-
ArtykułyHeather Morris pozdrawia polskich czytelnikówLubimyCzytać3
-
ArtykułyTajemnice Wenecji. Wokół „Kochanka bez stałego adresu” Carla Fruttera i Franca LucentiniegoLubimyCzytać2
-
ArtykułyA.J. Finn po 6 latach powraca z nową książką – rozmowa z autorem o „Końcu opowieści”Anna Sierant1
-
ArtykułyZawsze interesuje mnie najgorszy scenariusz: Steve Cavanagh opowiada o „Adwokacie diabła”Ewa Cieślik1
Biblioteczka
2021-12-15
2021-12-11
Nie mam słów.
Bardzo dobry reportaż, wspaniały debiut.
Bolesny i rozrywający serce, pozwalający spojrzeć na imigrantów jako na szansę do odbudowania wielokulturowej społeczności II Rzeczypospolitej. Choć strat (fizycznych i psychicznych) Holocaustu nie można odbudować w żaden sposób.
„Izbica, Izbica” to przytłaczające katharsis. Powoduje u czytelnika niepokój, poczucie wyobcowania i bezsilność. Jeszcze bardziej uderza później antysemityzm – ten głośny i ten czający się w mroku i ciszy.
Mogłabym napisać coś jeszcze, jednak nie jest to po prostu książka, ale doświadczenie. Boli jak „Maus” i podobnie przytłacza. Wtedy nie dziwi stwierdzenie, że literatura po Holocauście nie jest możliwa. Musi ona stać się czymś więcej. I tym właśnie jest „Izbica, Izbica”. Czymś więcej.
Nie mam słów.
Bardzo dobry reportaż, wspaniały debiut.
Bolesny i rozrywający serce, pozwalający spojrzeć na imigrantów jako na szansę do odbudowania wielokulturowej społeczności II Rzeczypospolitej. Choć strat (fizycznych i psychicznych) Holocaustu nie można odbudować w żaden sposób.
„Izbica, Izbica” to przytłaczające katharsis. Powoduje u czytelnika niepokój, poczucie...
2021-12-11
7,5
Przeczytałam już dawno, ale nie mogłam zebrać się w sobie, żeby napisać recenzję.
Może dlatego, że przez pierwszą połowę zastanawiałam się, dlaczego polecono mi Pratchetta.
To nie tak, że nie lubię absurdalnego humoru. Uwielbiam. Tak samo zwaracam uwagę na pomysłową narrację, konwencję i parodię. Ale coś na początku mi nie zagrało. Przez pierwsze nawiązania do Tolkiena zbyt skupiłam się na wychwytywaniu odniesień do popkultury i wpadłam w pułapkę traktowania książki zbyt poważnie. A to jednak miała być rozrywka. Dla nerda, ale jednak rozrywka. Nie pomagała mi również poszatkowana narracja i szybko zmieniające się sceny. Na tamtym etapie czułam się zbyt zagubiona we wszystkich imionach i nie rozumiałam, kto jest kim.
Na szczęście w połowie wskoczyłam już na właściwe tory. Od adopcji smoka przez Vimesa naprawdę się wciągnęłam i zaczęłam cieszyć się konwencją. A narratorowi trzeba przyznać, że jest naprawdę wspaniały. Jestem największą fanką zdania o wyważeniu drzwi, które były otwarte. Złoto, naprawdę.
Podsumowując: dla nerda to cudowne uniwersum, ale trzeba przestać kozaczyć rozumieniem nawiązań. Wtedy można po prostu cieszyć się tym światem.
7,5
Przeczytałam już dawno, ale nie mogłam zebrać się w sobie, żeby napisać recenzję.
Może dlatego, że przez pierwszą połowę zastanawiałam się, dlaczego polecono mi Pratchetta.
To nie tak, że nie lubię absurdalnego humoru. Uwielbiam. Tak samo zwaracam uwagę na pomysłową narrację, konwencję i parodię. Ale coś na początku mi nie zagrało. Przez pierwsze nawiązania do Tolkiena...
2021-11-14
Niby nic tu nie było.
Ale jednak kryły się emocje związane z całkowitym zakończeniem uniwersum. Nie wierzę w to. Griszowie towarzyszyli mi cały rok, od sesji zimowej, przez pisanie i obronę pracy licencjackiej, do rozpoczęcia magisterki. Czuję się pusto.
Uważam „Żywoty świętych” za uzupełnienie świata ciekawsze niż „Język cierni”. Rzeczywiście w pewnym sensie wpisywały się w schemat opowieści hagiograficznych (a przynajmniej część z nich; to ciekawe, że jedna część dotyczyła rzeczywiście życia danej postaci, a druga skupiała się na cudach za ich pomocą – dwie części klasycznej formy). Można było poczuć folklor świata, pojawiło się okrucieństwo, cuda i pewna baśniowość. Mnie wciągnęło.
