-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński3
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać8
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2015-08-02
2015-03-01
2014-11-02
Niezwykle wdzięczne tematy: dom, rodzina, pamięć, przemijanie i do tego burzliwa historia i zderzenie kultur. We wrocławskiej, poniemieckiej kamienicy istnieje pewien mikroświat, mała ojczyzna, kompletnie nie związana z ziemią, a z tym co przez ponad pół wieku tworzyło się między ludźmi. Więzi, własne legendy i tajemnice. Piotr Adamczyk zaczyna snuć swoją historię z perspektywy dziecka, od pierwszych wspomnień, przedstawia coś absolutnie nieuchwytnego, niewidocznego z zewnątrz, a co już od samego początku nierozerwalnie wiąże się z różnymi odcieniami tęsknoty, przemijania, śmierci. Opisuje całe życie Piotra - dorastanie, wielką miłość, powodzenia i niepowodzenia, całą drogę.. do celu? Najpierw wspólne tworzenie, budowanie, dalej - długą drogę w dół, i na koniec upadek, a raczej zniknięcie (ludzi) i rozpad (świata).
Piotr zostaje niczym ostatni człowiek na ziemi. Autor w piękny sposób przedstawia filigranowość rzeczywistości, jednoczesną bezwzględność, a przy tym całkowitą subiektywność. Adamczyk opisuje świat, którego już nie ma, który przeminął i nigdy nie wróci. "Dom tęsknot" jest chyba najbardziej nostalgiczną książką jaką czytałam, a jednocześnie cudowną, ciepłą, pokazującą wartość, zwracającą uwagę na coś, co się skończyło w dużej mierze dlatego, że przez długi czas było czymś oczywistym. Już nie ma świata, w którym tak wielką rolę odgrywają duchy, historia, a wspólne zamieszkiwanie budynku nie spaja. Adamczyk stworzył książkę nie tylko o ludziach, ale też o miejscu - o wspomnianej kamienicy, która dla jej mieszkańców wyznaczała granice świata, percepcji, była punktem odniesienia.
Nostalgię o której piszę raczej się odczuwa, niż widzi w samym tekście. Adamczyk pisze bowiem pięknie - lekko i żartobliwie, a przy tym najpiękniejszą polszczyzną z możliwych. Bawi się słowami i sensami, tworzy za pomocą słowa cały ten świat - nie opisuje, a właśnie tworzy, pozwala nam do niego wejść i przez chwilę zafunkcjonować w nim. Otrzymujemy bezcenne zaproszenie, możemy wejść w siatkę powiązań, więzi, tajemnic, między ludzi żyjących na skraju i styku, jakimś załamaniu rzeczywistości, zaprzeczeniu tego co teraz. Cudowne, niepowtarzalne.
Całość recenzji: http://niedopisanie.blogspot.com/2014/11/piotr-adamczyk-dom-tesknot.html
Niezwykle wdzięczne tematy: dom, rodzina, pamięć, przemijanie i do tego burzliwa historia i zderzenie kultur. We wrocławskiej, poniemieckiej kamienicy istnieje pewien mikroświat, mała ojczyzna, kompletnie nie związana z ziemią, a z tym co przez ponad pół wieku tworzyło się między ludźmi. Więzi, własne legendy i tajemnice. Piotr Adamczyk zaczyna snuć swoją historię z...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-09-15
Sto lat na norweskiej północy, w oczach i życiu kobiet. Świat surowy, ale też w swej surowości piękny i prawdziwy, szczery do bólu i krwi. Herbjørg Wassmo snuje opowieść, tym razem o swojej własnej rodzinie, tworzy swoją historię ze strzępków wspomnień, tego co przekazywane z pokolenia na pokolenie, marzeń i przeczuć. Pisze o sobie, swojej matce, babce oraz prababce. Opisuje historyczne zmiany i los kobiet, jak się okazuje – niemal niezmienny, ograniczony sztywnymi ramami i w którym dostępnych jest tylko kilka wariantów życia. Herbjørg Wassmo opisuje też zmaganie, próby wytłumaczenia rzeczywistości przed samym sobą. I ostatecznie – jak niewielkie znaczenie ma dla innych ten opis tworzony na własne potrzeby, by znaleźć siłę do życia, jak trudno jest zrozumieć i docenić przeszłość, szczególnie własną, zawsze pełną niedopowiedzeń.
Wokół głównych postaci i wątków, być może prawdziwych, Herbjørg Wassmo buduje historie fikcyjne. Zaskakuje osadzeniem swoich przodków w barwnym i pełnym emocji kontekście. Z charakterystycznym umiłowaniem szczegółów i wydobywaniem kropli sensu z każdej sytuacji, autorka kreśli portrety. Pokazuje co kryje się za fasadą, za spokojem, milczeniem, czy rozsądnymi czynami. Bohaterowie „Stulecia” jawią się jako otwarte rany, prawdziwi ludzie – robi z własną rodziną coś niesamowitego, tworzy spójną i pełną fantazję na jej temat, fantazję, która może mieć z jednej strony ogromną siłę sprawczą, z drugiej – ma niesamowitą wartość literacką.
(...)
Książkę polecam wielbicielom sag, powieści historycznych, epickich historii i surowych miejsc i ludzi Północy. Nie jest to książka dla każdego, w „Stulecie” trzeba się maksymalnie wczuć, trzeba też mieć odpowiedni rodzaj wrażliwości, by sensy przekazywane przez Wassmo dotarły. Myślę jednak, że dojrzały i uważny czytelnik – niezależnie od ulubionego typu literatury, powinien znaleźć w książce własny punkt zaczepienie. Z tego prostego powodu, że w twórczości Herbjørg Wassmo można odnaleźć wszystko co istotne.
