-
ArtykułyPan Tu Nie Stał i książkowa kolekcja dla czytelników i czytelniczek [KONKURS]LubimyCzytać14
-
ArtykułyWojciech Chmielarz, Marta Kisiel, Sylvia Plath i Paulo Coelho, czyli nowości tego tygodniaLubimyCzytać3
-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik20
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński6
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2013-02-18
2012-03-08
Koncepcja jest powalająca. Pomysł zaaranżowania wszystkiego pod wierszyk był fenomenalny. Niby się wie, co zaraz nastąpi, a jednak pozostaje element zaskoczenia.
Nie wszystkich bohaterów poznajemy równie wnikliwie, ale najciekawszych zostawia się na koniec.
Wytypowanie mordercy jest praktycznie niemożliwe.
Książka jest dość krótka, dosłownie kieszonkowa, więc opisy są ograniczone do minimum. Wszystko jest do bólu konkretne i tempo nie pozwala się długo nad niczym zastanawiać. Ale to nic, bo bohaterowie mówią o wszystkim, o czym czytelnik by pomyślał.
Majstersztyk.
Koncepcja jest powalająca. Pomysł zaaranżowania wszystkiego pod wierszyk był fenomenalny. Niby się wie, co zaraz nastąpi, a jednak pozostaje element zaskoczenia.
Nie wszystkich bohaterów poznajemy równie wnikliwie, ale najciekawszych zostawia się na koniec.
Wytypowanie mordercy jest praktycznie niemożliwe.
Książka jest dość krótka, dosłownie kieszonkowa, więc opisy są...
2010-12
Uwielbiam, jedna z moich ulubionych książek w ogóle.
Mam do niej stosunek dość osobisty, jako pisarz-hobbysta. Dla mnie to taka anegdotka, że na ogół osoby komentujące twoje utwory słuchać należy tyle o ile, a już na pewno nie należy pisać pod dyktando czytelników.. ale czasem potrafią zmobilizować i zmusić do uczciwej pracy, pokombinowania i stworzenia naprawdę dobrego kawałka prozy.
Co innego, że dom Annie to pisarskie Guantanamo, nie żadne wesołe sanatorium inspiracji.
Ale działa!
Dodatkowo lubię wstawki pisanych książek. Paul to nie jedyny bohater dzielący z autorem profesję, ale wstawki to rzecz nietypowa - zapewne dlatego, że sam akt tworzenia jest tu przedmiotem akcji. Można poczytać książkę w książce, przytaknąć co do potrzeby natychmiastowego notowania pisarskich olśnień i sympatyzować z bohaterem narzekającym na niesprawną klawiaturę.
Wszystkie poradniki dla młodych autorów się chowają. Ja mam "Misery", nie potrzebuję innego.
Uwielbiam, jedna z moich ulubionych książek w ogóle.
Mam do niej stosunek dość osobisty, jako pisarz-hobbysta. Dla mnie to taka anegdotka, że na ogół osoby komentujące twoje utwory słuchać należy tyle o ile, a już na pewno nie należy pisać pod dyktando czytelników.. ale czasem potrafią zmobilizować i zmusić do uczciwej pracy, pokombinowania i stworzenia naprawdę dobrego...
2011-09-21
Z zasady cierpię na awersję do kryminałów. Uważam, że jest to gatunek bardzo trudny, w którym bardzo łatwo coś sknocić, a jeszcze łatwiej - napisać powieść nudną i oczywistą.
Margolin jednak pozytywnie mnie zaskoczył, i choć nie wyleczył mnie chorobliwej podejrzliwości wobec gatunku, to klasyfikuję go jako przyjemny wyjątek od reguły.
Choć tradycyjnie natłok nazwisk w pierwszych rozdziałach nie podziałał motywująco, to historia jest niesamowicie dopracowana. Ale to akurat nic dziwnego: jak autor sam przyznaje, lista osób, które mu pomagały, jest dość długa.
Szalenie podobał mi się punkt widzenia psychopaty. Już dawno nie spotkałam się z tak naturalną perwersją. Wszystko jest bajecznie ubrane w słowa. Pani adwokat też jest postacią wielopoziomową. W ogóle wszyscy działają tu z jakiś pobudek, nie ma mowy o przysłowiowym Filipie z konopi. Ponadto rozkłada Margolin przed czytelnikiem wachlarz możliwości, różnych rozwiązań, przez co książka trzyma w napięciu do ostatniego rozdziału. A zakończenie jest takie urocze i rozbrajające, że chętnie wysłałabym pomysłodawcy (przy tylu pomocnikach to nigdy nie wiadomo...) bukiecik róż.
Z zasady cierpię na awersję do kryminałów. Uważam, że jest to gatunek bardzo trudny, w którym bardzo łatwo coś sknocić, a jeszcze łatwiej - napisać powieść nudną i oczywistą.
Margolin jednak pozytywnie mnie zaskoczył, i choć nie wyleczył mnie chorobliwej podejrzliwości wobec gatunku, to klasyfikuję go jako przyjemny wyjątek od reguły.
Choć tradycyjnie natłok nazwisk w...
2020-01-02
Książka miała mi do zaoferowania kilka sentymentalnych refleksji, ciche rozmowy o tym, jak delikatną istotą jest człowiek (zarówno w obliczu kosmosu, jak i najbliższego otoczenia) oraz szklankę lemoniady.
Nie jest to jakaś tragiczna, wstrząsająca lektura, która wyszarpie człowieka niespodziewanymi zwrotami akcji. Przynajmniej dla mnie była dość łagodna. Napisana jest dojrzałym stylem pamiętnika, nie zawiera zbędnych elementów, próbuje porządkować wydarzenia, waży fakty i wspomnienia Julii. To o wiele bardziej melancholijne science-fiction niż obyczajówka o dorastaniu. Książka niby o dwunastolatce, niby o problemach tego wieku (staniki, przyjaciółki i chłopaki), ale główny ciężar historii leży gdzie indziej, nie na widoku i trzeba go trochę poszukać. Tak dla siebie. Jeśli się chce. Można książkę potraktować jako katalog wspomnień jako takich albo można podejść bardziej niedosłownie. Nie ma przymusu nadinterpretacji i tłamszących metafor. Łatwo tu pływać po powierzchni, by w dowolnym momencie zagłębić się i odpłynąć.