Jednak jeszcze ważniejszym elementem jest sama sfera wizualna. Mag wydał książkę naprawdę przepięknie. Oczywiście wszystkie ilustracje pochodzą z wydania oryginalnego, ale zdecydowanie trzeba docenić, że wszystko zostało zachowane. Czułam się, jakbym rzeczywiście czytała zbiór hagiograficznych legend (najbardziej tu pasowała mi podobizna Lizabety – jakby wyjęta z innej epoki).
Jedynie żałuję, że tak mało.
I liczyłam na możliwość przeanalizowania zmian w dwóch ostatnich żywotach. Choć, nie powiem, Yurij mnie dotknął.
Niby nic tu nie było.
Ale jednak kryły się emocje związane z całkowitym zakończeniem uniwersum. Nie wierzę w to. Griszowie towarzyszyli mi cały rok, od sesji zimowej, przez pisanie i obronę pracy licencjackiej, do rozpoczęcia magisterki. Czuję się pusto.
Uważam „Żywoty świętych” za uzupełnienie świata ciekawsze niż „Język cierni”. Rzeczywiście w pewnym sensie wpisywały się...
2021-11-14
9,5
„Pieśń lodu i ognia” jest wspaniała.
Amen.
Mogłabym na tym skończyć.
Pewne dzieła literatury nie potrzebują recenzji; bronią się same tytułem i/lub nazwiskiem autora. Z sagą Martina tak właśnie jest.
Jakiekolwiek słowa nie są w stanie należycie oddać poziomu tej książki. Już przy poprzednim tomie przekonałam się, że rzeczywiście jest to epicka seria fantasy, która zasługuje na swoje miejsce wśród największych dzieł gatunku. Tym razem kolega skłonił mnie do kontynuacji (za którą przez początek roku akademickiego nie mogłam się wziąć), rzucając kontrowersyjną opinię, że, gdy kazano mu wybrać między Tolkienem a Martinem, wybrał tego drugiego. I choć kiedyś skwitowałabym to uniesieniem brwi i zdegustowanym spojrzeniem, po przeczytaniu tomu drugiego przypomniałam sobie, dlaczego takie stwierdzenie nie jest herezją. Z bólem serca chyba przyznaję mu rację, choć nie lubię porównywać żadnej serii do Śródziemia.
W „Pieśni lodu i ognia” najlepiej napisane są długie sekwencje, w których teoretycznie nic się nie dzieje – bohaterowie rozmawiają, snują intrygi, od czasu do czasu ścinają głowy swoich wrogów. Dzień jak co dzień.
Zdecydowanie bardziej angażowałam się w te „powolne” sceny. Mniej trafiła do mnie bitwa i wyprawa nocnej straży za mur, choć oczywiście cierpiałam podczas słuchania przedostatniego rozdziału.
Podziwiam, że Martin był w stanie podjąć się zadania spisania tak skomplikowanej, wielowątkowej fabuły, ale nie dziwię się, iż na razie nie dał rady jej skończyć. W tym momencie jedyne rozwiązanie widzę w wybiciu większości bohaterów (a na niektóre śmierci czekam z wytęsknieniem).
Tradycyjnie ocenia minimalnie zaniżona, aby zostawić margines na jeszcze lepsze tomy. Które, mam nadzieję, przeczytam na fali ponownego zachwytu jak najszybciej.
9,5
„Pieśń lodu i ognia” jest wspaniała.
Amen.
Mogłabym na tym skończyć.
Pewne dzieła literatury nie potrzebują recenzji; bronią się same tytułem i/lub nazwiskiem autora. Z sagą Martina tak właśnie jest.
Jakiekolwiek słowa nie są w stanie należycie oddać poziomu tej książki. Już przy poprzednim tomie przekonałam się, że rzeczywiście jest to epicka seria fantasy, która...
2021-11-13
Znajomi rozmawiali wiele razy o „Baśnioborze” jako o serii swojego dzieciństwa i w ten sposób, mając prawie dwadzieścia dwa lata, w końcu sprawdziłam, co takiego mieli na myśli.
I nie wiem, co sama mam myśleć.
Rozumiem, dlaczego „Baśniobór” jest interesujący dla dzieci (jednak ludzi trzy razy młodszych ode mnie) – zagadka, tajemnica, wielki dom i ogród, do którego nie można wchodzić, satyry, wróżki, magiczne mleko i wszystko inne. Z takiej perspektywy doceniam też pytania do dyskusji, które Mull umieścił na końcu książki (one sprawiają, że nie jest to tylko opowieść o rodzeństwie z magicznymi problemami). Dzieciom zdecydowanie bym czytała.
Ale nie jestem pewna, czy sama czuję satysfakcję. Wynudziłam się przez pierwszą połowę (może być to jednak spowodowane także tym, że równolegle czytałam „Starcie królów” i przez to nie byłam w stanie poczuć się jak dziecko). Postacie mają dwie cechy na krzyż i, choć jest to charakterystyczne dla literatury dziecięcej, tak teraz nie mogłam tego znieść. Rozumiem, że dzięki temu dziecko może określić wady i zalety postaci Kendry i Setha, ale ja irytowałam się na nich na zmianę.
