Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Oczywiście sięgnąłem po książkę zachęcony "Dobrymi nieznajomymi" - mając pełną świadomość różnic pomiędzy filmem i pierwowzorem (Główni bohaterowie, miejsce akcji itd.).

Widzę w opiniach dużo utyskiwań, że film lepszy, że książka jest płytka i pisana po macoszemu. Możliwe. Doceniam jednak to, że każda z tych wersji stanowi odrębną jakość. Ba, zamiast jednej dobrej historii, dostałem dwie, tak bardzo różne od siebie, nawet na poziomie działań i motywacji głównych bohaterów. każda z nich jest piękna na swój oryginalny sposób i serdecznie polecam literacką wersję. Jest w niej więcej horroru, ale też jakiejś takiej ulotnej, japońskiej duchowości. Jestem strasznym ignorantem jeśli chodzi o literaturę tego kraju, ale im dalej brnę w kolejne pozycje, tym mocniej doceniam to zderzenie świata materialnego z niematerialnym, które na kartach tych powieści bardzo często ma miejsce. W tym przypadku nie jest inaczej.

O ile film melancholijnie nurzał się w tęsknocie, tak tutaj podszyta jest ona zupełnie innymi motywami. Pozornie złowrogimi, ale wynikającymi z człowieczeństwa. Zupełnie inne przeżycie - czy gorsze? Daleki byłbym od takiego osądu. Zresztą literatura ma to do siebie, że najpełniej wyraża się w języku autora, a każde tłumaczenie - nawet najdoskonalsze jest tylko cieniem rzuconym na ścianę platońskiej jaskini. Ja ten cień kupuję, kupuję metafizykę tej opowieści i biorę ją taką, jaka jest. Bez grymaszenia. Nie mogę ocenić polskiego tłumaczenia, kto wie, może w naszym języku ta książka by mnie nie przekonała. Ale wersja angielska jest solidnie dobra.

Oczywiście sięgnąłem po książkę zachęcony "Dobrymi nieznajomymi" - mając pełną świadomość różnic pomiędzy filmem i pierwowzorem (Główni bohaterowie, miejsce akcji itd.).

Widzę w opiniach dużo utyskiwań, że film lepszy, że książka jest płytka i pisana po macoszemu. Możliwe. Doceniam jednak to, że każda z tych wersji stanowi odrębną jakość. Ba, zamiast jednej dobrej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cztery historie, jedno miejsce, mnogość powiązanych ze sobą bohaterów. W Tokio znajduje się kawiarnia, która na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym szczególnym. Pozwala jednak swoim gościom podróżować w czasie. Ta niecodzienna możliwość obwarowana jest wieloma zasadami, których ściśle należy przestrzegać. Nie odstrasza to jednak kilku osób, które decydują się przenieść do innych momentów w swoim życiu. Na krótko, bo podstawowa zasada brzmi, trzeba powrócić zanim wystygnie kawa.

Nie wiem czy to ogólna właściwość japońskiej literatury, czy ja po prostu mam szczęście do trafiania na takie pozycje, ale cenię sobie te książki za przenikanie się realnego świata z tym, co magiczne. W tym przypadku nie jest inaczej. Cała warstwa duchowa tej książki czaruje. Dużo tu zagłębiania się w zderzenie dwóch perspektyw, wynikające ze spotkania jednostek. Toshikazu Kawaguchi obserwuje swoich bohaterów z czułością, a czytelnikowi daje ogląd na to jak łatwo coś, co uważamy za obiektywną prawdę, szczególnie w temacie reakcji innych i tego, w jaki sposób oni widzą świat, może zostać zachwiane w posadach. To także książka o tęsknocie za tym, co było i co wciąż może się wydarzyć.

Nie zgodzę się z zarzutami o językową toporność. To oczywiście kwestia gustu, ale książkę czytało mi się naprawdę przyjemnie. Podobał mi się też pomysł na kilka dialogów, które są zapisem tego, co wypowiedziane z tym monologiem wewnętrznym postaci.

Czuć w tym wszystkim pewną teatralność, nie powinno to jednak dziwić, wziąwszy pod uwagę sceniczną proweniencję tej historii.

Ja ze swojej strony mogę tylko mocno tę pozycje polecić. Nie potrafię też doczekać się, aż w moje ręce trafią pozostałe dwa zbiory. Z takiego czysto ludzkiego/humanistycznego punktu widzenia – to piękna lektura była!

Cztery historie, jedno miejsce, mnogość powiązanych ze sobą bohaterów. W Tokio znajduje się kawiarnia, która na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym szczególnym. Pozwala jednak swoim gościom podróżować w czasie. Ta niecodzienna możliwość obwarowana jest wieloma zasadami, których ściśle należy przestrzegać. Nie odstrasza to jednak kilku osób, które decydują się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jedna książka, dwie historie, różne czasy. Doceniam ten reportaż przede wszystkim za odwagę, jaką miała autorka, żeby rozdrapywać swoją własną przeszłość i krzywdę, której doznała ze strony jednego z członków rodziny. A także za umiejętność spojrzenia na drugiego człowieka przez pryzmat jego doświadczeń. Kiedy przychodzimy na świat nikt z nas nie jest tak naprawdę czystą kartką. Rodzimy się z ciężarem oczekiwań naszych rodziców, ich planów i marzeń; przychodzimy też tutaj w cieniu rodzinnych historii – warunkowani przez nie, mimo że nie braliśmy w nich nigdy udziału.

Autorka w umiejętny sposób łączy swoją opowieść z opowieścią Rickiego Langleya. Nie robi z niego potwora, choć sama wielokrotnie nie potrafi jednoznacznie określić swoich odczuć. Jego wina jest niewątpliwa. To, co zrobił Jeremiemu i innym dzieciom jest oburzające i straszne. Najstraszniejsze jednak jest to, że jak udowadnia nam Marzano-Lesnevich – Ricky miał świadomość tego, że stanowi zagrożenie i szukał pomocy, nie otrzymał jej jednak w odpowiednim czasie, dlatego ten reportaż jest też krytyką systemu. Mówi co prawda o Stanach Zjednoczonych i to sprzed wielu lat, ale tego typu nieusłyszane głosy występują na całym świecie. To oczywiście nie usprawiedliwia jego zbrodni, ale pokazuje, że jako społeczeństwo – w temacie zła – nie do końca radzimy sobie z prewencją.

Reportaż polecam, jako przypomnienie, że zło potrafi czaić się tuż obok i niekoniecznie zdajemy sobie z tego sprawę. A nawet jeżeli mamy tego świadomość, to celowo odwracamy wzrok. Niech te dwie historie przypomną nam, że nie powinniśmy.