Cała recenzja: http://niedopisanie.blogspot.com/2014/09/herbjrg-wassmo-stulecie.html
Sto lat na norweskiej północy, w oczach i życiu kobiet. Świat surowy, ale też w swej surowości piękny i prawdziwy, szczery do bólu i krwi. Herbjørg Wassmo snuje opowieść, tym razem o swojej własnej rodzinie, tworzy swoją historię ze strzępków wspomnień, tego co przekazywane z pokolenia na pokolenie, marzeń i przeczuć. Pisze o sobie, swojej matce, babce oraz prababce....
więcej mniej Pokaż mimo to2014-08-24
Dzięki wkładowi wielu artystów możemy mówić o wydaniu prawdziwego arcydzieła, pozycji kultowej w należytej oprawie. Już sam sposób wydania można długo chwalić - ilustracje Mikołaja Moskala, bardzo spójne i starannie dobrane elementy, czasami wręcz drobiazgi, nie tylko esteci to docenią, wszystko spełnia bowiem rolę nie tylko estetyczną i pozostaje nie bez wpływu na odbiór całości.
"Nadzieja dla umarłych", to rasowy kryminał, ale nie tylko miłośnicy gatunku będą zadowoleni. Może nawet bardziej do gustu książka przypadnie tym, którzy z sensacją i kryminałem stykają się okazjonalnie. Książka przede wszystkim opisuje atmosferę lat 80. i Miami - królestwo bezprawia. Ma się wrażenie, że wszystko, dosłownie wszystko - każda struktura, włączając w to zdawać by się mogło takie podstawy, jak rodzina - dopiero kiełkuje, jest w fazie kształtowania się. Nie ma tu żadnych schematów, cokolwiek się dzieje - jest sytuacyjne, a co za tym idzie nieprzewidywalne i zaskakujące.
Jednym z najgenialniejszych elementów książki, powiedziałabym - jej sednem, są bohaterowie. Postacie charyzmatyczne, niepowtarzalne, czasami szokujące, ale co najważniejsze - skonstruowane bezbłędnie i żyjące, mające swój charakter od pierwszego zdania. Nadają charakter całej książce, to one stanowią filary i wyznaczają kierunek rozwoju akcji, reprezentują skrajności i jednocześnie są względem siebie komplementarne. Co również ciekawe - wcale nie docenia się ich za swoją autentyczność, chodzi raczej o pewne przejaskrawienia, ale jeszcze nie w tym stopniu by mówić o grotesce. O czarnej komedii - bez dwóch zdań, ale "Nadzieja dla umarłych" nie jest utworem groteskowym. Balansuje gdzieś na granicy, zmyla i nie daje się jednoznacznie określić - jest gatunkowo i pod względem treści przewrotna. Jest książką rozrywkową, ale też zasiewa w czytelniku ziarno, które przez całą lekturę dojrzewa. Krótko mówiąc - jest to książka wielowymiarowa i dodatkowo taka, która wydaje mi się właśnie trafiła na swój czas - dopiero teraz, z perspektywy i po czasie można ją w pełni docenić.
Cała recenzja: http://niedopisanie.blogspot.com/2014/08/charles-willeford-nadzieja-dla-umarych.html
Dzięki wkładowi wielu artystów możemy mówić o wydaniu prawdziwego arcydzieła, pozycji kultowej w należytej oprawie. Już sam sposób wydania można długo chwalić - ilustracje Mikołaja Moskala, bardzo spójne i starannie dobrane elementy, czasami wręcz drobiazgi, nie tylko esteci to docenią, wszystko spełnia bowiem rolę nie tylko estetyczną i pozostaje nie bez wpływu na odbiór...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-08-07
Uwielbiam takie książki – opowieści, dzięki którym poznajemy pewien wycinek rzeczywistości w sposób naturalny i na wskroś. „Księga Diny” słusznie została wydana w serii Arcydzieła Literatury Norweskiej – jej siła jest ogromna, zalety nieprzeliczone – książka jest niemal idealna, a jej blask nie jest chwilowy, to klasyka.
Po raz pierwszy od dawna miałam do czynienie z książką prawdziwie kobiecą, na wysokim poziomie, wartościową, a przy tym porażającą siłą i delikatnością jednocześnie. W swojej surowości kryje całe spektrum emocji, porusza ważne tematy i je oswaja; krzepi, choć mamy do czynienia z historią tragiczną pod każdym względem.
Uważni odnajdą w niej wiele sensów, ukrytych znaczeń; nie można odmówić „Księdze Diny” uniwersalności. Hjertrud, matka Diny miała swoją księgę – Biblię, Dina stworzyła coś co można określić Biblią bluźnierczą, pełną zmysłowości i własnych zasad. Biblię świata, którego centrum zawsze pozostaje Dina (-matka,-kobieta,-córka,-żona,-kochanka, itd), w której to ona stanowi to co boskie i ludzkie zarazem.
Wady? Według mnie książka jest bezbłędna, choć jednocześnie zaznaczam, że nie jest to pozycja dla każdego. Wszystko jest w niej specyficzne. Jednych książka może urazić, innych znudzić, inni całkowicie się w niej zatracą. Powiem tylko, że warto spróbować, z nadzieją, że książka trafi - warto poświęcić czas i energię i prawdziwie wczytać się w historię Diny, jest to jedna z tych książek, która może coś na zawsze zmienić.
Cała recenzja: http://niedopisanie.blogspot.com/2014/08/herbjrg-wassmo-ksiega-diny.html
Uwielbiam takie książki – opowieści, dzięki którym poznajemy pewien wycinek rzeczywistości w sposób naturalny i na wskroś. „Księga Diny” słusznie została wydana w serii Arcydzieła Literatury Norweskiej – jej siła jest ogromna, zalety nieprzeliczone – książka jest niemal idealna, a jej blask nie jest chwilowy, to klasyka.
Po raz pierwszy od dawna miałam do czynienie z...
2014-06-03
Książka zaczyna się dość niezobowiązująco - ot, dwa na pozór nieszczęśliwe wypadki, śmierci bez związku, proste sprawy. Utonięcie i wypadek w metrze z udziałem bezdomnej narkomanki. Sprawy łatwe do rozwiązania, jednak szybko pojawiają się wątpliwości co do faktycznego biegu zdarzeń. Pojawiają się anonimowi informatorzy, nieścisłości, a Lena prowadząca śledztwo kilkakrotnie spotyka na swojej drodze niejakiego Stiana Romera, który usiłuje ją zabić, a na temat którego przełożeni nakazują jej milczeć.. W śledztwie brakuje wielu elementów, jednak zatacza ono coraz szersze kręgi - zahaczając aż o parlament i inne szacowne instytucje, wykraczając nawet poza granice kraju. Śledztwa nie da się zamieść pod dywan, jak zdaje się wielu by pragnęło.
