-
ArtykułyCzytamy w majówkę 2024LubimyCzytać103
-
ArtykułyBond w ekranizacji „Czwartkowego Klubu Zbrodni”, powieść Małgorzaty Oliwii Sobczak jako serialAnna Sierant1
-
ArtykułyNowe „Książki. Magazyn do Czytania”. Porachunki z Sienkiewiczem i jak Fleming wymyślił BondaKonrad Wrzesiński1
-
ArtykułyKrólowa z trudną przeszłościąmalineczka740
Biblioteczka
"Alchemik" to bardzo ważna dla mnie książka. Przeczytałam ją dawno temu, kiedy o Coelho dopiero zaczynało robić się głośno - chodziłam wtedy do gimbazjum i wciąż miałam w głowie wiele różnych naiwnych przemyśleń jak na przykład to, że dla ludzkości jest nadzieja.
Jeśli truizmy i pseudofilozoficzne mądrości zawarte w "Alchemiku", które czternastolatce wydały się porażająco oczywiste (w najlepszym wypadku) są uznawane przez dorosłych ludzi za ważne i mądre - to nie ma nadziei.
I wiecie co? Nawet mnie to cieszy, że debile spłoną >:D
"Alchemik" to bardzo ważna dla mnie książka. Przeczytałam ją dawno temu, kiedy o Coelho dopiero zaczynało robić się głośno - chodziłam wtedy do gimbazjum i wciąż miałam w głowie wiele różnych naiwnych przemyśleń jak na przykład to, że dla ludzkości jest nadzieja.
Jeśli truizmy i pseudofilozoficzne mądrości zawarte w "Alchemiku", które czternastolatce wydały się porażająco...
Nie jestem w stanie ocenić tej książki w gwiazdkach gdyż - zwyczajnie - jest tak niesamowicie śmieszna, że staje się kategorią sam dla siebie. Dawno się tak nie uśmiałam :3
Nie jestem w stanie ocenić tej książki w gwiazdkach gdyż - zwyczajnie - jest tak niesamowicie śmieszna, że staje się kategorią sam dla siebie. Dawno się tak nie uśmiałam :3
Pokaż mimo to
Tu wybór jest prosty. „Przybysz” C.J. Cherryh. Nie ma konkurencji, bo to właściwie jedyny cykl jaki czytam. Inne to dla mnie „wielotomówki”, ale nie serie. Nie ciągi powieści na które czekam z niecierpliwością i kupuję w przedsprzedaży na pół roku przed premierą.
Co to jest ten „Przybysz”…? Pisana trylogiami seria science fiction, licząca obecnie, bagatela, 14 tomów (15 w drodze, 16 się pisze) oraz dwa krótkie opowiadania-prequele, wybitnej amerykańskiej pisarki C.J. Cherryh (m.in. trzykrotnie zdobyła nagrodę Hugo).
Ziemski statek w wyniku awarii schodzi z kursu i po perypetiach trafia na dziwną, nadającą się do zamieszkania planetę. Ponieważ załoga nie wie gdzie się znajduje i powrót na Ziemię jest niemożliwy, część ludzi decyduje się na zejście na powierzchnię. Jak to jednak bywa na nadających się do zamieszkania planetach – ta nie była do wynajęcia. Tajemniczy Atevi są ludźmi zaciekawieni i powoli zaczyna kwitnąć współpraca. I kwitnie ona do momentu, kiedy Atevi dokonują całkiem logicznego, politycznie zasadnego i zacieśniające więzy… morderstwa na człowieku. Ludzie jakoś zdają się tego nie rozumieć, wybucha wojna i robi się po prostu paskudnie.
Akcja powieści toczy się lata później, kiedy sytuacja została już ustabilizowana. Ludzie żyją na wyspie u wybrzeża kontynentu na którym znajduje się największe… no nie państwo. Bo Atevi nie mają państw. Jedynym kontaktem pomiędzy ludźmi a Atevi i jednocześnie człowiekiem odpowiedzialnym za powolne udostępnianie tubylcom ludzkiej technologii (na początku całego zamieszania zaczynają wykorzystywać parę), jest paidhi, ktoś pomiędzy tłumaczem a ambasadorem, czyli główny bohater Bren Cameron.
Seria należy do tak lubianego przez Cherryh gatunku zwanego „fantastyką dyplomatyczną”, czyli taką, która skupia się na polityce, dyplomacji i ogółem – decydowaniu o losach świata – chociaż sporo tu też biegania po lasach i nawet nieco strzelanin (są też podróże kosmiczne). Punktem wyjścia dla wszystkich przygód Brena są różnice między ludźmi a obcymi (czy może raczej Atevimi a obcymi, w końcu to ludzie są tu przybyszami) – zapomnijcie o tych ludziach z dodatkową zmarszczką na czole i całym wszechświecie mówiącym po angielsku. Jako że bohaterem jest tłumacz, język odgrywa w „Przybyszu” rolę najważniejszą – i w intrygach i w samej narracji. Jeśli interesuje cię tłumaczenie, jeśli interesuje cię językoznawstwo kulturowe – ta seria jest dla ciebie.