Za najbardziej udany fragment uważam ten z zupą i satyrami – tu rzeczywiście się zaśmiałam.
No i zakończenie. Eeee, za prosto.
(Aż sama już mam dość tej krytyki, skoro jest to książka dla dzieci, a nie dla dorosłych).
Ostatnia rzecz – reklamowano mi „Baśniobór”, żeby być fanką Warrena. A ten został wspomniany trzy razy i to pod koniec. No tak się nie robi.
Znajomi rozmawiali wiele razy o „Baśnioborze” jako o serii swojego dzieciństwa i w ten sposób, mając prawie dwadzieścia dwa lata, w końcu sprawdziłam, co takiego mieli na myśli.
I nie wiem, co sama mam myśleć.
Rozumiem, dlaczego „Baśniobór” jest interesujący dla dzieci (jednak ludzi trzy razy młodszych ode mnie) – zagadka, tajemnica, wielki dom i ogród, do którego nie można...
2021-10-26
„Wiedźmin” to dla mnie głównie forma – jestem największą fanką języka Sapkowskiego. Podczas czytania „Wieży Jaskółki” po raz pierwszy tak mocno odczułam, że czytanie książki ma największą moc oddziaływania w języku oryginału (i to „nawet” w fantasy). Wszystkie nawiązania do kultury polskiej i języka (bruszenie i wypowiedź, która ewidentnie jest odpowiedzią na pytanie „Cóż tam, panie, w polityce?” to moje ulubione) są wspaniałe i mogę poważyć się na stwierdzenie, że odkrywanie wszystkich nawiązań fascynuje mnie o wiele bardziej, niż fabuła sama w sobie. Ona stała się jedynie sposobem na podanie innych elementów – przede wszystkim diagnozy społecznej, opinii o współczesnym (a rozsierdzają mnie stwierdzenia, że „Wiedźmin” jest taki „słowiański” i OCZYWIŚCIE akcja ma miejsce w odpowiedniku średniowiecznej Europy) świecie i różnych jego elementach.
W formie pojawia się jeszcze jeden ciekawy zabieg, z którego głównie się śmiałam. Cechą charakterystyczną w stylu Sapkowskiego są refreny językowe (je uwielbiam) i mocne „szatkowanie” narracji. Mnogość krótkich akapitów z jednej strony nadaje dynamiki i daje autorowi pole do popisu (a bawić się stylizacją zdecydowanie potrafi), ale z drugiej można pokusić się o stwierdzenie, że rezygnuje z pisania niewygodnych scen (na przykład drogi), wplatając fragmenty dzieła Jaskra albo zmieniając nagle perspektywę/stosując retrospekcję (tu w stylu: „Pamiętała, że później udali się do X. [zmiana narracji] Y siedział przy stole i obserwował przybyszów”). Według mnie to działa i urozmaica, ale rozumiem, że może być irytujące, gdy komuś bardziej zależy na fabule.
Ta stopniowo mocniej się rozkręca, choć nadal potrzebowałabym spisu państw, czarodziejów, królów i agentów oraz, przede wszystkim, MAPY. Bo mam wrażenie, że państwa zmieniają położenie.
Czekam na zakończenie, choć już mi przykro, że to koniec. Potrzebuję więcej drużyny Geralta. Olać Ciri, ona już jest dość Mary Sue. Dajcie mi cokolwiek o Yennefer.
„Wiedźmin” to dla mnie głównie forma – jestem największą fanką języka Sapkowskiego. Podczas czytania „Wieży Jaskółki” po raz pierwszy tak mocno odczułam, że czytanie książki ma największą moc oddziaływania w języku oryginału (i to „nawet” w fantasy). Wszystkie nawiązania do kultury polskiej i języka (bruszenie i wypowiedź, która ewidentnie jest odpowiedzią na pytanie „Cóż...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-09-24
Podczas wizyty na cmentarzu żydowskim w Łodzi zauważyłam grób Dawida, a na nim dopisek, że jest autorem „Dziennika”. W przeciwnym razie pewnie nigdy nie dowiedziałabym się o tych zapiskach.
