-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel9
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2023-06-06
2022-04-11
2022-02-08
Zapraszam na http://kwyrloczka.pl/2022/10/12/o-tym-jak-szabrem-zdobyc-swiat-siedem-pigulek-lucyfera-sergiusz-piasecki/
DLA ANI
To nie jest ani dobra, ani zła książka. Jest po prostu inna i dziwna zupełnie jak rok urodzenia autora (1899). Ani się dobrze czytało, ani źle. Czasem się trochę nudziło, czasem wciągało w historię. Bywały momenty zabawne, lecz całość nie jest ani trochę śmieszna. Tragizm połączony z absurdem, a na końcu smutek, żal i myślenie – jak to się mogło tak potoczyć.
SIEDEM PIGUŁEK LUCYFERA
Diabła Marka za karę zsyłają na ziemię. Ma tylko siebie i siedem tytułowych pigułek, a w każdej zaklętą jakąś inną moc. Tak oto wyekwipowany musi odnaleźć się w nowej dla siebie rzeczywistości. Marek nie jest specjalnie złym diabłem, nie jest też zabójczo inteligentny, zupełnie też nie rozumie realiów świata, w którym się znalazł. Radzi sobie jednak jak może z pomocą napotykanych na swej drodze ludzi. Faustowskie z niego diablisko, więcej dobrego swoimi czynami działa, niż szkodzi. Przygody jego są ciut infantylne, jak i sama markowa osoba, uroku jednak odmówić mu nie można, jest coś urzekającego w przystosowawczej nieporadności Marka.
Samą satyrę czyta się szybko, ale czy współcześni ludzie, nie takie Boomery jak ja, znajdą w niej coś ciekawego i wartościowego dla siebie? Trudno mi wyrokować. Dla mnie to nie jest koniec przygody z prozą Piaseckiego, ciekawa jestem jego poważniejszych powieści, coś w prostocie jego opisu magnetyzuje i sprawia, że chce się przeczytać więcej.
DLA SERGIUSZA
Nie mogę sobie odmówić opowiedzenia Wam o osobie autora, którego życiorys zasługuje na dobrą biografię. Pan Piasecki został wyrzucony z wywiadu za nadużywanie narkotyków oraz awanturnicze usposobienie. Jako bezrobotny agent, którego nawet Legia Cudzoziemska nie chciała, naśmigawszy się jak messerschmitt napadł z rewolwerem na dwóch żydowskich kupców, a z kolegą na pasażerów kolejki wąskotorowej. Skazano go za to na karę śmierci. Wywinął się jednak skrzętnie przez wzgląd na swoją wcześniejszą działalność wywiadowczą, tą sprzed kokainy. Dobroduszny prezydent zamienił mu wyrok pozbawienia życia na piętnaście lat więzienia, z czego łącznie dwa lata spędził w izolatce, a wyszedł na cztery przed zakończeniem wyroku.
W więzieniu wydał swoją pierwszą powieść Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy. Był przyjacielem Witkacego (wiadomo cóż to była za persona… kokaina, kokaina) i Wańkowicza, a w czasie II Wojny Światowej dowodził specjalnym oddziałem do wykonywania wyroków śmierci wydanych przez podziemny sąd. Przedostał się do Anglii z wojskami Andersa i tam pozostał. To maltretowane dziecko, obrońca Warszawy w 1920 roku, szuler, fałszerz i producent pornografii – nienawidził komuchów, żył skromnie, zmarł na raka. To był gość!
DLA MNIE
Dla Kwyrloczki informacje wprost od człowieka, który proceder szabru oglądał na własne oczy. Zmienił tym samym moje myślenie, że to komuna i nowi mieszkańcy rozgrabili Dolny Śląsk. Okazało się, że ten nowy duet jedynie dokończył dzieła, które rozpoczęli zawodowi szabrownicy. Podgatunek złodziei, wywożących, z ziem odzyskanych, na sprzedaż co, tylko im wpadło w ręce. Złodzieje ci różnili się skalą, jedni szabrowali drobiazgi, inni większe gabaryty, jako ostatni – największy szabrownik upomniał się o nieruchomości. Dopiero na szarym końcu miejscowa ludność zabrała jeszcze framugi i drewniane podłogi, resztę rozwiał wiatr. Choć mnie chrześcijance powinno to być zupełnie obojętne, jednak smuci
Zapraszam na http://kwyrloczka.pl/2022/10/12/o-tym-jak-szabrem-zdobyc-swiat-siedem-pigulek-lucyfera-sergiusz-piasecki/
DLA ANI
To nie jest ani dobra, ani zła książka. Jest po prostu inna i dziwna zupełnie jak rok urodzenia autora (1899). Ani się dobrze czytało, ani źle. Czasem się trochę nudziło, czasem wciągało w historię. Bywały momenty zabawne, lecz całość nie jest ani...
2022-02-08
Więcej i więcej http://kwyrloczka.pl/2022/09/10/o-tym-jak-zmienic-zycie-rok-zajaca-arto-paasilinna/
MĘSKIE OPOWIEŚCI
Herbata, może herbata jakoś dopomoże. Bo co ja biedna kobieta mogę napisać o książce, którą uważam za męską. Znaczy napisaną dla mężczyzn. Żebyście mnie nie zrozumieli źle, to nie jest zła książka. Powiedziałabym nawet, że jest to bardzo dobra powieść, ale nie dla mnie. Zmuszona jestem ulokować ją na półce z Magiem i Obsługiwałem angielskiego króla, które również uważam za książki raczej dla płci przeciwnej.
BLISKA SERCU, A JEDNAK TAK ODLEGŁA
Zdarzyło wam się porzucić dotychczasowe życie? Nagle podjąć decyzję, chrzanię to, zabieram zabawki i zmieniam piaskownicę. Pewnie komuś się zdarzyło, ale czy jest wielu takich odważnych, szalonych lub natchnionych co zdolni są rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady? Ja jestem przedstawicielem grupy natchnionych duchem bożym, który wysłał mnie w zupełnie inne góry. Może to jednak kiepskie porównanie, ale Bóg się chyba nie pogniewa, bohatera książki natchnął bowiem zając. Nieszczęśliwie potrącone boże stworzenie, z którym czerwcowego wieczora pozostał zupełnie sam w lesie. Ratując mu życie nie miał jeszcze ani odrobiny świadomości, że to zając tak naprawdę uratuje jego.
VATANEN
Człowiek z dobrą pracą, odpowiednią żoną, mieszkaniem, samochodem i ziejącą w duszy pustką. Jego los spleciony z losem zwierzątka, które duszy nie ma, ale tętni w nim niesamowita wola życia. Razem wyruszają na poszukiwanie nowego ja Vatanena. Zagrzebanego w otchłani codzienności męskiego pierwiastka, o uwolnienie którego walka właśnie się rozpoczęła. Ciężko identyfikować się z taką postacią. Kobiety raczej nie porzucają domów i rodzin. Z natury jesteśmy bardziej stacjonarne, nastawione na wicie gniazda. Ciężko nam także zostać drwalem, ścigającym niedźwiedzia myśliwym czy małomównym pustelnikiem. Myślę, że takie życie kobietę by zabiło, za to mężczyznę wynosi na wyżyny męskości.
ROK ZAJĄCA
Nie jest książka dla panów od Barbera co myślą, że broda zrobi z nich prawdziwych mężczyzn. Nie jest to książka dla bab, które segregują mężczyzn wedle modnych ciuchów i wypiłowanych paznokci. To jest książka dla tych brudnych i spoconych z odciskami od siekiery, o twardej skorupie i delikatnym, potrzebującym czułości i pieszczoty wnętrzu.
ZABRZMIAŁO TAK POWAŻNIE
Zabrzmiało poważnie, ale, hej, halo! – chłop z zającem wędruje przez świat. Czy to może być tak do końca poważna życiowa literatura? W ogóle tak, ale w szczegółach to pełen absurdów i sytuacyjnego humoru spis przygód niesztampowej pary. Czyta się szybko, łatwo, przyjemnie i z uśmiechem raz szerszym, raz węższym ciągle jednak obecnym. W świecie, w którym tak mało pozytywnych historii Rok Zająca jest dwustustronnicowym rozbłyskiem dobra.
Więcej i więcej http://kwyrloczka.pl/2022/09/10/o-tym-jak-zmienic-zycie-rok-zajaca-arto-paasilinna/
MĘSKIE OPOWIEŚCI
Herbata, może herbata jakoś dopomoże. Bo co ja biedna kobieta mogę napisać o książce, którą uważam za męską. Znaczy napisaną dla mężczyzn. Żebyście mnie nie zrozumieli źle, to nie jest zła książka. Powiedziałabym nawet, że jest to bardzo dobra powieść, ale...
2021-05-10
Recenzja rozszerzona na http://kwyrloczka.pl/2022/04/03/o-tym-jak-zostawic-ten-kurwatelefon-kapitan-car-marek-lawrynowicz/
SATYRA NA WOJSKO, ALE CZY TYLKO?
Akcja powieści Kapitan Car zaczyna się z pozoru zwyczajnie, prawie zwyczajnie. Dwóch chłopaków spotka się na dworcu i razem udają się, w różnym stylu, do Szkoły Wojsk Zmechanizowanych. Historia stara jak świat. Kimże jednak są wspomniani osobnicy? Intensywnie główkowałam całą opowieść i biorąc pod uwagę fantastyczno-nadprzyrodzone fenomeny będące ich udziałem, takie oto wysnułam wnioski. Panowie Była i Paciorek to dwa pomniejsze diabły/diabełki, które wysłane zostają do szkoły wojskowej, a by tam, w niepozbawionym komizmu stylu, pewnym ludziom napsuć krwi, innym dać radość albo i armatę. Paciorek i Buła, być może nie świadomie nawet, funkcjonują jako „cząstka siły mała, co złego pragnąc zawsze dobro zdziała.” (Cytatu tego nie zagrał na gitarze, którą przywiózł z Czechosłowacji – Goethe, po prostu napisał w Fauście, a niejaki Bułhakow wykorzystał dalej, ale to już zupełnie inna powieść, a wraz z nią także i inna historia). Są to oczywiście moje subiektywne spostrzeżenia, a raczej wrażenia towarzyszące mi podczas czytania.
KAPITAN CAR
Moim osobistym zdaniem, początek jest dużo fajniejszy od zakończenia. Im historia toczy się dalej, tym ciężej o jej zrozumienie i akceptację ewoluującego wątku. Sama powieść nie jest długa i dzięki temu duża dawka kurwawojskowego kurwahumoru nie razi ani nie zdąży się czytelnikowi znudzić. Przeszkadzać może niezaznajomionym z drylem wojskowym, niech mają oni jednak świadomość tego, że do Armii wstępuje się jednak dla zabijania, a nie podróży, o czym świadczyć musi dobitny męski wulgaryzm. To, czym czytelnik się nie znudzi sprawia jednocześnie wrażenie, że ma do czynienia z formą rozwiniętego szkicu, a nie powieścią samą w sobie. Kiedy strona po stronie docieramy wreszcie do końca, pozostaje jakiś przedziwny niedosyt połączony z pytaniem, które wyraża się, może niezbyt pięknie, w języku obcym, skrótem – WTF, lub w wariancie młodzieżowym, pytaniem – co się tutaj odjaniepawliło?
Kim jest tytułowy Kapitan Car? Szczerze, wydaje mi się to zupełnie nieistotne. Mocniej nurtuje mnie pytanie, czy w wojsku coś się teraz zmieniło? Czy jest bardziej inteligentnie, mniej absurdalnie? Jakże by mogło tak być, nie ma chyba większego absurdu niż… tutaj posłużę się cytatem – „Na wojnach zabijają się nawzajem ludzie, którzy zupełnie się nie znają, w imię interesów ludzi, którzy się doskonale znają, ale się nie zabijają.” – Pablo Neruda
Recenzja rozszerzona na http://kwyrloczka.pl/2022/04/03/o-tym-jak-zostawic-ten-kurwatelefon-kapitan-car-marek-lawrynowicz/
SATYRA NA WOJSKO, ALE CZY TYLKO?
