-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Biblioteczka
2020-12-10
2020-11-07
Inne planety? Inne światy? Podróże kosmiczne i kosmici? A meh! To nie dla mnie!
Mhm. Taaaak… Myślałam tak, dopóki nie przeczytałam Clean Sweep :D przecież cokolwiek wychodzi spod rąk Ilony Andrews musi być idealne :D I tym sposobem zakochałam się też w kosmitach. Czary to są, moi mili, czary :D
Clean Sweep to powieść w odcinkach, pisana przez duet na bloga, dostępna za darmo. A ta forma daje spore pole do popisu, z czego też skrzętnie skorzystali, bawiąc się motywami, kliszami i schematami, wręcz szydząc z nim na swój wyjątkowy sposób.
Ale poza schematem - ona jedna, ich dwóch, wampir i wilkołak, jest też ich klasycznie niesamowity sznyt i staranność tworzenia postaci. Mimo pozornej schematyczności, tak naprawdę udaje się Andrewsom wyjść z ram tegoż schematu i znów stworzyć małe, totalnie inne dzieło.
Wampiry? Są, nawet nie mogą wychodzić w dzień, ale co z tego, skoro to kosmici z wyjątkowo rozwiniętą cywilizacją?
A wilkołaki? To też nie zwyczajni zmienni, tylko rasa specjalnie stworzona do walki. Czyli co? Znów mamy inaczej, niż podpowiada popkultura.
Jest jeszcze Dina. Kocham Dinę i kocham jej Bestię! Dina to Oberżystka. Jej magia… to magia. Pozornie zwykła, słaba właścicielka kiepsko prosperującego hoteliku, ale bohaterki Ilony nigdy nie są zwykłe, więc panna Dermille też swoje za skórą ma. I to jak ma!
Andrewsowie na potrzeby niewinnej opowiastki - zabawy stworzyli nowy, niesamowity świat. Pełny, żywy i mający wiele tajemnic. A ja nie mogę się doczekać, kiedy odkryję je wszystkie w kolejnych tomach ;)
Inne planety? Inne światy? Podróże kosmiczne i kosmici? A meh! To nie dla mnie!
Mhm. Taaaak… Myślałam tak, dopóki nie przeczytałam Clean Sweep :D przecież cokolwiek wychodzi spod rąk Ilony Andrews musi być idealne :D I tym sposobem zakochałam się też w kosmitach. Czary to są, moi mili, czary :D
Clean Sweep to powieść w odcinkach, pisana przez duet na bloga, dostępna za...
Debiuty. Jedni je kochają, inni nienawidzą. Moja relacja z nimi, to klasyczne love-hate, dlatego że gdy nie zna się nazwiska autora i czuje się drzemiący w jego książce potencjał. Odkrycie kolejnego świetnego pisarza jest na wyciągnięcie ręki i już widzę, jak się zakochuję, jak przeżywam nową przygodę. Czy tak było w przypadku Czasu Niepogody?
Na pewno nie mogę stwierdzić, że książka jest ideałem. Ma swoje wady, ale ma też niewątpliwe zalety. Z pewnością trafi do serc wielu wielbicieli książek Maas, gdyż podczas lektury to właśnie jej Dwory wielokrotnie mi przypominała. Chociażby w zachowaniu jakże tajemniczego i kuszącego Tkacza. Wiem, ten bohater przyciąga po samym opisie, nie zdradzę Wam ani koloru włosów, ani jego imienia, ale powiem, że kreacją, swoim stylem bycia i odnoszeniem się do bohaterki wyjątkowo przypominał mi niejakiego Rhysanda.
Wzbudza też podobne emocje u czytelniczki jak tamto bożyszcze ;)
Natomiast bohaterka to odrobinkę mniej, przynajmniej dla mnie, sympatyczna postać. Jest niezaprzeczalnie ludzka, pełna wad, wątpliwości i niepewności, tylko że sama chce być uważana i jest stawiana innym jako wzór cnót.
Nie widzi swoich niedoskonałości, przez co bywa chwilami ciut zarozumiała. Ale czyż to nie jest tak prawdziwe?
