-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel16
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
Każda przygoda kiedyś się kończy.
A może właśnie najlepszym w przygodzie jest powrót do domu?
Od wydania Srebrzystych Węży minęła chwila, emocje opadły, czytelnicy uzbroili się w cierpliwość po bombie, jaką zrzuciła na nich autorka w finale.
I co robi ta sama autorka w początkach Bestii z brązu? Rzuca czytelnika w to samo miejsce, w którym skończyła się poprzednia część.
Dla kogoś, kto czyta ciurkiem - szał. Dla mnie, czytającej na bieżąco, dezorientacja :D Ale minęło kilka chwil, upłynęło kilkanaście stron i wciągnęłam się na nowo.
Wciągnęłam się tak, że nie mogłam się oderwać.
Severin jak zawsze ma plan, choć wiele sznurków wysunęło mu się z rąk. Na szczęście jest dobrym improwizatorem i planistą, da radę. Przynajmniej ja wierzyłam w niego od początku.
Niebezpieczeństwa się mnożą, zagadki takoż, a czas płynie… Dni mijają, uciekają liczby na pierścieniu Laili… wydarzenia pędzą, losy ekipy się ważą...
Czy wrócą w komplecie do Edenu?
Bałam się o nich. Bałam się o wszystkich i o każdego z osobna.
Czy słusznie? Nie powiem Wam. Ale możecie czytać spokojnie, pytania nie zostaną bez odpowiedzi, zagadki znajdą rozwiązanie.
Trylogia jako całość jest genialna. Nie idealna, ale zapewnia rozrywkę na najwyższym poziomie.
Każda przygoda kiedyś się kończy.
A może właśnie najlepszym w przygodzie jest powrót do domu?
Od wydania Srebrzystych Węży minęła chwila, emocje opadły, czytelnicy uzbroili się w cierpliwość po bombie, jaką zrzuciła na nich autorka w finale.
I co robi ta sama autorka w początkach Bestii z brązu? Rzuca czytelnika w to samo miejsce, w którym skończyła się poprzednia...
Tristan Strong jest teoretycznie zwykłym dzieciakiem. Chodzi do szkoły, uprawia sport, ma pełną rodzinę. Ale… W jego życiu niekoniecznie wszystko jest takie zwyczajne.
Jego przyjaciel, właściwie brat z wyboru, zginął, a chłopak nie może sobie z tym poradzić, przez co zawala bardzo ważną dla jego dziadka i ojca walkę bokserską.
Dla dobra chłopaka, aby oderwać jego myśli, zahartować, cokolwiek, ale sam Tristan nie jest zachwycony wizją spędzenia wakacji na farmie.
Nie oszukujmy się, kto by był! I to jeszcze z wizją dokończenia projektu do szkoły. W wakacje!
Pozornie koszmarne wakacje przeradzają się już pierwszej nocy w przygodę życia młodego, gdy przyłapuje dziwną postać na próbie kradzieży dziennika Eddiego…
I zaczyna się jazda.
Nie przepadam za alternatywnymi światami istniejącymi równolegle do naszego. O mitologii afrykańskiej i afroamerykańskiej nie wiem nic i nigdy mnie nie interesowała. Książki dla dzieci lubię mocno wybiórczo.
Brzmi, jakbym miała marudzić :D a ja powiem… Tristan Strong wybija dziurę w niebie to książka, która jest tak odświeżająca, tak inna i dobra, że warto było zniknąć między jej kartkami na kilka godzin.
Nieznajomość legend i postaci z nich pochodzących spowodowało, że każda opowieść, którą snuje autor ustami bohaterów, była dla mnie powiewem nowości. Nawiązania do historii ludu Afryki… Miód. Czytając o kajdanowcach, miałam ciarki na plecach.
Nie wiem, czy to stwory z prawdziwych ich mitów, czy wymysł autora, ale działa na czytelnika bardzo. Będę się tą nowością długo zachwycać, bo trafić na książkę z w większości kompletnie nieznanymi motywami, czymś, czego się nie zna, to nie jest prosta sprawa. A tu właśnie mi się to udało.
Wisienką na tym torcie jest to, że nikt, ale to nikt, mnie tu nie irytował. Tristan ma lat 12, ale jest wyjątkowo dojrzały jak na swój wiek. Gumowa Mała, czyli kauczukowa laleczka z potencjałem to wywoływania piany na pysku - była wkurzająco urocza. Inni bohaterowie, jeśli nawet niekoniecznie nadawali się do polubienia, byli na tyle intrygujący, że nie chciałabym, aby autor cokolwiek w nich zmieniał.
To naprawdę dobra książka dla dzieci. W końcu dobra książka dla dzieci charakteryzuje się tym, że i dorosły spędzi przy niej miło czas. I tu dokładnie tak jest.
Tristan Strong jest teoretycznie zwykłym dzieciakiem. Chodzi do szkoły, uprawia sport, ma pełną rodzinę. Ale… W jego życiu niekoniecznie wszystko jest takie zwyczajne.
Jego przyjaciel, właściwie brat z wyboru, zginął, a chłopak nie może sobie z tym poradzić, przez co zawala bardzo ważną dla jego dziadka i ojca walkę bokserską.
Dla dobra chłopaka, aby oderwać jego myśli,...
Książek o wiedźmach nie ma na naszym książkowym firmamencie zbyt wiele, a dobrych książek o wiedźmach jest jeszcze mniej. Adam Faber postanowił dołożyć swoją gwiazdkę do tej plejady, pytanie tylko, jak jasno ona świeci? Czy to będzie hit?