Akcja powieści Kapitan Car zaczyna się z pozoru zwyczajnie, prawie zwyczajnie. Dwóch chłopaków spotka się na dworcu i razem udają się, w różnym stylu, do Szkoły Wojsk Zmechanizowanych. Historia stara jak świat. Kimże...
Z przedwojenną muzyką i komentarzem do sytuacji z początku roku 2020 oraz innymi ciekawymi gratisami recenzję znajdziesz tu: http://kwyrloczka.pl/2020/03/31/o-tym-jak-odpoczywac-w-przededniu-wojny-wakacje-1939-anna-lisiecka/
MOJE ULUBIONE LATA
Nie wiem jak inni ludzie i czy w ogóle, ja w każdym razie mam swoje ulubione czasy. Inaczej niż u mojego męża, który, jak twierdzi, lubi wszystkie, moje przypadają na schyłek 1800 roku, a kończą się wraz z drugą wojną światową. Mam też małego wkręta na dyktatorów. Swego czasu, poszukując prawdy o ludzkiej psychice, naczytałam się wiele o Stalinie i Hitlerze. Nie wniosło to wprawdzie niczego nowego, ponieważ we wszystkich opracowaniach o tych dwóch personach mamy praktycznie to samo, czyli głównie półprawdy. Łączą się oni jednak z rokiem 1939 dość ściśle. Zanim nasi dialektyczni panowie runą żelaznym wojskiem pozwólmy tym, co mieli nadzieję, że nie stanie się nic, jeszcze potańczyć tamtych czasów hit.
WAKACJE 1939
Tak od końca zaczynając książka Wakacje 1939 jest bardzo ładnie wydana. Oprawę ma ładną, twardą, łączącą elegancką szarość z wesołym pomarańczem. Wewnątrz kryje się ogrom fotografii z dawnych lat. Już samo ich przeglądanie daje niebywale dużo frajdy. Na zdjęciach zapomniani ludzie, o których nie uczy historia. Zapomniane miejsca, które kiedyś były polskie, a teraz porzucone przez Polaków utknęły gdzieś w obcych państwach.
Dużo radości dało mi poznawanie przedwojennych celebrytów, o których zapomniał zdaje się współczesny świat pozostawiając w naszej świadomości jedynie wielkich polityków, literatów i pisarzy. Gubiąc gdzieś gwiazdy czarnego ekranu, śpiewaków i piosenkarzy zastępując ich tym, co amerykańskie, obce. Kimże są trzy siostry Halama, kim Barszczewska, Bodo, Ordonka? Możemy dowiedzieć się z książki Wakacje 1939 i nie chodzi tu o to jak spędzali czas, ale że byli niebywale ważni i sławni.
POCHWALIŁAM
Biorąc Wakacje 1939 do ręki oczekiwałam jednak czegoś zupełnie innego. Czegoś potworniejszego, groźniejszego. Ogólnoludzkiego przerażenia na chwilę przed opadającym ostrzem gilotyny. A tu, co? Wakacje. Nie koniecznie tegoż strasznego roku, czasem i z poprzednich lat. Beztroskie i zbyt ogólne. Szczególnie ciężko przebrnąć było przez początek. Sto trzynaście stron o nadmorskich kurortach, sto trzynaście stron wypełnionych głównie tym, kto z kim gdzie bywał. Nie zrażajcie się jednak, w najgorszym razie omińcie ten początek. Im dalej tym zdecydowanie ciekawiej i nostalgicznej się robi. Łezka w oku może się zakręcić za tym światem, za tą minioną epoką, za Polską sięgająca po samą Rumuńską granicę.
PODSUMOWUJĄC KRÓTKO
Mimo iż nie porwała mnie ta lektura myślę, że bardzo mi się przyda. W walory z jej posiadania zostaną jeszcze przeze mnie docenione. Zdarzy mi się pewnie do opisanych w niej miejsc zawitać, a wtedy ciekawostki do kolejnych podróżniczych wpisów mam jak znalazł.
Z przedwojenną muzyką i komentarzem do sytuacji z początku roku 2020 oraz innymi ciekawymi gratisami recenzję znajdziesz tu: http://kwyrloczka.pl/2020/03/31/o-tym-jak-odpoczywac-w-przededniu-wojny-wakacje-1939-anna-lisiecka/
MOJE ULUBIONE LATA
Nie wiem jak inni ludzie i czy w ogóle, ja w każdym razie mam swoje ulubione czasy. Inaczej niż u mojego męża, który, jak...
2019-12-28
W oprawie graficzno - muzycznej - http://kwyrloczka.pl/2019/12/28/o-tym-jak-pisac-bajki-dla-doroslych-rdza-jakub-malecki/
"NIE NAM JEDNYM SIĘ NIE KLEI"
Patrzę na ekran, patrze na powieść i nagle zgubiłam wszystkie te spostrzeżenia, które wcześniej kotłowały mi się w głowie. Może jeśli zacznę od fabuły dalej jakoś spłynę z prądem niczym flisak o drętwym żarcie Dunajcem. W powieści ani za grubej, ani za chudej, spłatają się losy dwóch postaci — babci i wnuka. Jemu giną w wypadku rodzice, ona musi po raz kolejny w swoim życiu rodzicem zostać. On musi pogodzić się ze śmiercią mamy i taty, ona musi pogodzić się z koniecznością wychowania siedmiolatka. Wydaje się, że ani jedno, ani drugie nie ma ochoty podejmować nawet prób sprostania tym otrzymanym od losu, w wyjątkowo nietrafionym prezencie, wydarzeniom. Życie Szymona płynie dalej. Życie babci Tosi wraca do lat dziecinnych, żeby na samym końcu, kiedy oba czasu biegi się połączą czytelnik wiedział co kierowało bohaterami, jakimi stali się ludźmi i co ich ukształtowało.
STUDIUM CZŁOWIEKA NIESZCZĘŚLIWEGO Z JEDNYM WYJĄTKIEM
Jedynym bohaterem, który sprawia wrażenie szczęśliwego jest ojciec Szymona — Telesfor. Ten jeden szczęśliwy człowiek o przedziwnym hobby, winny jest niechcianych zmian w uporządkowanym życiu syna i teściowej. Wszystkie pozostałe charaktery pięknie i żywo opisane przez Jakuba Małeckiego, wiodą swoje smutne zwykłe żywoty z małą wioską w tle. Nikt tu chyba nie jest szczególnie zadowolony z tego, co od losu otrzymał, nieświadomie i podświadomie nieszczęśliwi torują sobie drogę wyborami w najlepszym razie ocierającymi się o katastrofę. Chodzą zamyśleni, przytłoczeni rzeczywistością, zamknięci na innych, żałujący. Zagubili gdzieś umiejętność nawiązania ciepłej relacji z drugim człowiekiem. Odrzucają się, porzucają, rezygnują z miłości, ze związku, źle lokują uczucia i cierpią. Cierpią osobniczo, parami i grupowo, cierpią w rodzinach i w samotności. Nikt z nikim nie potrafi szczerze rozmawiać, patrzą tylko wielkimi zdziwionymi oczami i duszą w sobie tęsknoty, marzenia, sny, plany. Nie, plany nie — planów zbytnio nie mają. Stojąc zwróceni pod wiatr własnej historii przyjmują jedynie to, co się z nim przypęta.
Po co w takim razie czytać Rdzę skoro to taka trauma, taka patologia, smuty takie? Pan Małecki wszystkie te ludzkie smuteczki tak ładnie ubrał w słowa, że ma człowiek problem się od tych słów oderwać. Autor gra na ludzkich emocjach wolną, nostalgiczną pieśń, a czytelnik ciągle liczy na szczęśliwe zakończenie. Łudzi się, wyczekuje i bardzo, bardzo pragnie, żeby ci ludzie, których poznał, z którymi się miejscami zidentyfikował mogli być jednak szczęśliwi i radośni.
BYWAJĄ... CZASEM
Pojawiają się takie promyczki, niewielkie iskierki, które przez moment rozświetlają gęsty mrok ludzkich dusz — dzieci. Rodzą się i obdarzają bezinteresowną miłością, której nie da się odrzucić, obok której nie można przejść obojętnie. Maluszki jakiś czas machają rączkami, uśmiechają się, lśnią, absorbują całym swoim jestestwem. Potem rosną, dojrzewają, stopniowo przygasają, przemieniając się w smutnych dorosłych pełnych żalu, dokładnie takich samych jak ci, z którymi na co dzień obcują. Nie grają już w zielone i może już nigdy nie zagrają. Wyczekują tylko aż kolejny maleńki dziecięcy promyczek przez chwilę rozjaśni ich twarze i przywoła zapomniany uśmiech.
W ŚWIECIE, W KTÓRYM BÓG JEST ZŁY
Świat Rdzy to świat bez bezinteresownie obdarzającego swą miłością Boga. Został on zdegradowany do dziwacznej bozi, co chodzi wokół domu jak zły demon. Do bozi, której należy się bać, która zabiera małym chłopcom rodziców. Może też zabrać coś gorszego niż życie, a zostawić po sobie jedynie przenikający do szpiku kości strach. Nie wiem ile w tym świadomego i przemyślanego zabiegu autora. Być może z premedytacją właśnie taką rzeczywistość przedstawia, a może sam on widzi świat właśnie takim miejscem, w którym okrutny zły duch miesza się w nasze biedne życia. Efekt w każdym razie pozostaje ten sam, czy to Najwyższego w ogóle nie będzie, czy też będzie On właśnie takim dziwacznym demonicznym tworem, ludzie egzystować będą bardziej niż żyć. Pozbawieni miłości i nadziei, samotni, choć pozornie otoczeni przez innych. Smutni i wyczekujący na coś, co nigdy nie nadejdzie.
OKŁAMAŁAM SAMĄ SIEBIE
Długo się zastanawiałam i muszę powiedzieć, że skłamałam. Okłamałam siebie samą, chyba chciałam widzieć tę opowieść dużo smutniejszą niż jest w rzeczywistości. Przecież taki Doktor — Michał — Tośkowy brat, także wykaraskał się ze swego nieszczęścia. I to z wykopem. Dzięki pewnej książce wykopał się z marazmu. Jakby się dobrze zastanowić to i Budzik, i Pani ze sklepu co nieobsługiwana rudych, i Kłoda co był młody, a potem już był stary. Wszyscy oni po latach stagnacji, trwania we własnych dramatach zaczynają z nich powolnie wypełzać. Nieśmiało wystawiają łebki w kierunku lepszego życia. Czy mają szansę to już zagadka, na którą po przeczytaniu niech każdy odpowie sobie sam.
JAKUB MAŁECKI - RDZA
Małecki potrafi w jednym zdaniu zawrzeć niebywale duży ładunek emocjonalny. Nie ma tu długich opisów, a mimo to przedstawione osoby są tak samo realne, jak Ty czy ja. Tylko świat, w jakim żyją od realizmu bardzo odbiega z tego też powodu moim zdaniem jest to właśnie bajka dla dorosłych. Zamiast księcia mamy tu zwykłego chłopaka, zamiast złej macochy, nieradzącą sobie z miłością do wnuka babcię. Piękną księżniczkę porzuca się pod kościołem, a dzielny rycerz jeździ na inwalidzkim wózku. Z zasadzonego ziarenka fasoli wyrasta topola, a nad wszystkim tym krąży wyjąca, stukająca w okna, przerażająca bozia. Może też jest szczęśliwe zakończenie, a może jest ono tylko przyczółkiem do dalszej rozpaczy. Życia ludzkie biegną po kolejowym torze, a kiedy się od niego odrywają, żeby przeskoczyć na tory innych ludzi, pozostają na nich ślady rdzy.
