-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2021-06-10
2021-12-28
2021-12-14
2021-11-23
2021-11-09
2021-10-20
2021-05-10
Recenzja rozszerzona na http://kwyrloczka.pl/2022/04/03/o-tym-jak-zostawic-ten-kurwatelefon-kapitan-car-marek-lawrynowicz/
SATYRA NA WOJSKO, ALE CZY TYLKO?
Akcja powieści Kapitan Car zaczyna się z pozoru zwyczajnie, prawie zwyczajnie. Dwóch chłopaków spotka się na dworcu i razem udają się, w różnym stylu, do Szkoły Wojsk Zmechanizowanych. Historia stara jak świat. Kimże jednak są wspomniani osobnicy? Intensywnie główkowałam całą opowieść i biorąc pod uwagę fantastyczno-nadprzyrodzone fenomeny będące ich udziałem, takie oto wysnułam wnioski. Panowie Była i Paciorek to dwa pomniejsze diabły/diabełki, które wysłane zostają do szkoły wojskowej, a by tam, w niepozbawionym komizmu stylu, pewnym ludziom napsuć krwi, innym dać radość albo i armatę. Paciorek i Buła, być może nie świadomie nawet, funkcjonują jako „cząstka siły mała, co złego pragnąc zawsze dobro zdziała.” (Cytatu tego nie zagrał na gitarze, którą przywiózł z Czechosłowacji – Goethe, po prostu napisał w Fauście, a niejaki Bułhakow wykorzystał dalej, ale to już zupełnie inna powieść, a wraz z nią także i inna historia). Są to oczywiście moje subiektywne spostrzeżenia, a raczej wrażenia towarzyszące mi podczas czytania.
KAPITAN CAR
Moim osobistym zdaniem, początek jest dużo fajniejszy od zakończenia. Im historia toczy się dalej, tym ciężej o jej zrozumienie i akceptację ewoluującego wątku. Sama powieść nie jest długa i dzięki temu duża dawka kurwawojskowego kurwahumoru nie razi ani nie zdąży się czytelnikowi znudzić. Przeszkadzać może niezaznajomionym z drylem wojskowym, niech mają oni jednak świadomość tego, że do Armii wstępuje się jednak dla zabijania, a nie podróży, o czym świadczyć musi dobitny męski wulgaryzm. To, czym czytelnik się nie znudzi sprawia jednocześnie wrażenie, że ma do czynienia z formą rozwiniętego szkicu, a nie powieścią samą w sobie. Kiedy strona po stronie docieramy wreszcie do końca, pozostaje jakiś przedziwny niedosyt połączony z pytaniem, które wyraża się, może niezbyt pięknie, w języku obcym, skrótem – WTF, lub w wariancie młodzieżowym, pytaniem – co się tutaj odjaniepawliło?
Kim jest tytułowy Kapitan Car? Szczerze, wydaje mi się to zupełnie nieistotne. Mocniej nurtuje mnie pytanie, czy w wojsku coś się teraz zmieniło? Czy jest bardziej inteligentnie, mniej absurdalnie? Jakże by mogło tak być, nie ma chyba większego absurdu niż… tutaj posłużę się cytatem – „Na wojnach zabijają się nawzajem ludzie, którzy zupełnie się nie znają, w imię interesów ludzi, którzy się doskonale znają, ale się nie zabijają.” – Pablo Neruda
Recenzja rozszerzona na http://kwyrloczka.pl/2022/04/03/o-tym-jak-zostawic-ten-kurwatelefon-kapitan-car-marek-lawrynowicz/
SATYRA NA WOJSKO, ALE CZY TYLKO?
Akcja powieści Kapitan Car zaczyna się z pozoru zwyczajnie, prawie zwyczajnie. Dwóch chłopaków spotka się na dworcu i razem udają się, w różnym stylu, do Szkoły Wojsk Zmechanizowanych. Historia stara jak świat. Kimże...