Nie jest to po prostu literatura – nie ma wybitnej wartości artystycznej, ale potrafi wpłynąć na człowieka. Nie uniknie się porównania do „Zdążyć przed Panem Bogiem” czy „I była miłość w getcie” Marta Edelmana, choć to całkiem inny rodzaj tekstu. Edelman wspomina wydarzenia z okresu wojny, a więc może mylić fakty, nie pamiętać dokładnie nazwisk, miejsc, dat. Odnosi się też wrażenie, że ważniejsze jest powstanie w getcie, niż życie codzienne przed. Brakuje tam chociażby informacji o żywności, czarnorynkowych cenach różnych produktów. Z „Dziennikiem” Sierakowiaka jest inaczej. Dawid zaczął go prowadzić w wakacje 1939 roku podczas wycieczki w Pieniny. Konsekwentnie notował niemal codziennie do 1943 roku. To nie literatura faktu, ale źródło historyczne – opisane są dokładnie wszystkie zmiany w dostępie do żywności, jej ceny, rodzaje wykonywanej pracy, kolejne wywózki, choroby i nieliczne wieści z frontu. To sprawia, że charakter tekstu jest inny. Nie są to informacje widowiskowe, bardzo emocjonalne (choć ten wątek jeszcze rozwinę), ale dokładna relacja z łódzkiego getta. Podczas czytania czułam momentami znużenie, ponieważ co drugi wpis dotyczył zmian ceny chleba, zup i warzyw. Wtedy jednak dochodziłam do wniosku, że nie mam prawa tak czuć. Mając dostęp do tak osobistej i dokładnej kroniki wypadków, można choć spróbować wyobrazić sobie, co czuli Żydzi zamknięci w Łodzi. Katharsis i poczucie bycia człowiekiem.
Chciałabym poruszyć jeszcze wątek emocjonalności tego tekstu. Dawid notuje niczym kronikarz i czasami trudno jest wychwycić w „Dzienniku” jego samego. Fascynujące jest w tym kontekście śledzenie jego reakcji na śmierć różnych osób, zwłaszcza najbliższych, kiedy można zobaczyć jego skrywane uczucia. Tak samo ciekawe są momenty, gdy krytykuje klasy społeczne w getcie i wyraża nadzieje związane z komunizmem. Gdyby jednak dożył wywózkę do obozu po likwidacji getta, a potem przyszło mu żyć w Polsce Ludowej, spotkałby się z państwem, które w dalszym ciągu nie jest w stanie zaakceptować jego narodowości. I to jest tym bardziej tragiczne.
Ocena wystawiona tylko dlatego, że uważam „Dziennik” za jedną z najważniejszych pozycji przeczytanych przeze mnie w tym roku.
Podczas wizyty na cmentarzu żydowskim w Łodzi zauważyłam grób Dawida, a na nim dopisek, że jest autorem „Dziennika”. W przeciwnym razie pewnie nigdy nie dowiedziałabym się o tych zapiskach.
Nie jest to po prostu literatura – nie ma wybitnej wartości artystycznej, ale potrafi wpłynąć na człowieka. Nie uniknie się porównania do „Zdążyć przed Panem Bogiem” czy „I była miłość w...
2021-09-17
Po rozpoczęciu byłam w szoku, jak bardzo „Jezioro Cieni” czyta się lepiej od „Wyspy Mgieł”. Ogromny krok naprzód. Zdecydowanie było lepiej.
Bardzo, bardzo, bardzo cieszę się, że tym razem dostałam więcej świata: więcej magii, więcej backstory Kręgu (i jego samego w sobie), trochę eksplorowania potencjału uniwersum. To na pewno na plus.
Równocześnie pojawiają się gorsze fragmenty. Lirr przeżywa śmierć osoby, o której nie możemy powiedzieć, że była dla niej tak bliska, jak próbuje nam udowodnić. Zresztą i tak po jakimś czasie o tym wydarzeniu zapomina. Podobnie rzecz ma się z Milvą, nazywaną uparcie „przyjaciółką”, choć spędziły ze sobą nie za wiele czasu.
Cieszy fakt, że bohaterowie nie układają już ust w dzióbek i nie aż tak często podkreślają swoje kształty. Choć rekomenduje to Mikko, zachwycający się wyglądem maga.
Jeszcze jedna pozytywna rzecz – więcej historii Raidena. Na szczęście. To postać, którą można eksplorować najbardziej, dlatego dobrze, że wiemy o nim coraz więcej.
Ten tom mogłabym polecać zdecydowanie chętniej, niż poprzedni. Mam nadzieję, że trzeci mnie nie zawiedzie i zakończenie usatysfakcjonowanuje. Bo co tam się porobiło na koniec, to ja nie wiem.
Po rozpoczęciu byłam w szoku, jak bardzo „Jezioro Cieni” czyta się lepiej od „Wyspy Mgieł”. Ogromny krok naprzód. Zdecydowanie było lepiej.
Bardzo, bardzo, bardzo cieszę się, że tym razem dostałam więcej świata: więcej magii, więcej backstory Kręgu (i jego samego w sobie), trochę eksplorowania potencjału uniwersum. To na pewno na plus.
Równocześnie pojawiają się gorsze...
2021-09-13
Tym razem nie miałam już reakcji „wow”, ponieważ wiedziałam, czego się spodziewać. Mimo wszystko się nie zawiodłam.
Uważam, że to gratka dla każdego fana humoru Barejowskiego. Absurdy komunizmu i odniesienia do kultury tamtego czasu stanowią uniwersalny środek rozweselający.