P.S.
Gdybym miała Małeckiego do kogoś porównać byłby to zapewne Szczepan Twardoch. Dostrzegam podobieństwa w tematyce dołków ludzkich i w sposobie ich opisywania. Dołki Małeckiego sięgają jednak ledwo do połowy łydki i zawsze jest możliwość wyciągnięcia nogi. Do dołków Twardocha wpada się nogą aż pod tyłek i prędzej tę nogę zeżrą człowiekowi krety niż ją stamtąd wydobędzie. Kto czytał Dracha ten wie, w czym rzecz.
W oprawie graficzno - muzycznej - http://kwyrloczka.pl/2019/12/28/o-tym-jak-pisac-bajki-dla-doroslych-rdza-jakub-malecki/
"NIE NAM JEDNYM SIĘ NIE KLEI"
Patrzę na ekran, patrze na powieść i nagle zgubiłam wszystkie te spostrzeżenia, które wcześniej kotłowały mi się w głowie. Może jeśli zacznę od fabuły dalej jakoś spłynę z prądem niczym flisak o drętwym żarcie Dunajcem. W...
2019-11-24
Wstęp pełen muzyki, zdjęć i moich spostrzeżeń na temat współczesnego świata na http://kwyrloczka.pl/2019/11/23/o-tym-jak-odnalezc-eden-w-mrok-i-za-horyzont-andriej-diakow/
ZA HORYZONT
Trzecia i ostatnia. W poziomie skomplikowania akcji podobna do poprzedniej. W metrze wybucha mała wojna i Taran wraz z powiększającą się przyszywaną rodziną wyrusza, no właśnie tylko po co? Kolejny już raz szukać nieskażonych terenów, w świecie bez nadziei na lepsze jutro. Jadą więc pancernym wozem bojowym, a to, co znajdą na swojej drodze to tradycyjnie, wredne mutanty, które tym razem nie tylko będą chciały ich zeżreć, ale nieoczekiwanie udzielą pomocy w walce z zupełnie ludzkim i cholernie zażartym przeciwnikiem.
JAK SIĘ ZWAŁ TEN FILM Z TINĄ TURNER, KTÓRY MAM NA MYŚLI?
Gdybym miała powiedzieć, z czym ta książka mi się kojarzy powiedziałabym, że klimatem przypomina film Mad Max 3, może nawet więcej niż trochę. Ludzkie osady, które pozornie pełne dobrych ludzi okazują się jednak siedliskiem zła w zawoalowanej formie. Tylko od sprytu naszych bohaterów zależy czy odkryją prawdę i uratują skórę. Może napotkane problemy bywają czasem przewidywalne czytanie Diakowa dostarcza jednak miłej rozrywki na trzy bezdzietne wieczory, sześć posiedzeń w wannie, jedno całodniowe łóżkowe wylegiwanie się z książką. Nie wiem, w czym Wy mierzycie długość czytania książki, ja zdecydowanie kąpielami.
MĄŻ POLECA, RESZTA CZYTA
Jest to ulubiona część mojego małżonka. Podobała mu się najbardziej, ponieważ tłem wszystkich spotykających naszych bohaterów przygód jest tajemnicza, pusta, radioaktywna powierzchnia. Co dla mnie było felerem, wszak metro to metro, dla kogoś innego jest wartością dodaną. Aktualnie Za Horyzont czyta również moja najstarsza. Czy jest to książka odpowiednia dla dziesięciolatka — nie wiem jak dla waszych? Myślę, że dla mojego jest względnie ok, owszem giną ludzie, ale nie ma tu nachalnych opisów, nie ma też seksu i po szybkości przyswajania odnoszę wrażenie, że podoba jej się w stopniu umiarkowanym.
Wstęp pełen muzyki, zdjęć i moich spostrzeżeń na temat współczesnego świata na http://kwyrloczka.pl/2019/11/23/o-tym-jak-odnalezc-eden-w-mrok-i-za-horyzont-andriej-diakow/
ZA HORYZONT
Trzecia i ostatnia. W poziomie skomplikowania akcji podobna do poprzedniej. W metrze wybucha mała wojna i Taran wraz z powiększającą się przyszywaną rodziną wyrusza, no właśnie tylko po co?...
2019-11-24
Wstęp pełen muzyki, zdjęć i moich spostrzeżeń na temat współczesnego świata na http://kwyrloczka.pl/2019/11/23/o-tym-jak-odnalezc-eden-w-mrok-i-za-horyzont-andriej-diakow/
W MROK
Druga część trylogii w świecie Metra 2033 rozpoczyna się tak, że po wstępie ma się ochotę odłożyć ją na półkę zapominając o jej istnieniu. Ponoć nadzieja umiera ostania, tutaj jednak umiera jako pierwsza zmieciona z powierzchni kolejną bombą atomową. Jakby mało było promieniowania na tym pokiereszowanym świecie. Na osłodę, żeby tak nie całkiem się załamać, otrzymujemy mityczną krainę zwaną Edenem. Krainę ukryta gdzieś w czeluściach podziemnego świata, w której to ukryli się ci, co wiedzieli. Zawsze przecież są jacyś „CI” co wiedzą, kiedy polecą bomby. Z tej krainy, o której w Petersburskim metrze krąży więcej legend niż prawdy ucieka dziewczynka — Aurora. Właśnie ona i znany nam już z części pierwszej Gleb razem szwendać się będą po ciemnych korytarzach szukając swoich ojców. Na zmianę z nimi, przyszywany ojciec Gleba Stalker Taran szwendać się będzie po ciemnych korytarzach szukając zemsty za śmierć syna. Tak, tak dokładnie. W jakiej kolejności jednak to już sobie musicie przeczytać.
ROZRYWKA PRZEDE WSZYSTKIM
Zdaniem moim jest to cześć najlepsza. Dojrzalsza, śmielsza i lepiej napisana. Wiadomo, książka rozrywkowa, akcji mamy więc po ostatnią stronę. Mniej walk z mutantami, choć i takie się pojawiają, a więcej stosunków międzyludzkich, międzykolonijnych. Gdybym miała jakiś wpływ prosiłabym Pana Diakowa o dużo więcej tych stosunków, a o mniej akcji, ale to chyba teraz już jest za późno. Teraz nie jest to już ten typ literatury i nie ma co oczekiwać głębszych przemyśleń w miejscu, w którym ich nie ma. Jeśli oczekujecie to nie oczekujcie. Żeby lewakom ciutkę utrzeć długich nochali Weganie są tutaj tymi złymi, wprawdzie rąbią zielsko jak się patrzy, ale jest to zielsko czule doglądane oczami wygłodzonych i bitych niewolników. Widać się Andriej Diakow wegańskiego terroru z Europy nie lęka, ale parafrazując Yodę napiszę: HE WILL BE.
Wstęp pełen muzyki, zdjęć i moich spostrzeżeń na temat współczesnego świata na http://kwyrloczka.pl/2019/11/23/o-tym-jak-odnalezc-eden-w-mrok-i-za-horyzont-andriej-diakow/
W MROK
Druga część trylogii w świecie Metra 2033 rozpoczyna się tak, że po wstępie ma się ochotę odłożyć ją na półkę zapominając o jej istnieniu. Ponoć nadzieja umiera ostania, tutaj jednak umiera jako...
2019-04-25
DZISIEJSZE WIADOMOŚCI
Izrael pogniewał się na cycki Merkelowej, a przecież tylko ktoś zamachnął się na synagogę. Iran obraził się o nowe technologie niewydobywania ropy. Syria i Turcja… o Kurde, szkoda gadać. Dowcip z jakiego kraju pochodzi gość restauracji, który zjada kartę dań staje staje się aktualnie bardzo mało zabawny. Trzeba też trzymać głowy nisko. Drony nalatują rafinerie, elektrownie i prywatne balkony. Muzułmanie gwałcą europejskiej kobiety, palą europejskie samochody, wybijają witryny europejskich sklepikarzy, szkło leży na ulicach jak kiedyś w kryształową noc. Białe rządy odwracają wzrok od cierpienia swoich obywateli. Dzieci donoszą na ojców, mężowie na żony, ekolodzy na miłośników zwierząt, miłośnicy zwierząt na wegetarian, wegetarianie na wegan, pokątnie i tak wszyscy jedzą smalec i noszą skórzane paski za trzy i pół koła. Kolejna sponsorowana Greta wrzeszczy „how dare you” pod płonącym co roku lasem Amazonii.
TERAZ DODAJMY DO TEGO
A teraz wyobraźcie sobie: Putin Trumpowi naubliżał, brzydko go zwyzywał od łysych w tupecikach, brzydali i popleczników masonerii. Wybuchła kłótnia na całego, wszystko się pomieszało jak w wierszu Globus Brzechwy – tylko gorzej. Trump nie pozostał bowiem dłużny, zwyzywał Putina od niedźwiedzich treserów i syberyjskich potokowych wędkarzy. No i Chiny, Chiny będą kluczowe w tym konflikcie, Chiny, a nie śmieszna zimna Amerykańsko – Rosyjsko wojenka o wędrówki po ciałach astralnych. Skośne oczy współczesnych Chińczyków jak skośne oczy Japonii. Teraz ciiiii. Słyszycie? Lecą, z coraz głośniejszym gwizdem, bomby, a imię każdej Little boy. Może ktoś jeszcze zdąży zaśpiewać „Enola Gay you should stay at home yesterday, it shouldn’t ever have to and this way…” Wyrosną grzyby, skończy się świat. Nieliczni ocalali zejdą do metra nie żeby żyć – żeby przetrwać.
DO ŚWIATŁA
Nieliczni będą trwać tak długo aż pozapominają czemu świat zginął pod kapeluszem grzyba. Ci co wiedzieli nigdy nikomu nie powiedzą, ci co nie wiedzieli nigdy nie spytają. Dzieci nowe urodzą się im i będą śmiać się, że oni wspominają znów ten podły czas, że do światła słonecznego nie odwrócą już swoich bladych twarzy. Nieliczni szaleńcy zwani stalkerami ułożą się jeszcze do snu pod rozgwieżdżonym niebem dla reszty pozostanie jedynie ciasnota wilgotnych korytarzy, sąsiedztwo innych ludzkich kolonii. Niedobory wody i żywności, choroby, ciemność, smutek stagnacji i wszechobecny smród niemytych ciał. Jeden samotny mężczyzna i jedno samotne dziecko razem znajdą coś na co czekali wszyscy. Stanie się cud i nadzieja powróci do ludzkich serc.
ZANIM JEDNAK TO NASTĄPI
Czytelnicy porwani zostaną w wir akcji podobnej ciut do Japońskich anime, w których to w każdym odcinku bohaterowie mierzą się z nowym potworem wyłażącym z morza. Oddział stalkerów rusza na misję i co krok musi walczyć z kolejnymi wyskakującymi – a to ze sklepu, a to z rzeki – mutantami popromiennymi. Każdy z nich wredniejszy od poprzedniego. Jesteście pewnie ciekawi, który najwredniejszy? To, już jak w Wiedźminie – człowiek. Nie mogę jednak popsuć wam suspensu i czym też ten człowiek zawinił musicie przekonać się sami. Mierząc się po drodze z dozą przygód tak wielką, że aż zacierającą się – niestety – po dłuższym czasie dość szybko w pamięci. Pozostaje jednak wrażenie przeżytej przygody i przyjemnie spędzonego czasu.
