-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Biblioteczka
Każda przygoda kiedyś się kończy.
A może właśnie najlepszym w przygodzie jest powrót do domu?
Od wydania Srebrzystych Węży minęła chwila, emocje opadły, czytelnicy uzbroili się w cierpliwość po bombie, jaką zrzuciła na nich autorka w finale.
I co robi ta sama autorka w początkach Bestii z brązu? Rzuca czytelnika w to samo miejsce, w którym skończyła się poprzednia część.
Dla kogoś, kto czyta ciurkiem - szał. Dla mnie, czytającej na bieżąco, dezorientacja :D Ale minęło kilka chwil, upłynęło kilkanaście stron i wciągnęłam się na nowo.
Wciągnęłam się tak, że nie mogłam się oderwać.
Severin jak zawsze ma plan, choć wiele sznurków wysunęło mu się z rąk. Na szczęście jest dobrym improwizatorem i planistą, da radę. Przynajmniej ja wierzyłam w niego od początku.
Niebezpieczeństwa się mnożą, zagadki takoż, a czas płynie… Dni mijają, uciekają liczby na pierścieniu Laili… wydarzenia pędzą, losy ekipy się ważą...
Czy wrócą w komplecie do Edenu?
Bałam się o nich. Bałam się o wszystkich i o każdego z osobna.
Czy słusznie? Nie powiem Wam. Ale możecie czytać spokojnie, pytania nie zostaną bez odpowiedzi, zagadki znajdą rozwiązanie.
Trylogia jako całość jest genialna. Nie idealna, ale zapewnia rozrywkę na najwyższym poziomie.
Każda przygoda kiedyś się kończy.
A może właśnie najlepszym w przygodzie jest powrót do domu?
Od wydania Srebrzystych Węży minęła chwila, emocje opadły, czytelnicy uzbroili się w cierpliwość po bombie, jaką zrzuciła na nich autorka w finale.
I co robi ta sama autorka w początkach Bestii z brązu? Rzuca czytelnika w to samo miejsce, w którym skończyła się poprzednia...
Tristan Strong jest teoretycznie zwykłym dzieciakiem. Chodzi do szkoły, uprawia sport, ma pełną rodzinę. Ale… W jego życiu niekoniecznie wszystko jest takie zwyczajne.
Jego przyjaciel, właściwie brat z wyboru, zginął, a chłopak nie może sobie z tym poradzić, przez co zawala bardzo ważną dla jego dziadka i ojca walkę bokserską.
Dla dobra chłopaka, aby oderwać jego myśli, zahartować, cokolwiek, ale sam Tristan nie jest zachwycony wizją spędzenia wakacji na farmie.
Nie oszukujmy się, kto by był! I to jeszcze z wizją dokończenia projektu do szkoły. W wakacje!
Pozornie koszmarne wakacje przeradzają się już pierwszej nocy w przygodę życia młodego, gdy przyłapuje dziwną postać na próbie kradzieży dziennika Eddiego…
I zaczyna się jazda.
Nie przepadam za alternatywnymi światami istniejącymi równolegle do naszego. O mitologii afrykańskiej i afroamerykańskiej nie wiem nic i nigdy mnie nie interesowała. Książki dla dzieci lubię mocno wybiórczo.
Brzmi, jakbym miała marudzić :D a ja powiem… Tristan Strong wybija dziurę w niebie to książka, która jest tak odświeżająca, tak inna i dobra, że warto było zniknąć między jej kartkami na kilka godzin.
Nieznajomość legend i postaci z nich pochodzących spowodowało, że każda opowieść, którą snuje autor ustami bohaterów, była dla mnie powiewem nowości. Nawiązania do historii ludu Afryki… Miód. Czytając o kajdanowcach, miałam ciarki na plecach.
Nie wiem, czy to stwory z prawdziwych ich mitów, czy wymysł autora, ale działa na czytelnika bardzo. Będę się tą nowością długo zachwycać, bo trafić na książkę z w większości kompletnie nieznanymi motywami, czymś, czego się nie zna, to nie jest prosta sprawa. A tu właśnie mi się to udało.
Wisienką na tym torcie jest to, że nikt, ale to nikt, mnie tu nie irytował. Tristan ma lat 12, ale jest wyjątkowo dojrzały jak na swój wiek. Gumowa Mała, czyli kauczukowa laleczka z potencjałem to wywoływania piany na pysku - była wkurzająco urocza. Inni bohaterowie, jeśli nawet niekoniecznie nadawali się do polubienia, byli na tyle intrygujący, że nie chciałabym, aby autor cokolwiek w nich zmieniał.
To naprawdę dobra książka dla dzieci. W końcu dobra książka dla dzieci charakteryzuje się tym, że i dorosły spędzi przy niej miło czas. I tu dokładnie tak jest.
Tristan Strong jest teoretycznie zwykłym dzieciakiem. Chodzi do szkoły, uprawia sport, ma pełną rodzinę. Ale… W jego życiu niekoniecznie wszystko jest takie zwyczajne.
Jego przyjaciel, właściwie brat z wyboru, zginął, a chłopak nie może sobie z tym poradzić, przez co zawala bardzo ważną dla jego dziadka i ojca walkę bokserską.
Dla dobra chłopaka, aby oderwać jego myśli,...
A gdyby tak większa część ludzkości wyginęła, a reszta została “dla własnego dobra” zamknięta w otoczonym murami mieście, pod czułą opieką aniołów?
Gdzie czuła opieka oznacza igrzyska ku ich uciesze, pozwalanie swoim sługusom-wampirom na pożywianie się na człowieku, gdzie jest on po prostu traktowany jak śmieć. Co wtedy?
Wtedy… Potrzebny byłby obrońca ludzkości. Ktoś sprawiedliwy.
Bo przecież nie da się żyć w takim świecie, prawda?
Wybuchnie rebelia.
Wojna domowa.
Nikt nie pozwoliłby na takie traktowanie.
Prawda?
A co jeśli za murami Gniazda czeka jeszcze większe niebezpieczeństwo? Co jeśli zabić niczego niespodziewającego się człowieka może nawet kwiat? Co jeśli niemal za każdym drzewem czai się bestia?
Wtedy wybór - rebelia czy grzeczne pozostawanie pod jakże ciężkim jarzmem opieki aniołów, nie jest już taki oczywisty.
Wielu ludzi decyduje się na znanego diabła, na znany trudny los, ale są tacy, którzy się zbuntują. I to właśnie historia o buncie. O walce o wolność, walce czasem z samym sobą, walce o lepsze jutro.
Walce ramię w ramię z nieoczekiwanym sojusznikiem i przeciwko niejednokrotnie nieznanemu, i też nieoczekiwanemu wrogowi.
Czytając Krew Nowych Bogów nie spodziewałam się niczego, spodziewając się zarazem wszystkiego, a na koniec i tak zbierałam szczękę z podłogi, a mózg ze ścian. Tak! Od plot twistów może wybuchnąć głowa. I jestem pewna, dam sobie obciąć włosy (a to przecież ważna część!), że nie wpadniecie na wszystko, co naszykowała dla czytelnika Autorka.
Książka stoi akcją i zagadką, wiadomo. Ale stoi też bohaterami. Całą plejadą różnorodnych charakterów, postaci barwnych i niejednoznacznych. Nikt tu nie jest sztampowy, nikt nie jest jednoznaczny. Nie ma bieli i czerni, są odcienie szarości i to jest piękne.
Słabość potrafi okazać się siłą, a nie każdy czarny charakter będzie nim faktycznie.
Tak, oczywiście, że można pokochać Drake’a i to na całego, ale on też nie jest tak kryształowo dobry. Ma swoje mroczne tajemnice, na odkrycie których przyjdzie nam poczekać do kolejnego tomu. Ale rąbek tajemnicy już uchylony! Na zaostrzenie apetytu ;)
Jest też Moon, którą poznajemy jako jeszcze dziecko, niepozorna Moon… Kolejna postać mająca tajemnice. Zresztą mam wrażenie, że w KNB nie ma bohatera bez tajemnic, przeszłości i niekiedy brudnych sekrecików.
Jest też wątek miłosny, choć mocno dalekoplanowo. Liczę, że szczęśliwy, ale tu… Chyba nie należy robić sobie nadziei. Choć wątek jest piękny, a miłość silniejsza niż śmierć.
Jasne, mogłabym polecieć frazesami, mogłabym napisać też konkrety. Ale powiem tak:
Krew Nowych Bogów to fantastyka klasy światowej. Widać ogrom serca włożonego w tę książkę, widać, jak bardzo Kasia Wycisk przysiadła nad samym światem i oczywiście bohaterami.
Świat Alaris to kompletnie nam nieznany kontynent. Z pewnością zauważycie jakieś inspiracje, ale poczujecie też powiew świeżości. Niejednokrotnie ;)
Czekam na drugi tom, czekam z utęsknieniem, a na tę chwilę pozostały mi re-ready. Liczne, bo czuję, że czytając po raz kolejny i kolejny, za każdym odkryję coś nowego.
