-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel22
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel3
Biblioteczka
Każda przygoda kiedyś się kończy.
A może właśnie najlepszym w przygodzie jest powrót do domu?
Od wydania Srebrzystych Węży minęła chwila, emocje opadły, czytelnicy uzbroili się w cierpliwość po bombie, jaką zrzuciła na nich autorka w finale.
I co robi ta sama autorka w początkach Bestii z brązu? Rzuca czytelnika w to samo miejsce, w którym skończyła się poprzednia część.
Dla kogoś, kto czyta ciurkiem - szał. Dla mnie, czytającej na bieżąco, dezorientacja :D Ale minęło kilka chwil, upłynęło kilkanaście stron i wciągnęłam się na nowo.
Wciągnęłam się tak, że nie mogłam się oderwać.
Severin jak zawsze ma plan, choć wiele sznurków wysunęło mu się z rąk. Na szczęście jest dobrym improwizatorem i planistą, da radę. Przynajmniej ja wierzyłam w niego od początku.
Niebezpieczeństwa się mnożą, zagadki takoż, a czas płynie… Dni mijają, uciekają liczby na pierścieniu Laili… wydarzenia pędzą, losy ekipy się ważą...
Czy wrócą w komplecie do Edenu?
Bałam się o nich. Bałam się o wszystkich i o każdego z osobna.
Czy słusznie? Nie powiem Wam. Ale możecie czytać spokojnie, pytania nie zostaną bez odpowiedzi, zagadki znajdą rozwiązanie.
Trylogia jako całość jest genialna. Nie idealna, ale zapewnia rozrywkę na najwyższym poziomie.
Każda przygoda kiedyś się kończy.
A może właśnie najlepszym w przygodzie jest powrót do domu?
Od wydania Srebrzystych Węży minęła chwila, emocje opadły, czytelnicy uzbroili się w cierpliwość po bombie, jaką zrzuciła na nich autorka w finale.
I co robi ta sama autorka w początkach Bestii z brązu? Rzuca czytelnika w to samo miejsce, w którym skończyła się poprzednia...
Tristan Strong jest teoretycznie zwykłym dzieciakiem. Chodzi do szkoły, uprawia sport, ma pełną rodzinę. Ale… W jego życiu niekoniecznie wszystko jest takie zwyczajne.
Jego przyjaciel, właściwie brat z wyboru, zginął, a chłopak nie może sobie z tym poradzić, przez co zawala bardzo ważną dla jego dziadka i ojca walkę bokserską.
Dla dobra chłopaka, aby oderwać jego myśli, zahartować, cokolwiek, ale sam Tristan nie jest zachwycony wizją spędzenia wakacji na farmie.
Nie oszukujmy się, kto by był! I to jeszcze z wizją dokończenia projektu do szkoły. W wakacje!
Pozornie koszmarne wakacje przeradzają się już pierwszej nocy w przygodę życia młodego, gdy przyłapuje dziwną postać na próbie kradzieży dziennika Eddiego…
I zaczyna się jazda.
Nie przepadam za alternatywnymi światami istniejącymi równolegle do naszego. O mitologii afrykańskiej i afroamerykańskiej nie wiem nic i nigdy mnie nie interesowała. Książki dla dzieci lubię mocno wybiórczo.
Brzmi, jakbym miała marudzić :D a ja powiem… Tristan Strong wybija dziurę w niebie to książka, która jest tak odświeżająca, tak inna i dobra, że warto było zniknąć między jej kartkami na kilka godzin.
Nieznajomość legend i postaci z nich pochodzących spowodowało, że każda opowieść, którą snuje autor ustami bohaterów, była dla mnie powiewem nowości. Nawiązania do historii ludu Afryki… Miód. Czytając o kajdanowcach, miałam ciarki na plecach.
Nie wiem, czy to stwory z prawdziwych ich mitów, czy wymysł autora, ale działa na czytelnika bardzo. Będę się tą nowością długo zachwycać, bo trafić na książkę z w większości kompletnie nieznanymi motywami, czymś, czego się nie zna, to nie jest prosta sprawa. A tu właśnie mi się to udało.
Wisienką na tym torcie jest to, że nikt, ale to nikt, mnie tu nie irytował. Tristan ma lat 12, ale jest wyjątkowo dojrzały jak na swój wiek. Gumowa Mała, czyli kauczukowa laleczka z potencjałem to wywoływania piany na pysku - była wkurzająco urocza. Inni bohaterowie, jeśli nawet niekoniecznie nadawali się do polubienia, byli na tyle intrygujący, że nie chciałabym, aby autor cokolwiek w nich zmieniał.
To naprawdę dobra książka dla dzieci. W końcu dobra książka dla dzieci charakteryzuje się tym, że i dorosły spędzi przy niej miło czas. I tu dokładnie tak jest.
Tristan Strong jest teoretycznie zwykłym dzieciakiem. Chodzi do szkoły, uprawia sport, ma pełną rodzinę. Ale… W jego życiu niekoniecznie wszystko jest takie zwyczajne.
Jego przyjaciel, właściwie brat z wyboru, zginął, a chłopak nie może sobie z tym poradzić, przez co zawala bardzo ważną dla jego dziadka i ojca walkę bokserską.
Dla dobra chłopaka, aby oderwać jego myśli,...
Książek o wiedźmach nie ma na naszym książkowym firmamencie zbyt wiele, a dobrych książek o wiedźmach jest jeszcze mniej. Adam Faber postanowił dołożyć swoją gwiazdkę do tej plejady, pytanie tylko, jak jasno ona świeci? Czy to będzie hit?
Nie będę ukrywać, że zakochałam się w tej książce od pierwszego wejrzenia. Okładka powiedziała “pójdź w me ramiona” treść tylko upewniła mnie, że chcę zostać na dłużej.
Uwielbiam każdego z Biesów z osobna i wszystkich Biesów razem. Od dość nieporadnego Sata, przez buntowniczkę Dragę, aż po tajemniczą i ciepłą Tamarę.
Tylko czemu nie wspominam w wyliczance o Argei?
Ano bo ona nie Bies, tylko Dytko i jednocześnie zajmuje specjalne miejsce w moim serduszku. Jak dorosnę, chcę być jak Argea. Zadziorna, pewna siebie i tak uroczo… Egoistyczna :D
Argea to dla mnie siła napędowa tej historii. Nie ma jej za wiele (choć dla mnie nigdy nie byłoby zbyt wiele), to pojawia się co jakiś czas i za każdym razem wchodzi cała na… Czarno.
I skoro zaczęłam już o treści, mówiąc, że chciałam zostać na dłużej, to powiem więcej - z zakątków Krakowa oraz z magicznej krainy Jaaru najchętniej wcale bym nie wychodziła. Mało mi przygód, mało mi wartkiej akcji i mało mi magii, choć w Raz wiedźmie śmierć jest tego dokładnie w sam raz.
Adam Faber zaserwował idealnie wymierzoną mieszankę z odpowiednimi dawkami lekkości, czarów, zagadek i niesztampowych charakterów.
Każdy z jego bohaterów jest inny, a razem tworzą niepowtarzalną całość, dopełniają się, niejednokrotnie będąc swoimi przeciwieństwami.