Poza językiem, bardzo mocną stroną serii są bohaterowie: Bren, cwaniak jakich mało i cała galeria jeszcze cwańszych – Tabini-aji, władca Atevich, Ilisidi, babka Tabiniego, której mąż a potem syn zeszli z tego świata jakoś dziwnie w tym samym czasie, kiedy zaczęli jej się sprzeciwiać, masa pomniejszych lordów, zapewniających serii zarówno wyrafinowane intrygi jak i humor salonowy rodem z klasyki powieści. Są też ochroniarze głównego bohatera, którym on stara się wytłumaczyć ludzki koncept lubienia kogoś (sałatki już nigdy nie będą takie same, możecie mi wierzyć) – oczywiście bezskutecznie, bo Atevi to nie ludzie – a oni starają się utrzymać go przy życiu, chociaż w świecie, gdzie całkowicie legalnie funkcjonuje Gildia Zabójców nie jest to łatwe.
Jak czytać, gdzie to znaleźć? No niestety, po polsku ukazały się tylko 4 pierwsze tomy (tak, cztery tomy serii pisanej trylogiami, brawa dla wydawnictwa MAG), a niestety w tłumaczeniu traci się cała siła „dwujęzycznej” narracji, nie wspominając o tym, że prawdziwa zabawa zaczyna się właśnie dopiero w piątym tomie. Dlatego polecam po angielsku. Zdecydowanie polecam.
Tu wybór jest prosty. „Przybysz” C.J. Cherryh. Nie ma konkurencji, bo to właściwie jedyny cykl jaki czytam. Inne to dla mnie „wielotomówki”, ale nie serie. Nie ciągi powieści na które czekam z niecierpliwością i kupuję w przedsprzedaży na pół roku przed premierą.
Co to jest ten „Przybysz”…? Pisana trylogiami seria science fiction, licząca obecnie, bagatela, 14 tomów (15 w...
Antologia zawiera opowiadania świetne (szczególnie w pierwszej części) i warto dla nich z "PL+50" się zapoznać, ale znalazły się w niej też zupełne nieporozumienia (tekst Lema, Staniszkis). Mimo to - warto.
Antologia zawiera opowiadania świetne (szczególnie w pierwszej części) i warto dla nich z "PL+50" się zapoznać, ale znalazły się w niej też zupełne nieporozumienia (tekst Lema, Staniszkis). Mimo to - warto.
Pokaż mimo to
Kupiłam tę powieść, bo okładka. Cała seria wydana jest naprawdę pomysłowo – graficznie stylizowane to jest na komiksy o Kapitanie Żbiku itp. Łatwy do rozpoznania schemat od razu pozwala zaklasyfikować książkę i do gatunku, i do czasu akcji. Za to naprawdę plus dla Tobiasza (hej, znam go ze szkoły, to mogę po imieniu :P ). Drugim powodem, dla którego nabyłam to cudo była oczywiście cena – 15zł. Pozostałe tomy były już w cenach okładkowych i jakoś się nie skusiłam, bo ja przecież nie lubię kryminałów.
No i właśnie…
„Śmiertelnie poważna sprawa” to taki nie do końca poważny kryminał. Sam pomysł jest świetny: rzecz dzieje się na początku lat 80., milicja, PRL, przemyt magnetowidów z RFN, żółte maluchy itd. – jako osoba wychowana nie tyle w PRLu, co na PRLowskiej literaturze (Pan Samochodzik, powieści Nienackiego, Bahdaja itd.) nie mogłam nie dać temu szansy.
Niestety nie jest tak pięknie jak się na pierwszy rzut oka wydaje.
Ćwirlej wybitnym pisarzem nie jest. Jest dziennikarzem i to się czuje. Jest w wielu fragmentach tej powieści sztuczność kopirajterskiego tekstu do korpoprasy. Nie pomaga to, że redakcja przespała i książka jest wręcz najeżona okropnymi powtórzeniami i niezręcznościami – takimi, które bez problemu dało się usunąć, a lepszy literat by ich po prostu nie popełnił. Ćwirlej stara się napisać powieść napisaną w PRL – wychodzi średnio, bo te starania bardzo widać, styl jest sztuczny i nienaturalny, szczególnie dowcipowi i dystansowi do rzeczywistości brak tamtej lekkości.
Problemem jest nie tylko styl – na ten można by przymknąć oko, nie porywa, ale też nie boli specjalnie. Gorzej jest z całą resztą.
Humor, którego w „Śmiertelnie poważnej sprawie” mnóstwo, jest tak suchy, że nic dziwnego, że bohaterowie są nieustannie pijani (albo na kacu). Do tego, gdybyście państwo nie wiedzieli, PRL był taką mityczną krainą, zaludnioną wyłącznie przez niewysokich, łysiejących, grubych facetów po pięćdziesiątce. SERIO. Wszyscy to alkoholicy, w przeważającej większości tłukący swoje żony.
