rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Trochę więcej na http://kwyrloczka.pl/2024/02/13/o-tym-jak-przeniesc-sie-w-czasie-do-1914-przygody-madiki-z-czerwcowego-wzgorza-astrid-lindgren/

Trochę czasu już upłynęło, odkąd pożegnałyśmy pewną małą dziewczynkę. Mimo tego czasowego oddalania się mam ją ciągle w pamięci. Nieoczekiwanie wraca do mnie, puka gdzieś w środek czaszki i nieśmiało pyta, czy jeszcze o niej, chociaż troszkę pamiętam. Muszę wtedy odpowiedzieć: Ty nie masz dobrze w głowie Madika! Ciebie przecież nie można zapomnieć.

PRZYGODY MADIKI Z CZERWCOWEGO WZGÓRZA

Na dziecięcych powieściach obyczajowych Astrid Lindgren chyba nie można się zawieść. Z każdą kolejną przeczytaną stroną przywołuje ona świat swojego dzieciństwa w tak doskonałej i prawdziwej formie, że czuje się każdym swoim najmniejszym nerwem chęć znalezienia się w jej opowieści. Lubię sobie wyobrażać, że autorka wspomina sytuacje ze swojego dzieciństwa, dzięki temu wszystko jest takie namacalne i realne. Pierwowzorem postaci Madiki była zresztą przyjaciółka autorki – Anne-Marie Ingeström. Obydwie urodziły się w 1907 roku i pewnie jak każdy z nas, z łezką w oku, wspominały swoje dzieciństwo.

MADIKA A WŁAŚCIWIE MARGARETA

Nasza mała bohaterka ma siedem lat, gdzieś daleko toczy się wielka wojna, ale to jej na szczęście wcale nie dotyka, nie burzy dziecięcej niewiedzy i naiwności. Nie przeszkadza w codziennych zabawach z młodszą o trzy lata siostrzyczką Lisabet. Jeden rok beztroskiego życia małych dziewczynek opisany na 445 stronach powieści -Przygody Madiki z Czerwcowego Wzgórza.

Na pierwszym planie przezabawne szaleństwa dwóch małych dziewczynek, a w tle – obyczaje, stroje, wnętrza, ale nie tylko. Są też i ludzkie dramaty. Nie boi się Astrid Lindgren, w książce dla dzieci, poruszać problemów ludzi dorosłych. Opowiada o sąsiedzie alkoholiku, o niebezpiecznym wariacie grasującym po miasteczku. Pisze nawet o nachalnej bolączce pozytywizmu – niemożności wejścia ubogiej dziewczyny do wyższych sfer. Wszystko to jest świat, który już przecież nie istnieje, a moje dziewczynki nie zauważyły różnicy. Nie zdziwił ich brak telewizora, telefonów, podróże powozami, fakt posiadania służącej. Razem ze mną, z zapartym tchem, oczekiwały kolejnego szalonego wybryku Madiki. Czy to znaczy, że udaje nam się choć trochę ocalić nasze córki od tego zła, które ze świata wyciąga łapska po ich niewinne dusze? Mam taką nadzieję.

KIEDYŚ TO BYŁO

Jakże inaczej chowały się dzieci w tamtych latach. Całe dnie przesiadywały na dworze, same eksplorowały okolicę, chodziły po drzewach i dachach, jeździły na łyżwach po zamarzniętej rzece. Nikt z dorosłych ciągle ich nie pilnował, nikt nie sprawował stałej kontroli, zresztą nie było też takiej potrzeby. Zasady były proste i jasno określone, mama z tatą gniewali się, kiedy ktoś zrobił coś głupiego, trzeba było wtedy liczyć się z konsekwencjami swoich postępków. Współczesna mania bezpieczeństwa tworząca już z małego dziecka niewolnika strachu rodzica, kontra świat niebywałej swobody, ale i odpowiedzialności nie tylko za siebie samego.

Tęskno mi do tej dawnej normalności, bez ideologicznego skrzywienia współczesności, w której dewiacja stała się normą, a norma dewiacją. Żyjemy w czasach monitora używanego jako rodzica zastępczego, z tego monitora wyłazi zło i po kawałku obżera nasze dzieci tworząc egoistyczne, bezduszne, łatwowierne i głupie ogryzki dorosłych. Choć czasem tak trudno zrezygnować z tego ułatwiającego życie narzędzia, starajmy się walczyć z pokusą wygodnictwa. Ja wiem, że to trudne, że nie wychodzi, że często trudno wytrzymać z sobą samym, a co dopiero z rozwrzeszczanym, paskudnym, małym, uciążliwym, denerwującym, poczwórnym… się zapędziłam. Starajmy się w każdym razie, mimo upadków i obitej zmęczeniem podkrążonych oczu twarzy.

PRZED REWOLUCJĄ OBYCZAJOWĄ

Przygody Madiki z Czerwcowego Wzgórza to powieść wydana w latach sześćdziesiątych w Szwecji. Szwecji, która aktualnie tak daleko odjechała od normalności, tej w swej konserwatywnej formie, że nie ma chyba już stamtąd powrotu. Rzadkością jest książka, w której pisze się o wartościach chrześcijańskich, o potrzebie codziennej modlitwy, w której dzieci znają biblijne historie. Przypowieści są dla nich ciekawe i ważne. Madika i Lisabet bawią się w Józefa wrzuconego do studni. Nie przeszkadza w tym nawet fakt, że ich tata jest lewicującym dziennikarzem, który to czasem przemyca jakieś hasła o równości obywateli, biedzie i dostępie do służby zdrowia. Ciekawe, że o możliwości wyboru płci czy orientacji seksualnej jakoś nie wspomina. To jeszcze nie ten etap historii. Ciekawe czy byłby zdziwiony, gdyby dowiedział się, że środowisko, z którego się wywodzi, za 120 lat dążyć będzie do zniszczenia rodziny takiej jak jego?

POLECAM

Naprawdę polecam mądrym rodzicom historię Madiki. Uważam, że jest to bezpieczna opowieść bez chorych lewackich pomysłów. Przekazuje dziecku dobre wartości, opisuje pełną kochającą się rodzinę, w której każdy ma swoje miejsce. Mama i tata są największymi autorytetami dla swoich dzieci, tworzą bezpieczny dom, uczą życia. Tłumaczą świat nie bojąc się mierzyć z bardzo trudnymi dla dzieci zagadnieniami. Powieść można wykorzystać jako podłoże pod rozmowy o różnicach i podobieństwach między naszym życiem a życiem w dawnych czasach. A jeśli nie masz pomysłu na wnikliwe rozkminy o ogromie zepsucia współczesnego świata albo twoje dziecko patrzy na Ciebie jak na wariata, kiedy nakreślasz mu społeczną problematykę walki klas, to po prostu możesz się super rozerwać w trakcie lektury i nie nudzić będąc dorosłym już czytelnikiem.

A, ilustracje są zjawiskowe. Wiem też, że ja sobie te czasy idealizuję, kiedy mi pasuje jestem trochę bardziej jak mala dziewczynka i nie dopuszczam do głosu tych myśli, które gdzieś tam z tyłu głowy szepczą: wojna, śmierć, głód, polityka, druga wojna, śmierć, głód, więcej polityki, odczuwalne dotąd konsekwencje tego ogólnoświatowego bajzlu. Nie miejcie mnie za ignorantkę, po prostu myślę, że to nie musiało się tak smutno skończyć, ale to już temat na zupełnie inne rozważania.

Trochę więcej na http://kwyrloczka.pl/2024/02/13/o-tym-jak-przeniesc-sie-w-czasie-do-1914-przygody-madiki-z-czerwcowego-wzgorza-astrid-lindgren/

Trochę czasu już upłynęło, odkąd pożegnałyśmy pewną małą dziewczynkę. Mimo tego czasowego oddalania się mam ją ciągle w pamięci. Nieoczekiwanie wraca do mnie, puka gdzieś w środek czaszki i nieśmiało pyta, czy jeszcze o niej,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Recenzja z oprawą fotograficzną i muzyczną na http://kwyrloczka.pl/2023/10/30/o-tym-jak-prawdziwie-kochac-bracia-lwie-serce-astrid-lindgren/

KSIĄŻKA O ZADZIWIAJĄCYM POCZĄTKU

Bohaterami historii są dwaj bardzo kochający się bracia. Jeden z nich, młodszy, jest od urodzenia ciężko chory i w zasadzie leżąc w łóżku, z pełną świadomością swojego losu, oczekuje na śmierć. Starszy brat umila mu długie i nudne dni opowieściami o cudownej krainie – Nangjali, do której przenosi się każdy odchodzący z tego świata. Na to właśnie czeka i tak wyobraża sobie życie po śmierci dziesięcioletni Karol, chociaż strasznie mu smutno, że będzie musiał zostawić starszego brata i mamę. Dziwne jednak są losu koleje. Zupełnie nieoczekiwanie to Jonatan ratuje życie swojego chorego braciszka, a sam jednocześnie je traci. Fragment ten zdecydowanie wbija w fotel. Na usta cisną się pytania, ale jak to? Co to się teraz wydarzyło? Czemu, czemu tak się stało? Żadne z nich jednak niczego nie zmienia, Karolkowi pozostaje tylko czekać na własną śmierć, by znów móc zobaczyć brata.
Bracia Lwie Serce - Astrid Lindgren

KAROL ZWANY SUCHARKIEM W NANGJALI

Tak też wreszcie się staje. Karol umiera i tafia do tej cudownej upragnionej krainy, w której czeka na niego ukochany Jonatan. Od teraz Dolina Wiśni staje się jego nowym domem. Nie dzieje się jednak dobrze w Nangjali. Sąsiadująca z Doliną braci, Dolina Dzikich Róż jest okupowana przez paskudnego Tengila, jego czarną świtę i potworną Katlę. Wyciągają oni teraz łapska po nowy dom Karola i Jonatana, a chłopcy muszą stanąć w jego obronie.

WOLNOŚĆ PONAD WSZYSTKO

Czy teraz ciągle tak się pisze o umiłowaniu i wielkiej potrzebie wolności? Nie wiem. Nie spotkałam się w dotychczasowych naszych dziecięcych podróżach po literaturze z tym zagadnieniem. Przyznaję, że książki przychodzą do nas dość chaotycznie i nie kierujemy się w ich wyborze jakimiś specjalnymi kryteriami poza ideologiczną szkodliwością. Może tak o wolności pisać potrafią tylko Ci co, przeżyli wojnę? Niemniej w powieści Bracia Lwie Serce walka o wolność właśnie i o godność każdego człowieka stanowi zagadnienie najważniejsze. Wypływa ona bezpośrednio z miłości do drugiej osoby i pięknego świata, na którego zniszczenie nie można pozwolić, nawet za cenę własnego życia.

SMUTNE PRAWDY O WSPÓŁCZESNOŚCI

Powieść opisuje bardzo niepopularne w naszych czasach wartości. Poświęcanie siebie dla innych, umiejętność oddania życia za sprawę, za drugiego człowieka, za brata, nie są teraz modne. Z każdego medium sączy się w nas i nasze dzieci pochwała egoizmu, nastawienia wyłącznie na własne pragnienia i przyjemności. Od dziecka wmawia się wszystkim, że nasze osobiste bezpieczeństwo jest najważniejsze. (Pewnie da tego w jednej z recenzji przeczytałam, że książka przedstawia motyw śmierci szkodliwy dla dzieci). Na każdym kroku zabezpiecza się wszystkich przed ponoszeniem konsekwencji swoich działań. Żyjemy w niewoli, która nie wojną, a powolnym urabianiem, za aprobatą wielu wystraszonych ludzi, stała się naszą rzeczywistością. Dla tego wydaje mi się tak ważnym, aby o tej książce Wam opowiedzieć, chociaż jest to pozycja raczej chłopięca, opowiadająca o smokach, rycerzach i wojnie.

POCHWAŁA SAMOBÓJSTWA

Wyczytałam w komentarzach, że w powieści idealizuje się samobójstwo. I owszem jest taki moment, ale jest to samobójstwo raczej w kategorii Jezusa, idącego na śmierć, żeby uratować nasze dusze, a nie forma ucieczki od nieodpowiadającej nam rzeczywistości.

Myślę też, że wzbudzanie kontrowersji wśród czytelników, szczególnie dorosłych, to jednak zaleta powieści. Świat mierzymy bowiem swoją miarą, a nie miareczką dziecięcego rozumu, który jakbyśmy się nie wysilali nie postrzega trudnych wydarzeń tak dramatycznie jak my.