Nie braknie też charakterów czarnych, chcących namieszać w spokojnym życiu Biesów, ale czy myślicie, że nasza rodzinka sobie nie poradzi?
Jedyne, co może się kłaść cieniem, to fakt, że książka jest ewidentnie pierwszym tomem całości. Otwiera wiele wątków, wiele wyjątkowo wciągających wątków, ale na ich zamknięcie przyjdzie czytelnikowi poczekać do kontynuacji. A przecież chciałoby się wiedzieć najlepiej już!
Ale mimo tego - czytajcie. Czytajcie i się zachwycajcie, to książka idealna na nadchodzące jesienne wieczory. Magiczna, urocza i z zagadką w tle i lekkim dreszczykiem jako dodatkową przyprawą;)
Książek o wiedźmach nie ma na naszym książkowym firmamencie zbyt wiele, a dobrych książek o wiedźmach jest jeszcze mniej. Adam Faber postanowił dołożyć swoją gwiazdkę do tej plejady, pytanie tylko, jak jasno ona świeci? Czy to będzie hit?
Nie będę ukrywać, że zakochałam się w tej książce od pierwszego wejrzenia. Okładka powiedziała “pójdź w me ramiona” treść tylko upewniła...
A gdyby tak większa część ludzkości wyginęła, a reszta została “dla własnego dobra” zamknięta w otoczonym murami mieście, pod czułą opieką aniołów?
Gdzie czuła opieka oznacza igrzyska ku ich uciesze, pozwalanie swoim sługusom-wampirom na pożywianie się na człowieku, gdzie jest on po prostu traktowany jak śmieć. Co wtedy?
Wtedy… Potrzebny byłby obrońca ludzkości. Ktoś sprawiedliwy.
Bo przecież nie da się żyć w takim świecie, prawda?
Wybuchnie rebelia.
Wojna domowa.
Nikt nie pozwoliłby na takie traktowanie.
Prawda?
A co jeśli za murami Gniazda czeka jeszcze większe niebezpieczeństwo? Co jeśli zabić niczego niespodziewającego się człowieka może nawet kwiat? Co jeśli niemal za każdym drzewem czai się bestia?
Wtedy wybór - rebelia czy grzeczne pozostawanie pod jakże ciężkim jarzmem opieki aniołów, nie jest już taki oczywisty.
Wielu ludzi decyduje się na znanego diabła, na znany trudny los, ale są tacy, którzy się zbuntują. I to właśnie historia o buncie. O walce o wolność, walce czasem z samym sobą, walce o lepsze jutro.
Walce ramię w ramię z nieoczekiwanym sojusznikiem i przeciwko niejednokrotnie nieznanemu, i też nieoczekiwanemu wrogowi.
Czytając Krew Nowych Bogów nie spodziewałam się niczego, spodziewając się zarazem wszystkiego, a na koniec i tak zbierałam szczękę z podłogi, a mózg ze ścian. Tak! Od plot twistów może wybuchnąć głowa. I jestem pewna, dam sobie obciąć włosy (a to przecież ważna część!), że nie wpadniecie na wszystko, co naszykowała dla czytelnika Autorka.
Książka stoi akcją i zagadką, wiadomo. Ale stoi też bohaterami. Całą plejadą różnorodnych charakterów, postaci barwnych i niejednoznacznych. Nikt tu nie jest sztampowy, nikt nie jest jednoznaczny. Nie ma bieli i czerni, są odcienie szarości i to jest piękne.
Słabość potrafi okazać się siłą, a nie każdy czarny charakter będzie nim faktycznie.
Tak, oczywiście, że można pokochać Drake’a i to na całego, ale on też nie jest tak kryształowo dobry. Ma swoje mroczne tajemnice, na odkrycie których przyjdzie nam poczekać do kolejnego tomu. Ale rąbek tajemnicy już uchylony! Na zaostrzenie apetytu ;)
Jest też Moon, którą poznajemy jako jeszcze dziecko, niepozorna Moon… Kolejna postać mająca tajemnice. Zresztą mam wrażenie, że w KNB nie ma bohatera bez tajemnic, przeszłości i niekiedy brudnych sekrecików.
Jest też wątek miłosny, choć mocno dalekoplanowo. Liczę, że szczęśliwy, ale tu… Chyba nie należy robić sobie nadziei. Choć wątek jest piękny, a miłość silniejsza niż śmierć.
Jasne, mogłabym polecieć frazesami, mogłabym napisać też konkrety. Ale powiem tak:
Krew Nowych Bogów to fantastyka klasy światowej. Widać ogrom serca włożonego w tę książkę, widać, jak bardzo Kasia Wycisk przysiadła nad samym światem i oczywiście bohaterami.
Świat Alaris to kompletnie nam nieznany kontynent. Z pewnością zauważycie jakieś inspiracje, ale poczujecie też powiew świeżości. Niejednokrotnie ;)
Czekam na drugi tom, czekam z utęsknieniem, a na tę chwilę pozostały mi re-ready. Liczne, bo czuję, że czytając po raz kolejny i kolejny, za każdym odkryję coś nowego.
A gdyby tak większa część ludzkości wyginęła, a reszta została “dla własnego dobra” zamknięta w otoczonym murami mieście, pod czułą opieką aniołów?
Gdzie czuła opieka oznacza igrzyska ku ich uciesze, pozwalanie swoim sługusom-wampirom na pożywianie się na człowieku, gdzie jest on po prostu traktowany jak śmieć. Co wtedy?
Wtedy… Potrzebny byłby obrońca ludzkości. Ktoś...
2021-07-09
Najbardziej wyczekiwany finał najbardziej wyczekiwanej serii za mną.
Oczekiwania miałam ogromne, zakończeń alternatywnych, teorii spiskowych i założeń wcale nie mniej. A to wszystko podkręcane przez rozmowy i dyskusje z innymi fanami serii, czekającymi na Echa nad światem równie mocno, co ja.
Doczekałam się. Przeczytałam. I…
Znów mam niedosyt. Ale czy da się nasycić serią, która pochłania, porywa i wyrywa z rzeczywistości niemal całkowicie, a gdy się kończy, pozostaje… pustka?
Ofelia i Thorn w końcu są razem. W końcu się odnaleźli i działają zespołowo. Na to czekałam, nie ukrywam ;) Ale Ofelia nie byłaby sobą, gdyby nie wpakowała się w kolejne kłopoty. Po uszy. Kilka razy z rzędu.
Co dla mnie najważniejsze i najpiękniejsze w tej książce, to państwo Thorn. Ich… jedność, jednomyślność zakładająca wyłącznie dobro tej drugiej osoby. To, jak potrafią zrobić dla siebie wszystko, pójść za sobą w ogień, do piekła i poświęcić cząstkę duszy. To miłość burząca mury i budująca nowy porządek. Miłość, o jaką nigdy bym ich nie podejrzewała, a bardzo chciałam, by była ich udziałem.
Miłość w gestach i między słowami, miłość wyrażana byciem obok wbrew logice, rozsądkowi i losowi.
To najmocniejszy aspekt tej książki i dla samej ich relacji warto czytać.