A gdyby tak większa część ludzkości wyginęła, a reszta została “dla własnego dobra” zamknięta w otoczonym murami mieście, pod czułą opieką aniołów?
Gdzie czuła opieka oznacza igrzyska ku ich uciesze, pozwalanie swoim sługusom-wampirom na pożywianie się na człowieku, gdzie jest on po prostu traktowany jak śmieć. Co wtedy?
Wtedy… Potrzebny byłby obrońca ludzkości. Ktoś...
2021-07-09
Najbardziej wyczekiwany finał najbardziej wyczekiwanej serii za mną.
Oczekiwania miałam ogromne, zakończeń alternatywnych, teorii spiskowych i założeń wcale nie mniej. A to wszystko podkręcane przez rozmowy i dyskusje z innymi fanami serii, czekającymi na Echa nad światem równie mocno, co ja.
Doczekałam się. Przeczytałam. I…
Znów mam niedosyt. Ale czy da się nasycić serią, która pochłania, porywa i wyrywa z rzeczywistości niemal całkowicie, a gdy się kończy, pozostaje… pustka?
Ofelia i Thorn w końcu są razem. W końcu się odnaleźli i działają zespołowo. Na to czekałam, nie ukrywam ;) Ale Ofelia nie byłaby sobą, gdyby nie wpakowała się w kolejne kłopoty. Po uszy. Kilka razy z rzędu.
Co dla mnie najważniejsze i najpiękniejsze w tej książce, to państwo Thorn. Ich… jedność, jednomyślność zakładająca wyłącznie dobro tej drugiej osoby. To, jak potrafią zrobić dla siebie wszystko, pójść za sobą w ogień, do piekła i poświęcić cząstkę duszy. To miłość burząca mury i budująca nowy porządek. Miłość, o jaką nigdy bym ich nie podejrzewała, a bardzo chciałam, by była ich udziałem.
Miłość w gestach i między słowami, miłość wyrażana byciem obok wbrew logice, rozsądkowi i losowi.
To najmocniejszy aspekt tej książki i dla samej ich relacji warto czytać.
Przejdźmy teraz do aspektu, który spowodował u mnie bezsenność i ból głowy z nadmiaru myślenia :D
Wiadomości o Rozdarciu, Bogu, Innym, rozpadzie Arek i echach były nam dotąd dawkowane. Powoli, stopniowo podawane, by łatwo przyswoić ogrom wiedzy, ale pozornie wiedzy dość prostej, bo co może być skomplikowanego w tym układzie?
Może.
Całe mnóstwo.
W końcu, gdy wszystko odwraca się do góry nogami i w negatywie… Łatwo nie jest.
Autorka tworzy własną fizykę, własną naukę. W Echach nad światem dostajemy masę naukowych informacji, masę filozofii i metafizyki. Chwilami czułam się jak na wykładzie z fizyki elementarnej i kwantowej w jednym. Pierwszy strzał jest trudny, odczułam go, jakbym dostała obuchem w łeb. Z czasem informacje się systematyzują, wiedza stabilizuje i co nieco dociera.
Podziwiam Autorkę, że tak to przemyślała i wytłumaczyła, choć troszkę skomplikowała sobie i czytelnikowi, nie da się ukryć :P
Jest też jedna rzecz. Spoilerowa, więc powiem bardzo ogólnikowo.
Są takie momenty, których autorowi się nie wybacza. Albo bardzo trudno to zrobić, bo się wcale nie chce przyjąć do wiadomości, że to tak, a nie inaczej.
Mam to odnośnie do Ech nad światem. Nie wiem, jak z tym żyć i bardzo chciałabym, żeby Autorka zdecydowała się coś jeszcze w temacie dodać :D
Czy finał satysfakcjonuje?
Tak.
Ale… Mam to ale ;) mam jeszcze parę pytań, parę wątków, których rozwinięcie chętnie bym przeczytała.
A teraz pozostaje mi tęsknić za Ofelią i Thornem, wyczekując okazji, by powtórzyć całą Lustrzannę, by pobyć z nimi dłużej, a przy okazji poszukać tropów już na początku przygody.
Najbardziej wyczekiwany finał najbardziej wyczekiwanej serii za mną.
Oczekiwania miałam ogromne, zakończeń alternatywnych, teorii spiskowych i założeń wcale nie mniej. A to wszystko podkręcane przez rozmowy i dyskusje z innymi fanami serii, czekającymi na Echa nad światem równie mocno, co ja.
Doczekałam się. Przeczytałam. I…
Znów mam niedosyt. Ale czy da się nasycić serią,...
Książka, której magia przyciąga od samego patrzenia na okładkę.
Magia tak silna, że aż można dostrzec jej obłoczek unoszący się nad domem Kapeluszniczki Kordelii i wołająca: czytaj, przypomnij sobie, jak to było mieć tylko kilka lat.
Kapelusznicy, to historia małej dziewczynki o bardzo wielkim odważnym sercu, która potrafi patrzeć właśnie sercem, za nic mając rozsądne rady starszych. Na pewno się domyślacie, że odważne serce wie lepiej niż strachliwy rozum ;)
W każdym z nas tkwi dziecko, nieważne, ile mamy lat, nieważne, że nierzadko metryka twierdzi coś zupełnie innego.
Metryka potrafi się mylić! A książki takie jak Kapelusznicy doskonale to pokazują, zamieniając czytelnika w małolata, zanurzającego się w płynącej historii.
Powiem Wam, że przepadłam od pierwszych stron, i to tak po uszy. Historyczny Londyn, specyficzny świat specjalistów wytwarzających różne części garderoby (każda rodzina inny, żeby nie było!) i w tym wszystkim szalony król, dla którego szaty są przyczyną i katalizatorem zdarzeń.
Ach te szaty, a raczej przyodziewek - sam proces wytwarzania kapelusza był nieziemsko ciekawy, tylko to było mi dane ciut poznać, a fascynuje mnie, jak powstawała reszta ;)
Nie dziwię się więc wcale Kordelii, którą do wytworzenia pierwszej ozdoby głowy aż świerzbią ręce, sama chętnie poznałabym osobiście tajniki powstawania nakrycia - dane mi było tylko przeczytać o tym, a to zdecydowanie za mało!
Świat powieści jest jakby nam znany, w końcu książek o Londynie realnym i magicznym nie brakuje, a jednak autorce udało się stworzyć coś nowego, zaszczepić w dobrze znanych miejscach i uliczkach własną magię.
Magię! Ona naprawdę przesiąka ze słów książki do serca czytelnika i uzależnia ;) z ogromną przyjemnością przeczytałabym Kapeluszników jeszcze raz, tylko dla samej rozkoszy przebywania w tym pełnym, bogatym i wyjątkowym domu cechu kapeluszników.
Książka, której magia przyciąga od samego patrzenia na okładkę.
Magia tak silna, że aż można dostrzec jej obłoczek unoszący się nad domem Kapeluszniczki Kordelii i wołająca: czytaj, przypomnij sobie, jak to było mieć tylko kilka lat.
Kapelusznicy, to historia małej dziewczynki o bardzo wielkim odważnym sercu, która potrafi patrzeć właśnie sercem, za nic mając rozsądne rady...
2021-05-11
Są książki, które pozostawiają czytelnika w osłupieniu. Są książki, o których nie wiadomo, co myśleć i ich znaczenie musi się uleżeć w głowie. Są książki pozornie nie wiadomo o czym i jednocześnie tak pełne treści i sensu.
Zimne wody Wenisany to jedna z takich książek. Zaczynasz ją czytać i kompletnie nie wiesz, czego się możesz spodziewać. Ba, czytasz i nadal nie wiesz, o co w tym wszystkim chodzi, aż zamykasz na ostatniej stronie i… Ojej.
Dziwność i prostota, prostota i pogmatwanie, i odrobina magii.
To książka dla dzieci o dziecku, pisana narracją wręcz infantylną, lecz tak przejmującą w swojej prostocie, że nie sposób przejść obok niej obojętnie. To książka dziwna i chwilami zastanawiałam się, jak to się stało, że została zakwalifikowana jako powieść dla dzieci, bo porusza naprawdę szeroki przekrój trudnych tematów, zawiera w sobie dość mocne sceny i porusza.
Mrok wylewający się z jej kart przesiąka czytelnika, który doskonale czuje samotność i zagubienie małej Agaty, jej nadzieję i potem beznadzieję sytuacji, w których dziewczynka się znajduje. Mrok i oniryczność, tak określiłabym klimat tej jakże krótkiej opowieści.
Nie jest to książka dla każdego. Ba, wątpię, czy nada się dla każdego dorosłego, nie mówiąc o dzieciach, ale jeśli poświęcić jej chwilę uwagi, odrobinę swoich myśli, czasu i serca, może się w nas zagnieździć. W końcu proste słowa niosą czasem najważniejszy przekaz.