Jedna książka, dwie historie, różne czasy. Doceniam ten reportaż przede wszystkim za odwagę, jaką miała autorka, żeby rozdrapywać swoją własną przeszłość i krzywdę, której doznała ze strony jednego z członków rodziny. A także za umiejętność spojrzenia na drugiego człowieka przez pryzmat jego doświadczeń. Kiedy przychodzimy na świat nikt z nas nie jest tak naprawdę czystą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pozwolę sobie opinię napisać po polsku. Pamiętam z dzieciństwa film Spielberga, pamiętam też jak mocno pobudzał moją wyobraźnię i zaowocował całkiem długim zainteresowaniem dinozaurami. Nie miałem wtedy jeszcze pojęcia o tym, że to produkcja na podstawie jakiejkolwiek książki. Lata mijały, z fascynacji tymi zwierzętami pozostał już tylko sentyment, ale gdzieś w głębi serducha chciałem zajrzeć do pierwowzoru.

Nie zastanawiając się nad tym jakoś bardzo postanowiłem sięgnąć po oryginalną wersję językową i nie żałuję ani sekundy spędzonej nad tą książką. Oczywiście ciężko oceniać "trudność" angielskiego bo w różnym stopniu jesteśmy obyci z tym językiem, ale jeżeli ktoś ma z nim na co dzień do czynienia to nie powinien mieć najmniejszych problemów z przyswojeniem sobie tej książki.

Byłem zdziwiony w jak wielu miejscach powieść różni się od filmu, choć kilka zmian fabularnych rozumiem, uważam nawet, że wyszły opowieści na zdrowie. Zresztą dla kogoś, kto znał fabułę tylko z filmu było to mocno odświeżające, bo książka dalej potrafiła zaskoczyć.

Pomijając samą historię, jestem naprawdę fanem tego jak książka została skonstruowana. Nie mamy tu tradycyjnych rozdziałów, są bardziej akty, a ich ramach przenikające się urywki różnych sytuacji. Autor prowadzi je na tyle sprawnie, że nie robi się bałagan, a jednocześnie umiejętnie zakrywa przed czytelnikiem pewne informacje i stopniuje przez to napięcie. Można widzieć filmową adaptację milion razy, a i tak śledzi się tę historię z zaciekawieniem. Jest w niej zresztą i w tym jak została poszatkowana cos filmowego.

Szczerze polecam!

Pozwolę sobie opinię napisać po polsku. Pamiętam z dzieciństwa film Spielberga, pamiętam też jak mocno pobudzał moją wyobraźnię i zaowocował całkiem długim zainteresowaniem dinozaurami. Nie miałem wtedy jeszcze pojęcia o tym, że to produkcja na podstawie jakiejkolwiek książki. Lata mijały, z fascynacji tymi zwierzętami pozostał już tylko sentyment, ale gdzieś w głębi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szanowany obywatel, pozornie szczęśliwa rodzina i wiszące nad nimi widmo rytualnej przemocy. Kim jest Paul Ingram? Czy opisane w książce wydarzenia naprawdę miały miejsce? Nie zdradzę czy otrzymamy odpowiedź na te dwa pytania. Dostajemy natomiast podróż po meandrach ludzkiej psychiki – nie ukrywam, że niektóre z zakrętów są mocno zaskakujące.

Cała opowieść skrywa się za zasłoną niepewności w wielu miejscach wymyka się racjonalnej interpretacji. Nie nam, czytelnikom, oceniać kto ma tutaj rację, zresztą nie reportażowość tej książki jest jej największą zaletą, tylko perspektywa z której zostaje przedstawione funkcjonowanie ludzkiego umysłu.

Przyznam szczerze, że nie rozumiem trochę głosów oburzenia wskazujących na to, że niektóre osoby sięgające po tę książkę czują się oszukane bo jest nieaktualna. Tak, reportaż ten powstał w połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Nie ulega najmniejszym wątpliwościom, że od tego czasu nasza wiedza na temat psychologii poszła do przodu i zmieniły się paradygmaty. To wszystko prawda, ale wystarczy potraktować tę lekturę jak książkę historyczną. Przecież jakkolwiek przedstawiona jest sytuacja i jakimikolwiek narzędziami i teoriami autor się posługuje były one aktualne i obowiązujące w chwili pisania. Idąc tropem myślenia krytykujących, można nie czytać tekstów Freuda, bo przecież wiele z nich zostało zdyskredytowanych, ale można też z nimi się zapoznać, żeby nadać wszystkiemu dodatkową warstwę. Czyja perspektywa jest bogatsza? Kogoś, kto celowo ogranicza swoje źródła czy kogoś kto czerpie z większej ich ilości? Niech każdy sam odpowie sobie na to pytanie.

„Szatan w naszym domu”, to książka pod wieloma względami brudna. Opisywane w niej sytuacje – niezależnie od tego czy prawdziwe, czy wymyślone – są kolokwialnie mówiąc niepokojące. Nawet jeżeli uznamy, że wszystkie wydarzenia są wytworem umysłu córek Ingrama, to lektura tej książki przypomina o jednym. Zło istnieje i czasem umiejętnie ukrywa się przed naszym wzrokiem.

Polecam jako pewnego rodzaju trening uważności.

Szanowany obywatel, pozornie szczęśliwa rodzina i wiszące nad nimi widmo rytualnej przemocy. Kim jest Paul Ingram? Czy opisane w książce wydarzenia naprawdę miały miejsce? Nie zdradzę czy otrzymamy odpowiedź na te dwa pytania. Dostajemy natomiast podróż po meandrach ludzkiej psychiki – nie ukrywam, że niektóre z zakrętów są mocno zaskakujące.

