Glukhovsky wywołał we mnie uczucie podobne jak w przypadku Moskwy - niszcząc i degenerując ludzkość, przywrócił mi wiarę w jej rozsądek.
Piknik na skraju tunelu
Można spotkać się z opiniami, że literatura postapokaliptyczna umarła. A w naszych czasach, tyle lat po Zimnej Wojnie, jest już tylko odgrzewaniem kotletów przyrządzonych przez braci Strugackich i innych autorów tego nurtu. I po części się z tym założeniem zgadzam. Zmieniły się czasy i realia, zmienił rodzaj strachu, jaki odczuwamy na myśl o działaniach wojennych... Ale ta literatura żyje! Przetrwała hekatombę, którą zgotowały jej czas i zmiana mentalności. Przetrwała, chowając się w ciemnych tunelach moskiewskiego metra. I codziennie walczy o przetrwanie. Znajduje wciąż jednak kolejnych Glukhovskych, swoich bohaterów i wydaje mi się, że w najbliższym czasie na pewno nie ulegnie.
7/10
"To świat, w którym nie ma jutra. Nie ma w nim miejsca na marzenia, plany, nadzieje. Uczucia ustępują tu instynktom, a najważniejszy z nich każe przeżyć. Za wszelką cenę przeżyć."
Tyle możemy przeczytać we wstępie. Ze światem, który stworzył Glukhovsky, zetknąłem się już w poprzedniej części, mniej więcej półtora roku temu. Do dzisiaj pamiętam, jak po ostatnich stronach...
2016-07-27
Na książkę Jamesa Clavella trafiłem całkowicie przypadkiem. Wyglądało to mniej więcej tak: pewnego pięknego, lipcowego dnia Mariusz otworzył drzwiczki swojej biblioteczki i omiótłszy wzrokiem grzbiety kilkuset woluminów, stwierdził z przerażeniem: „Nie mam co czytać!” Niektóre kobiety i metroseksualni mężczyźni powinni to doskonale zrozumieć – to mniej więcej takie samo uczucie jak wtedy, gdy otwiera się garderobę pełną ubrań i nie ma czego na siebie założyć. Nasz bohater nie miał jednak w zwyczaju zbyt łatwo się poddawać, dlatego otrząsnął się szybko ze stanu przedzawałowego i podczas rozmowy z przyjaciółką poprosił ją o polecenie i pożyczenie czegoś ciekawego. No i się doprosił…
James Clavell
Z pochodzenia pół-Irlandczyk, pół-Anglik, urodzony w Australii. Na własnej skórze poznał, czym jest życie w obozie jenieckim. W 1942 roku dostał się do niewoli i był więziony w obozie, w którym dzieje się akcja „Króla szczurów”. Autor licznych publikacji dotyczących wojny i Japonii.
Król Szczurów
Główną osią fabularną są perypetie angielskich, amerykańskich i australijskich żołnierzy, którzy dostali się do japońskiej niewoli i są przetrzymywani w obozie jenieckim Changi na Singapurze. Znaczna część akcji dzieje się w pierwszych miesiącach 1945 roku, a punktem kulminacyjnym – zarówno dla powieści, jak i tła historycznego – są wybuchy bomb atomowych w Hiroszimie i Nagasaki w sierpniu tego samego roku. Snując swoją opowieść, autor wykracza także poza czasy wojny i ogrodzenie obozu – w licznych dygresjach przedstawiając ważne dla fabuły wydarzenia z przeszłości.
Bohaterowie
Najważniejsza para bohaterów to Król i Peter Marlowe. Pierwszy z nich jest cwanym Amerykaninem, który pomimo niedoli ma głowę na karku i ustawia wszystkich do pionu w obozie, jest samozwańczym władcą, żyjącym w największym dostatku. Jego dobra passa nie trwa jednak wiecznie. Marlowe zaś jest urodzonym w wyższych sferach angielskim oficerem, kapitanem lotnictwa odznaczonym krzyżem zasługi. Przy całym swoim dobrym pochodzeniu i wykształceniu przejawia wybitną wręcz naiwność w relacjach z innymi ludźmi. Dżentelmen, człowiek honoru.