Przejdźmy teraz do aspektu, który spowodował u mnie bezsenność i ból głowy z nadmiaru myślenia :D
Wiadomości o Rozdarciu, Bogu, Innym, rozpadzie Arek i echach były nam dotąd dawkowane. Powoli, stopniowo podawane, by łatwo przyswoić ogrom wiedzy, ale pozornie wiedzy dość prostej, bo co może być skomplikowanego w tym układzie?
Może.
Całe mnóstwo.
W końcu, gdy wszystko odwraca się do góry nogami i w negatywie… Łatwo nie jest.
Autorka tworzy własną fizykę, własną naukę. W Echach nad światem dostajemy masę naukowych informacji, masę filozofii i metafizyki. Chwilami czułam się jak na wykładzie z fizyki elementarnej i kwantowej w jednym. Pierwszy strzał jest trudny, odczułam go, jakbym dostała obuchem w łeb. Z czasem informacje się systematyzują, wiedza stabilizuje i co nieco dociera.
Podziwiam Autorkę, że tak to przemyślała i wytłumaczyła, choć troszkę skomplikowała sobie i czytelnikowi, nie da się ukryć :P
Jest też jedna rzecz. Spoilerowa, więc powiem bardzo ogólnikowo.
Są takie momenty, których autorowi się nie wybacza. Albo bardzo trudno to zrobić, bo się wcale nie chce przyjąć do wiadomości, że to tak, a nie inaczej.
Mam to odnośnie do Ech nad światem. Nie wiem, jak z tym żyć i bardzo chciałabym, żeby Autorka zdecydowała się coś jeszcze w temacie dodać :D
Czy finał satysfakcjonuje?
Tak.
Ale… Mam to ale ;) mam jeszcze parę pytań, parę wątków, których rozwinięcie chętnie bym przeczytała.
A teraz pozostaje mi tęsknić za Ofelią i Thornem, wyczekując okazji, by powtórzyć całą Lustrzannę, by pobyć z nimi dłużej, a przy okazji poszukać tropów już na początku przygody.
Najbardziej wyczekiwany finał najbardziej wyczekiwanej serii za mną.
Oczekiwania miałam ogromne, zakończeń alternatywnych, teorii spiskowych i założeń wcale nie mniej. A to wszystko podkręcane przez rozmowy i dyskusje z innymi fanami serii, czekającymi na Echa nad światem równie mocno, co ja.
Doczekałam się. Przeczytałam. I…
Znów mam niedosyt. Ale czy da się nasycić serią,...
Kocham Urban Fantasy. Akta Harry’ego Dresdena łypały na mnie od dłuższego czasu, kusząc byciem właśnie reprezentantem tegoż gatunku, mając maga za głównego bohatera i obietnicą śledztw magicznych.
Łypały, łypały i dołypały.
Z jakim skutkiem?
Dobrym, czyli… W sumie to mi czterech liter nie urwało, ale nie da się ukryć, że urbanfantastycznie zaspokoiło.
Harry jest bohaterem nie do zakochania. Do polubienia, do tolerowania owszem, miło czyta się o jego przygodach, ale jego chwilami dość.... sztywne jak pal Azji poczucie humoru zabija. No suchary takie, że je trzeba przepijać.
Sama zagadka też dość łatwa do ogarnięcia, choć miła dla fantastycznej duszy spragnionej gatunkowego kryminałku, choć magii samej w sobie za wiele nie było.
Właśnie, bohater mag, a magii jak na lekarstwo
Wiem, jęczę, jakby książka wcale mi się nie podobała, jakbym była mocno nie usatysfakcjonowana lekturą, ale nie! Jest zupełnie przeciwnie.
Lekkość narracji, pewien oldschoolowy urok i Bob, duch-erotoman mieszkający w czaszce powodują, że Front burzowy wchodzi naprawdę lekko i miło.
A może ja po prostu stęskniłam się za starym, dobrym Urban Fantasy ;) Jim Butcher je serwuje, może nie w restauracji z gwiazdką Michelina, aleeee… Przecież prosto, przaśnie i czasem lekko sucho też może być całkiem miło :D
Kocham Urban Fantasy. Akta Harry’ego Dresdena łypały na mnie od dłuższego czasu, kusząc byciem właśnie reprezentantem tegoż gatunku, mając maga za głównego bohatera i obietnicą śledztw magicznych.
Łypały, łypały i dołypały.
Z jakim skutkiem?
Dobrym, czyli… W sumie to mi czterech liter nie urwało, ale nie da się ukryć, że urbanfantastycznie zaspokoiło.
Harry jest bohaterem...
Książka, której magia przyciąga od samego patrzenia na okładkę.
Magia tak silna, że aż można dostrzec jej obłoczek unoszący się nad domem Kapeluszniczki Kordelii i wołająca: czytaj, przypomnij sobie, jak to było mieć tylko kilka lat.
Kapelusznicy, to historia małej dziewczynki o bardzo wielkim odważnym sercu, która potrafi patrzeć właśnie sercem, za nic mając rozsądne rady starszych. Na pewno się domyślacie, że odważne serce wie lepiej niż strachliwy rozum ;)
W każdym z nas tkwi dziecko, nieważne, ile mamy lat, nieważne, że nierzadko metryka twierdzi coś zupełnie innego.
Metryka potrafi się mylić! A książki takie jak Kapelusznicy doskonale to pokazują, zamieniając czytelnika w małolata, zanurzającego się w płynącej historii.
Powiem Wam, że przepadłam od pierwszych stron, i to tak po uszy. Historyczny Londyn, specyficzny świat specjalistów wytwarzających różne części garderoby (każda rodzina inny, żeby nie było!) i w tym wszystkim szalony król, dla którego szaty są przyczyną i katalizatorem zdarzeń.
Ach te szaty, a raczej przyodziewek - sam proces wytwarzania kapelusza był nieziemsko ciekawy, tylko to było mi dane ciut poznać, a fascynuje mnie, jak powstawała reszta ;)
Nie dziwię się więc wcale Kordelii, którą do wytworzenia pierwszej ozdoby głowy aż świerzbią ręce, sama chętnie poznałabym osobiście tajniki powstawania nakrycia - dane mi było tylko przeczytać o tym, a to zdecydowanie za mało!
Świat powieści jest jakby nam znany, w końcu książek o Londynie realnym i magicznym nie brakuje, a jednak autorce udało się stworzyć coś nowego, zaszczepić w dobrze znanych miejscach i uliczkach własną magię.
Magię! Ona naprawdę przesiąka ze słów książki do serca czytelnika i uzależnia ;) z ogromną przyjemnością przeczytałabym Kapeluszników jeszcze raz, tylko dla samej rozkoszy przebywania w tym pełnym, bogatym i wyjątkowym domu cechu kapeluszników.
Książka, której magia przyciąga od samego patrzenia na okładkę.
Magia tak silna, że aż można dostrzec jej obłoczek unoszący się nad domem Kapeluszniczki Kordelii i wołająca: czytaj, przypomnij sobie, jak to było mieć tylko kilka lat.
Kapelusznicy, to historia małej dziewczynki o bardzo wielkim odważnym sercu, która potrafi patrzeć właśnie sercem, za nic mając rozsądne rady...