Poza wątkiem kryminalnym sporo miejsca poświęcono również życiu samej Leny, która w ciągu kilku tygodniu zmienia się w kłębek nerwów i na którą jednocześnie spada zdecydowanie zbyt wiele. Choroba, trudne i wyczerpujące śledztwo, zamieszanie w życiu uczuciowym, ciągłe zagrożenie życia. Również te dwie części po czasie zaczynają się zazębiać, a Lena słusznie czuje się wykorzystywana, nie potrafi jednak wyraźnie wskazać przez kogo.
Kiedy czytałam niezbyt byłam w stanie myśleć o tekście krytycznie, od pierwszej strony poczułam z książką i jej bohaterami więź, a z każdą stroną robiłam kolejny krok w ich stronę, stając się czytelnikiem totalnie im oddanym. Takie czytelnictwo uczestniczące, z przekroczoną granicą nawet :) Książka została napisana z niezwykłą naturalnością, podobnie jak skonstruowani zostali bohaterowie - zadziwiająco realni, naturalni, z wadami i zaletami, z krwi i kości.
"Lodowa kąpiel" to nie tylko literacka uczta, zresztą chyba nie użyłabym tego sformułowania w odniesieniu do niej, przede wszystkim "Lodowa kąpiel" była dla mnie ucztą wyobraźni. Książka ma bardzo ciekawą, choć klasyczną konstrukcję - brak retrospekcji, historię poznajemy jedynie z perspektywy policji, wszystko dzieje się dzień za dniem, chronologia nie jest zaburzona nawet na moment - dlatego zresztą, tak łatwo dałam się wciągnąć. Każdy dzień był napiętą gonitwą, w której pojawia się coraz więcej nowych punktów zaczepienia i która jest ze wszech stron sabotowana.
Realizm sytuacji był wręcz przytłaczający, a sposób narracji dawał możliwość poznawania słów, czynów, myśli bohaterów, ale analiza pozostała w gestii czytelnika. Do tego zaskakujące zakończenie, dające jednocześnie satysfakcję i bolesne, pozostawiające niesmak i uczucie pustki. W tej książce było wszystko, nie spodziewałam się tego. Polecam.
Całość: http://niedopisanie.blogspot.com/2014/06/kjell-ola-dahl-lodowa-kapiel.html
Książka zaczyna się dość niezobowiązująco - ot, dwa na pozór nieszczęśliwe wypadki, śmierci bez związku, proste sprawy. Utonięcie i wypadek w metrze z udziałem bezdomnej narkomanki. Sprawy łatwe do rozwiązania, jednak szybko pojawiają się wątpliwości co do faktycznego biegu zdarzeń. Pojawiają się anonimowi informatorzy, nieścisłości, a Lena prowadząca śledztwo kilkakrotnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-05-06
Mundra, czyli mądra, nazywana różnie - z mniejszym i większym szacunkiem i ładunkiem znaczenia: babką, znachorką, akuszerką, obecnie położną. W Polsce zawód położnej nie jest wysoko ceniony, sytuuje się ją bardzo blisko pielęgniarki, nierzadko nawet myli. Bycie położną nie wiąże się z szacunkiem, prestiżem, a nawet godnym wynagrodzeniem. O położnych słyszy się też częściej w negatywnym kontekście: głównie jeśli mowa o złym traktowaniu rodzących kobiet, czy w formie bezpośrednich skarg. Od czasu do czasu można też usłyszeć, że nie są zadowolone ze swoich zarobków. Wydaje mi się, że przeciętny mieszkaniec naszego kraju wie o położnych właśnie tyle.
Medykalizacja ciąży, przeniesienie porodów do szpitali, a nierzadko na sale operacyjne, odejście od opieki nad kobietami do sprawnego przyjmowania porodów, stopniowa degradacja położnych i ich pracy, dyktat lekarzy, uprzedmiotowianie WSZYSTKICH kobiet uczestniczących w porodzie (w tym położnych) - wszystko to miało straszne skutki, opłakane. W historii zawodu położnych brak ciągłości. Syliwa Szwed w swojej książce zamieściła 10 wywiadów z położnymi, kobietami reprezentującymi 3 pokolenia, różne szkoły, podejścia, światopoglądy i mającymi różne doświadczenia. Niemal w każdym wywiadzie słyszymy słowa krytyki wobec siebie i swojej pracy wykonywanej w przeszłości, głównie do lat 90.. Dlaczego? Nie dlatego, że wcześniej źle pracowały, źle życzyły rodzącym, ale dlatego, że nie potrafiły odróżnić dobrej praktyki od złej, tak zostały nauczone, dlatego że myślały, że właśnie tak wygląda dobra opieka i pomoc.
"Mundra" pokazuje jakie nastąpiły zmiany, pokazuje postęp będący synonimem "powrotu do natury". Sylwia Szwed swoją książką odczarowuje z jednej strony same położne, a z drugiej poród - który też nie jest czyś oczywistym, nie o każdym porodzie można rozmawiać - może być doświadczeniem dobrym lub złym. Na wszelkie tematy rozmawia otwarcie, bez tabu, a jej rozmówczynie - co ważne - również widzą w tym sens. Ciążę, poród, macierzyństwo, rodzicielstwo przedstawiono w książce przede wszystkim jako doświadczenie osobiste, coś naturalnego, fizjologicznego, przed czym nie należy się bronić, a co może być źródłem wartościowych doświadczeń zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet jeżeli uda im się odpowiednio otworzyć, jeśli sami zobaczą w tym sens.
