-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać13
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz1
-
Artykuły„Piszę to, co sama bym przeczytała”: wywiad z Mags GreenSonia Miniewicz1
-
ArtykułyOficjalnie: „Władca Pierścieni” powraca. I to z Peterem JacksonemKonrad Wrzesiński8
Biblioteczka
2015-12-01
2015-10-13
2015-08-02
W maju 1845 roku HMS Terror i HMS Erebus wyruszyły na poszukiwanie wśród arktycznych lodów przejścia Północno-Zachodniego. Wyprawie przewodził sir John Franklin, na statkach znaleźli się doświadczeni żeglarze i specjaliści, których wiedza i zmysły miały umożliwić przebycie lodowego labiryntu. Co się w rzeczywistości działo ze statkami? Tu można snuć jedynie domysły - pewne jest natomiast, to że ostatecznie zatonęły. Dan Simmons stworzył wizję powolnego pogrążania się w lodzie - raczej mającą niewiele wspólnego z prawdą, ale niezwykle sugestywną, fizyczną, z drugiej strony symboliczną i szalenie misterną.
(...)
Przeniknęły do mnie jej chłód, ciemność i beznadzieja. Lata lodowego więzienia, noc polarna, głód, praca ponad siły, strach, śmierć. Sytuacja, na którą nikt nie potrafił zareagować, warunki, w których nikt nie wyobrażał sobie życia. Dan Simmons odmalował to wszystko w najdrobniejszych szczegółach, co chwilę zaskakując, co chwilę dodając krótkie zdanie, przez które autentyczne przerażenie ściskało mi gardło.
Mało tego, udało mu się oddać nie tylko realia lodowego pustkowia, ale tego co utracone, życia, które mogło się toczyć. Poprzez język, charakter i horyzonty bohaterów, ich marzenia i wspomnienia przenika obraz epoki. Na koniec wątek Lady Ciszy i Tuunbaq'a, czyli niemej kobiety spotkanej na lodzie i lodowego potwora, czy okrutnego boga. Dla mnie osobiście najciekawszy i ostatecznie nadający charakter całej książce. Rwący się przez całą książkę, powracający jak echo, z efektownym zakończeniem, wieńczącym całą książkę.
Książka ma bogatą warstwę symboliczną, chciałoby się powiedzieć, że można znaleźć tu wszystko - i faktycznie można. Przy czym zdecydowanie więcej kryje się w niej mroków ludzkiej natury, wszystko co dobre niestety ginie lub okazuje się niczym. W lodowej krainie ginie zresztą wszystko co do niej nie należy - to co dobre i to co złe, bo jest to kraina, w której ten podział zwyczajnie nie istnieje. Nie da się "Terroru" podsumować jednym zdaniem, nie ma morału, nie jest prostą alegorią i choć znajdziecie w niej wiele i będziecie mogli przez chwilę patrzeć przez jej pryzmat - nie da się jej przełożyć na proste prawdy, nie będę nawet próbować wykrawać kawałków, które pasowałyby do ramek stworzonych ze słów kluczy. Po prostu spróbujcie sami, sprawdźcie co wy tam znajdziecie.
Całość: http://niedopisanie.blogspot.com/2015/10/dan-simmons-terror.html
W maju 1845 roku HMS Terror i HMS Erebus wyruszyły na poszukiwanie wśród arktycznych lodów przejścia Północno-Zachodniego. Wyprawie przewodził sir John Franklin, na statkach znaleźli się doświadczeni żeglarze i specjaliści, których wiedza i zmysły miały umożliwić przebycie lodowego labiryntu. Co się w rzeczywistości działo ze statkami? Tu można snuć jedynie domysły - pewne...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-08-29
Wydawnictwo Smak Słowa raczy czytelników kolejnym wydanym w tym roku tomem, z komisarzem Williamem Wistingiem i jego córką, dziennikarką - Line w roli głównej. Co ciekawe - jest to tom 7, polski Wydawca, na pewno nie bez powodu postanowił serię tłumaczyć od końca. Młoda Line - młodnieje, William Wisting staje się bardziej dziarski, a w obojgu cały czas tli się niezłomna iskra idealizmu. W każdym tomie Jørn Lier Horst oprócz zawikłanej historii kryminalnej, umieszcza pewien problem społeczny i testuje. Robi to co lubię, w kryminałach - kwestię "kto zabił?" odsuwa na dalszy plan, skupiając się na ludziach, motywach, okolicznościach, ludzkich dramatach i postaciach, które to wszystko mają zrozumieć i poskładać w całą historię. I nawet jeśli wybory są ciut tendencyjne, a tematy troszkę przegadane, to cieszy sam fakt, że coś takiego się pojawia, że są te kotwice w rzeczywistości.