Ma swoje marzenia i dążenia, a mierzy wysoko. Mój problem z nią zaczął się w chwili, gdy po rozmowie z potencjalnym wrogiem, po dosłownie kilku odpowiedziach na nurtujące ją pytania, zmieniła drastyczne swój punkt widzenia. Czyli jednak niezachwiana wiara miała gliniane nogi, a miała być sensem życia.
Bohaterowie są sensowni, choć czasem po ludzku niekonsekwentni. Ale nawet ta niekonsekwencja ma sens. Dla mnie najważniejsze jest, że ani Sarune, ani pewien Tkacz, nie są postaciami z papieru mającymi po dwie cechy na krzyż i zdefiniowanymi przez przynależność do ‘strony’.
W nich tkwi więcej i chętnie bym pobyła z nimi dłużej.
Czas Niepogody to książka o wielkim potencjale i zadatkach na wielką powieść. Póki co, jest to udany debiut, ale na wielkość będzie trzeba poczekać.
A wszystko przez to, że fabuła ma pewnie… dziurki. Dla mnie za szybko wszystko się działo, niektóre sceny wręcz proszą się o to, by je rozpisać na więcej zdań, dokładniej, może troszkę inaczej. Zwłaszcza jeśli chodzi o sceny walk i konfliktów - tu miałam nieodparte wrażenie, że Autorka bardzo chce skończyć szybko, bo nie czuje się w nich pewnie. A szkoda! Pewna scena z okolic studni mogłaby wiele zyskać, gdyby była dłuższa ;)
Trzysta stron to zdecydowanie za mało na tę historię. Posiedziałabym w tym świecie dłużej, poznała go lepiej, zwiedziła, dowiedziała się więcej o regułach nim rządzących. No i… Poprzeżywała troszkę więcej w temacie romansowym ;)
Zwłaszcza że bohaterowie mają ku temu potencjał, przeciwieństwa się przyciągają, więzi zawiązują, a chemia… No chemia jest, choć podtrzymuję, że jest mi za mało scen z pewną dwójką!
Liczę, że będzie coś dalej, że Autorka rozwinie w tym świecie skrzydła i da nam taką opowieść z niego, że pospadamy z krzeseł. Bo wiem, że potrafi. Zresztą, przekonajcie się sami ;)
Debiuty. Jedni je kochają, inni nienawidzą. Moja relacja z nimi, to klasyczne love-hate, dlatego że gdy nie zna się nazwiska autora i czuje się drzemiący w jego książce potencjał. Odkrycie kolejnego świetnego pisarza jest na wyciągnięcie ręki i już widzę, jak się zakochuję, jak przeżywam nową przygodę. Czy tak było w przypadku Czasu Niepogody?
Na pewno nie mogę...
2020-10-06
Każda magia ma swoją cenę. A za ocalenie życia warto zapłacić każdą z nich.
Im dalej w serię, tym mroczniej, wiecie to już, prawda?
I tak, to nadal książki dla dzieci, niezmiennie i niezaprzeczalnie, ale to nie zmienia faktu, że Baśniobór jako seria, jest po prostu genialny. Stara baba czyta i się oderwać nie może, magia! Dla mnie porównywalne przeżycia i emocje do tych, które towarzyszyły lekturze Pottera. Choć Potter to wiadomo - miłość życia.
Przygody stają się coraz niebezpieczniejsze, więc i dzieciaki muszą zacząć coraz bardziej ogarniać rzeczywistość.
Pierwszy raz też rodzeństwo będzie musiało się rozdzielić, a Kendra wyruszy na swoją debiutancką misję…
Powiem Wam, że nie wiem, która część, ta Kendy czy Setha, podobała mi się bardziej. Obojgu przyszło zmierzyć się z ogromnym niebezpieczeństwem i na obojgu ciążyła wielka odpowiedzialność.
Wiem natomiast, że gdy już znów byli razem, to właśnie od tej chwili dla mnie historia stała się jeszcze lepsza.
Pojawiają się też nowi bohaterowie oraz tacy, których znamy tylko “ze słyszenia”. I oficjalnie ogłaszam wszem wobec, że jestem fanką Pattona Burgesa!