Ogromną wartością tej książki jest to, że jest nieoczywista. Są to rozmowy wykształcony, dojrzałych, niezwykle mądrych i wrażliwych kobiet, które jednak mówią głosem niepopularnym i który jeszcze jakiś czas temu nie byłby traktowany poważnie, nie zostałby pewnie nawet w całości i uważnie wysłuchany. Może dlatego, że to głos kobiet, może dlatego że to głos położnych przeciw głosowi lekarzy, może dlatego, że pozornie to głos występujący przeciwko postępowi. Od lat 90. zmieniło się wiele, w sferze edukacji rodziców, społeczeństwa, położnych. Głosy położnych w "Mundrej" to poglądy dojrzałe, nieroszczeniowe, wspaniale i obrazowo wyjaśnione, uargumentowane, z odwołaniami do historii i doświadczeń zza granicy, gdzie ta ciągłość w zawodzie położnych została zachowana, gdzie zupełnie inne są doświadczenia, inne podejścia i warunki.
Jednak w "Mundrej" nie słyszymy tylko głosu aktywistek, choć wiele z położnych, które udzieliły wywiadu Sylwii Szwed działa również w różnego rodzaju fundacjach, czy organizuje szkolenia, uczy kolejne pokolenia położnych. Zresztą ta część pracy zwykle pojawiała się później, po wielu latach zwykłej szpitalnej praktyki w czasach, gdy żadnych aktywistek nie było. Przede wszystkim są to kobiety niezwykle wrażliwe, odważne, posiadające własne zdanie. Rozumiejące kobiecość, potrafiące się nią zachwycić, szukające sensu tam, gdzie inni widzą tylko fizjologię, a gdzie jeszcze inni widzą coś odrażającego. W wywiadach dużo jest mistyki - w jednych Boga, w innych Sacrum, jeszcze innych Tajemnicy. Jest też dużo kultury i rytuału, nie w rozumieniu pustych gestów, ale rytuału pełnego znaczeń, będącego czymś niemożliwym do uniknięcia, powodującego zmianę, rytuału przejścia.
Wiem, że Sylwia Szwed porozmawiała z 10 niezwykłymi osobami i że w żaden sposób nie są one reprezentatywne, nie można generalizować. Sygnalizowane przez rozmówczynie są też takie kwestie jak wypalenie zawodowe, czy brak predyspozycji do zawodu. Domyślam się też, że przywiązanie do "starej szkoły" z jednej strony, a strach i brak poczucia własnej wartości, ciągłe niedowartościowanie zawodu położnej nie pozostają bez znaczenia. Służba zdrowia w Polsce nie napawa dumą i "Mundra" na pewno nie ma tego zmienić. Uświadamia jednak, że poród wcale nie musi być wydarzeniem szpitalnym, medycznym i że istnieją alternatywy. Pokazuje też po prostu 10 zaangażowanych, oddanych swojej pracy, bezinteresownych kobiet, które same się zmieniły i które zmieniają innych, które walczą o prawa kobiet rodzących i które starają się przywrócić znaczenie swojemu zawodowi.
W książce Szwed nie ma rozmów z osobami, które można określić jako "zła położna", z tymi kobietami napawającymi lękiem i których kobiety na porodówkach panicznie się boją. I bardzo dobrze. Choć to ważny temat, również wzmiankowany w rozmowach, to jednak spojrzenie na temat z drugiej strony, z tej dobrej jest może nawet ważniejsze w tym momencie. Mam wrażenie, że o porodówkach i położnych nie mówi się w ogóle w dobrym kontekście, a bardzo często się o coś walczy, co gdy nie wgłębiamy się w temat, czy różnego rodzaju misje fundacji itp. może kojarzyć się z walką nie o coś, a z kimś. Takie myślenie nikomu nie służy.
Moim zdaniem książkę powinien przeczytać każdy. "Mundra" to jedna z tych książek, która w każdym może coś zmienić, do każdego trafi. Z jednej strony przez bardzo uniwersalny temat - w końcu większość ludzi jednak zostaje rodzicami. Nieważne czy to dopiero nastąpi, czy miało miejsce kilkadziesiąt lat temu, bez względu również na płeć - może niekoniecznie świat, ale Polska byłaby lepsza gdyby książkę przeczytali rodzice, dziadkowie, przyszli rodzice, lekarze, położne. Piękna, ważna, poruszająca książka.
http://niedopisanie.blogspot.com/2014/05/sylwia-szwed-mundra.html
Mundra, czyli mądra, nazywana różnie - z mniejszym i większym szacunkiem i ładunkiem znaczenia: babką, znachorką, akuszerką, obecnie położną. W Polsce zawód położnej nie jest wysoko ceniony, sytuuje się ją bardzo blisko pielęgniarki, nierzadko nawet myli. Bycie położną nie wiąże się z szacunkiem, prestiżem, a nawet godnym wynagrodzeniem. O położnych słyszy się też częściej...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-02-13
Opowieść Kuźniak nie odwołuje się do "pięknej" strony życia Marlene. Nie traktuje o jej życiu miłosnym, nie mówi o jej młodości, sukcesach. Kiedy poznajemy Marlene, jest już uznawana za "starszą panią". Na scenie wciąż olśniewa, ale jest to efekt wielu godzin pracy i gry świateł. 10 lat później, już nawet one na niewiele się zdają. Koniec życia Marlene jest smutny, długi i samotny.. "Marlene" to historia tragicznego życia i niemedialnego, nieeleganckiego i bezlitośnie prozaicznego upadku. To opowieść o kobiecie, która przez całe życie walczyła - o różnie rozumiane przetrwanie.
Reportaż jest świetny. Angelika Kuźniak ma niesamowity, niepowtarzalny styl. Tworzy historie barwne, odmalowane niezwykle wyraziście i z dbałością o najmniejsze szczegóły. Treściwe. Z jednej strony mamy chwytanie się detali, czegoś niewidocznego dla "zwykłego", niereporterskiego oka i przedstawienie kilku sytuacji, wycinka rzeczywistości z taką siłą, że staje się ono reprezentacją pełną. Ilustracją czasu, nastrojów, ale też portretem. Takich obrazów jest kilka, a między nimi cienkie linie łączące, tak że stają się całością, a nie tylko wyrywkami. Kuźniak jest reportażystką niezwykle wnikliwą i wytrwałą, ale przede wszystkim wrażliwą. Pisze tylko o tym co zrozumiała, sama poczuła. Nie tworzy obrazu całościowego, biografii, wybiera tylko pewne aspekty, z którymi potrafi w jakiś sposób się połączyć. Podobne odczucia towarzyszyły mi również podczas lektury "Papuszy". Poczucie intymnej więzi autorka-reportaż-bohaterka reportażu.