Są książki, które pozostawiają czytelnika w osłupieniu. Są książki, o których nie wiadomo, co myśleć i ich znaczenie musi się uleżeć w głowie. Są książki pozornie nie wiadomo o czym i jednocześnie tak pełne treści i sensu.
Zimne wody Wenisany to jedna z takich książek. Zaczynasz ją czytać i kompletnie nie wiesz, czego się możesz spodziewać. Ba, czytasz i nadal nie wiesz, o...
2020-12-08
Czekałam, tęskniłam. Miałam syndrom odstawienia i braki w wiedzy po Zaginionych z Księżycowa, którzy zostawili mnie rozedrganą w obawie o losy bohaterów. Ze znakiem zapytania w zaskoczonych oczach.
I oto jest. Pamięć Babel, wyczekana, wytęskniona. Pół roku minęło jak jeden dzień, a jednocześnie jak dwa lata i siedem miesięcy. A czymże jest moje pół roku, wobec dwóch lat i siedmiu miesięcy Ofelii?
Thorn przepadł. Czytaczka została odesłana na rodzinną Arkę i strzeżona jak więzień. Archibaldowi odebrano urząd i moc, Berenilda została sama z dzieckiem, a wiecie-o-kim mowa dąży do sobie tylko znanego celu.
Nic nie jest takie jak powinno.
Tylko że tym razem Ofelia nie poddaje się rozkazowi Nestorek. Tym razem serce i rozum są w stanie przekrzyczeć strach i popchnąć dziewczynę do działania.
Powiem Wam, że Ofelia mnie zaskoczyła. Dojrzała, nabrała odwagi i własnej woli. Ma dla kogo walczyć, ktoś się dla niej liczy. Nie siedzi i nie czeka, aż wszystko wokół niej stanie się samo, tylko chwyta się z życiem za bary i działa, za broń mając tylko umysł i talent.
Nie wszystko jest jej zasługą, bo niejednokrotnie los, przypadek, siła wyższa pomaga jej poprzez innych napotkanych bohaterów, ale to nie tak, że dziewczyna jest czyjąś marionetką. Wykorzystuje pomoc, ale plan ma własny i trzyma się go, nie zbacza z obranej ścieżki, mając jeden cel. Odzyskać ukochanego.
A pan Thorn…
Każe czekać na siebie naprawdę długo! Pojawia się ciągle w myślach Ofelii, ale osobiście… No musiał mieć wielkie wejście, wielkie jak on sam.
I jak już wszedł, to mnie tak wkurzył! Ale tak, że aż przestałam go poznawać. No, bo jak to tak? Mój pan Thorn?!
Ale, ale… On też nie wypadł przecież sroce spod ogona i jak to on, zawsze ma plan, zawsze działa w jakimś, sobie tylko znanym, celu. I bez obaw. Wkurzenie na niego przeszło mi dzięki jednemu wypowiedzianemu przez niego zdaniu. Jakiemu? Na pewno się zorientujecie, gdy już do niego dotrzecie ;)
Każdy tom Lustrzanny jest inny. Pamięć Babel nie przypomina swoich poprzedniczek ani w rytmie, ani w konstrukcji, ani nawet tak bardzo w bohaterach, bo ci nam już znani zmieniają się przez lata dzielące wydarzenia drugiej i trzeciej części. Jedyne, co pozostaje takie samo, to moc zauroczenia czytelnika. Moc wciągnięcia w ten świat, własna grawitacja i urok, jaki rzuca. Ta historia powoli wsiąka w czytelnicze serce i nie daje się usunąć, jeszcze na długo po lekturze każąc zastanawiać się, co będzie dalej.
A będzie, to pewne. Pytań bez odpowiedzi nadal jest mnóstwo. Jasne, część zagadek zyskuje swoje rozwiązanie, ale w to miejsce pojawiają się nowe. I nowe kłopoty, z których bohaterowie będą musieli znaleźć wyjście.
Nie mogę się już doczekać, kiedy poznam zakończenie tej historii, a jestem pewna, że będzie co poznawać.
Czekałam, tęskniłam. Miałam syndrom odstawienia i braki w wiedzy po Zaginionych z Księżycowa, którzy zostawili mnie rozedrganą w obawie o losy bohaterów. Ze znakiem zapytania w zaskoczonych oczach.
I oto jest. Pamięć Babel, wyczekana, wytęskniona. Pół roku minęło jak jeden dzień, a jednocześnie jak dwa lata i siedem miesięcy. A czymże jest moje pół roku, wobec dwóch lat i...
2020-11-19
Znacie ten ból, gdy druga część jest słabsza od pierwszej? To nawet ma swoją nazwę - “syndrom drugiego tomu”. Tak, okropna rzecz.
Ale…
Tej serii to nie dotyczy! :D
Mroczne Wybrzeża były okej. Nie porwały mnie, ale i też nie były wielkim rozczarowaniem, dla mnie - średniaczek z szalą bardziej przechyloną na tak. Natomiast Mroczne Niebo. Oj, Mroczne Niebo!
Nie myślcie sobie, że nie mam “ale”, że jest idealnie i nie będzie czepiania, bo to wcale nie tak. Tylko że dla mnie przepaść jakościowa między tymi dwoma książkami jest ogromna.
Chociaż… Domyślam się, że gdyby zamienić kolejność ich czytania - bo można, zaraz Wam powiem dlaczego, mogłabym również ocenić odwrotnie lub bardziej docenić tom pierwszy.
Przejdźmy więc do tego, czemu uważam, że można te książki czytać zamiennie.
Czas akcji jest ten sam. Zaczynają się w tym samym momencie i po rozłączeniu się bohaterek - przyjaciółek ich historie nie zdradzają wzajemnie losów tej drugiej.
A mam wrażenie, że wręcz w drugim tomie świat magiczny, świat Sześciu bogów jest lepiej wytłumaczony.
Chociaż… Może to wrażenie wynikające z faktu, że poznawałam ten tom po roku od lektury jedynki, część zapomniałam, ale coś w pustej makówce zostało i teraz eureka…
W czym jeszcze dwójka przebija jedynkę? Ano w doborze bohaterów. Lidię było dane poznać czytelnikom w poprzednim tomie i nie wydawała się być zbyt interesującą postacią, lecz wystarczyło spędzić z nią kilka chwil więcej i… I znacznie na tym zyskała. Lidia jest dobra. Zwyczajnie dobra. Czasem naiwna, czasem niepewna siebie i nieśmiała, ale ma ogromne serce i wolę walki. No i znacznie przystępniejszy charakter od Teriany, która mnie zwyczajnie irytowała :D
Porównanie Marka i Killiana również wypada na korzyść tego drugiego. Killian już samym imieniem podbił moje serce, a gdy dołożył do tego niesamowite poczucie humoru, chwilami lekkie zblazowanie i znów - dobroć, jestem oczarowana.
Jedynie czego mi mało, to romansu. Ta seria jest zdecydowanie zbyt uboga w porywy serca, ale liczę, że w kolejnym tomie co nieco się zmieni.
Wspominałam, że nie obędzie się bez ale. No nie obędzie. Dużo jest tu polityki, naprawdę knowania, podstępy i spiski zabierają sporo miejsca, zaraz obok walk i obrazów nieszczęścia ludzi w czasie oblężenia miasta. Tak, chwilami aż miałam przesyt, zwłaszcza w okolicach połowy, gdzie zdarzył się zastój i akcja nie szła tak, jakbym tego chciała. Na szczęście nie jest to długi moment, gdy dzieje się ek-nic-hm, więc mogę to książce wybaczyć. Tym bardziej biorąc pod uwagę to, co wydarza się na samym końcu.
A końcówka to zwrot akcji na zwrocie jadący.
I przez to tym bardziej jestem spragniona kontynuacji.
Recenzja powstała dla grupy Fantastyka na luzie, dzięki Wydawnictwu Galeria Książki.
Znacie ten ból, gdy druga część jest słabsza od pierwszej? To nawet ma swoją nazwę - “syndrom drugiego tomu”. Tak, okropna rzecz.
Ale…
Tej serii to nie dotyczy! :D
Mroczne Wybrzeża były okej. Nie porwały mnie, ale i też nie były wielkim rozczarowaniem, dla mnie - średniaczek z szalą bardziej przechyloną na tak. Natomiast Mroczne Niebo. Oj, Mroczne Niebo!
Nie myślcie sobie,...
Debiuty. Jedni je kochają, inni nienawidzą. Moja relacja z nimi, to klasyczne love-hate, dlatego że gdy nie zna się nazwiska autora i czuje się drzemiący w jego książce potencjał. Odkrycie kolejnego świetnego pisarza jest na wyciągnięcie ręki i już widzę, jak się zakochuję, jak przeżywam nową przygodę. Czy tak było w przypadku Czasu Niepogody?