Nie będę ukrywać, że zakochałam się w tej książce od pierwszego wejrzenia. Okładka powiedziała “pójdź w me ramiona” treść tylko upewniła mnie, że chcę zostać na dłużej.
Uwielbiam każdego z Biesów z osobna i wszystkich Biesów razem. Od dość nieporadnego Sata, przez buntowniczkę Dragę, aż po tajemniczą i ciepłą Tamarę.
Tylko czemu nie wspominam w wyliczance o Argei?
Ano bo ona nie Bies, tylko Dytko i jednocześnie zajmuje specjalne miejsce w moim serduszku. Jak dorosnę, chcę być jak Argea. Zadziorna, pewna siebie i tak uroczo… Egoistyczna :D
Argea to dla mnie siła napędowa tej historii. Nie ma jej za wiele (choć dla mnie nigdy nie byłoby zbyt wiele), to pojawia się co jakiś czas i za każdym razem wchodzi cała na… Czarno.
I skoro zaczęłam już o treści, mówiąc, że chciałam zostać na dłużej, to powiem więcej - z zakątków Krakowa oraz z magicznej krainy Jaaru najchętniej wcale bym nie wychodziła. Mało mi przygód, mało mi wartkiej akcji i mało mi magii, choć w Raz wiedźmie śmierć jest tego dokładnie w sam raz.
Adam Faber zaserwował idealnie wymierzoną mieszankę z odpowiednimi dawkami lekkości, czarów, zagadek i niesztampowych charakterów.
Każdy z jego bohaterów jest inny, a razem tworzą niepowtarzalną całość, dopełniają się, niejednokrotnie będąc swoimi przeciwieństwami.
Nie braknie też charakterów czarnych, chcących namieszać w spokojnym życiu Biesów, ale czy myślicie, że nasza rodzinka sobie nie poradzi?
Jedyne, co może się kłaść cieniem, to fakt, że książka jest ewidentnie pierwszym tomem całości. Otwiera wiele wątków, wiele wyjątkowo wciągających wątków, ale na ich zamknięcie przyjdzie czytelnikowi poczekać do kontynuacji. A przecież chciałoby się wiedzieć najlepiej już!
Ale mimo tego - czytajcie. Czytajcie i się zachwycajcie, to książka idealna na nadchodzące jesienne wieczory. Magiczna, urocza i z zagadką w tle i lekkim dreszczykiem jako dodatkową przyprawą;)
Książek o wiedźmach nie ma na naszym książkowym firmamencie zbyt wiele, a dobrych książek o wiedźmach jest jeszcze mniej. Adam Faber postanowił dołożyć swoją gwiazdkę do tej plejady, pytanie tylko, jak jasno ona świeci? Czy to będzie hit?
Nie będę ukrywać, że zakochałam się w tej książce od pierwszego wejrzenia. Okładka powiedziała “pójdź w me ramiona” treść tylko upewniła...
Nie ma jak pozytywne zaskoczenia ;)
Czerwieni rubinu jak i całej Trylogii czasu byłam bardzo ciekawa, ale odsuwałam czytanie z wielu powodów. Bo podróże w czasie których nie znoszę. Bo młodzieżówka i to paranormalna a ja z nimi to tak różnie się lubię. Bo niemiecka autorka, a ja zawsze stawiałam na angielskie i amerykańskie.
Ale na szczęście w końcu coś mnie tknęło i pchnęło do lektury. Podróże w czasie są urocze i sama chciałabym przenieść się w wiele miejsc, czy czasów. Młodzieżówka okazała się zgrabnie napisana i wciągająca a bohaterów nie da się nie lubić. Przynajmniej kilku ;) a niemiecka autorka umieściła akcję swojej powieści w jakże cudownie opisanym Londynie. Tym współczesnym, ale i pozwala zwiedzić ten sprzed lat. I widać, że czuje to miasto.
Czerwień rubinu ma klimat. Ma swój czar i powiew nowości. To stara powieść, nie nowość wydawnicza, dlatego też widać, że pomysły były nowe a nie przemielone przez wiele pisarzy na wiele sposobów.
Oczywiście nie brakuje tu nowych pojęć czy grup społecznych jak ten cały Zakon, co znamy z wielu innych tworów, ale znów - jest inaczej.
I na szczęście dla czytelnika, Gwendolyn o regułach rządzących podróżami w czasie i całą okolicą tego zamieszania wie tyle co nic, dzięki temu wraz z nią możemy zdobywać informacje.
Pierwsza część to jedynie podrażnienie apetytu na przygodę, zaciekawienie i wstęp do wszystkiego co dopiero ma się wydarzyć. Kilka kwestii nurtujących czytelnika na początku, zaczyna się rozjaśniać, ale pytań bez odpowiedzi nie brakuje. Bo czy Lucy i Paul stoją po dobrej stronie? Czy Gwendolyn i Gideon poprą tą dwójkę czy zostaną z hrabim de St. Germainem? Czy sam hrabia to czarny charakter serii? A może złolem jest jego kumpel - Rakoczy? A czy wizje ciotki Maddy to prawda czy tylko rojenia starszej kobiety?
No i o co chodzi z tą położną?