Recenzja z oprawą fotograficzną i muzyczną na http://kwyrloczka.pl/2023/10/30/o-tym-jak-prawdziwie-kochac-bracia-lwie-serce-astrid-lindgren/

KSIĄŻKA O ZADZIWIAJĄCYM POCZĄTKU

Bohaterami historii są dwaj bardzo kochający się bracia. Jeden z nich, młodszy, jest od urodzenia ciężko chory i w zasadzie leżąc w łóżku, z pełną świadomością swojego losu, oczekuje na śmierć....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

W pełnym wymiarze na http://kwyrloczka.pl/2023/07/06/o-tym-jak-przykre-sa-wyznania-hochsztaplera-felixa-krulla-tomasz-mann/

MAM CZEGO CHCIAŁAM

Czasem wydaje mi się, że ja mam coś nie tak z mózgiem. Coś ze mną inaczej być musi, bo każdorazowo, gdy sięgnę po jakiś klasyk, no ja was kochani przepraszam, ale tego nie da się znieść. Mordęga i wielomiesięczna walka, żeby przeczytać, żeby zmóc tą wielką, piękną literaturę. Potem kiedy już się podołało, myśleć tylko, czy odłożyć na półkę, czy jednak do kosza z drewnem władować. Niestety, Tomasz Mann, noblista i jego Wyznania Hochsztaplera Feliksa Krulla to kolejna książkowa mina, na którą z uśmiechem na ustach i entuzjazmem wlazłam.

"W MOICH SŁOWACH SŁOMA CZAI SIĘ"

Kiedy piszesz recenzję i jednocześnie obgadujesz z mężem transport piętnastu kostek słomy dla kur i kaczuch, nie może stać się nic dobrego. Tak w zasadzie nie wiem jaki miał Mann cel w stworzeniu tego dzieła. Jeśli chciał pokazać swą stylistyczną wielkość, to udało mu się. Doceniam język, jego zawiłość i styl, podobieństwo do Potockiego i jego Rękopisu nasuwa się samo. W obu przypadkach trzeba wykrzesać z siebie niezmierzone pokłady cierpliwości i dobrej woli, żeby zdanie po zdaniu przemieszczać się do tak upragnionego końca.

WYZNANIA

Mierzymy się w powieści Wyznania Hochsztaplera Feliksa Krulla z historią pewnego młodzieńca, który codziennie stwarza samego siebie. Nie jest prawdziwy od pierwszej chwili świadomego życia. Wszystkim napotkanym ludziom maluje swą postać, tak różną od tego, kim był i jest w rzeczywistości. Kłamie, oszukuje, mami, wodzi i uwodzi, wierząc w istnienie tego nierealnego ja, za które się podaje i uważa. Wizualizuję go sobie jako skrzyżowanie młodego mężczyzny z wiecznie uśmiechniętym kotem z Alicji w Krainie Czarów. Jest kwintesencją samozachwytu, nieomylności, bezkrytyczności i farta. Wszystko bowiem mu się udaje i wszystko uchodzi mu płazem. Paskudna, obrzydliwa i śliska osobowość bohatera w połączeniu z trudnym językowo opisem sprawiają, że kosz na drewno jest jednak najodpowiedniejszym miejscem dla ostatniej, niedokończonej (może na szczęście) powieści Tomasza Manna.

LUBIĘ WIEDZIEC Z KIM MAM DO CZYNIENIA

Wiadomo jak to z noblem jest, trzeba spełniać określone głęboko lewackie warunki. Można być zwykłym ojcem szóstki dzieci, ale wtedy raczej nobla się nie dostanie. Normalna rodzina to zbyt konserwatywne i nie daj Bóg wierzące środowisko. Ale jak się jest ojcem szóstki dzieci i niekryjącym się z tym homoseksualistą, to szanse na nagrodę rosną. Jak się ma do kompletu dwoje dzieci, które również są homoseksualistami to już mamy klarowną sytuację. Samobójstwo dwóch sióstr, samobójstwo dwóch synów. Przedziwna, przedziwna rodzina. I choć nienawidził nazistów nie jest mi z nim raczej po drodze. Nie sięgnę już po Tajemnicza Górę z obawy przed kolejną klasyczna miną.

Można mi teraz zarzucić i zarzucam sobie samej, że orientacja seksualna autora nie powinna mieć znaczenia, czy jednak Mann w Feliksie Krullu nie upatruje dla siebie kochanka idealnego, z lubością opisując i idealizując postać, tak dla kobiety odpychającą?

W pełnym wymiarze na http://kwyrloczka.pl/2023/07/06/o-tym-jak-przykre-sa-wyznania-hochsztaplera-felixa-krulla-tomasz-mann/

MAM CZEGO CHCIAŁAM

Czasem wydaje mi się, że ja mam coś nie tak z mózgiem. Coś ze mną inaczej być musi, bo każdorazowo, gdy sięgnę po jakiś klasyk, no ja was kochani przepraszam, ale tego nie da się znieść. Mordęga i wielomiesięczna walka, żeby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

MIŚ REKIN I PIES ZAPRASZAJĄ NA RECENZJĘ Z DODATKAMI http://kwyrloczka.pl/2023/04/13/o-tym-jak-zazywamy-odtrutke-na-dunie-lotta-z-ulicy-awanturnikow-astrid-lindgren/

CIEPŁO, CIEPŁO W SERCU MYM

Dawno, dawno temu w odległej Szwecji, żyła mała Lotta. Mała Lotta nie pochodziła z rozbitej rodziny. Ma kochającego tatusia i mamusię, którzy bardzo o nią dbają. Ma też rodzeństwo i czasem bardzo sobie dokuczają, szczególnie kiedy Lottcie śni się, że biją jej Niśka. Choć Lotta ma dopiero pięć lat, właśnie zrobiła okropne głupstwo. Bardzo szybko musi wyprowadzić się z domu, zanim mama wróci z zakupami. Faktycznie znajduje sobie nowe gospodarstwo, ale nie do końca jest tak jak myślała, mądrzy rodzice zadbają jednak o to, żeby mogła się dzięki tej przygodzie czegoś ważnego nauczyć.

KIEDYŚ TO BYŁO

Piękne to czasy, w których nie ma jeszcze kaszojadów, gówniaków i bombelków, a dziecko jest największą wartością dla każdego dorosłego, nie tylko rodzica. Lotta z ulicy Awanturników to ciepła opowieść o dziecięcym uporze, o radzeniu sobie ze złością i strachem oraz o konsekwencjach, jakie powinno ponosić nawet pięcioletnie dziecko. Krótka bajeczka na jedno wieczorne czytanie dla każdego maluszka, napisana prostym językiem, w zasadzie o niczym, a jednak o tak wielu sprawach. Kawał dobrej, bezpiecznej ideologicznie literatury dziecięcej. Polecam z czysty sumieniem.

NIE JEST TO KONIEC

Jeśli spodobały Wam się przygody Lotty z ulicy Awanturników powinniście wiedzieć, że jest także część druga, o której już niedługo opowiem. Zapomniałam jeszcze dodać, że jest to, moim zdaniem, bardzo dobra książka do pierwszego samodzielnego czytania. Duże litry i ładne ilustracje na pewno ułatwią dziecku rozpoczęcie przygody z książkami.

MIŚ REKIN I PIES ZAPRASZAJĄ NA RECENZJĘ Z DODATKAMI http://kwyrloczka.pl/2023/04/13/o-tym-jak-zazywamy-odtrutke-na-dunie-lotta-z-ulicy-awanturnikow-astrid-lindgren/

CIEPŁO, CIEPŁO W SERCU MYM

Dawno, dawno temu w odległej Szwecji, żyła mała Lotta. Mała Lotta nie pochodziła z rozbitej rodziny. Ma kochającego tatusia i mamusię, którzy bardzo o nią dbają. Ma też rodzeństwo i...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Szczęśliwy ten, kto dostanie Dunię Eva Eriksson, Rose Lagercrantz
Ocena 7,9
Szczęśliwy ten... Eva Eriksson, Rose ...

Na półkach: , , , ,

SZWEDZKIE RODZINY Z PROBLEMAMI

Dunia mieszka z tatą, przynajmniej od jakiegoś czasu. Ojciec Duni ma bowiem ewidentne problemy emocjonalne. Drugi raz już pozostawia córkę pod opieką dziadków, chociaż obiecywał jej jakieś wspólne wyprawy. Pierwszy raz porzucił ją po śmierci mamy Duni, teraz zostawia po raz drugi, ponieważ nie potrafi poukładać swojego życia po rozstaniu z narzeczoną. To pierwsza przykra rzecz, która spotyka dziewczynkę i rozpoczyna ona serię nieszczęść na dalszych stronach książki. Pozostawiona u dziadków smutna Dunia dowiaduje się, że nikt nie może zabrać jej na urodziny najlepszej przyjaciółki. Znajduje się i na to rada, trochę odklejona od rzeczywistości babcia, wsadza Dunię do pociągu, którym ma ona dotrzeć do Uppsali. Faktycznie, szczęśliwie dociera, i można by pomyśleć, że będzie to jednak miła opowieść ze szczęśliwym zakończeniem, do którego poprowadzą nas przyjazne dziecku przygody.

NIENADOPIEKUŃCZA BABCIA

Niestety, na Dunię na dworcu nikt nie czeka. Przerażona chroni się w dworcowej poczekalni, gdzie zostaje napadnięta, poszczuta psem i okradziona. Ukrywającą się pod ławką dziewczynkę znajduje policjantka, która prywatnie jest siostrą niedoszłej macochy dziewczynki. Wera, bo tak nazywa się była narzeczona taty, odwozi dziewczynkę do dziadków. Tutaj mierzymy się ze skomplikowaną relacją między dzieckiem a kobietą, która nie chciała być mamą dla Duni, a jedynie jej przyjaciółką. Wybaczcie, ale nie ogarniam takiej relacji między dorosłym a siedmiolatką. Tym bardziej dorosłym wchodzącym na miejsce utraconego rodzica. Niby taki już happy and, ale jeszcze na koniec dowalmy dziecku gorączką i chorobą. Niestety nie spotkała się też z przyjaciółką na urodzinach, które jak okazało się miały być dzień później, a babcia, jak to baba pomyliła daty i wszystko sknociła.

TROCHĘ JAK TWARDOCH DA NAJMŁODSZYCH

Napisałam jednego wielkiego spojlera. Zrobiłam to celowo, ponieważ Szczęśliwy ten, kto dostanie Dunię to książka, którą zdecydowanie odradzam. Nie wydaje mi się słusznym opowiadanie dzieciom, w moim przypadku pięcioletnim, o depresji rodzica, o tym, że mama może umrzeć, że być może zastąpi ją druga pani, która chce się z nami kolegować na swoich zasadach, a wszystko to zapakować w same nieszczęśliwe wydarzenia i przykre wypadki. Autor pokazuje świat jako strasznie smutne i groźne miejsce. Słowa dziadka upominającego babcię, że wszystko może się zdarzyć, gdy wyślesz małą dziewczynkę w półtoragodzinną podróż do obcego miasta, stają się prorocze. Obrazu nędzy i rozpaczy dopełnia autor rozbitymi rodzinami pobocznych bohaterów. Tylko dziadkowie, poprzednie pokolenie, jeszcze trwa w małżeństwie, jak relikt z poprzedniej epoki.

NIE JEST TO ASTRID LINDGREN I SZCZĘŚLIWE ŻYCIE W BULLERBYN

Można podejmować w książkach dla dzieci trudne tematy, odnoszę jednak wrażenie, że Szczęśliwy ten, kto dostanie Dunię to książka opisująca współczesną rzeczywistość bez jakiegokolwiek komentarza. Nikt tutaj nie powie - to przykre, że rodzice Fridy nie są razem - to jest po prostu normalna rzecz. Bardzo uwidoczniona jest także niechęć dziadków do ojca Duni, w zasadzie z tej niechęci wynika cała nieudana podróż dziewczynki. Dziecko to wyrasta w świecie trudnych i złych relacji międzyludzkich, i te trudne i złe relacje przenoszone są na czytelnika, a czytelnikiem jest dziecko.