2021-08-20
2021-07-15
2021-01-17
http://kwyrloczka.pl/2022/01/17/o-tym-jak-minal-rok-czytelniczych-rozczarowan-cala-jaskrawosc-edward-stachura/
TAK SIĘ CIESZYŁAM
Tak strasznie się cieszyłam na tego Stachurę, tak strasznie bardzo. Liczyłam, że ukołysze mnie troszkę, podleczy moje skołatane czwartą ciążą ciało. Liczyłam na holistyczne lekarstwo duszy, które otuli i ogrzeje. Klasycznie, rozpędzona rzeczywistość uderzyła we mnie – babach – pozostał niesmak i smutek. Taki głowie brzmiący echem pogłos – dlaczego…czego…czego…ego…oooo…
ZBYT MAŁO SZALONY
Pan autor mojej ukochanej Siekierezady okazał się na tym etapie jeszcze zbyt mało szalony. W 1969 chory, ale nie aż tak, w 1971 już wystarczająco, w 1979 już martwy. Cóż, nie ma chopa. Więcej nie napisze. Ja, co powiedzieć mam o powieści zbyt mało poetyckiej Cała Jaskrawość. Rozkładam ręce nad klawiaturą i nie wiem niestety. Najbardziej cieszy mnie, że się stara stodoła Potęgowej od wiatru obaliła. Sama fabuła zupełnie o niczym. Dwóch takich co ukradli księżyc i w swych duszach uwięzili go gdzieś głęboko, wędrują tu i tam przepychając nas przez swoją codzienną, fizyczną rzeczywistość. Wszytko, powinno być dobrze, wszystko powinno się zgadzać i pasować, a jednak ciągle czegoś brak. Poetyckości zbyt mało, metafizyki, nieuchwytnego piękna i poblasku szaleństwa nieprzeciętnego umysłu. Wprawka jakby, początek drogi dobrze obranej, wiodącej wprost do celu, do Siekierezady.
SĄ OCZYWIŚCIE PRZEBŁYSKI
Czytanie jednak odradzam lepiej pozostać przy jednym dziele wybitnym i oszczędzić sobie smutku rozczarowania. Umieszczam tym samym Steda na liście zwanej – Autor tylko jednej dobrej książki. Na tym kończę recenzję, jest krótka, ale żal nie pozwala mi pisać więcej.
http://kwyrloczka.pl/2022/01/17/o-tym-jak-minal-rok-czytelniczych-rozczarowan-cala-jaskrawosc-edward-stachura/
TAK SIĘ CIESZYŁAM
Tak strasznie się cieszyłam na tego Stachurę, tak strasznie bardzo. Liczyłam, że ukołysze mnie troszkę, podleczy moje skołatane czwartą ciążą ciało. Liczyłam na holistyczne lekarstwo duszy, które otuli i ogrzeje. Klasycznie, rozpędzona...
2021-05-27
IDZIE, IDZIE PODBESKIDZIE... A NIE, TO TYLKO NOWA LEKTURA SZKOLNA
Każdorazowo, kiedy pojawia się nowa, wcześniej mi nieznana lektura wraz z nią przybywa pewna forma obezwładniającego leku. Wszystkim wszak wiadomo, że lektury naszych czasów, niejednokrotnie będące lekturami czasów naszych rodziców, pozostawiają często wiele do życzenia. Zaprzyjaźnić się niestety trzeba wielokrotnie z jakimś Pinokiem, usiłującym dostać się do Toi Toia, czy innym Tomkiem Sawyerem, od którego wieje nudą. (Miłośnicy tych pozycji wybaczą, to są moje osobiste odczucia. Moje i tylko moje, i tych, co wpiszą się na listę niecierpiących tych dwóch książek. Lista dostępna u mnie w domu w dni robocze po okazaniu legitymacji czytelnika).