Mnie coś świta, na każde z tych pytań odpowiadam sobie już w głowie, ale czy się mylę? Sięgam właśnie po Błękit szafiru, może czegoś się dowiem ;)
Nie ma jak pozytywne zaskoczenia ;)
Czerwieni rubinu jak i całej Trylogii czasu byłam bardzo ciekawa, ale odsuwałam czytanie z wielu powodów. Bo podróże w czasie których nie znoszę. Bo młodzieżówka i to paranormalna a ja z nimi to tak różnie się lubię. Bo niemiecka autorka, a ja zawsze stawiałam na angielskie i amerykańskie.
Ale na szczęście w końcu coś mnie tknęło i...
2021-07-09
Najbardziej wyczekiwany finał najbardziej wyczekiwanej serii za mną.
Oczekiwania miałam ogromne, zakończeń alternatywnych, teorii spiskowych i założeń wcale nie mniej. A to wszystko podkręcane przez rozmowy i dyskusje z innymi fanami serii, czekającymi na Echa nad światem równie mocno, co ja.
Doczekałam się. Przeczytałam. I…
Znów mam niedosyt. Ale czy da się nasycić serią, która pochłania, porywa i wyrywa z rzeczywistości niemal całkowicie, a gdy się kończy, pozostaje… pustka?
Ofelia i Thorn w końcu są razem. W końcu się odnaleźli i działają zespołowo. Na to czekałam, nie ukrywam ;) Ale Ofelia nie byłaby sobą, gdyby nie wpakowała się w kolejne kłopoty. Po uszy. Kilka razy z rzędu.
Co dla mnie najważniejsze i najpiękniejsze w tej książce, to państwo Thorn. Ich… jedność, jednomyślność zakładająca wyłącznie dobro tej drugiej osoby. To, jak potrafią zrobić dla siebie wszystko, pójść za sobą w ogień, do piekła i poświęcić cząstkę duszy. To miłość burząca mury i budująca nowy porządek. Miłość, o jaką nigdy bym ich nie podejrzewała, a bardzo chciałam, by była ich udziałem.
Miłość w gestach i między słowami, miłość wyrażana byciem obok wbrew logice, rozsądkowi i losowi.
To najmocniejszy aspekt tej książki i dla samej ich relacji warto czytać.
Przejdźmy teraz do aspektu, który spowodował u mnie bezsenność i ból głowy z nadmiaru myślenia :D
Wiadomości o Rozdarciu, Bogu, Innym, rozpadzie Arek i echach były nam dotąd dawkowane. Powoli, stopniowo podawane, by łatwo przyswoić ogrom wiedzy, ale pozornie wiedzy dość prostej, bo co może być skomplikowanego w tym układzie?
Może.
Całe mnóstwo.
W końcu, gdy wszystko odwraca się do góry nogami i w negatywie… Łatwo nie jest.
Autorka tworzy własną fizykę, własną naukę. W Echach nad światem dostajemy masę naukowych informacji, masę filozofii i metafizyki. Chwilami czułam się jak na wykładzie z fizyki elementarnej i kwantowej w jednym. Pierwszy strzał jest trudny, odczułam go, jakbym dostała obuchem w łeb. Z czasem informacje się systematyzują, wiedza stabilizuje i co nieco dociera.
Podziwiam Autorkę, że tak to przemyślała i wytłumaczyła, choć troszkę skomplikowała sobie i czytelnikowi, nie da się ukryć :P
Jest też jedna rzecz. Spoilerowa, więc powiem bardzo ogólnikowo.
Są takie momenty, których autorowi się nie wybacza. Albo bardzo trudno to zrobić, bo się wcale nie chce przyjąć do wiadomości, że to tak, a nie inaczej.
Mam to odnośnie do Ech nad światem. Nie wiem, jak z tym żyć i bardzo chciałabym, żeby Autorka zdecydowała się coś jeszcze w temacie dodać :D
Czy finał satysfakcjonuje?
Tak.
Ale… Mam to ale ;) mam jeszcze parę pytań, parę wątków, których rozwinięcie chętnie bym przeczytała.
A teraz pozostaje mi tęsknić za Ofelią i Thornem, wyczekując okazji, by powtórzyć całą Lustrzannę, by pobyć z nimi dłużej, a przy okazji poszukać tropów już na początku przygody.
Najbardziej wyczekiwany finał najbardziej wyczekiwanej serii za mną.
Oczekiwania miałam ogromne, zakończeń alternatywnych, teorii spiskowych i założeń wcale nie mniej. A to wszystko podkręcane przez rozmowy i dyskusje z innymi fanami serii, czekającymi na Echa nad światem równie mocno, co ja.
Doczekałam się. Przeczytałam. I…
Znów mam niedosyt. Ale czy da się nasycić serią,...
Kocham Urban Fantasy. Akta Harry’ego Dresdena łypały na mnie od dłuższego czasu, kusząc byciem właśnie reprezentantem tegoż gatunku, mając maga za głównego bohatera i obietnicą śledztw magicznych.
Łypały, łypały i dołypały.
Z jakim skutkiem?
Dobrym, czyli… W sumie to mi czterech liter nie urwało, ale nie da się ukryć, że urbanfantastycznie zaspokoiło.
Harry jest bohaterem nie do zakochania. Do polubienia, do tolerowania owszem, miło czyta się o jego przygodach, ale jego chwilami dość.... sztywne jak pal Azji poczucie humoru zabija. No suchary takie, że je trzeba przepijać.
Sama zagadka też dość łatwa do ogarnięcia, choć miła dla fantastycznej duszy spragnionej gatunkowego kryminałku, choć magii samej w sobie za wiele nie było.