2021-05-11
Są książki, które pozostawiają czytelnika w osłupieniu. Są książki, o których nie wiadomo, co myśleć i ich znaczenie musi się uleżeć w głowie. Są książki pozornie nie wiadomo o czym i jednocześnie tak pełne treści i sensu.
Zimne wody Wenisany to jedna z takich książek. Zaczynasz ją czytać i kompletnie nie wiesz, czego się możesz spodziewać. Ba, czytasz i nadal nie wiesz, o co w tym wszystkim chodzi, aż zamykasz na ostatniej stronie i… Ojej.
Dziwność i prostota, prostota i pogmatwanie, i odrobina magii.
To książka dla dzieci o dziecku, pisana narracją wręcz infantylną, lecz tak przejmującą w swojej prostocie, że nie sposób przejść obok niej obojętnie. To książka dziwna i chwilami zastanawiałam się, jak to się stało, że została zakwalifikowana jako powieść dla dzieci, bo porusza naprawdę szeroki przekrój trudnych tematów, zawiera w sobie dość mocne sceny i porusza.
Mrok wylewający się z jej kart przesiąka czytelnika, który doskonale czuje samotność i zagubienie małej Agaty, jej nadzieję i potem beznadzieję sytuacji, w których dziewczynka się znajduje. Mrok i oniryczność, tak określiłabym klimat tej jakże krótkiej opowieści.
Nie jest to książka dla każdego. Ba, wątpię, czy nada się dla każdego dorosłego, nie mówiąc o dzieciach, ale jeśli poświęcić jej chwilę uwagi, odrobinę swoich myśli, czasu i serca, może się w nas zagnieździć. W końcu proste słowa niosą czasem najważniejszy przekaz.
Są książki, które pozostawiają czytelnika w osłupieniu. Są książki, o których nie wiadomo, co myśleć i ich znaczenie musi się uleżeć w głowie. Są książki pozornie nie wiadomo o czym i jednocześnie tak pełne treści i sensu.
Zimne wody Wenisany to jedna z takich książek. Zaczynasz ją czytać i kompletnie nie wiesz, czego się możesz spodziewać. Ba, czytasz i nadal nie wiesz, o...
2021-01-05
Wieloświat skusił mnie okładką. Estetyczne, atrakcyjne wydania to coś, co lubię. Ale to nie było najważniejszym i największym magnesem. Wabik na mnie to Urban Fantasy. Kocham ten podgatunek fantastyki, więc nie mogłam przejść obojętnie obok tej książki.
Nie znałam ani jednej książki z tego uniwersum, więc ten zbiór opowiadań był dla mnie totalnie nową przygodą. Obawiałam się troszkę faktu, że to opowiadania ze świata, którego nie znam, 4 tom serii, ale niejednokrotnie rzuciło mi się w oczy, że można go czytać osobno.
Z mojego punktu widzenia jednak lepiej czytać serię po kolei ;) Autorka wrzuca czytelnika do świata, według niej już mu znajomego i mimo naprawdę dobrego przedstawienia, mam wrażenie, że jednak pewne niuanse uciekają. Przez to też myślę, że nie byłam w stanie docenić pełni jego uroku i nie doceniam w pełni tej książki, nie tak, jak na to zasługuje.
A świat… Powiem Wam, że oby nie był nam bliski, ale brzmi znajomo - przyszłość po globalnej pandemii, lata 40 XXI wieku, jednocześnie powrót do korzeni i współczesność do granic.
Anna Sokalska świetnie łączy właśnie te demony, wierzenia słowiańskie i resztę potwornej zgrai z futurystycznymi realiami.
To naprawdę godne podziwu, zaraz obok świetnego języka, którym operuje autorka.
Natomiast… Bohaterowie.
Tu się jednak ciut zawiodłam. Spora grupa “tych głównych”, podzielona uwaga, która w tym wypadku zadziałała kompletnie na niekorzyść odbioru.
Nie lubię, gdy postacie są mi obojętne.
Planowałam kiedyś zaliczyć Wiedźmę, czyli tom pierwszy, ale teraz sama nie wiem. Może za troszkę, gdy przygoda nabierze znów znamion nowości?
Wieloświat skusił mnie okładką. Estetyczne, atrakcyjne wydania to coś, co lubię. Ale to nie było najważniejszym i największym magnesem. Wabik na mnie to Urban Fantasy. Kocham ten podgatunek fantastyki, więc nie mogłam przejść obojętnie obok tej książki.
Nie znałam ani jednej książki z tego uniwersum, więc ten zbiór opowiadań był dla mnie totalnie nową przygodą. Obawiałam...
2020-12-08
Czekałam, tęskniłam. Miałam syndrom odstawienia i braki w wiedzy po Zaginionych z Księżycowa, którzy zostawili mnie rozedrganą w obawie o losy bohaterów. Ze znakiem zapytania w zaskoczonych oczach.
I oto jest. Pamięć Babel, wyczekana, wytęskniona. Pół roku minęło jak jeden dzień, a jednocześnie jak dwa lata i siedem miesięcy. A czymże jest moje pół roku, wobec dwóch lat i siedmiu miesięcy Ofelii?
Thorn przepadł. Czytaczka została odesłana na rodzinną Arkę i strzeżona jak więzień. Archibaldowi odebrano urząd i moc, Berenilda została sama z dzieckiem, a wiecie-o-kim mowa dąży do sobie tylko znanego celu.
Nic nie jest takie jak powinno.
Tylko że tym razem Ofelia nie poddaje się rozkazowi Nestorek. Tym razem serce i rozum są w stanie przekrzyczeć strach i popchnąć dziewczynę do działania.
Powiem Wam, że Ofelia mnie zaskoczyła. Dojrzała, nabrała odwagi i własnej woli. Ma dla kogo walczyć, ktoś się dla niej liczy. Nie siedzi i nie czeka, aż wszystko wokół niej stanie się samo, tylko chwyta się z życiem za bary i działa, za broń mając tylko umysł i talent.
Nie wszystko jest jej zasługą, bo niejednokrotnie los, przypadek, siła wyższa pomaga jej poprzez innych napotkanych bohaterów, ale to nie tak, że dziewczyna jest czyjąś marionetką. Wykorzystuje pomoc, ale plan ma własny i trzyma się go, nie zbacza z obranej ścieżki, mając jeden cel. Odzyskać ukochanego.
A pan Thorn…
Każe czekać na siebie naprawdę długo! Pojawia się ciągle w myślach Ofelii, ale osobiście… No musiał mieć wielkie wejście, wielkie jak on sam.
I jak już wszedł, to mnie tak wkurzył! Ale tak, że aż przestałam go poznawać. No, bo jak to tak? Mój pan Thorn?!
Ale, ale… On też nie wypadł przecież sroce spod ogona i jak to on, zawsze ma plan, zawsze działa w jakimś, sobie tylko znanym, celu. I bez obaw. Wkurzenie na niego przeszło mi dzięki jednemu wypowiedzianemu przez niego zdaniu. Jakiemu? Na pewno się zorientujecie, gdy już do niego dotrzecie ;)
Każdy tom Lustrzanny jest inny. Pamięć Babel nie przypomina swoich poprzedniczek ani w rytmie, ani w konstrukcji, ani nawet tak bardzo w bohaterach, bo ci nam już znani zmieniają się przez lata dzielące wydarzenia drugiej i trzeciej części. Jedyne, co pozostaje takie samo, to moc zauroczenia czytelnika. Moc wciągnięcia w ten świat, własna grawitacja i urok, jaki rzuca. Ta historia powoli wsiąka w czytelnicze serce i nie daje się usunąć, jeszcze na długo po lekturze każąc zastanawiać się, co będzie dalej.