Astrid Lindgren pojawia się w nagłówku nie przypadkiem. Czytamy teraz powieść Madika z Czerwcowego Wzgórza, tutaj także pojawiają się trudne zagadnienia. Jest przykładowo wujek Nilsson, który za dużo zagląda do kieliszka, są biedne dzieci, które mają wszy i przeklinają, są ubodzy wieśniacy, żyjący swoim wiejskim ubogim życiem. Świat nie jest idealny, ale są rodzice Madiki, którzy bardzo się kochają, którzy są ostoją dziecięcego świata, bezpieczną przystanią. To jest dla mnie pozytywny wzorzec. Zbyt wiele zła widzą dzieci wokół siebie, nie muszą dodatkowo czytać książek, w których uważa się, że to zło jest normalne.

SZWEDZKIE RODZINY Z PROBLEMAMI

Dunia mieszka z tatą, przynajmniej od jakiegoś czasu. Ojciec Duni ma bowiem ewidentne problemy emocjonalne. Drugi raz już pozostawia córkę pod opieką dziadków, chociaż obiecywał jej jakieś wspólne wyprawy. Pierwszy raz porzucił ją po śmierci mamy Duni, teraz zostawia po raz drugi, ponieważ nie potrafi poukładać swojego życia po rozstaniu z...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Wpadajcie poznać mnie bliżej na http://kwyrloczka.pl/2023/03/12/o-tym-jak-stracic-krolestwo-szczepan-twardoch/

DLA CZEGO?

Myśl taka ciągle mnie nachodziła, jaka jest przyczyna powstania drugiej części Króla. Wydaje mi się, że Król wyszedł Panu Twardochowi jednak zbyt pogodny. Jeśli ktoś zna inne powieści autora, to wie, że słowo pogodny ma się do jego twórczości jak hotel all inclusive na Teneryfie do sowieckiego łagru. Oczywiście to tylko moje domysły, wydaje mi się jednak, że czuł Pan Twardoch wielką wewnętrzną potrzebę zrównoważenia pierwszej części, czymś naprawdę dramatycznym, trudnym i smutnym. No i to się udało.

WIARA DUSZ

O kunszcie pisarskim rozwodzić się nie będę. Osobiście uwielbiam język i styl. Historie rysują się na mojej duszy czarnym rysikiem z kamiennego węgla, kreska jest gruba, czarna i pozostaje na zawsze. Czuję z autorem pewne pokrewieństwo dusz, być może wynikające z naszego wspólnego pochodzenia i historii. Łączą nas, tak myślę, rodzinne opowieści o wojnie, a do nos Śōnzokōw nie są to proste sprawy. Gdzieś ta wojna siedzi w nas, gdzieś w środku, powoduje naszymi działaniami. Mnie w książkach każe szukać przyczyny i zrozumienia, a Panu Twardochowi pisać o sobie w niepowtarzalnym, turpistycznym stylu.

KOBIECIE I MATCE

Królestwo oddziałuje na mnie podwójnie. Pierwszym razem wali we mnie jako w kobietę, drugim uderzaniem poprawia jako matce. Myślę ciężko, jak o tym wszystkim opowiedzieć, a nie zdradzać jednak fabuły. W Królestwie poznajemy dalsze losy Jakuba Szapiry i jego rodziny. Jego, a właściwie pustą skorupę po tym, kim kiedyś był, uratowała determinacja Ryfki, jego żonę i syna Daniela uratowała szybka śmierć, a Dawida siła i myśl o zemście.

Żaden z bohaterów nie zaznał szczęścia. Wpadli wszyscy do wykopanego przez Niemców dołu, jak dziewczyna w niebieskiej sukience, winna jedynie swojego pochodzenia. Ja jako czytelnik czuję czasem, że jestem Ryfką Kij, ofiarnie ratującą miłość swego życia, choć miłość ta już jej nie potrzebuje i nie chce. Umarła i został z niej jedynie bezwolny męski korpus. Czasem czuję, że jestem Emilią Szapiro. Wtulam w siebie swoje dzieci, które są jednocześnie dzidziusiami, nastolatkami i dorosłymi. Chowam je pod sercem przed złem całego świata. To zło ciągle jest żywe, już nie przyczajone, a rozzuchwalone panoszy się po świecie. Umarł pewien akwarelista, ale jego idee pozostały i upomną się o nas, chociaż zmieniła się ich forma.

DOBRZE, WIĘC O CZYM JEST TA KSIĄŻKA?

Powieści Królestwo nie jest książką dla każdego, myślę, ze wielu osobom zafascynowanym pierwszym tomem, kompletnie nie przypadnie do gustu, a nawet ich rozczaruje. Trudno bowiem mierzyć się z potwornością i okrucieństwem wojny opisanym nie jako chwalebną walkę żołnierzy, a jako dramatyczną próbę przeżycia zwykłych ludzi, osądzonych już przez świat i skazanych na śmierć. To tyle i aż tyle. Musiał jednak być we mnie jakiś zgrzyt po przeczytaniu, bo oceniłam ją jedynie na 5 z 10 gwiazdek. Nie takiej kontynuacji się spodziewałam, zabrakło jakiegoś niewielkiego płomyka nadziei, który w Królu, głęboko zagrzebany w popiele, tlił się bardzo nieśmiało. W Królestwie wygasł całkowicie i teraz, po czasie, pamiętam tylko to, co mną naprawdę szarpnęło. Króla chętnie przeczytałabym raz jeszcze, tak do Królestwa raczej już nie wrócę.

Wpadajcie poznać mnie bliżej na http://kwyrloczka.pl/2023/03/12/o-tym-jak-stracic-krolestwo-szczepan-twardoch/

DLA CZEGO?

Myśl taka ciągle mnie nachodziła, jaka jest przyczyna powstania drugiej części Króla. Wydaje mi się, że Król wyszedł Panu Twardochowi jednak zbyt pogodny. Jeśli ktoś zna inne powieści autora, to wie, że słowo pogodny ma się do jego twórczości jak hotel...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Klasycznie na http://kwyrloczka.pl/2022/11/13/o-tym-jak-wilamowski-zakrzyknal-veto-opowiesci-z-dzikich-pol-jacek-komuda/

JA PRZECIEŻ NIE LUBIE OPOWIADAŃ

Tak mi się przynajmniej zwykle zdawało. A tu niespodzianka, zbiór siedmiu opowiadań, które naprawdę mi się spodobały. Opowieści z Dzikich Pól okazały się bardzo przyjemną lekturą rozrywkową. XVII wiek, to były zacne czasy dla Rzeczpospolitej. Jednocześnie są to lata, które całkiem lubię, a które znam w zasadzie jedynie z Sienkiewiczowskiej Trylogii (to może być obciach). Przyjemnie więc było powrócić po latach na odległe kresy, do Atamanów, Mołojców, Kozaków i Szlachty. Do krajobrazów, co mi przed oczyma płyną, kiedy myślę o tamtych wiekach. Do tych futrzanych kołpaków z czaplim piórkiem, żupanów kolorowych i kontuszy, koni z rzędem i radosnego palenia wiosek.

OPOWIEŚCI Z DZIKICH PÓL

Opowieści to takie skrzyżowanie Sienkiewicza z Lovecraftem i Edgarem Alanem Poe, mam nadzieję, że się autor nie obrazi za tego Sienkiewicza, bo zdaje się, nie całkiem go lubi. Komuda zaserwował czytelnikowi ciekawą mieszaninę fantasy i horroru doprawiona szczyptą inteligentnego humoru. Jeśli od książki, jak ja, oczekujesz jednak czegoś więcej, niż tylko banalnej rozrywki, nie zawiedziesz się. Nie brak u Komudy i treści moralizatorskich (Wtrącenie dla współczesnych odbiorców – to te brednie o męskim honorze i wierze w jedynego Boga, które zobowiązywały do takich, a nie innych wyborów). Mimo że na 272 stronicach mamy do czynienia z niedługimi opowiastkami, jest w nich coś magnetyzującego. Już od kilku dni zastanawiam się, czym jest ta nieuchwytna zaleta.

VETO

Wreszcie, w ostatnim momencie, przyszło olśnienie. Realizm opisu – to jest to. Czytasz i czujesz otaczającą cię lepką mgłę zimnego, jesiennego świtu. Czujesz strach i samotność, ukryty gdzieś w chaszczach, zbyt daleko od gościńca. Każdemu wejściu do gospody towarzyszy niepewność – dobrych czy złych ludzi zastaniesz za ciężkimi dębowymi drzwiami. Czy zaprzedasz duszę w imię miłości? A może trafisz na najgorszy z najgorszych scenariuszy – oblężone miasto, w którym zjedzono już wszystko, co jadane. Zostały tylko trupy twoich towarzyszy i głód, stopniowo zmieniający się w obłęd. Czy ostatkiem człowieczeństwa krzykniesz Veto, nad rozkopanym grobem?

Klasycznie na http://kwyrloczka.pl/2022/11/13/o-tym-jak-wilamowski-zakrzyknal-veto-opowiesci-z-dzikich-pol-jacek-komuda/

JA PRZECIEŻ NIE LUBIE OPOWIADAŃ

Tak mi się przynajmniej zwykle zdawało. A tu niespodzianka, zbiór siedmiu opowiadań, które naprawdę mi się spodobały. Opowieści z Dzikich Pól okazały się bardzo przyjemną lekturą rozrywkową. XVII wiek, to były zacne czasy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Zapraszam na http://kwyrloczka.pl/2022/10/12/o-tym-jak-szabrem-zdobyc-swiat-siedem-pigulek-lucyfera-sergiusz-piasecki/

DLA ANI

To nie jest ani dobra, ani zła książka. Jest po prostu inna i dziwna zupełnie jak rok urodzenia autora (1899). Ani się dobrze czytało, ani źle. Czasem się trochę nudziło, czasem wciągało w historię. Bywały momenty zabawne, lecz całość nie jest ani trochę śmieszna. Tragizm połączony z absurdem, a na końcu smutek, żal i myślenie – jak to się mogło tak potoczyć.

SIEDEM PIGUŁEK LUCYFERA

Diabła Marka za karę zsyłają na ziemię. Ma tylko siebie i siedem tytułowych pigułek, a w każdej zaklętą jakąś inną moc. Tak oto wyekwipowany musi odnaleźć się w nowej dla siebie rzeczywistości. Marek nie jest specjalnie złym diabłem, nie jest też zabójczo inteligentny, zupełnie też nie rozumie realiów świata, w którym się znalazł. Radzi sobie jednak jak może z pomocą napotykanych na swej drodze ludzi. Faustowskie z niego diablisko, więcej dobrego swoimi czynami działa, niż szkodzi. Przygody jego są ciut infantylne, jak i sama markowa osoba, uroku jednak odmówić mu nie można, jest coś urzekającego w przystosowawczej nieporadności Marka.

Samą satyrę czyta się szybko, ale czy współcześni ludzie, nie takie Boomery jak ja, znajdą w niej coś ciekawego i wartościowego dla siebie? Trudno mi wyrokować. Dla mnie to nie jest koniec przygody z prozą Piaseckiego, ciekawa jestem jego poważniejszych powieści, coś w prostocie jego opisu magnetyzuje i sprawia, że chce się przeczytać więcej.

DLA SERGIUSZA

Nie mogę sobie odmówić opowiedzenia Wam o osobie autora, którego życiorys zasługuje na dobrą biografię. Pan Piasecki został wyrzucony z wywiadu za nadużywanie narkotyków oraz awanturnicze usposobienie. Jako bezrobotny agent, którego nawet Legia Cudzoziemska nie chciała, naśmigawszy się jak messerschmitt napadł z rewolwerem na dwóch żydowskich kupców, a z kolegą na pasażerów kolejki wąskotorowej. Skazano go za to na karę śmierci. Wywinął się jednak skrzętnie przez wzgląd na swoją wcześniejszą działalność wywiadowczą, tą sprzed kokainy. Dobroduszny prezydent zamienił mu wyrok pozbawienia życia na piętnaście lat więzienia, z czego łącznie dwa lata spędził w izolatce, a wyszedł na cztery przed zakończeniem wyroku.

W więzieniu wydał swoją pierwszą powieść Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy. Był przyjacielem Witkacego (wiadomo cóż to była za persona… kokaina, kokaina) i Wańkowicza, a w czasie II Wojny Światowej dowodził specjalnym oddziałem do wykonywania wyroków śmierci wydanych przez podziemny sąd. Przedostał się do Anglii z wojskami Andersa i tam pozostał. To maltretowane dziecko, obrońca Warszawy w 1920 roku, szuler, fałszerz i producent pornografii – nienawidził komuchów, żył skromnie, zmarł na raka. To był gość!