Oprócz nich mamy cały wachlarz niezwykle barwnych i oryginalnych postaci. I to jest największa zaleta tej książki! Tutaj nie ma nijakiego bohatera – a niestety takowi w literaturze lubią się zdarzać (Odsyłam do mojej recenzji „Dziecka Odyna„). Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z aliantami, czy z Azjatami, postaciami dobrymi albo złymi, pierwszoplanowymi, czy też drugoplanowymi – wszyscy są ludźmi z krwi i kości. I choćby ze względu na nich lektura tej książki jest niesamowicie wciągająca. Widać, że autor sam przeżył obóz jeniecki i że wiele opisywanych sytuacji i osób to po prostu fragment jego przeszłości.
Narracja
Całkowicie urzekł mnie sposób, w jaki prowadzona jest narracja. Gdyby to był film, to mielibyśmy do czynienia z kamerą, która płynnie, z ogólnych planów, wnika w głowy poszczególnych osób, przechodzi z jednej do drugiej, często zmienia punkt odniesienia, jest w ciągłym ruchu. Brzmi chaotycznie? Ani trochę takie nie jest! Clavell często przeskakuje od jednego bohatera do drugiego, ale robi to w tak mistrzowski sposób, że owe skoki nie tylko są uzasadnione, ale też w ogóle nie spowalniają akcji. Niejeden współczesny pisarz nieźle by się poobijał, robiąc takie akrobacje – a czytelnik wraz z nim. Wyszedłem z tej lektury bez żadnych siniaków. I chwała autorowi za to!
Nie brakuje tej książce też mistrzowskich dialogów. A nawet te zwykłe, ciągnące się przez większość stron są po prostu ciekawe, naturalne, nieprzegadane. Czytając rozmowę, w trakcie której Król próbował sprzedać jednemu ze strażników zegarek, byłem najzwyczajniej w świecie zachwycony, szczególnie tym wszystkim co działo się „pod” dialogiem i co bardzo łatwo było sobie wyobrazić i wyczuć.
Nawiasem mówiąc, ze względu na swoją estetykę i wrażenie jakie wywołuje, mocno skojarzyła mi się ta scena z Pismem Świętym i momentem, w którym Abraham, zatroskany losem mieszkańców Sodomy, licytuje się z Bogiem. Starotestamentowy patriarcha zapytuje Go, czy ze względu na czterdziestu sprawiedliwych, żyjących w mieście, byłby w stanie je ocalić. Usłyszawszy pozytywną odpowiedź, zmniejsza w każdym zdaniu ich ilość, docierając pod koniec rozmowy do dziesięciu. Nie było to zresztą jedyne literackie skojarzenie. Przez większość lektury nie mogłem pozbyć się z podświadomości „Jądra ciemności” Conrada. Tak, bo Marlowe. Do tego można jeszcze dodać studium zachowań grupy ludzi, zamkniętej na niewielkiej przestrzeni i sceny rodem z „Władcy much” Goldinga.
Homoseksualizm
Sporym zaskoczeniem było dla mnie pojawienie się w fabule homoseksualistów. Wychowany na polskiej literaturze (i nie tylko), nie przywykłem chyba do tego, że można o jakichkolwiek „dewiacjach” pisać w sposób normalny, spokojny, nienacechowany uprzedzeniem i wrogością. Po prostu stwierdzać fakt, nie oceniać go – a jeżeli już, to nie robiąc tego w skrajnie agresywny sposób. Clavell jest możliwie jak najbardziej obiektywny. Po prostu relacjonuje. A nie oszukujmy się, byłoby olbrzymią naiwnością ze strony jakiegokolwiek autora, założenie, że „problem” relacji męsko-męskich w obozach i więzieniach nie występuje. Ze statystycznego punktu widzenia jest to najzwyczajniej w świecie niemożliwe:
„Homoseksualizm był jednym ze sposobów przeżycia. Jeńcy bili się o Stevena, dzielili się z nim jedzeniem i dawali mu papierosy – a wszystko po to, żeby przez jakiś czas korzystać z jego ciała. Właściwie cóż w tym odrażającego, zapytywał sam siebie. Kiedy pomyśli się o „normalnym seksie”, to na dobrą sprawę, z klinicznego punktu widzenia, jest on równie odrażający.”