Kolejnym plusem są ciekawostki historyczne w wątku hrabiego. Widać, że Pilipiuk ma za sobą studia związane z tą dziedziną (choć mam świadomość, że archeologia to jednak odrębna nauka). Z tego powodu w jednym z opowiadań fascynujące jest śledzenie dyskusji na temat postrzegania wydarzeń z okresu końca Rzeczypospolitej. Dla mnie, jako historyka, naprawdę fascynujące, choć to wszystko wiem. Przypomina to czytanie stronniczego źródła.
Dodatkiem tego tomu jest zawarcie w nim okresu przemian końca lat osiemdziesiątych i początku dziewięćdziesiątych. Partyjniacy stający się burżuazyjnymi kapitalistami, wracający po swoją własność byli właściciele kamienic, dopłacanie za cierpienie z czasu realnego socjalizmu – choć wszystko potraktowane jest z ogromnym humorem, Pilipiukowi udało się oddać klimat budzącego się rynku i nowej sytuacji politycznej.
By dobrze bawić się na tym zbiorze, trzeba jednak podejść do wszystkiego z dystansem, a najlepiej być fanem komedii z okresu komunizmu i w pewien sposób fascynować się kulturą Polski Ludowej. Wtedy jest to idealny przerywnik od trudniejszej literatury, a dostrzeganie kolejnych nawiązań (pop)kulturowych sprawia ogromną satysfakcję.
Tym razem nie miałam już reakcji „wow”, ponieważ wiedziałam, czego się spodziewać. Mimo wszystko się nie zawiodłam.
Uważam, że to gratka dla każdego fana humoru Barejowskiego. Absurdy komunizmu i odniesienia do kultury tamtego czasu stanowią uniwersalny środek rozweselający.
Kolejnym plusem są ciekawostki historyczne w wątku hrabiego. Widać, że Pilipiuk ma za sobą studia...
2021-09-12
6,5
Prawdopodobnie oceniłabym „Wyspę Mgieł” inaczej, gdybym nie była świeżo po skończeniu „Gry o tron”.
Gdy jeszcze była opublikowana na Wattpadzie przeczytałam tylko prolog i nigdy nie sięgnęłam dalej, choć miałam taki plan przez bardzo długi czas. Nie żałuję, choć mogło być lepiej.
Znajdują się tutaj typowe wątki z młodzieżówki:
– główna bohaterka, która nie wpisuje się w schemat, jest niezależna, włosy jej się nie układają (I feel you, Lirr), woli latać po lesie, zamiast chodzić na obcasach w zamku,
– dwóch boyów, więc rozdarcie między nimi,
– mroczna przeszłość.
Co do ostatniego: muszę przyznać, że cały wątek kruka jest intrygujący i przez to ciągnie mnie do sięgnięcia po drugi tom, co na pewno zrobię.
Rzeczywiście jest tutaj kilka bardzo ładnych fragmentów, malowniczych opisów, a Autorce raz udało się wprawić mnie w „surprised Pikachu face”.
Równocześnie mam dwie uwagi:
1) Pełna seksapilu Milda wzbudza w Lirr matczyne, opiekuńcze potrzeby, wygląda jak dziewczynka (Lirr myśli o niej per „mała”), a w tym samym czasie ma na sobie sukienkę z rozcięciem na nodze i dużym dekoltem. Miałam dysonans poznawczy, w jaki sposób ją postrzegać.
2) Po magicznej metamorfozie™ (to widzę zekranizowane) Lirr ma na sobie spódnicę. Potem jedzie konno po męsku, ponieważ ściska go udami, żeby jechał. Czy to nie przeszkadza? Rozumiem też później sytuację wyjątkową i nie znam się na jeździe konnej, ale wydaje mi się, że nie jest to zbyt wygodne.
Podsumowując: zdecydowanie jest potencjał, jest pomysł na dramę (bo sprawa boskiego źródła i samej wyspy naprawdę intrygująca), chcę kontynuować.
6,5
Prawdopodobnie oceniłabym „Wyspę Mgieł” inaczej, gdybym nie była świeżo po skończeniu „Gry o tron”.
Gdy jeszcze była opublikowana na Wattpadzie przeczytałam tylko prolog i nigdy nie sięgnęłam dalej, choć miałam taki plan przez bardzo długi czas. Nie żałuję, choć mogło być lepiej.
Znajdują się tutaj typowe wątki z młodzieżówki:
– główna bohaterka, która nie wpisuje się w...
2021-09-10
Nie spodziewałam się, że tak mi się spodoba. Miałam dość negatywny obraz „Pieśni lodu i ognia” w mojej głowie. Znałam na pamięć ostatni sezon serialu (bez oglądania; po prostu kocham analizę, którą zrobiła Megu na swoim kanale). Zakochałam się.
Na początku byłam trochę zagubiona w poszczególnych rodach, powiązaniach i powinowactwach (z wyboru (hehe) lub nie), miejscach i retrospekcjach, ale muszę powiedzieć, że Martin jest geniuszem. Widać, że wszystko jest przemyślane od początku do końca (choć tu właściwie nie mamy pewności, skoro nadal nie pisze kontynuacji serii). Poczułam, że jestem wciągnięta w świat i bohaterów. Wielka polityka, intrygi, morderstwa i bitwy przeplatane osobistymi dramatami, małymi wojenkami i konfliktami rodzinnymi to jest to, co lubię najbardziej.