To taki Seth, tylko starszy i troszkę bardziej świadomy. Czyli Seth z niektórymi cechami Kendry.
Nie wiem, jak Brandon Mull to robi, ale jego książki z tomu na tom powalają coraz mocniej.
Plaga cieni trzyma w napięciu od pierwszych stron. Już wtedy widać, jak wiele zależy od naszych młodych przyjaciół i jak wiele może pójść nie tak. Kwestią jest, czy zaufają odpowiednim osobom, czy nie dadzą się zwieść i postąpią słusznie?
Każda magia ma swoją cenę, miłość jest za darmo.
Każda magia ma swoją cenę. A za ocalenie życia warto zapłacić każdą z nich.
Im dalej w serię, tym mroczniej, wiecie to już, prawda?
I tak, to nadal książki dla dzieci, niezmiennie i niezaprzeczalnie, ale to nie zmienia faktu, że Baśniobór jako seria, jest po prostu genialny. Stara baba czyta i się oderwać nie może, magia! Dla mnie porównywalne przeżycia i emocje do tych,...
2020-09-22
Wiecie, jak można jedną akcją, dramą z d… tyłka, popsuć naprawdę świetną książkę? Nie wiecie? To czytajcie Park Avenue, dostaniecie takiego wylewu piany z pyska jak ja teraz.
Początek? Miód - chemia, love hate, powolne zaprzyjaźnianie, powolne zdrapywanie wzajemnie swoich skorup.
Ona - zadziorna, seksowna, ale i po ludzku sympatyczna.
On - niemniej seksowny, niemniej pyskaty i arogancki, ale również nieziemsko fajny facet.
Drugi plan? Ciekawy, nie tylko pachołki do spełniania ról.
Fajny zwierzak i dzieciak? Też obecne.
Gierki i podchody? Ojej, buchające chemią i rozkwitającym uczuciem.
Wszystko tak jak należy, wszystko tak jak trzeba, okraszone traumą z przeszłości, na pozór przepracowaną albo na dobrej do tego drodze.
Tyle że… Drama, która wiadomo, że musi podzielić na chwilę bohaterów, musi nastąpić załamanie, jest tak SŁABA…
Nienawidzę takiego zabiegu - nie chcę spoilerować, więc powiem tylko tyle - najgorszy motyw w romansie poza zdradą. Chociaż nie wiem, czy tego nie kwalifikować do zdrady emocjonalnej. Byłam skłonna uznać Park Avenue za najlepszą książkę duetu Keeland&Ward, ale panie zdecydowały się popsuć ją dosłownie na ostatniej prostej. I żeby chociaż Elodie wytarła Hollisem podłogę za to, co zrobił… Ech, szkoda słów.
Ostatnio Vi i Penelope, od kilku książek, mają skłonność do robienia dram na skalę światową. To nie może być drobne nieporozumienie, to musi być turbo, giga, wielki kłopot. Po co…?
A ja jak ten osiołek idę w to, cieszę się jak głupi do sera do momentu, gdy następuje TO.
Weźcie mnie następnym razem walnijcie w łeb, co? Sama Keeland spoko, ale cokolwiek od Ward… Meh.
Zalegam jeszcze z opiniami o dwóch jej książkach, także będzie jęczone, ale potem chyba pass.
Ciekawe na jak długo :D
Wiecie, jak można jedną akcją, dramą z d… tyłka, popsuć naprawdę świetną książkę? Nie wiecie? To czytajcie Park Avenue, dostaniecie takiego wylewu piany z pyska jak ja teraz.
Początek? Miód - chemia, love hate, powolne zaprzyjaźnianie, powolne zdrapywanie wzajemnie swoich skorup.
Ona - zadziorna, seksowna, ale i po ludzku sympatyczna.
On - niemniej seksowny, niemniej...
2020-09-21
Baśniobór zauroczył mnie pierwszym tomem, ale drugi spowodował, że zakochałam się w tej przygodzie jeszcze bardziej.
Mija rok od brzemiennych w skutki wydarzeń w Zaczarowanym Rezerwacie i dzieci po kilku perturbacjach powracają do swoich dziadków. A przygoda zaczyna się na nowo.