Nie tyle jednak pojawienie się homoseksualistów jest tutaj istotne, ile fakt, że autor potrafi widzieć w nich ludzi – wartościowych na dodatek:
„Stojąc w ciemnościach, Marlowe widział, jak Steven gładzi czyjeś rozgorączkowane czoło, jak podtrzymuje drżącą od malarii rękę, jak odpędza pieszczotą nocne zmory, ucisza krzyki śniących, poprawia koce, tu komuś pomoże się napić, tam komuś zwymiotować, przez cały czas łagodny i kojący niby kołysanka. Kiedy doszedł do łóżka numer cztery, zatrzymał się i spojrzał na trupa. Wyprostował mu nogi, złożył ręce na krzyż, po czym zdjął z siebie fartuch i przykrył nim ciało. A każdy jego ruch był jak błogosławieństwo. Jego szczupły gładki tors i smukłe gładkie nogi jaśniały w przyćmionym świetle.
– Biedaczysko – szepnął i rozejrzał się po sali przypominającej grobowiec. – Biedaczysko. Moje wy biedaki – westchnął i zapłakał. Marlowe odwrócił się i ruszył w ciemność pełen litości i wstydu, że kiedyś, dawno temu, Steven budził w nim wstręt. „
Może gdyby w naszej rodzimej literaturze więcej było takich postaci i pisarzy, którzy nie baliby się tematu poruszać, nie mielibyśmy tak olbrzymiego problemu z tolerowaniem i szanowaniem innych, niezależnie od tego, czy ich sposób życia albo poglądy pokrywają się z naszymi. Pod tym względem książka Clavella ma bardzo dużą wartość edukacyjną, co tylko nadaje jej nowe, dodatkowe znaczenie.
Król czytelników?
Nie mam pojęcia, z jakim odbiorem spotkała się ta książka na świecie. I szczerze? Nie obchodzi mnie to. Od premiery minęło już kilkadziesiąt lat, ta recenzja raczej nikogo nie skłoni do kupna, żaden wydawca przeze mnie ani nie zarobi, ani nie straci. O ile czasami, jeżeli chodzi o nowszą literaturę, mam problem z jasnym i konkretnym pisaniem, tak w tym przypadku bez skrępowania i wątpliwości jestem w stanie stwierdzić, że ta książka po prostu mi się podobała i to bardzo!
Nie jestem fanem literatury obozowo-więziennej. Nie dlatego, że jest zła, albo z powodu strachu przed nią. Po prostu mam świadomość, że przeczytałem stanowczo za mało książek o tej tematyce. Nie jestem w stanie przytaczać bez skrępowania innych dzieł, czy szukać odwołań, mogę tylko określić swoje odczucia – odczucia zwykłego czytelnika, który został przykuty do tych czterystu stron na kilka godzin i nie mógł się oderwać. Bo nie mogłem. Próbowałem robić inne rzeczy, jeść, pić, oglądać filmy, ale nie byłem w stanie skoncentrować się na niczym innym, ta książka ciągle mnie „wołała” z półki, kiedy tylko ją na chwilę odkładałem.
Clavell pokazuje obozowe życie w sposób bardzo naturalistyczny i brutalny, ale to nie taki obraz obozu czytelnik zapamiętuje. W pamięci pozostaje coś innego: świadomość, że człowiek jest człowiekiem, niezależnie od okoliczności, że przyjaciół poznaje się w biedzie i że życie jest po prostu największą wartością. A chęć życia, na przekór wszystkiemu, w skrajnych sytuacjach potrafi stać się niesamowicie silna. Brzmi jak idylla, ale nie wszystko jest takie utopijne. Mamy też do czynienia z postaciami zawistnymi, z przyjaciółmi, którzy kosztem innych realizują własne interesy, ale pomimo wszystko tli się w nich człowieczeństwo. Ujmująca była też obserwacja psychiki człowieka zniewolonego przez tak długi okres i budzący się w tym człowieku lęk przed wolnością, tak bardzo oczywisty, jak każdy lęk przed czymś „nowym”, mimo wszystko jednak zostawiający w głowie czytającego wiele pytań. I choć może to zabrzmieć irracjonalnie, biorąc pod uwagę kontekst, to po lekturze tej książki poczułem, że dobrze być człowiekiem.
A dodatkowo, że całkiem nieźle dobrałem sobie przyjaciół – niezły gust literacki mają, ot co.