(...)
Jest to jednak mój trzeci tom z cyklu i pojawiają się też pewne zastrzeżenia. Książki czyta się dobrze, ale są moim zdaniem zbyt do siebie podobne. Widoczny jest aż nazbyt schemat, który powtarza się w każdej książce Jørn'a Lier'a Horst'a, każda postać tańczy w kółko do tej samej melodii i staje się to coraz bardziej mechaniczne i nieautentyczne. W czasie lektury "Poza sezonem" po raz pierwszy zaczęła mi również przeszkadzać dziwna kolejność ukazywania się tomów w języku polskim, zdecydowanie brakuje ciągłości w rodzinnej historii Wistingów. Zaczynam też się obawiać, że we wcześniejszych książkach nie będę miała czego szukać - wszystko zostało już powiedziane, albo łatwe do przewidzenia. Każdy tom można czytać niezależnie, ale czytanie serii od końca, odbiera sporo przyjemności.
Książka jest dobra, każdy tom o Wistingu był napisany na podobnym, dość wysokim poziomie, ale przyzwyczajona jestem do wymagania coraz więcej i więcej, do stawiania poprzeczki coraz wyżej - tu kompletnie nie ma to zastosowania, choć mimowolnie oczekiwania rosną. Obawiam się, że kolejne tomy mogą przynieść rozczarowanie - zastanawiam się też czy lepszym wyjściem nie byłoby cierpliwe czekanie, aż ukażą się wszystkie tomy i zaczęcie od początku. Jeśli jednak macie ochotę na próbkę twórczości tego norweskiego autora - możecie śmiało sięgnąć po "Poza sezonem", kiedy staram się spojrzeć obiektywnie - jest to wciągający, dobrze napisany kryminał z ciekawym tłem społecznym współczesnej Norwegii, najbogatszego kraju świata.
http://niedopisanie.blogspot.com/2015/09/jrn-lier-horst-poza-sezonem.html
Wydawnictwo Smak Słowa raczy czytelników kolejnym wydanym w tym roku tomem, z komisarzem Williamem Wistingiem i jego córką, dziennikarką - Line w roli głównej. Co ciekawe - jest to tom 7, polski Wydawca, na pewno nie bez powodu postanowił serię tłumaczyć od końca. Młoda Line - młodnieje, William Wisting staje się bardziej dziarski, a w obojgu cały czas tli się niezłomna...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-03-01
2014-12-29
"Marsjanin", to dziennik przetrwania, napisany został w pierwszej sobie, narratorem i głównym bohaterem jest Mark. Są to jego zapiski, czasami tylko uzupełniane krótkim wstępem, czy rozdziałem, w których poznajemy sytuację na Ziemi. Sposób prowadzenia fabuły - rewelacyjny. Wyliczenia, suche fakty, relacje z podejmowanych działań, nie nudzą nawet przez moment. Wszystko podane jest w bardzo lekkiej, ciekawej formie, naszpikowanej czarnym humorem i ironią. Czytelnik, nawet jeśli kompletnie nie jest w temacie - łapie wszystko w mig, skomplikowane zjawiska opisywane są dosłownie w kilku zdaniach, dzięki czemu akcja jest bardzo wartka, a napięcie cały czas rośnie, czytelnik jest w stanie przy zachowaniu odrobiny czujności zrozumieć wszystko co się dzieje, zacząć samodzielnie analizować i wyciągać wnioski itd.
Autor książki wie o czym pisze, widać że ma z tego po prostu fun - i czytelnik się tym zaraża! Nie dość, że "Marsjanin" dostarcza dużo dobrej jakości rozrywki, to jeszcze przypomina i wskazuje jak ciekawa i satysfakcjonująca może być nauka. Przyznam, że nie tego się spodziewałam! Nie powiem czego konkretnie, ale przede wszystkim zupełnie innego klimatu. Mark jest bohaterem przesympatycznym, rozjaśniającym ten paskudny mrok, który ciągle na niego czyha. Pewnie, jest tu samotność, poczucie kresu itd., ale przede wszystkim jest człowiek, który sobie z tym wszystkim doskonale radzi.