CZEGOŚ ZABRAKŁO
W mym sercu pozostał jednak pewien niedosyt. Brakowało głębszych przemyśleń bohaterów, ciut ambitniejszych i mądrzejszych dialogów, rozwiązań i spostrzeżeń. Główny bohater Do Światła – żołnierz sztampowy – postapokaliptyczny Rambo. Twardziel o gołębim sercu z poczuciem sprawiedliwości krążącym w żyłach zamiast krwi. Z twarzą zwróconą Do Światła, porwany w wir wydarzeń, w których nie do końca chce brać udział, twardą ręką szkolący swego młodego następcę. To już chyba było i było, i było pewnie jeszcze z parę razy było i będzie. Zabrakło czegoś co potrafił stworzyć Łukienienko, nieuchwytnej magii, duszy tkwiącej w opisanych ciałach. Niemniej w ramach odskoczni od przyciężkiej klasyki (takiego Traktatu o Łuskani Fasoli przykładowo) nudy (w Traktacie o Łuskaniu Fasoli) i smutnej sytuacji życiowej (jak wyżej), codziennej porcji złych wiadomości i wyborów (również lektur) serdecznie polecam.
Z muzyczną i graficzną ilustracją www.kwyrloczka.pl
DZISIEJSZE WIADOMOŚCI
Izrael pogniewał się na cycki Merkelowej, a przecież tylko ktoś zamachnął się na synagogę. Iran obraził się o nowe technologie niewydobywania ropy. Syria i Turcja… o Kurde, szkoda gadać. Dowcip z jakiego kraju pochodzi gość restauracji, który zjada kartę dań staje staje się aktualnie bardzo mało zabawny. Trzeba też trzymać głowy nisko. Drony nalatują...
2019-01-25
>> z gratisami na www.kwyrloczka.pl <<
"TERAZ SZYBKO, ZANIM DOTRZE DO NAS, ŻE TO BEZ SENSU"
Chwytliwy nagłówek, a teraz muszę cholernie wytężyć umysł i przypomnieć sobie moje wrażenia i odczucia po przeczytaniu tego… tej powieści… książki… tego. Z czytaniem walczyłam od września, jeśli dobrze sięgam pamięcią, a uporałam się ledwo przed paroma tygodniami. Zmagania moje zbiegły się nieszczęśliwie z wybitnie wymiotnymi pierwszymi miesiącami ciąży, w których nie miałam siły i ochoty żyć, a co dopiero skupiać się na lekturze. Proces czytania ciągnął się niczym półroczna mordęga z „Komu Bije Dzwon”. Szczęśliwie udało się odłożyć powieść Płomienna Korona Pani Cherezińkiej do kartonu, gdzie oczekuje na transport do nowego domu. Tam, być może stanie się podpałką… ciiiii, nie widzieliście tego.
WRAŻENIE PIERWSZE
Dojrzalsza – to teraz takie mądre i chwytliwe określenie na kolejny tom książki, w którym autor zmienia swój styl na dosadniejszy, rezygnuje ze śmieszkowania przemycając pokątnie mądre myśli pochodzące ze skarbnicy wiedzy o świecie zawartej zapewne w tym drugim zeszycie. Właśnie z czymś takim mamy do czynienia w powieści Płomienna Korona. Czyta człowiek i bardzo szybko orientuje się, że opowiadana historia zrobiła się okrutnie poważna i dużo, dużo lepiej napisana. Królowie przestają odzywać się do siebie dialektem gimbazjonalisty. Krzyżacy powściągają swoje sprośne ciągoty do kolegów komturów. Lubieżne dotąd Klaryski tracą zainteresowanie zaglądaniem do alkowy odwiedzających je kobiet. Herbowe stworzenia – główny element utyskiwania internetów – zamierają, siedząc cicho na proporcach i sztandarach, żeby jedynie momentami dać o sobie znać ulatując gdzieś w powietrze ze złowieszczym krzykiem. Słowem – uwzględniamy wszystkie wytknięte przez użytkowników serwisu Lubimy Czytać uwagi i tworzymy nową jakość tomu trzeciego.
WRAŻENIE DRUGIE - JAKI W TYM SENS?
Czytałam i myślałam, myślałam i czytałam. Myślałam coraz intensywniej, wreszcie w mojej głowie skrystalizowało się pytanie – GDYBY? Gdyby tak poprzednie części trzymały poziom tomu ostatniego, czy można by na całość spojrzeć przychylniejszym okiem? Pozwólcie, że rozwieję wasze wątpliwości – NIE! Teraz to Wy pytajcie… no… CZEMU? Muszę Was wszystkich zasmucić, wszystkie te nowe starania autorki zaowocowały potwornym przynudzaniem. Skończyły się kontrowersje, powody do chwytania za głowę, a zaczęły usypiające polityczne nasiadówy o wiadomym przebiegu. Ot cała bolączka książki Płomienna Korona – wiadomo jak się skończy. Przewidywalna, sztywna i nudna. Nie można też uśmiercić niepotrzebnych już bohaterów skoro dał im Bóg długie rzeczywiste życie. Niespodzianka taka – jednak to nie Gra o Tron, obecność niektórych postaci przestaje być kluczowa, jak to w życiu często bywa, i wala się taki po stronicach to tu, to tam zupełnie bez celu.
WRAŻENIE TRZECIE
Jeden jedyny magiczno – druidyczny wątek leśnych panien, ze strony na stronę, tracił na znaczeniu. Stopniowo wygaszany bardzo mnie smucił. Całość straciła swój starosłowiański, tajemniczy klimat. Dawni bogowie przestali być ważni, zresztą, jak i wcześniej wspominany Jezus. Boskość widać po prostu się nie sprzedaje, chyba że mamy do czynienia z Szatanem, no może takim pomniejszym jego poplecznikiem – Borutką.
WRAŻENIE CZWARTE
Nie powiem, że tak całkiem zmarnowałam czas. Plejada postaci historycznych tamtejszej epoki, rys wydarzeń historycznych, miasta i grody oraz dynastyczne apanaże zostały mi przybliżone. Po czasie detale zaczynają się zacierać, ale gdyby w Milionerach zadano odpowiednie pytanie bankowo bym znała odpowiedź. Nie jest to nadal mój ulubiony okres historyczny, ale dzięki powieści Pani Cherezińskiej pojęcie o klątwie rozbicia dzielnicowego jakieś mam i za to dziękuję.
JAKBY NIE CHWALIĆ...
Czego dobrego by o Płomiennej Koronie oraz jej poprzedniczkach nie mówić, radzę czytanie odpuścić. Znajdą się lepsze książki o podobnej tematyce. Mam też wrażenie, że rozsądniej w takich opowieściach iść tropem Sienkiewicza. Opisywać przygody kogoś mało znaczącego i osadzać je w realiach historycznych, a nie przedstawiać realia historyczne jako przygody wielkich władców, których (o zgrozo) nazywa się Władziem, Jadwinią czy Lipskim, odzierając tym samym z należnej władcy godności.
NA ZAKOŃCZENIE PIOSENKA
Piosenka to już na blogu :)
>> z gratisami na www.kwyrloczka.pl <<
"TERAZ SZYBKO, ZANIM DOTRZE DO NAS, ŻE TO BEZ SENSU"
Chwytliwy nagłówek, a teraz muszę cholernie wytężyć umysł i przypomnieć sobie moje wrażenia i odczucia po przeczytaniu tego… tej powieści… książki… tego. Z czytaniem walczyłam od września, jeśli dobrze sięgam pamięcią, a uporałam się ledwo przed paroma tygodniami. Zmagania moje...
2018-10-09
Więcej życia na kwyrloczka.pl
ZMOGŁAM DRUGI TOM
Jest ciut lepiej i ciut gorzej zarazem. Ciut gorzej bo często obserwowałam błędy stylistyczne i jakieś dziwaczne składnie. Nie żebym ja była orłem w tej materii. Ja mam jednak tylko siebie i jednego męża redaktora/korektora, zdaje się przy wydawaniu powieści sztab poprawiaczy jest obszerniejszy. Niech będzie, nie czepiam się. Może mi się to tylko wydawało, a może za prędko wychodziła ta książka żeby ją tak dogłębnie poprawić?
MANKAMENT Z POSTACIAMI W TLE
O dziwo, poprawiły się postacie. Poszczególne charaktery bardziej się różnicują. Może też być tak, że się przyzwyczaiłam. Mimo to, nie dostrzegam już tutaj powtarzalności z pierwszego tomu, gdzie zmianie ulegały tylko etykiety na początkach rozdziałów i czyny postaci, a sam trzon pozostawał niezmienny. W przeciwieństwie do pierwszej części Niewidzialna Korona nie oferuje niestety żadnej nadzwyczajnej persony. Piastówna Rikissa II to już nie swoja matka, a ktoś dużo bardziej zwyczajny - szkoda. Jedyne Vaclav II Przemyślida zasługuje na wzmiankę. Osobowość stworzona dość oklepanym zabiegiem poprzez obdarzenie złotego Przemyślidy konkretnym świrem. Jakim to już sobie sami doczytajcie, co ja Wam będę opowiadać. Świr nie Świr ale pomysłu na niego nie można Pani Cherezińskiej odmówić. Nie wiem także czemu autorka nie lubi Czechów, i ojca i syna przedstawia w nieprzychylnym świetle. Ojciec to świr, niegłupi, ale dający sobą manipulować. Syn "rządzi" nie wychodząc z łóżka, do tego żre i żre żadnego innego pożytku nie dając.
ZWIERZĘTA RULES
Na czoło nietuzinkowych osobowości wysuwa się... jakby to powiedzieć, no ten... koń. I chyba ją - bo to klacz jest - lubię najbardziej. Rulka klacz Władysława Łokietka - koń który mówi - koń z charakterkiem. Koń, który zdobył moje serce. Dziękuje Pani więc za konia i za to, że umilił mi on czytanie mimo wszystko. Tylko czy ten koń nie jest mądrzejszy od dobrze urodzonego jeźdźca? Czy opisy spółkujących koni nie są ukłonem w stronę... nie, nie idźmy tą drogą, nie idźmy!!!!!
KOSZMARNE KLARYSKI
Kiedy pojawiały się szanowne Panie Klaryski, siostry zakonne, dezaprobata mieszała się we mnie ze zniesmaczeniem. Ulokowane w klasztorze Piastówny z różnych rodowych odgałęzień, wyświęcone zakonnice rajcujące się bieżącą sytuacją polityczną i omawiające ją przy każdorazowym spotkaniu jeszcze zniosłam. Zakonnice rajcujące się opowieściami (więcej domagające się tych opowieści ze szczegółami) odwiedzającej je Elżbiety na temat stu sposobów brania jej przez dwóch z rzędu kochanków - niesmaczne, niestosowne, nie do pomyślenia w tamtych czasach. Kleru nie lubię, Klosztornych Panien nie rozumiem - uważam jednak, że to nadużycie wprowadzone jedynie w celu szargania już i tak nadwątlonego imienia Kościoła Katolickiego, dla samej zasady.
ORDO FRATRUM DOMUS HOSPITALIS SNACTAE MARIAE THEUTONICORUM IN JERUSALEMO
Były i sprośne Klaryski, są i wyuzdani Krzyżacy. Dwóch Panów razem w lesie, całuski i tak dalej. Podziękuję jednak - fuj. Tak przy okazji, zastanawialiście się kiedyś czemu tylko panowie pojawiają się w takich sytuacjach, a dwie panie uprawiające seks już nie? Przecież podchodzą pod LBTG, zdaje się to jest dyskryminacja takowych. A może skoro dwie Panie mogą się podobać także tym seksistowskim szowinistom hetero to jest to już zakazane. No, w każdym razie Krzyżacy to również katolicy, a skoro katolicy to obrażać ich należy, a jak najlepiej ich obrazić - męsko męskim seksem. Punkt to obowiązkowy w pewnych pisarskich kręgach i Niewidzialna Korona jak i jej poprzedniczka nie są tu wyjątkami.