Cała opowieść skrywa się za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ziemia po apokalipsie. Ojciec i syn wspólnie przemierzają Stany Zjednoczone w celu odnalezienia odpowiedniego miejsca do życia, choć świat przedstawiony jest w na tyle beznadziejnych barwach, że to „lepsze” miejsce ma być po prostu mniejszym złem – dobra nie ma (Poza jego drobnymi atomami w człowieku)

Początkowo raziła mnie forma książki. Brak standardowego podziału na rozdziały, poszatkowane akapity, wpadające znikąd dygresje, fragmenty mieszających się ze sobą opowieści i perspektyw, po jakimś czasie zacząłem jednak w tym szaleństwie dostrzegać brutalną celowość. Świat się skończył, czas się skończył, związki przyczynowo-skutkowe i rytm, które znamy z naszej codzienności nie istnieją. Rzeczywistość pozbawiona kontekstu, zbiór chwil ciągnących się za sobą, powiązanych i jednocześnie oddzielnych. Forma doskonale odzwierciedla to życie po końcu świata. Zresztą językowo książka ta – nieco paradoksalnie – ujmuje swoim pięknem na prawie każdej stronie. Te post cywilizacyjne realia przedstawiane nam są momentami w niemal poetycki sposób. „Droga” jest też bardzo udaną obserwacją człowieka - jego dobrych i złych aspektów. Z jednej strony mamy walczących o przeżycie, spokrewnionych bohaterów, ich lęki i motywacje a także wzajemną troskę, która każe im podejmować nie zawsze łatwe decyzje. Z drugiej, otrzymujemy szersze spojrzenie na ludzkość, na to, jak skrywane na co dzień ciemne strony naszej natury mogą wypełznąć, kiedy nic już nie reguluje ich z zewnątrz i przestajemy być częścią społeczeństwa a jesteśmy zdanymi na siebie zwierzętami zaprogramowanymi na przetrwanie. W tej książce sporo dzieje się zła i rzeczy obrzydzających, jest w niej mnóstwo brudu i mało nadziei. Droga, którą podążamy za autorem nie jest jednak całkiem bezcelowa, bo igra z naszymi emocjami w nieczęsto spotykany sposób i zmusza nas do odpowiadania sobie na pytania, których nikt normalnie sobie nie zadaje, bo są zbyt oderwane od naszej stabilnej sytuacji (a na pewno zdecydowanie stabilniejszej niż na kartach tej powieści).

Cormac McCarthy to autor, po którego do tej pory nie sięgałem, ale tą jedną pozycją mnie kupił w zupełności. Będę na pewno do niego zaglądał, a „Drogę” polecam!

Ziemia po apokalipsie. Ojciec i syn wspólnie przemierzają Stany Zjednoczone w celu odnalezienia odpowiedniego miejsca do życia, choć świat przedstawiony jest w na tyle beznadziejnych barwach, że to „lepsze” miejsce ma być po prostu mniejszym złem – dobra nie ma (Poza jego drobnymi atomami w człowieku)

Początkowo raziła mnie forma książki. Brak standardowego podziału na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To dopiero druga książka tego autora, którą mam w ręku. Posłuchałem też nieco jego podcastu i zaczynam mieć uzasadnioną obawę, że to jeden z tych przypadków, kiedy jeśli przeczytałeś jedną pozycję, to przeczytałeś wszystkie. Stosunkowo niewiele tu "świeżych" myśli, wiele motywów powraca jak bumerang nie tylko z "Ucieczki od bezradności" ale też w ramach tej jednej książki. Nie traktuję tego jeszcze jako jakiegoś zarzutu wobec autora, ale pozwalam sobie na nieco większą niepewność przed kolejnymi książkami.

Jakkolwiek by jednak nie było to wciąż wartościowa lektura, pięknie rozprawiająca się z mechanizmami, którym łatwo dajemy się na co dzień manipulować i skrytą w każdym człowieku mroczną stroną. Książka ucząca i zalecająca po każdej akcji a przed reakcją brać głęboki oddech - a to zawsze cenne. W ramach małej żółtej kartki gwiazdka mniej niż dałbym, gdybym przeczytał te pozycję jako pierwszą.

To dopiero druga książka tego autora, którą mam w ręku. Posłuchałem też nieco jego podcastu i zaczynam mieć uzasadnioną obawę, że to jeden z tych przypadków, kiedy jeśli przeczytałeś jedną pozycję, to przeczytałeś wszystkie. Stosunkowo niewiele tu "świeżych" myśli, wiele motywów powraca jak bumerang nie tylko z "Ucieczki od bezradności" ale też w ramach tej jednej książki....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tomasz Stawiszyński serwuje nam odtrutkę na rzeczywistość. Sam co prawda zapewnia kilkakrotnie, że nie tworzy i nie chce stworzyć poradnika “jak żyć” i faktycznie tego nie robi, ale ten jego anty-poradnik ma niesamowitą wartość terapeutyczną!

Jak zauważa autor, przyszło nam funkcjonować w świecie, w którym trudne tematy ukrywa się przed wzrokiem. Dla śmierci, cierpienia, traumy, porażki, depresji czy tytułowej bezradności - nie ma miejsca w codziennym wyścigu szczurów i dążeniu do ideału. A im bardziej próbuje się je zasłonić lub stłumić, tym cięższe stają się one same i ich konsekwencje. Ciągle słyszymy, że wszystko jest w naszych rękach, że wystarczy myśleć pozytywnie, żeby poradzić sobie z trudnymi sytuacjami i realizować marzenia; żeby wieść dobre życie. Ta książka uświadamia jak wielkie zagrożenie może się ukrywać pod powierzchnią takiej - motywującej przecież - perspektywy.

Lektura “Ucieczki od bezradności” pozwala spojrzeć z dystansu na otaczający nas świat, dostrzec jego ciemne i jasne strony i pogodzić się z tym, że nie zawsze będzie taki, jakim chcielibyśmy żeby był i że nie mamy absolutnie wszystkiego w zasięgu własnych rąk, jak próbuje się nam wmówić (choć bliżej temu do warunkowania, niż marketingu). Ta, z pozoru ponura, narracja przynosi naprawdę niesamowitą lekkość i ukojenie. I jest przy tym wszystkim niesamowicie ludzka - skoncentrowana na człowieku i oswajająca z tym, co złe (i nieuniknione). Nie z każdej sytuacji jest wyjście, nie każdy problem ma rozwiązanie i - co najistotniejsze - to wszystko jest OK. Już dawno nie czułem takiego wewnętrznego spokoju, jak podczas lektury tej książki.

“Nie da się ukryć, refleksja nie jest dzisiaj w cenie. Może dlatego, że wytrąca z maniakalnego trybu działania, stwarza niebezpieczeństwo rozpoznania własnych ograniczeń. Neguje ten wspomniany już, tyleż rozpowszechniony, ile fałszywy dogmat współczesności: wszystko jest możliwe, jeśli tylko zechcemy; nie ma przed nami żadnych nieprzekraczalnych granic[...]”.

Z tym fragmentem Was zostawiam, a książkę - szczególnie na zbliżające się jesienne długie wieczory zdecydowanie polecam!

Tomasz Stawiszyński serwuje nam odtrutkę na rzeczywistość. Sam co prawda zapewnia kilkakrotnie, że nie tworzy i nie chce stworzyć poradnika “jak żyć” i faktycznie tego nie robi, ale ten jego anty-poradnik ma niesamowitą wartość terapeutyczną!