FELIX, NET I NIKA I GRZYBICA ZNIKA
Nie umiem pozbyć się z głowy tej pół-reklamy pół-recenzji… Nie chcąc zdradzać zbyt wiele z fabuły nakreślę jedynie zarys, a potem powiem wam wszystkim, co mi się w tej powieści strasznie nie podobało.
Felix, Net i Nika to poznający się na rozpoczęciu gimnazjalnego roku szkolnego pierwszacy. Jak to zwykle bywa przyjaźń zawiązuje się od razu pierwszego dnia i cała trójka, na różny sposób pokręconych, poszkodowanych przez los, dobrą lub złą sytuację materialną, rodzinną czy nadprzyrodzoną, raźnie rusza ku przygodom. Każdy rozdział to osobne wydarzenie spięte jednym przewijającym się wątkiem głównym uchodzić mogącym za fantastyczno-naukowy. Przyznacie, że brzmi całkiem nieźle. Czyta również się nieźle, nie powiem - wciąga. Jeśli ma się dwanaście lat to naprawdę nawet nie zdąży się człowiek/dziecko znudzić. Niejednokrotnie się zachwyci, polubi bohaterów, z zaangażowaniem i ciekawością doczyta do końca (Mam te informacje od pewnej dwunastolatki, której ufam). Niestety tutaj wchodzę JA - niszczyciel przyjemnych lektur i pogromca poczytnej dziecięcej literatury.
NIC MNIE TAK NIE WKUR...ZA
Nic, naprawdę nic mnie nie doprowadza do takiej wściekłości jak mieszanie światów i gatunków, chyba że jest to celowy, świadomy, zaznaczony i opisany zabieg, albo autor ma na nazwisko Pratchett. Nie potrafię znieść w jednej pozycji sztucznej inteligencji, robotyki, gnomów, zdolności telepatyczno-kinetycznych, czarów, duchów, i Świętego Mikołaja. Tego czerwonego zagranicznego cymbała wożącego się saniami zaprzężonymi w wyraźnie nietrzeźwe renifery. Wpychającego swe tłuste dupsko przez komin… kaloryfer… nieważne. Nie dość, że nic do siebie nie pasuje, to jeszcze propaguje, przyjmuje jako dobre niszczenie naszej ledwo zipiącej kultury. Mikołaj ma do cholery mieć pastorał i dwa aniołki do pomocy jako i było na początku i zawsze, i na wszystkich moich fotach z przedszkola i szkoły.
Co, przesadzam? To dorobimy Luckowi Skywalkerowi latającą małą wróżkę z Piotrusia Pana. Frodowi wymienimy Sama na Robocopa, a Geralt z Riwii zamiast miecza będzie występował z zimnem lufy Visa w nogawce spodni. To się nie dodaje, to się żre, to boli mnie w głowę, kiedy czytam. Szczególnie ten Mikołaj, zdecydowanie najbardziej ON!
HALO KURATORIUM!
Jest tak wiele naszych, rodzimych podpartych naszą kulturą pozycji dla dzieci. Chociażby Czarownica Piętro Niżej. Tak, może jest o warszawskich legendach, ale jednak jest tam polska syrenka, i kaczka zaklęta jakaś, nie wiem, nie jestem z Warszawy. Ważne, żeby ta kaczka to nie była Duchociastna kaczka. Przecież to proste! Jeśli chcemy zagraniczną kaczkę to bierzemy zagraniczną książkę. Dzieci czytają, a my nakreślamy różnice kutrowe choćby w postaci wspomnianego wcześniej czerwonego jegomościa. Uczymy, że świat nie jest monokulturowy. Nie ma żadnego Multi kulti są tylko zakichane Anglosaskie przeszczepy szerzące się jak nowotwór w ludzkich umysłach. Jest to świadome i zaplanowane paskudne działanie. Jak tu nie wierzyć w teorie spiskowe, no jak? Dla tego właśnie z przykrością muszę stwierdzić, że Felix, Net i Nika Rafała Kosika to nie jest dobra książka.