Mimo mojej standardowej podejrzliwości i tendencji do wyłapywania bzdur, nawet strona naukowa opowieści broni się zaskakująco dobrze. Ma to pewnie wiele wspólnego z tym, że książka jest o symptomach i skutkach, a nie przyczynach i rozwiązaniach, co sprawia, że jest dość nietypowa na tle znanych mi przedstawicieli gatunku.
Opowieść zmierza sobie od niechcenia do przodu, powoli, ale nieuchronnie i bezlitośnie. Świat zwalnia, a jednak dzieje się wystarczająco dużo. Świat zwalnia, ale wcale na nikogo nie czeka.
Raczej popędza.
Książka miała mi do zaoferowania kilka sentymentalnych refleksji, ciche rozmowy o tym, jak delikatną istotą jest człowiek (zarówno w obliczu kosmosu, jak i najbliższego otoczenia) oraz szklankę lemoniady.
Nie jest to jakaś tragiczna, wstrząsająca lektura, która wyszarpie człowieka niespodziewanymi zwrotami akcji. Przynajmniej dla mnie była dość łagodna. Napisana jest...
2023-09-21
"Wąż z Essex" to beletrystyka, która wymagała od autorki nakładu pracy. To nie są bzdurki, które.można wyprodukować na kolanie. Sarah Perry zgrabnie i zręcznie zanurza czytelnika w XIX wiek, opisy są bogate i naturalne, można je doświadczyć wieloma zmysłami, są plastyczne, ale jednocześnie nie stronią od swoistej narratorowi wrażliwości, barwnego jezyka, wyjątkowej wrażliwości na detal i lekkiej subiektywności. Warsztat odznacza się skondensowanym, nasyconym przekazem, każdy drobiazg i zdanie można odbierać jak mały omen lub sentencję, natomiast bogactwo formy - miks streszczeń, listów, scen rodzajowych, delirycznego pamiętnika - utrzymuje historię w ryzach i nadaje zdecydowane tempo losom bohaterów, którzy zdają się dryfować, ale po fakcie - doświadczają roku zmian, takiego, który wspomina się potem całe życie. Miłość, która ma dziesiątki imion, napędza ich, a ich zmagania ukazane są z życzliwą naturalnością, dla odmiany obiektywną, zdystansowaną i wybaczajacą słabości i potrzeby serca. Ponad tym mcgaffinem jest mityczny potwór, zwierzę, czy może objaw zbiorowej paranoi, który zrodzony z plotek, strachu i przypadkowych zdarzeń, wystawia na próbę po równo rozsądek i wiarę. Można wręcz powiedzieć, że każdy z bohaterów ma swojego węża, swoją nemezis, lupus in fabula, do którego podchodzić można też w pełnym spektrum zaangażowania - od prostodusznej obojętności, przez pragmatyzm, po obłęd. Jednocześnie powieść ma nieco sentymentalny, poetycki sznyt. Nie należy więc ani do łatwo przyswajalnych, ani lekkostrawnych. Stanowić może wręcz swego rodzaju wyzwanie intelektualne, moralne i estetyczne - i tak do niej podchodzę.
"Wąż z Essex" to beletrystyka, która wymagała od autorki nakładu pracy. To nie są bzdurki, które.można wyprodukować na kolanie. Sarah Perry zgrabnie i zręcznie zanurza czytelnika w XIX wiek, opisy są bogate i naturalne, można je doświadczyć wieloma zmysłami, są plastyczne, ale jednocześnie nie stronią od swoistej narratorowi wrażliwości, barwnego jezyka, wyjątkowej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-12-12
To zabawne, ale i jednocześnie tragiczne, że opinię "nudna" wystawiają tej książeczce częściej mężczyźni. U pań widzę zdecydowanie wyższe oceny. Nie dziwi mnie to - Koontz uderza tym razem bardzo konkretnie. Celem upodlenia jest godność kobiety jako człowieka, córki, żony, matki, kochanki. Trudno zrozumieć przesłanie, jeśli podczas czytania nie poczuje się odrazy i sprawiedliwego gniewu.
Suzan nie miała łatwego życia. Dzieciństwo upłynęło jej pod znakiem molestowania, a dorosłość - terroru męża. W porównaniu jednak z tym, z czym będzie musiała się zmierzyć, wydaje się to tylko przykrym preludium.
Skomplikowany i szczelny systemem bezpieczeństwa domu przejmuje "wirus" - AI, który decyduje się uwięzić Suzan, by móc ją mieć na własność dla własnych korzyści.
W ciągu kilku chwil życie Suzan zmienia się w piekło.
Książka została napisana z punktu widzenia AI, co bardzo potęguje odczucia. Emocjonalny, nieco chaotyczny styl, który perfekcyjnie buduje klimat i kreuje wymagany od czytelnika sposób patrzenia na tego AI. Jest on psychopatą, który wierzy w słuszność swojej sprawy.
Natomiast zakończenie dostarczyło mi takiego katharsis, jakiego nie doświadczyłam już dawno od żadnej książki. Czytałam je wielokrotnie, nie mogą się nasycić tym epicko urwanym zdaniem.
Polecam.
To zabawne, ale i jednocześnie tragiczne, że opinię "nudna" wystawiają tej książeczce częściej mężczyźni. U pań widzę zdecydowanie wyższe oceny. Nie dziwi mnie to - Koontz uderza tym razem bardzo konkretnie. Celem upodlenia jest godność kobiety jako człowieka, córki, żony, matki, kochanki. Trudno zrozumieć przesłanie, jeśli podczas czytania nie poczuje się odrazy i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-03-12
Uwielbiam historie o obłąkanych. Po prostu kocham patrzeć, jak z umęczonych ludzi przeistaczają się w zwykłych szaleńców.