Kendra i Seth są starsi, ale nie tylko wiek ich delikatnie odmienił. Kendrę bardziej niż jej młodszego brata, bo chłopiec nadal miewa swoje… Pomysły :P
Choć tym razem problemy, o dziwo, nie są wcale spowodowane jego geniuszem, za robienie kłopotów zabiera się poważniejszy wróg. Gwiazda wieczorna wyciąga swoje szpony po dzieci, ale i po coś ukrytego w głębi Baśnioboru…
Tak naprawdę wizję wesołej opowieści, uroczej z przygodami dla dzieci możecie już odłożyć na półkę. W tej części do głosu zaczyna dochodzić mrok i zdecydowanie poważniejsza tematyka. Nadal jest ciekawie i lekko, ale bywają takie sceny, że włos się jeży ;)
Wróg czyha za rogiem i dzieci, ale i ich dziadkowie, powinni mieć oczy dookoła głowy. Serio, nawet czytelnik nie wie, komu może ufać, a cios może spaść z najmniej oczekiwanej strony.
A mnie to bardzo pasuje, bo byłam trzymana w napięciu do ostatniej chwili ;) Może nie w pełni zaskoczona, choć… Na pół - jednego przeciwnika odgadłam, ale boss… Wow.
Świetnie się bawiłam w Baśnioborze - znów. Na pewno szybko powrócę do magicznego rezerwatu, bo mimo zamknięcia książki, on wcale z mojej głowy nie wyszedł.
A słyszałam ploty, że w dalszych tomach są smoki. A smoki… To jest to.
Baśniobór zauroczył mnie pierwszym tomem, ale drugi spowodował, że zakochałam się w tej przygodzie jeszcze bardziej.
Mija rok od brzemiennych w skutki wydarzeń w Zaczarowanym Rezerwacie i dzieci po kilku perturbacjach powracają do swoich dziadków. A przygoda zaczyna się na nowo.
Kendra i Seth są starsi, ale nie tylko wiek ich delikatnie odmienił. Kendrę bardziej niż jej...
2020-09-14
Okładka to magnes na takie jak ja. Ogromny, wołający imię, kusiciel - magnes. Dlatego też nie byłabym sobą, gdybym nie skusiła się na lekturę w nadziei, że wnętrze będzie równie magiczne, jak okładka.
I czy było?
Kaye jest zwyczajną, na pozór, nastolatką, o bardzo niezwyczajnym życiu. Los rzuca ją to tu, to tam wraz z matką niespełnioną piosenkarką, niemającą kompletnie szczęścia do facetów. W końcu więc, jeden z takich związków zespołowo-muzycznych kończy się tak, że trzeba wiać. A jak wiać, to przecież, że do ostoi jaką jest babcia, gdzie Kaye spędziła pierwsze dziesięć lat swojego życia.
I te lata obfitowały w zabawy z wróżkami, w wyzyty na bagnach u Kolczastej Wiedźmy i inne rozrywki z dziecięcego świata wyobraźni.
Ale czy na pewno?
No właśnie. Nie. Nikt nie wierzył Kaye w to, co widzi, tak samo jak nie uwierzyli jej, że spotkała rannego przystojniaka na poboczu, gdy wracała z bardzo nieudanej imprezy.
Tylko że ten przystojniak istnieje i prędzej czy później odnajdzie Kaye, bo ma wobec niej swoje plany…
‘Zła królowa’ to książka zdecydowanie młodzieżowa. Zdecydowanie lekka i niewymagająca. To debiut pisarski Holly Black i to czuć przez wkradający się tu i ówdzie chaos. Przez jakieś drobne dziurki czy potknięcia albo sceny, które mogłyby mieć kilka zdań więcej. Po przeczytaniu stwierdziłam, że ta książka mogłaby mieć kilkadziesiąt stron więcej. Wtedy, z rozbudowanymi kilkoma motywami, byłaby ideałem.