9/10
Zapraszam też na:
https://buszujacywzbozublog.wordpress.com/2016/07/27/buszujacy-w-ksiazkach-krol-szczurow/
Na książkę Jamesa Clavella trafiłem całkowicie przypadkiem. Wyglądało to mniej więcej tak: pewnego pięknego, lipcowego dnia Mariusz otworzył drzwiczki swojej biblioteczki i omiótłszy wzrokiem grzbiety kilkuset woluminów, stwierdził z przerażeniem: „Nie mam co czytać!” Niektóre kobiety i metroseksualni mężczyźni powinni to doskonale zrozumieć – to mniej więcej takie samo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-02-12
Nie da się ukryć, że mam słabość do Murakamiego. Przeczytałem co prawda niewiele jego prac i nie mam bladego pojęcia o japońskiej literaturze, ale jego książki ujmują czytelnika swoją atmosferą, tak odmienną od tej, która rozpanoszyła się na kartkach zachodnich opowiadań i powieści.
Domaganie się jednego poziomu przedstawionych opowieści byłoby czystą złośliwością. Jak w każdym zbiorze opowiadań jest lepiej i gorzej, ale jak to u Murakamiego – zawsze magicznie. Nie wiem na czym to polega akurat w tej książce, może na jakimś lekkim echu nostalgii, które wydobywa się z kartek. Czynnikiem łączącym w jakiś sposób wszystkie opowiadania jest trzęsienie ziemi w Kobe, rodzinnym mieście autora, mam wrażenie, że bez tego szczegółu to wszystko zupełnie nie miałoby sensu, że właśnie to zdarzenie „zaklina” książkę.
Treść tych opowiadań jest zawieszona w czasie, ma lekką nutę niepokoju, przebija przez nią strach i egzystencjalne rozterki ubrane czasem w bardzo mało idealistyczne słowa.
W trakcie lektury często myślałem o tych krótkich sytuacjach w życiu, przelotnych spotkaniach, ludziach, którzy swoją obecnością zmieniają rzeczywistość, zakrzywiają ją, o ulotności zdarzeń. O szansach, które zmarnowane już nie powracają. Ale czy na pewno?
Nie jestem w stanie wybrać najlepszego z tekstów. Dla mnie są całością właśnie przez tę opisaną wyżej atmosferę. I jako całość są po prostu dobre. Daleko im do wybitności w sferze treści, ale ich forma... uwielbiam być tak oczarowywany i już nie mogę doczekać się kiedy kolejny raz będę.
Nie da się ukryć, że mam słabość do Murakamiego. Przeczytałem co prawda niewiele jego prac i nie mam bladego pojęcia o japońskiej literaturze, ale jego książki ujmują czytelnika swoją atmosferą, tak odmienną od tej, która rozpanoszyła się na kartkach zachodnich opowiadań i powieści.
Domaganie się jednego poziomu przedstawionych opowieści byłoby czystą złośliwością. Jak w...
2013-11-03
Sam autor pisze o swojej książce, że nigdy nie rościła sobie prawa do bycia publikacją naukową i jest jedynie próbą zrozumienia osobowości Michała Anioła i tego jaki wpływ miały na nią trzy najważniejsze postacie w jego życiu - zarówno prywatnym i artystycznym. I faktycznie, daleko tej książce do naukowości, ale paradoksalnie to jej największa zaleta. Pozwala spojrzeć na postać artysty przez inny pryzmat. Nie wiemy na ile obserwacje Becka są trafne, a na ile pozostaną tylko domysłami żyjącego pięćset lat później człowieka, jakkolwiekby było są zajmujące, ciekawe i niepozbawione merytorycznej wartości.
Już przez sobie współczesnych Michał Anioł był określany przymiotnikiem "boski", niewiele zmieniło się pod tym względem do naszych czasów. Beck z szacunkiem podchodzi do postaci artysty, ale jednocześnie stara się pokazać, że gdzieś pod boskimi skrzydłami tego wyjątkowego anioła krył się człowiek.
Bez wątpienia książkę można polecić osobom, które zaczynają swoją przygodę z historią sztuki i z historią samego Buonarrotiego. Jako "przystawka" do dalszych badań i poszukiwań książka ta smakuje wyśmienicie.