DLA MNIE

Dla Kwyrloczki informacje wprost od człowieka, który proceder szabru oglądał na własne oczy. Zmienił tym samym moje myślenie, że to komuna i nowi mieszkańcy rozgrabili Dolny Śląsk. Okazało się, że ten nowy duet jedynie dokończył dzieła, które rozpoczęli zawodowi szabrownicy. Podgatunek złodziei, wywożących, z ziem odzyskanych, na sprzedaż co, tylko im wpadło w ręce. Złodzieje ci różnili się skalą, jedni szabrowali drobiazgi, inni większe gabaryty, jako ostatni – największy szabrownik upomniał się o nieruchomości. Dopiero na szarym końcu miejscowa ludność zabrała jeszcze framugi i drewniane podłogi, resztę rozwiał wiatr. Choć mnie chrześcijance powinno to być zupełnie obojętne, jednak smuci

Zapraszam na http://kwyrloczka.pl/2022/10/12/o-tym-jak-szabrem-zdobyc-swiat-siedem-pigulek-lucyfera-sergiusz-piasecki/

DLA ANI

To nie jest ani dobra, ani zła książka. Jest po prostu inna i dziwna zupełnie jak rok urodzenia autora (1899). Ani się dobrze czytało, ani źle. Czasem się trochę nudziło, czasem wciągało w historię. Bywały momenty zabawne, lecz całość nie jest ani...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Więcej i więcej http://kwyrloczka.pl/2022/09/10/o-tym-jak-zmienic-zycie-rok-zajaca-arto-paasilinna/

MĘSKIE OPOWIEŚCI

Herbata, może herbata jakoś dopomoże. Bo co ja biedna kobieta mogę napisać o książce, którą uważam za męską. Znaczy napisaną dla mężczyzn. Żebyście mnie nie zrozumieli źle, to nie jest zła książka. Powiedziałabym nawet, że jest to bardzo dobra powieść, ale nie dla mnie. Zmuszona jestem ulokować ją na półce z Magiem i Obsługiwałem angielskiego króla, które również uważam za książki raczej dla płci przeciwnej.

BLISKA SERCU, A JEDNAK TAK ODLEGŁA

Zdarzyło wam się porzucić dotychczasowe życie? Nagle podjąć decyzję, chrzanię to, zabieram zabawki i zmieniam piaskownicę. Pewnie komuś się zdarzyło, ale czy jest wielu takich odważnych, szalonych lub natchnionych co zdolni są rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady? Ja jestem przedstawicielem grupy natchnionych duchem bożym, który wysłał mnie w zupełnie inne góry. Może to jednak kiepskie porównanie, ale Bóg się chyba nie pogniewa, bohatera książki natchnął bowiem zając. Nieszczęśliwie potrącone boże stworzenie, z którym czerwcowego wieczora pozostał zupełnie sam w lesie. Ratując mu życie nie miał jeszcze ani odrobiny świadomości, że to zając tak naprawdę uratuje jego.

VATANEN

Człowiek z dobrą pracą, odpowiednią żoną, mieszkaniem, samochodem i ziejącą w duszy pustką. Jego los spleciony z losem zwierzątka, które duszy nie ma, ale tętni w nim niesamowita wola życia. Razem wyruszają na poszukiwanie nowego ja Vatanena. Zagrzebanego w otchłani codzienności męskiego pierwiastka, o uwolnienie którego walka właśnie się rozpoczęła. Ciężko identyfikować się z taką postacią. Kobiety raczej nie porzucają domów i rodzin. Z natury jesteśmy bardziej stacjonarne, nastawione na wicie gniazda. Ciężko nam także zostać drwalem, ścigającym niedźwiedzia myśliwym czy małomównym pustelnikiem. Myślę, że takie życie kobietę by zabiło, za to mężczyznę wynosi na wyżyny męskości.

ROK ZAJĄCA

Nie jest książka dla panów od Barbera co myślą, że broda zrobi z nich prawdziwych mężczyzn. Nie jest to książka dla bab, które segregują mężczyzn wedle modnych ciuchów i wypiłowanych paznokci. To jest książka dla tych brudnych i spoconych z odciskami od siekiery, o twardej skorupie i delikatnym, potrzebującym czułości i pieszczoty wnętrzu.

ZABRZMIAŁO TAK POWAŻNIE

Zabrzmiało poważnie, ale, hej, halo! – chłop z zającem wędruje przez świat. Czy to może być tak do końca poważna życiowa literatura? W ogóle tak, ale w szczegółach to pełen absurdów i sytuacyjnego humoru spis przygód niesztampowej pary. Czyta się szybko, łatwo, przyjemnie i z uśmiechem raz szerszym, raz węższym ciągle jednak obecnym. W świecie, w którym tak mało pozytywnych historii Rok Zająca jest dwustustronnicowym rozbłyskiem dobra.

Więcej i więcej http://kwyrloczka.pl/2022/09/10/o-tym-jak-zmienic-zycie-rok-zajaca-arto-paasilinna/

MĘSKIE OPOWIEŚCI

Herbata, może herbata jakoś dopomoże. Bo co ja biedna kobieta mogę napisać o książce, którą uważam za męską. Znaczy napisaną dla mężczyzn. Żebyście mnie nie zrozumieli źle, to nie jest zła książka. Powiedziałabym nawet, że jest to bardzo dobra powieść, ale...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

W pięknej oprawie - http://kwyrloczka.pl/2022/05/06/o-tym-jak-w-kwiatach-tetni-zycie-koniberki-weronika-szelegiewicz/

Z DEDYKACJĄ OD SAMEJ AUTORKI

Muszę powiedzieć, że to zobowiązuje. Raz, że dedykacja, dwa – piękne wydanie. Papier gruby trochę jak bibuła, twarda okładka, sznureczkowa zakładka. Bardzo fajne ilustracje Anny Gensler. Na bibliotecznej półce zachwycała swą zielonością. Wzięłam więc bo i tytuł chwytliwy. Wewnątrz mieszkają istoty zwane koniberkami. Małe skrzydlate koniki mieszkające na kwietnej łące. Każdy ma swój kolor, swoją osobowość i swój kwiat. Poznajemy je w jedenastu opowieściach z ich łąkowego świata.

HA, HA, HA

Taka fajna książka – ciepła, pozytywna, wróżkowo – cukierkowa, nic tylko rzygać tęczą. To powiadam Ja – niszczyciel dobrego humoru i pogromca literatury dla najmłodszych. Nie lubię książek o emocjach pisanych dla przedstawienia samych emocji. O tym, jak ktoś cierpi, bo inni mu dokuczają, jak kocha z przeszkodami, które oczywiście udaje się pokonać, jak przyjaciele wygrywają trudne wewnętrzne walki innych istot. Na końcu wszyscy się przytulają. Źli zmieniają się w dobrych, kochanych i paskudnie przesłodzonych. Kiedy tylko przypomnę sobie fabułę, mój głos znika i narratorem opowieści w moim umyśle staje się cukierkowa baba o cieniutkim głosiku i artykulacji wróżki zębuszki, która w nadwiślańskim kraju nawet NIE ISTNIEJE!

CO NA TO DZIECI?

Maluchom to się chyba nawet podobało. Nie jestem pewna ile w nich zrozumienia dla skomplikowanych emocji innych istot. Czy dzieci w wieku lat dwóch i pięciu rozmyślają nad takimi sprawami? Tak czy siak, jakiś czas koniberki były obecne w naszym domu, gdzieś tam wyskakiwały nieoczekiwanie z dziecięcych zabaw przesłodzone imiona jak Serpentyna, Rubinek, Słoneczko, Węgielek, Gwiazdeczka… zbiera mi się na mdłości, przepraszam. Latały sobie po łące wyobraźni, właziły w różne dziwne miejsca i same spotykające je sytuacje były dla dzieci ciekawe, a nie wyjaśnianie i nazywanie emocji tym sytuacjom towarzyszącym.

NIEBEZPIECZNE TREŚCI

Uczucia pięknie są w książce nazwane, wszędzie króluje miłość, przyjaźń, wzajemny szacunek. Wszyscy sobie pomagają i szczęściu nie ma granic. Można, dzieckiem będąc, zachwycić się takim światem. Aż tu nagle pod płaszczykiem tego idyllicznego społeczeństwa przemycamy takie drobne new age dla najmłodszych. O tym, jak jesteśmy częścią natury, która w pewnym momencie każe nam opuścić bezpieczną łąkę i udać się do innego, jeszcze bardziej sielankowego świata. Należy bowiem odchodząc we właściwym momencie, ustąpić miejsca młodszym. Stare Koniberki muszą więc same poddać się eutanazji, aby nie cierpiały z powodu starości i aby uniknąć przeludnienia na łące, albo raczej przekoniberkowienia. Tak właśnie książka się kończy, a ponieważ taka „śmierć” w utopijnym świecie zastanawia i robi wrażenie, dzieci o nią pytają i na długo zapada ona w pamięć.

PAMIĘTAJMY

Można dzieciom przeczytać wszystko. Pożycza się, kupuje książkę i nie wie co ona tak naprawdę kryje. Ważne, żeby dziwne treści wykorzystać jako naukę. Jako opozycje do świata, jaki my chcemy dać naszym pociechom. Pamiętajcie, aby tłumaczyć dzieciom świat.

W pięknej oprawie - http://kwyrloczka.pl/2022/05/06/o-tym-jak-w-kwiatach-tetni-zycie-koniberki-weronika-szelegiewicz/

Z DEDYKACJĄ OD SAMEJ AUTORKI

Muszę powiedzieć, że to zobowiązuje. Raz, że dedykacja, dwa – piękne wydanie. Papier gruby trochę jak bibuła, twarda okładka, sznureczkowa zakładka. Bardzo fajne ilustracje Anny Gensler. Na bibliotecznej półce zachwycała swą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Z dodatkami na http://kwyrloczka.pl/2022/05/05/o-tym-jak-wyruszac-na-zwiad-zwiadowcy-john-flanagan/

UWAGA! OPINIA O PRAWIE CAŁYM CYKLU!

ZACZĘŁO SIĘ OD ZAKUPÓW

Mamo, mamo kup mi, kup mi. Mamo, to super książka. No i mamo kupiło. Dziecko, najstarsza zimorośl, zwana dalej Paskudą, a czasem także Królewną Pasztetową zaczęło czytać. Rewelacja, dziecko czyta, prze do przodu strona za stroną. Pierwszy tom, drugi, trzeci, czwarty… utknęła. Hmmmm, wszystko rozumiem, ale taki hit?

ZAKŁAD

Skoro sierotka utknęła, ruszyłam jej z pomocą i założyłam się o pięćdziesiąt złotych, że również przeczytam całość. Wyprzedzę ją z gracją i skończę pierwsza wszystkie szesnaście części Zwiadowców. Piękne było to założenie i zacny pomysł, stanęłyśmy więc w szranki i… teraz wchodzi proza Johna Flanagana.

PRZECZYTAŁAM

Początkowo czytanie szło łatwo, opowieść młodzieżowa, nawet jak na młodzież ciut infantylna. Fabuła przewidywalna dość, a naprawdę, w przeciwieństwie do mojego męża, bardzo, bardzo staram się nie domyślać co, będzie dalej. Lubię, kiedy niesie mnie opowieść, a zakończenie nadchodzi powoli. Wyłania się z cienia i…

… wchodzi ta Paskuda i powiada do mnie:

– Co jest gorszego od kraba na pianinie?

– Rak na organach.

Zaraza, że tak zaklnę po wiedźmińsku. Wybiła mnie z rytmu i nie wiem co, miałam przekazać. A tak, zakończenie wyłania się z mroku opowieści i wpadamy wprost do drugiego tomu o tytule Płonący Most. Tutaj to już naprawdę nie wiem jak można by się nie domyślać zakończenia – Płonący Most – no nie wiem, nie wiem. Zmutowane Grzechotniki Atakują USA, to też nie wiem o czym mogło by być. Gratuluje autorowi i mistrzowi spoileru – brawo, brawo. Grubo już, a dopiero druga część. Rozochocona rywalizacją przebrnęłam przez dziesięć kolejnych tomów. Każdy następny był grubszy od swego poprzednika. Jedenasty pominęłam, bo się na chwilę zagubił i przyswoiłam jeszcze dwunasty.