A będzie, to pewne. Pytań bez odpowiedzi nadal jest mnóstwo. Jasne, część zagadek zyskuje swoje rozwiązanie, ale w to miejsce pojawiają się nowe. I nowe kłopoty, z których bohaterowie będą musieli znaleźć wyjście.
Nie mogę się już doczekać, kiedy poznam zakończenie tej historii, a jestem pewna, że będzie co poznawać.
Czekałam, tęskniłam. Miałam syndrom odstawienia i braki w wiedzy po Zaginionych z Księżycowa, którzy zostawili mnie rozedrganą w obawie o losy bohaterów. Ze znakiem zapytania w zaskoczonych oczach.
I oto jest. Pamięć Babel, wyczekana, wytęskniona. Pół roku minęło jak jeden dzień, a jednocześnie jak dwa lata i siedem miesięcy. A czymże jest moje pół roku, wobec dwóch lat i...
2020
Przez mrok, przez las wprost do zamku, gdzie czai się zło…
Któż nie zna hrabiego Draculi i jego historii? W dowolnej interpretacji czy adaptacji filmowej? Nie da się dorosnąć i nie natknąć na to nazwisko, jest wszechobecne w kulturze i popkulturze, dlatego też czytając Draculę, miałam troszkę wrażenie, jakbym nie robiła tego pierwszy raz.
Ale czy to źle?
W żadnym wypadku. To, co znane jest już kochane i odnajdywanie tych elementów było ogromną przyjemnością. Natomiast nie spodziewałam się, że aż tyle innych kawałków układanki składa się na pełen obrazek Stokerowskiego Draculi.
Sam Hrabia, to nie przystojny dżentelmen w cylindrze i z laseczką, to nie łagodny starszy pan z dziwną płynną dietą. To Potwór, który mota i plącze, knuje i kombinuje, by osiągnąć swój jakże okrutny cel.
Myślałam, że będę się nudzić, że pokona mnie język książki mającej przecież ponad sto lat. Ale nic bardziej mylnego! Usłyszałam, że to literatura rozrywkowa, pisana dawno, ale wciąż dla uciechy i to prawda! A na dodatek genialny przekład i redakcja swoje też zrobiły, dzięki czemu czytałam Draculę z ogromną przyjemnością.
Potrafiłam sobie też wyobrazić, jak odbierali ją ludzie, czytając w czasach współczesnych autorowi. Ta groza! Ten niepokój! Niepewność! Strach!
Ach! Biedna Lucy! W tym momencie bardzo chciałam nie znać historii z innych źródeł i móc zastanawiać się, co się z nią tak właściwie dzieje.
Dracula Brama Stokera to kawał dobrej opowieści. Dla mnie dodatkowo uroczej ze względu na postać Miny. Jaka ona była słodka, jaka mądra i roztropna. I jaka odważna! Jej siła i siła jej miłości do Jonathana, to już materiał na piękną historię, a dokładając tę grozę i samego tajemniczego i piekielnie przebiegłego Hrabiego…
Cudo.
A fakt, że opowiedziane jest to w formie dzienników, dodaje wrażenia prawdziwości. Relacja bohaterów jest tak realna, że nietrudno uwierzyć, że to wszystko się zdarzyło.
Wiem, że jeszcze kiedyś wrócę do Transylwanii i Anglii, by wraz z Jonathanem, Miną, profesorem Van Helsingiem i resztą przeżyć jeszcze raz te pełne niepokoju miesiące.
Przez mrok, przez las wprost do zamku, gdzie czai się zło…
Któż nie zna hrabiego Draculi i jego historii? W dowolnej interpretacji czy adaptacji filmowej? Nie da się dorosnąć i nie natknąć na to nazwisko, jest wszechobecne w kulturze i popkulturze, dlatego też czytając Draculę, miałam troszkę wrażenie, jakbym nie robiła tego pierwszy raz.
Ale czy to źle?
W żadnym wypadku....
2020-11-19
Znacie ten ból, gdy druga część jest słabsza od pierwszej? To nawet ma swoją nazwę - “syndrom drugiego tomu”. Tak, okropna rzecz.
Ale…
Tej serii to nie dotyczy! :D
Mroczne Wybrzeża były okej. Nie porwały mnie, ale i też nie były wielkim rozczarowaniem, dla mnie - średniaczek z szalą bardziej przechyloną na tak. Natomiast Mroczne Niebo. Oj, Mroczne Niebo!
Nie myślcie sobie, że nie mam “ale”, że jest idealnie i nie będzie czepiania, bo to wcale nie tak. Tylko że dla mnie przepaść jakościowa między tymi dwoma książkami jest ogromna.
Chociaż… Domyślam się, że gdyby zamienić kolejność ich czytania - bo można, zaraz Wam powiem dlaczego, mogłabym również ocenić odwrotnie lub bardziej docenić tom pierwszy.
Przejdźmy więc do tego, czemu uważam, że można te książki czytać zamiennie.
Czas akcji jest ten sam. Zaczynają się w tym samym momencie i po rozłączeniu się bohaterek - przyjaciółek ich historie nie zdradzają wzajemnie losów tej drugiej.
A mam wrażenie, że wręcz w drugim tomie świat magiczny, świat Sześciu bogów jest lepiej wytłumaczony.
Chociaż… Może to wrażenie wynikające z faktu, że poznawałam ten tom po roku od lektury jedynki, część zapomniałam, ale coś w pustej makówce zostało i teraz eureka…
W czym jeszcze dwójka przebija jedynkę? Ano w doborze bohaterów. Lidię było dane poznać czytelnikom w poprzednim tomie i nie wydawała się być zbyt interesującą postacią, lecz wystarczyło spędzić z nią kilka chwil więcej i… I znacznie na tym zyskała. Lidia jest dobra. Zwyczajnie dobra. Czasem naiwna, czasem niepewna siebie i nieśmiała, ale ma ogromne serce i wolę walki. No i znacznie przystępniejszy charakter od Teriany, która mnie zwyczajnie irytowała :D
Porównanie Marka i Killiana również wypada na korzyść tego drugiego. Killian już samym imieniem podbił moje serce, a gdy dołożył do tego niesamowite poczucie humoru, chwilami lekkie zblazowanie i znów - dobroć, jestem oczarowana.
Jedynie czego mi mało, to romansu. Ta seria jest zdecydowanie zbyt uboga w porywy serca, ale liczę, że w kolejnym tomie co nieco się zmieni.