Jak zauważa autor, przyszło nam funkcjonować w świecie, w którym trudne tematy ukrywa się przed wzrokiem. Dla śmierci, cierpienia,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki What If It’s Us Becky Albertalli, Adam Silvera
Ocena 8,6
What If It’s Us Becky Albertalli, A...

Na półkach:

Pisałem już o tym ostatnio, że publikacje spod znaku YA rządzą się własnymi prawami i chwała im za to. Szczególnie cenić należy sobie tego typu literaturę o walorach wychowawczych, a ta książka spełnia ten wymóg. Bardzo łatwo oceniać ją negatywnie z perspektywy dorosłego człowieka, który czasy nastoletniości ma już za sobą, należy jednak pamiętać, że pomimo przyjemnego uczucia nostalgii, które takie książki potrafią wywołać – dorośli (czy tam Old Adults) nie są tutaj grupą docelową. To tak jakby kreacjonista oceniał publikację naukową o Wielkim Wybuchu. Może? Owszem, nikt mu nie zabroni. Ale po co?

Lubię tę naiwność wpisaną w te historie, ale naiwność nie wynikająca z głupoty, tylko z niewystarczająco długiej partycypacji na tym świecie. Obojgu autorów udaje się tę młodzieńczą niewiedzę oddać w swoich bohaterach, a jednocześnie przekazać za ich pomocą młodym czytelnikom kilka wartościowych uwag jakim warto być człowiekiem, jak wyglądają relacje – te romantyczne też i jak sobie radzić w dojrzały sposób z komplikacjami, które pojawiają się po drodze. Chwała autorom za to, że nie próbują z tej książki uczynić czegoś, czym nie jest.

„What if” czytałem w oryginalnej wersji językowej i jeżeli ktoś lubi w taki sposób szlifować swój angielski, to gorąco polecam. książka nie sprawia większych językowych trudności.

Pisałem już o tym ostatnio, że publikacje spod znaku YA rządzą się własnymi prawami i chwała im za to. Szczególnie cenić należy sobie tego typu literaturę o walorach wychowawczych, a ta książka spełnia ten wymóg. Bardzo łatwo oceniać ją negatywnie z perspektywy dorosłego człowieka, który czasy nastoletniości ma już za sobą, należy jednak pamiętać, że pomimo przyjemnego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie wiem czy to kwestia tego, że osobiście mam słabość do gór, czy ta książka jest po prostu dobrym debiutem, ale tych kilka wieczorów spędzonych ze „Schroniskiem, które przestało istnieć” wspominam zasadniczo przyjemnie.

Autor wykreował dających się lubić bohaterów i osadził ich w świecie, który sam najwyraźniej darzy olbrzymią miłością. Do tego całkiem zgrabnie łączy ze sobą kilka osi czasowych, umiejętnie nie wyjawiając wszystkich informacji za szybko. Nie jest to jeden z lepszych kryminałów jakie czytałem, ba bardzo szybko czytelnik sam domyśla się rozwiązania zagadki, ale nie żałuję ani minuty spędzonej z tą książka. Mam trochę żal o to, że wątek tajemniczego pakunku, który jest punktem wyjścia dla całej opowieści, został w jej trakcie potraktowany trochę za bardzo po macoszemu, nie wiem – może się po prostu czepiam – ale brakuje mi w tym względzie równomiernie rozłożonych akcentów.

Zastanawiam się tylko, czy proza jest na pewno medium, w którym autor powinien się rozwijać, bo pisze o Karkonoszach w sposób tak zajmujący, że spokojnie sprawdziłby się jako autor literatury non-fiction o tym regionie. Pożyjemy, zobaczymy. A tę pozycję z czystym sercem polecam, szczególnie na zbliżające się jesień i zimę!

Nie wiem czy to kwestia tego, że osobiście mam słabość do gór, czy ta książka jest po prostu dobrym debiutem, ale tych kilka wieczorów spędzonych ze „Schroniskiem, które przestało istnieć” wspominam zasadniczo przyjemnie.

Autor wykreował dających się lubić bohaterów i osadził ich w świecie, który sam najwyraźniej darzy olbrzymią miłością. Do tego całkiem zgrabnie łączy ze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Życzyłbym sobie, żeby w naszym kraju ukazywało się więcej tego typu książek, pisanych przez polskich naukowców. To przykład literatury popularnonaukowej, który mógłby posłużyć za wzór. Jasno przedstawione i usystematyzowane informacje, prosty i zwięzły język, przyjemna szata graficzna. Do tego poza faktami spora dawka humoru i naprawdę wciągających dygresji. Minęło już trochę czasu odkąd przeczytałem tę książkę, ale do tej pory miło wspominam i serdecznie polecam wszystkim zainteresowanym archeologią naszych terenów. Może nie mamy piramid i starożytnych ruin, może rzeczy odnajdywane w ziemi na terenach Polski nie są tak spektakularne jak na południu Europy, ale są cenne i naprawdę warto je poznać. Dobrze, że są autorzy, którzy wychodzą z tego samego założenia.

Polecam!

Życzyłbym sobie, żeby w naszym kraju ukazywało się więcej tego typu książek, pisanych przez polskich naukowców. To przykład literatury popularnonaukowej, który mógłby posłużyć za wzór. Jasno przedstawione i usystematyzowane informacje, prosty i zwięzły język, przyjemna szata graficzna. Do tego poza faktami spora dawka humoru i naprawdę wciągających dygresji. Minęło już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ostatnio sięgnąłem do kilku książek o tej tematyce i muszę przyznać, że "In Other Lands" zdecydowanie wybija się ponad pozostałe.

Owszem, jest w tej opowieści sporo naiwności, być może w wielu miejscach jest w stanie czytelnika mocno zirytować, ale nie zmienia to faktu, że ta książka w bardzo przyjemny sposób wciąga. Bohaterowie są sympatyczni i nie można im zarzucić bycia jednowymiarowymi, fabuła... Nie znęca się nad odbiorcą. Świat przedstawiony jest potraktowany nieco po macoszemu, ale naprawdę da się przymknąć na to wszystko oko, bo to w ogólnym rozrachunku jednak przyjemna lektura. Momentami trochę "Guilty pleasure", ale jednak.

Oczywiście książka nie została jeszcze przetłumaczona na język polski - mam wrażenie, że tego zaszczytu dostępują tylko, krótsze objętościowo przeciętniaki - ale język, którym jest napisana nie powinien sprawić większej trudności komuś, kto ma do czynienia z językiem angielskim.

gdybym chciał być naprawdę upierdliwy, to mógłbym znaleźć sporo rzeczy, do których dałoby radę się przyczepić, ale... to nie ma sensu. Jeżeli ta książka nie zostanie oficjalnie wydana w Polsce, to procent osób, które po nią sięgną i tak będzie niewielki, a dla tych, którzy to zrobią jest dobrą pozycją choćby po to, żeby poobcować z angielskim. Więc po co się czepiać?