OD RUIN GORLANU PO KRÓLEWSKIEGO ZWIADOWCĘ

Patrzę teraz na spis tytułów, wspominam fabułę każdej z opowieści. Kurcze, mało kiedy tak dobrze pamiętam co się działo. Jedenaście historii, a ja wszystko wiem. Tego, co było wczoraj na obiad nie pamiętam, a tutaj scena za sceną. Nie myślcie jednak, że to zaleta. Mówimy tu o cyklu, który ma być wciągającą lekturą dla młodego czytelnika. Z przykrością zauważam, że każda z książek zawiera tyle fabuły żeby stworzyć dobre dłuższe opowiadanie, cała otoczka zupełnie niepotrzebnie rozwleka się do niebotycznych rozmiarów. Czytanie nudzi się okrutnie i dłuży, i męczy. Bohaterowie ciągle gdzieś jadą i jadą, i wloką się pustyniami, morzami, lasami, jeziorami. Prowadzą przy tym zdawkowe rozmowy wspominając poprzednie przygody, które już przecież czytaliśmy. Stylowo opisy leżą, leżą i kwiczą, a to mnie strasznie denerwuje. Owszem można się przywiązać, a nawet po czasie zatęsknić, do bohaterów, są fajni, sympatyczni. Każdy z nich jest inny, to jednak nie wystarcza, żeby zachwycić, porwać w cudowną, naprawdę długą podróż po zupełnie innym świecie.

INNYM? CZY NA PEWNO?

Tak, tak wiem, nie jest łatwo wymyślić nowy świat, nie każdy jest Tolkienem. Mimo wszystko można by się ciut bardziej wysilić. Może się nikt nie zorientuje, jak Wikingom, Arabom, Japończykom, Beduinom i Rzymianom zmienimy nazwy, rozlokujemy ich na ciut innej Ziemi i będziemy naszych bohaterów zderzać z nimi kulturowo. Błyskotliwy plan. Ja niestety tego nie kupuję i moje dziecko też nie kupiło. W literaturze Fantasy oczekuje się jednak czegoś bardziej fantazyjnego. Zapalnika do uwolnienia niewyobrażalnych zasobów wyobraźni, a wraz z nimi odkrywania niespotykanych nigdzie do tej pory krain. Poznawania przedziwnych nacji, może ciut podobnych do tych realnych, ale nie tak ostentacyjnie zapożyczonych.

ZAKŁAD ROZWIĄZANO

Umęczone, zmaltretowane i wynudzone rozwiązałyśmy zakład. Walcząc dzielnie łeb w łeb, na zmianę czytając dwunastą część Zwiadowców. Okazała się ona oszustwem i plagiatem pierwszego tomu swego własnego cyklu. Ambitny, młody i zabawny uczeń stał się swym nauczycielem. Marudnym, małomównym i charakternym starszawym zwiadowcą, któremu jak kiedyś tamtemu dokooptowują ucznia, a w zasadzie uczennicę. Parytet bowiem rzecz święta i baba w formacji, w której od setek lat bab nie było być musi. Paskudny ten zabieg niestety wyszedł nieźle i czytało się nawet z przyjemnością. Jaki z tego morał? Podobają się opowieści, kiedy krnąbrna i chaotyczna młodość uczy się od statecznego i mrukliwego doświadczenia.

CYKLU ZWIADOWCY NIE POLECAM

Nie jest to porywająca przygodówka, która zachwyca od pierwszej do ostatniej trony. Celowo nie opisuję fabuły, a dziele się tylko odczuciami, jakie we mnie pozostały. Może ktoś mimo wszystko się skusi i na jakiś, dłuższy lub krótszy, czas zostanie Królewskim Zwiadowcą dźwigając na swych barkach trudy i dostojeństwo tego urzędu.

Z dodatkami na http://kwyrloczka.pl/2022/05/05/o-tym-jak-wyruszac-na-zwiad-zwiadowcy-john-flanagan/

UWAGA! OPINIA O PRAWIE CAŁYM CYKLU!

ZACZĘŁO SIĘ OD ZAKUPÓW

Mamo, mamo kup mi, kup mi. Mamo, to super książka. No i mamo kupiło. Dziecko, najstarsza zimorośl, zwana dalej Paskudą, a czasem także Królewną Pasztetową zaczęło czytać. Rewelacja, dziecko czyta, prze do przodu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Recenzja rozszerzona na http://kwyrloczka.pl/2022/04/03/o-tym-jak-zostawic-ten-kurwatelefon-kapitan-car-marek-lawrynowicz/

SATYRA NA WOJSKO, ALE CZY TYLKO?

Akcja powieści Kapitan Car zaczyna się z pozoru zwyczajnie, prawie zwyczajnie. Dwóch chłopaków spotka się na dworcu i razem udają się, w różnym stylu, do Szkoły Wojsk Zmechanizowanych. Historia stara jak świat. Kimże jednak są wspomniani osobnicy? Intensywnie główkowałam całą opowieść i biorąc pod uwagę fantastyczno-nadprzyrodzone fenomeny będące ich udziałem, takie oto wysnułam wnioski. Panowie Była i Paciorek to dwa pomniejsze diabły/diabełki, które wysłane zostają do szkoły wojskowej, a by tam, w niepozbawionym komizmu stylu, pewnym ludziom napsuć krwi, innym dać radość albo i armatę. Paciorek i Buła, być może nie świadomie nawet, funkcjonują jako „cząstka siły mała, co złego pragnąc zawsze dobro zdziała.” (Cytatu tego nie zagrał na gitarze, którą przywiózł z Czechosłowacji – Goethe, po prostu napisał w Fauście, a niejaki Bułhakow wykorzystał dalej, ale to już zupełnie inna powieść, a wraz z nią także i inna historia). Są to oczywiście moje subiektywne spostrzeżenia, a raczej wrażenia towarzyszące mi podczas czytania.

KAPITAN CAR

Moim osobistym zdaniem, początek jest dużo fajniejszy od zakończenia. Im historia toczy się dalej, tym ciężej o jej zrozumienie i akceptację ewoluującego wątku. Sama powieść nie jest długa i dzięki temu duża dawka kurwawojskowego kurwahumoru nie razi ani nie zdąży się czytelnikowi znudzić. Przeszkadzać może niezaznajomionym z drylem wojskowym, niech mają oni jednak świadomość tego, że do Armii wstępuje się jednak dla zabijania, a nie podróży, o czym świadczyć musi dobitny męski wulgaryzm. To, czym czytelnik się nie znudzi sprawia jednocześnie wrażenie, że ma do czynienia z formą rozwiniętego szkicu, a nie powieścią samą w sobie. Kiedy strona po stronie docieramy wreszcie do końca, pozostaje jakiś przedziwny niedosyt połączony z pytaniem, które wyraża się, może niezbyt pięknie, w języku obcym, skrótem – WTF, lub w wariancie młodzieżowym, pytaniem – co się tutaj odjaniepawliło?

Kim jest tytułowy Kapitan Car? Szczerze, wydaje mi się to zupełnie nieistotne. Mocniej nurtuje mnie pytanie, czy w wojsku coś się teraz zmieniło? Czy jest bardziej inteligentnie, mniej absurdalnie? Jakże by mogło tak być, nie ma chyba większego absurdu niż… tutaj posłużę się cytatem – „Na wojnach zabijają się nawzajem ludzie, którzy zupełnie się nie znają, w imię interesów ludzi, którzy się doskonale znają, ale się nie zabijają.” – Pablo Neruda

Recenzja rozszerzona na http://kwyrloczka.pl/2022/04/03/o-tym-jak-zostawic-ten-kurwatelefon-kapitan-car-marek-lawrynowicz/

SATYRA NA WOJSKO, ALE CZY TYLKO?

Akcja powieści Kapitan Car zaczyna się z pozoru zwyczajnie, prawie zwyczajnie. Dwóch chłopaków spotka się na dworcu i razem udają się, w różnym stylu, do Szkoły Wojsk Zmechanizowanych. Historia stara jak świat. Kimże...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Babcocha Justyna Bednarek, Daniel de Latour
Ocena 7,9
Babcocha Justyna Bednarek, D...

Na półkach: , ,

CO TO TA BABCOCHA

Cóż to była za książka, cóż to była za bajka. Taka bajka, że trzeba ją kupić i mieć. Bajka najlepsza ze wszystkich, bo dla dzieci cudna i dorosłego bawiąca. Do czytania przed snem idealna, składa się bowiem z krótkich opowieści w sam raz na jeden raz. Tak można oczywiście, jednakże dzieci wolą trzy na jeden raz albo i cztery na raz… na dwa i chop do góry Babcocha rulez.

W GRAJDOŁKU

Sama Babcocha zjawia się pewnego dnia w Grajdołku, pewnie, dlatego, że jest bardzo potrzebna mieszkańcom, a konkretnie pewnej małej Bernadettce, która nie ma mamy, a której tata zdecydowanie nadużywa soku. Przybywa jako skrzyżowanie dobrej, ciepłej i pomocnej babci z babą jagą, ale raczej taką jak babcia Weatherwax, a nie Baba Jola, z którą zdecydowanie nie ma przyjemności. Tutaj rozpoczynają się przeróżne przygody i tylko ociupinkę w nich ekologii i lewactwa, ale naprawdę ociupiniuninieczkę. Jest za to pochwała pełnej rodziny jako idei, do której należy dążyć ze względu na dzieci i na siebie, nawet za pomocą magii. Można też zarobić lanie od złotej rybki, albo być zakupionym przez konia ale o tym musicie przekonać się sami.

SŁOWO O GRAFICE

Może nie jest to do końca mój ulubiony styl. Mam z nim jednak dobre skojarzenia. Przypomina mi rysunki z dwóch bardzo starych książek, należących jeszcze do mojej mamy – Ortografia i Gramatyka na wesoło, Profesora Przecinka. Bardzo często odrysowywałam z nich przeróżne postacie w szkole podstawowej będąc. Chyba nie myśleliście, że się uczyłam. Taki suchar, że aż wstyd.

NA SPOTKANIE Z BABĄ JOLĄ ZAPRASZAM NA http://kwyrloczka.pl/2022/03/05/o-tym-jak-jedna-szybka-babcocha-i-nyny-babcocha-justyna-bednarek/

CO TO TA BABCOCHA

Cóż to była za książka, cóż to była za bajka. Taka bajka, że trzeba ją kupić i mieć. Bajka najlepsza ze wszystkich, bo dla dzieci cudna i dorosłego bawiąca. Do czytania przed snem idealna, składa się bowiem z krótkich opowieści w sam raz na jeden raz. Tak można oczywiście, jednakże dzieci wolą trzy na jeden raz albo i cztery na raz… na dwa i chop do góry...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

http://kwyrloczka.pl/2022/01/17/o-tym-jak-minal-rok-czytelniczych-rozczarowan-cala-jaskrawosc-edward-stachura/

TAK SIĘ CIESZYŁAM
Tak strasznie się cieszyłam na tego Stachurę, tak strasznie bardzo. Liczyłam, że ukołysze mnie troszkę, podleczy moje skołatane czwartą ciążą ciało. Liczyłam na holistyczne lekarstwo duszy, które otuli i ogrzeje. Klasycznie, rozpędzona rzeczywistość uderzyła we mnie – babach – pozostał niesmak i smutek. Taki głowie brzmiący echem pogłos – dlaczego…czego…czego…ego…oooo…

ZBYT MAŁO SZALONY

Pan autor mojej ukochanej Siekierezady okazał się na tym etapie jeszcze zbyt mało szalony. W 1969 chory, ale nie aż tak, w 1971 już wystarczająco, w 1979 już martwy. Cóż, nie ma chopa. Więcej nie napisze. Ja, co powiedzieć mam o powieści zbyt mało poetyckiej Cała Jaskrawość. Rozkładam ręce nad klawiaturą i nie wiem niestety. Najbardziej cieszy mnie, że się stara stodoła Potęgowej od wiatru obaliła. Sama fabuła zupełnie o niczym. Dwóch takich co ukradli księżyc i w swych duszach uwięzili go gdzieś głęboko, wędrują tu i tam przepychając nas przez swoją codzienną, fizyczną rzeczywistość. Wszytko, powinno być dobrze, wszystko powinno się zgadzać i pasować, a jednak ciągle czegoś brak. Poetyckości zbyt mało, metafizyki, nieuchwytnego piękna i poblasku szaleństwa nieprzeciętnego umysłu. Wprawka jakby, początek drogi dobrze obranej, wiodącej wprost do celu, do Siekierezady.