Nie da się "Marsjanina" ocenić w "typowy" sposób - tu język, tam styl, ile wymiarów naliczyłam w bohaterze. Książka może nie przyciągać tematyką, jakbym zaczęła się rozwodzić nad stylem i konstrukcją - prawdopodobnie niejedną osobę bym zniechęciła (bynajmniej nie dlatego, że coś nie grało, czy było słabe - po prostu książka jest specyficznym monologiem, do tego raczej na techniczne tematy. I to jest mylące - po pierwsze nie ma tu za grosz monotonii, po drugie technika w wydaniu Andy'ego Weir'a nie powinna odstraszać, wszystko jest logiczne, proste i wciągające!). To co wyróżnia tę pozycję, to niewiarygodna charyzma. Chyba pierwszy raz używam tego słowa w odniesieniu do książki. Charyzma na każdym poziomie, piękne idee, nienachalnie przedstawione, ale cały czas obecne, umiłowanie nauki - zarówno to fikcyjne, jak i to płynące od autora. Książka jest autentyczna, może i stała się hitem, ale czuje się, że nie została napisana pod kogokolwiek, autor zaprasza do swojego świata i to jest piękne.
Cała recenzja: http://niedopisanie.blogspot.com/2014/12/andy-weir-marsjanin.html
"Marsjanin", to dziennik przetrwania, napisany został w pierwszej sobie, narratorem i głównym bohaterem jest Mark. Są to jego zapiski, czasami tylko uzupełniane krótkim wstępem, czy rozdziałem, w których poznajemy sytuację na Ziemi. Sposób prowadzenia fabuły - rewelacyjny. Wyliczenia, suche fakty, relacje z podejmowanych działań, nie nudzą nawet przez moment. Wszystko...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-11-02
Niezwykle wdzięczne tematy: dom, rodzina, pamięć, przemijanie i do tego burzliwa historia i zderzenie kultur. We wrocławskiej, poniemieckiej kamienicy istnieje pewien mikroświat, mała ojczyzna, kompletnie nie związana z ziemią, a z tym co przez ponad pół wieku tworzyło się między ludźmi. Więzi, własne legendy i tajemnice. Piotr Adamczyk zaczyna snuć swoją historię z perspektywy dziecka, od pierwszych wspomnień, przedstawia coś absolutnie nieuchwytnego, niewidocznego z zewnątrz, a co już od samego początku nierozerwalnie wiąże się z różnymi odcieniami tęsknoty, przemijania, śmierci. Opisuje całe życie Piotra - dorastanie, wielką miłość, powodzenia i niepowodzenia, całą drogę.. do celu? Najpierw wspólne tworzenie, budowanie, dalej - długą drogę w dół, i na koniec upadek, a raczej zniknięcie (ludzi) i rozpad (świata).
Piotr zostaje niczym ostatni człowiek na ziemi. Autor w piękny sposób przedstawia filigranowość rzeczywistości, jednoczesną bezwzględność, a przy tym całkowitą subiektywność. Adamczyk opisuje świat, którego już nie ma, który przeminął i nigdy nie wróci. "Dom tęsknot" jest chyba najbardziej nostalgiczną książką jaką czytałam, a jednocześnie cudowną, ciepłą, pokazującą wartość, zwracającą uwagę na coś, co się skończyło w dużej mierze dlatego, że przez długi czas było czymś oczywistym. Już nie ma świata, w którym tak wielką rolę odgrywają duchy, historia, a wspólne zamieszkiwanie budynku nie spaja. Adamczyk stworzył książkę nie tylko o ludziach, ale też o miejscu - o wspomnianej kamienicy, która dla jej mieszkańców wyznaczała granice świata, percepcji, była punktem odniesienia.