Na pewno nie mogę stwierdzić, że książka jest ideałem. Ma swoje wady, ale ma też niewątpliwe zalety. Z pewnością trafi do serc wielu wielbicieli książek Maas, gdyż podczas lektury to właśnie jej Dwory wielokrotnie mi przypominała. Chociażby w zachowaniu jakże tajemniczego i kuszącego Tkacza. Wiem, ten bohater przyciąga po samym opisie, nie zdradzę Wam ani koloru włosów, ani jego imienia, ale powiem, że kreacją, swoim stylem bycia i odnoszeniem się do bohaterki wyjątkowo przypominał mi niejakiego Rhysanda.
Wzbudza też podobne emocje u czytelniczki jak tamto bożyszcze ;)
Natomiast bohaterka to odrobinkę mniej, przynajmniej dla mnie, sympatyczna postać. Jest niezaprzeczalnie ludzka, pełna wad, wątpliwości i niepewności, tylko że sama chce być uważana i jest stawiana innym jako wzór cnót.
Nie widzi swoich niedoskonałości, przez co bywa chwilami ciut zarozumiała. Ale czyż to nie jest tak prawdziwe?
Ma swoje marzenia i dążenia, a mierzy wysoko. Mój problem z nią zaczął się w chwili, gdy po rozmowie z potencjalnym wrogiem, po dosłownie kilku odpowiedziach na nurtujące ją pytania, zmieniła drastyczne swój punkt widzenia. Czyli jednak niezachwiana wiara miała gliniane nogi, a miała być sensem życia.
Bohaterowie są sensowni, choć czasem po ludzku niekonsekwentni. Ale nawet ta niekonsekwencja ma sens. Dla mnie najważniejsze jest, że ani Sarune, ani pewien Tkacz, nie są postaciami z papieru mającymi po dwie cechy na krzyż i zdefiniowanymi przez przynależność do ‘strony’.
W nich tkwi więcej i chętnie bym pobyła z nimi dłużej.
Czas Niepogody to książka o wielkim potencjale i zadatkach na wielką powieść. Póki co, jest to udany debiut, ale na wielkość będzie trzeba poczekać.
A wszystko przez to, że fabuła ma pewnie… dziurki. Dla mnie za szybko wszystko się działo, niektóre sceny wręcz proszą się o to, by je rozpisać na więcej zdań, dokładniej, może troszkę inaczej. Zwłaszcza jeśli chodzi o sceny walk i konfliktów - tu miałam nieodparte wrażenie, że Autorka bardzo chce skończyć szybko, bo nie czuje się w nich pewnie. A szkoda! Pewna scena z okolic studni mogłaby wiele zyskać, gdyby była dłuższa ;)
Trzysta stron to zdecydowanie za mało na tę historię. Posiedziałabym w tym świecie dłużej, poznała go lepiej, zwiedziła, dowiedziała się więcej o regułach nim rządzących. No i… Poprzeżywała troszkę więcej w temacie romansowym ;)
Zwłaszcza że bohaterowie mają ku temu potencjał, przeciwieństwa się przyciągają, więzi zawiązują, a chemia… No chemia jest, choć podtrzymuję, że jest mi za mało scen z pewną dwójką!
Liczę, że będzie coś dalej, że Autorka rozwinie w tym świecie skrzydła i da nam taką opowieść z niego, że pospadamy z krzeseł. Bo wiem, że potrafi. Zresztą, przekonajcie się sami ;)
Debiuty. Jedni je kochają, inni nienawidzą. Moja relacja z nimi, to klasyczne love-hate, dlatego że gdy nie zna się nazwiska autora i czuje się drzemiący w jego książce potencjał. Odkrycie kolejnego świetnego pisarza jest na wyciągnięcie ręki i już widzę, jak się zakochuję, jak przeżywam nową przygodę. Czy tak było w przypadku Czasu Niepogody?
Na pewno nie mogę...
2020-09-27
Formowany świat, formowani ludzie, tylko uczuć nie da się formować.
Srebrzyste węże zdecydowanie odstają od chaotycznej, może przemyślanej, ale w pewnych aspektach niedopracowanej poprzedniczki. Ostają w tę dobrą stronę.
Bohaterowie dojrzewają, zmieniają się pod wpływem wydarzeń z końcówki Pozłacanych Wilków, wydawać by się mogło, że już na zawsze i nieodwracalnie. Tragedia zmienia człowieka, zmienia też dynamikę w zespole Severina.
Zmienia się też klimat w książce. Mrok wkrada się w słowa i przygody, mrok wkrada się też w bohaterów. Pytania się mnożą, odpowiedzi nie dają satysfakcji, chce się czytać dalej, wiedzieć więcej, aż tu niepostrzeżenie wkrada się epilog.
Mało mi. Mało, a wiem, że na kolejny tom przyjdzie poczekać.
Luki w charakterze bohaterów, niedopowiedzenia i niedopracowania zostały wypełnione. Cechy charakterystyczne uwypuklone, lecz nie w przesadzony sposób. Tak idealnie, w sam środek tarczy. Postaci są tak różnorodne, jak tylko mogą być. Nie sposób się z nimi nudzić, ci, których myślicie, że znacie, mogą mocno zaskoczyć, a nowi… Nowi też są ciekawi. Chokshi odrobiła pracę domową z kreacji bohaterów.
Choć nie przywiązywałabym się do uczuć, jakimi darzyliśmy postaci w pierwszej części ;) mnie się co nieco zmieniło, ktoś, kogo lubiłam, zaczął wzbudzać niechęć, a inny ktoś, komu nie wierzyłam, stał się jednym z ulubieńców ;)
Gdy pierwsza część to historyczne urban fantasy pełne blichtru, przepychu i skarbów, druga to ciąg przygód i prób, kończących się różnie. Dla mnie Srebrzyste węże dryfują mocno w stronę dark steampunka. Może nie z naciskiem na dark, ale mroku, śmierci i brudu tu nie braknie.
I zachwyca mnie to, bo autorka oddaje niesamowicie klimat książki. Opisuje plastycznie i bardzo przemawiająco do wyobraźni.
Jest też końcówka. A właściwie ostatnie 100 stron. Wcześniej jeszcze odłożenie książki było realne. od pewnego momentu - nie jest. Zaskoczenie goni zaskoczenie i co ważniejsze - dzieje się. Nie sposób się ani przez chwilę nudzić, a co równie ważne, wreszcie nie ma uczucia chaosu lub popędzania akcji. Jej tempo jest równe, napięcie dobrze stopniowane, by w odpowiedniej chwili wybuchnąć czytelnikowi w twarz.
Nie przesadzę, gdy powiem, że to jedna z lepszych książek, jakie dane mi było czytać przez ostatnie miesiące. Bawiłam się przy niej świetnie i nie żałuję ani sekundy z nią spędzonej.
Formowany świat, formowani ludzie, tylko uczuć nie da się formować.
Srebrzyste węże zdecydowanie odstają od chaotycznej, może przemyślanej, ale w pewnych aspektach niedopracowanej poprzedniczki. Ostają w tę dobrą stronę.
Bohaterowie dojrzewają, zmieniają się pod wpływem wydarzeń z końcówki Pozłacanych Wilków, wydawać by się mogło, że już na zawsze i nieodwracalnie....
2020-09-14
Okładka to magnes na takie jak ja. Ogromny, wołający imię, kusiciel - magnes. Dlatego też nie byłabym sobą, gdybym nie skusiła się na lekturę w nadziei, że wnętrze będzie równie magiczne, jak okładka.
I czy było?
Kaye jest zwyczajną, na pozór, nastolatką, o bardzo niezwyczajnym życiu. Los rzuca ją to tu, to tam wraz z matką niespełnioną piosenkarką, niemającą kompletnie szczęścia do facetów. W końcu więc, jeden z takich związków zespołowo-muzycznych kończy się tak, że trzeba wiać. A jak wiać, to przecież, że do ostoi jaką jest babcia, gdzie Kaye spędziła pierwsze dziesięć lat swojego życia.
I te lata obfitowały w zabawy z wróżkami, w wyzyty na bagnach u Kolczastej Wiedźmy i inne rozrywki z dziecięcego świata wyobraźni.
Ale czy na pewno?
No właśnie. Nie. Nikt nie wierzył Kaye w to, co widzi, tak samo jak nie uwierzyli jej, że spotkała rannego przystojniaka na poboczu, gdy wracała z bardzo nieudanej imprezy.
Tylko że ten przystojniak istnieje i prędzej czy później odnajdzie Kaye, bo ma wobec niej swoje plany…
‘Zła królowa’ to książka zdecydowanie młodzieżowa. Zdecydowanie lekka i niewymagająca. To debiut pisarski Holly Black i to czuć przez wkradający się tu i ówdzie chaos. Przez jakieś drobne dziurki czy potknięcia albo sceny, które mogłyby mieć kilka zdań więcej. Po przeczytaniu stwierdziłam, że ta książka mogłaby mieć kilkadziesiąt stron więcej. Wtedy, z rozbudowanymi kilkoma motywami, byłaby ideałem.