Książka absolutnie zaspokoiła moje pragnienie ujrzenia ludzi staczających się na moralne dno, jednocześnie nieświadomych swojej choroby lub naiwnie walczącymi z nią środkami, które tylko przyspieszają cały proces.
Bohaterowie są barwni, pierwszoosobowa narracja z punktu widzenia czterech postaci pozwala poznać ich najskrytsze motywy, pragnienia, działania.
Zatruta, skalana przeszłość, sztuka, toksyczne małżeństwo, zdrada, złudzenia, kłamstwa, perwersje, hipokryzja, magia, morderstwo - części składowe tej kunsztownie ułożonej historii są misternie splecione, skonstruowane z wielką wprawą i finezją.
Harris w operowaniu słowem i skojarzeniem jest po prostu mistrzynią.
Jeśli o mnie chodzi, książka to absolutny majstersztyk.
Minusy? Niektórych mogą znudzić opisy. Że niby "chce się wiedzieć, co dalej, a oni coś ględzą". Nie wiem, może. Dla mnie to budowało klimat. Jestem zauroczona.
Zakończenie bajeczne, oczekiwane i wspaniale ujęte. Choć gdyby nie wiedźma, miałabym wątpliwości co do Marty. Ale tak - jest perfekcyjnie. Tajemnica, szaleńcy i mistyka. Uwielbiam. Nawet jeśli mam niemiłe poczucie, że nie zostanie mi długo w pamięci jako książka, a przeistoczy się w obce, sztuczne wspomnienie, które zagnieździ mi się mgłą gdzieś w podświadomości i będzie odwalało kameleona, że niby to jakaś prawdziwa historia była. To pewnie przez bohaterów, którzy wydają się absolutnie ludzcy (co również bardzo cenię).
Aux marches du palais...
Aux marches du palais...
Y a une si belle fille, lonlá...
Y a une si belle fille...
Uwielbiam historie o obłąkanych. Po prostu kocham patrzeć, jak z umęczonych ludzi przeistaczają się w zwykłych szaleńców.
Książka absolutnie zaspokoiła moje pragnienie ujrzenia ludzi staczających się na moralne dno, jednocześnie nieświadomych swojej choroby lub naiwnie walczącymi z nią środkami, które tylko przyspieszają cały proces.
Bohaterowie są barwni, pierwszoosobowa...
2012-08-11
Primo: oprawa jest cudowna - niesamowicie klimatyczna okładka i dobry tytuł. Secundo: każdy fan (przynajmniej pierwszych sezonów, ja rozumiem, że teraz to już nie ma tego klimatu) "Supernatural" powinien zerknąć do tego przynajmniej jednym okiem.
Sama historia bardzo mi się podobała, zwłaszcza, że Anna nie jest tam jedynym duchem, ani jedyną ciekawą postacią. Zaangażowanie Casa jest zaraźliwe i w ogóle bardzo łatwo go zrozumieć. Odniesienia do popkultury występują często, ale nie są absolutnie wymuszone, wszystko świetnie czytelnikowi wchodzi (hm, powinno) do głowy.
Reakcja Casa na kradzież athame jest jednak durna, a w final battle zamiast zabić tego ducha to nieprzytomnie stara się go tylko uszkodzić, chociaż ma go całkiem odsłoniętego. Koniec końców sam nic zrobić nie potrafi, aż dziw bierze, że nic go wcześniej nie zabiło. Dla równowagi jednak - właściwie wątki zostały sfinalizowane, kontynuacji kupować nie trzeba (chociaż jest, ale nie sądzę, abym się skusiła za własne pieniądze).
Niestety Blake nie wyczuwa też odpowiedniego balansu miedzy pracą Casa, a odpowiedzią świata laików. Podobało mi się ograniczenie funkcji szkoły, pasowało to do stanowiska Casa w tych sprawach, ale policja była po prostu tępa. Lekarz pojawia się tylko w relacji, nie spotykamy żadnego osobiście, ale też został przedstawiony jako frajer. Cas&spółka jedyni mądrzy.
Nie sądzę także, aby czas teraźniejszy był naturalnym środowiskiem książki. Wmusza myślenie, że idziemy z bohaterem ramię w ramię i mimo planów też nie wiemy, jak to wszystko może się skończyć. O ile wygląda to ciekawie za pierwszym razem, to przy drugim i trzecim, i kolejnym czytaniu traci urok. Jakkolwiek, można przywyknąć.
A jednak w sumie dobrze wspominam tę lekturę. Były potknięcia, ale jeśliby skupić się wyłącznie na Annie, to poziom jest wysoki.
Miało być 8, ale dodatkowa gwiazdka za imię autorki, bo bardzo mi się podoba.
Primo: oprawa jest cudowna - niesamowicie klimatyczna okładka i dobry tytuł. Secundo: każdy fan (przynajmniej pierwszych sezonów, ja rozumiem, że teraz to już nie ma tego klimatu) "Supernatural" powinien zerknąć do tego przynajmniej jednym okiem.
Sama historia bardzo mi się podobała, zwłaszcza, że Anna nie jest tam jedynym duchem, ani jedyną ciekawą postacią. Zaangażowanie...
2010-11
2015-06-27
O ile wcześniejsza książka Łukajenki, z serii o Patrolach, niezbyt mnie porwała, to "Brudnopis" nadrabia trzy razy: sympatycznym bohaterem, kryminalno-przygodowym tonem akcji i - przede wszystkim - fabułą.