Przejdźmy do bohaterki. Dla mnie? Nietypowej. Jak wspominałam wcześniej Kaye miała trudny start, co ją ukształtowało w określony sposób. To zdecydowanie nie jest poukładana, rozsądna osóbka. To dziewczyna wychowana przez bary, imprezy i matkę, którą bardziej interesowały balangi niż to, co robi jej córka. To dość niekonwencjonalna kreacja, nie u każdego wzbudzająca sympatię, ale jednego nie można jej odmówić - jest spójna. Logiczna w swoim postępowaniu. Przez to nie każdą jej decyzję poprzemy, możemy jej nawet nie kibicować, lecz na pewno nikt nie zarzuci jej, że działa niezgodnie ze swoim charakterem. A dla mnie to wystarczający argument, by jako postać mi się podobała.
A jak nietypowa bohaterka to u przygoda musi być nietypowa, prawda?
Pogranicze dwóch światów, dobro walczące ze złem i polityczne rozgrywki między dwoma dworami. To brzmi jednak jakoś tak znajomo, bo owszem, te motywy są przewałkowane. ale tu można się zaskoczyć, kto z kim przystaje, kto komu służy i jakie motywacje nim kierują. Kaye musi mieć oczy dookoła głowy, by nie wpaść w pułapkę. Ale czy jej się to uda?
Pamiętacie, że pisałam o przystojnym nieznajomym, nie? Roiben. Ach. Mało mi gościa. Ma potencjał w sobie, liczyłam też na jakieś uniesienia między nim a Kaye, ale trzeba się obejść smakiem ;) to nie historia o miłości fae i ludzkiej kobiety. I to w żadnym wypadku nie zarzut, bo wątek romantyczny rozgrywał się bardziej w mojej głowie niż na kartach powieści. Ale jest chemia, naprawdę miła dla duszy czytelniczki ;)
Jestem kompletną antyfanką Okrutnego Księcia, ale do Złej Królowej moje uczucia są zgoła inne. Nie jest to książka idealna, ale bawiłam się przy niej na tyle dobrze, że drugiego tomu Modern Fairytales będę wypatrywać z delikatną niecierpliwością.
Okładka to magnes na takie jak ja. Ogromny, wołający imię, kusiciel - magnes. Dlatego też nie byłabym sobą, gdybym nie skusiła się na lekturę w nadziei, że wnętrze będzie równie magiczne, jak okładka.
I czy było?
Kaye jest zwyczajną, na pozór, nastolatką, o bardzo niezwyczajnym życiu. Los rzuca ją to tu, to tam wraz z matką niespełnioną piosenkarką, niemającą kompletnie...
2020-09-11
Uzależniłam się od Cory Reilly. To już oficjalne i niepodważalne, przepadło, jestem stracona :D
A jeszcze niedawno zarzekałam się, że ja, romans i mafia to niemożliwe! Jak to tak, a fe :D Życie potrafi być przewrotne, moi mili…
Przeczytanie Złączonych pokusą to wynik głodu twórczości autorki, to już wiecie. Ciekawości też, owszem, ale z tym tomem nie wiązałam wielkich nadziei, bo najbardziej czekałam na Giannę, która już za mną i którą uwielbiam.
Natomiast Lilianna… Ona i Romero to zupełnie inny wymiar romansu od poprzednich trzech. W końcu jest związek zakazany, miłość niemożliwa i coś odchodzącego od schematu poprzednich części.
Jest inaczej i to jest naprawdę dobre.
Choć Romero nie ma uroku Matteo, nie jest zimnym draniem z tajemnicami jak Dante, nie ma brutalnej siły i nie roztacza wokół siebie aury władczości jak Luca, ale jest… Zaborczy jak oni i ma w sobie pewną ambicję i troszkę dramatyzmu. Bo kocha dziewczynę, której kochać mu nie wolno, bo pragnie tego, czego pragnąć mu nie wolno.
A Liliana… Jest czymś między Gianną a Arią. Nie jest tak dzika jak średnia siostra, choć chce być, ale ma rozsądek i spokój Arii. Ciekawa postać, nie zapowiadała się na taką.
Ta książka to słodycz romansu i niewinności pierwszej miłości pomieszana z okrucieństwem świata mafii i jego bezwzględnością.
To dobra mieszanka. Oby więcej takich.