CO Z TYM BOGIEM
Jest to zagadnienie, które rozbawiło mnie setnie. Zdaje się, że Ciebie Boże nikt nie rozumie. To może ja się postaram jakoś wytłumaczyć, że Bogu nie zależy na tym kto będzie rządził Polską, żadnemu Jakubowi Śwince nie mówiłby jak ma krajem pokierować, żeby osiągnąć takie, a nie inne cele. Żadna niewidzialna korona od Boga nie zostałaby mu dana. Kiedyś, przed przyjściem na świat Jezusa, to i owszem, ale teraz... Teraz to każdy niech weźmie swój krzyż i podąża za Jezusem tym jedynym, który jest drogą, prawdą i życiem. Fragmenty, w których Chrystus gada z krzyża co kto ma robić, są raczej śmieszne. Stawiają Boga na równi z ciskającym piorunami z nieba Perunem i Trzygłowem, którzy także w książce mają swój głos. Więcej, tamci pojawiają się z wykopem, z waleniem w drzewo okrwawioną głową, dźwiękiem piorunów, a taki ukrzyżowany człowieczek zawieszony gdzieś pod powałą - co on tam może. To już zdaje się rzecz wiary.
"A mówią, że nie można tak
Wciąż wytłumaczyć ktoś się stara
Że ten cały wiary brak
To też właściwie jakby wiara"
Piotr Bukartyk - utwór do posłuchania na blogu
NIEWIDZIALNA KORONA
Nadal rozczarowuje, nawet okładka jest brzydka. Tylko ta moja fobia kończenia rozpoczętych książek, tym bardziej, że mam wszystkie trzy tomy w domu, trzyma mnie przy tym cyklu.
Trzecia cześć się zaczyna i Rulka pewnie zdechnie. Skoro Władysław ma już 45 lat, a długo, długo na niej jeździ, przyjdzie i czas na nią. Będzie mi przez to smutno, zawsze jest mi smutno, gdy odchodzą zwierzęta. Zwierzęta i dzieci... jak pierworodny Stefan. Taka już jestem.
http://kwyrloczka.pl/2018/10/09/o-tym-jak-nadchodzi-wladyslaw-niewidzialna-korona-elzbieta-cherezinska/
Więcej życia na kwyrloczka.pl
ZMOGŁAM DRUGI TOM
Jest ciut lepiej i ciut gorzej zarazem. Ciut gorzej bo często obserwowałam błędy stylistyczne i jakieś dziwaczne składnie. Nie żebym ja była orłem w tej materii. Ja mam jednak tylko siebie i jednego męża redaktora/korektora, zdaje się przy wydawaniu powieści sztab poprawiaczy jest obszerniejszy. Niech będzie, nie czepiam...
2018-09-01
Recenzja z gratisami na blogu kwyrloczka.pl
TOMISZCZE PIERWSZE
Gruba, gruba książka. Gruba książka z półki: Mąż bije i każe czytać. Ja, mężowa forpoczta, czytam bez bicia i opiniuję. Korona Śniegu i Krwi wraz ze swoim rodzeństwem w postaci dwóch kolejnych równie opasłych tomów była gwiazdkowym prezentem, dopiero teraz doczekała się swojej kolejki. Ja czekałam na Polską Grę o Tron, drugiego Sapkowskiego, a tu ni ma… ni ma Pani. Ni ma ani Martina ani Sapkowskiego, tylko Cherezińska jest i ta korona nieszczęsna, gruba, długa i niepotrzebna.
Nadziwić się nie mogę, to się ludziom jednak podoba. Przykre, to że im coś mniej skomplikowane, toporne i stylowo uproszczone tym lepiej odebrane. Nie wiem też jak mój umysł skonstruowano, ale to co wszyscy mają tutaj za plusy dla mnie stanowi minusy tak wielkie, że większych chyba być nie może
MINUS PIERWSZY - JĘZYK
Ja, wychowana na Sienkiewiczowskiej trylogii nie potrafię wybaczyć współczesnym pisarzom braku archaizacji językowej. Nie potrafię – i co poradzę! Jak odzywa się król lub książę to ma odzywać się po królewsku. Nawet jeśli autor wie, że nie podoła i nie wsadzi w jego usta mowy z czasów piastowskich, to przynajmniej niech czuć od króla władzę. Jak się czytało trylogię to się czuło, że taki Jarema Wiśniowiecki jest sztywny jak kij i ma władzę panowie, że ho ho. W Cherezińskiej głównymi bohaterami są sami książęta i królowie, a wszyscy komunikują się co najwyżej jak licealiści przed maturą. Prostym, żeby nie powiedzieć prostackim językiem polskim, w krótkich rzeczowych zdaniach, szybkich dialogach pchających nieuchronnie i szybko do końca powieści.
MINUS DRUGI - WYGLĄD POSTACI
Tutaj to muszę się zgodzić z pewnym podobieństwem do Gry o Tron. Korona Śniegu i Krwi zbliża się do powieści Martina w jednym właśnie aspekcie. Tworzenie postaci rodem z gier fabularnych. Nieodparte mam wrażenie, że Pan Martin rzuca kostką i z tabeli wybiera po wyniku wyrzuconych oczek kolory oczu, włosów, kształty nosów i atrakcje dodatkowe – twarzowe blizny i tym podobne. Pani Cherezińska miała może ciut łatwiej bo gdzieś na kartach historii jakieś opisy być może pozostały; ale to, że jakiś opis postaci jest, to jeszcze trzeba go używać, od czasu do czasu przypomnieć czytelnikowi jak nasi bohaterowie wyglądają.
Przez prawie cały pierwszy tom usiłowałam przypomnieć sobie jak wygląda książę Przemysł. I tak by mi chyba zostało – bo gdzieś tam na początku zapisany opis z cyklu: kolor oczu, kolor włosów, kolor rąk i etc., został zapomniany, a na kolejny przyszło mi czekać do jego drugiego małżeństwa, grubo za połową książki. Niebywale to utrudnia sprawę polubienia postaci, wejścia z nią w jakąś czytelnicza interakcję.
Dziwnym także pozostaje fakt, że bohaterowie się nie starzeją, umierają prędzej tacy jacy byli na początku książki – piękni, młodzi i bezpłciowi. Dla przykładu i jako przeciwwagę opis Białego Wilka – Gwynblejdda – Geralta w Rivii – podam z pamięci, aparycji jego nie da się zapomnieć, nie da się jej także przeoczyć.
Sienkiewiczowi zarzucano cukierkowe przedstawianie dam. Pani Cherezińskiej zarzucić można dzielenie kobiet na trzy grupy: piękne, brzydkie, i brzydkie z tym czymś co czyniło je jednak w jakimś stopniu piękne. Głównym wyznacznikiem kobiecego wyglądu, tym czym różniły się do siebie opisane panie, jest ich kolor i konsystencja włosów.
MINUS TRZECI - CHARAKTER POSTACI
Dramat, dramat ludzie. Postaci jest wiele, każda ma jakiś interes i swoje – w kwestii zdobycia większej władzy – plany. Bo w książce tylko o zdobycie władzy chodzi. Jakiej władzy? To już w zasadzie obojętne. Problem z postaciami jest taki, że poza paroma wyjątkami wszystkie są jednakowo miałkie. Posługują się tym samym językiem. Czy to chłop czy to Pan, inaczej wyglądają, a po za tym są zupełnie jednakowe. Przemysł II, Henryk IV Probus i Jakub Świnka to tak naprawdę jedna i ta sama osoba. Trochę tak jakby jeden aktor grał w teatrze trzy role, wszystkie jednakowo źle. Niezależnie od czynów bohaterów ich podejście i słownictwo jest identyczne. Henryk kreowany na łotra i bezbożnika wypowiada się zupełnie tak samo jak dobroduszny Arcybiskup Gnieźnieński przez co czyny wszystkich stają się nieszczere, momentami groteskowe. Żadnego z nich nie da się lubić… lub nienawidzić! Bo jak nienawidzić czy lubić ta samą postać, która w jednym rozdziale robi coś dobrego, w drugim coś złego, a w trzecim nic nie robi?
Tylko etykiety (nazwiska rozpoczynające podrozdziały) się zmieniają.
PLUS PIERWSZY - RIKISSA, KINGA I BOLESŁAW
Trzy postacie, które mają charakter, które coś sobą reprezentują. Jest jakiś zamysł i jakaś ich budowa. Myślą i działają według siebie, zgodnie ze swoimi osobowościami. Nie są nijacy. Wątek nadnaturalny Kingi i Bolesława może się wielu czytelnikom nie podobać, ale przynajmniej jest czymś innym niż przeciętność reszty fabuły. Dla mnie osobiście była to miła odskocznia, ponieważ ja fantastykę lubię i miłości do czarów, elfów i strzyg nigdy się nie wyrzeknę (podpowiem tylko, że można było więcej o nich napisać – dając w ten sposób wytchnienie od dużych ilości prawd historycznych).
Niestety, kiedy już się człowiek do kogoś przywiąże to ten ktoś umiera.
MINUS CZWARTY - OPIS
Wiem, że teraz moda taka, że opisów w książce im mniej – tym ludzie bardziej zachwyceni. A jak już o trzy zdania za dużo o jakimś badylu to zaraz larum, że po co tyle opisów przyrody (no to ja zapraszam do Przeminęło z Wiatrem i trzystu opisów balowych sukien).
Problem jest jeden i kluczowy: czytając książkę o natłoku zdarzeń i informacji bez opisów czegokolwiek – za rok nie będziecie pamiętać niczego. Nie ma momentu przerwy, w którym mózg mógłby to wszystko posortować i poukładać, nawet trochę się znudzić w oczekiwaniu na kolejną porcję akcji. Korona Śniegu i Krwi opisów ma jak na lekarstwo (już abstrahuję od postaci), ale jak Polska wyglądała w tamtych czasach to się raczej nie dowiecie, może jedynie liźniecie zagadnienie palisady wokół grodu. Czy to był karaj zielony, czy łysy. Żyzny, ładny, brzydki? Była sobie taka Polska, taka Europa i w niej się kotłowali równie bezbarwni władcy. Pani Cherezińska stworzyła być może pierwszą na świecie fabularyzowaną encyklopedię wydarzeń z czasów rozbicia dzielnicowego. Nie wiem czy ją za to szanować…
MINUS CZWARTY I PLUS DRUGI W JEDNYM - MAGIA
Usiłowała autorka jakoś to pogodzić. Z jednej strony stawiając kościół, a z drugiej dawne wierzenia. Na mój gust i upodobania wątków tych jest za mało. Zabrakło zdecydowania, albo piszemy książkę i na warsztat bierzemy same fakty, albo dodajemy od siebie coś więcej i jest więcej tego więcej. Zamiast wykorzystać słowiańską magię jako przerywnik, odskocznię od przynudnawej i ciągłej walki o stołki , gdzieś w połowie książki zapodziały się te wątki i wracają jedynie w postaciach dwóch dziewcząt (również granych przez jedną i ta sama aktorkę), przewijających się przy książętach – a to z dzbankiem wina, a to z gołym tyłkiem.
Sam pomysł ożywienia zwierząt herbowych bohaterów, którym wielu czytelnikom nie przypadł do gustu, nie jest zły, problem tylko taki, że bohaterowie tych swoich zwierzaków nie zauważają. Niby są świadomi, że te stworzenia coś robią, bawią się przykładowo z małą księżniczką, ale nic po za tym, nikt się do tego nie odnosi, a szkoda. Ot taki fabularny bezwartościowy dekor, odwracacz uwagi od encyklopedyczności wydarzeń.