Kirył występuje w narracji pierwszoosobowej i często czytelnik częstowany jest jego opiniami o świecie i ludziach. Występują najczęściej na początkach rozdziałów i wprowadzają pewien rytm, a do tego są na tyle nieinwazyjne i sporo mówiące o samym bohaterze, że w ogóle nie drażnią, jak na przykład te puste utyskiwania z prozy młodzieżowej.
Pierwsza połowa książki jest elektryzująco schizofreniczna, nawet jak na rosyjskie realia. Do tego dostajemy dwójkę całkiem rozgarniętych młodzieńców, którzy bardzo samodzielnie poruszają się w tym dziwnym i coraz mniej przyjaznym środowisku.
Może to spoiler, ale tak bardzo odbija od tego, co jest na okładce, że warto o tym powiedzieć otwarcie: coś, co zapowiada się jak thriller lub kryminał okazuje się być fantastyką i to we wcale porządnym, ulogicznionym wydaniu. Przejście jednak jest bardzo płynne, za najwyraźniejszą granicę można przyjąć wieżę, ale to jak próba ustalenia daty przemiany epok - naciągane i umowne. Koncepcja jest tak starannie poprowadzona, że wyraźnie czuć rozwój wydarzeń i pogłębianie się wiedzy bohatera, tak że wieża wydaje się punktem zwrotnym, choć w istocie jest tylko pewnym dopełnieniem i progiem do nowych zagadek, bo nie jest celem samym w sobie.
Wyobraźcie sobie bowiem, że któregoś późnojesiennego dnia dzwoni do was jakiś obcy człowiek, mówi, że jest waszym przyjacielem i wcale nie brzmi jak szaleniec. Kiedy przyjeżdżacie na miejsce spotkania, ten obcy człowiek nie dość, że zna wszystkie wasze upodobania, to wie nawet, jak z wami rozmawiać, żebyście się czuli komfortowo. I ten człowiek ma dostęp do magicznej wieży, strzegącej portali międzywymiarowych.
Już samo to w sobie brzmi niesamowicie. A jeszcze lepiej jest, że to ten strażnik wieży jest głównym bohaterem!
Do tego dochodzą przeróżne światy, które rządzą się własnymi prawami, międzywymiarowe spiski, systemy kontroli, ruch oporu i mnóstwo logicznych zagadek i rozmyślań, co właściwie jest prawdą, a kto kłamie w żywe oczy. Do tego obfituje w drobne scenki, dzięki którym nawet czytelnik może się przyłączyć do tej detektywistycznej zagadki.
Bardzo dynamiczna, barwna i wciągająca.
No i wieże w pobliżu torów już nigdy nie będą wyglądać tak samo.
O ile wcześniejsza książka Łukajenki, z serii o Patrolach, niezbyt mnie porwała, to "Brudnopis" nadrabia trzy razy: sympatycznym bohaterem, kryminalno-przygodowym tonem akcji i - przede wszystkim - fabułą.
Kirył występuje w narracji pierwszoosobowej i często czytelnik częstowany jest jego opiniami o świecie i ludziach. Występują najczęściej na początkach rozdziałów i...
2009
2006
Poleciła mi to pani ze szkolnej biblioteki.
Niby o chłopaku, który ucieka ze szkoły, domu.
Widzę, wielu ludzi tak nazywa to, co zrobił Holden.
Może jest to wyznacznikiem mojej oryginalności/nienormalności, ale ja to widzę zupełnie inaczej. I sam autor może mi powiedzieć, że pisząc, myślał o tym, jak o ucieczce, ale dla mnie Holden zasługuje na więcej, niż na tak błahe i pospolite określenie.
Nie można uciekać z miejsca, z którego i tak cię już wyrzucono. On po prostu zwinął manatki przed oczekiwaną przez innych porą.
Nie można uciekać z miejsca, w którym oficjalnie w danym czasie nie byłeś.
Uważam, że Holden nie uciekał. Holden szukał. I w ogóle fajnym gościem był.
Podobało mi się jego marzenie, kim chciałby być. Jest tak uroczo nierealne, tak pozbawione sensu dorosłości, typowo nastoletnie, dojrzałe w swej niedojrzałości. To nie Holden ucieka, to świat ucieka - przed poczuciem obowiązku.
Poleciła mi to pani ze szkolnej biblioteki.
Niby o chłopaku, który ucieka ze szkoły, domu.
Widzę, wielu ludzi tak nazywa to, co zrobił Holden.
Może jest to wyznacznikiem mojej oryginalności/nienormalności, ale ja to widzę zupełnie inaczej. I sam autor może mi powiedzieć, że pisząc, myślał o tym, jak o ucieczce, ale dla mnie Holden zasługuje na więcej, niż na tak błahe i...
2012-04-12
Ku chwale wszystkich uczniów prześladowanych w szkołach!
Pozycja obowiązkowa dla miłośników telekinezy.
Carrie poznajemy w chwili jej swoistego przebudzenia - staje się kobietą i dostrzega u siebie zdolności parapsychiczne, które zaczyna trenować. Wcześniej bezbronny i biernie poddający się szykanowaniu kozioł ofiarny teraz staje się aniołem zemsty i wychodzi zebrać krwawe żniwo.
Wiemy, że Carrie jest ofiarą, jednak nie budzi ani irytacji (to nie tak, że ona nic nie robi, ani nie myśli; głupia nie jest), ani współczucia (kiedy się zdenerwuje jest niebezpieczna - zabijała). Mnie osobiście fascynowała.
Perfekcyjna kreacja bohaterów, zachowanie systemu przyczyny i skutku, zapowiedź tragedii już po pierwszych stronach. Książka jest napisana w systemie: "Nie ukrywajmy, to wszystko już się wydarzyło, więc bądźmy szczerzy - ona zabiła. Wy będziecie dopiero tego świadkami, ale to już się stało". Nie ma więc żadnej tajemnicy, a mimo to historia wręcz hipnotyzuje, nie pozwala się oderwać. Jak dla mnie fenomen.