Uzależniłam się od Cory Reilly. To już oficjalne i niepodważalne, przepadło, jestem stracona :D
A jeszcze niedawno zarzekałam się, że ja, romans i mafia to niemożliwe! Jak to tak, a fe :D Życie potrafi być przewrotne, moi mili…
Przeczytanie Złączonych pokusą to wynik głodu twórczości autorki, to już wiecie. Ciekawości też, owszem, ale z tym tomem nie wiązałam wielkich...
2020-04-22
Nadszedł czas i jest to odpowiednie miejsce, na wrażenia z drugiej części Domu Ziemi i Krwi. Jak już wiecie, część pierwsza jest warta uwagi, jest ciekawa i emocjonująca, choć może nie tak idealna, jak mogłaby być.
Natomiast druga…
Ach!
Pierwsza skończyła się tak, że natychmiast musiałam przerzucić się na drugą, bez chwili wytchnienia czy przerwy, no i zaczęła się już jazda bez trzymanki.
To jest Maas w najwyższej formie.
Z rozdziału na rozdział dzieje się coraz więcej, mocniej, sprawy się komplikują, nic nie idzie tak, jakbyśmy mogli przewidywać. Zaskakują nas i bohaterów, ale to oni będą musieli znaleźć wyjście z sytuacji, niejednokrotnie pozornie bez wyjścia.
Przez to wszystko nie braknie nam emocji w trakcie lektury. Serio! Niejednokrotnie dałam się zaskoczyć, wzruszyć, wciągnąć i porwać przygodzie, aby potem płakać ze smutku albo tak irytować na któregoś z bohaterów, by marzyć o wyjęciu go z książki i potrząśnięciu. Lub nawet daniu w pysk, zależnie od tego, co tam przeskrobał.
Bryce jest początkowo dość irytująca. Uchodzi za głupią, pustą lalkę, ale mijają lata, dni i strony, a w niej można dostrzec coraz więcej. A dokładniej inteligentną, odważną młodą kobietę, nie bez wad, lecz mimo to idealną. Uwielbiam ją, to co robi dla najbliższych, jak postępuje, jak dużo w niej altruizmu i dobra.
Ale nie tylko w niej ono jest.
Książka jest wręcz pochwałą przyjaźni. Tak wiele potrafią bohaterowie wzajemnie dla siebie poświęcić, tak wiele zrobić, to naprawdę porusza.
Ale świat bohaterów nie kończy się na Bryce. Danika, Hunt, Ruhn… Nie umiem wybrać ulubionej postaci. Danika jest tak podobna do Bryce, a jednak tak od niej różna i też totalnie nie taka, jak się wydaje na samym początku.
Hunt - poharataniec, facet z przeszłością i bez przyszłości, niepozostawiający czytelnika obojętnym. Ma w sobie tajemnicę i buzuje mocą, a przecież właśnie to lubimy.
Ruhn - książątko, ale jest w nim drugie dno, pewien tragizm, choć i zadziorność. I mam wrażenie, że jeszcze ostatniego słowa nie powiedział. Jest też jakże cudną szansą na romans! Ze swoją potencjalną wybranką spotyka się raptem… Dwa razy, ale to jak chemia wybucha między nimi jest czymś niesamowitym.
Sama jego wybranka to też kobieta - ogień. Nie zdradzę Wam jej imienia, ale powiem tylko, że kojarzy mi się z ukochaną przeze mnie Manon z Tronów ;)
Chemia to jest w ogóle coś, czym ta książka stoi, jest między wszystkimi bohaterami, więc tu nie chodzi tylko o napięcie erotyczne, ale o ognistość i ‘żywość relacji’.
Tu ludziom zwyczajnie albo na sobie zależy, albo nienawidzą się z mocą tysiąca słońc.
No i drugi plan. Ach ten drugi plan!
To są małe perły. Czasem postacie napisane na dwie sceny, a zapadają w pamięć bardzo. Nie bardziej od pierwszoplanowych, ale wcale im nie ustępują.