Właśnie, bohater mag, a magii jak na lekarstwo
Wiem, jęczę, jakby książka wcale mi się nie podobała, jakbym była mocno nie usatysfakcjonowana lekturą, ale nie! Jest zupełnie przeciwnie.
Lekkość narracji, pewien oldschoolowy urok i Bob, duch-erotoman mieszkający w czaszce powodują, że Front burzowy wchodzi naprawdę lekko i miło.
A może ja po prostu stęskniłam się za starym, dobrym Urban Fantasy ;) Jim Butcher je serwuje, może nie w restauracji z gwiazdką Michelina, aleeee… Przecież prosto, przaśnie i czasem lekko sucho też może być całkiem miło :D
Kocham Urban Fantasy. Akta Harry’ego Dresdena łypały na mnie od dłuższego czasu, kusząc byciem właśnie reprezentantem tegoż gatunku, mając maga za głównego bohatera i obietnicą śledztw magicznych.
Łypały, łypały i dołypały.
Z jakim skutkiem?
Dobrym, czyli… W sumie to mi czterech liter nie urwało, ale nie da się ukryć, że urbanfantastycznie zaspokoiło.
Harry jest bohaterem...
2021-05-11
Są książki, które pozostawiają czytelnika w osłupieniu. Są książki, o których nie wiadomo, co myśleć i ich znaczenie musi się uleżeć w głowie. Są książki pozornie nie wiadomo o czym i jednocześnie tak pełne treści i sensu.
Zimne wody Wenisany to jedna z takich książek. Zaczynasz ją czytać i kompletnie nie wiesz, czego się możesz spodziewać. Ba, czytasz i nadal nie wiesz, o co w tym wszystkim chodzi, aż zamykasz na ostatniej stronie i… Ojej.
Dziwność i prostota, prostota i pogmatwanie, i odrobina magii.
To książka dla dzieci o dziecku, pisana narracją wręcz infantylną, lecz tak przejmującą w swojej prostocie, że nie sposób przejść obok niej obojętnie. To książka dziwna i chwilami zastanawiałam się, jak to się stało, że została zakwalifikowana jako powieść dla dzieci, bo porusza naprawdę szeroki przekrój trudnych tematów, zawiera w sobie dość mocne sceny i porusza.
Mrok wylewający się z jej kart przesiąka czytelnika, który doskonale czuje samotność i zagubienie małej Agaty, jej nadzieję i potem beznadzieję sytuacji, w których dziewczynka się znajduje. Mrok i oniryczność, tak określiłabym klimat tej jakże krótkiej opowieści.
Nie jest to książka dla każdego. Ba, wątpię, czy nada się dla każdego dorosłego, nie mówiąc o dzieciach, ale jeśli poświęcić jej chwilę uwagi, odrobinę swoich myśli, czasu i serca, może się w nas zagnieździć. W końcu proste słowa niosą czasem najważniejszy przekaz.
Są książki, które pozostawiają czytelnika w osłupieniu. Są książki, o których nie wiadomo, co myśleć i ich znaczenie musi się uleżeć w głowie. Są książki pozornie nie wiadomo o czym i jednocześnie tak pełne treści i sensu.
Zimne wody Wenisany to jedna z takich książek. Zaczynasz ją czytać i kompletnie nie wiesz, czego się możesz spodziewać. Ba, czytasz i nadal nie wiesz, o...
Nie od dziś wiadomo, że lecę na okładki, to nie tajemnica i niech pierwszy rzuci kamieniem… I tak dalej. Niewłaściwy Facet skusił mnie jednak nie okładką. Nawet nie blurbem ;) Tak wyszło, że przeznaczenie chciało, abym tę książkę przeczytała. I powiem Wam, że czasem warto jest słuchać przeznaczenia, bo wie, co robi.
Historia Blue i Sky jest nieoczywista, niesztampowa, inna i wręcz kontrowersyjna.
Próżno szukać podobnej relacji w romansie i z pewnością dla wielu osób ta relacja będzie niewłaściwa. Ale jaka może być, gdy facet jest niewłaściwy?
Ale co jeśli ten niewłaściwy jest tym najwłaściwszym na świecie? ;)
Autorka serwuje nam naprawdę rollecoaster emocji. Zaczyna się niepozornie, wydarzenia z początku mylą tropy i kompletnie nie zapowiadają wybuchu mieszanki emocji, która czai się tuż za rogiem.
A naprawdę za tym rogiem się dzieje… Ba, gdy już fabuła wybucha, to robi to na całego i trzyma w napięciu do ostatniej…
Hm :D Po ostatniej stronie też :D co ja tu będę bajerować, drugi tom Niewłaściwego Faceta, to jedna z bardziej wyczekiwanych jeśli nie naj, książek tego roku ;)
A wiecie, za co jeszcze kocham tę historię? To, że za niespodziewane zwroty akcji już wiecie, że za nieprzewidywalność ogólną - wiecie. A że za humor? Za jego lekkość i niewymuszoną melodię, w rytm której bohaterowie nas bawią. Wkurzają, owszem, ale i bawią, wsączają się do serca i głowy powoli, z każdą przewróconą stroną mocniej i wcale już nie chcą wyjść.
Żyją pełnią życia.
Serio, dawno tak nie papierowych bohaterów nie miałam okazji poznać, a stworzenie postaci dających uczucie, że oni gdzieś tam na świecie, na drugiej półkuli, żyją i mają się świetnie, to naprawdę nie lada talent.