Książka wyrosła z projektu opowiadania. Jest więc zwięzła i konkretna. Choć momentami ma się ochotę zapytać "no dobrze, ale kiedy ta rozwałka?", bo wspomina się o niej przez pierwsze pół książki, a wcale nie widać jej na horyzoncie... Ale to tylko chwilowe przebłyski, głównie pojawiające się u mnie podczas czytania raportów i wycinek artykułów.
Jak dla mnie ideał. Jedyne, czego nie mogę przeboleć, to te fragmenty stylizowane na raporty i wycinki z gazet. Nie cierpię czytać czegoś takiego, mam wstręt do prasy, więc z trudem powstrzymywałam odruchy, by to pomijać.
Ku chwale wszystkich uczniów prześladowanych w szkołach!
Pozycja obowiązkowa dla miłośników telekinezy.
Carrie poznajemy w chwili jej swoistego przebudzenia - staje się kobietą i dostrzega u siebie zdolności parapsychiczne, które zaczyna trenować. Wcześniej bezbronny i biernie poddający się szykanowaniu kozioł ofiarny teraz staje się aniołem zemsty i wychodzi zebrać krwawe...
2014-05-08
Nie jestem pewna, co sądzić o tej książce. Zdumiewa mnie, jak balansuje między dramatem obyczajowym a thrillerem, nie będąc ani przez chwilę nudnym czy wydumanym. Miałam mnóstwo uciechy z jej czytania i wciąż jestem pod ogromnym wrażeniem.
Mam teraz w głowie taki stan, który najtrafniej można by chyba określić "twórczym zafascynowaniem". Zupełnie jak w przypadku tych zabawek logicznych, klocków, które zazębiając się idealnie, utrzymują stały kształt sześcianu albo wieloramiennej gwiazdy. Jeden element wspiera kolejne, od któregoś trzeba zacząć, a jeśli pozbędziemy się jednego, konstrukcja zacznie się sypać.
"Cujo" to historia dwóch rodzin i lawiny zbiegów okoliczności. Sześć osób, ich przyjaciele, rodzina, osoby, z którymi się stykają oraz pies. Bernardyn o wadze około 90 kilogramów, chory na wściekliznę. Ten ostatni przejmuje prym dopiero w połowie książki, ale wszystko, co doprowadza do tego momentu, jest opisane typowym, lekkim kingowskim stylem bajarza, który nie zna pojęcia prywatności czy przyzwoitości. Końcowy efekt misternej konstrukcji wydaje się tak przypadkowy, że nawet sam autor jest tym podekscytowany - aż wkłada słowa o tym do narracji Donny.
Ostatecznie Cujo nie zabija zbyt wielu osób, ale jest to liczba dokładnie umotywowana sytuacją i nie ma potrzeby, by ginęło więcej czy mniej. Może Donna nawet uratowała miasteczko przed Cujo.
Jest wiele momentów, w których historia mogłaby skończyć się szczęśliwiej (z ludzkiej perspektywy) i King je nawet sygnalizuje, ale świadomie i starannie szukał innego rozwiązania, by wykorzystać absolutne maksimum potencjału. Wybitna warsztatowo.
Nie jestem pewna, co sądzić o tej książce. Zdumiewa mnie, jak balansuje między dramatem obyczajowym a thrillerem, nie będąc ani przez chwilę nudnym czy wydumanym. Miałam mnóstwo uciechy z jej czytania i wciąż jestem pod ogromnym wrażeniem.
Mam teraz w głowie taki stan, który najtrafniej można by chyba określić "twórczym zafascynowaniem". Zupełnie jak w przypadku tych...
2014-10-19
Jedna z najpiękniejszych książek, jakie wpadły mi w ręce. Czytanie przypomina kontemplowanie obrazu: możesz obserwować powierzchnię, ale jeśli dasz się wciągnąć, zagłębisz się w niezwykły świat wyśnionego piękna, elegancji i odwiecznych pragnień. Tutaj wyobraźnia autorki rzuca na kolana.
Ciekawy układ treści - między rozdziały fabularne wplecione jakby wspomnienia z odwiedzin cyrku, w tym atrakcje, które nie pojawiły się w części głównej. Linia fabularna też jest niejednolita - rozbita została na dwie toczące się obok siebie historie: pary zakochanych rywali oraz cyrkowego rodzeństwa i ich przyjaciela. Do tego dochodzą subtelne przewidywania przyszłości i wróżby, by to wszystko ładnie połączyć.
Zadziwiające, jak wiele motywów autorka potraktowała niekonkretnie, na wyczucie. Miłość, postawy walczących magów, sama magia w kilku odsłonach, dość szeroki przedział czasowy - są one właściwie tylko zarysowane, dominuje w nich aura tajemnicy i niezwykłości, odrealnienia prowadzącego do wniosku "tak było, tak jest, tak zostanie - nie ma sensu roztrząsać". To się może nie spodobać, ale dzięki temu braku emocjonalnej i technicznej drobiazgowości dałam się porwać innym odczuciom, tym bardziej estetycznym i wizualnym. "Cyrk Nocy" to zupełnie inny wymiar. I pozostaje w człowieku jak błogi sen.
Jedyne co mi nie dograło, to postawa Szkraba w epilogu z czarodziejem w szarym garniturze. Rozumiem koncepcję, że w opowieściach też jest zaklęta magia, ale autorytatywny ton zbyt mocno odbijał od reszty książki. Nie wiem, czy dałoby się to zrobić łagodniej, nie tracąc klamry kompozycyjnej, ale mimo wszystko.
Może nie porwie do walki ze złem i "miłość przetrwa wszystko", ale dla artystycznych duchów pozycja idealna.
Edit 30-01-2015: udało mi się kupić nową za śmiesznie niską cenę. Wszystkie piękne odczucia z lektury odżyły już po pierwszych stronach.