Nostalgię o której piszę raczej się odczuwa, niż widzi w samym tekście. Adamczyk pisze bowiem pięknie - lekko i żartobliwie, a przy tym najpiękniejszą polszczyzną z możliwych. Bawi się słowami i sensami, tworzy za pomocą słowa cały ten świat - nie opisuje, a właśnie tworzy, pozwala nam do niego wejść i przez chwilę zafunkcjonować w nim. Otrzymujemy bezcenne zaproszenie, możemy wejść w siatkę powiązań, więzi, tajemnic, między ludzi żyjących na skraju i styku, jakimś załamaniu rzeczywistości, zaprzeczeniu tego co teraz. Cudowne, niepowtarzalne.
Całość recenzji: http://niedopisanie.blogspot.com/2014/11/piotr-adamczyk-dom-tesknot.html
Niezwykle wdzięczne tematy: dom, rodzina, pamięć, przemijanie i do tego burzliwa historia i zderzenie kultur. We wrocławskiej, poniemieckiej kamienicy istnieje pewien mikroświat, mała ojczyzna, kompletnie nie związana z ziemią, a z tym co przez ponad pół wieku tworzyło się między ludźmi. Więzi, własne legendy i tajemnice. Piotr Adamczyk zaczyna snuć swoją historię z...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-10-10
O tej książce ciężko pisać – trzeba ją przeczytać, by zrozumieć o czym mówię. Jenny Lawson sprawia, że podczas lektury śmiejemy się do rozpuku, ale raczej nie ze względu na faktyczną zabawność sytuacji, a raczej sposób opisu. Lekkie pióro to nie wszystko, ani nawet operowanie humorem, absurdem. Siłą tej książki jest jej autentyczność, to że wszystkie absurdalne reakcje, że wszystko, co jest w książce – jest również w głowie Autorki. Autorki mającej – delikatnie mówiąc – skłonności do fantazjowania i przesady. Przynajmniej w odniesieniu do błahostek, w trudnych sytuacjach zachowuje zadziwiająco zimną krew.
Książka moim zdaniem ma właściwości oczyszczające – należy przeczytać ją, dla zachowania higieny umysłu. Przypomina czym jest dystans i że nigdy go dość, pokazuje też że ze swoich słabości można uczynić siłę (albo napisać o nich bestseller, co też niewątpliwie się opłaca), że świat innych również wybrzusza się w dziwacznych miejscach, w których inni widzą tylko płaską powierzchnię. Jest to pokrzepiające, przynajmniej dla mnie było. Pokochałam Jenny Lawson szczerze i od pierwszej strony. Dlatego nie mogę napisać, że czasami jej opowieść mnie nudziła, a czasami nie udało się dopracować tekstu do perfekcji, okrawając go z tych wszystkich zbędnych słów i myśli, których podobno na papierze udaje się Jeny uniknąć. Po prostu nie mogę tego zrobić, ponieważ również to jest częścią tej historii. Ważną częścią.
Jenny Lawson posiada niezwykłą umiejętność, wynikającą jak sądzę z doświadczenia w blogowaniu – cały czas utrzymuje kontakt, zwraca się bezpośrednio, stawia konkretne pytania, albo rozważa jaka będzie nasza na jej słowa reakcja. Opowiada swoje życie, nie opisuje, ale właśnie opowiada i to każdemu czytelnikowi z osobna, dla każdego ta historia będzie na pewno inna i będzie mieć inne znaczenie. Inne fragmenty poruszą, inne zbudują więź… Ale to nastąpi! Wierzę, że obok takiej energii nie można przejść obojętnie, albo zbyć słowami, że dorosła kobieta, a problemy jak 15-latka. Autorce udaje się przemycić treści zmieniające sposób myślenia i za tym całym humorem, traumatycznymi opowieściami o martwych wiewiórkach, czy niedźwiedziach, etc. skryć wiele powagi i mądrości. Udaje jej się bez mówienia wprost tworzyć zaskakująco jasny przekaz (choć na pewno nie jest to przekaz jednoznaczny, dla każdego będzie troszkę inny), tłumaczyć swój świat, uczyć (choć dydaktycznego zacięcia tu nie znajdziecie) pokory, ale też radości życia.