Wspominałam, że nie obędzie się bez ale. No nie obędzie. Dużo jest tu polityki, naprawdę knowania, podstępy i spiski zabierają sporo miejsca, zaraz obok walk i obrazów nieszczęścia ludzi w czasie oblężenia miasta. Tak, chwilami aż miałam przesyt, zwłaszcza w okolicach połowy, gdzie zdarzył się zastój i akcja nie szła tak, jakbym tego chciała. Na szczęście nie jest to długi moment, gdy dzieje się ek-nic-hm, więc mogę to książce wybaczyć. Tym bardziej biorąc pod uwagę to, co wydarza się na samym końcu.
A końcówka to zwrot akcji na zwrocie jadący.
I przez to tym bardziej jestem spragniona kontynuacji.
Recenzja powstała dla grupy Fantastyka na luzie, dzięki Wydawnictwu Galeria Książki.
Znacie ten ból, gdy druga część jest słabsza od pierwszej? To nawet ma swoją nazwę - “syndrom drugiego tomu”. Tak, okropna rzecz.
Ale…
Tej serii to nie dotyczy! :D
Mroczne Wybrzeża były okej. Nie porwały mnie, ale i też nie były wielkim rozczarowaniem, dla mnie - średniaczek z szalą bardziej przechyloną na tak. Natomiast Mroczne Niebo. Oj, Mroczne Niebo!
Nie myślcie sobie,...
2020-11-07
Inne planety? Inne światy? Podróże kosmiczne i kosmici? A meh! To nie dla mnie!
Mhm. Taaaak… Myślałam tak, dopóki nie przeczytałam Clean Sweep :D przecież cokolwiek wychodzi spod rąk Ilony Andrews musi być idealne :D I tym sposobem zakochałam się też w kosmitach. Czary to są, moi mili, czary :D
Clean Sweep to powieść w odcinkach, pisana przez duet na bloga, dostępna za darmo. A ta forma daje spore pole do popisu, z czego też skrzętnie skorzystali, bawiąc się motywami, kliszami i schematami, wręcz szydząc z nim na swój wyjątkowy sposób.
Ale poza schematem - ona jedna, ich dwóch, wampir i wilkołak, jest też ich klasycznie niesamowity sznyt i staranność tworzenia postaci. Mimo pozornej schematyczności, tak naprawdę udaje się Andrewsom wyjść z ram tegoż schematu i znów stworzyć małe, totalnie inne dzieło.
Wampiry? Są, nawet nie mogą wychodzić w dzień, ale co z tego, skoro to kosmici z wyjątkowo rozwiniętą cywilizacją?
A wilkołaki? To też nie zwyczajni zmienni, tylko rasa specjalnie stworzona do walki. Czyli co? Znów mamy inaczej, niż podpowiada popkultura.
Jest jeszcze Dina. Kocham Dinę i kocham jej Bestię! Dina to Oberżystka. Jej magia… to magia. Pozornie zwykła, słaba właścicielka kiepsko prosperującego hoteliku, ale bohaterki Ilony nigdy nie są zwykłe, więc panna Dermille też swoje za skórą ma. I to jak ma!
Andrewsowie na potrzeby niewinnej opowiastki - zabawy stworzyli nowy, niesamowity świat. Pełny, żywy i mający wiele tajemnic. A ja nie mogę się doczekać, kiedy odkryję je wszystkie w kolejnych tomach ;)
Inne planety? Inne światy? Podróże kosmiczne i kosmici? A meh! To nie dla mnie!
Mhm. Taaaak… Myślałam tak, dopóki nie przeczytałam Clean Sweep :D przecież cokolwiek wychodzi spod rąk Ilony Andrews musi być idealne :D I tym sposobem zakochałam się też w kosmitach. Czary to są, moi mili, czary :D
Clean Sweep to powieść w odcinkach, pisana przez duet na bloga, dostępna za...
Powiem Wam, że miałam obawy, co do Piętna Rzeki. Poprzedni tom mnie nie usatysfakcjonował, a na dodatek fanki autorki zgodnym chórem zakrzyknęły, że Piętno to niczego nie urywa, kapcie też zostają na miejscu.
A ja do fanek Briggs to się zaliczyć nie mogę, oj nie…
I owszem, obstawiałam, że kolejny tom to pewnie w przyszłym dziesięcioleciu, ale wyszło inaczej.
I wiecie co? Pod prąd :D
W końcu! Mercy i Adam nie przepychają się. W końcu ich sytuacja się stabilizuje (z opóźnieniem jednotomowym, ech) i w końcu nie ma dziwnych krzywych akcji.
W końcu można się skupić na całkiem ciekawej walce ze złolem, choć, niestety, nie od razu.
Początek - no z hukiem, zaczyna się tak, że książka zaczyna wchodzić jak złoto, ale po chwili następuje pewne załamanie. Bohaterowie się snują albo robią cosie, dużo cosiów w poziomie. Na szczęście jednak to nie trwa wiecznie. Gdy następuje drugi huk, koło połowy, to trzyma do końca. I ja tę zagadkę, potwora, sposób prowadzenia kupuję.
Uwielbiam to, jak indiańska jest ta część. Dowiadujemy się tego i owego o samej Mercy, o jej korzeniach, ale i zwiedzamy kawałek terenu, nowego z nowymi bohaterami. I trafia się tam taki jeden… ON. Rety, nie powiem Wam, kto to, bo to jeden wielki spoiler, ale gość jest pierwsza klasa.
Po Piętnie Rzeki mam ogromną chęć na kolejne tomy i muszę, no muszę, sięgnąć po następny szybciej niż za miesiąc :D
Trzymajcie kciuki!
Powiem Wam, że miałam obawy, co do Piętna Rzeki. Poprzedni tom mnie nie usatysfakcjonował, a na dodatek fanki autorki zgodnym chórem zakrzyknęły, że Piętno to niczego nie urywa, kapcie też zostają na miejscu.
A ja do fanek Briggs to się zaliczyć nie mogę, oj nie…
I owszem, obstawiałam, że kolejny tom to pewnie w przyszłym dziesięcioleciu, ale wyszło inaczej.
I wiecie co?...
Debiuty. Jedni je kochają, inni nienawidzą. Moja relacja z nimi, to klasyczne love-hate, dlatego że gdy nie zna się nazwiska autora i czuje się drzemiący w jego książce potencjał. Odkrycie kolejnego świetnego pisarza jest na wyciągnięcie ręki i już widzę, jak się zakochuję, jak przeżywam nową przygodę. Czy tak było w przypadku Czasu Niepogody?
Na pewno nie mogę stwierdzić, że książka jest ideałem. Ma swoje wady, ale ma też niewątpliwe zalety. Z pewnością trafi do serc wielu wielbicieli książek Maas, gdyż podczas lektury to właśnie jej Dwory wielokrotnie mi przypominała. Chociażby w zachowaniu jakże tajemniczego i kuszącego Tkacza. Wiem, ten bohater przyciąga po samym opisie, nie zdradzę Wam ani koloru włosów, ani jego imienia, ale powiem, że kreacją, swoim stylem bycia i odnoszeniem się do bohaterki wyjątkowo przypominał mi niejakiego Rhysanda.
Wzbudza też podobne emocje u czytelniczki jak tamto bożyszcze ;)
Natomiast bohaterka to odrobinkę mniej, przynajmniej dla mnie, sympatyczna postać. Jest niezaprzeczalnie ludzka, pełna wad, wątpliwości i niepewności, tylko że sama chce być uważana i jest stawiana innym jako wzór cnót.