Polecam z czystym sercem!

Ostatnio sięgnąłem do kilku książek o tej tematyce i muszę przyznać, że "In Other Lands" zdecydowanie wybija się ponad pozostałe.

Owszem, jest w tej opowieści sporo naiwności, być może w wielu miejscach jest w stanie czytelnika mocno zirytować, ale nie zmienia to faktu, że ta książka w bardzo przyjemny sposób wciąga. Bohaterowie są sympatyczni i nie można im zarzucić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do napisania tej opinii zabieram się tak długo, że już prawie wyleciało mi z głowy o czym była książka (mam na myśli detale, nie ogólny zarys). Pamiętam jednak moje kilkukrotne poirytowanie I konsternację wynikającą z tożsamościowej niespójności materiału – ale, biorąc pod uwagę temat, może był to zabieg celowy.

Otóż, moi drodzy, powieść ta jest dzieckiem “50 twarzy Greya” i „Heartstoppera”, osieroconym niedługo po przyjściu na świat i wychowanym przez „Zmierzch”. Czy to źle? Niekoniecznie.
Przez sporą część książki można odnieść wrażenie, że będzie to niekomiksowa wersja chwytającej za serduszko historyjki o powstawaniu uczucia między dwoma chłopcami. Taka, wiecie, słodko-pierdząca, z miodkiem wylewającym się z kolejnych stron i unosząca się w powietrzu na balonikach z waty cukrowej i rozczulającą naiwnością dwójki głównych bohaterów – naiwnością rozumianą tutaj jako niedoświadczenie. Nie dajcie się jednak zwieść tak łatwo, bo prędzej lub później, uspokojeni tą sielanką, dostaniecie po głowie obuchem seksu. Może nie są to sytuacje jakoś absurdalnie celebrowane przez autorkę, ale ta seksualność w wymiarze czysto fizycznym, pomiędzy niektórymi bohaterami tej opowieści, też ma tu swoje miejsce i to całkiem często.

Rozumiem ideę tego typu książek, zdaję sobie sprawę z potrzeby reprezentacji. Nie jestem jakoś super oczytany w podobnego rodzaju powieściach, ale na tle innych, które już miałem w ręku, ta jest całkiem zgrabnie napisana i przyjemna w odbiorze. Główni bohaterowie budzą sympatię i może to nie jest najambitniejsza z książek, ale czytelnik trzyma kciuki za rozwój wydarzeń – nie jest obojętny, a to już coś.

Mam problem z osadzeniem tej historii w rzeczywistości. Oczywiście sytuacja geopolityczna jest zupełnie inna niż ta, którą znamy z obecnych czasów. Na tronie Wielkiej Brytanii zasiada jakaś inna królowa, a głową USA jest kobieta. O ile jednak historia Stanów Zjednoczonych jest w miarę konsekwentnie spójna z prawdziwą do momentu definiującego tę opowieść, tak w Anglii mamy dosyć duży miszmasz. Bałagan ten częściowo rozumiem, bo inaczej kwestie dla książki istotne, jak np. dziedziczenie tronu, szczególnie w kontekście zmian, które wprowadziła Królowa Elżbieta, byłyby co najmniej kłopotliwe i podcinałyby całą „intrygę”.

Zwlekałem z oceną tej książki, bo miałem mieszane uczucie, ale jednak życie pokazuje, że kontekst jest ważny, bo w porównaniu do tej pisanej przez algorytm parodii literatury, którą ostatnio oceniałem („So This Is Ever After„) ta powieść jest naprawdę solidną i przyjemną pozycją! Dlatego dostaje jedną gwiazdkę więcej niż dałbym jej miesiąc temu. Polecam serdecznie, szczególnie jeśli jacyś troskliwi rodzice i opiekunowie chcą wspierać swoje dziecko w odnajdywaniu samego siebie. Pamiętajcie jednak, że 15 lat to jest moim zdaniem minimalna granica wieku. Chyba, że nie boicie się odpowiadać na trudne pytania.

Do napisania tej opinii zabieram się tak długo, że już prawie wyleciało mi z głowy o czym była książka (mam na myśli detale, nie ogólny zarys). Pamiętam jednak moje kilkukrotne poirytowanie I konsternację wynikającą z tożsamościowej niespójności materiału – ale, biorąc pod uwagę temat, może był to zabieg celowy.

Otóż, moi drodzy, powieść ta jest dzieckiem “50 twarzy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trudno nie zgodzić się z wieloma opiniami na temat tej książki, mówiącymi, że opisane w niej sytuacje wydają się nieprawdopodobne. Sam wiele razy odnosiłem takie wrażenie, bo faktycznie – momentami – czyta się tę opowieść jak rasowe science fiction. Mimo że od lat interesuję się około psychologicznymi zagadnieniami, temat osobowości wielorakiej jest mi zupełnie obcy dlatego ciężko mi obiektywnie ocenić „prawdziwość” zawartych tutaj informacji. Wiem jednak, że ludzki umysł jest zdolny do najdziwniejszych nawet rzeczy, a przekraczanie granic i odstępstwa od „normy” mamy jako gatunek wpisane w naturę, więc uznajmy moi drodzy, że wierzę.

W takim razie historię Billego Milligana muszę uznać za co najmniej fascynującą. Już sam fakt 24 tak różnorodnych osobowości zamieszkujących jedno ciało robi wrażenie, ale zwraca przede wszystkim uwagę to z jak wieloma wyzwaniami nasz główny bohater musiał się zmagać w życiu i jednocześnie z jak olbrzymim brakiem zrozumienia ze strony otaczających go osób miał na co dzień do czynienia. Zdarza nam się zapomnieć gdzie odłożyliśmy klucze i jesteśmy z tego powodu poirytowani, a co dopiero nie pamiętać całych godzin i dni? Albo znajdować się nagle w zupełnie innym miejscu, niż pamiętaliśmy, że byliśmy przed „zaśnięciem”. Milligan to osoba, która popełniła przestępstwa, ale jednocześnie budzi litość, bo jest sama ofiarą swojego umysłu.

Dobrze się stało, że książka ta jest napisana jak paradokument, nie jest suchym przytoczeniem faktów, ale fabułą, która stara się odkryć przed czytelnikiem to, co działo się w głowie tytułowego bohatera. Czy mogła być napisana lepiej lub nieco zwięźlej? Pewnie tak, ale ta lektura naprawdę hipnotyzuje i wciąga na długie godziny.