Jedna z najpiękniejszych książek, jakie wpadły mi w ręce. Czytanie przypomina kontemplowanie obrazu: możesz obserwować powierzchnię, ale jeśli dasz się wciągnąć, zagłębisz się w niezwykły świat wyśnionego piękna, elegancji i odwiecznych pragnień. Tutaj wyobraźnia autorki rzuca na kolana.
Ciekawy układ treści - między rozdziały fabularne wplecione jakby wspomnienia z...
2013-03-17
Lubię historie o czarownicach i znam ich ciemną stronę. Powieść czytałam jednak tak, jakbym po raz pierwszy piła mocne wino - chciałam spróbować, po pierwszych stronach nie byłam pewna, czy mi się podoba, ale potem zasmakowałam i nie mogłam się oderwać. Na koniec miałam kaca, ale z przekonaniem, że i tak było warto.
Mając za tło XVI-wieczną Anglię, Gregory tworzy bohaterkę młodą i ambitną do tego stopnia, że momentami aż antypatyczną. Rzuca ją do zabobonnej wsi, katolickiego klasztoru i lordowskiego zamku, wydobywając za jej pomocą całe zepsucie i paranoję tamtych czasów.
Alys, która zdaje się pragnąć jedynie spokoju i dostatniego życia, dąży do swojego celu wprost po trupach, mając na względzie tylko swoje dobro, inni są dla niej tylko środkiem albo przeszkodą do osiągnięcia celu. A jednocześnie wydaje się niewinna i samotna, walczącą z całym światem heroiną, mającą tylko wrogów, którzy chcą ją ustawić wedle siebie.
Książka przekazuje też wartości uniwersalne o tym, że jeśli chce się zajść wysoko, to nie ma praktycznie szans, by pozostać przy tym dobrym człowiekiem. Napędzani życiem w nędzy, pychą, zazdrością i upokorzeniem miotamy się po świecie w poszukiwaniu zrozumienia i szczerej miłości, ale zbyt przeżarci złem tego świata, kiedy ją znajdziemy - nie potrafimy jej bronić. Intrygi, pomówienia, dewiacje i ciemne moce - w tej wojnie o status społeczny wszystkie chwyty są dozwolone.
A jeśli czeka nas jakaś przyszłość, to lekkomyślne decyzje mogą sprawić, że nigdy się ona nie wypełni, a błędy zemszczą się na nas z nawiązką.
Postaci są wspaniale napisane, rozwojowe, w różnych sytuacjach zachowują się inaczej, ale wciąż pozostają sobą, ich psychologia jest bardzo dopracowana. Nikt na koniec nie pozostaje tym, kim był na początku historii.
Poszczególne miejsca akcji mają odmienne aury i różnią się od siebie.
Ciągłe przypominanie przeszłości Alys momentami irytowało. Ale przeszłość bohaterki stale ją śledzi, jak cień. Prześladuje aż do kompozycyjnej klamry.
Polecam.
Lubię historie o czarownicach i znam ich ciemną stronę. Powieść czytałam jednak tak, jakbym po raz pierwszy piła mocne wino - chciałam spróbować, po pierwszych stronach nie byłam pewna, czy mi się podoba, ale potem zasmakowałam i nie mogłam się oderwać. Na koniec miałam kaca, ale z przekonaniem, że i tak było warto.
Mając za tło XVI-wieczną Anglię, Gregory tworzy bohaterkę...
2023-12-29
W księdze pierwszej poruszyła mnie głęboka, romantyczna sensualność bohaterów, taka, która zdarza się człowiekowi samoistnie w specyficznym stanie umysłu, w sprzyjających okolicznościach. Absolutnie każdy dołożył tu cegiełkę do tego, jak to się poplątało, bo od razu czuć podskórnie, że nie chodzi o zwykłą amoralność wysokich sfer, aktorów, ludzi sztuki i pieniadza. Od pierwszego wyjścia na plażę, gorący piasek i pierwszy dotyk chłodnej fali, która wabi w głąb, zaprasza, obiecując słodkie ukojenie można poznać, ze kryje sie za tym jakaś udręka.
Księga druga pozwala zgłębić naturę małżeństwa Diverów. Odsłaniają się przed czytelnikiem mroczne tonie. Za dużo tu psychicznej zależności, za dużo pieniędzy, za dużo alkoholu, żeby sprawy mogły potoczyć się dobrze. Jest tu przyczyna i motywy. Tragedia mężczyzny starej daty, który wybrał partnerkę życia bazując na jej deklaracji miłosnej, choć wszelka logika każe mu uciekać, wycofać się, to samotność i potrzeba bycia kochanym zwycięża.
O zgrozo, całe to małżeństwo przypomina problem rodzin tzw. współuzależnionych. Dick jest współchory na traumę żony, dostosowuje swoje życie pod stany emocjonalne żony, nieprzewidywalne fale przypływu i odpływu od świata realnego. Ucieka w alkohol, ucieka w Rosemary, ale to wszystko na nic, bo zwyczajnie ucieka od życia, które zostało wręcz wyreżyserowane i nigdy nie było jego.
I te ucieczki wchodzą mu w krew, stają się w końcu jego sposobem na przetrwanie.
I jeszcze sama Rosemary, która stapia się z wizerunkiem aktorki, a starając się przetrwać w hollywoodzkiej rzeczywistości (rzeczywistości wykreowanej, w istocie, gdzie spojrzenia ludzi są tylko okiem kamery, słońce i gwiazdy reflektorami i jedynym zadaniem jest autokreacja postaci, autoprezentacja, HIPERŚWIADOMOŚĆ otaczania, czyli skrajne przeciwieństwo odrealnionego świata Nicole), nigdy nie wyhodowała prawdziwej osobowości. Szukając szczęścia, nie zważa na cudze nieszczęścia, ale jest cudownie bezosobowym zapalnikiem, punktem zwrotnym, momentem ujawnienia wszelkich słabych punktów skomplikowanej konstrukcji "Dicole", zupełnie przypadkiem, gdyż sama Rosemary jest w istocie albo bezbrzeżnie naiwna albo płytka, absolutnie niezdolna do świadomego, wyrachowanego działania. Jej płytka miłość trafiła jedynie na podatny grunt, ale nie zazna hollywoodzkiego hepiendu.