MINUS SZÓSTY - SEKS
Ja tam do tego typu umilaczy zwykle zażaleń nie mam, erotyczne potyczki bohaterów mi nie przeszkadzają. Myślę, że Korona Śniegu i Krwi prosiła się o umieszczanie historii miłosnych podbojów bohaterów, czy też momentami ordynarnego chędożenia. Boli tylko nieudolność w opisaniu takich zbliżeń. Kolejna już nieudolność.
Jeśli mieliście przyjemność czytać Nienackiego i jego Dagome Iudex, i przypomnicie sobie tamte sceny erotyczne, to będziecie wiedzieć w czym rzecz. Nienacki pisał tak, że robiło się ciepło, żeby nie powiedzieć wilgotno. Cherezińska pisze tak, że śmiem wątpić w jej udane pożycie. Przepraszam, ale tragedia. To chyba już lepiej było odpuścić całkowicie te wątki.
Szczególnie odpuścić Leszka Czarnego i jego romans ze swym podchorążym. Ich obrzydliwe, równie słabo opisane igraszki w skarbcu czy innej piwnicy. Fe! Znowu te lewackie granty, czy o co tam z tym chodzi? Nie wiem.
KORONA ŚNIEGU I KRWI
Czy tak to się dzieje z książkami pisanymi na zamówienie, że są tak strasznie nieszczere. Wypływająca z nich historia jest jakby nieprawdziwa, nakreślone charaktery bezpłciowe. Ważny czas i to żeby upchać wszystkie potrzebne wątki w trzy opasłe tomy powieści. To mogło być dzieło życia, a stało się przelewem na konto.
Powieść składa się prawie z samych dialogów. Aż dziw bierze, że to da się czytać. Bo da się, historię połyka się zdanie po zdaniu, dialog po dialogu, w zawrotnym tempie. Jest to w pewnym sensie plus, ale żeby ten plus nie przysłonił nam pozostałych minusów.
Niestety nie mam szerokiej wiedzy na temat rozbicia dzielnicowego – tyle co pamiętam ze szkoły – że było. Nie jestem w stanie powiedzieć wam, czy opisane wydarzenia tak właśnie wyglądały w rzeczywistości. Wiem za to, że w przeciwieństwie do postaci z książki w tamtych wydarzeniach brali udział prawdziwi ludzie z krwi i kości. Z ciekawości zaglądnęłam właśnie w Wikipedię do żywotu Henryka IV i widzę, że jego losy w książce są dokładnie takie same jak tutaj. Tym bardziej boli mnie fakt, że postacie są tak słabo napisane. Jakaż jest bowiem siła książki, w której historia znana jest od początku do końca, jeśli nie w dobrze stworzonych charakterach?
NIE POLECAM
Nawet miłośnikom tego okresu, to już lepiej niech się miłośnicy wezmą za książki naukowe. Na półce czekają jeszcze dwa tomy i ja te dwa tomy przeczytam – może, choć wątpię – coś mnie jeszcze pozytywnie zaskoczy. Zastanawiając się chwilę nad tym co za mną Korona Śniegu i Krwi to półprodukt, prędzej scenariusz filmowy niż powieść, kto wie, może taki był zamysł. Tylko kto to nakręci, Polacy? Po obejrzeniu pierwszego odcinaka Korony Królów śmiem wątpić.
http://kwyrloczka.pl/2018/09/15/o-tym-jak-i-czy-opisywac-rozbicie-dzielnicowe-korona-sniegu-i-krwi-elzbieta-cherezinska/
Recenzja z gratisami na blogu kwyrloczka.pl
TOMISZCZE PIERWSZE
Gruba, gruba książka. Gruba książka z półki: Mąż bije i każe czytać. Ja, mężowa forpoczta, czytam bez bicia i opiniuję. Korona Śniegu i Krwi wraz ze swoim rodzeństwem w postaci dwóch kolejnych równie opasłych tomów była gwiazdkowym prezentem, dopiero teraz doczekała się swojej kolejki. Ja czekałam na Polską...
2018-07-25
Po fajne foty z wnętrz książek zapraszam na bloga www.kwyrloczka.pl
MOJE MAŁE I DUŻE Z SIMONĄ PODRÓŻE
Niesamowita Simona Kossak została zareklamował mi przez męża, któremu z kolei zareklamowała ją niezawodna Trójka. Przygoda z jej nietuzinkową osobowością rozpoczęła się od biografii Anny Kamińskiej. Biografii dość słabo napisanej, a szkoda bo takie życie zasługuje na godną oprawę. Moje przemyślenia na temat tego pierwszego spotkania z Simoną Kossak, samiczką, która miała być synem zawarłam w jednej z pierwszych recenzji na Lubimy Czytać.
Simona Kossak miała niezwykłą kobiecą siłę, robiła to co kochała i potrafiła dążyć do tego co sobie zaplanowała, bez względu na ilość wyrzeczeń, czas i kłody podkładane pod nogi. To cudowny dar, który wykorzystała w pełni. Ludzie powinni się od niej uczyć, czerpać z jej życia pełnymi garściami i walczyć o swoje marzenia. Ja nie zawalczyłam i w efekcie zobojętniałam, a teraz czuję żal, że nie miałam na tyle jaj…ników, żeby żyć po swojemu. Choć może, może teraz, tutaj, na blogu, którego prawie nikt nie czyta… może coś jeszcze ze mnie będzie?
SAGA PUSZCZY BIAŁOWIESKIEJ
Drugi raz Simona Kossak odwiedziła mnie w szpitalu, zostałam wtedy uziemiona na pięć dni po tym jak urodziłam Półdziecko. Spotkanie to raz na wsze zmieniło mój wyidealizowany pogląd na współistnienie zwierząt z człowiekiem, na ekologię, ochronę przyrody. Do momentu przeczytania Sagi nigdy nie miałam zastrzeżeń do myśliwych. Polowanie jawiło mi się jako samotne tropienie zwierzęcia przez kilka dni, psychologiczna walka między człowiekiem, a jego ofiarą, z której w zasadzie każdy może wyjść zwycięsko. Nic bardziej mylnego, polowanie to wrzaskliwa impreza, z naganianiem pod strzał nieszczęsnych przerażonych stworzeń, bez szansy na ucieczkę, na ratunek. Podła impreza nastawiona na ilość i uciechę zainteresowanych. Pani Simona otworzyła mi oczy – bardzo jestem jej za to wdzięczna.
OPOWIEŚCI
Z tą właśnie książką Simona Kossak zawitała do mnie po raz trzeci. Tym razem z książką bardzo łatwą w odbiorze. Dobrą zarówno dla dziecka (ale uwaga, takiego, które zostało już wtajemniczone w zagadnienie – skąd się biorą dzieci i małe zwierzątka) jak i dorosłego. Na każdej stronie przedstawiona jest krótka opowiastka o życiu, a konkretniej o zachowaniu jakiegoś ze zwierząt. Pisze Simona Kossak o zwierzęcej miłości, zdradzie, złości, umiejętnościach, sprycie, morderstwach i kłótniach.
DOBÓR BOHATERÓW
Na szczęście, nie licząc pewnej szympansicy, większość historii opowiada o rodzimych gatunkach. Często bowiem jest tak, że większe pojęcie mamy o tym jak żyje słoń, a kompletnie nie wiemy jak to się ma w kwestii naszego rodzimego jeża. O tym, że w lesie szczekają sarenki, a nie psy dowiedziałam się dopiero od Simony. Strasznie mnie to irytuje jeśli chodzi o naukę języków w szkole, wszyscy znają plejadę afrykańskich stworzeń, ale żeby ktoś wiedział jak jest bocian. To tak na marginesie, bo w Opowieściach jest bocian, wilki, są małe liski, sarny, jelenie, jest ryś, nornica, jest nawet jeden wystraszony pies, który salwując się ucieczką przed wilkami wskoczył w szczelinę pomiędzy dachem a kupą drewna opałowego. Mamy tu też ciekawą historię kaczora-gwałciciela-homoseksualisty. Jeśli chcecie ją poznać musicie Opowieści przeczytać sami.
GDZIE TA DUSZA?
Kluczowym założeniem książki, moim zdaniem, jest szukanie odpowiedzi na pytanie czy zwierzęta kierują się w życiu instynktem, jak wielu ludzi uważa, czy jest w nich może coś więcej. Simona jako – z wykształcenia – badaczka zachowań zwierząt, czyli behawiorystka, daje czytelnikowi w swoich Opowieściach odpowiedź jak to w rzeczywistości wygląda. Momentami wnioski z poczynionych obserwacji walczą w niej z naukowym podejściem, wtłoczonym jedynie słusznym ewolucjonizmem i postrzeganiem zwierząt jako zaprogramowanych w określonych celach maszynerii (takich co to tylko: żreć, spać, kopulować, rodzić, odchowywać i tak w kółko), a romantyczną wiarą w zwierzęce dobre dusze. Skłania się ona jednak ku romantyzmowi, a tym samym nieświadomie do bardzo chrześcijańskiego spojrzenia na zwierzęcy świat.
TĘCZOWY MOST
Nie lada jest to problem dla rodziców: Mamo czy mój piesek poszedł do nieba jak babcia? No i co tu powiedzieć, jak miał pójść skoro nie ma piesek duszy nieśmiertelnej jak uczy Kościół katolicki. Choć dla wielu ludzi pogrążenie się w niebycie jest wielce atrakcyjne, odesłanie w ten niebyt swojego ukochanego czworonoga bywa już trudne. Wymyślają więc, dla ułatwienia sobie życie, że przeszedł ich Burek za tęczowy most.
Teraz pewnie zastanawia Was jak to u nas wygląda. Los chciał, że niedawno pochowaliśmy dwa psy i babcię. Babcia zasnęła sobie spokojnie, czas dla niej stracił swój bieg. Babcia, która swoją drogą miała kłopoty ze snem, drzemie sobie elegancko. Z perspektywy babci mało co pośpi, bo zaraz ją wybudzą, a na co, to już zależy od tego jakie z Bogiem babcia miał układy. W sprawie czworonogów i ich domniemanej duszy należy uświadomić sobie, że Bóg zawarł, jak i z ludźmi, przymierze ze zwierzętami. Nie mogą więc one być tak całkiem bezdusznymi, instynktownymi istotami skoro jakoś z Bogiem się dogadały. Zycie wieczne Burkowi się jednak nie należy, ale powrót do życia całego gatunku już zdecydowanie tak, nie ma więc sensu lamentować nad ostatnią sztuką zagrożonego gatunku wiedząc, że wróci on do nas. Co więcej wróci odmieniony, w pełni roślinożerny i pokojowo nastawiony. Fajna sprawa, nie?
POLECAM, POLECAM
Wszystkie trzy książki polecam nie tylko miłośnikom zwierząt. Każda z nich jest inna i każda ma wiele do zaoferowania. Z każdej płynie mądrość i wiedza, ciepło zielonej łąki, szum lasu, miłość nie tylko do swojego, ludzkiego gatunku ale i do innych, mniejszych braci. Dzielimy z nimi świat, a człowiekowi dzielić się ciężko. Człowiek lubi mieć i władać – to nasza skaza, nasz nadpis w kodzie DNA, nasze prawo, a czasem zaślepienie.
http://kwyrloczka.pl/2018/07/25/o-tym-jak-kochac-zwierzeta-simona-kossak/
Po fajne foty z wnętrz książek zapraszam na bloga www.kwyrloczka.pl
MOJE MAŁE I DUŻE Z SIMONĄ PODRÓŻE
Niesamowita Simona Kossak została zareklamował mi przez męża, któremu z kolei zareklamowała ją niezawodna Trójka. Przygoda z jej nietuzinkową osobowością rozpoczęła się od biografii Anny Kamińskiej. Biografii dość słabo napisanej, a szkoda bo takie życie zasługuje na...