O tej książce ciężko pisać – trzeba ją przeczytać, by zrozumieć o czym mówię. Jenny Lawson sprawia, że podczas lektury śmiejemy się do rozpuku, ale raczej nie ze względu na faktyczną zabawność sytuacji, a raczej sposób opisu. Lekkie pióro to nie wszystko, ani nawet operowanie humorem, absurdem. Siłą tej książki jest jej autentyczność, to że wszystkie absurdalne reakcje, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-09-15
Sto lat na norweskiej północy, w oczach i życiu kobiet. Świat surowy, ale też w swej surowości piękny i prawdziwy, szczery do bólu i krwi. Herbjørg Wassmo snuje opowieść, tym razem o swojej własnej rodzinie, tworzy swoją historię ze strzępków wspomnień, tego co przekazywane z pokolenia na pokolenie, marzeń i przeczuć. Pisze o sobie, swojej matce, babce oraz prababce. Opisuje historyczne zmiany i los kobiet, jak się okazuje – niemal niezmienny, ograniczony sztywnymi ramami i w którym dostępnych jest tylko kilka wariantów życia. Herbjørg Wassmo opisuje też zmaganie, próby wytłumaczenia rzeczywistości przed samym sobą. I ostatecznie – jak niewielkie znaczenie ma dla innych ten opis tworzony na własne potrzeby, by znaleźć siłę do życia, jak trudno jest zrozumieć i docenić przeszłość, szczególnie własną, zawsze pełną niedopowiedzeń.
Wokół głównych postaci i wątków, być może prawdziwych, Herbjørg Wassmo buduje historie fikcyjne. Zaskakuje osadzeniem swoich przodków w barwnym i pełnym emocji kontekście. Z charakterystycznym umiłowaniem szczegółów i wydobywaniem kropli sensu z każdej sytuacji, autorka kreśli portrety. Pokazuje co kryje się za fasadą, za spokojem, milczeniem, czy rozsądnymi czynami. Bohaterowie „Stulecia” jawią się jako otwarte rany, prawdziwi ludzie – robi z własną rodziną coś niesamowitego, tworzy spójną i pełną fantazję na jej temat, fantazję, która może mieć z jednej strony ogromną siłę sprawczą, z drugiej – ma niesamowitą wartość literacką.
(...)
Książkę polecam wielbicielom sag, powieści historycznych, epickich historii i surowych miejsc i ludzi Północy. Nie jest to książka dla każdego, w „Stulecie” trzeba się maksymalnie wczuć, trzeba też mieć odpowiedni rodzaj wrażliwości, by sensy przekazywane przez Wassmo dotarły. Myślę jednak, że dojrzały i uważny czytelnik – niezależnie od ulubionego typu literatury, powinien znaleźć w książce własny punkt zaczepienie. Z tego prostego powodu, że w twórczości Herbjørg Wassmo można odnaleźć wszystko co istotne.
Cała recenzja: http://niedopisanie.blogspot.com/2014/09/herbjrg-wassmo-stulecie.html
Sto lat na norweskiej północy, w oczach i życiu kobiet. Świat surowy, ale też w swej surowości piękny i prawdziwy, szczery do bólu i krwi. Herbjørg Wassmo snuje opowieść, tym razem o swojej własnej rodzinie, tworzy swoją historię ze strzępków wspomnień, tego co przekazywane z pokolenia na pokolenie, marzeń i przeczuć. Pisze o sobie, swojej matce, babce oraz prababce....
więcej mniej Pokaż mimo to2014-08-28
Joanna Jagiełło opowiada historię swego życia – zaczynając od pierwszych wspomnień i tego co sobie wymyśliła o swym niemowlęctwie. Przechodzimy z nią przez całe życie – przy czym prócz opowieści wiele jest tu rzeczy ważniejszych. Autorka patrzy na siebie z dystansu, czasem wprowadza perspektywę innych bohaterów, jej pisanie jest eksperymentem i przedmiotem analizy. Prócz historii jest też analiza i to właśnie jest kluczowym elementem, tym co sprawia, że czytanie o życiu autorki staje się wartościowe. Zresztą sama historia, choć bardzo osobista, również nie jest prostym zwierzeniem - została przepuszczona przez filtr wspomnień i emocji, to co było faktycznie wymieszało się z tym co istniało tylko w głowie. Z jednej strony efektem jest osobistość spotęgowana, z drugiej niezwykle oryginalna forma, która sama w sobie fascynuje. Forma znów spotęgowana, ponieważ autorka wchodzi też na metapoziom - tworzy narrację o narracji.