W „Grze o tron” jest coś specyficznego, co sprawia, że nie ma tutaj patosu. Całkowicie obca dla mnie sytuacja, gdy mam do czynienia z monumentalną serią high fantasy. Może to za sprawą realizmu języka (a spodziewałam się naturalizmu, o tym za chwilę), przechodzenia do porządku dziennego nad tym, jaki człowiek może być i co jest w stanie zrobić innemu (wow, to ja wpadłam w większy patos).
Coś, na co wszyscy czekali:
„– Podejrzewam, że chodzi o seks – ocenił dyrektor Elektrowni Bełchatów”.
Ma pan rację, panie dyrektorze.
Spodziewałam się czegoś złego. O dziwo, całkiem się myliłam. Jak dobrze. Jest z lekka naturalistycznie i momentami dosadnie, ale to idealne wyważenie. W porównaniu z tym, co zaserwowała Cherezińska w „Koronie śniegu i krwi” (zatrzymałam się przed połową, nie dałam rady), Martin byłby genialnym autorem erotyków.
Bardzo, bardzo, bardzo chciałabym czytać dalej, ale za wiele rzeczy muszę skończyć (a nie byłam w stanie się na nich skupić przez myślenie o tym, co dzieje się w Siedmiu Królestwach).
Ostatnia rzecz. Polskie słuchowisko jest cudowne. Dziękuję.
(W ocenie zostawiam sobie margines na to, że któryś kolejny tom może być jeszcze lepszy. A poprzeczka już jest wysoko).
Nie spodziewałam się, że tak mi się spodoba. Miałam dość negatywny obraz „Pieśni lodu i ognia” w mojej głowie. Znałam na pamięć ostatni sezon serialu (bez oglądania; po prostu kocham analizę, którą zrobiła Megu na swoim kanale). Zakochałam się.
Na początku byłam trochę zagubiona w poszczególnych rodach, powiązaniach i powinowactwach (z wyboru (hehe) lub nie), miejscach i...
2021-09-04
Trudno oceniać, ponieważ nie o wartość literacką tu chodzi. Celem Edelmana było utrzymanie pamięci o ludziach, którzy w nie tylko umierali z głodu, w obozach i podczas akcji zbrojnych, ale przede wszystkim żyli i kochali, gdy świat i inni nie chcieli im na to pozwolić.
Większe wrażenie wywołało na mnie „Zdążyć przed Panem Bogiem” czytane w liceum, ale „,I była miłość w getcie” uważam za równie ważne i wartościowe. Przejmujące jest czytanie o tylu ludziach, którzy w nieludzkich warunkach wybrali bycie człowiekiem.
Trudno oceniać, ponieważ nie o wartość literacką tu chodzi. Celem Edelmana było utrzymanie pamięci o ludziach, którzy w nie tylko umierali z głodu, w obozach i podczas akcji zbrojnych, ale przede wszystkim żyli i kochali, gdy świat i inni nie chcieli im na to pozwolić.
Większe wrażenie wywołało na mnie „Zdążyć przed Panem Bogiem” czytane w liceum, ale „,I była miłość w...
2021-09-03
W tym roku w ramach Polskiej literatury najnowszej na studiach przeczytałam kilka takich książek. „Takich” znaczy: będących strumieniem świadomości autorki/autora po śmierci bliskiej osoby (zwykle matki). Nie jestem pewna, czy „Bezmatek” się tu wyróżnia. Z jednej strony, oczywiście, są tu piękne i głęboko poruszające fragmenty, ale dziwne byłoby, gdyby nie pojawiły się w książce o śmierci. Z drugiej uważam, że w koncepcie jest to o wiele mniej ciekawa forma, niż „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” Marcina Wichy albo „Po trochu” Weroniki Gogoli. Nie odmawiam „Bezmatkowi”, że stanowi interesującą pozycję, także pod względem formalnym (choć trend do jednego zdania na stronie jest coraz bardziej powszechny i często nadużywany), ale nie wybija się wśród innych książek tego typu. Rozumiem, że może stanowi bardziej realistyczny zapis rozpaczy właśnie ze względu na brak jednej koncepcji i spójności, ale przez to trudno powiedzieć o nim coś więcej, niż: smutne, ma ładne fragmenty, pokazuje żałobę, która się nie (s)kończy. Kilka razy mnie poruszył, ale nie aż tak, jak by mógł, gdybym nie znała już innych przykładów tego nowego „nurtu” w polskiej literaturze.