Sam autor pisze o swojej książce, że nigdy nie rościła sobie prawa do bycia publikacją naukową i jest jedynie próbą zrozumienia osobowości Michała Anioła i tego jaki wpływ miały na nią trzy najważniejsze postacie w jego życiu - zarówno prywatnym i artystycznym. I faktycznie, daleko tej książce do naukowości, ale paradoksalnie to jej największa zaleta. Pozwala spojrzeć na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-09-15
Jeżeli poszukujesz opowieści, które dadzą Ci odpocząć, pozwolą odetchnąć, napełnią Cię nadzieją i optymizmem, powinieneś/powinnaś trzymać się z daleka od książek, które napisał Marek Hłasko.
Tyrmand napisał o nim: „Stał się jednym z najbardziej magicznych bardów rzetelnego, smutnego cynizmu swej literackiej epoki.” Bardzo ciężko tego nie zauważyć. Hłasko bez ceregieli obnaża ciemną stronę ludzkiej natury. Zabiera nas w – często samotną – podróż po meandrach ludzkiego egoizmu, bezradności, brutalności i zagubienia. Mimo to nie popada w żadną ze skrajności, jest rzetelnym obserwatorem, który widzi to, czego wielu widzieć nie chce. W tym wszystkim nie jest pozbawiony też specyficznego poczucia humoru, które dodaje jego prozie lekkości i robi to w tych momentach, kiedy czytelnik naprawdę tego potrzebuje.
Uświadomiłem to sobie dopiero w trakcie lektury, ale znałem tego autora już wcześniej. Na jednej z lekcji historii w liceum, nauczyciel poprosił żebym przeczytał na głos opowiadanie: „Miesiąc Matki Boskiej”. Nie zapamiętałem wtedy nazwiska, zostało we mnie tylko wspomnienie tego jak bardzo okrutna w swojej bezpośredniości była osoba, która to napisała i jak w idealizującej Polaków literaturze potrafiła pokazać też rysy na tym – tak uwielbianym – obrazie naszych rodaków z lat czterdziestych ubiegłego wieku. Cieszę się, że udało mi się przypadkiem odkryć tego autora na nowo, że na nowo mogę się zgadzać z jego obserwacjami i zachwycać skromnym, lecz pięknym w swej prostocie, językiem. Polecam serdecznie!
Jeżeli poszukujesz opowieści, które dadzą Ci odpocząć, pozwolą odetchnąć, napełnią Cię nadzieją i optymizmem, powinieneś/powinnaś trzymać się z daleka od książek, które napisał Marek Hłasko.
Tyrmand napisał o nim: „Stał się jednym z najbardziej magicznych bardów rzetelnego, smutnego cynizmu swej literackiej epoki.” Bardzo ciężko tego nie zauważyć. Hłasko bez ceregieli...
2013-08-15
Musiało upłynąć sporo czasu i stron, zanim przekonałem się do tej książki. Nie ukrywam, że podszedłem do niej z dystansem. Wiedziałem co prawda, że nie jest to powieść dla dzieci, ale też sięganie po książkę o przygodach królików budziło na mojej twarzy pobłażliwy uśmieszek.
Uśmiech ów musiał jednak szybko zniknąć, bo Adams zrobił coś czego ciężko było się spodziewać. Opisał losy dzikich zwierząt w taki sposób, że niejeden epos narodowy mógłby z nim konkurować. Po jakimś czasie zapomina się o tym jaki gatunek reprezentują bohaterowie, a na pierwszy plan wychodzą wartości nadrzędne: honor, przyjaźń, zaufanie, troska i dziesiątki innych.
Opowiadana historia jest brutalna i krwawa, ale budzi w człowieku nadzieję. Nadzieję, że pomimo trudności można wyjść na prostą, sprostać przeciwnościom, nawet jeżeli wszystko i wszyscy są przeciwko.
Jest też druga strona "przekazowego" medalu. Ta książka sprawia, że człowiek czuje się mały i oderwany od świata. Z jednej strony to odbicie naszego despotyzmu w Królestwie natury, a z drugiej wydobycie tkwiącej w każdym z nas nostalgii. Tak bardzo zagarnęliśmy świat dla siebie, że stał się dla nas obcy. Posiadamy go, ale nie należymy do niego. I za tą właśnie przynależnością, jako czytelnik, tęskniłem i to nie raz. Książkę polecam!