http://kwyrloczka.pl/2021/05/27/o-tym-jak-nowosci-mi-nie-w-smak-felix-net-i-nika-rafal-kosik/
IDZIE, IDZIE PODBESKIDZIE... A NIE, TO TYLKO NOWA LEKTURA SZKOLNA
Każdorazowo, kiedy pojawia się nowa, wcześniej mi nieznana lektura wraz z nią przybywa pewna forma obezwładniającego leku. Wszystkim wszak wiadomo, że lektury naszych czasów, niejednokrotnie będące lekturami czasów naszych rodziców, pozostawiają często wiele do życzenia. Zaprzyjaźnić się niestety trzeba...
Z dodatkami na http://kwyrloczka.pl/2022/05/05/o-tym-jak-wyruszac-na-zwiad-zwiadowcy-john-flanagan/
UWAGA! OPINIA O PRAWIE CAŁYM CYKLU!
ZACZĘŁO SIĘ OD ZAKUPÓW
Mamo, mamo kup mi, kup mi. Mamo, to super książka. No i mamo kupiło. Dziecko, najstarsza zimorośl, zwana dalej Paskudą, a czasem także Królewną Pasztetową zaczęło czytać. Rewelacja, dziecko czyta, prze do przodu strona za stroną. Pierwszy tom, drugi, trzeci, czwarty… utknęła. Hmmmm, wszystko rozumiem, ale taki hit?
ZAKŁAD
Skoro sierotka utknęła, ruszyłam jej z pomocą i założyłam się o pięćdziesiąt złotych, że również przeczytam całość. Wyprzedzę ją z gracją i skończę pierwsza wszystkie szesnaście części Zwiadowców. Piękne było to założenie i zacny pomysł, stanęłyśmy więc w szranki i… teraz wchodzi proza Johna Flanagana.
PRZECZYTAŁAM
Początkowo czytanie szło łatwo, opowieść młodzieżowa, nawet jak na młodzież ciut infantylna. Fabuła przewidywalna dość, a naprawdę, w przeciwieństwie do mojego męża, bardzo, bardzo staram się nie domyślać co, będzie dalej. Lubię, kiedy niesie mnie opowieść, a zakończenie nadchodzi powoli. Wyłania się z cienia i…
… wchodzi ta Paskuda i powiada do mnie:
– Co jest gorszego od kraba na pianinie?
– Rak na organach.
Zaraza, że tak zaklnę po wiedźmińsku. Wybiła mnie z rytmu i nie wiem co, miałam przekazać. A tak, zakończenie wyłania się z mroku opowieści i wpadamy wprost do drugiego tomu o tytule Płonący Most. Tutaj to już naprawdę nie wiem jak można by się nie domyślać zakończenia – Płonący Most – no nie wiem, nie wiem. Zmutowane Grzechotniki Atakują USA, to też nie wiem o czym mogło by być. Gratuluje autorowi i mistrzowi spoileru – brawo, brawo. Grubo już, a dopiero druga część. Rozochocona rywalizacją przebrnęłam przez dziesięć kolejnych tomów. Każdy następny był grubszy od swego poprzednika. Jedenasty pominęłam, bo się na chwilę zagubił i przyswoiłam jeszcze dwunasty.