W tym roku w ramach Polskiej literatury najnowszej na studiach przeczytałam kilka takich książek. „Takich” znaczy: będących strumieniem świadomości autorki/autora po śmierci bliskiej osoby (zwykle matki). Nie jestem pewna, czy „Bezmatek” się tu wyróżnia. Z jednej strony, oczywiście, są tu piękne i głęboko poruszające fragmenty, ale dziwne byłoby, gdyby nie pojawiły się w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-09-03
Bardzo niedawno skończyłam „Chrzest ognia” i może dlatego „Droga do Wyraju” tak bardzo przypominała mi „Wiedźmina”. Tylko jak przy Sapkowskim czułam, że nic się nie dzieje, tak tutaj akcja pędziła. Momentami miałam wrażenie, że na łeb na szyję. Nie zdążyłam do końca się zorientować, co się dzieje, a już zaczynała się kolejna sekwencja. I to jest plus, na pewno dla młodszego czytelnika. Taki wstępniak przed Wieśkiem, to jest komplement.
Fabuła wciąga (zwłaszcza od momentu, kiedy pojawia się wątek przeszłości Elgana, zdecydowanie najciekawszy), bohaterowie są do pokochania, podobnie ich relacje (zmiana stosunku do Smęta, miód na moje serce), a świat intrygujący. Anegdota: potrzebowałam przymiotnika „staropolski” w trzech różnych połączeniach, żeby zrozumieć, że chodzi o gród, a nie o Polskę (co nie miałoby uzasadnienia w świecie, a dodatkowo nikt w okresie staropolskim nie wiedział, że w nim żyje). To na szczęście tylko moje nieogarnięcie.
Zamiast tego mam dwa „ale” dotyczące konsekwencji. Nie są jakoś mocno spoilerowe, ale uprzedzam:
1) Dlaczego Elgan i Dorada tak po prostu wyszli z uczty zadusznej? Nikt nie usłyszał, z kim rozmawiali i że wychodzą? Nikt nie zaczął ich ścigać?
2) Dorada powiedziała o villperuńskiej bibliotece, a potem Wanda zdziwiła się, słysząc nazwę miasta w innym zdaniu (powinna przecież zrobić to wcześniej).
To są jednak tylko drobiazgi.
Brakowało mi momentów przestoju. Nie chodzi nawet o eksplorowanie świata, ponieważ ekspozycja wychodzi zgrabnie i niewymuszenie. Może gdyby Elgan nie musiał spać w nocy (swoją drogą, ciekawe wytłumaczenie dla skutku niepicia krwi) znalazłoby się miejsce na jakiś przestój. Miałam wrażenie, że sceny przechodzą za szybko. Z jednej strony to dobrze, nie było niepotrzebnego rozwlekania, ale z drugiej czegoś nieokreślonego zabrakło.
Powyższe uwagi mają jednak na celu tylko pomoc, ponieważ mam nadzieję, że kolejne tomy będą jeszcze lepsze. A czytać je będę na pewno! Potrzebuję więcej wąpierza z mroczną przeszłością w moim życiu.
Wahałam się z oceną, więc tak na zachętę opcja wyżej. Zdecydowanie udany debiut, gratuluję autorce!
I też tak humorystycznie: wstawka z brązowym napojem bogów to złoto.
Bardzo niedawno skończyłam „Chrzest ognia” i może dlatego „Droga do Wyraju” tak bardzo przypominała mi „Wiedźmina”. Tylko jak przy Sapkowskim czułam, że nic się nie dzieje, tak tutaj akcja pędziła. Momentami miałam wrażenie, że na łeb na szyję. Nie zdążyłam do końca się zorientować, co się dzieje, a już zaczynała się kolejna sekwencja. I to jest plus, na pewno dla młodszego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-09-03
Eee... Przesłuchałam dwanaście tomów, żeby dotrzeć do tego, bo ciekawił mnie opis. Chyba nie było warto.
Na szczęście tym razem zażenowania wywołanego wątkami obyczajowo-romansowymi było mniej, ale zagadka jakoś mi tak szybko minęła. Chociaż zwrot akcji całkiem ciekawy.
Uważam, że opowiedzenie, co wydarzyło się z autobusem było pójściem na łatwiznę. Czytelnik zna przebieg całej sprawy, ale bohaterowie nic nie wiedzą i bardziej przejmują się swoimi dramami. Dużo ciekawsze byłoby śledzenie poszlak razem z postaciami, niż otrzymanie na tacy wszystkiego z dopiskiem: „Tak było, nie zmyślam”.
Chciałam odnieść się także do jednej rzeczy, która nie ma konstrukcyjnego uzasadnienia. Bohaterowie często w swoich myślach odnoszą się do poprzednich spraw. O ile mówienie o „sprawie Mordercy dziewic” ma uzasadnienie, ponieważ wynika z akcji tamtej powieści, podobnie „sprawa Łaskuna”, tak „sprawa Motylka” (o którego znaczeniu czytelnik wiedział jedynie z fragmentów z perspektywy mordercy) czy „sprawa Śreżogi” (to słowo pojawiło się w dwóch zdaniach niezwiązanych z całą aferą kryminalną; już lepiej by tu się nadawała Kikimora) nie mają uzasadnienia. Rozumiem, że to takie zasygnalizowanie, w którym tomie coś się działo, ale nie ma poparcia w świecie przedstawionym.