Zaletą tego typu publikacji jest to, że dzięki nim uświadamiamy sobie jak bardzo niezbadanym wszechświatem są inni ludzie, a to na pewno kształtuje poczucie szacunku do innych i wyrozumiałość.

Jeżeli kogoś fascynują stosunkowo mało poznane aspekty ludzkiej psychiki to książka Daniela Keyesa jest jednym z przystępniejszych punktów wyjścia do dalszych poszukiwań. Polecam!

Trudno nie zgodzić się z wieloma opiniami na temat tej książki, mówiącymi, że opisane w niej sytuacje wydają się nieprawdopodobne. Sam wiele razy odnosiłem takie wrażenie, bo faktycznie – momentami – czyta się tę opowieść jak rasowe science fiction. Mimo że od lat interesuję się około psychologicznymi zagadnieniami, temat osobowości wielorakiej jest mi zupełnie obcy dlatego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zachęcony lawiną pozytywnych komentarzy, zarówno tutaj jak i na stronie Empiku, a dodatkowo zaintrygowany połączeniem książki fantasy z nieheteronormatywnym romansem stwierdziłem: Czemu nie! Dodatkowo zostałem jakiś czas temu poproszony przez przyjaciółkę o sprezentowanie jej książki dokładnie na ten temat, z opisanymi wyżej „zmiennymi”. Mogłoby się wydawać, że znalazłem prezent idealny. Niestety...

Normalnie w tym momencie napisałbym 2-3 zdania na temat fabuły, robiąc to jednak zaspoilowałbym Wam całą. Poważnie. Mówi się czasem „Proste jak budowa cepa”, prawdę mówiąc konstrukcja tego narzędzia, przy tym jak zbudowana jest ta powieść, to rocket science – nie żartuję. Już nawet nie chodzi o to, że od początku doskonale wiadomo jak to wszystko się potoczy – taki już urok niektórych książek dla starszej młodzieży i młodszych dorosłych, bywa. Mam jednak problem z tym, że osoba autorska, która popełniła tę opowieść obraża mnie – czytelnika – i moją inteligencję i to na prawie każdej stronie.

O tym jak bezbrzeżnie durnym jest punkt wyjścia i „konflikt” napędzający całą fabułę nawet nie chce mi się zaczynać pisać. Przypomnijcie sobie najgłupszą rzecz jaką usłyszeliście w ciągu ostatnich 10 lat, a gwarantuję Wam, że szkielet tej książki jest durniejszy. Zresztą bohaterowie tej opowieści są równie głupi, a do tego cierpią na ewidentne upośledzenie zdolności interpersonalnych, bo cała „intryga” skończyłaby się na maksymalnie 20 stronach, gdyby ci ludzie potrafili ze sobą rozmawiać. Tak, tylko tyle i aż tyle. O wszystkich absurdach w budowie świata przedstawionego można by napisać naprawdę spory elaborat i nie interesuje mnie to, że to historia, która dzieje się w fantastycznym świecie, bo te mogą być niesamowicie złożone i przemyślanie - co wielokrotnie w historii literatury zostało udowodnione.

Gdzieś w 1/3 książki miałem kryzys tak duży, że byłem o krok od odłożenia jej na bok i nie wracania do niej nigdy więcej. Konsekwentnie jednak brnąłem dalej z nadzieją, że jednak coś mnie w tej historii zauroczy. Cóż, nadzieja umiera ostatnia. Na domiar złego, nie broni się „A miało być jak w bajce” językowo, bo ilość stylistycznych błędów i pospolitość – w najgorszym tego słowa znaczeniu - języka są zatrważające. Nie wiem czy to wina osoby autorskiej, czy tłumaczki, dlatego nie zrzucam tego na żadną z nich, ale Kochani – ta książka jest napisana arcyfatalnie. Jest jak zadanie z języka polskiego napisane przez nienajzdolniejszą i nieogarniającą swoich hormonów szesnastolatkę (albo szesnastolatka – nie bądźmy seksistowscy, każda płeć ma święte prawo napisać coś tak tragicznie złego). Że coś takiego zostało przelane na papier jestem w stanie sobie wyobrazić, ale że ktoś postanowił to wydać drukiem w tysiącach egzemplarzy to już przechodzi moje wyobrażenie zupełnie.

Jeżeli szanujecie swój czas – omijajcie z daleka, nawet jeżeli dostaniecie to arcyDZIAŁO za darmo.

Dawno tego nie napisałem, jeżeli kiedykolwiek, ale – NIE POLECAM!

Zachęcony lawiną pozytywnych komentarzy, zarówno tutaj jak i na stronie Empiku, a dodatkowo zaintrygowany połączeniem książki fantasy z nieheteronormatywnym romansem stwierdziłem: Czemu nie! Dodatkowo zostałem jakiś czas temu poproszony przez przyjaciółkę o sprezentowanie jej książki dokładnie na ten temat, z opisanymi wyżej „zmiennymi”. Mogłoby się wydawać, że znalazłem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeżeli istnieje osobna kategoria książek, które idealnie nadają się do czytania w pociągu, albo jesiennym wieczorem w otulinie z koca lub kołdry, to „Nikt nie odpisuje” bez wątpienia się w nią wpisuje.

Młody (choć to przecież pojęcie tyleż ogólnikowe, co względne) mężczyzna wyrusza w podróż. Zabiera ze sobą niewiele: odtwarzacz muzyki, książkę, jakieś niezbędne minimum ubrań i przybory do pisania. Towarzyszy mu Choć – labrador, pies przewodnik, jeden z głównych bohaterów tej książki. W trakcie wędrówki mężczyzna poznaje kolejne osoby, a niektóre z nich prosi o ich adres zamieszkania. Robi to, żeby móc pisać do nich listy. Czynność ta, wydawałoby się wybitnie niewspółczesna, stanowi jego codzienny rytuał. Tak - w bardzo ogólnym zarysie - można by wyznaczyć szkielet opowieści zawartej w tej książce.

Co jednak tę konstrukcję wypełnia? Wiele dobrego! „Nikt nie odpisuje” to – oczywiście – książka drogi, przesiąknięta tęsknotą opowieść o poszukiwaniu swojego miejsca w świecie, a w sobie - odwagi by móc je zająć. To snuta prozą baśń, jedna z tych, które doskonale sprawdziłyby się przy ognisku. To rozpisana na wiele mniejszych części próba zrozumienia innych ludzi, ich zachowań i motywów, które nimi kierują – a przy okazji, zrozumienia siebie. Nie potrzeba tu przywoływać Campbella, żeby wiedzieć, że Bohater, który wyrusza w podróż jest przez nią kształtowany – taki jest zasadniczy cel każdej wyprawy: zmiana. Zmiana, która jednak prowadzi często do punktu wyjścia choć oglądanego już z innej perspektywy.