2018-02-10
>>Po więcej zapraszam na www.kwyrloczka.pl<<
SZACHINSZACH - RYSZARD KAPUŚCIŃSKI
Lubię dyktatorów. To nie brzmi dobrze. Lubię studiować psychologię dyktatorów. Zaglądać w ich czerep i starać się pojąć co skłoniło ich do bycia tymi, którzy uciskają, mordują i niszczą. Parę lat temu studiowałam ambitnie życiorys Hitlera, potem wzięłam się za Stalina. To tacy oklepani dyktatorzy - nie to co Mohammed Reza Pahlavi. Jeszcze parę dni temu nie wiedziałam nawet, że ktoś taki istniał. Jeszcze parę dni temu nie wiedziałam, że Iran to dawna Persja. Trochę to obciach, ale tak właśnie było. Historia tamtych rejonów jest mi obca, nawet bardziej niż historia równie egzotycznej Japonii. Nigdy też nie zabiegałam o bliższe poznanie tamtejszych zakamarków świata. A tu bach - targi książki i nagle wychodzę z takim oto nabytkiem ładnie zareklamowanym przez mego małżonka.
DO ZWYKŁEGO CZŁOWIEKA
Szachinszach nie jest studium osoby dyktatora. Owszem, traktuje o wymyślanych przez niego absurdach, ale bardziej skupia się na życiu zwykłych Irańczyków. Nie mieli oni ze swoim dyktatorem wesoło (dyktator to też niedobre słowo, król taki, monarcha). Do czynienia mamy tu z człowiekiem zafascynowanym zachodem. Woził się taki po Europie, naoglądał zbytku i siłą usiłował przenieść takie życie do siebie. Szkoda, że jedynie dla siebie. Wspierały go w tym Stany Zjednoczone i Wielka Brytania. Dwa pazerne na ropę stwory, które nie liczą się z niczym i z nikim, byle ssać czarną krew ziemi, a że z tą krwią cieknie i krew ludzka, rozlewa się po ulicach leżącego nie wiadomo gdzie Teheranu, kogo to obchodzi.
SZACH MAT
Szach dopuszczał się rzeczy kuriozalnych, głupota jego była tak wielka, że nie sposób zmierzyć ją jakąś miarą. Kupował czołgi, samoloty, wozy bojowe nie mając ani jednego człowieka, który potrafi taki sprzęt obsłużyć. Kupował luksusowe towary całymi statkami, które nie miały gdzie przypłynąć, nie było bowiem odpowiedniego portu. Miesiącami stały one zadokowane i czekały na rozładunek, nie czekały przecież za darmo. Rozładowanych dóbr nie było gdzie składować, nie było odpowiedniego zaplecza, brakowało magazynów. Absurd gonił absurd. Pustynia zastawiona została sprzętem za grube miliony. Pewnie stoi on tam do teraz, tkwi zagrzebany w piaskach pustyni. Szach lubił mieć... szczególnie władzę.
SAVAK
Znam wiele odmian tajnej policji, ale żadna nie była tak straszna jak Savak. Może nie powinno się o niej pisać, tak jak powinno się zaorać Auschwitz pozostawiając jedynie pamiątkową tablicę z listą pomordowanych. Do utworzenia morderczego aparatu represji przyczyniły się Secret Service, CIA i Mosad - cóż za doborowe towarzystwo. Przecież ten kretyn Pachlavi sam by tego nie wymyślił. Obrażam go owszem, ale nie potrafię pozbyć się wrażenia, że był on całkowicie omotany przez te instytucje, wykorzystywany do granic na każdej płaszczyźnie. W pewnym sensie jest to jakaś tragedia tego człowieka - władca, władca absolutny, a jakby figurant. Co mnie tak przeraziło w strukturze Savaku. Brak struktury. Savak był wszędzie i nigdzie. Dzisiaj byli tu, jutro tam, gdzieś za siódmym magazynem, w pokoju za sklepem z dywanami, w mieszkaniu niepozornego budynku. Nie było gdzie matkom płakać błagając o litość, nie było skąd odbijać pojmanych. Policje polityczne są jakie są, torturują i mordują, to jak to robią jest straszne, ale nie tak wstrząsające jak brak miejsca gdzie to się dzieje. Miejsca, w którym można umieścić tablicę "tutaj był Pawiak, tu mordowano i torturowano ludzi". Miejsca, do którego można pójść, oprzeć głowę o zimny mur i wspomnieć ojca, brata, syna.
CZY POLECAM?
Reportaż nie jest książką historyczną. Szachinszach także taką nie jest. Nie ma tu miejsca na ambitne rozkładanie sytuacji politycznej na czynniki pierwsze. Kapuściński ma dar snucia opowieści, ogniskowych historii o przystępnym języku i atrakcyjnej treści. Czytając nie można się nudzić, za to łatwo się zadziwić i pozostać w zadziwieniu na długie długie lata. Nigdy już o Iranie nie zapomnę, choć ciężko mi sympatyzować z Irańczykami, mimo wielkiej tragedii, którą zgotowały im pospołu Stany, Wielka Brytania i Szach. Przepaść kulturowa jest tak wielka, różnica między nami kolosalna. Przepaści tej nie chcę zasypywać, chyba nie jest to nawet możliwe.
Nie jestem też pewna czy odpowiada mi taki styl, nie potrafię wyciągnąć własnych wniosków, wszystko zostało podane, nie ma pola do dywagacji i do odpowiedzenia sobie na pytanie dlaczego tak się stało. Stało się i już; było, trwało i upadło. Dla mnie to mało, bo ja naprawdę lubię dyktatorów, fascynują mnie.
>>Po więcej zapraszam na www.kwyrloczka.pl<<
SZACHINSZACH - RYSZARD KAPUŚCIŃSKI
Lubię dyktatorów. To nie brzmi dobrze. Lubię studiować psychologię dyktatorów. Zaglądać w ich czerep i starać się pojąć co skłoniło ich do bycia tymi, którzy uciskają, mordują i niszczą. Parę lat temu studiowałam ambitnie życiorys Hitlera, potem wzięłam się za Stalina. To tacy oklepani...
2018-01-25
>>Zapraszam do siebie na www.kwyrloczka.pl<<
DWIE DZIURKI W NOSIE I SKOŃCZYŁO SIĘ
Opowiadania są po prostu za krótkie. Ledwo się człowiek z bohaterami zapozna, ledwo ci polubi, a już następuje koniec. Nie inaczej w tym przypadku. Zaprzyjaźniłam się z Visenną, nieodrodną mamusią niejakiego Geralta z Rivii i co… na scenę wkroczyli muzykanci. Świetni muzykanci, wybitni wręcz. Tak to właśnie jest z opowiadaniami, że za szybko się kończą, a człowiek ma ochotę na więcej takiego Geralda z cyckami, no bo nie czarujmy się, ale tym właśnie jest Visenna.
SAPKOWSKI SPECJALISTA OD FANTAZY
Mimo swojej arogancji, wyższości i wrednego charakteru, kunsztu i talentu Panu Sapkowskiemu odmówić nie mogę. Talent ten ujawnia się jedynie, moim skromnym zdaniem, przy opowieściach z jednego gatunku. Sci-fi bowiem Sapkowskiemu nie wychodzi (wniosek ten wysuwam na podstawie przeczytanych opowiadań). Powieść pogranicza realności i fantazy też kiepsko, mam na myśli Trylogię Husycką, którą mordowałam bardzo długo i która jak by nie kartkować nie wzbudziła we mnie pozytywnych emocji. Główny bohater Reynevan swoją indolencją doprowadzał mnie do szału, a natłok informacji historycznych nudził.
REASUMUJĄC
Droga, z której się nie wraca – Bardzo TAK – Dziesięć gwiazdek dla żeńskiej wersji Geralta i za jej przygody… dę.
Muzykanci – TAK – Pomysł nieprzeciętny, świetny. Zwierzęcy strażnicy między-wymiarowej luki chwytają za serce. Powinna powstać trzytomowa powieść traktująca o nich właśnie.
W leju po bombie – NIE – Wiem, że to miał być żart, ale jakoś politykalfiction nie jest gatunkiem, za którym przepadam.
Coś się kończy, coś się zaczyna – TAK – Geralt… i wszystko jasne.
Bitewny pył – NIE przez wielkie N – Łby odpadają, krew sika, więcej krwi i jeszcze krew, na końcu trochę krwi gratis.
Złote popołudnie – TAK – Alternatywna historia Alicji w krainie czarów, a właściwie jej początków, genezy. DużO, dużo lepsza od oryginału, do którego nie pałam szczególną sympatią. Nie rozumiem fenomenu.
Zdarzenie w Mischief Creek – Bardzo TAK – Wyjątkowo oddziaływające na wyobraźnię, choć dywagacja na temat wiary, czy jej braku spokojnie można by sobie odpuścić. Koncepcja miasteczka czarownic na dzikim zachodzie choć feministyczna, a ja feminizmu nie lubię, bardzo przypadła mi do gustu.
Spanienkreuz – nie mam zdania – Nie mam nadal i chyba przy tym pozostanę.
Maladie – TAK i NIE – Nie dość, że opowiadanie to jeszcze romansidło. Mega odstręczające połączenie. Jak to rzekł pewien praktykant na lekcji Historii w temacie Tristana i Izoldy: takie koło miłości czyli trójkąt. W tym wypadku takie koło miłości czyli, jak dobrze wszystkich rachuję – sześciokąt. Jak w przypadku Alicji dużo, dużo lepsze od oryginału, którego, przyznaję się bez bicia nie zmogłam, nawet nie zaczęłam. Starczyło mi zerknąć w streszczenie i odpuścić.
MALADIE ZDECYDOWANIE POLECAM
Mimo tych moich opowiadaniowych fanaberii szczerze polecam Maladie Andrzeja Sapkowskiego. Szczególnie do poczekalni w przychodni, lub na pogotowiu. Zawsze można przerwać kiedy akurat nadchodzi lekarz, i masz już nadzieję, że teraz będzie twoja kolej. Patrzysz więc na niego z uporem pomieszanym z nadzieją, ale on jednak mija Cię podążając w tylko sobie znanym celu, w stronę pachnącej kawy, czy czegoś takiego. Ty wracasz do przerwanej lektury i nie musisz martwić się, że coś ważnego i kluczowego omija Cię w historii. O, albo możesz przerwać czytanie, kiedy dowiesz się, że Półdziecko po raz kolejny wywaliło ziemię z doniczki i musisz wytaszczyć odkurzacz i sprzątnąć.
>>Zapraszam do siebie na www.kwyrloczka.pl<<
DWIE DZIURKI W NOSIE I SKOŃCZYŁO SIĘ
Opowiadania są po prostu za krótkie. Ledwo się człowiek z bohaterami zapozna, ledwo ci polubi, a już następuje koniec. Nie inaczej w tym przypadku. Zaprzyjaźniłam się z Visenną, nieodrodną mamusią niejakiego Geralta z Rivii i co… na scenę wkroczyli muzykanci. Świetni muzykanci, wybitni...
2017-11-02
ZAPRASZAM NA www.kwyrloczka.pl
KSIĄŻKA ROKU 2015
Książka ta to nie był mój zakupowy wybór, chociaż figurowała w mojej biblioteczce jako jedna z tych, które chce przeczytać kiedyś w przyszłości. Pewnie doczekałaby się na swoją kolej, gdyby pewnego dnia niespodziewanie nie zjawiła się w domu na kurierzych nogach. Ładnie pachniała i ładnie wyglądała, ciekawie spoglądał na mnie staruszek z brodą. Jeszcze wtedy nie miałam pojęcia kim on jest, ale on już zapraszał mnie do lektury, do ciepłego omszałego wnętrza Laura.