Nie widzi swoich niedoskonałości, przez co bywa chwilami ciut zarozumiała. Ale czyż to nie jest tak prawdziwe?
Ma swoje marzenia i dążenia, a mierzy wysoko. Mój problem z nią zaczął się w chwili, gdy po rozmowie z potencjalnym wrogiem, po dosłownie kilku odpowiedziach na nurtujące ją pytania, zmieniła drastyczne swój punkt widzenia. Czyli jednak niezachwiana wiara miała gliniane nogi, a miała być sensem życia.
Bohaterowie są sensowni, choć czasem po ludzku niekonsekwentni. Ale nawet ta niekonsekwencja ma sens. Dla mnie najważniejsze jest, że ani Sarune, ani pewien Tkacz, nie są postaciami z papieru mającymi po dwie cechy na krzyż i zdefiniowanymi przez przynależność do ‘strony’.
W nich tkwi więcej i chętnie bym pobyła z nimi dłużej.
Czas Niepogody to książka o wielkim potencjale i zadatkach na wielką powieść. Póki co, jest to udany debiut, ale na wielkość będzie trzeba poczekać.
A wszystko przez to, że fabuła ma pewnie… dziurki. Dla mnie za szybko wszystko się działo, niektóre sceny wręcz proszą się o to, by je rozpisać na więcej zdań, dokładniej, może troszkę inaczej. Zwłaszcza jeśli chodzi o sceny walk i konfliktów - tu miałam nieodparte wrażenie, że Autorka bardzo chce skończyć szybko, bo nie czuje się w nich pewnie. A szkoda! Pewna scena z okolic studni mogłaby wiele zyskać, gdyby była dłuższa ;)
Trzysta stron to zdecydowanie za mało na tę historię. Posiedziałabym w tym świecie dłużej, poznała go lepiej, zwiedziła, dowiedziała się więcej o regułach nim rządzących. No i… Poprzeżywała troszkę więcej w temacie romansowym ;)
Zwłaszcza że bohaterowie mają ku temu potencjał, przeciwieństwa się przyciągają, więzi zawiązują, a chemia… No chemia jest, choć podtrzymuję, że jest mi za mało scen z pewną dwójką!
Liczę, że będzie coś dalej, że Autorka rozwinie w tym świecie skrzydła i da nam taką opowieść z niego, że pospadamy z krzeseł. Bo wiem, że potrafi. Zresztą, przekonajcie się sami ;)
Debiuty. Jedni je kochają, inni nienawidzą. Moja relacja z nimi, to klasyczne love-hate, dlatego że gdy nie zna się nazwiska autora i czuje się drzemiący w jego książce potencjał. Odkrycie kolejnego świetnego pisarza jest na wyciągnięcie ręki i już widzę, jak się zakochuję, jak przeżywam nową przygodę. Czy tak było w przypadku Czasu Niepogody?
Na pewno nie mogę...
2020-10-24
Odmian magii znanych nam z książek jest masa. Magiczne zaklęcia, stworzenia, inkantacje, magia wrodzona i objawiająca się indywidualnymi mocami, magia wyuczona, magia do której potrzebne są różdżki albo niepotrzebne jest nic.
A co, jeśli magia kryje się w zapachach?
Miałam oczekiwania wobec tej książki. Spore, naprawdę. I o dziwo, nie zostały zawiedzione, co wcale nie jest takie oczywiste.
Klimat - jakby starożytna Arabia, nowy dla czytelnika świat, nowe reguły i przede wszystkim nowe nazwy. Największy problem to były właśnie te nowe nazwy, nie wiedziałam chwilami, czy mowa jest o jakimś bohaterze, rytuale, mieście czy państwie. To był problem duży, a ja zwykle problemu z imionami nie mam. Na szczęście jednak w pewnym momencie przychodzi zrozumienie, można się połapać i bez trudu dać porwać historii.
A uwierzcie mi, ma co porywać. Dzieje się mnóstwo, zagadki się mnożą, rozwiązania przychodzą powoli, by zadać czytelnikowi cios prosto w środek czoła.
Może i pewnych elementów się spodziewałam, ale i tak potwierdzenie zaskoczyło - nietypowo nie? ;)
Historię poznajemy naprzemiennie, ze strony Asha i Rakel. Oboje są wyjątkowi, choć żadne z nich na pierwszy rzut oka się takie nie wydaje. Zwykła prosta dziewczyna z ludu i książęca Tarcza, czyli obrońca.
Ale potencjał jaki w nich siedzi, ich charaktery tak różne, a jednak intrygujące, ich zdolności i tajemnice… To przyciąga. Talent Rakeli i zagadki Asha pchały mnie przez opowieść na równi, co ciekawość, jak to wszystko się zakończy.
Wyjątkowych postaci drugoplanowych też nie brakuje, a co ważne, nie są z jednej foremki i mają coś do opowiedzenia.
Czytając Shadowscent. Kwiat mroku, czułam unoszące się nad książką zapachy. Nie zawsze piękne i upojne, ale i te towarzyszące biedzie i chorobie. To historia, którą dominuje aromat i smród, gdzie właśnie one rządzą i panują, i wreszcie można powąchać słowo. A to sztuka, by tak pisać, że aż czytelnik jest otumaniony buchającymi oparami.
Odmian magii znanych nam z książek jest masa. Magiczne zaklęcia, stworzenia, inkantacje, magia wrodzona i objawiająca się indywidualnymi mocami, magia wyuczona, magia do której potrzebne są różdżki albo niepotrzebne jest nic.
A co, jeśli magia kryje się w zapachach?
Miałam oczekiwania wobec tej książki. Spore, naprawdę. I o dziwo, nie zostały zawiedzione, co wcale nie...
2020-10-06
Każda magia ma swoją cenę. A za ocalenie życia warto zapłacić każdą z nich.
Im dalej w serię, tym mroczniej, wiecie to już, prawda?
I tak, to nadal książki dla dzieci, niezmiennie i niezaprzeczalnie, ale to nie zmienia faktu, że Baśniobór jako seria, jest po prostu genialny. Stara baba czyta i się oderwać nie może, magia! Dla mnie porównywalne przeżycia i emocje do tych, które towarzyszyły lekturze Pottera. Choć Potter to wiadomo - miłość życia.
Przygody stają się coraz niebezpieczniejsze, więc i dzieciaki muszą zacząć coraz bardziej ogarniać rzeczywistość.
Pierwszy raz też rodzeństwo będzie musiało się rozdzielić, a Kendra wyruszy na swoją debiutancką misję…
Powiem Wam, że nie wiem, która część, ta Kendy czy Setha, podobała mi się bardziej. Obojgu przyszło zmierzyć się z ogromnym niebezpieczeństwem i na obojgu ciążyła wielka odpowiedzialność.
Wiem natomiast, że gdy już znów byli razem, to właśnie od tej chwili dla mnie historia stała się jeszcze lepsza.
Pojawiają się też nowi bohaterowie oraz tacy, których znamy tylko “ze słyszenia”. I oficjalnie ogłaszam wszem wobec, że jestem fanką Pattona Burgesa!