SĄ OCZYWIŚCIE PRZEBŁYSKI

Czytanie jednak odradzam lepiej pozostać przy jednym dziele wybitnym i oszczędzić sobie smutku rozczarowania. Umieszczam tym samym Steda na liście zwanej – Autor tylko jednej dobrej książki. Na tym kończę recenzję, jest krótka, ale żal nie pozwala mi pisać więcej.

http://kwyrloczka.pl/2022/01/17/o-tym-jak-minal-rok-czytelniczych-rozczarowan-cala-jaskrawosc-edward-stachura/

TAK SIĘ CIESZYŁAM
Tak strasznie się cieszyłam na tego Stachurę, tak strasznie bardzo. Liczyłam, że ukołysze mnie troszkę, podleczy moje skołatane czwartą ciążą ciało. Liczyłam na holistyczne lekarstwo duszy, które otuli i ogrzeje. Klasycznie, rozpędzona...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

ENTUZJAZM BYŁ TAK WIELKI

Miało być tak pięknie, wywiady miały być, autografy… i było, było pięknie tak i poczytnie, radośnie oczka po literkach biegały zdania składając. Było pięknie tak, aż skończył się pierwszy tom i piękno owo sielskiego życia ustąpiło miejsca czemuś zgoła przeciwnemu. Nienażarta, złakniona tamtych czasów połykałam wręcz stronę po stronie, zdanie po zdaniu. Delektowałam się przedpierwszowojenną obyczajowością, tym ostatnim momentem starego świata, zanim szlachectwo rozwałkuje podwójna wojenna zawierucha tworząc podwaliny pod obmierzłe mi znaki współczesności – korporacjonizm, ekologię, weganizm i kowidiotyzm.

MÓZG WYŁĄCZYŁ SIĘ NA CZAS JAKIŚ

Zrezygnowała autorka z opisu spokojnego wiejskiego życia ze spokojnym aż nadto Bogumiłem, Barbarą panikarą, dzieciakami, służbą, chłopami z czworaków, znajomkami, z nawet psami. Fundując czytelnikowi – czyli mnie, i Tobie nieznajomy jeden na milion co się odważyłeś Noce i Dnie wziąć w swe dłonie – nużące rozterki nie o nawożeniu jabłoni niestety.

Niekończące się rozmowy o polityce, zaborcach, socjalizmie, dobroczynności, oddaniu sprawie, ponownie o socjalizmie, polityce, zaborcach. O polityce socjalnej zaborców, o dobroczynności socjalnej polityki, o polityce dobroczynnej socjalizmu, oddaniu sprawie dobroczynności. Żeby jeszcze potrawy spożywane do tego dobroczynnego zaborczego socjalizmu były opisane, ale nie. Kawa, koniaczek, wiśnióweczka. Raz jeden tylko coś z kwaśnym sosem, mięso chyba, no i masz, jeszcze zapomniałam co to było. Na tych tematach mózg mój się wyłączał, strawić tego nie było sposobu. Gałka się przekręcała, audycja radiowa zmieniała, coś tam szumiało nieznacznie socjalizm socjalizm, ale głównie, jak to moja babcia mawiała – szła audycja o praniu, sprzątaniu i najwymyślniejszych kanapkach dla męża z tym nowym biedrowym pesto z orzeszków.

OPOWIEŚĆ O DWÓCH DUETACH STRASZLIWYCH

Marcyś i Agnieszka, Agnicha i Marcyś by ich szlag trafił z politycznym zaangażowaniem, zakochaniem i konspiracją. Okrutnie grali mi oni na nerwach, przyprawiali o torsje i migrenowe bóle głowy, najprawdopodobniej także o bóle porodowe. Rozchodzili się – schodzili, ględzili o wolnej Polsce. Boże, gdyby tak wiedzieli, że całą tę ich walkę o wolność za darmo w 2004 roku, bez jednego wystrzału, na tacy oddano pod zabory pewnego socjalistycznego tworu (à propos socjalizmu i zaborców). Gorsi nawet byli od rozhisteryzowanej Barbary panikary, którą, swoją drogą, że tak do tego wątku parę słów wtrącę, mąż jej Bogumił powinien lać od rana do wieczora, aż wytłukłby tą piskliwą durnotę, nadopiekuńczość, zachowawczość i nieumiejętność dostrzeżenia prawdziwej, szczerej i do wyrzygania poświęcającej się miłości.

„NIESTETY, NOBLA RACZEJ NIE WEŹMIE”

Czy mnie to dziwi, ani trochę, choć znawca ze mnie literatury noblistów raczej żaden. Brakuje w Nocach i Dniach epickości, barwnych opisów. Gdyby tak nająć Reymonta, żeby to podrasował swym impresjonistyczno-słownym stylem, to mógłby być przebój. Obwieszczam z bólem serca, wszem wobec, że Noce i Dnie to mój ogromny książkowy zawód oraz jednocześnie dziewięć miesięcy intelektualnej mordęgi. Ostatnie sto stron wymęczyłam leżąc w szpitalu po porodzie. Udało mi się chyba tylko dlatego, że nie dało się stamtąd uciekać, a czymś trzeba było się jednak zająć.

Może to straszne, ale wydaje mi się, że czasem tak bardzo jestem drugą durną Barbarą panikarą, a mój mąż tak często jest kochanym i ciepłym Bogumiłem. Nawet mając to przed oczyma duszy muszę całun zapomnienia zarzucić na Noce i Dnie. Odhaczam je jako przeczytaną klasykę i odkładam na półkę z łezką w oku. Czemu z łezką, bo kupiłam dwa brakujące tomy, a teraz wiem, że to była wyjątkowo kiepska lokata kapitału.

TRADYCYJNIE ZAPRASZAM DO SWOJEGO KĄTA KWYRLOCZKA.PL

ENTUZJAZM BYŁ TAK WIELKI

Miało być tak pięknie, wywiady miały być, autografy… i było, było pięknie tak i poczytnie, radośnie oczka po literkach biegały zdania składając. Było pięknie tak, aż skończył się pierwszy tom i piękno owo sielskiego życia ustąpiło miejsca czemuś zgoła przeciwnemu. Nienażarta, złakniona tamtych czasów połykałam wręcz stronę po stronie, zdanie po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

IDZIE, IDZIE PODBESKIDZIE... A NIE, TO TYLKO NOWA LEKTURA SZKOLNA

Każdorazowo, kiedy pojawia się nowa, wcześniej mi nieznana lektura wraz z nią przybywa pewna forma obezwładniającego leku. Wszystkim wszak wiadomo, że lektury naszych czasów, niejednokrotnie będące lekturami czasów naszych rodziców, pozostawiają często wiele do życzenia. Zaprzyjaźnić się niestety trzeba wielokrotnie z jakimś Pinokiem, usiłującym dostać się do Toi Toia, czy innym Tomkiem Sawyerem, od którego wieje nudą. (Miłośnicy tych pozycji wybaczą, to są moje osobiste odczucia. Moje i tylko moje, i tych, co wpiszą się na listę niecierpiących tych dwóch książek. Lista dostępna u mnie w domu w dni robocze po okazaniu legitymacji czytelnika).

FELIX, NET I NIKA I GRZYBICA ZNIKA

Nie umiem pozbyć się z głowy tej pół-reklamy pół-recenzji… Nie chcąc zdradzać zbyt wiele z fabuły nakreślę jedynie zarys, a potem powiem wam wszystkim, co mi się w tej powieści strasznie nie podobało.
Felix, Net i Nika to poznający się na rozpoczęciu gimnazjalnego roku szkolnego pierwszacy. Jak to zwykle bywa przyjaźń zawiązuje się od razu pierwszego dnia i cała trójka, na różny sposób pokręconych, poszkodowanych przez los, dobrą lub złą sytuację materialną, rodzinną czy nadprzyrodzoną, raźnie rusza ku przygodom. Każdy rozdział to osobne wydarzenie spięte jednym przewijającym się wątkiem głównym uchodzić mogącym za fantastyczno-naukowy. Przyznacie, że brzmi całkiem nieźle. Czyta również się nieźle, nie powiem - wciąga. Jeśli ma się dwanaście lat to naprawdę nawet nie zdąży się człowiek/dziecko znudzić. Niejednokrotnie się zachwyci, polubi bohaterów, z zaangażowaniem i ciekawością doczyta do końca (Mam te informacje od pewnej dwunastolatki, której ufam). Niestety tutaj wchodzę JA - niszczyciel przyjemnych lektur i pogromca poczytnej dziecięcej literatury.

NIC MNIE TAK NIE WKUR...ZA

Nic, naprawdę nic mnie nie doprowadza do takiej wściekłości jak mieszanie światów i gatunków, chyba że jest to celowy, świadomy, zaznaczony i opisany zabieg, albo autor ma na nazwisko Pratchett. Nie potrafię znieść w jednej pozycji sztucznej inteligencji, robotyki, gnomów, zdolności telepatyczno-kinetycznych, czarów, duchów, i Świętego Mikołaja. Tego czerwonego zagranicznego cymbała wożącego się saniami zaprzężonymi w wyraźnie nietrzeźwe renifery. Wpychającego swe tłuste dupsko przez komin… kaloryfer… nieważne. Nie dość, że nic do siebie nie pasuje, to jeszcze propaguje, przyjmuje jako dobre niszczenie naszej ledwo zipiącej kultury. Mikołaj ma do cholery mieć pastorał i dwa aniołki do pomocy jako i było na początku i zawsze, i na wszystkich moich fotach z przedszkola i szkoły.
Co, przesadzam? To dorobimy Luckowi Skywalkerowi latającą małą wróżkę z Piotrusia Pana. Frodowi wymienimy Sama na Robocopa, a Geralt z Riwii zamiast miecza będzie występował z zimnem lufy Visa w nogawce spodni. To się nie dodaje, to się żre, to boli mnie w głowę, kiedy czytam. Szczególnie ten Mikołaj, zdecydowanie najbardziej ON!

HALO KURATORIUM!

Jest tak wiele naszych, rodzimych podpartych naszą kulturą pozycji dla dzieci. Chociażby Czarownica Piętro Niżej. Tak, może jest o warszawskich legendach, ale jednak jest tam polska syrenka, i kaczka zaklęta jakaś, nie wiem, nie jestem z Warszawy. Ważne, żeby ta kaczka to nie była Duchociastna kaczka. Przecież to proste! Jeśli chcemy zagraniczną kaczkę to bierzemy zagraniczną książkę. Dzieci czytają, a my nakreślamy różnice kutrowe choćby w postaci wspomnianego wcześniej czerwonego jegomościa. Uczymy, że świat nie jest monokulturowy. Nie ma żadnego Multi kulti są tylko zakichane Anglosaskie przeszczepy szerzące się jak nowotwór w ludzkich umysłach. Jest to świadome i zaplanowane paskudne działanie. Jak tu nie wierzyć w teorie spiskowe, no jak? Dla tego właśnie z przykrością muszę stwierdzić, że Felix, Net i Nika Rafała Kosika to nie jest dobra książka.

http://kwyrloczka.pl/2021/05/27/o-tym-jak-nowosci-mi-nie-w-smak-felix-net-i-nika-rafal-kosik/

IDZIE, IDZIE PODBESKIDZIE... A NIE, TO TYLKO NOWA LEKTURA SZKOLNA

Każdorazowo, kiedy pojawia się nowa, wcześniej mi nieznana lektura wraz z nią przybywa pewna forma obezwładniającego leku. Wszystkim wszak wiadomo, że lektury naszych czasów, niejednokrotnie będące lekturami czasów naszych rodziców, pozostawiają często wiele do życzenia. Zaprzyjaźnić się niestety trzeba...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Jeśli chcesz więcej i więcej to tylko tutaj http://kwyrloczka.pl/2020/05/17/o-tym-jak-zanudza-huck-przygody-tomka-sawyera-mark-twain/

JUŻ NIGDY

Potwierdzam — ani w podstawówce, ani teraz — powieść o przygodach pewnego małoletniego Tomasza mnie nie wciągnęła, nie zachwyciła, nie zainteresowała i ogólnie ciekawsze było nawet to jak Ginter importował zboże, kabaretu Mumio. Cieszę się niewymownie, że więcej już nigdy — NIGDY! – nie będę musiała mierzyć się z tą opowieścią.

PROTESTANCI W LEKTURACH

Zauważam takie ciekawe zjawisko. W przypadku szkolnego omawiania Ani z Zielonego Wzgórza, czy też Tomka, nauczyciele kompletnie nie uświadamiają młodych czytelników, że bohaterowie z ich książek to nie są katolicy. Czy to nieważny szczegół? Ależ bardzo ważny, ponieważ wpływa na mentalność bohaterów, ich światopogląd, podejście do życia. Kiedy katolickie dzieci uczą się modlitw z katechizmu czy skarbczyka na oczy oglądając Pismo Święte jedynie na kościelnej ambonie, Tomek Sawyer uczy się fragmentów Pisma właśnie. Ma nawet na tym polu pewnego rodzaju sukcesy. Ma tym samym kontakt ze źródłem wiary od dziecka, w dorosłym życiu może z tegoż źródła zaczerpnąć lub je odrzucić. Ja, musiałam najpierw odrzucić bezużyteczne, klepane tępo modlitwy, wściec się, obrazić, załamać po czym odszukać Pismo Święte w domu, przeczytać zdecydowanie od końca czyli od Ewangelii, zrozumieć i uwierzyć. To stanowi niebywałą różnicę w myśleniu, a mimo to jest pomijane w opracowaniach, co przykre ponieważ czytanie właśnie poszerzać ma horyzonty, zapoznawać czytelników z innymi kulturami, a nie ograniczać powieści do: opisz charakterystykę wybranej postaci. Czasem tracę nadzieję, że ten skostniały, pruski model nauczania kiedykolwiek zostanie zmieniony. Nawet kiedy pojawiają się na liście lektur nowe ciekawsze pozycje nauczyciele i tak pozostają przy starych trupach pokroju Pinokia.

ZACZĘŁO SIĘ OD KOŚCIELNEJ NUDY

Potem przyszedł czas na szkolną nudę, miłosną nudę, nudę ucieczkową, aby wreszcie na końcu odrobinę zelżeć przeradzając się na moment w jaskiniowe zainteresowanie z nieprawdopodobnie niemożliwym zakończeniem. Gdzieś w powieści Przygody Tomka Sawyera zawarty jest obraz Ameryki drugiej połowy XIX wieku. Na tym może należy się skupić, nie na przygodach wyjątkowo wrednego, zadufanego, nieznośnego bachora, jakim był Tomek. Z uczepionym siebie Huckiem, synem pijaka, bezdomnym, sypiającym w pustej beczce chłopakiem, który nie miał nic oprócz łachmanów na grzbiecie.
Niestety, na tym kompletnie się nie skupiłam, bo jakby tak realia są mi znane – to raz – a dwa – jakoś tak nieszczególnie było to wyeksponowane. Niewolnictwo objawiało się w gdzieś tam udającym się po wodę osobniku, ale gdyby nie mieć świadomości istniejącego w tamtym czasie wyzysku czarnych można by się nawet nie zorientować, w czym rzecz. Tak sobie myślę — bezczeszczenie grobów w celach pozyskiwania zwłok połączone z mordowaniem, napadanie na wdowy i soczyste opisy ich ewentualnego patroszenia, egzekucje przez powieszenie, poszukiwania skarbów i szwendanie się po ciemnych pieczarach to zaiste odpowiednie tło epokowe dla jedenastolatków. Zasięgnęłam języka u latorośli i dowiaduję się, że nauczycielka tła historycznego również nie nakreśla, nie wyjaśnia zagadnienia niewolnictwa czy przyczyn rozkopywania mogił skupiając się jedynie na charakterystyce postaci. Uwielbiam szkołę, serio.

LEWAKI NIE CZYTAJO

Drodzy rodzice z tej drugiej strony barykady. Ci, co to drżą tylko na wspomnienie o klapsie, boją się przemocy w każdej formie. Którzy uważają, że straszenie Mikołajem ryje dziecku beret na całe dorosłe życie. Ci, co obsesyjnie chronią, dbają o higienę, asekurują dzieci na drabinkach, zakładają kaski i ochraniacze. Nie czekajcie dłużej, musicie oprotestować tę książkę, póki jeszcze nie skrzywdziła waszych pociech swym zbytnim realizmem, zaściankowym podejściem do wychowania i nadmierną religijnością.

Jeśli chcesz więcej i więcej to tylko tutaj http://kwyrloczka.pl/2020/05/17/o-tym-jak-zanudza-huck-przygody-tomka-sawyera-mark-twain/

JUŻ NIGDY

Potwierdzam — ani w podstawówce, ani teraz — powieść o przygodach pewnego małoletniego Tomasza mnie nie wciągnęła, nie zachwyciła, nie zainteresowała i ogólnie ciekawsze było nawet to jak Ginter importował zboże, kabaretu Mumio....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Z przedwojenną muzyką i komentarzem do sytuacji z początku roku 2020 oraz innymi ciekawymi gratisami recenzję znajdziesz tu: http://kwyrloczka.pl/2020/03/31/o-tym-jak-odpoczywac-w-przededniu-wojny-wakacje-1939-anna-lisiecka/

MOJE ULUBIONE LATA

Nie wiem jak inni ludzie i czy w ogóle, ja w każdym razie mam swoje ulubione czasy. Inaczej niż u mojego męża, który, jak twierdzi, lubi wszystkie, moje przypadają na schyłek 1800 roku, a kończą się wraz z drugą wojną światową. Mam też małego wkręta na dyktatorów. Swego czasu, poszukując prawdy o ludzkiej psychice, naczytałam się wiele o Stalinie i Hitlerze. Nie wniosło to wprawdzie niczego nowego, ponieważ we wszystkich opracowaniach o tych dwóch personach mamy praktycznie to samo, czyli głównie półprawdy. Łączą się oni jednak z rokiem 1939 dość ściśle. Zanim nasi dialektyczni panowie runą żelaznym wojskiem pozwólmy tym, co mieli nadzieję, że nie stanie się nic, jeszcze potańczyć tamtych czasów hit.

WAKACJE 1939

Tak od końca zaczynając książka Wakacje 1939 jest bardzo ładnie wydana. Oprawę ma ładną, twardą, łączącą elegancką szarość z wesołym pomarańczem. Wewnątrz kryje się ogrom fotografii z dawnych lat. Już samo ich przeglądanie daje niebywale dużo frajdy. Na zdjęciach zapomniani ludzie, o których nie uczy historia. Zapomniane miejsca, które kiedyś były polskie, a teraz porzucone przez Polaków utknęły gdzieś w obcych państwach.
Dużo radości dało mi poznawanie przedwojennych celebrytów, o których zapomniał zdaje się współczesny świat pozostawiając w naszej świadomości jedynie wielkich polityków, literatów i pisarzy. Gubiąc gdzieś gwiazdy czarnego ekranu, śpiewaków i piosenkarzy zastępując ich tym, co amerykańskie, obce. Kimże są trzy siostry Halama, kim Barszczewska, Bodo, Ordonka? Możemy dowiedzieć się z książki Wakacje 1939 i nie chodzi tu o to jak spędzali czas, ale że byli niebywale ważni i sławni.

POCHWALIŁAM

Biorąc Wakacje 1939 do ręki oczekiwałam jednak czegoś zupełnie innego. Czegoś potworniejszego, groźniejszego. Ogólnoludzkiego przerażenia na chwilę przed opadającym ostrzem gilotyny. A tu, co? Wakacje. Nie koniecznie tegoż strasznego roku, czasem i z poprzednich lat. Beztroskie i zbyt ogólne. Szczególnie ciężko przebrnąć było przez początek. Sto trzynaście stron o nadmorskich kurortach, sto trzynaście stron wypełnionych głównie tym, kto z kim gdzie bywał. Nie zrażajcie się jednak, w najgorszym razie omińcie ten początek. Im dalej tym zdecydowanie ciekawiej i nostalgicznej się robi. Łezka w oku może się zakręcić za tym światem, za tą minioną epoką, za Polską sięgająca po samą Rumuńską granicę.

PODSUMOWUJĄC KRÓTKO

Mimo iż nie porwała mnie ta lektura myślę, że bardzo mi się przyda. W walory z jej posiadania zostaną jeszcze przeze mnie docenione. Zdarzy mi się pewnie do opisanych w niej miejsc zawitać, a wtedy ciekawostki do kolejnych podróżniczych wpisów mam jak znalazł.

Z przedwojenną muzyką i komentarzem do sytuacji z początku roku 2020 oraz innymi ciekawymi gratisami recenzję znajdziesz tu: http://kwyrloczka.pl/2020/03/31/o-tym-jak-odpoczywac-w-przededniu-wojny-wakacje-1939-anna-lisiecka/

MOJE ULUBIONE LATA

Nie wiem jak inni ludzie i czy w ogóle, ja w każdym razie mam swoje ulubione czasy. Inaczej niż u mojego męża, który, jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po gratisy w postaci filmików i piosenek zapraszam na http://kwyrloczka.pl/2020/02/16/o-tym-jak-trafic-na-bezludna-wyspe-krol-macius-pierwszy-janusz-korczak/

Lektura szkolna od IKS lat. Nawet film jest, który pewnie wszyscy widzieli, gdy książkę ową przyszło im w szkole przeczytać. Moja córka, na aktualnym etapie swej edukacji musiała się również zmierzyć z tym …hmm… dziełem? Więc i ja podjęłam trud przeczytania tej książki. Z jakimi efektami? Spróbujmy je opisać.

UMARŁ KRÓL, NIECH ŻYJE KRÓL

Tylko jaki ten nowy król. Dziecko zaledwie, sierota. Przerażony i smutny chłopczyk, któremu zawalił się świat. Jeszcze tego nie wie, ale walić będzie się dalej cegła po cegle, bo dzieci, którym wszystko wolno, to nieszczęśliwe dzieci. O tym, co panie polonistki mówią dzieciakom na lekcjach pisać nie będę. O to, co dziecko sądzi o tej powieści zapytam przy końcu recenzji. Książka ta bowiem ma dwie strony, jak dwa wiedźmińskie miecze, a za jej pomocą chce Korczak przekazać, nam dorosłym, coś ważnego.

KRÓL - DZIECKO I RODZIC - NIERODZIC

Gdyby tak te Maciusiowe życie przełożyć na zwyczajną rodzinę. Tyle, że Maciuś jest sierotą. Ale (und this is grosse „ale”): ile jest dzisiaj takich niby pełnych rodzin z mamą i tatą, w których dziecko jest osieroconym małym królem. Dają mu jeść i pięknie odziewają, odsyłają do swych królewskich obowiązków, podejmują za niego decyzje jak ministrowie. Zabraniają bawić się z nieodpowiednimi dziećmi, zabraniają wychodzić samemu na dwór, nie uczą żyć, a kontrolują na każdym kroku. Gdzieś tam na zewnątrz istnieje jakiś świat, groźny i zły, przed którym trzeba dziecko chronić z całych sił. Ograniczanie swobody w imię wyższych idei i bezpieczeństwa, zaborczość i brak zaufania. Wewnątrz nieświadome dziecko, które widzi i rozumie więcej niż się dorosłym wydaje. Dziecko, w którym narasta frustracja i złość, a ogromna potrzeba wolności i niezależności skutkuje ucieczką czy, w późniejszym czasie, przejęciem kontroli i przemianą rzeczywistości na swoją – dziecięcą – modłę. Kiedy dziecko przejmuje władzę, nic dobrego nie może się stać.

RODZIC - RODZIC (DYGRESJA)

Rodzic jest wtedy rodzicem, kiedy tak pokieruje rozwojem swego dziecka, aby wyszło ono w świat i podołało. Potknie się nie raz, ale to je tylko wzmocni, nie załamie. Nie da się osiągnąć tego współczesnym modelem wychowania. Błąd! (wróć). Nie ma już nawet pojęcia wychowanie, teraz jest towarzyszenie. Do kompletu — akceptacja nawet złych zachowań tylko dlatego, że istnieją. I wmawianie dzieciom, że mogą robić wszystko. Chociaż to bzdura! Mogą zostać kim chcą. Chociaż to też nie prawda! Możecie mi mówić i udowadniać jak to współczesne wychowanie jest dobre, jak to rodzic współczulny, partnerski jest rodzicem najlepszym. Możecie mi wmawiać, że straszenie dziecka, że Mikołaj przyniesie mu rózgę zostawia trwały ślad na jego nierozwiniętej psychice, że powinniśmy akceptować to, że nasz syn chce być Elzą na balu karnawałowym w przedszkolu. A ja wam powiem, że wypuszczacie w świat samobójców, którzy nie podołają rzeczywistości. A życie potrafi dać po dupie.

JAK TO SIĘ MA DO MACIUSIA?