ZNOWU TEN MECH
Ten, kto czasem zagląda na mojego bloga wie, że lubię mech. Mech zawsze dobrze mi się kojarzy z miękkością i przytulnością i, mimo że przecież często bywa wilgotny jest w nim coś ciepłego i matczynego. Mech dom tysiąca istnień, dywan lasu. Laur jest dla mnie trochę jak wspomniany mech jest przytulny, pełen dobra, miłości, czasem śmieszny jak małe owocniki mchu, czasem smutny jak brak wilgoci, spokojny, zielony i piękny. Przepełniony mistycyzmem i wiarą w Boga, który jest miłością.
HISTORIA DROGI
Wewnątrz znajdziemy opowieść o życiu człowieka od narodzin aż do śmierci. Brzmi banalnie, ale banalnie nie jest w żadnym momencie. Chciałabym to jakoś ładnie zobrazować, ale nic nie przychodzi mi do głowy, dla tego też zwlekam z tą recenzją już ładne dwa tygodnie. Może tak jakoś prosto, jak do ludu. Arsenij złapał się mojego serca i trzyma je bardzo mocno w swoich rękach. Najpierw w chłopięcych rączkach podróżuje na nim jak na plecach swojego dziadka zielarza Kristofora. Potem są w nim już w trójkę, w prawej komorze jak w małej chatynce koło cmentarza. W trójkę już pozostają wędkując przez czasy i miejsca. Czasem moje serce śmieje się z Arsenijem z Nawiedzonego Fomy, czasem śmieje się z Karpa zza rzeki i dziwi ich odwiecznej, choć sprawiedliwej walce. Często wszyscy razem marzniemy, gryzą nas pchły, czasem ktoś nas bije. W prawej komorze mego serca Arsenij leczy chorych, oddaje całego siebie Bogu i dzięki jego miłości i mocy uzdrawia tych, którzy uzdrowienia potrzebują. Diagnozuje, przewiduje przyszłość, pomaga, ratuje, rzuca kamieniami w diabły. W lewej komorze mieszka na samym końcu swej drogi, kiedy staje się już Laurem. Mieszka w niej razem z niedźwiedziem i kimś jeszcze, kogo nigdy by się nie spodziewał. W końcu opuszcza świat i powinien opuścić me serce, ale nie odchodzi, zostaje.
ZAPYTALI
"Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?
On mu odpowiedział: Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie.
Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy".
To chyba najważniejsze przesłanie. Autor pisze z punktu widzenia prawosławnego czy katolika, z którym ja w wielu miejscach się nie zgadzam. Bez takiego punktu widzenia historia nie miałaby jednak racji bytu. Miłość do Boga, bliźnich i mniejszych naszych braci wylewa się z każdej karty uczmy się tak kochać, jak Arsenij. Zaprzedajmy nasze ziemskie życia temu, który jest miłością. Przestańmy się złościć, kłócić, walczyć, nienawidzić. Odrzućmy karabiny, cięte riposty, głupie uwagi, gniew i strach. Obierzmy inną ścieżkę tą ciepłą, tą w kierunku nagrzanego, zielonego mchu.
ZAPRASZAM NA www.kwyrloczka.pl
ZAPRASZAM NA www.kwyrloczka.pl
KSIĄŻKA ROKU 2015
Książka ta to nie był mój zakupowy wybór, chociaż figurowała w mojej biblioteczce jako jedna z tych, które chce przeczytać kiedyś w przyszłości. Pewnie doczekałaby się na swoją kolej, gdyby pewnego dnia niespodziewanie nie zjawiła się w domu na kurierzych nogach. Ładnie pachniała i ładnie wyglądała, ciekawie spoglądał na...
2017-10-09
ZAPRASZAM NA www.kwyrloczka.pl
Ponowne spotkanie po 10 latach
Nie było to moje pierwsze spotkanie z Magiem, lecz drugie. Niestety nic się nie zmieniło. Nie poradzę nic na to, że ta książka mi się po prostu nie podoba. Mam tutaj takie podejrzenie, że jest ona jakąś formą zawoalowanego romansidła dla mężczyzn. Skąd to podejrzenie, otóż ta książka bardzo podoba się mężczyznom, których znam. Może są trochę szaleni, ale chyba w jakiś sposób utożsamiają się z tym idiotą, który jest głównym bohaterem książki, chociaż nie widzę między nimi żadnego podobieństwa.
Powiedziano już wiele
Sama książka napisana przystępnie, pięknym poetyckim stylem, jest i zagadka i niespodzianka, romans, kryminał, powieść psychologiczna. Nie ma sensu rozwodzić się nad istotą powieści i fabułą. Rozpraw takich jest już tysiące i pisanie kolejnej mija się z celem.
Jest jednak taka rzecz, która mnie w tej książce przeraża i jest to chyba jedyna prawda, jaką w niej dostrzegam. Pieniądze i władza deprawują. Niby wiadomo, nic to nowego. Ba, nawet frazes pusty można by powiedzieć. Czy aby na pewno?
Złe bogactwo
Wielu jest ludzi bogatych i głupich, ale to nie jest opowieść o nich. Bogatych i głupich wszyscy znają, jarają się ich wyczynami zapatrzeni w Pudelka. Popierają ich charytatywne zapędy i żyją ich życiem bogacza celebryty. Ilu jest obrzydliwie bogatych i obrzydliwie inteligentnych? Myślicie teraz o Bilu Gatesie? Nie, nie takich, ciągle za mały kaliber. Chodzi o tych, o których nie wiecie nic, ani jak się zwą, ani co robią, a robią wiele. Czyny ich odzwierciedlają dokładnie to, co robił Pan Conchis Panu idiocie Urfe. Zabawiają się naszym życiem, bo mogą, bo ich stać na wszystko nawet na zrobienie pacynki na rączkę z całego społeczeństwa. Teraz powiecie wariatka w spiskowe teorie wierzy i w całą tę mityczną grupę Bilderberga.
Wierzy nie wierzy
To może sami odpowiedzcie sobie na pytanie, jak to się dzieje, że taki obleśny dziad, jakim był David Rockefeller przeszedł siedem operacji serca i w gratisie pewnie wielu innych narządów, kiedy inni młodzi ludzie, nierzadko dzieci czekają latami w kolejkach i umierają w szpitalnej ciszy. Kim byli dawcy organów? Gdzie się zgłaszali, wszak salę operacyjną miał we własnej willi. Zdaje się, że nie można zapukać do szpitala i powiedzieć: Dzień dobry. Zbrzydło mi moje życie daj Pan bańkę na otarcie łez mej matki i bierz serducho, nereczkę i wątróbkę dla potrzebujących. Jakieś procedury przecież obowiązują. Owszem, Ciebie, mnie, ale ich już nie. To oni tworzą procedury, bawią się światem, politykami, prowadzą wojny, niszczą, mordują, a co niedziela z uśmiechem przewijają niemowlęta w sierocińcu w imię akcji „Dziecko przyjmie każdą pomoc”.
To nie magia
Chcę wam po prostu uzmysłowić, że ta mała manipulacja w książce Mag jest odzwierciedleniem tej dużej manipulacji, która dokonuje się na wszystkich ludziach świata, którzy jakby wyciągnąć z nich średnią, są dokładnie takimi zaślepionymi idiotami jak Nicholas Urfe. Nie gniewajcie się na mnie za te niemiłe słowa po prostu otwórzcie oczy i obserwujcie plany wewnątrz planów w planach.
P.S. Przewijanie dzieci w imię akcji „Dziecko przyjmie każdą pomoc” to nie mój tekst. To z serialu Tygrysy Europy. Cytat „Obserwuj plany wewnątrz planów w planach” to nieśmiertelny Frank Herbert i Diuna.
ZAPRASZAM NA www.kwyrloczka.pl
Ponowne spotkanie po 10 latach
Nie było to moje pierwsze spotkanie z Magiem, lecz drugie. Niestety nic się nie zmieniło. Nie poradzę nic na to, że ta książka mi się po prostu nie podoba. Mam tutaj takie podejrzenie, że jest ona jakąś formą zawoalowanego romansidła dla mężczyzn. Skąd to podejrzenie, otóż ta książka bardzo podoba się...
Klasycznie na http://kwyrloczka.pl/2022/11/13/o-tym-jak-wilamowski-zakrzyknal-veto-opowiesci-z-dzikich-pol-jacek-komuda/
JA PRZECIEŻ NIE LUBIE OPOWIADAŃ
Tak mi się przynajmniej zwykle zdawało. A tu niespodzianka, zbiór siedmiu opowiadań, które naprawdę mi się spodobały. Opowieści z Dzikich Pól okazały się bardzo przyjemną lekturą rozrywkową. XVII wiek, to były zacne czasy dla Rzeczpospolitej. Jednocześnie są to lata, które całkiem lubię, a które znam w zasadzie jedynie z Sienkiewiczowskiej Trylogii (to może być obciach). Przyjemnie więc było powrócić po latach na odległe kresy, do Atamanów, Mołojców, Kozaków i Szlachty. Do krajobrazów, co mi przed oczyma płyną, kiedy myślę o tamtych wiekach. Do tych futrzanych kołpaków z czaplim piórkiem, żupanów kolorowych i kontuszy, koni z rzędem i radosnego palenia wiosek.
OPOWIEŚCI Z DZIKICH PÓL
Opowieści to takie skrzyżowanie Sienkiewicza z Lovecraftem i Edgarem Alanem Poe, mam nadzieję, że się autor nie obrazi za tego Sienkiewicza, bo zdaje się, nie całkiem go lubi. Komuda zaserwował czytelnikowi ciekawą mieszaninę fantasy i horroru doprawiona szczyptą inteligentnego humoru. Jeśli od książki, jak ja, oczekujesz jednak czegoś więcej, niż tylko banalnej rozrywki, nie zawiedziesz się. Nie brak u Komudy i treści moralizatorskich (Wtrącenie dla współczesnych odbiorców – to te brednie o męskim honorze i wierze w jedynego Boga, które zobowiązywały do takich, a nie innych wyborów). Mimo że na 272 stronicach mamy do czynienia z niedługimi opowiastkami, jest w nich coś magnetyzującego. Już od kilku dni zastanawiam się, czym jest ta nieuchwytna zaleta.
VETO
Wreszcie, w ostatnim momencie, przyszło olśnienie. Realizm opisu – to jest to. Czytasz i czujesz otaczającą cię lepką mgłę zimnego, jesiennego świtu. Czujesz strach i samotność, ukryty gdzieś w chaszczach, zbyt daleko od gościńca. Każdemu wejściu do gospody towarzyszy niepewność – dobrych czy złych ludzi zastaniesz za ciężkimi dębowymi drzwiami. Czy zaprzedasz duszę w imię miłości? A może trafisz na najgorszy z najgorszych scenariuszy – oblężone miasto, w którym zjedzono już wszystko, co jadane. Zostały tylko trupy twoich towarzyszy i głód, stopniowo zmieniający się w obłęd. Czy ostatkiem człowieczeństwa krzykniesz Veto, nad rozkopanym grobem?
Klasycznie na http://kwyrloczka.pl/2022/11/13/o-tym-jak-wilamowski-zakrzyknal-veto-opowiesci-z-dzikich-pol-jacek-komuda/
więcej Pokaż mimo toJA PRZECIEŻ NIE LUBIE OPOWIADAŃ
Tak mi się przynajmniej zwykle zdawało. A tu niespodzianka, zbiór siedmiu opowiadań, które naprawdę mi się spodobały. Opowieści z Dzikich Pól okazały się bardzo przyjemną lekturą rozrywkową. XVII wiek, to były zacne czasy...