Przejdźmy do bohaterki. Dla mnie? Nietypowej. Jak wspominałam wcześniej Kaye miała trudny start, co ją ukształtowało w określony sposób. To zdecydowanie nie jest poukładana, rozsądna osóbka. To dziewczyna wychowana przez bary, imprezy i matkę, którą bardziej interesowały balangi niż to, co robi jej córka. To dość niekonwencjonalna kreacja, nie u każdego wzbudzająca sympatię, ale jednego nie można jej odmówić - jest spójna. Logiczna w swoim postępowaniu. Przez to nie każdą jej decyzję poprzemy, możemy jej nawet nie kibicować, lecz na pewno nikt nie zarzuci jej, że działa niezgodnie ze swoim charakterem. A dla mnie to wystarczający argument, by jako postać mi się podobała.
A jak nietypowa bohaterka to u przygoda musi być nietypowa, prawda?
Pogranicze dwóch światów, dobro walczące ze złem i polityczne rozgrywki między dwoma dworami. To brzmi jednak jakoś tak znajomo, bo owszem, te motywy są przewałkowane. ale tu można się zaskoczyć, kto z kim przystaje, kto komu służy i jakie motywacje nim kierują. Kaye musi mieć oczy dookoła głowy, by nie wpaść w pułapkę. Ale czy jej się to uda?
Pamiętacie, że pisałam o przystojnym nieznajomym, nie? Roiben. Ach. Mało mi gościa. Ma potencjał w sobie, liczyłam też na jakieś uniesienia między nim a Kaye, ale trzeba się obejść smakiem ;) to nie historia o miłości fae i ludzkiej kobiety. I to w żadnym wypadku nie zarzut, bo wątek romantyczny rozgrywał się bardziej w mojej głowie niż na kartach powieści. Ale jest chemia, naprawdę miła dla duszy czytelniczki ;)
Jestem kompletną antyfanką Okrutnego Księcia, ale do Złej Królowej moje uczucia są zgoła inne. Nie jest to książka idealna, ale bawiłam się przy niej na tyle dobrze, że drugiego tomu Modern Fairytales będę wypatrywać z delikatną niecierpliwością.
Okładka to magnes na takie jak ja. Ogromny, wołający imię, kusiciel - magnes. Dlatego też nie byłabym sobą, gdybym nie skusiła się na lekturę w nadziei, że wnętrze będzie równie magiczne, jak okładka.
I czy było?
Kaye jest zwyczajną, na pozór, nastolatką, o bardzo niezwyczajnym życiu. Los rzuca ją to tu, to tam wraz z matką niespełnioną piosenkarką, niemającą kompletnie...
2020-08-19
Finał historii Tessy Brown był przeze mnie mocno wyczekiwany. Końcówka drugiego tomu pozostawiła mnie w zdecydowanie zbyt mocnym zawieszeniu, a w oczach miałam dwa zdaki zapytania. No bo tak się książek nie kończy, gdy czytelnik chce więcej!
I więcej w końcu nadeszło i stanowczo zaspokoiło głód wiedzy i przygód.
Tak, wreszcie poznamy odpowiedzi na dręczące pytania.
Tak, w końcu będzie wiadomo, co z Killianem i Tessą.
Tak, D. B. Foryś uchyla rąbka tajemnicy, czemu jej półdemonica jest czasem taką suczą :D
I tak, w końcu historia się zamyka i można spać spokojnie, w końcu wszystko staje się jasne ;)
Warto było czekać, bo ten tom jest tomem najbardziej przemyślanym. Nie jest debiutem, ani książką, która powodowała tylko kolejne pytania. Jest naprawdę dobrym dopełnieniem i zamknięciem dającym satysfakcję.
Cała seria o losach Tessy Brown trafia do moich ulubieńców. To świetne urban fantasy z romansem, którego nie powstydziłyby się autorki zza wielkiej wody. Dorota potrafi zaciekawić swoją twórczością. Potrafi sprawić, że bohaterowie trafiają w odpowiednie struny naszych emocji i zapadają w pamięć. Czasem stają się ulubieńcami, a czasem lubimy myśleć o tym, jak cierpią :D
Zna się na rzeczy i na swoim fachu, dlatego czytanie tej serii to była przyjemność. Przyjemność warta powtórzenia ;)
Finał historii Tessy Brown był przeze mnie mocno wyczekiwany. Końcówka drugiego tomu pozostawiła mnie w zdecydowanie zbyt mocnym zawieszeniu, a w oczach miałam dwa zdaki zapytania. No bo tak się książek nie kończy, gdy czytelnik chce więcej!
I więcej w końcu nadeszło i stanowczo zaspokoiło głód wiedzy i przygód.
Tak, wreszcie poznamy odpowiedzi na dręczące pytania.
Tak, w...
2020-07-06
Uwielbiam bajki, te do czytania i te do oglądania od dzieciństwa. Nie przechodzi mi to z wiekiem, jedynie inaczej je odbieram. Albo pozwalam swojemu wewnętrznemu dziecku przez chwilę przejąć stery ;)
Dlatego wewnętrzne dziecko bardzo czekało na Wyścig do Słońca, gdy tylko zobaczyło premierę.
I żałuję, że dzieckiem jestem tylko troszkę.
Wyścig do Słońca początkiem zauroczył. Wciągnął tak, że przez pierwsze 100 stron przebiegłam niczym rącza gazela i gdyby cała książka była tak urocza, byłabym wniebowzięta.
I tu pewnie cały na biało wchodzi fakt, że bliżej mi do 30 niż 13 lat ;)
Nie warto tu analizować logiki postępowania bohaterów z obu stron. Warto za to podejść z otwartą głową do przygód Nizhoni, bo nadmierne zastanawianie się nad mnogością zbiegów okoliczności i sensem, odbiera przyjemność z przeżywania, bądź co bądź, przygody życia naszej małej bohaterki.
Patrząc oczami dziecka, mamy tu wszystko - dzielną antagonistkę, która na własnych barkach dźwiga odpowiedzialność za świat. Kilka karkołomnych misji, zabawnego zwierzęcego przyjaciela oraz takiego ludzkiego, no i wkurzającego młodszego brata.
Pełen zestaw ;)
Otwórzcie głowy, otwórzcie serca i wróćcie na kilka godzin do dzieciństwa ;)
Uwielbiam bajki, te do czytania i te do oglądania od dzieciństwa. Nie przechodzi mi to z wiekiem, jedynie inaczej je odbieram. Albo pozwalam swojemu wewnętrznemu dziecku przez chwilę przejąć stery ;)
Dlatego wewnętrzne dziecko bardzo czekało na Wyścig do Słońca, gdy tylko zobaczyło premierę.
I żałuję, że dzieckiem jestem tylko troszkę.
Wyścig do Słońca początkiem...
2020-06-27
“Królestwo mostu” pozostawiło nas wszystkich w stanie drżącego oczekiwania. Trudno było nie martwić się o bohaterów po tym, co wydarzyło się w finale książki, więc “Zdradziecką królową” powitałam z otwartymi ramionami. Czas rozwiać wątpliwości i poznać finał konfliktu, przez który wszystko się zaczęło.
Powiem Wam, że warto było czekać każdą minutę i martwić się, co będzie dalej. “Zdradziecka królowa” wynagradza nam ten czas i jest dokładnie tym, czego nam było trzeba. Przez niemal 400 stron nie ma nawet momentu nudy, akcja gna na łeb na szyję, a wydarzenia postępują po sobie natychmiast. Bohaterowie muszą zmierzyć się z wieloma problemami, niebezpieczeństwami i czeka ich niejedna rozterka. I jak to w życiu bywa... Nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem.
Nawet Lara przestała mnie wkurzać! A przecież wcześniej była tym małym przeszkadzaczem. W książce nie wkurza mnie nikt, tak jak przy poprzedniej części sobie narzekałam, że to, że tamto, tak tu nie naprawdę nie mam na co pomarudzić i aż mi z tym źle!
Książka jest idealna. Dla mnie oczywiście ;)
To po części też powieść drogi. Powieść akcji i opowieść o polityce i wojnie. Romansu jest tu najmniej, choć miłość w życiu bohaterów pełni ogromną rolę. I to nie tylko ta romantyczna, bo i patriotyczna, siostrzana i zwykła, ludzka. Na swój sposób książka więc jest o miłości, o jej sile, której nie należy ignorować.
Chciałam napisać, że końcówka wyrywa z butów, że punkt kulminacyjny wbija w fotel, ale nie mogę. Ta książka to jeden wielki punkt kulminacyjny. Danielle Jensen nie daje czytelnikowi chwili wytchnienia, chwili na nie przeżywanie, ciągle raz za razem dokłada do pieca emocji.