Lubię romanse. Lubię niesztampową fabułę. Lubię odrobinę sensacji i lubię być zaskakiwana. I od Niewłaściwego faceta dostałam to wszystko. Nie raz miałam ochotę zabić Sky albo Blue (ale nie Jaya, nigdy <3), a mimo tego ich kocham. Uwielbiam w tej książce nawet to, jak mnie wkurzają bohaterowie.
Lubię też powieści dające mi znać, już od pierwszej strony, takie wiecie, puszczenie oczka, że: “ej, ty, chodź tu! Będziemy się świetnie razem bawić!”
Także kto nie czyta ten trąba!
Nie od dziś wiadomo, że lecę na okładki, to nie tajemnica i niech pierwszy rzuci kamieniem… I tak dalej. Niewłaściwy Facet skusił mnie jednak nie okładką. Nawet nie blurbem ;) Tak wyszło, że przeznaczenie chciało, abym tę książkę przeczytała. I powiem Wam, że czasem warto jest słuchać przeznaczenia, bo wie, co robi.
Historia Blue i Sky jest nieoczywista, niesztampowa, inna...
2021-01-05
Wieloświat skusił mnie okładką. Estetyczne, atrakcyjne wydania to coś, co lubię. Ale to nie było najważniejszym i największym magnesem. Wabik na mnie to Urban Fantasy. Kocham ten podgatunek fantastyki, więc nie mogłam przejść obojętnie obok tej książki.
Nie znałam ani jednej książki z tego uniwersum, więc ten zbiór opowiadań był dla mnie totalnie nową przygodą. Obawiałam się troszkę faktu, że to opowiadania ze świata, którego nie znam, 4 tom serii, ale niejednokrotnie rzuciło mi się w oczy, że można go czytać osobno.
Z mojego punktu widzenia jednak lepiej czytać serię po kolei ;) Autorka wrzuca czytelnika do świata, według niej już mu znajomego i mimo naprawdę dobrego przedstawienia, mam wrażenie, że jednak pewne niuanse uciekają. Przez to też myślę, że nie byłam w stanie docenić pełni jego uroku i nie doceniam w pełni tej książki, nie tak, jak na to zasługuje.
A świat… Powiem Wam, że oby nie był nam bliski, ale brzmi znajomo - przyszłość po globalnej pandemii, lata 40 XXI wieku, jednocześnie powrót do korzeni i współczesność do granic.
Anna Sokalska świetnie łączy właśnie te demony, wierzenia słowiańskie i resztę potwornej zgrai z futurystycznymi realiami.
To naprawdę godne podziwu, zaraz obok świetnego języka, którym operuje autorka.
Natomiast… Bohaterowie.
Tu się jednak ciut zawiodłam. Spora grupa “tych głównych”, podzielona uwaga, która w tym wypadku zadziałała kompletnie na niekorzyść odbioru.
Nie lubię, gdy postacie są mi obojętne.
Planowałam kiedyś zaliczyć Wiedźmę, czyli tom pierwszy, ale teraz sama nie wiem. Może za troszkę, gdy przygoda nabierze znów znamion nowości?
Wieloświat skusił mnie okładką. Estetyczne, atrakcyjne wydania to coś, co lubię. Ale to nie było najważniejszym i największym magnesem. Wabik na mnie to Urban Fantasy. Kocham ten podgatunek fantastyki, więc nie mogłam przejść obojętnie obok tej książki.
Nie znałam ani jednej książki z tego uniwersum, więc ten zbiór opowiadań był dla mnie totalnie nową przygodą. Obawiałam...
2020-12-08
Czekałam, tęskniłam. Miałam syndrom odstawienia i braki w wiedzy po Zaginionych z Księżycowa, którzy zostawili mnie rozedrganą w obawie o losy bohaterów. Ze znakiem zapytania w zaskoczonych oczach.
I oto jest. Pamięć Babel, wyczekana, wytęskniona. Pół roku minęło jak jeden dzień, a jednocześnie jak dwa lata i siedem miesięcy. A czymże jest moje pół roku, wobec dwóch lat i siedmiu miesięcy Ofelii?
Thorn przepadł. Czytaczka została odesłana na rodzinną Arkę i strzeżona jak więzień. Archibaldowi odebrano urząd i moc, Berenilda została sama z dzieckiem, a wiecie-o-kim mowa dąży do sobie tylko znanego celu.
Nic nie jest takie jak powinno.
Tylko że tym razem Ofelia nie poddaje się rozkazowi Nestorek. Tym razem serce i rozum są w stanie przekrzyczeć strach i popchnąć dziewczynę do działania.
Powiem Wam, że Ofelia mnie zaskoczyła. Dojrzała, nabrała odwagi i własnej woli. Ma dla kogo walczyć, ktoś się dla niej liczy. Nie siedzi i nie czeka, aż wszystko wokół niej stanie się samo, tylko chwyta się z życiem za bary i działa, za broń mając tylko umysł i talent.
Nie wszystko jest jej zasługą, bo niejednokrotnie los, przypadek, siła wyższa pomaga jej poprzez innych napotkanych bohaterów, ale to nie tak, że dziewczyna jest czyjąś marionetką. Wykorzystuje pomoc, ale plan ma własny i trzyma się go, nie zbacza z obranej ścieżki, mając jeden cel. Odzyskać ukochanego.
A pan Thorn…
Każe czekać na siebie naprawdę długo! Pojawia się ciągle w myślach Ofelii, ale osobiście… No musiał mieć wielkie wejście, wielkie jak on sam.
I jak już wszedł, to mnie tak wkurzył! Ale tak, że aż przestałam go poznawać. No, bo jak to tak? Mój pan Thorn?!