Książka ta jest opowieścią o międzyludzkich (choć tu, żeby być w pełni sprawiedliwym, należałoby jednak użyć słowa „międzystworzeniowych”) relacjach, o tym jak często te, które są dla nas najistotniejsze bywają ulotne, a takie, których może w pierwszym odruchu byśmy nie chcieli trwają i stają się czymś niespodziewanie dobrym.

Niejednokrotnie o tego typu powieściach mówi się „nic odkrywczego”, „od początku wiedziałem jak to się skończy” itd. Tak, wiele elementów tej historii da się przewidzieć (choć wierzę, że nie wszystkie - ja sam zaskoczyłem się kilka razy). Prawda jest jednak taka, że najczęściej zapominamy o tym, co mamy przed nosem i czasem warto przystanąć i pozwolić komuś wytknąć nam to palcem – kolejny i kolejny raz. Szczególnie wtedy, kiedy ktoś robi to z tak dużą wrażliwością i pięknym, przemyślanym językiem, jak w przypadku „Nikt nie odpisuje”.

Jeśli planujecie zakupy książkowe na jesień, to polecam gorąco!

Jeżeli istnieje osobna kategoria książek, które idealnie nadają się do czytania w pociągu, albo jesiennym wieczorem w otulinie z koca lub kołdry, to „Nikt nie odpisuje” bez wątpienia się w nią wpisuje.

Młody (choć to przecież pojęcie tyleż ogólnikowe, co względne) mężczyzna wyrusza w podróż. Zabiera ze sobą niewiele: odtwarzacz muzyki, książkę, jakieś niezbędne minimum...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka Olivi Laing towarzyszyła mi przez ostatnich kilkanaście wieczorów i muszę przyznać, że było to intrygujące towarzystwo. Nie mogę napisać, ze miłe - nie ze względu na jakość, ale na kaliber treści, ale intrygujące jak najbardziej!

Ta publikacja to podróż do Nowego Jorku na dwóch płaszczyznach czasowych, które bardzo mocno ze sobą korespondują. Bardzo istotną cechą tych tekstów jest to, że są niesamowicie osobiste. Autorka nie tylko pisze o artystach osobnych, sama jest istotą-artystką osobną, borykającą się ze swoją samotnością. Jej definicja tego stanu przenika się z doświadczeniami artystów, o których pisze. jedno wynika z drugiego, ba w trakcie lektury okazuje się, że opisywane przez nią osoby były w jakiś sposób połączone, albo przez podobne doświadczenia życiowe, albo przez to, że faktycznie się znały - co nie wyklucza w dalszym ciągu podobieństwa doświadczeń.

Poznajemy nie tylko sylwetki takich twórców jak Edward Hopper, czy Andy Warhol, albo David Wojnarowicz, ale też dostajemy szansę na poznanie Nowego Jorku z innej strony niż ta, którą widzimy na filmach - mrocznej, brudnej, nieokiełznanej. Dostajemy też wstrząsający reportaż o tym jak wyglądała rzeczywistość na początku epidemii AIDS, tym bardziej, że wielu z opisanych artystów było w jakiś sposób tą epidemią dotkniętych.

To nie jest lektura na przyjemny wieczór, ale przecież nie tylko takie lektury zasługują na polecenie. To książka, która wymaga od czytelnika pewnej wrażliwości i tolerancji. Zdecydowanie nie jest to szybka lektura, a raczej coś co trzeba sączyć i powoli absorbować - warto, bo to kawał dobrej esejowej literatury.

Książka Olivi Laing towarzyszyła mi przez ostatnich kilkanaście wieczorów i muszę przyznać, że było to intrygujące towarzystwo. Nie mogę napisać, ze miłe - nie ze względu na jakość, ale na kaliber treści, ale intrygujące jak najbardziej!

Ta publikacja to podróż do Nowego Jorku na dwóch płaszczyznach czasowych, które bardzo mocno ze sobą korespondują. Bardzo istotną cechą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Problematyczni nastolatkowie, alkohol, seks i zbrodnia. Mam świadomość tego, że z jednej strony to moje pobożne życzenie, a z drugiej różnica kulturowa - bo jednak ciężko, żebym patrzył na tę książkę z perspektywy mieszkańca Ameryki Południowej - ale nie wierzę w tak rozpisaną na głosy degenerację świata przedstawionego. Owszem, zło istnieje, nawet na naszym rodzimym podwórku mamy do czynienia z zachowaniami, które kiedyś wydawały się jakąś czystą abstrakcją, kiedy pojawiały się choćby na zagranicznych filmach. Czy sytuacja opisana w Paradajsie (który, jak każdy czytelnik wnet się przekona, niewiele ma wspólnego z rajem) jest prawdopodobna? Obiektywnie - jest. Niestety sposób w jaki autorka buduje całą intrygę sprawia, że jakoś ciężko mi tę książkę traktować całkowicie poważnie. A piszę to nie tak długo po przeczytaniu "Młodego Mungo", który w pewnych płaszczyznach pokrywa się z tą historią i jej klimatem, więc podskórnie czuję, że można to zrobić inaczej i lepiej. A przede wszystkim nie bawić się formą na tyle, że przerasta ona treść. Bo to, że świat potrafi być brutalny, wulgarny, niesprawiedliwy i "brudny" wie każdy, kto w tym świecie żyje. Niestety w przypadku Paradajsu mam wrażenie, że dla autorki ten brud i jego pokazanie na kartach opowieści (Nie będę tych 150 stron nazywał powieścią, wybaczcie, nie wypada) jest nie tyle drogą do celu, co samym celem. A to motywacja, której ja nie kupuję. Bo ta książka mogła być mocno przewrotną i podlaną sosem wulgarności przypowieścią o dysproporcjonalności i dwulicowości świata, pokazującą że nie wszystko złoto, co się świeci; będąca głosem w kwestii nierówności społecznych, opowieścią o dążeniu do poprawy stanu życia za pomocą środków ostatecznych, bo innych ze względu na status społeczny nie ma i nie będzie. A jest po prostu sama przewrotną i wulgarną książką. Czymś, co Was pewnie kilka razy oburzy i zniesmaczy, ale koniec końców o czym zapomnicie tydzień po zakończeniu lektury. Warsztatowo to jest całkiem zgrabna rzecz, ale brakuje mi w niej drugiego dna. Wolałbym, żeby z kart tej książki wylewało się mniej spermy i alkoholu, a więcej refleksji.

Moje pierwsze podejście do prozy Melchor. Być może nie ostatnie, ale "Paradajsem" mnie, niestety, nie kupiła.