I tak. Popłakałam się, nawet nie raz. I wiem, że do ulubionych momentów wrócę lada dzień, a jest ich sporo.
Powiem Wam więcej. Ja nie chcę, żeby to był ostatni tom o Larze i Arenie. Nie może tak być, choć ten, który jawi się w przyszłości, wygląda na nie mniej atrakcyjny. Kroi się naprawdę dobra historia.
A ja już na nią czekam ;)
“Królestwo mostu” pozostawiło nas wszystkich w stanie drżącego oczekiwania. Trudno było nie martwić się o bohaterów po tym, co wydarzyło się w finale książki, więc “Zdradziecką królową” powitałam z otwartymi ramionami. Czas rozwiać wątpliwości i poznać finał konfliktu, przez który wszystko się zaczęło.
Powiem Wam, że warto było czekać każdą minutę i martwić się, co będzie...
2020-06-23
Królestwo dusz wabi okładką. Enigmatyczny wąż, tajemnicza czerń i ten tytuł. Książka obietnica. Następnie blurb - orisze, demony, niebezpieczeństwo i bohaterka. Na pozór zwykła, wręcz do bólu przeciętna dziewczyna mierząca się z czymś, co przerasta ją wielokrotnie.
Oczarował mnie klimat. Nie wiem, gdzie lądujemy, ale na pewno jest to świat wyjątkowy. Autorka wzięła szczyptę z orientu, w osobie wezyra i szczodrze doprawiła swoje miejsce wydarzeń afrykańską duszą.
Tak, zdecydowanie atmosfera książki to jej najmocniejszy element. To kompletnie nowe doświadczenie, nowe połączenie wierzeń plemion czarnoskórych, egipskich i nie wiem przypadkiem czy nie jakichś jeszcze ;)
Tę podróż przyszło mi przeżywać z Arrah - główną bohaterką oraz narratorką, osobą na wskroś zwyczajną, żyjącą obok potężnych szamanów, lecz nie posiadającą nawet odrobiny upragnionej magii. Nie przeszkodziło jej to w byciu całkiem odważną dziewczyną, niekiedy po młodzieńczemu głupią czy narwaną, ale mimo tego dającą się całkiem szybko polubić.
Właściwie w książce bohaterów nie brakuje. Jest ich wręcz ogrom, w imionach, funkcjach i rolach nietrudno się pogubić i żeby Wam mocniej nie zamotać, nie będę ich wymieniać ;) powiem tyle - charakterów jest cała plejada, choć głębi psychologicznej nie można się doszukiwać. Są dość prości w konstrukcji i przez to łatwo decydować, kogo do serca wpuścimy, a kogo znienawidzimy od pierwszego wejrzenia.
Ogrom bohaterów oznacza natłok nowobrzmiących imion, gdy dołożymy do tego nieznane wcześniej nazwy miast i funkcji w nich pełnionych wychodzi nam... chaos. Autorka chciała zaserwować swojemu czytelnikowi pełnokrwiste, bogate, nowatorskie fantasy i co tu dużo mówić. Chwilami udało jej się przedobrzyć. Nie wydobywa się przez to pełen potencjał, kipiący w tym świecie i zamieszkujących go ludziach.
To naprawdę dobre młodzieżowe fantasy. Gdyby tylko nie aspirowało do bycia czymś więcej, byłoby jeszcze lepsze.
Warto poznać Arrah, Rudejka i świat, w którym żyją. Warto, choć mnie z butów nie wyrwało. Warto, bo Rena Barron serwuje tę młodzieżowkę, ubierając ją w sobie bliską kulturę, przez co naprawdę można poczuć się jakby się przeżywało wszystko bliżej. Lepiej. Bardziej... klimatycznie.
Ale z drugiej strony znane dla autorki nazwy dla czytelnika są totalnie obce, a ten fakt jej ucieka i tłumaczenie świata jak dla mnie jest niewystarczające. Sporo przyjemności z lektury odebrał mi panujący tam chaos i natłok wiedzy, która mogłaby zostać podana przystępniej. To ten moment aspirowania do czegoś więcej niż młodzieżówka ;)
Mimo tego książka jest czymś innym ;) A im dalej w las tym zdecydowanie lepiej, z części na część wciągałam się coraz mocniej i bardziej przeżywałam. Dajcie się też porwać nowej przygodzie, bo może Was miło zaskoczyć ;)
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Jaguar.
Królestwo dusz wabi okładką. Enigmatyczny wąż, tajemnicza czerń i ten tytuł. Książka obietnica. Następnie blurb - orisze, demony, niebezpieczeństwo i bohaterka. Na pozór zwykła, wręcz do bólu przeciętna dziewczyna mierząca się z czymś, co przerasta ją wielokrotnie.
Oczarował mnie klimat. Nie wiem, gdzie lądujemy, ale na pewno jest to świat wyjątkowy. Autorka wzięła...
2020-02-16
Czasem jest tak, że sięga się po książki, o których nawet by się nie pomyślało, jako o czymś dla siebie. ‘Dziedziczka jeziora’ nie leży na ścieżce literackiej, którą chodzę. Zdecydowanie są to dla mnie niezbadane tereny, a przecież to co nieodkryte i nowe ciekawi. Dodając do tego nieoczywisty blurb i zagadkową okładkę, nie mogłam się nie skusić i dać szansy.
I powiem Wam… Że dawno nie miałam takiego mętliku w głowie po przeczytaniu książki. Nie wiem nawet czy kiedykolwiek.
Słowa gęste jak smoła, przedzierałam się przez nie jak przez wodę jeziora. Wodę brudną i zawiesistą. Wodę z jeziora spod góry, pełną siarki, tajemniczą i magiczną.
Nie potrafię Wam powiedzieć o czym ta książka opowiada. Jest to historia dwóch światów, przeciwieństw i ich zderzenia, historia losów dwóch kobiet i ich synów, różnych tak, jak tylko się da, a jednocześnie tak podobnych. Tyle w książce sprzeczności. Z jednej strony bieda, z drugiej bogactwo, z jednej wrażenie, że jest to świat współczesny czy nawet ten z przyszłości, z drugiej dziwnie dawny. Tylko ludzie są jednolicie źli. Dzieci jeszcze nie skażone tą ludzką zgnilizną, ale w dorosłych dobra na próżno szukać. Każdy ma coś na sumieniu, nieważne czy zmusiła go do tego wojna, czy zawód, czy zwykła ludzka pycha i żądza władzy.
Mrok, lepka obrzydliwość zła wypełzającego z czynów tych ludzi, zostanie we mnie na długo. Tego nie da się ot tak odsunąć od siebie, zapomnieć po zamknięciu książki, to zostanie, bo mimo że to fantastyka, powieść, wymysł - przeraża.
To książka, która przesącza się do umysłu, przekonuje, że w ludziach jest głównie zło, nikt nie jest po prostu dobry. Każdy ma swoją mroczną stronę.
Tragizm i beznadzieja są jednocześnie odpychające i fascynujące, mimo tego otaczającego mroku chce się czytać dalej, z ogromną ciekawością wyczekując ostatnich stron, by odkryć jak to się zakończy.
Kolejnym dziwem, kolejną wyjątkowością tej powieści jest jej narracja. Czas teraźniejszy ułatwia, bo możemy być naocznymi świadkami zdarzeń, mieć wrażenie, że wszystko dzieje się tuż tuż, za ścianą, w ogródku sąsiada, ale z drugiej jakaś magia, odrealnienie i chwilowo wkradający się chaos narracyjny upewniają, że to jednak tylko fikcja.
Co rozdział potrzeba chwili, by na nowo odnaleźć się w świecie, czy nadal opowiada to bohaterka, czy może tajemnicze głosy, MY, jak same się nazywają. I to chyba właśnie one najmocniej działały na moją wyobraźnię, przerażały i jednocześnie nie chciałam, żeby znikały.
W nich też tkwi dla mnie główna fantastyka książki. I zapewne też jakieś odniesienie do Bewulfa, którego kompletnie nie znam. Ale ‘Dziedziczka jeziora’ jest na tyle dobrze napisana, na tyle przekaz w niej zawarty do mnie trafił, że miałam przebłyski, że w tym a tym miejscu może zachodzić dane nawiązanie.
To książka wyjątkowo trudna w ocenie wymykająca się ramom wszelkich gatunków, nie będąca opowieścią taką jak wiele w dzisiejszych czasach. To coś zupełnie innego od tego do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Próżno szukać tu elementów znajomych, w narracji łatwo można się zgubić, gdy skupienie nam umknie. Tu dzieje się wszystko razem szybko, a z drugiej strony tak powoli, z namysłem, pietyzmem, aby potem pójść w rytm i styl strumienia świadomości. To zdecydowanie nie jest dla każdego.