OD RUIN GORLANU PO KRÓLEWSKIEGO ZWIADOWCĘ
Patrzę teraz na spis tytułów, wspominam fabułę każdej z opowieści. Kurcze, mało kiedy tak dobrze pamiętam co się działo. Jedenaście historii, a ja wszystko wiem. Tego, co było wczoraj na obiad nie pamiętam, a tutaj scena za sceną. Nie myślcie jednak, że to zaleta. Mówimy tu o cyklu, który ma być wciągającą lekturą dla młodego czytelnika. Z przykrością zauważam, że każda z książek zawiera tyle fabuły żeby stworzyć dobre dłuższe opowiadanie, cała otoczka zupełnie niepotrzebnie rozwleka się do niebotycznych rozmiarów. Czytanie nudzi się okrutnie i dłuży, i męczy. Bohaterowie ciągle gdzieś jadą i jadą, i wloką się pustyniami, morzami, lasami, jeziorami. Prowadzą przy tym zdawkowe rozmowy wspominając poprzednie przygody, które już przecież czytaliśmy. Stylowo opisy leżą, leżą i kwiczą, a to mnie strasznie denerwuje. Owszem można się przywiązać, a nawet po czasie zatęsknić, do bohaterów, są fajni, sympatyczni. Każdy z nich jest inny, to jednak nie wystarcza, żeby zachwycić, porwać w cudowną, naprawdę długą podróż po zupełnie innym świecie.
INNYM? CZY NA PEWNO?
Tak, tak wiem, nie jest łatwo wymyślić nowy świat, nie każdy jest Tolkienem. Mimo wszystko można by się ciut bardziej wysilić. Może się nikt nie zorientuje, jak Wikingom, Arabom, Japończykom, Beduinom i Rzymianom zmienimy nazwy, rozlokujemy ich na ciut innej Ziemi i będziemy naszych bohaterów zderzać z nimi kulturowo. Błyskotliwy plan. Ja niestety tego nie kupuję i moje dziecko też nie kupiło. W literaturze Fantasy oczekuje się jednak czegoś bardziej fantazyjnego. Zapalnika do uwolnienia niewyobrażalnych zasobów wyobraźni, a wraz z nimi odkrywania niespotykanych nigdzie do tej pory krain. Poznawania przedziwnych nacji, może ciut podobnych do tych realnych, ale nie tak ostentacyjnie zapożyczonych.
ZAKŁAD ROZWIĄZANO
Umęczone, zmaltretowane i wynudzone rozwiązałyśmy zakład. Walcząc dzielnie łeb w łeb, na zmianę czytając dwunastą część Zwiadowców. Okazała się ona oszustwem i plagiatem pierwszego tomu swego własnego cyklu. Ambitny, młody i zabawny uczeń stał się swym nauczycielem. Marudnym, małomównym i charakternym starszawym zwiadowcą, któremu jak kiedyś tamtemu dokooptowują ucznia, a w zasadzie uczennicę. Parytet bowiem rzecz święta i baba w formacji, w której od setek lat bab nie było być musi. Paskudny ten zabieg niestety wyszedł nieźle i czytało się nawet z przyjemnością. Jaki z tego morał? Podobają się opowieści, kiedy krnąbrna i chaotyczna młodość uczy się od statecznego i mrukliwego doświadczenia.
CYKLU ZWIADOWCY NIE POLECAM
Nie jest to porywająca przygodówka, która zachwyca od pierwszej do ostatniej trony. Celowo nie opisuję fabuły, a dziele się tylko odczuciami, jakie we mnie pozostały. Może ktoś mimo wszystko się skusi i na jakiś, dłuższy lub krótszy, czas zostanie Królewskim Zwiadowcą dźwigając na swych barkach trudy i dostojeństwo tego urzędu.
Z dodatkami na http://kwyrloczka.pl/2022/05/05/o-tym-jak-wyruszac-na-zwiad-zwiadowcy-john-flanagan/
więcej Pokaż mimo toUWAGA! OPINIA O PRAWIE CAŁYM CYKLU!
ZACZĘŁO SIĘ OD ZAKUPÓW
Mamo, mamo kup mi, kup mi. Mamo, to super książka. No i mamo kupiło. Dziecko, najstarsza zimorośl, zwana dalej Paskudą, a czasem także Królewną Pasztetową zaczęło czytać. Rewelacja, dziecko czyta, prze do przodu...