To taki Seth, tylko starszy i troszkę bardziej świadomy. Czyli Seth z niektórymi cechami Kendry.
Nie wiem, jak Brandon Mull to robi, ale jego książki z tomu na tom powalają coraz mocniej.
Plaga cieni trzyma w napięciu od pierwszych stron. Już wtedy widać, jak wiele zależy od naszych młodych przyjaciół i jak wiele może pójść nie tak. Kwestią jest, czy zaufają odpowiednim osobom, czy nie dadzą się zwieść i postąpią słusznie?
Każda magia ma swoją cenę, miłość jest za darmo.
Każda magia ma swoją cenę. A za ocalenie życia warto zapłacić każdą z nich.
Im dalej w serię, tym mroczniej, wiecie to już, prawda?
I tak, to nadal książki dla dzieci, niezmiennie i niezaprzeczalnie, ale to nie zmienia faktu, że Baśniobór jako seria, jest po prostu genialny. Stara baba czyta i się oderwać nie może, magia! Dla mnie porównywalne przeżycia i emocje do tych,...
2020-10-04
Czy jesteś dzieckiem całkiem małym, czy już jednak mocno podrośniętym, w przypadku Małego Licha nie ma to najmniejszego znaczenia. Jeśli proza Marty Kisiel trafia do Twojego serca, Małe Licho też tam trafi,
Po raz trzeci.
Lato z diabłem - ach! Bazylu, mój Bazylu! Jak tylko zobaczyłam drugi człon tytułu, wiedziałam, że spotkanie z ulubionym czortem jest pewne. Uwielbiam tego koziego drania!
Mały Bożek nie jest już taki mały, w końcu właśnie został absolwentem trzeciej klasy podstawówki, a to poważny wiek! I z racji tego, wraz ze swoim Aniołem Stróżem - Lichem, są gotowi na przeżycie prawdziwej wakacyjnej PRZYGODY. A gdzie przeżyć przygodę, taką najlepsiejszą? Oczywiście, że u cioci Ody!
Wyposażony przez swoją szaloną rodzinkę we wszelkie potrzebne utensylia (eine kleine Panzerfaust od strychowych widm niestety nie przeszedł maminej kontroli bagażu) rusza na spotkanie przygody.
I uwierzcie, ona naprawdę czeka na Bożka, mroczna, niebezpieczna i zagadkowa.
To jest książka dla dzieci, choć nie tylko, bo dorosły będzie bawił się przy niej równie doskonale, choć inaczej. Zwłaszcza fani Marty Kisiel, ci, którzy są od początku, znów dostrzegą te puszczone oczka, delikatne nawiązania i spotkają starych znajomych. A że akcja dzieje się głównie u Ody nie braknie też przyjaciół poznanych nie tak dawno, ale nie mniej kochanych.
Myślę, że dla dziecka będzie to świetna letnia opowieść o akceptacji i przyjaźni, i o tym, że takiego przyjaciela mieć to ważna rzecz, bo jak trzeba, to odda wszystko, by ocalić skórę kumpla. A dla dorosłego? Dla dorosłego są smaczki, jest inteligentny Bazyl (tak, uwielbiam go, jakbyście jeszcze nie wiedzieli). Ach i Mickiewicz jest, ale w zjadliwej, kompletnie nie ukwieconej formie.
A poezja i sarkazm, to niebezpieczna broń, mówię Wam ;)
Przez Małe Licho i lato z diabłem zatęskniłam za Szaławiłą i jej zacisznym domkiem na skraju świata. Dlatego cicho liczę, że kolejne części historii samej Ody się pojawią, bo mimo że uwielbiam jej występy gościnne w Małym Lichu, chciałabym poczytać jeszcze więcej o niej samej i o Rochu.
Ale wezmę, co będzie, co tylko wyjdzie spod pióra genialnej Marty Kisiel.
Czy jesteś dzieckiem całkiem małym, czy już jednak mocno podrośniętym, w przypadku Małego Licha nie ma to najmniejszego znaczenia. Jeśli proza Marty Kisiel trafia do Twojego serca, Małe Licho też tam trafi,
Po raz trzeci.
Lato z diabłem - ach! Bazylu, mój Bazylu! Jak tylko zobaczyłam drugi człon tytułu, wiedziałam, że spotkanie z ulubionym czortem jest pewne. Uwielbiam...
Wyobraźcie sobie, że Shrek i Osioł są dwójką młodych mężczyzn i zakładają razem firmę.
Intrygująca wizja, prawda?
W książce Spółka Antymagiczna Gabrieli Bramskiej mamy do czynienia z Alfaenem i Darkinsem, którzy swoim sposobem bycia właśnie wspomnianą wyżej dwójkę przypominają mi niemożliwie bardzo. Oczywiście są różni od dwójki przyjaciół z animacji, ale mają ten specyficzny "shrekowy" vibe, zresztą tak samo jak cała książka, co czyni ją idealną lekturą dla młodszej i starszej młodzieży. Młodzieży 30+ takoż.
Spółka Antymagiczna to także trzymający w napięciu kryminał, z zagadką, złolem i mrokiem w tle. Mimo że książka teoretycznie kierowana do młodszych czytelników, to mnie dreszczyk niepokoju przebiegł po plecach nie raz i nie dwa. Klimacik lekkiej grozy jak nic!
Ta historia wpasowała się idealnie w moją potrzebę na coś lekkiego, wyjątkowo inteligentnego i zadziornego, a jednocześnie mającego pewną głębię. Nie jest skomplikowana, co to to nie, tylko wciągająca i zajmująca głowę do granic możliwości.
W książce spotkamy też plejadę bohaterów. Od tej szalonej dwójki młodych mężczyzn, którzy się czubią, ale kochają jak bracia, po czarnoksiężnika, który najbardziej na świecie kocha się smucić. A dzień bez żalu jest dniem straconym, w czym jest irracjonalnie przekomiczny.
Na kartach powieści spotkać też można przesympatyczne smoki, kobiety o silnych charakterach, wuja mającego wampiryczny sznyt (ja mu nie wierzę!) i bardzo złolskiego złola.
Powiem Wam, że gdybym nie wiedziała, że Autorka jest debiutantką, to za nic na świecie nie postawiłabym na to, że jest to właśnie pierwsza jej publikacja.
Książka jest genialna. Lekka i przyjemna, ale zarazem dopracowana w każdym aspekcie, przepełniona inteligentnym humorem i intrygującymi zagadkami.
A do tego końcówka powala na kolana. I wiecie co? Chciałabym drugi tom. I trzeci. A najlepiej z dziesięć, by jak najszybciej i na jak najdłużej powrócić do Burzowa i znów pobyć z tymi zakręconymi podrywaczami!
Wyobraźcie sobie, że Shrek i Osioł są dwójką młodych mężczyzn i zakładają razem firmę.
więcej Pokaż mimo toIntrygująca wizja, prawda?
W książce Spółka Antymagiczna Gabrieli Bramskiej mamy do czynienia z Alfaenem i Darkinsem, którzy swoim sposobem bycia właśnie wspomnianą wyżej dwójkę przypominają mi niemożliwie bardzo. Oczywiście są różni od dwójki przyjaciół z animacji, ale mają ten...