Problematyczni nastolatkowie, alkohol, seks i zbrodnia. Mam świadomość tego, że z jednej strony to moje pobożne życzenie, a z drugiej różnica kulturowa - bo jednak ciężko, żebym patrzył na tę książkę z perspektywy mieszkańca Ameryki Południowej - ale nie wierzę w tak rozpisaną na głosy degenerację świata przedstawionego. Owszem, zło istnieje, nawet na naszym rodzimym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdyby spojrzeć na tę książkę przez pryzmat jej opisu na tylnej okładce, można by odnieść wrażenie, że mamy do czynienia ze współczesną parafrazą „Romea i Julii”, która to parafraza w roli kochanków stawia tym razem dwóch mieszkających w Glasgow chłopców z dwóch wrogich sobie wyznań. I w zasadzie wrażenie byłoby poprawne, nie sięgałoby jednak głębiej niż tylko do powierzchni. Bo historia Mungo i Jamesa – choć w wielu momentach naznaczona tragizmem – nie jest historią nieszczęśliwej miłości rozpostartej ponad podziałami.

To opowieść przede wszystkim o poszukiwaniu. W głównej mierze odpowiedzi na pytanie „kim jestem?”; To historia o odnajdywaniu tożsamości i swojego miejsca w złożonej strukturze międzyludzkich powiązań. Kwestia orientacji psychoseksualnej jest tutaj tak naprawdę sprawą drugorzędną. Ważne natomiast są zmagania Munga jako człowieka, który dopiero „się staje”. Zrzuca z siebie niewinność dziecka i stara odnaleźć się w nowej dla siebie rzeczywistości. W jakiś sposób ukonstytuować swoje miejsce w świecie – jako brat, jako syn, jako człowiek i jako istota uczuciowa. „Młody Mungo” to książka o poszukiwaniu drogi do domu – w sensie dosłownym, ale też do domu jako „bezpiecznej przestrzeni” tej fizycznej i tej duchowej. Sprowadzanie tego tytułu do opowieści o nieszczęśliwej miłości katolika i protestanta byłoby czymś niesprawiedliwym, zarówno wobec bohaterów, jak i autora, który powołał ich do życia.

Jeżeli miałbym szukać dziury w całym, to zastanowiłbym się jedynie nad wewnętrzną spójnością samych bohaterów powieści. Odnosiłem czasem wrażenie, że zachowują się w sposób nieracjonalny – odmienny od tego jak byli do danego momentu przedstawiani – według własnej miary – nielogiczni.

W wielu momentach powieść zachwyca natomiast językiem i bardzo poetyckim rytmem prowadzenia narracji i opisywania rzeczywistości. Pod tym względem jest to kawałek naprawdę solidnej literatury. Choć piękno słów czasami burzy brzydota świata przedstawionego. Ale ten kontrast wychodzi w sumie obu na korzyść. Przy czym należy pamiętać, że mamy tutaj do czynienia ze światem brutalnym i mrocznym. Choć chyba najlepszym słowem byłoby tutaj: Brudnym. Glasgow, które wyłania się z kolejnych stron i ludzie, którzy je zamieszkują, noszą w sobie jakieś dystopiczne piętno, oddane przez autora z bardzo dużą pieczołowitością.

Plusem jest też na pewno sama konstrukcja książki, która miesza osie czasu, często uchylając rąbka tajemnicy i zostawiając czytelnika na kilkadziesiąt stron w niepokojącym zawieszeniu. Zresztą wzrastająca nieufność do świata, która trawi serce Munga przedostaje się na zewnątrz i kolejne wątki tej historii czytelnik przyjmuje z coraz większym niepokojem, często doszukując się drugiego dna. Każdy kolejny rozdział jest coraz większą ciszą przed burzą. Ale czy burza nadejdzie? Nie pozostaje Wam nic innego jak tylko przekonać się osobiście!

Gdyby spojrzeć na tę książkę przez pryzmat jej opisu na tylnej okładce, można by odnieść wrażenie, że mamy do czynienia ze współczesną parafrazą „Romea i Julii”, która to parafraza w roli kochanków stawia tym razem dwóch mieszkających w Glasgow chłopców z dwóch wrogich sobie wyznań. I w zasadzie wrażenie byłoby poprawne, nie sięgałoby jednak głębiej niż tylko do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niestety żyjemy w czasach, w których kryzysy i zaburzenia psychiczne są stygmatyzowane i bagatelizowane. Łatwo nam wrzucić drugiego człowieka w szufladę z napisem”wariat”, ale o wiele ciężej zastanowić się nad tym, kim tak naprawdę ten człowiek jest, jaka była jego droga, jakie doświadczenia – w jaki sposób spogląda na świat i dlaczego akurat tak a nie inaczej. Jeżeli czegoś nie rozumiemy – a zrozumienie tego wymaga większego wysiłku i otwartości - często wolimy przypiąć temu jakąś ogólnikową łatkę i odwrócić wzrok.

Książka „Czasem czuję mocniej” Agnieszki Jucewicz jest celowym nieodwróceniem wzroku, pochyleniem się nad drugą osobą i stworzeniem przestrzeni do tego, żeby nawiązać dialog. To moje „O tempora, o mores” we wstępie było w dużej mierze autokrytyczne, bo przyłapuję się na tym, że samemu zdarza mi się iść na łatwiznę i zdecydowanie zbyt pochopnie oceniać ludzi. Publikacje takie jak ta są kubłem zimnej wody, bo pozwalają zmienić perspektywę i robią to niezwykle skutecznie. Jako czytelnik jestem wdzięczny bohaterom tych wywiadów, że z tak wielką szczerością rozmawiali o swoich doświadczeniach, mogę sobie tylko wyobrazić jak dużej wymagało to odwagi.

Ta pozycja może okazać się wartościowa nie tylko dla osób doświadczających kryzysu, ale także dla ich bliskich. Pierwszym pokazuje, że nie są sami, a drugim daje do ręki narzędzie, pozwala postawić pierwszy krok na drodze do zrozumienia i akceptacji. A bez nich nie da się być skutecznym wsparciem. Książkę z całego serducha polecam!

Niestety żyjemy w czasach, w których kryzysy i zaburzenia psychiczne są stygmatyzowane i bagatelizowane. Łatwo nam wrzucić drugiego człowieka w szufladę z napisem”wariat”, ale o wiele ciężej zastanowić się nad tym, kim tak naprawdę ten człowiek jest, jaka była jego droga, jakie doświadczenia – w jaki sposób spogląda na świat i dlaczego akurat tak a nie inaczej. Jeżeli...

więcej Pokaż mimo to