Wątek kryminalny jest (i to jak bardzo jest!) satysfakcjonujący, widać, że Autorka poświęciła czas na przemyślenie, jak go poprowadzić i dzięki temu nie wiedzie czytelnika za rączkę, pokazując paluszkiem, gdzie należy spojrzeć, jednocześnie pozwalając myśleć i dochodzić do własnych wniosków. Nie zawsze słusznych, bo na manowce też potrafi wyprowadzić, ale jakże przyjemne jest to błądzenie!
Ale nie martwcie się, wyjaśnia się wszystko, wątki rozpoczęte znajdują swoje zamknięcie, ale jednocześnie nie jest podane jak kawa na ławę, ale zostawia pole wyobraźni. No i oczywiście szansę na kontynuację w dalszych tomach, na które już czekam!
Dom Ziemi i Krwi to taka książka, że właściwie gdy założysz sobie, że przeczytasz tylko jeszcze kolejny rozdział, to ten na sam koniec zwali Cię z nóg do tego stopnia, że nie powstrzymasz się przed napoczęciem kolejnego. Nieważne, która będzie godzina, nieważne, że jutro trzeba iść do pracy, odechce Ci się też natychmiast spać, będziesz chcieć tylko czytać dalej.
Maas stworzyła niesamowity świat, wciągający jak bagno. Akcja mknie, porywa i nie chce puścić nawet na moment. Skończyłam oba tomy już chwilkę temu i mam takiego kaca giganta, że nic nie ‘smakuje’ jak Księżycowe miasto. Dawno żadna historia nie porwała do tego stopnia.
Nadszedł czas i jest to odpowiednie miejsce, na wrażenia z drugiej części Domu Ziemi i Krwi. Jak już wiecie, część pierwsza jest warta uwagi, jest ciekawa i emocjonująca, choć może nie tak idealna, jak mogłaby być.
Natomiast druga…
Ach!
Pierwsza skończyła się tak, że natychmiast musiałam przerzucić się na drugą, bez chwili wytchnienia czy przerwy, no i zaczęła się już jazda...
W tym roku udało mi się w końcu książkę świąteczną zaliczyć, zanim nastały święta :D
I to była naprawdę dobra decyzja, bo po poprzedniej książce kac gigant nastał, a Świąteczne nieporozumienie jest lekturą lekką, prostą i niewymagającą.
Ma w sobie wszystko, co książka na odprężenie powinna mieć. Sympatycznych bohaterów, nienachalne sceny erotyczne, miłą chemię, drobne kłopoty, w które autorka pakuje bohaterów, problem natury związkowej, szczyptę humoru i klimat świąteczny w tle.
Akcja zaczyna się jeszcze w listopadzie, ale wraz z Ruby, przyjaciółką Harper, czyli głównej bohaterki, czujemy magię świąt od początku.
Harper nastawienie do świąt ma dość... anty, jest zadeklarowaną pracoholiczką, marzącą o awansie.
Ze spotkania Holdena - swojego nowego przypadkowego współlokatora nie cieszy się ani trochę, więc można pokusić się o stwierdzenie, że książka ma w sobie motyw hate-love. Delikatny i szybko jest to hate-friendship-love, ale miłośnicy subtelnego darcia kotów narzekać nie powinni.
Książka ma dość sztampową fabułę, kilka znanych nam klisz i zabiegów, rozpisana jest właściwie na czwórkę bohaterów z reszty robiąc tło, choć całkiem umiejętnie, postaci - pachołków tłumnie nie doświadczymy.
Mimo całej sympatii do Harper i Holdena, mimo tego jak urocza jest ich historia i jak miło mi z nimi było, obawiam się, że nie minie tydzień, a ja zapomnę, o czym czytałam ;) to dokładnie tego typu książka. Ale to nie znaczy, że nie jest warta uwagi. Na wieczór pod kocykiem jest jak znalazł ;)
W tym roku udało mi się w końcu książkę świąteczną zaliczyć, zanim nastały święta :D
więcej Pokaż mimo toI to była naprawdę dobra decyzja, bo po poprzedniej książce kac gigant nastał, a Świąteczne nieporozumienie jest lekturą lekką, prostą i niewymagającą.
Ma w sobie wszystko, co książka na odprężenie powinna mieć. Sympatycznych bohaterów, nienachalne sceny erotyczne, miłą chemię, drobne...