Na dodatek Ćwirlej ma chyba parcie na bycie Poznańskim Tyrmandem. Tylko, że nim nie jest, bo humor drętwy, postacie na siłę charakterystyczne są tak naprawdę takie same (alkoholicy, nicy, po pięćdziesiątce, grubi), a zabawne nazwiska nie są ani zabawne ani realistyczne. A z opisami czasów i miejsc jest jeszcze gorzej… Nawet nie chodzi o to, że to jakoś Ćwierlejowi dramatycznie nie wychodzi, bo wcale nie jest tak źle, jak już przychodzi co do czego, tylko że on przedabrza. Wyrabia 150% normy i w efekcie masa jest informacji zbędnych i do tego podanych w absurdalny sposób. Najdoskonalszym przykładem tego jest dialog na samym początku, między Kotarbą a Adamcem o zapalniczce (s. 44). Idzie to mniej więcej tak:
- Fajna zapalniczka.
- No, ale jednorazowa.
- No to musisz zamontować zaworek.
- Tak, ale (sic!) zaworki montuje taki jeden gość, co ma stoisko w Okrąglaku…
To jest chyba najbardziej bezsensowny dialog w historii literatury.
„Poznańskości” powieści mają dodawać nie tylko opisy topografii miasta wciskane na siłę i bez polotu do narracji i dialogów (w narracji wypadają lepiej), ale również gwara poznańska. I bardzo dobrze, ja pochwalam wysiłek, kocham wszystkie skibki, szczuny, każde ady i każdego Fruncka. Każdego szuszfola i chłelerników też! Tylko tutaj Ćwirlej też przedobrzył. Niektóre wypowiedzi składają się z powtórzonej kilkukrotnie tej samej informacji tylko kilkoma gwarowymi zwrotami. Niekiedy konstrukcje są przedziwne i jak żyję takich nie słyszałam (ale tu mu daję jakieś tam domniemanie niewinności, ekspertem od gwary nie jestem). Niekiedy dialogi są względnie naturalne, ale częściej tak sztuczne, że nie wiadomo za co się chwycić.
No i są jeszcze wulgaryzmy… Kurwa serio, ja pierdolę, jebaniec tak naćkał bluzgów w tyn tekst, że się tego kurwa nie da do chuja czytać. Ja nie mam nic do wulgaryzmów w literaturze ALE ILEŻ MOŻNA.
Fabuła? No bo to niby kryminał, więc jakaś intryga powinna być, czy coś… no tu sprawa jest poniekąd ciekawa (choć wciąż nie śmiertelnie poważna). Otóż intryga jest dość prosta: w Grodzisku Wielkopolskim zostaje zgwałcona i zamordowana nastolatka. Miejscowa policja przyklepuje sprawę wrabiając w nią jakiegoś pijaczka i wydaje się, że jest spokój, ALE po jakimś czasie okazuje się, że to nie do końca tak było, są powiązania tu i ówdzie, ktoś kogoś usilnie kryje itd. Dynamicznych zwrotów akcji w tym nie ma, ot od czasu do czasu pojawi się jakąś wskazówka i wtedy czytelnik mówi sobie „aha!”. Bohaterowie tymczasem są albo zbyt pijani albo zbyt głupi albo jednocześnie zbyt pijani i zbyt głupi, żeby na to wpaść. I właściwie zagadka nie w tym kto zabił, ale w tym, kiedy ci idioci przetrzeźwieją na tyle, żeby się tego domyślić. I to akurat nie jest aż takie głupie, bo pozostawia duży zakres nieprzewidywalności dla czytelnika. Inna sprawa, że praktycznie wszyscy bohaterowie są zbyt głupi, żeby żyć i zbyt pijani żeby to sobie uświadomić.
„Śmiertelnie poważna sprawa” ma 470 stron, na których przez większość czasu nie dzieje się nic istotnego. Bohaterowie chodzą z miejsca w miejsce i piją, ew. szukają czegoś do picia, czasem coś jedzą, czasem jest jakiś kompletnie pozbawiony znaczenia wtręt z wątkiem miłosnym. Sądzę, że ze spokojem można by połowę tego tekstu wywalić, w drugiej połowie połączyć różne sceny i wyszłaby lepsza książka.
Ogółem to jest taka książka do przeczytania i zapomnienia. Nie ma nawet zbyt dużego współczynnika fajności, głównie działa sentymentem – do gwary, do wody grodziskiej, do Poznania i okolic.
tl;dr: 2/5 - it was ok.
Kupiłam tę powieść, bo okładka. Cała seria wydana jest naprawdę pomysłowo – graficznie stylizowane to jest na komiksy o Kapitanie Żbiku itp. Łatwy do rozpoznania schemat od razu pozwala zaklasyfikować książkę i do gatunku, i do czasu akcji. Za to naprawdę plus dla Tobiasza (hej, znam go ze szkoły, to mogę po imieniu :P ). Drugim powodem, dla którego nabyłam to cudo była...
więcej Pokaż mimo to