Jestem pełna podziwu dla warsztatu autorki, w taki sposób nikt w Polsce nie pisze. Na takie tematy, z taką empatią, a jednocześnie tak lekko i porywająco. Nawet kilkunastostronicowe kalendarium, zamieszczone na końcu książki przeczytałam z zapartym tchem - nie jest suchym wyliczeniem filmów, czy dat, za to jest pełne wypowiedzi, anegdot, listów. Emocji. Każda strona jest pełna emocji i faktów. Sprzeczność? Właśnie tak należało napisać o takiej kobiecie jak Marlene Dietrich, pełnej sprzeczność.
Cała opinia: http://niedopisanie.blogspot.com/2014/02/angelika-kuzniak-marlene.html
Opowieść Kuźniak nie odwołuje się do "pięknej" strony życia Marlene. Nie traktuje o jej życiu miłosnym, nie mówi o jej młodości, sukcesach. Kiedy poznajemy Marlene, jest już uznawana za "starszą panią". Na scenie wciąż olśniewa, ale jest to efekt wielu godzin pracy i gry świateł. 10 lat później, już nawet one na niewiele się zdają. Koniec życia Marlene jest smutny, długi i...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-01-01
2013-12-01
Rusnak jest autorem dojrzałym. Jego opowiadania nie przyciągają oryginalnością, czy nowatorskimi pomysłami. Ale w tym wypadku jest to ogromny plus. Dlaczego? Ponieważ Rusnak kusi czymś dużo mniej popularnym i czymś co niewielu udaje się osiągnąć. Rusnak pisze igrając ze znanymi konwencjami, wykorzystując to co już było - czyż już nie było wszystkiego? Zaskakuje wspaniałym językiem, dopracowaniem i napięciem, które nie słabnie, mimo że wiemy jak opowieść musi się skończyć. Jego opowiadania napisane są mistrzowsko. Nic nie jest pozostawione przypadkowi, autor bardzo świadomie wykorzystuje motywy i odwołuje się do klasyków. Sięga po wyświechtane i przemielone, jak się zdaje, wątki i tworzy coś zupełnie nowego i zaskakującego. Obecnie właśnie takiej literatury brakuje, w dobie gdy czasami można odnieść wrażenie, że największą wartością jest powiedzenie czegoś nowego, nie bacząc na to czy ma to jeszcze sens.
Rusnak jest autorem dojrzałym. Jego opowiadania nie przyciągają oryginalnością, czy nowatorskimi pomysłami. Ale w tym wypadku jest to ogromny plus. Dlaczego? Ponieważ Rusnak kusi czymś dużo mniej popularnym i czymś co niewielu udaje się osiągnąć. Rusnak pisze igrając ze znanymi konwencjami, wykorzystując to co już było - czyż już nie było wszystkiego? Zaskakuje wspaniałym...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-11-01
Charles Lidbergh oraz Anne Morrow Lindbergh to małżeństwo lotników - odkrywców, prekursorów lotów pasażerskich, wizjonerów, ludzi niezwykłych. W Stanach, głównie przed II Wojną Światową w oczach społeczeństwa byli kimś w rodzaju bohaterów narodowych, a przynajmniej był nim Charles. To on po raz pierwszy pokonał ocean i doleciał do Europy bez międzylądowań, w małym płóciennym samolociku, bez łączności z ziemią, samotnie, zyskując tym sławę i uwielbienie.
Anne długo żyła w cieniu bohatera, choć jej rola w kolejnych, wspólnych wyprawach była nie mniejsza niż męża. Znana stała się dopiero za sprawą tragicznych wydarzeń z życia prywatnego, później zasłynęła również jako pisarka. Nazwisko Lindbergh nie zginęło z upływem lat, nadal jest rozpoznawalne w Stanach. Melanie Benjamin pisząc "Żonę lotnika", a więc powieść biograficzną słynnego małżeństwa, zdecydowała się nie tylko na opowiedzenie ciekawej historii ale też na zmierzenie się z postaciami wręcz mitycznymi w USA i odczarowanie ich, nadanie im cech ludzkich, których przez wiele lat nikt nie dostrzegał.
Anne i Charles nigdy w czasach swej największej sławy nie byli traktowani przez Amerykę jak normalni ludzie. Cały kraj oszalał na ich punkcie, wtargnął do ich życia, bardzo brutalnie, nikt nie zważał na uczucia głównych zainteresowanych. Wiele lat ich życia można określić jako ciągłą walkę z prasą, później również zwykłym tłumem, walkę beznadziejną i wyczerpującą, nawet czytelnika.
"Żona lotnika" opowiadana jest z perspektywy Anne Morrow Lindberg, jest fikcyjnym, acz niezwykle emocjonalnym zapisem życia rodziny Lindberghów. Książka napisana jest w formie wspomnień, z perspektywy Anne - staruszki. Zaczyna się jak bajka, opowieść zakochanej nastolatki o księciu z bajki. Jednak już wtedy zdajemy sobie sprawę, że będzie to opowieść tragiczna, raczej o niewoli niż wolności i raczej o samotności, a nie miłości.
To się oczywiście potwierdza, życie rozumiane jako fakty, nie jest łaskawe. Małżeństwo nie jest szczęśliwe. Jednak patrząc z perspektywy historia Anne jest niezwykła, ponieważ mówi o szukaniu siebie i swojego głosu, a także miejsca, czy drogi. Opowiada o błądzeniu, ale też o znajdowaniu, dochodzeniu do prawdy i o prawdziwym, świadomy spełnieniu. Okazuje się być czymś dużo, dużo więcej niż tylko ciekawą historią. Jest książką ważną, mówiącą o kwestiach ponadczasowych, nie bazującą na tym co minione, ale na pewnych uniwersaliach.