Joanna Jagiełło nie jest osobą , w której życiu wszystko idealnie się układa, która trzyma się swoich pierwszych wyborów za wszelką cenę. Każda część życia, to obszar poszukiwań. Pojawiają się stałe – w postaci dzieci, ale nie są one hamulcem, wszystko wokół się zmienia i rozwija. Autorka maluje z jednej strony swój portret, z drugiej – portret kobiety współczesnej, realizującej się, spełniającej na różnych gruntach, podejmującej wyzwania, nie rezygnującej z siebie, choć pewnie tak by było najprościej.
Z jednej strony i przede wszystkim jest to lektura bardzo inspirująca, pchająca do działania, próbowania nowych rzeczy i ciągłego doskonalenia. Dopiero zakończenie książki ma w sobie trochę goryczy – pokazuje, że wszystko ma swoją cenę, że wszystko jest i tak kwestią optyki, nastawienie, że szczęście jest czymś subiektywnym.
Książka ma w sobie ogromne pokłady tzw. mądrości życiowej, właściwie składa się z samych refleksji, ale przy tym jest absolutnie bezpretensjonalna, napisana z humorem i dystansem. Jest to taki typ literatury, w której nawet drobne zachwianie proporcji mogłoby sprawić, że efektem byłoby napisanie książki przeintelektualizowanej i męczącej lub zbyt lekkiej, zbyt „w spódnicy”, powierzchownej. Szczerze mówiąc nie pomyślałabym, że takie połączenie krytyki, humoru i auto-opisu jest możliwe, udało się to tylko dlatego, że książka jest naturalna i szczera, że jest wiwisekcją totalną, bez kompromisów i zasad, literaturą bez wzorca.
Ogromne znaczenie dla odbioru książki ma w przypadku „Hotelu dla twoich rzeczy” język i styl. Nie jest potocznie, ale też nie jest przemądrzale. Kiedy pisze się o sobie, pamiętnikowo – jest to spore zagrożenie, szczególnie jeśli pisze się o sobie z założenia „dla czytelnika”. Znów ta naturalność, harmonia. Autorka znalazła złoty środek . Między intelektem, a emocjami, humorem i powagą, opowieścią i krytyką. Gdyby nie to – książka byłaby niestrawna, a tak – jest świetna!
Cała opinia: http://niedopisanie.blogspot.com/2014/08/joanna-jagieo-hotel-dla-twoich-rzeczy.html
Joanna Jagiełło opowiada historię swego życia – zaczynając od pierwszych wspomnień i tego co sobie wymyśliła o swym niemowlęctwie. Przechodzimy z nią przez całe życie – przy czym prócz opowieści wiele jest tu rzeczy ważniejszych. Autorka patrzy na siebie z dystansu, czasem wprowadza perspektywę innych bohaterów, jej pisanie jest eksperymentem i przedmiotem analizy. Prócz...
więcej mniej Pokaż mimo to
(...) Książka jest ciekawa i napisana w bardzo przystępny sposób, a jednocześnie niewiele w niej uproszczeń. Nad niektórymi fragmentami musiałam się nieco nagłowić (światłowody, kwanty itd.- obecne), ale wszystko w zasięgu możliwości ogólnie wykształconego umysłu. Chyba nie muszę zaznaczać, że "Małe wielkie odkrycia", to nie książka naukowa, absolutnie nie wyczerpuje poruszanych tematów, a jedynie ma rozbudzić ciekawość i włączyć pewną wrażliwość, która w czasach nadmiaru totalnie została stępiona i zepchnięta w objęcia specjalistów różnej maści. (...)
CAŁOŚĆ: http://niedopisanie.blogspot.com/2015/12/steven-johnson-mae-wielkie-odkrycia.html
(...) Książka jest ciekawa i napisana w bardzo przystępny sposób, a jednocześnie niewiele w niej uproszczeń. Nad niektórymi fragmentami musiałam się nieco nagłowić (światłowody, kwanty itd.- obecne), ale wszystko w zasięgu możliwości ogólnie wykształconego umysłu. Chyba nie muszę zaznaczać, że "Małe wielkie odkrycia", to nie książka naukowa, absolutnie nie wyczerpuje...
więcej Pokaż mimo to