W losach poszczególnych postaci jest jakaś smutna logika, tragiczne piekno, choć kierowana raczej depresją, niż nadzieją. Co rodzi pytanie: co ja mam za uszami, że mnie to wzrusza?
W księdze pierwszej poruszyła mnie głęboka, romantyczna sensualność bohaterów, taka, która zdarza się człowiekowi samoistnie w specyficznym stanie umysłu, w sprzyjających okolicznościach. Absolutnie każdy dołożył tu cegiełkę do tego, jak to się poplątało, bo od razu czuć podskórnie, że nie chodzi o zwykłą amoralność wysokich sfer, aktorów, ludzi sztuki i pieniadza. Od...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-02-04
Pamiętacie może jeszcze, jak opowiadano wam bajki na dobranoc? Ta książka jest wprost idealna, by powrócić na chwilę do tamtych czasów i pozwolić pani Dorocie snuć swoją opowieść. Wielu użytkowników LC zapewne ma już własne dzieci, więc polecam ją także im, tak na zaś, gdyby "Czerwony Kapturek", "Świnki trzy" i "Królewna Śnieżka" już obrzydły latoroślom.
Poza walorami w postaci nienachalnej edukacji i przekazywania dobrych wartości, książka oferuje piękny styl starego, dobrego gawędziarstwa. Większość opiera się na opisach, nieliczne dialogi są odrobinę nienaturalne i nie przeszłyby w zwykłej powieści fantasy, służą jedynie potwierdzeniu opisów. Ładnych opisów.
"Córka Czarownic" była też wspaniałą odskocznią od tych wszystkich zachodnich magów, zdeterminowanych do używania magii w celach militarnych, ew. leczniczych (ale to rzadko i ciągle jest to sprawa energetyczna). W powieści Terakowskiej mamy stare, dobre, słowiańskie wiedźmy-zielarki - bez domu, rodziny, wieku, jedyne ze służbą wobec świata i swych sióstr. Takie, co to mogą wyleczyć z ciężkiej choroby albo zamienić w ropuchę.
Fabuła trochę kryształkowa. Wykorzystane zostały wszystkie wspomniane motywy, od proroctwa, po Pustelnika. Historia jest chronologiczna, główną bohaterkę obserwujemy od najmłodszych lat. Psychologia dziecka i nastolatki są świetnie przedstawione.
Miałam tego farta czytać ze starego wydania, z pożółkłymi stronami. Nawet nie macie pojęcia, ile to dodaje książce. Szkoda tylko, że nie dodrukowały się cztery strony i musiałam szukać e-booka.
Ale polecam.
Na długo zostaje w pamięci.
Pamiętacie może jeszcze, jak opowiadano wam bajki na dobranoc? Ta książka jest wprost idealna, by powrócić na chwilę do tamtych czasów i pozwolić pani Dorocie snuć swoją opowieść. Wielu użytkowników LC zapewne ma już własne dzieci, więc polecam ją także im, tak na zaś, gdyby "Czerwony Kapturek", "Świnki trzy" i "Królewna Śnieżka" już obrzydły latoroślom.
Poza walorami w...
2013-06-06
Kocham tę książkę. Przede wszystkim za narrację. I nie chodzi wcale o czas teraźniejszy (już mnie przestała dziwić ta moda). Pierwszy raz zetknęłam się z wykreślaniem zdań w druku. Zdania i myśli, które są, a jednak ich nie ma. Szczególnie uderza mnie to, że wcale nie jest to coś, co się do tej pory w książkach nie pojawiało, różnica polega na tym, że zwykle rozbijane jest to na dwie świadome czynności - na to co bohater(ka) myśli i na to, co mówi. Natomiast pani Mafi podeszła do tego daleko bardziej naturalnie: zdania i słowa wykreślone wynikają z podświadomego zaprzeczenia, wyrzeczenia i wyparcia się pewnych rzeczy przez bohaterkę, nie jest to wyrachowane rozkładanie na to, co można, a czego nie można, tylko działanie wręcz automatyczne.
W początkowych rozdziałach jest tego więcej, co wydaje się naturalne. Julia, odizolowana od społeczeństwa przez niemal rok, ma masę czasu na rozmyślania. Pojęcie czasu i liczb też jest u niej ciekawe. Żadne słowo nie jest niewłaściwe. Niesamowite są opisy emocji i reakcji jej ciała, które pojawiają się później - to nie są porównania, ona naprawdę przeżywa to wszystko, krwawi jej serce, pęka jak szkło, miażdży się i kruszy jak beton walącego budynku. Shatter.
Nie tylko narracja Julii mnie urzekła. Sama Julia też jest sympatyczna... Nie, inaczej. Jest słodka i niewinna. Jest absolutnym zaprzeczeniem mocy, którą posiada. Idę o zakład, że znajdą się tacy, których będzie irytować, bo Julię rodzina odpycha nogą, jak przybłąkanego, wyliniałego kundla, świat traktuje ją jak cyrkowego dziwoląga, zagrożenie i obiekt medyczny do testowania, a szef Komitetu Odnowy jak broń masowej zagłady. A w centrum tego całego zdegustowania i chorego zafascynowania stoi sobie takie dziewczątko, które nikomu nie chce zrobić krzywdy. Ma ogromną wewnętrzną siłę i dobroć. Kiedy nagle los daje jej coś, o co musi walczyć, doznaje przebudzenia, ale wciąż nie chce używać mocy. Jej działania wynikają z jej charakteru, więc ja ją akceptuję.