Ale, ale… On też nie wypadł przecież sroce spod ogona i jak to on, zawsze ma plan, zawsze działa w jakimś, sobie tylko znanym, celu. I bez obaw. Wkurzenie na niego przeszło mi dzięki jednemu wypowiedzianemu przez niego zdaniu. Jakiemu? Na pewno się zorientujecie, gdy już do niego dotrzecie ;)
Każdy tom Lustrzanny jest inny. Pamięć Babel nie przypomina swoich poprzedniczek ani w rytmie, ani w konstrukcji, ani nawet tak bardzo w bohaterach, bo ci nam już znani zmieniają się przez lata dzielące wydarzenia drugiej i trzeciej części. Jedyne, co pozostaje takie samo, to moc zauroczenia czytelnika. Moc wciągnięcia w ten świat, własna grawitacja i urok, jaki rzuca. Ta historia powoli wsiąka w czytelnicze serce i nie daje się usunąć, jeszcze na długo po lekturze każąc zastanawiać się, co będzie dalej.
A będzie, to pewne. Pytań bez odpowiedzi nadal jest mnóstwo. Jasne, część zagadek zyskuje swoje rozwiązanie, ale w to miejsce pojawiają się nowe. I nowe kłopoty, z których bohaterowie będą musieli znaleźć wyjście.
Nie mogę się już doczekać, kiedy poznam zakończenie tej historii, a jestem pewna, że będzie co poznawać.
Czekałam, tęskniłam. Miałam syndrom odstawienia i braki w wiedzy po Zaginionych z Księżycowa, którzy zostawili mnie rozedrganą w obawie o losy bohaterów. Ze znakiem zapytania w zaskoczonych oczach.
I oto jest. Pamięć Babel, wyczekana, wytęskniona. Pół roku minęło jak jeden dzień, a jednocześnie jak dwa lata i siedem miesięcy. A czymże jest moje pół roku, wobec dwóch lat i...
Przejadła Wam się mafia? Sportowcy? Milionerzy? Seksmaszyny? Nie zdziwię się, jeśli powiecie, że tak. I lekiem na ten przesyt może być właśnie Uratuj mnie Anny Bellon.
To historia dwójki młodych ludzi, niemal dzieciaków, u progu dorosłego życia. Ludzi już skrzywdzonych przez los, mających problemy, które w tak młodym wieku nie powinny toczyć umysłów. Ale wszystko się zmienia, gdy się spotykają. Zaczynają być dla siebie najpierw odskocznią, potem powoli podporą, by w końcu być oazą od świata.
Uratuj mnie to książka zdecydowanie nie w duchu Sinnersów czy innych tytułów o muzykach, gdzie wartością nadrzędną jest kotłowanina. To opowieść o emocjach, o przywiązaniu i młodzieńczej miłości, która zaskakująco dojrzała mimo wszystko jest.
To książka napisana przez młodą autorkę, dla młodych czytelników - to naprawdę widać ;) ale jak na debiut napisana naprawdę dobrze i sensownie, choć momentami ciut naiwnie. Wiadomo - amerykanizacja książki weszła mocno, ale tylko umownie. Dla mnie troszkę właśnie tak naiwnie, dziecięco przebiegła ta próba nadania klimatu.
Uratuj mnie to taki cukiereczek, powstały, jak myślę, z miłości do romansów YA zza wielkiej wody. Szansa na przeżycie wielkiej miłości z amerykańskiego snu, sławy, spełnienia marzeń, choć zdecydowanie na plus nie przesłodzona, bo odrobiną soli jest trauma bohaterów.
Dla mnie było to formą restartu, odmianą od książek czytanych na co dzień. Trzydziestka jednak na karku, gdyby było o dychę mniej, byłabym zakochana.
Przejadła Wam się mafia? Sportowcy? Milionerzy? Seksmaszyny? Nie zdziwię się, jeśli powiecie, że tak. I lekiem na ten przesyt może być właśnie Uratuj mnie Anny Bellon.
To historia dwójki młodych ludzi, niemal dzieciaków, u progu dorosłego życia. Ludzi już skrzywdzonych przez los, mających problemy, które w tak młodym wieku nie powinny toczyć umysłów. Ale wszystko się...
2020
Przez mrok, przez las wprost do zamku, gdzie czai się zło…
Któż nie zna hrabiego Draculi i jego historii? W dowolnej interpretacji czy adaptacji filmowej? Nie da się dorosnąć i nie natknąć na to nazwisko, jest wszechobecne w kulturze i popkulturze, dlatego też czytając Draculę, miałam troszkę wrażenie, jakbym nie robiła tego pierwszy raz.
Ale czy to źle?
W żadnym wypadku. To, co znane jest już kochane i odnajdywanie tych elementów było ogromną przyjemnością. Natomiast nie spodziewałam się, że aż tyle innych kawałków układanki składa się na pełen obrazek Stokerowskiego Draculi.
Sam Hrabia, to nie przystojny dżentelmen w cylindrze i z laseczką, to nie łagodny starszy pan z dziwną płynną dietą. To Potwór, który mota i plącze, knuje i kombinuje, by osiągnąć swój jakże okrutny cel.
Myślałam, że będę się nudzić, że pokona mnie język książki mającej przecież ponad sto lat. Ale nic bardziej mylnego! Usłyszałam, że to literatura rozrywkowa, pisana dawno, ale wciąż dla uciechy i to prawda! A na dodatek genialny przekład i redakcja swoje też zrobiły, dzięki czemu czytałam Draculę z ogromną przyjemnością.