Dalsza część recenzji na stronie: http://niedopisanie.blogspot.com/2013/11/melanie-benjamin-zona-lotnika-kobieta.html
Charles Lidbergh oraz Anne Morrow Lindbergh to małżeństwo lotników - odkrywców, prekursorów lotów pasażerskich, wizjonerów, ludzi niezwykłych. W Stanach, głównie przed II Wojną Światową w oczach społeczeństwa byli kimś w rodzaju bohaterów narodowych, a przynajmniej był nim Charles. To on po raz pierwszy pokonał ocean i doleciał do Europy bez międzylądowań, w małym...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-07-01
„Chmurdalia” to kontynuacja „Piaskowej Góry” – historia właściwie nie tyle jest w kontynuowana, co się rozrasta. Bohaterowie nabierają kolorów, postacie pominięte, czy dotąd drugoplanowe przedstawiają swoje historie. Te dawne, miejskie i wiejskie legendy, rodzinne anegdoty, opowieści wyssane z palca oraz te wyjątkowe, stanowiące sens życia.
Motywem przewodnim książki jest podróż, tułaczka czasami, Odysa podróż do domu. Każdy jest w jakimś sensie i stopniu tym Odysem – zwodzonym przez syreny, szukającym domu, czegoś czego nie ma już od dawna nigdzie indziej niż w sercu i umyśle. Niektóre podróże zaczynają się przed wiekami, raz przerywane, to znowu kontynuowane, rodzinne historie, przeszłość kształtująca tu i teraz. W międzyczasie zmieniają się sensy, powody, cele, zostaje tylko znany od wieków wzór – mityczny, hipnotyzujący, magiczny i przesiąknięty metafizyką.
Po „Piaskowej Górze” czułam niedosyt, chciałam aby opowieść snuta przez Bator się nie kończyła, by zakreślała kręgi większe i większe, by w ten sposób opisać można było cały świat. Po „Chmurdalii” odczucia mam podobne, przy czym niedosyt jest nieco mniejszy – chyba głównie dlatego, że tym razem autorka wychodzi poza wałbrzyską Piaskową Górę i przenosi nas do Grecji, Nowego Jorku, Londynu, Niemiec.. Rzeczywiście jest w tej książce opis może nie świata, ale pewnych uniwersaliów, różnych wariantów jednego zjawiska, czy postaci. Ukazuje braterstwo dusz tam gdzie widać jedynie przepaść.
Książka ma wiele zalet – cudowny język, kompletność, niesamowita misteria z jaką dziergana jest historia, zaskakujące rozwiązania, a do tego podczas lektury miałam poczucie, że czytam coś genialnego, w najmniejszym stopniu nie będącego dziełem przypadku, książkę, w której każde słowo ma znaczenie i niesie sens. Czytanie „Chmurdalii” było doświadczeniem niesamowitym. Każde słowo chłonęłam, nad niektórymi zdaniami pochylałam się i snułam własną opowieść, każde zdanie miało właśnie taką moc ziarenka, z którego może wyrosnąć drzewo.
Cała recenzja tu: http://niedopisanie.blogspot.com/2013/07/joanna-bator-chmurdalia.html
„Chmurdalia” to kontynuacja „Piaskowej Góry” – historia właściwie nie tyle jest w kontynuowana, co się rozrasta. Bohaterowie nabierają kolorów, postacie pominięte, czy dotąd drugoplanowe przedstawiają swoje historie. Te dawne, miejskie i wiejskie legendy, rodzinne anegdoty, opowieści wyssane z palca oraz te wyjątkowe, stanowiące sens życia.
Motywem przewodnim książki jest...
2013-11-01
Świat jaki znamy kończy się, giną zwierzęta, rośliny, z upływem czasu również ludzie. Nie poznajemy tła tej historii - nie wiemy co przyczyniło się do katastrofy, ale wiemy, że nastąpiła nagle. Nie wiemy niczego więcej niż dwaj bohaterowie książki - syn i ojciec, którzy wszystkie siły swoje skupiają na próbach przeżycia, nie na próbach zrozumienia.
Wędrują z północy na południe, nie wiedzą czy cokolwiek czeka na końcu drogi, wiedzą jedynie, że na północy przeżyją. Mężczyzna i chłopiec. Walczący o przeżycie i człowieczeństwo. Świat, który ich otacza to już nic więcej niż pogorzelisko, ludzie których spotykają na swojej drodze budzą strach. Śmiertelny. Chłopiec nie zna innego świata, nigdy nie widział ptaków, nie jadł innego jedzenia niż z puszki, nigdy nie zaznał ciepła, bezpieczeństwa, czy beztroski. Mówi o sobie i swoim tacie - "dobrzy ludzie" i stara się w te słowa wierzyć.
Droga, którą bohaterowie przebywają jest mordercza. Monotonna, męcząca i niepewna. I od początku wiemy, że to droga donikąd. Każda kolejna strona pogrąża w mroku - chłopca, mężczyznę i czytelnika. "Droga" to niezwykle przejmujące świadectwo, wywołujące wręcz fizyczny ból. Czytając stajemy się świadkami rozpaczliwej walki o siebie samego, o człowieczeństwo, wszystko to w co się wierzy, godność i w końcu o życie. Jednak nie to uderza najbardziej. Najbardziej boli to, że w tej walce jest się na przegranej pozycji. Koniec, śmierć - przynosi ulgę.
Umieszczenie dziecka podkreśla wymowę każdego zdania, beznadziejność każdego działania i mękę, jaką jest droga i samo życie. Dziecko nie zaznało niczego dobrego, zna tylko opowieści, historie opowiadane przez ojca - o świecie, zwierzętach, ludziach, wartościach. Ale nie znajduje żadnego potwierdzenia tych opowieści w rzeczywistości. W "Drodze" McCarthy zawarł kilka metaforycznych dróg, już sama droga mężczyzny jest diametralnie różna, niż droga dziecka. Z kolei samą książkę można odczytywać jako traktat filozoficzny. Porusza wiele uniwersalnych tematów, zadaje pytania, na które nie ma odpowiedzi, które gdy się pojawią w umyśle- zostają już na zawsze, są dręczące. Szukanie odpowiedzi na te pytania staje się sensem.