Żeby docenić tę książkę w pełni trzeba podejść do niej z totalnie otwartą głową. Nie można oczekiwać przygody, niesamowitych zwrotów akcji, bo ta akcja dzieje się między słowami. Trzeba dać się porwać tej historii, trzeba pozwolić jej rozkwitnąć i żyć w wyobraźni, ponieważ słów jest tu dużo, treści mniej, chyba że spojrzymy głębiej. Poprzez papier i tusz, wtedy można zajrzeć do wnętrza góry, odkryć coś, czego się nie spodziewamy.
Miejcie odwagę, wyjdźcie poza swoją strefę komfortu, warto. Dla mnie właśnie takim wyjściem ‘Dziedziczka jeziora’ była.
Czasem jest tak, że sięga się po książki, o których nawet by się nie pomyślało, jako o czymś dla siebie. ‘Dziedziczka jeziora’ nie leży na ścieżce literackiej, którą chodzę. Zdecydowanie są to dla mnie niezbadane tereny, a przecież to co nieodkryte i nowe ciekawi. Dodając do tego nieoczywisty blurb i zagadkową okładkę, nie mogłam się nie skusić i dać szansy.
I powiem Wam…...
2020-01-19
Moja przygoda z twórczością Danielle Jensen zaczęła się nie tak dawno temu, za sprawą Mrocznych Wybrzeży i nie była to przygoda niezapomniana. Ale. Królestwo Mostu ma OKŁADKĘ krzyczącą moje imię na cały głos, dlatego, mimo średnich doświadczeń, ochota na lekturę była przeogromna.
Potem zaś doszły mnie głosy zachwytu i entuzjazm dla tej książki osiągnął szczyt.
Więc wzięłam.
Otworzyłam
Zaczęłam czytać.
I przepadłam ;)
Serio.
No bo jak nie polubić książki z niesamowicie skonstruowanym i sensownym światem?
Z bohaterem takim, że ach!
Z klimatycznym, zagadkowym Mostem, który sprawia wrażenie, jakby był żyjącym organizmem?
Z Babcią, która jest zakapiorem?
I z kotkiem! Wiecie, kociara we mnie aż piszczała do Viteksa :D
W tym przepadnięciu, wsiąknięciu w nią nie przeszkodziło mi nawet to, że bohaterka, Lara, nie jest typem, który uwielbiam, mimo że irytowała mnie niejednokrotnie, polubiłam ją. Starałam się ją zrozumieć i myślę, że w pewnym stopniu mi się to udało. Czasem tylko za mocno podkreślała to swoje zadanie… No i może za długo broniła się przed… Nieuniknionym :D
Tak, Lara i pewne jej postępki to jedyny mój powód, by się czepiać. Mimo że te czyny mają sens, irytowałam się przeokrutnie.
W tej książce nie ma oczywistości. Maski nosi wielu bohaterów, a to co za nimi się ukrywa, czytelnik musi odkryć sam. Z pewnością niejedna postać potrafi zaskoczyć, ale sporo jest takich, gdzie wiemy, że ten dobry to będzie zły, a ten zły to jednak ma serce po właściwej stronie ;)
Trzeba tylko czasu, aby pokazali swoje oblicza.
Nieoczywisty jest też świat. Tak jak mieszkańcy tego kraju, Ithicana jest pełna sekretów. I mam wrażenie, że mimo odkrywania jej, wraz z Larą, przez niemal całą książkę, nawet nie liznęłam połowy tajemnic!
Tę zagadkowość świata pogłębia jeszcze fakt, że nie ma jego mapy (a ja kocham mapy w książkach!). Ale biorąc pod uwagę, jak skrzętnie władcy chronią informacje o swoich królestwach ma to całkiem sporo sensu ;)
Niesamowitymi atutami książki są drobiazgi. Groza towarzysząca bohaterom, gdy zbliżają się Pływy Wojny, rozdarcie Lary i jej rozterki, prostoduszna dobroć Arena, no i Wyspy Ithicany. Traktuję ten kraj naprawdę jak kolejnego bohatera, ale nie dziwcie się, ma serce, ma duszę, żyje i zmienia się.
Zresztą tak samo jak Most. Most to w ogóle moja miłość, wiele bym dała, by się nim choć raz przejść.
Chcę więcej. Teraz wiem, że Danelle Jensen potrafi więcej i mało mi. To, że książka kończy się cliffhangerem z pewnością nie zdziwi fanów pisarki, do tego nasłuchałam się jaka z niej łamaczka serc i… Teraz się zwyczajnie boję o swoich ulubieńców :P
Będę wypatrywać kontynuacji z niecierpliwością, a Królestwo Mostu za jakiś czas z pewnością doczeka się lekturowej powtórki ;)
Moja przygoda z twórczością Danielle Jensen zaczęła się nie tak dawno temu, za sprawą Mrocznych Wybrzeży i nie była to przygoda niezapomniana. Ale. Królestwo Mostu ma OKŁADKĘ krzyczącą moje imię na cały głos, dlatego, mimo średnich doświadczeń, ochota na lekturę była przeogromna.
Potem zaś doszły mnie głosy zachwytu i entuzjazm dla tej książki osiągnął szczyt.
Więc...
2019-10-16
Hello Darknes, my old friend…
U Tessy nie jest zbyt kolorowo. Ukochany w piekle, ona sama znalazła się daleko od domu i na posyłkach tych, którymi gardzi. Oj nie, u Tessy zdecydowanie nie jest kolorowo.
Ale też nie jest nudno, bo z taką naturą i zdolnością do pakowania się w kłopoty po uszy nuda to bardzo dawno niewidziana przyjaciółka.
A naszej pannie Brown znów przyjdzie ratować światu dupsko, bo innych chętnych jakoś na horyzoncie nie widać. Zresztą… Afera z Watykanu zbiera żniwa, czas stanąć do kolejnej walki, przy której ta w Lincoln to była jakby… Kaszka z mleczkiem.
W pierwszej części się zakochałam to nie tajemnica. Była tym, co lubię wpisała się w mój gust. Druga jest inna, nie wiem czy lepsza, po prostu inna.
Poprowadzenie akcji, konsekwencja w kontynuowaniu i to jak oba tomy łączą się i tworzą całość… Tak, to zalety ;)
Gdy teraz analizuję pierwszy tom, to wychodzi, że przesłanki, co będzie się działo w ‘Tylko martwi mogą przetrwać’ były już jakoś tak od jego połowy. A to dla mnie jednoznaczne - fabuła misternie pleciona przez lata, musi być spójna i sensowna.
Tessa, mimo że minęło tylko pół roku, zmienia się. Nie diametralnie lecz na tyle, na ile zmienia człowieka tragedia. I to też jest ogromny plus, bo nie da się przejść do porządku dziennego nad tym, czego ta dziewczyna doświadczyła.
Zresztą nie tylko ona się zmienia i doceniam, że nie tylko główną bohaterką Autorka się zajęła. Najgorzej, jak bohaterowie w serii się nie zmieniają, pomimo upływu czasu, na szczęście tu każdy ewoluuj, na lepsze, bądź też na jeszcze gorsze. Albo tylko zdejmuje maskę.
Wraz z bohaterami dojrzał też styl D. B. Foryś. Dzięki temu jest jeszcze łatwiej wejść w książkę, wciągnąć się w treść niemal od pierwszego słowa i ujrzeć bohaterów jeszcze bardziej żywych, niż byli wcześniej.
A skoro jesteśmy przy bohaterach… Że Kilian to wszyscy wiedzą, ale Deamon. A właściwie jego wieczne utarczki, starcia słowne i zaczepki z Tess. Dobrze się to czytało.
Sam związek Tess i Kiliana schodzi trochę na dalszy plan mojej uwagi, bo początkowo przepychają się, on mnie irytuje brakiem zaufania do niej, a ona jest trochę płaczką. To zrozumiałe w sytuacji w jakiej się znaleźli, ale wolę ich w wersji pogodzonej albo chociaż kłócącej, tej z późniejszego etapu ;)
Jedyne co, to zaliczyłam lekki wyciek piany z pyska na finiszu. Autorko, uwielbiam to jak piszesz, ale mam ochotę Cię udusić :P
Za szybko dla mnie było. Za mało, za krótko, za gwałtownie. Tak, faktem jest, że o Tess to mi zawsze będzie mało czytania, ale tu troszkę za szybko skończyła się główna akcja, do której bądź co bądź, przygotowywali się pół książki ;)
Są też nierozwiązane sprawy, pytania bez odpowiedzi i niewyjaśnione kwestie, ale tu szczerze liczę na trzeci tom ;)
Za to epilog zapowiada kolejną, solidną rozpierduchę, na którą już czekam, drepcząc w miejscu. Chciałabym już, a wiem, że przyjdzie nam wszystkim na to trochę poczekać…
Oby nie za długo
Hello Darknes, my old friend…
U Tessy nie jest zbyt kolorowo. Ukochany w piekle, ona sama znalazła się daleko od domu i na posyłkach tych, którymi gardzi. Oj nie, u Tessy zdecydowanie nie jest kolorowo.