Potrafiłam sobie też wyobrazić, jak odbierali ją ludzie, czytając w czasach współczesnych autorowi. Ta groza! Ten niepokój! Niepewność! Strach!
Ach! Biedna Lucy! W tym momencie bardzo chciałam nie znać historii z innych źródeł i móc zastanawiać się, co się z nią tak właściwie dzieje.
Dracula Brama Stokera to kawał dobrej opowieści. Dla mnie dodatkowo uroczej ze względu na postać Miny. Jaka ona była słodka, jaka mądra i roztropna. I jaka odważna! Jej siła i siła jej miłości do Jonathana, to już materiał na piękną historię, a dokładając tę grozę i samego tajemniczego i piekielnie przebiegłego Hrabiego…
Cudo.
A fakt, że opowiedziane jest to w formie dzienników, dodaje wrażenia prawdziwości. Relacja bohaterów jest tak realna, że nietrudno uwierzyć, że to wszystko się zdarzyło.
Wiem, że jeszcze kiedyś wrócę do Transylwanii i Anglii, by wraz z Jonathanem, Miną, profesorem Van Helsingiem i resztą przeżyć jeszcze raz te pełne niepokoju miesiące.
Przez mrok, przez las wprost do zamku, gdzie czai się zło…
Któż nie zna hrabiego Draculi i jego historii? W dowolnej interpretacji czy adaptacji filmowej? Nie da się dorosnąć i nie natknąć na to nazwisko, jest wszechobecne w kulturze i popkulturze, dlatego też czytając Draculę, miałam troszkę wrażenie, jakbym nie robiła tego pierwszy raz.
Ale czy to źle?
W żadnym wypadku....
2020-11-19
Znacie ten ból, gdy druga część jest słabsza od pierwszej? To nawet ma swoją nazwę - “syndrom drugiego tomu”. Tak, okropna rzecz.
Ale…
Tej serii to nie dotyczy! :D
Mroczne Wybrzeża były okej. Nie porwały mnie, ale i też nie były wielkim rozczarowaniem, dla mnie - średniaczek z szalą bardziej przechyloną na tak. Natomiast Mroczne Niebo. Oj, Mroczne Niebo!
Nie myślcie sobie, że nie mam “ale”, że jest idealnie i nie będzie czepiania, bo to wcale nie tak. Tylko że dla mnie przepaść jakościowa między tymi dwoma książkami jest ogromna.
Chociaż… Domyślam się, że gdyby zamienić kolejność ich czytania - bo można, zaraz Wam powiem dlaczego, mogłabym również ocenić odwrotnie lub bardziej docenić tom pierwszy.
Przejdźmy więc do tego, czemu uważam, że można te książki czytać zamiennie.
Czas akcji jest ten sam. Zaczynają się w tym samym momencie i po rozłączeniu się bohaterek - przyjaciółek ich historie nie zdradzają wzajemnie losów tej drugiej.
A mam wrażenie, że wręcz w drugim tomie świat magiczny, świat Sześciu bogów jest lepiej wytłumaczony.
Chociaż… Może to wrażenie wynikające z faktu, że poznawałam ten tom po roku od lektury jedynki, część zapomniałam, ale coś w pustej makówce zostało i teraz eureka…
W czym jeszcze dwójka przebija jedynkę? Ano w doborze bohaterów. Lidię było dane poznać czytelnikom w poprzednim tomie i nie wydawała się być zbyt interesującą postacią, lecz wystarczyło spędzić z nią kilka chwil więcej i… I znacznie na tym zyskała. Lidia jest dobra. Zwyczajnie dobra. Czasem naiwna, czasem niepewna siebie i nieśmiała, ale ma ogromne serce i wolę walki. No i znacznie przystępniejszy charakter od Teriany, która mnie zwyczajnie irytowała :D
Porównanie Marka i Killiana również wypada na korzyść tego drugiego. Killian już samym imieniem podbił moje serce, a gdy dołożył do tego niesamowite poczucie humoru, chwilami lekkie zblazowanie i znów - dobroć, jestem oczarowana.
Jedynie czego mi mało, to romansu. Ta seria jest zdecydowanie zbyt uboga w porywy serca, ale liczę, że w kolejnym tomie co nieco się zmieni.
Wspominałam, że nie obędzie się bez ale. No nie obędzie. Dużo jest tu polityki, naprawdę knowania, podstępy i spiski zabierają sporo miejsca, zaraz obok walk i obrazów nieszczęścia ludzi w czasie oblężenia miasta. Tak, chwilami aż miałam przesyt, zwłaszcza w okolicach połowy, gdzie zdarzył się zastój i akcja nie szła tak, jakbym tego chciała. Na szczęście nie jest to długi moment, gdy dzieje się ek-nic-hm, więc mogę to książce wybaczyć. Tym bardziej biorąc pod uwagę to, co wydarza się na samym końcu.
A końcówka to zwrot akcji na zwrocie jadący.
I przez to tym bardziej jestem spragniona kontynuacji.
Recenzja powstała dla grupy Fantastyka na luzie, dzięki Wydawnictwu Galeria Książki.
Znacie ten ból, gdy druga część jest słabsza od pierwszej? To nawet ma swoją nazwę - “syndrom drugiego tomu”. Tak, okropna rzecz.