Nie będę tutaj wymieniać wszystkiego co książka porusza, o czym myślałam w trakcie lektury. Były to tematy, które pojawiają się u czytelnika, ale nigdy nie są sformułowane wprost, w tekście. Myślę, że właśnie to świadczy o sile książki McCarthey'ego- każdy znajdzie w niej coś innego, inne pytania, inne problemy, będzie udzielał innych odpowiedzi, będzie liczył na coś innego.
Chciałabym polecić tę książkę, ale sama tak naprawdę nie wiem komu. Ta książka jest uniwersalna, literatura piękna w czystej postaci. Bardzo poetycka, napisana pięknym językiem, zaskakująca dosadnością, emocjonalna. Na pewno nie jest ona skierowana tylko do fanów samego gatunku fantastyki postapokaliptycznej, choć oczywiście do nich również. Fantastyki nie ma tu tak naprawdę w ogóle, jest po prostu ekstremalna sytuacja i wpisani w nią bohaterowie. Także niech nikogo tematyka nie odstrasza, to tylko tło. Najważniejsze jest odczytanie, to co książka wywołuje. I z tego powodu ją polecam!
Recenzja opublikowana na moim blogu: http://niedopisanie.blogspot.com/
Świat jaki znamy kończy się, giną zwierzęta, rośliny, z upływem czasu również ludzie. Nie poznajemy tła tej historii - nie wiemy co przyczyniło się do katastrofy, ale wiemy, że nastąpiła nagle. Nie wiemy niczego więcej niż dwaj bohaterowie książki - syn i ojciec, którzy wszystkie siły swoje skupiają na próbach przeżycia, nie na próbach zrozumienia.
Wędrują z północy na...
2013-10-01
Harry Hole, norweski policjant "po przejściach" zostaje oddelegowany do Australii, gdzie ma wspomóc lokalną policję w śledztwie dotyczącym zabójstwa młodej Norweżki. Czas spędzony poza krajem okazuje się dla Harrego bardzo intensywny - oprócz śledztwa pojawia się również romans, pochłania go nowy kraj, nowe znajomości. Harry traci czujność, ale też ktoś cały czas nim manipuluje.. Nie będę więcej zdradzać, mi okładka nieco zepsuła zabawę, ja Wam tego nie zrobię. Powiem tylko, że wszystko jest skomplikowane, pełne ślepych zaułków, niedopowiedzeń. Nic nie jest takie jakim się wydaje na pierwszy rzut oka. Nesbo snuje swoją opowieść lekko, jakby mimochodem, ja dałam się tej atmosferze porwać, właściwie może nie tyle porwać, co zwieść.
Do połowy książka jest właśnie taka lekka, niby o śledztwie, ale może właściwie o Australii. Druga połowa jest za to szaleńczym biegiem, nauczką dla Harrego i czytelnika, którzy pozwolili sobie na zwolnienie tempa, których udało się wywieść w pole. Drugi raz już sobie nie pozwolę by autor tak mną manipulował! Trzeba przyznać, Nesbo ma niepowtarzalny styl, stworzył pełnokrwistego bohatera, a snute przez niego historie są misternie skonstruowane, nieoparte na najmniejszym przypadku, choć w pierwszej chwili mogą wydać się tylko zlepkiem nic nieznaczących sytuacji. Pozory! Nesbo nie można lekceważyć, nie można pozwolić sobie nawet na chwilę nieuwagi!
Cała recenzja: http://niedopisanie.blogspot.com/2013/10/jo-nesbo-czowiek-nietoperz.html
Harry Hole, norweski policjant "po przejściach" zostaje oddelegowany do Australii, gdzie ma wspomóc lokalną policję w śledztwie dotyczącym zabójstwa młodej Norweżki. Czas spędzony poza krajem okazuje się dla Harrego bardzo intensywny - oprócz śledztwa pojawia się również romans, pochłania go nowy kraj, nowe znajomości. Harry traci czujność, ale też ktoś cały czas nim...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-10-01
Zimą przez zamrożone okna autobusów nic nie widać. Pasażerowie chuchają, dmuchają i pytają smutno: - Ludzie, gdzie my jesteśmy?*
Ten cytat trafia w sedno, oddaje nastrój książki i nastrój Jakucka, opisanego przez Książka. Autor spędził w Jakucji kilka lat, przeżył kilka zim, założył tam rodzinę, poznał mróz, który większość ludzi kojarzy tylko z opisami łagrów. Książek tłumaczy ten mróz, posługuje się wszystkimi dostępnymi metodami by go opisać. I mu się udaje. Już nigdy nie będę myślała o tej części świata tak samo jak kiedyś, a Polska zima już chyba nigdy nie wyda mi się prawdziwa.
Michał Książek w "Jakucku" nawiązuje do dwóch polskich postaci związanych z Jakucją, to oni w pewnym sensie nadali jego książce kształt. Edward Piekarski, który stworzył słownik języka jakuckiego oraz Wacława Sieroszewskiego, autor "Dwunastu lat w kraju Jakutów" - oboje przyjechali tam jako zesłańcy (co sprawiło, że zaczęłam myśleć o Jakucji, jak o miejscu, w którym żyje się za karę). Książek podąża śladami Sieroszewskiego, tropi go, od Piekarskiego z kolei zaczerpnął pomysł na stworzenie słownika miejsca.
Właśnie dzięki takiej budowie, stworzeniu wokabularza, udało mu się wiele o tym miejscu powiedzieć. Czytelnik podczas lektury jest w stanie zmienić swoje myślenie i patrzenie na świat, przyjąć na moment perspektywę Jakutów, poznać słowa, za których pomocą opisują świat, a przede wszystkim znaczenia tych słów, często zaskakujące i kompletnie rozmijające się z tym, co sam byłby byli skłony przez dane słowo, czy wyrażenie rozumieć. Choćby podśnieżnik - przebiśnieg. Zwiastun wiosny. Lub: trup człowieka wyłaniający się z zaspy, również zwiastun wiosny.