Musiało upłynąć sporo czasu i stron, zanim przekonałem się do tej książki. Nie ukrywam, że podszedłem do niej z dystansem. Wiedziałem co prawda, że nie jest to powieść dla dzieci, ale też sięganie po książkę o przygodach królików budziło na mojej twarzy pobłażliwy uśmieszek.
Uśmiech ów musiał jednak szybko zniknąć, bo Adams zrobił coś czego ciężko było się spodziewać....
2013-05-03
2012-10-27
2012-06-14
Może nie jest to arcydzieło. A w zasadzie na pewno nim nie jest. Nie wpisze się w kanon literatury światowej, nie wyryje łzami na twarzach czytelników bruzd głębokich i o katharsis nie przyprawi, ale... No właśnie „Ale”!
Już dawno żadnej książki nie czytało mi się tak przyjemnie i z taką swobodą. Autor częstuje czytelnika olbrzymim poczuciem humoru, wgniatającymi w ziemię elokwencją i inteligencją, dystansem do siebie, do bohatera i do świata, mnóstwem ciekawostek „Ze świata” (Głównie natury), obiektywnym spojrzeniem na ów świat i wieloma innymi czynnikami, które sprawiają, że tą książkę czyta się jednym tchem.
Owszem, można narzekać, że za dużo seksu, że zdarzają się momenty nużące, itd. jednakże w ogólnym rozrachunku, książka jak najbardziej warta przeczytania. (Choć statystyczny Polak, w kulturze Chrześcijańskiej wychowany, może być o krok od nasłania inkwizycji na autora)
Polecam wszystkim samcom... obojga płci! (Kto czytał ten wie). Bo najzwyczajniej ta książka sprawia, że fajnie być samcem!
Przyjemna lektura, na każdą porę roku i dnia!
Może nie jest to arcydzieło. A w zasadzie na pewno nim nie jest. Nie wpisze się w kanon literatury światowej, nie wyryje łzami na twarzach czytelników bruzd głębokich i o katharsis nie przyprawi, ale... No właśnie „Ale”!
Już dawno żadnej książki nie czytało mi się tak przyjemnie i z taką swobodą. Autor częstuje czytelnika olbrzymim poczuciem humoru, wgniatającymi w ziemię...
2011-10-20
Springer w doskonałej formie - jak zazwyczaj! Pomijając już oczywiste zalety warsztatowe autora, należy na jedną rzecz zwrócić uwagę w kontekście tej książki. Na jej oddziaływanie. To, że jako naród nie lubimy architektonicznych bękartów z czasów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej to wiadomo, sęk w tym, że najczęściej nie mamy powodów ich nie lubić, ba powinniśmy ich bronić za wszelką cenę, żeby jednak móc to robić trzeba umieć zauważyć ich wartość. Springer pomaga spojrzeć na architektoniczne pozostałości tamtych czasów z innej perspektywy. Odmładza je w umyśle czytelnika - bo nie oszukujmy się, znaczna część tych obiektów zestarzała się w sposób fatalny - czasami rekonstruuje i tłumaczy. Robi to jak zwykle w niesamowicie przystępny sposób, tej książki nie da się długo czytać. Straciliśmy już bardzo dużą liczbę obiektów powojennego modernizmu i funkcjonalizmu, pozostaje mieć nadzieję, że publikacje takie jak ta zapobiegną utracie kolejnych.
Jest jeszcze druga rzecz, która niezmiernie fascynuje - postacie architektów, ich życiorysy, możliwość spojrzenia na tych ludzi z szerszej, historycznej i często burzliwej perspektywy. Uświadomienie sobie, że rajzbrety to był tylko etap, często poprzedzony tragicznymi wydarzeniami połowy XX wieku. Nie miałem nigdy problemu z docenieniem tej architektury, ale po zapoznaniu się z biografiami tych kilku twórców, nie potrafię nie doceniać jej jeszcze bardziej.
A książkę z całego serca polecam!
Springer w doskonałej formie - jak zazwyczaj! Pomijając już oczywiste zalety warsztatowe autora, należy na jedną rzecz zwrócić uwagę w kontekście tej książki. Na jej oddziaływanie. To, że jako naród nie lubimy architektonicznych bękartów z czasów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej to wiadomo, sęk w tym, że najczęściej nie mamy powodów ich nie lubić, ba powinniśmy ich bronić...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to