Ale…
Tej serii to nie dotyczy! :D
Mroczne Wybrzeża były okej. Nie porwały mnie, ale i też nie były wielkim rozczarowaniem, dla mnie - średniaczek z szalą bardziej przechyloną na tak. Natomiast Mroczne Niebo. Oj, Mroczne Niebo!
Nie myślcie sobie,...
Powiem Wam, że miałam obawy, co do Piętna Rzeki. Poprzedni tom mnie nie usatysfakcjonował, a na dodatek fanki autorki zgodnym chórem zakrzyknęły, że Piętno to niczego nie urywa, kapcie też zostają na miejscu.
A ja do fanek Briggs to się zaliczyć nie mogę, oj nie…
I owszem, obstawiałam, że kolejny tom to pewnie w przyszłym dziesięcioleciu, ale wyszło inaczej.
I wiecie co? Pod prąd :D
W końcu! Mercy i Adam nie przepychają się. W końcu ich sytuacja się stabilizuje (z opóźnieniem jednotomowym, ech) i w końcu nie ma dziwnych krzywych akcji.
W końcu można się skupić na całkiem ciekawej walce ze złolem, choć, niestety, nie od razu.
Początek - no z hukiem, zaczyna się tak, że książka zaczyna wchodzić jak złoto, ale po chwili następuje pewne załamanie. Bohaterowie się snują albo robią cosie, dużo cosiów w poziomie. Na szczęście jednak to nie trwa wiecznie. Gdy następuje drugi huk, koło połowy, to trzyma do końca. I ja tę zagadkę, potwora, sposób prowadzenia kupuję.
Uwielbiam to, jak indiańska jest ta część. Dowiadujemy się tego i owego o samej Mercy, o jej korzeniach, ale i zwiedzamy kawałek terenu, nowego z nowymi bohaterami. I trafia się tam taki jeden… ON. Rety, nie powiem Wam, kto to, bo to jeden wielki spoiler, ale gość jest pierwsza klasa.
Po Piętnie Rzeki mam ogromną chęć na kolejne tomy i muszę, no muszę, sięgnąć po następny szybciej niż za miesiąc :D
Trzymajcie kciuki!
Powiem Wam, że miałam obawy, co do Piętna Rzeki. Poprzedni tom mnie nie usatysfakcjonował, a na dodatek fanki autorki zgodnym chórem zakrzyknęły, że Piętno to niczego nie urywa, kapcie też zostają na miejscu.
A ja do fanek Briggs to się zaliczyć nie mogę, oj nie…
I owszem, obstawiałam, że kolejny tom to pewnie w przyszłym dziesięcioleciu, ale wyszło inaczej.
I wiecie co?...
Wyobraźcie sobie, że Shrek i Osioł są dwójką młodych mężczyzn i zakładają razem firmę.
Intrygująca wizja, prawda?
W książce Spółka Antymagiczna Gabrieli Bramskiej mamy do czynienia z Alfaenem i Darkinsem, którzy swoim sposobem bycia właśnie wspomnianą wyżej dwójkę przypominają mi niemożliwie bardzo. Oczywiście są różni od dwójki przyjaciół z animacji, ale mają ten specyficzny "shrekowy" vibe, zresztą tak samo jak cała książka, co czyni ją idealną lekturą dla młodszej i starszej młodzieży. Młodzieży 30+ takoż.
Spółka Antymagiczna to także trzymający w napięciu kryminał, z zagadką, złolem i mrokiem w tle. Mimo że książka teoretycznie kierowana do młodszych czytelników, to mnie dreszczyk niepokoju przebiegł po plecach nie raz i nie dwa. Klimacik lekkiej grozy jak nic!
Ta historia wpasowała się idealnie w moją potrzebę na coś lekkiego, wyjątkowo inteligentnego i zadziornego, a jednocześnie mającego pewną głębię. Nie jest skomplikowana, co to to nie, tylko wciągająca i zajmująca głowę do granic możliwości.
W książce spotkamy też plejadę bohaterów. Od tej szalonej dwójki młodych mężczyzn, którzy się czubią, ale kochają jak bracia, po czarnoksiężnika, który najbardziej na świecie kocha się smucić. A dzień bez żalu jest dniem straconym, w czym jest irracjonalnie przekomiczny.
Na kartach powieści spotkać też można przesympatyczne smoki, kobiety o silnych charakterach, wuja mającego wampiryczny sznyt (ja mu nie wierzę!) i bardzo złolskiego złola.
Powiem Wam, że gdybym nie wiedziała, że Autorka jest debiutantką, to za nic na świecie nie postawiłabym na to, że jest to właśnie pierwsza jej publikacja.
Książka jest genialna. Lekka i przyjemna, ale zarazem dopracowana w każdym aspekcie, przepełniona inteligentnym humorem i intrygującymi zagadkami.
A do tego końcówka powala na kolana. I wiecie co? Chciałabym drugi tom. I trzeci. A najlepiej z dziesięć, by jak najszybciej i na jak najdłużej powrócić do Burzowa i znów pobyć z tymi zakręconymi podrywaczami!
Wyobraźcie sobie, że Shrek i Osioł są dwójką młodych mężczyzn i zakładają razem firmę.
więcej Pokaż mimo toIntrygująca wizja, prawda?
W książce Spółka Antymagiczna Gabrieli Bramskiej mamy do czynienia z Alfaenem i Darkinsem, którzy swoim sposobem bycia właśnie wspomnianą wyżej dwójkę przypominają mi niemożliwie bardzo. Oczywiście są różni od dwójki przyjaciół z animacji, ale mają ten...