Całą recenzję znajdziecie tutaj: http://niedopisanie.blogspot.com/2013/10/micha-ksiazek-jakuck-sownik-miejsca.html
Zimą przez zamrożone okna autobusów nic nie widać. Pasażerowie chuchają, dmuchają i pytają smutno: - Ludzie, gdzie my jesteśmy?*
Ten cytat trafia w sedno, oddaje nastrój książki i nastrój Jakucka, opisanego przez Książka. Autor spędził w Jakucji kilka lat, przeżył kilka zim, założył tam rodzinę, poznał mróz, który większość ludzi kojarzy tylko z opisami łagrów. Książek...
2013-09-19
"Papusza" miała być biografią, czy portretem poetki wyklętej, opowieścią o złamanym życiu, kobiecie udręczonej, odrywanej po kolei od wszystkiego co kocha i skazanej na śmierć w zapomnieniu. Dla mnie ta książka jest po pierwsze czymś innym, a po drugie czymś więcej. Owszem, Papusza połowę swojego życia spędziła w nędzy, samotności i szaleństwie, z dala od wszelkich źródeł miłości. Ale połowę swojego życia spędziła pławiąc się w tych źródłach. Pisząc tak piękną, wzruszającą i przesiąkniętą naturą poezję, że trudno przedkładać ponad nią nieszczęście, tylko dlatego że jest nieszczęściem.
Los Papuszy był losem tragicznym, jest to niezaprzeczalne. Złamanym co najmniej na kilka różnych sposobów, a każdy z nich niszczył również ją samą psychicznie i fizycznie. Był losem niezasłużonym, dlatego tym trudniejszym do przyjęcia i tym boleśniej się o nim czyta. Ważne jest jednak to jakie znaczenie miała kara, która spotkała Papuszę. Konieczność osiedlenia - odłączenie od natury, lasu, o którym Papusza pisze Ojcze, do którego modli się każdym wierszem. Wykluczenie ze wspólnoty, pogarda ze strony jedynych osób, które ją rozumiały, które myślały i czuły w podobny sposób. Nie tyle bolesnym wydaje się ostracyzm, czy nawet agresja, co właśnie niemożność uczestnictwa w tym co było sensem życia i natchnieniem...
Cała recenzja tu: http://niedopisanie.blogspot.com/2013/09/angelika-kuzniak-papusza.html
"Papusza" miała być biografią, czy portretem poetki wyklętej, opowieścią o złamanym życiu, kobiecie udręczonej, odrywanej po kolei od wszystkiego co kocha i skazanej na śmierć w zapomnieniu. Dla mnie ta książka jest po pierwsze czymś innym, a po drugie czymś więcej. Owszem, Papusza połowę swojego życia spędziła w nędzy, samotności i szaleństwie, z dala od wszelkich źródeł...
więcej mniej Pokaż mimo to
W maju 1845 roku HMS Terror i HMS Erebus wyruszyły na poszukiwanie wśród arktycznych lodów przejścia Północno-Zachodniego. Wyprawie przewodził sir John Franklin, na statkach znaleźli się doświadczeni żeglarze i specjaliści, których wiedza i zmysły miały umożliwić przebycie lodowego labiryntu. Co się w rzeczywistości działo ze statkami? Tu można snuć jedynie domysły - pewne jest natomiast, to że ostatecznie zatonęły. Dan Simmons stworzył wizję powolnego pogrążania się w lodzie - raczej mającą niewiele wspólnego z prawdą, ale niezwykle sugestywną, fizyczną, z drugiej strony symboliczną i szalenie misterną.
(...)
Przeniknęły do mnie jej chłód, ciemność i beznadzieja. Lata lodowego więzienia, noc polarna, głód, praca ponad siły, strach, śmierć. Sytuacja, na którą nikt nie potrafił zareagować, warunki, w których nikt nie wyobrażał sobie życia. Dan Simmons odmalował to wszystko w najdrobniejszych szczegółach, co chwilę zaskakując, co chwilę dodając krótkie zdanie, przez które autentyczne przerażenie ściskało mi gardło.
Mało tego, udało mu się oddać nie tylko realia lodowego pustkowia, ale tego co utracone, życia, które mogło się toczyć. Poprzez język, charakter i horyzonty bohaterów, ich marzenia i wspomnienia przenika obraz epoki. Na koniec wątek Lady Ciszy i Tuunbaq'a, czyli niemej kobiety spotkanej na lodzie i lodowego potwora, czy okrutnego boga. Dla mnie osobiście najciekawszy i ostatecznie nadający charakter całej książce. Rwący się przez całą książkę, powracający jak echo, z efektownym zakończeniem, wieńczącym całą książkę.
Książka ma bogatą warstwę symboliczną, chciałoby się powiedzieć, że można znaleźć tu wszystko - i faktycznie można. Przy czym zdecydowanie więcej kryje się w niej mroków ludzkiej natury, wszystko co dobre niestety ginie lub okazuje się niczym. W lodowej krainie ginie zresztą wszystko co do niej nie należy - to co dobre i to co złe, bo jest to kraina, w której ten podział zwyczajnie nie istnieje. Nie da się "Terroru" podsumować jednym zdaniem, nie ma morału, nie jest prostą alegorią i choć znajdziecie w niej wiele i będziecie mogli przez chwilę patrzeć przez jej pryzmat - nie da się jej przełożyć na proste prawdy, nie będę nawet próbować wykrawać kawałków, które pasowałyby do ramek stworzonych ze słów kluczy. Po prostu spróbujcie sami, sprawdźcie co wy tam znajdziecie.
Całość: http://niedopisanie.blogspot.com/2015/10/dan-simmons-terror.html
W maju 1845 roku HMS Terror i HMS Erebus wyruszyły na poszukiwanie wśród arktycznych lodów przejścia Północno-Zachodniego. Wyprawie przewodził sir John Franklin, na statkach znaleźli się doświadczeni żeglarze i specjaliści, których wiedza i zmysły miały umożliwić przebycie lodowego labiryntu. Co się w rzeczywistości działo ze statkami? Tu można snuć jedynie domysły - pewne...
więcej Pokaż mimo to