Nie znam może jeszcze gatunku tak dobrze, jak się chyba zanosi, że poznam, ale i tak wydaje mi się, że bohaterowie są o wiele lepiej przemyślani, niż to zwykle bywa. Jasne, jest podział na czarne i białe. Jasne, mamy syndrom B&E - są osoby, które (póki co!) bez konkretnego wyjaśnienia są odporne na dotyk Julii, nikt zaskoczony być nie powinien. Jasne, wszyscy są jacyś tacy śliczni, a panowie, którzy są pretendentami do serca bohaterki to już w ogóle adonisy. Jeden z nich w ogóle nie wchodzi w grę, bo ma nierówno pod sufitem, ale chemia jest. Jasne, ten, którego ona wybrała, on też ją kocha bez pamięci - tyle, że on znał ją już wcześniej i ona znała jego. To nie takie "od pierwszego wejrzenia", to już jest plus!
Fabuła. Ja tak naprawdę nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby to nie była seria, tylko autonomiczna książka i to tylko o odizolowanej dziewczynie, której wmówiono, że jej dotyk zabija. Ale taką fabułę potrafiliby poprowadzić naprawdę nieliczni, królowie powieści grozy *sugestywne chrząknięcie*. Dla mnie ten cały zielony wątek proeko jest dodatkiem na wyrost, ale zgaduję, że moment załamania ekosystemu i wystąpienie mocy u Julii mają jedno źródło. Oby miało.
Mimo to, zakończenie mnie zahipnotyzowało. Czuję się tak, jakbym przerwała w połowie oglądanie serialu i nie mogła kontynuować, bo odłączyli mi internet. Uwielbiam motyw ludzi posiadających sami z siebie nadprzyrodzone zdolności, których będą używać. Często. W walce.
7/10, + za dwie próby złamania schematu, + za narrację i Julię, + za Japończyka (jakżebym mogła go zignorować?), - za łopatologię o dobrej i złej stronie konfliktu, - za obłąkanego antagonistę (nie za samą ideę, bo jest całkiem zmyślna, ale za to, w jaki sposób go przedstawiono)... + za księżycową dedykację. Ktoś, kto napisał taką ładną dedykację, nie mógł napisać złej powieści.
Już wiem, jaki tytuł ma następna książka, którą sobie kupię.
Kocham tę książkę. Przede wszystkim za narrację. I nie chodzi wcale o czas teraźniejszy (już mnie przestała dziwić ta moda). Pierwszy raz zetknęłam się z wykreślaniem zdań w druku. Zdania i myśli, które są, a jednak ich nie ma. Szczególnie uderza mnie to, że wcale nie jest to coś, co się do tej pory w książkach nie pojawiało, różnica polega na tym, że zwykle rozbijane jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Co należy na wstępie stanowczo zaznaczyć: to NIE jest sentymentalna historia o tym, jak to fajnie jest książki czytać. Cmentarz Zapomnianych Książek to zaledwie klamra i punkt wyjścia do historii, w którą im bardziej się czytelnik zagłębia, tym mroczniejsza się staje. Nie od dziś jednak wiadomo, że opisy na rewersie rzadko oddają prawdziwy klimat książki...
Prócz faktycznej fabuły oscylującej wokół tego, by poznać tajemnice Caraxa, jest to historia dojrzewającego chłopca, półsieroty, uczącego się boleśnie życia w jego brutalnej odsłonie, poczynając od rodziny, przyjaźni i miłości, na wierności, odwadze i śmierci (tej fizycznej jak i tej duchowej) kończąc. Można zresztą ułożyć całą litanię rzeczy, o których jest ta książka. Najlepiej samemu przeczytać i wyłowić perły.
Daniel zdaje się momentami żyć nieswoim życiem, jakby "Cień wiatru", który wziął z Cmentarza, rzeczywiście miał moc, by zawładnąć jego losem.
Historia jest wspaniała - po lekturze "Pałacu Północy" nie podejrzewałam Zafóna o takie konstrukcje. Jestem zauroczona. Wielopoziomowa układanka wymaga wysiłku i zaangażowania i od Daniela, i Fermina, a już tym bardziej od czytelnika - co by był w stanie to spamiętać.
Scenerie Barcelony mogą być cudowne, ale moim zdaniem to miasto jest przede wszystkim niemym świadkiem wielu okrucieństw, jakie jeden człowiek wyrządza drugiemu. Toteż nieliczne przejawy dobrego serca (jak zabranie Fermina z ulicy) i chwilowe poetyckie uniesienia (najczęściej zdaniowe, przemykające jakby mówiły "nas tutaj nie było") silniej odwołują się do wrażliwości czytelnika i budzą tę iskierkę nadziei.
Przesiąkniętej hipokryzją religii i scen upodlenia drugiego człowieka jest aż nadto. Obok brutalnej rzeczywistości czasów wojny - szpiegów, sprzedawczyków i rządowej policji, Zafón serwuje dozę mistycyzmu w postaci dziewczynki wychodzącej z luster, nawiedzonych domów i proroczych snów. Kocham takie zestawienia pozornie głębokiej wiary i zabobonów.
Jeśli idzie o sam gatunek, to można się nagłowić, jeśli się nie zna terminu "powieść gotycka". Bo ani kryminał, ani thriller, ani horror, ani dark romance to to nie są. Może się mylę, ale mnie idealnie pasuje i klimatem, i do definicji. Różnica jest tylko taka, że się rozgrywa w XX wieku, a zakończenie-- uhuhuhu, spoiler.
Polecam.
Co należy na wstępie stanowczo zaznaczyć: to NIE jest sentymentalna historia o tym, jak to fajnie jest książki czytać. Cmentarz Zapomnianych Książek to zaledwie klamra i punkt wyjścia do historii, w którą im bardziej się czytelnik zagłębia, tym mroczniejsza się staje. Nie od dziś jednak wiadomo, że opisy na rewersie rzadko oddają prawdziwy klimat książki...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPrócz...