-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel9
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant8
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2023-03-13
2022-07-17
MIŚ REKIN I PIES ZAPRASZAJĄ NA RECENZJĘ Z DODATKAMI http://kwyrloczka.pl/2023/04/13/o-tym-jak-zazywamy-odtrutke-na-dunie-lotta-z-ulicy-awanturnikow-astrid-lindgren/
CIEPŁO, CIEPŁO W SERCU MYM
Dawno, dawno temu w odległej Szwecji, żyła mała Lotta. Mała Lotta nie pochodziła z rozbitej rodziny. Ma kochającego tatusia i mamusię, którzy bardzo o nią dbają. Ma też rodzeństwo i czasem bardzo sobie dokuczają, szczególnie kiedy Lottcie śni się, że biją jej Niśka. Choć Lotta ma dopiero pięć lat, właśnie zrobiła okropne głupstwo. Bardzo szybko musi wyprowadzić się z domu, zanim mama wróci z zakupami. Faktycznie znajduje sobie nowe gospodarstwo, ale nie do końca jest tak jak myślała, mądrzy rodzice zadbają jednak o to, żeby mogła się dzięki tej przygodzie czegoś ważnego nauczyć.
KIEDYŚ TO BYŁO
Piękne to czasy, w których nie ma jeszcze kaszojadów, gówniaków i bombelków, a dziecko jest największą wartością dla każdego dorosłego, nie tylko rodzica. Lotta z ulicy Awanturników to ciepła opowieść o dziecięcym uporze, o radzeniu sobie ze złością i strachem oraz o konsekwencjach, jakie powinno ponosić nawet pięcioletnie dziecko. Krótka bajeczka na jedno wieczorne czytanie dla każdego maluszka, napisana prostym językiem, w zasadzie o niczym, a jednak o tak wielu sprawach. Kawał dobrej, bezpiecznej ideologicznie literatury dziecięcej. Polecam z czysty sumieniem.
NIE JEST TO KONIEC
Jeśli spodobały Wam się przygody Lotty z ulicy Awanturników powinniście wiedzieć, że jest także część druga, o której już niedługo opowiem. Zapomniałam jeszcze dodać, że jest to, moim zdaniem, bardzo dobra książka do pierwszego samodzielnego czytania. Duże litry i ładne ilustracje na pewno ułatwią dziecku rozpoczęcie przygody z książkami.
MIŚ REKIN I PIES ZAPRASZAJĄ NA RECENZJĘ Z DODATKAMI http://kwyrloczka.pl/2023/04/13/o-tym-jak-zazywamy-odtrutke-na-dunie-lotta-z-ulicy-awanturnikow-astrid-lindgren/
CIEPŁO, CIEPŁO W SERCU MYM
Dawno, dawno temu w odległej Szwecji, żyła mała Lotta. Mała Lotta nie pochodziła z rozbitej rodziny. Ma kochającego tatusia i mamusię, którzy bardzo o nią dbają. Ma też rodzeństwo i...
2022-03-31
SZWEDZKIE RODZINY Z PROBLEMAMI
Dunia mieszka z tatą, przynajmniej od jakiegoś czasu. Ojciec Duni ma bowiem ewidentne problemy emocjonalne. Drugi raz już pozostawia córkę pod opieką dziadków, chociaż obiecywał jej jakieś wspólne wyprawy. Pierwszy raz porzucił ją po śmierci mamy Duni, teraz zostawia po raz drugi, ponieważ nie potrafi poukładać swojego życia po rozstaniu z narzeczoną. To pierwsza przykra rzecz, która spotyka dziewczynkę i rozpoczyna ona serię nieszczęść na dalszych stronach książki. Pozostawiona u dziadków smutna Dunia dowiaduje się, że nikt nie może zabrać jej na urodziny najlepszej przyjaciółki. Znajduje się i na to rada, trochę odklejona od rzeczywistości babcia, wsadza Dunię do pociągu, którym ma ona dotrzeć do Uppsali. Faktycznie, szczęśliwie dociera, i można by pomyśleć, że będzie to jednak miła opowieść ze szczęśliwym zakończeniem, do którego poprowadzą nas przyjazne dziecku przygody.
NIENADOPIEKUŃCZA BABCIA
Niestety, na Dunię na dworcu nikt nie czeka. Przerażona chroni się w dworcowej poczekalni, gdzie zostaje napadnięta, poszczuta psem i okradziona. Ukrywającą się pod ławką dziewczynkę znajduje policjantka, która prywatnie jest siostrą niedoszłej macochy dziewczynki. Wera, bo tak nazywa się była narzeczona taty, odwozi dziewczynkę do dziadków. Tutaj mierzymy się ze skomplikowaną relacją między dzieckiem a kobietą, która nie chciała być mamą dla Duni, a jedynie jej przyjaciółką. Wybaczcie, ale nie ogarniam takiej relacji między dorosłym a siedmiolatką. Tym bardziej dorosłym wchodzącym na miejsce utraconego rodzica. Niby taki już happy and, ale jeszcze na koniec dowalmy dziecku gorączką i chorobą. Niestety nie spotkała się też z przyjaciółką na urodzinach, które jak okazało się miały być dzień później, a babcia, jak to baba pomyliła daty i wszystko sknociła.
TROCHĘ JAK TWARDOCH DA NAJMŁODSZYCH
Napisałam jednego wielkiego spojlera. Zrobiłam to celowo, ponieważ Szczęśliwy ten, kto dostanie Dunię to książka, którą zdecydowanie odradzam. Nie wydaje mi się słusznym opowiadanie dzieciom, w moim przypadku pięcioletnim, o depresji rodzica, o tym, że mama może umrzeć, że być może zastąpi ją druga pani, która chce się z nami kolegować na swoich zasadach, a wszystko to zapakować w same nieszczęśliwe wydarzenia i przykre wypadki. Autor pokazuje świat jako strasznie smutne i groźne miejsce. Słowa dziadka upominającego babcię, że wszystko może się zdarzyć, gdy wyślesz małą dziewczynkę w półtoragodzinną podróż do obcego miasta, stają się prorocze. Obrazu nędzy i rozpaczy dopełnia autor rozbitymi rodzinami pobocznych bohaterów. Tylko dziadkowie, poprzednie pokolenie, jeszcze trwa w małżeństwie, jak relikt z poprzedniej epoki.
NIE JEST TO ASTRID LINDGREN I SZCZĘŚLIWE ŻYCIE W BULLERBYN
Można podejmować w książkach dla dzieci trudne tematy, odnoszę jednak wrażenie, że Szczęśliwy ten, kto dostanie Dunię to książka opisująca współczesną rzeczywistość bez jakiegokolwiek komentarza. Nikt tutaj nie powie - to przykre, że rodzice Fridy nie są razem - to jest po prostu normalna rzecz. Bardzo uwidoczniona jest także niechęć dziadków do ojca Duni, w zasadzie z tej niechęci wynika cała nieudana podróż dziewczynki. Dziecko to wyrasta w świecie trudnych i złych relacji międzyludzkich, i te trudne i złe relacje przenoszone są na czytelnika, a czytelnikiem jest dziecko.
Astrid Lindgren pojawia się w nagłówku nie przypadkiem. Czytamy teraz powieść Madika z Czerwcowego Wzgórza, tutaj także pojawiają się trudne zagadnienia. Jest przykładowo wujek Nilsson, który za dużo zagląda do kieliszka, są biedne dzieci, które mają wszy i przeklinają, są ubodzy wieśniacy, żyjący swoim wiejskim ubogim życiem. Świat nie jest idealny, ale są rodzice Madiki, którzy bardzo się kochają, którzy są ostoją dziecięcego świata, bezpieczną przystanią. To jest dla mnie pozytywny wzorzec. Zbyt wiele zła widzą dzieci wokół siebie, nie muszą dodatkowo czytać książek, w których uważa się, że to zło jest normalne.
SZWEDZKIE RODZINY Z PROBLEMAMI
Dunia mieszka z tatą, przynajmniej od jakiegoś czasu. Ojciec Duni ma bowiem ewidentne problemy emocjonalne. Drugi raz już pozostawia córkę pod opieką dziadków, chociaż obiecywał jej jakieś wspólne wyprawy. Pierwszy raz porzucił ją po śmierci mamy Duni, teraz zostawia po raz drugi, ponieważ nie potrafi poukładać swojego życia po rozstaniu z...
2022-01-25
W pięknej oprawie - http://kwyrloczka.pl/2022/05/06/o-tym-jak-w-kwiatach-tetni-zycie-koniberki-weronika-szelegiewicz/
Z DEDYKACJĄ OD SAMEJ AUTORKI
Muszę powiedzieć, że to zobowiązuje. Raz, że dedykacja, dwa – piękne wydanie. Papier gruby trochę jak bibuła, twarda okładka, sznureczkowa zakładka. Bardzo fajne ilustracje Anny Gensler. Na bibliotecznej półce zachwycała swą zielonością. Wzięłam więc bo i tytuł chwytliwy. Wewnątrz mieszkają istoty zwane koniberkami. Małe skrzydlate koniki mieszkające na kwietnej łące. Każdy ma swój kolor, swoją osobowość i swój kwiat. Poznajemy je w jedenastu opowieściach z ich łąkowego świata.
HA, HA, HA
Taka fajna książka – ciepła, pozytywna, wróżkowo – cukierkowa, nic tylko rzygać tęczą. To powiadam Ja – niszczyciel dobrego humoru i pogromca literatury dla najmłodszych. Nie lubię książek o emocjach pisanych dla przedstawienia samych emocji. O tym, jak ktoś cierpi, bo inni mu dokuczają, jak kocha z przeszkodami, które oczywiście udaje się pokonać, jak przyjaciele wygrywają trudne wewnętrzne walki innych istot. Na końcu wszyscy się przytulają. Źli zmieniają się w dobrych, kochanych i paskudnie przesłodzonych. Kiedy tylko przypomnę sobie fabułę, mój głos znika i narratorem opowieści w moim umyśle staje się cukierkowa baba o cieniutkim głosiku i artykulacji wróżki zębuszki, która w nadwiślańskim kraju nawet NIE ISTNIEJE!
CO NA TO DZIECI?
Maluchom to się chyba nawet podobało. Nie jestem pewna ile w nich zrozumienia dla skomplikowanych emocji innych istot. Czy dzieci w wieku lat dwóch i pięciu rozmyślają nad takimi sprawami? Tak czy siak, jakiś czas koniberki były obecne w naszym domu, gdzieś tam wyskakiwały nieoczekiwanie z dziecięcych zabaw przesłodzone imiona jak Serpentyna, Rubinek, Słoneczko, Węgielek, Gwiazdeczka… zbiera mi się na mdłości, przepraszam. Latały sobie po łące wyobraźni, właziły w różne dziwne miejsca i same spotykające je sytuacje były dla dzieci ciekawe, a nie wyjaśnianie i nazywanie emocji tym sytuacjom towarzyszącym.
NIEBEZPIECZNE TREŚCI
Uczucia pięknie są w książce nazwane, wszędzie króluje miłość, przyjaźń, wzajemny szacunek. Wszyscy sobie pomagają i szczęściu nie ma granic. Można, dzieckiem będąc, zachwycić się takim światem. Aż tu nagle pod płaszczykiem tego idyllicznego społeczeństwa przemycamy takie drobne new age dla najmłodszych. O tym, jak jesteśmy częścią natury, która w pewnym momencie każe nam opuścić bezpieczną łąkę i udać się do innego, jeszcze bardziej sielankowego świata. Należy bowiem odchodząc we właściwym momencie, ustąpić miejsca młodszym. Stare Koniberki muszą więc same poddać się eutanazji, aby nie cierpiały z powodu starości i aby uniknąć przeludnienia na łące, albo raczej przekoniberkowienia. Tak właśnie książka się kończy, a ponieważ taka „śmierć” w utopijnym świecie zastanawia i robi wrażenie, dzieci o nią pytają i na długo zapada ona w pamięć.
PAMIĘTAJMY
Można dzieciom przeczytać wszystko. Pożycza się, kupuje książkę i nie wie co ona tak naprawdę kryje. Ważne, żeby dziwne treści wykorzystać jako naukę. Jako opozycje do świata, jaki my chcemy dać naszym pociechom. Pamiętajcie, aby tłumaczyć dzieciom świat.
W pięknej oprawie - http://kwyrloczka.pl/2022/05/06/o-tym-jak-w-kwiatach-tetni-zycie-koniberki-weronika-szelegiewicz/
Z DEDYKACJĄ OD SAMEJ AUTORKI
Muszę powiedzieć, że to zobowiązuje. Raz, że dedykacja, dwa – piękne wydanie. Papier gruby trochę jak bibuła, twarda okładka, sznureczkowa zakładka. Bardzo fajne ilustracje Anny Gensler. Na bibliotecznej półce zachwycała swą...
2021-06-10
Z dodatkami na http://kwyrloczka.pl/2022/05/05/o-tym-jak-wyruszac-na-zwiad-zwiadowcy-john-flanagan/
UWAGA! OPINIA O PRAWIE CAŁYM CYKLU!
ZACZĘŁO SIĘ OD ZAKUPÓW
Mamo, mamo kup mi, kup mi. Mamo, to super książka. No i mamo kupiło. Dziecko, najstarsza zimorośl, zwana dalej Paskudą, a czasem także Królewną Pasztetową zaczęło czytać. Rewelacja, dziecko czyta, prze do przodu strona za stroną. Pierwszy tom, drugi, trzeci, czwarty… utknęła. Hmmmm, wszystko rozumiem, ale taki hit?
ZAKŁAD
Skoro sierotka utknęła, ruszyłam jej z pomocą i założyłam się o pięćdziesiąt złotych, że również przeczytam całość. Wyprzedzę ją z gracją i skończę pierwsza wszystkie szesnaście części Zwiadowców. Piękne było to założenie i zacny pomysł, stanęłyśmy więc w szranki i… teraz wchodzi proza Johna Flanagana.
PRZECZYTAŁAM
Początkowo czytanie szło łatwo, opowieść młodzieżowa, nawet jak na młodzież ciut infantylna. Fabuła przewidywalna dość, a naprawdę, w przeciwieństwie do mojego męża, bardzo, bardzo staram się nie domyślać co, będzie dalej. Lubię, kiedy niesie mnie opowieść, a zakończenie nadchodzi powoli. Wyłania się z cienia i…
… wchodzi ta Paskuda i powiada do mnie:
– Co jest gorszego od kraba na pianinie?
– Rak na organach.
Zaraza, że tak zaklnę po wiedźmińsku. Wybiła mnie z rytmu i nie wiem co, miałam przekazać. A tak, zakończenie wyłania się z mroku opowieści i wpadamy wprost do drugiego tomu o tytule Płonący Most. Tutaj to już naprawdę nie wiem jak można by się nie domyślać zakończenia – Płonący Most – no nie wiem, nie wiem. Zmutowane Grzechotniki Atakują USA, to też nie wiem o czym mogło by być. Gratuluje autorowi i mistrzowi spoileru – brawo, brawo. Grubo już, a dopiero druga część. Rozochocona rywalizacją przebrnęłam przez dziesięć kolejnych tomów. Każdy następny był grubszy od swego poprzednika. Jedenasty pominęłam, bo się na chwilę zagubił i przyswoiłam jeszcze dwunasty.
OD RUIN GORLANU PO KRÓLEWSKIEGO ZWIADOWCĘ
Patrzę teraz na spis tytułów, wspominam fabułę każdej z opowieści. Kurcze, mało kiedy tak dobrze pamiętam co się działo. Jedenaście historii, a ja wszystko wiem. Tego, co było wczoraj na obiad nie pamiętam, a tutaj scena za sceną. Nie myślcie jednak, że to zaleta. Mówimy tu o cyklu, który ma być wciągającą lekturą dla młodego czytelnika. Z przykrością zauważam, że każda z książek zawiera tyle fabuły żeby stworzyć dobre dłuższe opowiadanie, cała otoczka zupełnie niepotrzebnie rozwleka się do niebotycznych rozmiarów. Czytanie nudzi się okrutnie i dłuży, i męczy. Bohaterowie ciągle gdzieś jadą i jadą, i wloką się pustyniami, morzami, lasami, jeziorami. Prowadzą przy tym zdawkowe rozmowy wspominając poprzednie przygody, które już przecież czytaliśmy. Stylowo opisy leżą, leżą i kwiczą, a to mnie strasznie denerwuje. Owszem można się przywiązać, a nawet po czasie zatęsknić, do bohaterów, są fajni, sympatyczni. Każdy z nich jest inny, to jednak nie wystarcza, żeby zachwycić, porwać w cudowną, naprawdę długą podróż po zupełnie innym świecie.
INNYM? CZY NA PEWNO?
Tak, tak wiem, nie jest łatwo wymyślić nowy świat, nie każdy jest Tolkienem. Mimo wszystko można by się ciut bardziej wysilić. Może się nikt nie zorientuje, jak Wikingom, Arabom, Japończykom, Beduinom i Rzymianom zmienimy nazwy, rozlokujemy ich na ciut innej Ziemi i będziemy naszych bohaterów zderzać z nimi kulturowo. Błyskotliwy plan. Ja niestety tego nie kupuję i moje dziecko też nie kupiło. W literaturze Fantasy oczekuje się jednak czegoś bardziej fantazyjnego. Zapalnika do uwolnienia niewyobrażalnych zasobów wyobraźni, a wraz z nimi odkrywania niespotykanych nigdzie do tej pory krain. Poznawania przedziwnych nacji, może ciut podobnych do tych realnych, ale nie tak ostentacyjnie zapożyczonych.
ZAKŁAD ROZWIĄZANO
Umęczone, zmaltretowane i wynudzone rozwiązałyśmy zakład. Walcząc dzielnie łeb w łeb, na zmianę czytając dwunastą część Zwiadowców. Okazała się ona oszustwem i plagiatem pierwszego tomu swego własnego cyklu. Ambitny, młody i zabawny uczeń stał się swym nauczycielem. Marudnym, małomównym i charakternym starszawym zwiadowcą, któremu jak kiedyś tamtemu dokooptowują ucznia, a w zasadzie uczennicę. Parytet bowiem rzecz święta i baba w formacji, w której od setek lat bab nie było być musi. Paskudny ten zabieg niestety wyszedł nieźle i czytało się nawet z przyjemnością. Jaki z tego morał? Podobają się opowieści, kiedy krnąbrna i chaotyczna młodość uczy się od statecznego i mrukliwego doświadczenia.
CYKLU ZWIADOWCY NIE POLECAM
Nie jest to porywająca przygodówka, która zachwyca od pierwszej do ostatniej trony. Celowo nie opisuję fabuły, a dziele się tylko odczuciami, jakie we mnie pozostały. Może ktoś mimo wszystko się skusi i na jakiś, dłuższy lub krótszy, czas zostanie Królewskim Zwiadowcą dźwigając na swych barkach trudy i dostojeństwo tego urzędu.
Z dodatkami na http://kwyrloczka.pl/2022/05/05/o-tym-jak-wyruszac-na-zwiad-zwiadowcy-john-flanagan/
UWAGA! OPINIA O PRAWIE CAŁYM CYKLU!
ZACZĘŁO SIĘ OD ZAKUPÓW
Mamo, mamo kup mi, kup mi. Mamo, to super książka. No i mamo kupiło. Dziecko, najstarsza zimorośl, zwana dalej Paskudą, a czasem także Królewną Pasztetową zaczęło czytać. Rewelacja, dziecko czyta, prze do przodu...
2022-03-24
2022-01-25
2022-01-10
2021-12-28
2021-12-14
2021-11-09
2021-10-20
2022-01-10
CO TO TA BABCOCHA
Cóż to była za książka, cóż to była za bajka. Taka bajka, że trzeba ją kupić i mieć. Bajka najlepsza ze wszystkich, bo dla dzieci cudna i dorosłego bawiąca. Do czytania przed snem idealna, składa się bowiem z krótkich opowieści w sam raz na jeden raz. Tak można oczywiście, jednakże dzieci wolą trzy na jeden raz albo i cztery na raz… na dwa i chop do góry Babcocha rulez.
W GRAJDOŁKU
Sama Babcocha zjawia się pewnego dnia w Grajdołku, pewnie, dlatego, że jest bardzo potrzebna mieszkańcom, a konkretnie pewnej małej Bernadettce, która nie ma mamy, a której tata zdecydowanie nadużywa soku. Przybywa jako skrzyżowanie dobrej, ciepłej i pomocnej babci z babą jagą, ale raczej taką jak babcia Weatherwax, a nie Baba Jola, z którą zdecydowanie nie ma przyjemności. Tutaj rozpoczynają się przeróżne przygody i tylko ociupinkę w nich ekologii i lewactwa, ale naprawdę ociupiniuninieczkę. Jest za to pochwała pełnej rodziny jako idei, do której należy dążyć ze względu na dzieci i na siebie, nawet za pomocą magii. Można też zarobić lanie od złotej rybki, albo być zakupionym przez konia ale o tym musicie przekonać się sami.
SŁOWO O GRAFICE
Może nie jest to do końca mój ulubiony styl. Mam z nim jednak dobre skojarzenia. Przypomina mi rysunki z dwóch bardzo starych książek, należących jeszcze do mojej mamy – Ortografia i Gramatyka na wesoło, Profesora Przecinka. Bardzo często odrysowywałam z nich przeróżne postacie w szkole podstawowej będąc. Chyba nie myśleliście, że się uczyłam. Taki suchar, że aż wstyd.
NA SPOTKANIE Z BABĄ JOLĄ ZAPRASZAM NA http://kwyrloczka.pl/2022/03/05/o-tym-jak-jedna-szybka-babcocha-i-nyny-babcocha-justyna-bednarek/
CO TO TA BABCOCHA
Cóż to była za książka, cóż to była za bajka. Taka bajka, że trzeba ją kupić i mieć. Bajka najlepsza ze wszystkich, bo dla dzieci cudna i dorosłego bawiąca. Do czytania przed snem idealna, składa się bowiem z krótkich opowieści w sam raz na jeden raz. Tak można oczywiście, jednakże dzieci wolą trzy na jeden raz albo i cztery na raz… na dwa i chop do góry...
2021-08-20
2021-07-15
2021-05-27
IDZIE, IDZIE PODBESKIDZIE... A NIE, TO TYLKO NOWA LEKTURA SZKOLNA
Każdorazowo, kiedy pojawia się nowa, wcześniej mi nieznana lektura wraz z nią przybywa pewna forma obezwładniającego leku. Wszystkim wszak wiadomo, że lektury naszych czasów, niejednokrotnie będące lekturami czasów naszych rodziców, pozostawiają często wiele do życzenia. Zaprzyjaźnić się niestety trzeba wielokrotnie z jakimś Pinokiem, usiłującym dostać się do Toi Toia, czy innym Tomkiem Sawyerem, od którego wieje nudą. (Miłośnicy tych pozycji wybaczą, to są moje osobiste odczucia. Moje i tylko moje, i tych, co wpiszą się na listę niecierpiących tych dwóch książek. Lista dostępna u mnie w domu w dni robocze po okazaniu legitymacji czytelnika).
FELIX, NET I NIKA I GRZYBICA ZNIKA
Nie umiem pozbyć się z głowy tej pół-reklamy pół-recenzji… Nie chcąc zdradzać zbyt wiele z fabuły nakreślę jedynie zarys, a potem powiem wam wszystkim, co mi się w tej powieści strasznie nie podobało.
Felix, Net i Nika to poznający się na rozpoczęciu gimnazjalnego roku szkolnego pierwszacy. Jak to zwykle bywa przyjaźń zawiązuje się od razu pierwszego dnia i cała trójka, na różny sposób pokręconych, poszkodowanych przez los, dobrą lub złą sytuację materialną, rodzinną czy nadprzyrodzoną, raźnie rusza ku przygodom. Każdy rozdział to osobne wydarzenie spięte jednym przewijającym się wątkiem głównym uchodzić mogącym za fantastyczno-naukowy. Przyznacie, że brzmi całkiem nieźle. Czyta również się nieźle, nie powiem - wciąga. Jeśli ma się dwanaście lat to naprawdę nawet nie zdąży się człowiek/dziecko znudzić. Niejednokrotnie się zachwyci, polubi bohaterów, z zaangażowaniem i ciekawością doczyta do końca (Mam te informacje od pewnej dwunastolatki, której ufam). Niestety tutaj wchodzę JA - niszczyciel przyjemnych lektur i pogromca poczytnej dziecięcej literatury.
NIC MNIE TAK NIE WKUR...ZA
Nic, naprawdę nic mnie nie doprowadza do takiej wściekłości jak mieszanie światów i gatunków, chyba że jest to celowy, świadomy, zaznaczony i opisany zabieg, albo autor ma na nazwisko Pratchett. Nie potrafię znieść w jednej pozycji sztucznej inteligencji, robotyki, gnomów, zdolności telepatyczno-kinetycznych, czarów, duchów, i Świętego Mikołaja. Tego czerwonego zagranicznego cymbała wożącego się saniami zaprzężonymi w wyraźnie nietrzeźwe renifery. Wpychającego swe tłuste dupsko przez komin… kaloryfer… nieważne. Nie dość, że nic do siebie nie pasuje, to jeszcze propaguje, przyjmuje jako dobre niszczenie naszej ledwo zipiącej kultury. Mikołaj ma do cholery mieć pastorał i dwa aniołki do pomocy jako i było na początku i zawsze, i na wszystkich moich fotach z przedszkola i szkoły.
Co, przesadzam? To dorobimy Luckowi Skywalkerowi latającą małą wróżkę z Piotrusia Pana. Frodowi wymienimy Sama na Robocopa, a Geralt z Riwii zamiast miecza będzie występował z zimnem lufy Visa w nogawce spodni. To się nie dodaje, to się żre, to boli mnie w głowę, kiedy czytam. Szczególnie ten Mikołaj, zdecydowanie najbardziej ON!
HALO KURATORIUM!
Jest tak wiele naszych, rodzimych podpartych naszą kulturą pozycji dla dzieci. Chociażby Czarownica Piętro Niżej. Tak, może jest o warszawskich legendach, ale jednak jest tam polska syrenka, i kaczka zaklęta jakaś, nie wiem, nie jestem z Warszawy. Ważne, żeby ta kaczka to nie była Duchociastna kaczka. Przecież to proste! Jeśli chcemy zagraniczną kaczkę to bierzemy zagraniczną książkę. Dzieci czytają, a my nakreślamy różnice kutrowe choćby w postaci wspomnianego wcześniej czerwonego jegomościa. Uczymy, że świat nie jest monokulturowy. Nie ma żadnego Multi kulti są tylko zakichane Anglosaskie przeszczepy szerzące się jak nowotwór w ludzkich umysłach. Jest to świadome i zaplanowane paskudne działanie. Jak tu nie wierzyć w teorie spiskowe, no jak? Dla tego właśnie z przykrością muszę stwierdzić, że Felix, Net i Nika Rafała Kosika to nie jest dobra książka.
http://kwyrloczka.pl/2021/05/27/o-tym-jak-nowosci-mi-nie-w-smak-felix-net-i-nika-rafal-kosik/
IDZIE, IDZIE PODBESKIDZIE... A NIE, TO TYLKO NOWA LEKTURA SZKOLNA
Każdorazowo, kiedy pojawia się nowa, wcześniej mi nieznana lektura wraz z nią przybywa pewna forma obezwładniającego leku. Wszystkim wszak wiadomo, że lektury naszych czasów, niejednokrotnie będące lekturami czasów naszych rodziców, pozostawiają często wiele do życzenia. Zaprzyjaźnić się niestety trzeba...
2020-05-17
Jeśli chcesz więcej i więcej to tylko tutaj http://kwyrloczka.pl/2020/05/17/o-tym-jak-zanudza-huck-przygody-tomka-sawyera-mark-twain/
JUŻ NIGDY
Potwierdzam — ani w podstawówce, ani teraz — powieść o przygodach pewnego małoletniego Tomasza mnie nie wciągnęła, nie zachwyciła, nie zainteresowała i ogólnie ciekawsze było nawet to jak Ginter importował zboże, kabaretu Mumio. Cieszę się niewymownie, że więcej już nigdy — NIGDY! – nie będę musiała mierzyć się z tą opowieścią.
PROTESTANCI W LEKTURACH
Zauważam takie ciekawe zjawisko. W przypadku szkolnego omawiania Ani z Zielonego Wzgórza, czy też Tomka, nauczyciele kompletnie nie uświadamiają młodych czytelników, że bohaterowie z ich książek to nie są katolicy. Czy to nieważny szczegół? Ależ bardzo ważny, ponieważ wpływa na mentalność bohaterów, ich światopogląd, podejście do życia. Kiedy katolickie dzieci uczą się modlitw z katechizmu czy skarbczyka na oczy oglądając Pismo Święte jedynie na kościelnej ambonie, Tomek Sawyer uczy się fragmentów Pisma właśnie. Ma nawet na tym polu pewnego rodzaju sukcesy. Ma tym samym kontakt ze źródłem wiary od dziecka, w dorosłym życiu może z tegoż źródła zaczerpnąć lub je odrzucić. Ja, musiałam najpierw odrzucić bezużyteczne, klepane tępo modlitwy, wściec się, obrazić, załamać po czym odszukać Pismo Święte w domu, przeczytać zdecydowanie od końca czyli od Ewangelii, zrozumieć i uwierzyć. To stanowi niebywałą różnicę w myśleniu, a mimo to jest pomijane w opracowaniach, co przykre ponieważ czytanie właśnie poszerzać ma horyzonty, zapoznawać czytelników z innymi kulturami, a nie ograniczać powieści do: opisz charakterystykę wybranej postaci. Czasem tracę nadzieję, że ten skostniały, pruski model nauczania kiedykolwiek zostanie zmieniony. Nawet kiedy pojawiają się na liście lektur nowe ciekawsze pozycje nauczyciele i tak pozostają przy starych trupach pokroju Pinokia.
ZACZĘŁO SIĘ OD KOŚCIELNEJ NUDY
Potem przyszedł czas na szkolną nudę, miłosną nudę, nudę ucieczkową, aby wreszcie na końcu odrobinę zelżeć przeradzając się na moment w jaskiniowe zainteresowanie z nieprawdopodobnie niemożliwym zakończeniem. Gdzieś w powieści Przygody Tomka Sawyera zawarty jest obraz Ameryki drugiej połowy XIX wieku. Na tym może należy się skupić, nie na przygodach wyjątkowo wrednego, zadufanego, nieznośnego bachora, jakim był Tomek. Z uczepionym siebie Huckiem, synem pijaka, bezdomnym, sypiającym w pustej beczce chłopakiem, który nie miał nic oprócz łachmanów na grzbiecie.
Niestety, na tym kompletnie się nie skupiłam, bo jakby tak realia są mi znane – to raz – a dwa – jakoś tak nieszczególnie było to wyeksponowane. Niewolnictwo objawiało się w gdzieś tam udającym się po wodę osobniku, ale gdyby nie mieć świadomości istniejącego w tamtym czasie wyzysku czarnych można by się nawet nie zorientować, w czym rzecz. Tak sobie myślę — bezczeszczenie grobów w celach pozyskiwania zwłok połączone z mordowaniem, napadanie na wdowy i soczyste opisy ich ewentualnego patroszenia, egzekucje przez powieszenie, poszukiwania skarbów i szwendanie się po ciemnych pieczarach to zaiste odpowiednie tło epokowe dla jedenastolatków. Zasięgnęłam języka u latorośli i dowiaduję się, że nauczycielka tła historycznego również nie nakreśla, nie wyjaśnia zagadnienia niewolnictwa czy przyczyn rozkopywania mogił skupiając się jedynie na charakterystyce postaci. Uwielbiam szkołę, serio.
LEWAKI NIE CZYTAJO
Drodzy rodzice z tej drugiej strony barykady. Ci, co to drżą tylko na wspomnienie o klapsie, boją się przemocy w każdej formie. Którzy uważają, że straszenie Mikołajem ryje dziecku beret na całe dorosłe życie. Ci, co obsesyjnie chronią, dbają o higienę, asekurują dzieci na drabinkach, zakładają kaski i ochraniacze. Nie czekajcie dłużej, musicie oprotestować tę książkę, póki jeszcze nie skrzywdziła waszych pociech swym zbytnim realizmem, zaściankowym podejściem do wychowania i nadmierną religijnością.
Jeśli chcesz więcej i więcej to tylko tutaj http://kwyrloczka.pl/2020/05/17/o-tym-jak-zanudza-huck-przygody-tomka-sawyera-mark-twain/
JUŻ NIGDY
Potwierdzam — ani w podstawówce, ani teraz — powieść o przygodach pewnego małoletniego Tomasza mnie nie wciągnęła, nie zachwyciła, nie zainteresowała i ogólnie ciekawsze było nawet to jak Ginter importował zboże, kabaretu Mumio....
2019-12-04
Z muzyczną oprawą na http://kwyrloczka.pl/2019/12/04/o-tym-jak-od-1907-zuc-kit-chlopcy-z-placu-broni-ferenc-molnar/
NIEZMIENNY LEKTUR CZAR
Przybyła ze szkoły i powiedziała, że Pani do przeczytania zleciła nową lekturę, a lekturą tą są Chłopcy z Placu Broni. No tak, jest taka powieść i jak się okazało dalej czytuje się ją w szkole podstawowej w klasie piątej. Od razu człowiek zaczyna się zastanawiać czy czytał tych Chłopców i co w zasadzie pamięta. Haha co też pamiętać może. To, że kit się żuło okienny. Tylko w jakim celu?
CHŁOPCY Z PLACU BRONI
Zacznijmy dialogiem swym rodowodem wywodzącym się z podstawowej szkoły właśnie.
– Najbardziej podobał mi się… – Ela zawiesiła głos w charakterystycznym dziecięcym stylu.
– No kto? – dociekała mocno już znudzona pani od polskiego.
– Feri Acz.
– Feri Acz? – zdziwiła się pani.
– Bo, ja to z tych osób jestem, proszę pani, co się podkochują w książkowych bohaterach. Feri Acz to przecież chłopak był bombowy, bo trafiał w dziesiątkę nie w strzelnicy, a moim sercu. Bardzo go polubiłam choć był z bandy ogrodu botanicznego czyli zasadniczo wróg. Wróg ale honorowy, a zdaje się właśnie o honor w całej powieści chodzi.
– A Nemeczek? – pyta dalej pani.
– Nemeczeka, nie było mi nawet żal. Mama zawsze powtarza, że jak jest się chorym to się w łóżku leży, a nie lata po placu.
– Jednak plac był dla niego najważniejszy i gotów był życie za niego poświęcić. – dziwi się pani od polskiego, bo przecież zawsze płacze przypominając sobie fragment, w którym umiera mały wojownik.
– Poświęcił, poświęcił ale z głupoty swojej umarł zupełnie niepotrzebnie, bo przecież plac i tak przepadał.
CZY TRZEBA COŚ DODAWAĆ?
Może trzeba, a może nie. Nie wiem, czy mi się ci chłopcy podobali, czy nie. Wydaje mi się, że to bardziej taka historia dla chłopców właśnie. Czy widzę w niej walory edukacyjne? Widzę, ze względu na przypominanie dzieciom o tym, czym jest honor. Z tego też powodu powinna ona nadal w kanonie lektur pozostawać. Nie wiem jak to teraz u dzieci wygląda, nie wiem ile gimnazjum odebrało im rozumu, nie wiem, czy honor jest teraz dla młodzieży czymś ważnym, czy wiedzą co to jest. Wiem za to, że często bardzo niewiele go pozostaje w dorosłym człowieku i to mnie smuci.
DZIECKO W RECENZJI
Chłopcy z Placu Broni, a w oryginale Chłopcy z ulicy Pawła (czemu ciągle zmieniaj te tytuły, to jakaś choroba?) mojej córce się podobali. Nie wiem, czy konkretnie Feri Acz, bo to jeszcze chyba nie ten wiek… Dopytam. Najbardziej polubiła Nemeczka, a największą wyniesioną z książki wartością, co w sumie powinno mnie cieszyć, jest to, że jak się jest chorym to się leży w łóżku, ale lata po placu.
DYSKUSJE PO ŚWIT
Jak już wcześniej pisałam Nemeczka nie lubię. Oburzyło to mego małżonka, bo przecież nie można małemu Ernestowi odwagi odmówić. Był najmniejszy, najsłabszy, a jaja miał największe. Szpiegował w obozie wroga i przez te przeszpiegi i ogromną wolę walki o coś tak ważnego dla jego dziecięcego serca, jak miejsce zabaw, krok po kroku, strona po stronie zbliżał się do śmierci. Prawda, ale tutaj chyba mamy do czynienia z postrzeganiem świata, o zgrozo, przez pryzmat swojej płci. Nie wydaje mi się atrakcyjnym bohater, najlichszy w swej fizjonomii, odważny ale też i głupi. Niestety brawura i odwaga jakoś z tą głupotą idą w mojej głowie w parze z racji płci właśnie. To kobiety przecież od zarania wieków siedzą zabezpieczone w domach z przychówkiem, a mężczyźni wyruszają na wojny. Każdy przejaw nadmiernego bohaterstwa może zakończyć się powrotem pięknie opakowanego medalu, a nie ukochanego męża i ojca.
HIMALAISTA? NIE, DZIĘKUJĘ
Psychika nakazuje mi więc ostrożność. Dla tego też nie mogłabym być żoną himalaisty, zbyt duże ryzyko. Żebyśmy się jednak źle nie zrozumieli nie twierdzę, że Nemeczek był głupi. Rozpatrując jego pobudki zdroworozsądkowo należy mu się wielki szacunek. Szanują go mój małżonek i córka, ja również go szanuję. Szanuję i nie lubię. Jako kobieta i matka wybieram honorowego, przystojnego Feriego Acza, bo choć pokonany żywy powrócił do domu. Powinna teraz włączyć się do dyskusji strona męska, powrócił owszem ale z poczuciem winy, niespełnionych obietnic, pokonany. Silne to ciosy dla męskiego ego i wielu jest takich, którzy nigdy się z tym nie pogodzą, zaciąży to na ich związku i dalszym życiu. Może to też śmierć tyle, że z odroczonym terminem?
„Taki czas, że wszyscy mają czasu mniej, pierwsza sesja, robota, przed armią ucieczka
I nagle nie ma człowieka, pyk
W dół z dwunastego piętra. Dlaczego? Nie wie nikt”
Pablopavo i Ludziki – Nemeczek
KIT
Najlepszą, najzabawniejszą i najprawdziwszą sceną pozostaje moment, w którym nauczyciel delegalizuje Związek Zbieraczy Kitu. Dawno tak się nie uśmiała czytając. Scena ta jest jednak zbyt długa, żeby ją przytaczać i to będzie właśnie dla Was zachęta, żeby po latach przypomnieć sobie Chłopców z Placu Broni. Książkę, która jak na swoje 112 lat ma się świetnie i którą muszę kupić, skoro dostrzegam w niej coś wartościowego.
Z muzyczną oprawą na http://kwyrloczka.pl/2019/12/04/o-tym-jak-od-1907-zuc-kit-chlopcy-z-placu-broni-ferenc-molnar/
NIEZMIENNY LEKTUR CZAR
Przybyła ze szkoły i powiedziała, że Pani do przeczytania zleciła nową lekturę, a lekturą tą są Chłopcy z Placu Broni. No tak, jest taka powieść i jak się okazało dalej czytuje się ją w szkole podstawowej w klasie piątej. Od razu...
2019-11-24
Wstęp pełen muzyki, zdjęć i moich spostrzeżeń na temat współczesnego świata na http://kwyrloczka.pl/2019/11/23/o-tym-jak-odnalezc-eden-w-mrok-i-za-horyzont-andriej-diakow/
ZA HORYZONT
Trzecia i ostatnia. W poziomie skomplikowania akcji podobna do poprzedniej. W metrze wybucha mała wojna i Taran wraz z powiększającą się przyszywaną rodziną wyrusza, no właśnie tylko po co? Kolejny już raz szukać nieskażonych terenów, w świecie bez nadziei na lepsze jutro. Jadą więc pancernym wozem bojowym, a to, co znajdą na swojej drodze to tradycyjnie, wredne mutanty, które tym razem nie tylko będą chciały ich zeżreć, ale nieoczekiwanie udzielą pomocy w walce z zupełnie ludzkim i cholernie zażartym przeciwnikiem.
JAK SIĘ ZWAŁ TEN FILM Z TINĄ TURNER, KTÓRY MAM NA MYŚLI?
Gdybym miała powiedzieć, z czym ta książka mi się kojarzy powiedziałabym, że klimatem przypomina film Mad Max 3, może nawet więcej niż trochę. Ludzkie osady, które pozornie pełne dobrych ludzi okazują się jednak siedliskiem zła w zawoalowanej formie. Tylko od sprytu naszych bohaterów zależy czy odkryją prawdę i uratują skórę. Może napotkane problemy bywają czasem przewidywalne czytanie Diakowa dostarcza jednak miłej rozrywki na trzy bezdzietne wieczory, sześć posiedzeń w wannie, jedno całodniowe łóżkowe wylegiwanie się z książką. Nie wiem, w czym Wy mierzycie długość czytania książki, ja zdecydowanie kąpielami.
MĄŻ POLECA, RESZTA CZYTA
Jest to ulubiona część mojego małżonka. Podobała mu się najbardziej, ponieważ tłem wszystkich spotykających naszych bohaterów przygód jest tajemnicza, pusta, radioaktywna powierzchnia. Co dla mnie było felerem, wszak metro to metro, dla kogoś innego jest wartością dodaną. Aktualnie Za Horyzont czyta również moja najstarsza. Czy jest to książka odpowiednia dla dziesięciolatka — nie wiem jak dla waszych? Myślę, że dla mojego jest względnie ok, owszem giną ludzie, ale nie ma tu nachalnych opisów, nie ma też seksu i po szybkości przyswajania odnoszę wrażenie, że podoba jej się w stopniu umiarkowanym.
Wstęp pełen muzyki, zdjęć i moich spostrzeżeń na temat współczesnego świata na http://kwyrloczka.pl/2019/11/23/o-tym-jak-odnalezc-eden-w-mrok-i-za-horyzont-andriej-diakow/
ZA HORYZONT
Trzecia i ostatnia. W poziomie skomplikowania akcji podobna do poprzedniej. W metrze wybucha mała wojna i Taran wraz z powiększającą się przyszywaną rodziną wyrusza, no właśnie tylko po co?...
Recenzja z oprawą fotograficzną i muzyczną na http://kwyrloczka.pl/2023/10/30/o-tym-jak-prawdziwie-kochac-bracia-lwie-serce-astrid-lindgren/
KSIĄŻKA O ZADZIWIAJĄCYM POCZĄTKU
Bohaterami historii są dwaj bardzo kochający się bracia. Jeden z nich, młodszy, jest od urodzenia ciężko chory i w zasadzie leżąc w łóżku, z pełną świadomością swojego losu, oczekuje na śmierć. Starszy brat umila mu długie i nudne dni opowieściami o cudownej krainie – Nangjali, do której przenosi się każdy odchodzący z tego świata. Na to właśnie czeka i tak wyobraża sobie życie po śmierci dziesięcioletni Karol, chociaż strasznie mu smutno, że będzie musiał zostawić starszego brata i mamę. Dziwne jednak są losu koleje. Zupełnie nieoczekiwanie to Jonatan ratuje życie swojego chorego braciszka, a sam jednocześnie je traci. Fragment ten zdecydowanie wbija w fotel. Na usta cisną się pytania, ale jak to? Co to się teraz wydarzyło? Czemu, czemu tak się stało? Żadne z nich jednak niczego nie zmienia, Karolkowi pozostaje tylko czekać na własną śmierć, by znów móc zobaczyć brata.
Bracia Lwie Serce - Astrid Lindgren
KAROL ZWANY SUCHARKIEM W NANGJALI
Tak też wreszcie się staje. Karol umiera i tafia do tej cudownej upragnionej krainy, w której czeka na niego ukochany Jonatan. Od teraz Dolina Wiśni staje się jego nowym domem. Nie dzieje się jednak dobrze w Nangjali. Sąsiadująca z Doliną braci, Dolina Dzikich Róż jest okupowana przez paskudnego Tengila, jego czarną świtę i potworną Katlę. Wyciągają oni teraz łapska po nowy dom Karola i Jonatana, a chłopcy muszą stanąć w jego obronie.
WOLNOŚĆ PONAD WSZYSTKO
Czy teraz ciągle tak się pisze o umiłowaniu i wielkiej potrzebie wolności? Nie wiem. Nie spotkałam się w dotychczasowych naszych dziecięcych podróżach po literaturze z tym zagadnieniem. Przyznaję, że książki przychodzą do nas dość chaotycznie i nie kierujemy się w ich wyborze jakimiś specjalnymi kryteriami poza ideologiczną szkodliwością. Może tak o wolności pisać potrafią tylko Ci co, przeżyli wojnę? Niemniej w powieści Bracia Lwie Serce walka o wolność właśnie i o godność każdego człowieka stanowi zagadnienie najważniejsze. Wypływa ona bezpośrednio z miłości do drugiej osoby i pięknego świata, na którego zniszczenie nie można pozwolić, nawet za cenę własnego życia.
SMUTNE PRAWDY O WSPÓŁCZESNOŚCI
Powieść opisuje bardzo niepopularne w naszych czasach wartości. Poświęcanie siebie dla innych, umiejętność oddania życia za sprawę, za drugiego człowieka, za brata, nie są teraz modne. Z każdego medium sączy się w nas i nasze dzieci pochwała egoizmu, nastawienia wyłącznie na własne pragnienia i przyjemności. Od dziecka wmawia się wszystkim, że nasze osobiste bezpieczeństwo jest najważniejsze. (Pewnie da tego w jednej z recenzji przeczytałam, że książka przedstawia motyw śmierci szkodliwy dla dzieci). Na każdym kroku zabezpiecza się wszystkich przed ponoszeniem konsekwencji swoich działań. Żyjemy w niewoli, która nie wojną, a powolnym urabianiem, za aprobatą wielu wystraszonych ludzi, stała się naszą rzeczywistością. Dla tego wydaje mi się tak ważnym, aby o tej książce Wam opowiedzieć, chociaż jest to pozycja raczej chłopięca, opowiadająca o smokach, rycerzach i wojnie.
POCHWAŁA SAMOBÓJSTWA
Wyczytałam w komentarzach, że w powieści idealizuje się samobójstwo. I owszem jest taki moment, ale jest to samobójstwo raczej w kategorii Jezusa, idącego na śmierć, żeby uratować nasze dusze, a nie forma ucieczki od nieodpowiadającej nam rzeczywistości.
Myślę też, że wzbudzanie kontrowersji wśród czytelników, szczególnie dorosłych, to jednak zaleta powieści. Świat mierzymy bowiem swoją miarą, a nie miareczką dziecięcego rozumu, który jakbyśmy się nie wysilali nie postrzega trudnych wydarzeń tak dramatycznie jak my.
Recenzja z oprawą fotograficzną i muzyczną na http://kwyrloczka.pl/2023/10/30/o-tym-jak-prawdziwie-kochac-bracia-lwie-serce-astrid-lindgren/
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toKSIĄŻKA O ZADZIWIAJĄCYM POCZĄTKU
Bohaterami historii są dwaj bardzo kochający się bracia. Jeden z nich, młodszy, jest od urodzenia ciężko chory i w zasadzie leżąc w łóżku, z pełną świadomością swojego losu, oczekuje na śmierć....