Został królem, ale królowanie było do bani. Nie mógł robić tego, co chciał, a chciał przecież dla wszystkich dobrze. Uciekł z pałacu i poszedł na wojnę. Chciał uczyć się prawdziwego życia. Przejął władzę, a jego usilne próby dogodzenia obywatelom swego państwa zaowocowały jedynie brakiem zadowolenia, pretensjami i wyciąganiem rąk po więcej. Oszukiwany i wykorzystywany, wreszcie podbity przez sprytniejszych od siebie dorosłych królów i skazany na śmierć — w ostatniej chwili zamienianą na zesłanie. Samotność na bezludnej wyspie z czasem złagodzoną obecnością kilku przyjaciół.

I TERAZ NIE WIEM

Czy ma to być przestroga, czy moralitet? No bo: dziecięce podejście — takie stereotypowe — okazało się w dorosłym życiu króla nazbyt infantylne, naiwne, a w efekcie zgubne. Łatwo oszukać dziecko, gdy jest się dorosłym. To chyba chciał przekazać nam Korczak… a może jedynie to ja chcę widzieć w książce Król Maciuś Pierwszy taki właśnie przekaz? Niemniej, trzeba swe dzieci uczyć wychwytywania subtelnych życiowych zagrań, które stanowią o istocie dorosłości. Tych, których Maciuś — jako sierota — nie potrafił zrozumieć.

LEWAKI NIE CZYTAJO

Daje mi to odrobinę dzikiej radości, bo z polityczną poprawnością Maciuś nie ma nic wspólnego — co mnie akurat wyjątkowo cieszy. Obsmarowuje Korczak radośnie demokrację i system parlamentarny. Ciemnych i zacofanych murzynów — nie tam afropolaków, czy osób czarnoskórych, a literalnie murzynów — edukować i na europejską modłę urabiać poleca. Maciuś im przyjaźń i obyczaje podaruje, a oni jemu kosztowności. Wszak na cóż murzynom kosztowności, ludzkiego mięsa nimi nie przyprawią. Zjawiający się w maciusiowym królestwie Murzyńscy królowie zachowują się jak rozwydrzone dzieci. Teraz to tak nie wolno nabijać się z innych nacji, myślę jednak, że Korczakowi wolno, bo to w końcu Eskimos po matce. Dziewczynki to głównie beksy i marudy, jeszcze w sukienkach chodzą — niedorzeczne. Jedynie Klu Klu murzyńska księżniczka zakrawa bardziej na współczesną kobietę, ale drzewiej też takie bywały i zwało się je — trzymajcie się ramy feministki — chłopczyce. Łaziły one po drzewach, strzelały z procy, pyskowały po mistrzowsku, a potem z tego zwyczajnie wyrastały w przeciwieństwie do was moje DOROSŁE i piastujące poważane urzędy państwowe panie… senatorki. Smaczku dodaje, postać dziennikarza, który okazuję się najgorszą szują, oszustem i szpiegiem obcego mocarstwa. Jakże to tak strażnika demokracji i kreatora rzeczywistości opluwać. Za jego sprawą Maciuś zostaje podbity i skazany na wygnanie. Tyle książek się oprotestowuje za mniejsze przewiny, a o tej cisza, widać potomkowie lewaków lektur nie czytują.

P.S.

Nie wiem, czy jasne jest to co chciałam przekazać, czy nie. Chyba nie całkiem lub nie do końca. Musi jednak tak pozostać. Może ktoś podejmie trud przeczytania i tak jak moja córka dowie się, że bycie władcą to ciężka służba dla dobra innych ludzi. Służba, która wymaga rezygnacji z własnych marzeń i planów. Może przyszły dorosły czytelnik znajdzie coś zgoła innego.

Po gratisy w postaci filmików i piosenek zapraszam na http://kwyrloczka.pl/2020/02/16/o-tym-jak-trafic-na-bezludna-wyspe-krol-macius-pierwszy-janusz-korczak/

Lektura szkolna od IKS lat. Nawet film jest, który pewnie wszyscy widzieli, gdy książkę ową przyszło im w szkole przeczytać. Moja córka, na aktualnym etapie swej edukacji musiała się również zmierzyć z tym …hmm…...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

W oprawie graficzno - muzycznej - http://kwyrloczka.pl/2019/12/28/o-tym-jak-pisac-bajki-dla-doroslych-rdza-jakub-malecki/

"NIE NAM JEDNYM SIĘ NIE KLEI"
Patrzę na ekran, patrze na powieść i nagle zgubiłam wszystkie te spostrzeżenia, które wcześniej kotłowały mi się w głowie. Może jeśli zacznę od fabuły dalej jakoś spłynę z prądem niczym flisak o drętwym żarcie Dunajcem. W powieści ani za grubej, ani za chudej, spłatają się losy dwóch postaci — babci i wnuka. Jemu giną w wypadku rodzice, ona musi po raz kolejny w swoim życiu rodzicem zostać. On musi pogodzić się ze śmiercią mamy i taty, ona musi pogodzić się z koniecznością wychowania siedmiolatka. Wydaje się, że ani jedno, ani drugie nie ma ochoty podejmować nawet prób sprostania tym otrzymanym od losu, w wyjątkowo nietrafionym prezencie, wydarzeniom. Życie Szymona płynie dalej. Życie babci Tosi wraca do lat dziecinnych, żeby na samym końcu, kiedy oba czasu biegi się połączą czytelnik wiedział co kierowało bohaterami, jakimi stali się ludźmi i co ich ukształtowało.

STUDIUM CZŁOWIEKA NIESZCZĘŚLIWEGO Z JEDNYM WYJĄTKIEM

Jedynym bohaterem, który sprawia wrażenie szczęśliwego jest ojciec Szymona — Telesfor. Ten jeden szczęśliwy człowiek o przedziwnym hobby, winny jest niechcianych zmian w uporządkowanym życiu syna i teściowej. Wszystkie pozostałe charaktery pięknie i żywo opisane przez Jakuba Małeckiego, wiodą swoje smutne zwykłe żywoty z małą wioską w tle. Nikt tu chyba nie jest szczególnie zadowolony z tego, co od losu otrzymał, nieświadomie i podświadomie nieszczęśliwi torują sobie drogę wyborami w najlepszym razie ocierającymi się o katastrofę. Chodzą zamyśleni, przytłoczeni rzeczywistością, zamknięci na innych, żałujący. Zagubili gdzieś umiejętność nawiązania ciepłej relacji z drugim człowiekiem. Odrzucają się, porzucają, rezygnują z miłości, ze związku, źle lokują uczucia i cierpią. Cierpią osobniczo, parami i grupowo, cierpią w rodzinach i w samotności. Nikt z nikim nie potrafi szczerze rozmawiać, patrzą tylko wielkimi zdziwionymi oczami i duszą w sobie tęsknoty, marzenia, sny, plany. Nie, plany nie — planów zbytnio nie mają. Stojąc zwróceni pod wiatr własnej historii przyjmują jedynie to, co się z nim przypęta.
Po co w takim razie czytać Rdzę skoro to taka trauma, taka patologia, smuty takie? Pan Małecki wszystkie te ludzkie smuteczki tak ładnie ubrał w słowa, że ma człowiek problem się od tych słów oderwać. Autor gra na ludzkich emocjach wolną, nostalgiczną pieśń, a czytelnik ciągle liczy na szczęśliwe zakończenie. Łudzi się, wyczekuje i bardzo, bardzo pragnie, żeby ci ludzie, których poznał, z którymi się miejscami zidentyfikował mogli być jednak szczęśliwi i radośni.

BYWAJĄ... CZASEM

Pojawiają się takie promyczki, niewielkie iskierki, które przez moment rozświetlają gęsty mrok ludzkich dusz — dzieci. Rodzą się i obdarzają bezinteresowną miłością, której nie da się odrzucić, obok której nie można przejść obojętnie. Maluszki jakiś czas machają rączkami, uśmiechają się, lśnią, absorbują całym swoim jestestwem. Potem rosną, dojrzewają, stopniowo przygasają, przemieniając się w smutnych dorosłych pełnych żalu, dokładnie takich samych jak ci, z którymi na co dzień obcują. Nie grają już w zielone i może już nigdy nie zagrają. Wyczekują tylko aż kolejny maleńki dziecięcy promyczek przez chwilę rozjaśni ich twarze i przywoła zapomniany uśmiech.

W ŚWIECIE, W KTÓRYM BÓG JEST ZŁY

Świat Rdzy to świat bez bezinteresownie obdarzającego swą miłością Boga. Został on zdegradowany do dziwacznej bozi, co chodzi wokół domu jak zły demon. Do bozi, której należy się bać, która zabiera małym chłopcom rodziców. Może też zabrać coś gorszego niż życie, a zostawić po sobie jedynie przenikający do szpiku kości strach. Nie wiem ile w tym świadomego i przemyślanego zabiegu autora. Być może z premedytacją właśnie taką rzeczywistość przedstawia, a może sam on widzi świat właśnie takim miejscem, w którym okrutny zły duch miesza się w nasze biedne życia. Efekt w każdym razie pozostaje ten sam, czy to Najwyższego w ogóle nie będzie, czy też będzie On właśnie takim dziwacznym demonicznym tworem, ludzie egzystować będą bardziej niż żyć. Pozbawieni miłości i nadziei, samotni, choć pozornie otoczeni przez innych. Smutni i wyczekujący na coś, co nigdy nie nadejdzie.

OKŁAMAŁAM SAMĄ SIEBIE
Długo się zastanawiałam i muszę powiedzieć, że skłamałam. Okłamałam siebie samą, chyba chciałam widzieć tę opowieść dużo smutniejszą niż jest w rzeczywistości. Przecież taki Doktor — Michał — Tośkowy brat, także wykaraskał się ze swego nieszczęścia. I to z wykopem. Dzięki pewnej książce wykopał się z marazmu. Jakby się dobrze zastanowić to i Budzik, i Pani ze sklepu co nieobsługiwana rudych, i Kłoda co był młody, a potem już był stary. Wszyscy oni po latach stagnacji, trwania we własnych dramatach zaczynają z nich powolnie wypełzać. Nieśmiało wystawiają łebki w kierunku lepszego życia. Czy mają szansę to już zagadka, na którą po przeczytaniu niech każdy odpowie sobie sam.

JAKUB MAŁECKI - RDZA

Małecki potrafi w jednym zdaniu zawrzeć niebywale duży ładunek emocjonalny. Nie ma tu długich opisów, a mimo to przedstawione osoby są tak samo realne, jak Ty czy ja. Tylko świat, w jakim żyją od realizmu bardzo odbiega z tego też powodu moim zdaniem jest to właśnie bajka dla dorosłych. Zamiast księcia mamy tu zwykłego chłopaka, zamiast złej macochy, nieradzącą sobie z miłością do wnuka babcię. Piękną księżniczkę porzuca się pod kościołem, a dzielny rycerz jeździ na inwalidzkim wózku. Z zasadzonego ziarenka fasoli wyrasta topola, a nad wszystkim tym krąży wyjąca, stukająca w okna, przerażająca bozia. Może też jest szczęśliwe zakończenie, a może jest ono tylko przyczółkiem do dalszej rozpaczy. Życia ludzkie biegną po kolejowym torze, a kiedy się od niego odrywają, żeby przeskoczyć na tory innych ludzi, pozostają na nich ślady rdzy.

P.S.

Gdybym miała Małeckiego do kogoś porównać byłby to zapewne Szczepan Twardoch. Dostrzegam podobieństwa w tematyce dołków ludzkich i w sposobie ich opisywania. Dołki Małeckiego sięgają jednak ledwo do połowy łydki i zawsze jest możliwość wyciągnięcia nogi. Do dołków Twardocha wpada się nogą aż pod tyłek i prędzej tę nogę zeżrą człowiekowi krety niż ją stamtąd wydobędzie. Kto czytał Dracha ten wie, w czym rzecz.

W oprawie graficzno - muzycznej - http://kwyrloczka.pl/2019/12/28/o-tym-jak-pisac-bajki-dla-doroslych-rdza-jakub-malecki/

"NIE NAM JEDNYM SIĘ NIE KLEI"
Patrzę na ekran, patrze na powieść i nagle zgubiłam wszystkie te spostrzeżenia, które wcześniej kotłowały mi się w głowie. Może jeśli zacznę od fabuły dalej jakoś spłynę z prądem niczym flisak o drętwym żarcie Dunajcem. W...

więcej Pokaż mimo to