Ale też nie jest nudno, bo z taką naturą i zdolnością do pakowania się w kłopoty po uszy nuda to bardzo dawno niewidziana przyjaciółka.
A naszej pannie Brown znów...
2019-10-06
W tę arabską noc…
W ten arabski dzień…
Ruszamy na spotkanie przygody? ;)
Powiem Wam, że ta przygoda, która się dla mnie właśnie skończyła, a przed Wami może otworzyć swe zapraszające ramiona, jest wyjątkowa.
Na wskroś dzika, nieokiełznana, pełna zagadek i niebezpieczeństw. Będziecie wyciągać piasek z włosów i zadrżycie ze strachu o własne życie, gdy przyjdzie Wam płynąć na Sharr. Czy zmierzyć się z potęgą nieokiełznanego Arzu…
Łowcy Płomienia to książka która żyje i którą się żyje. Jej się nie czyta tak ot, zwyczajnie, ją się wchłania, a ona pochłania czytelnika. Jest pełna, bogata, dopracowana w każdym fragmencie. Tak samo jak świat Arawiyi. To nie tak, że autorka sobie wymyśliła jakąś tam krainę, w której żyją jacyś bohaterowie.
Nie, ta kraina jest. W wyobraźni autorki i każdego z czytających, zaistniała prawdziwa i pełna, a sama Faizal podjęła się tylko roli kronikarki. Spisała faktyczne wydarzenia, tak, takie odnosi się wrażenie.
Ale tak pełny świat ma swoje wymagania. To by czytelnik mógł wsiąknąć w Arawiyę, jest obłożone konsekwencjami wprowadzenia. Na samą akcję trzeba chwilę poczekać, aż opowieść z pierwszych około stu stron wniknie do naszego krwioobiegu. Zagnieździ się w sercu i umyśle, wedrze się do płuc wraz z powietrzem, wdychanym nad lekturą.
Czasu potrzeba też na to, by przywiązać się do postaci. Powoli pozwolić na wprowadzanie kolejnych bohaterów, stopniowe odkrywanie ich cech, na to, by z początkowej może nawet niechęci do pewnych osób przejść do przywiązania i życzenia im jak najlepiej.
Bo tych bohaterów jest całkiem sporo, a charaktery ich różne. Każdy inny, wszyscy wyjątkowi. I jak najoczywistszym byłoby kibicowanie Zafirze, stawianie jej na miejscu ulubieńca, tak nie u mnie. Altair skradł moje serce. Zadziora, hulaka i bawidamek, kpiący sobie z niebezpieczeństwa zawadiaka o dobrym sercu i umyśle ostrym jak brzytwa. Lubię nieoczywistych bohaterów.
Nasira przepełnia smutek i dramatyzm, jest on dość blady, nijaki przy kolorach charakteru generała. Choć ta jego bladość i tragizm również nie pozostaje całkiem bez uroku, a z czasem mur mojej obojętności wobec niego zaczął kruszeć.
Pierwsze spotkanie Altaira i Zafiry… Ich starcie, ach! Co to była za scena! Mocna choć nie jedyna z takim efektem. Hafsah jak wprowadza postacie, robi to z przytupem i hukiem. Ale moment, gdy cała ekipa, z którą przyjdzie nam podążać ku finałowi,spotyka się w komplecie, to dopiero jest sztos!
Pełnokrwiści, żywi, każdy ze swoją historią, swoimi planami, każdy inni, a jednak połączeni zadaniem. Spleceni tą pajęczą nicią zależności, początkowo podchodzący do siebie z rezerwą i nieufnością, niechęcią wręcz, z czasem rzeczona rezerwa przeradza się w coś zgoła innego. W przyjaźń, gdzie bez wahania każde włoży swoje życie i los w ręce pozostałych. To jak uczą się sobie ufać i polegać wbrew podziałom i rozsądkowi... Coś niesamowitego.
Akcja rozwija się powoli. Ale to już wiecie, wgryzienie się w klimat, wejście w ten świat, wymaga czasu i odrobinki cierpliwości. Ale zostanie ona wynagrodzona, uwierzcie mi.
Powiem Wam, co mnie zachwyca w tej książce do granic. Coś nieoczywistego, bo sposób budowania scen. Dzieje się. Bitwa. Akcja. Chaos. I w tym wszystkim jeden drobny gest bohaterów, powodujący niedowierzanie, że zaledwie pojedynczym zdaniem autorka potrafi zagrać na emocjach i to tak mocno, że odkładam książkę i kręcę głową z niedowierzaniem. Magia ukryta w szczególe.
To wszystko przez to, że Sharr, że Arawiya wciąga, jak ruchome piaski. I zostanie ze mną, jak te kwarcowe drobinki przyniesione z plaży, znajdowane jeszcze przez długie tygodnie tu i ówdzie.
Dajcie się porwać przygodzie, odetchnijcie arabskim powietrzem, poczujcie te smaki, niech piach nasypie się do butów, a groźny las, zwany Arzem namiesza Wam w głowach.
A potem, wraz z powiększającym się gronem polskich fanów autorki, czekajcie na kontynuację. Ja już czekam i nie jest to łatwe, bo mimo, że książka jest pewną całością to chce się więcej.
Powolny leniwy początek, nie zapowiada tak mocnej i brawurowej dalszej części. A ta tylko pobudziła apetyt, zamiast go zaspokoić.
Czekam na powrót do piasków Arawii i tęsknię.
W tę arabską noc…
W ten arabski dzień…
Ruszamy na spotkanie przygody? ;)
Powiem Wam, że ta przygoda, która się dla mnie właśnie skończyła, a przed Wami może otworzyć swe zapraszające ramiona, jest wyjątkowa.
Na wskroś dzika, nieokiełznana, pełna zagadek i niebezpieczeństw. Będziecie wyciągać piasek z włosów i zadrżycie ze strachu o własne życie, gdy przyjdzie Wam płynąć...
Wyobraźcie sobie, że Shrek i Osioł są dwójką młodych mężczyzn i zakładają razem firmę.
Intrygująca wizja, prawda?
W książce Spółka Antymagiczna Gabrieli Bramskiej mamy do czynienia z Alfaenem i Darkinsem, którzy swoim sposobem bycia właśnie wspomnianą wyżej dwójkę przypominają mi niemożliwie bardzo. Oczywiście są różni od dwójki przyjaciół z animacji, ale mają ten specyficzny "shrekowy" vibe, zresztą tak samo jak cała książka, co czyni ją idealną lekturą dla młodszej i starszej młodzieży. Młodzieży 30+ takoż.
Spółka Antymagiczna to także trzymający w napięciu kryminał, z zagadką, złolem i mrokiem w tle. Mimo że książka teoretycznie kierowana do młodszych czytelników, to mnie dreszczyk niepokoju przebiegł po plecach nie raz i nie dwa. Klimacik lekkiej grozy jak nic!
Ta historia wpasowała się idealnie w moją potrzebę na coś lekkiego, wyjątkowo inteligentnego i zadziornego, a jednocześnie mającego pewną głębię. Nie jest skomplikowana, co to to nie, tylko wciągająca i zajmująca głowę do granic możliwości.
W książce spotkamy też plejadę bohaterów. Od tej szalonej dwójki młodych mężczyzn, którzy się czubią, ale kochają jak bracia, po czarnoksiężnika, który najbardziej na świecie kocha się smucić. A dzień bez żalu jest dniem straconym, w czym jest irracjonalnie przekomiczny.
Na kartach powieści spotkać też można przesympatyczne smoki, kobiety o silnych charakterach, wuja mającego wampiryczny sznyt (ja mu nie wierzę!) i bardzo złolskiego złola.
Powiem Wam, że gdybym nie wiedziała, że Autorka jest debiutantką, to za nic na świecie nie postawiłabym na to, że jest to właśnie pierwsza jej publikacja.
Książka jest genialna. Lekka i przyjemna, ale zarazem dopracowana w każdym aspekcie, przepełniona inteligentnym humorem i intrygującymi zagadkami.
A do tego końcówka powala na kolana. I wiecie co? Chciałabym drugi tom. I trzeci. A najlepiej z dziesięć, by jak najszybciej i na jak najdłużej powrócić do Burzowa i znów pobyć z tymi zakręconymi podrywaczami!
Wyobraźcie sobie, że Shrek i Osioł są dwójką młodych mężczyzn i zakładają razem firmę.
więcej Pokaż mimo toIntrygująca wizja, prawda?
W książce Spółka Antymagiczna Gabrieli Bramskiej mamy do czynienia z Alfaenem i Darkinsem, którzy swoim sposobem bycia właśnie wspomnianą wyżej dwójkę przypominają mi niemożliwie bardzo. Oczywiście są różni od dwójki przyjaciół z animacji, ale mają ten...