Eee... Przesłuchałam dwanaście tomów, żeby dotrzeć do tego, bo ciekawił mnie opis. Chyba nie było warto.
Na szczęście tym razem zażenowania wywołanego wątkami obyczajowo-romansowymi było mniej, ale zagadka jakoś mi tak szybko minęła. Chociaż zwrot akcji całkiem ciekawy.
Uważam, że opowiedzenie, co wydarzyło się z autobusem było pójściem na łatwiznę. Czytelnik zna przebieg...
2021-09-01
Bardzo rzadko płaczę. Bardugo udało się zmusić mnie do płaczu przy dwóch książkach. To jest jedna z nich. Dobrze dla niej.
Równocześnie bardzo czekałam na zakończenie czytania książek z grishaverse i nie chciałam się z tym światem rozstawać. Uważam to za jeden z ciekawszych światów fantasy, o których czytałam. Widać też zróżnicowanie w zależności od miejsca danej serii w chronologii świata. W „Trylogii Grisza” poznajemy wszystko pobieżne, oczami bohaterki dopiero co wrzuconej do rzeczywistości pełnej magii (tak, Małej Nauki, ale klimat ten sam) i polityki wewnętrznej. Wtedy zdecydowanie brakowało mi „mięsa”, tłumaczenia teorii griszów. W „Szóstce wron” czytelnik może doświadczyć polityki międzynarodowej okraszonej cudownym bohaterotwórstwem. Ale to dopiero „Dylogia Nikołaja” poświęca najwięcej miejsca różnym aspektom Małej Nauki, świata griszów i, że tak powiem, Tworzywu Serca Świata.
Dla mnie Bardugo wzbija się tu na wyżyny, pokazuje, że nie boi się obracać status quo do góry nogami i eksperymentuje z tym, co sama stworzyła. Dzięki temu zapewnia nie tylko rollercoaster emocjonalny, ale także pozwala docenić jej umiejętności kreowania świata i historii. W końcu dostajemy monumentalne, patetyczne sceny, które domagają się zekranizowania w formie filmu z dużym budżetem. Ale jak wtedy pokazać monologi wewnętrzne, tę mnogość fragmentów w mowie pozornie zależnej, które stanowią jedną z najlepszych rzeczy w książkach z tego uniwersum.
Całe grishaverse stało się dla mnie bardzo komfortowym miejscem, a po skończeniu go (poza żywotami świętych, których wydania po polsku się domagam) mam ochotę zacząć od początku z tą nieporadną, ale tak niewinną Aliną.
Bardzo rzadko płaczę. Bardugo udało się zmusić mnie do płaczu przy dwóch książkach. To jest jedna z nich. Dobrze dla niej.
Równocześnie bardzo czekałam na zakończenie czytania książek z grishaverse i nie chciałam się z tym światem rozstawać. Uważam to za jeden z ciekawszych światów fantasy, o których czytałam. Widać też zróżnicowanie w zależności od miejsca danej serii w...
2021-09-01
Najwięcej uwag mam co do konstrukcji tej powieści. Ja rozumiem, że chodziło o przedstawienie odmiennych perspektyw, ale lepszym rozwiązaniem byłoby zrezygnowanie z narracji auktorialnej j udzielenie głosu równocześnie wszystkim (w tym przypadku całej dwójce) bohaterom. Inaczej dostajemy tę samą scenę rozbitą na cztery czy sześć rozdziałów, które różnią się jedynie myślami postaci, gdy cała reszta jest dokładnie taka sama. Bardzo irytujące. Podobnie sam fakt, że cała akcja została już opisana dwa razy na końcu poprzedniego tomu (gdzie uważam za nieudane zdradzenie, że śmierć Emilii nie była samobójstwem; jeśli czytelnik by tego nie wiedział, to tu przynajmniej pojawiłby się zwrot akcji).
Uważam, że bohaterowie nie myślą. Poza wszystkimi absurdalnymi relacjami, związkami i romansami (w tym porzuconymi wątkami z końca tomu dziesiątego, które chociaż były intrygujące) nie są w stanie skojarzyć najprostszych faktów. Naprawdę nikt nie zrozumiał, co oznacza wiadomość Kaliny? Naprawdę? Przecież to było jasne jak słońce.
Poza tym seria chyba niekoniecznie powinna być nazywana „Sagą o policjantach z Lipowa”, skoro aktualnie jest tu jedynie Daniel, który nawet w Lipowie nie pracuje, podobnie jak jego syn.
A, i cały wątek Mari Carmen Sikory – jakie to jest głupie.
Najwięcej uwag mam co do konstrukcji tej powieści. Ja rozumiem, że chodziło o przedstawienie odmiennych perspektyw, ale lepszym rozwiązaniem byłoby zrezygnowanie z narracji auktorialnej j udzielenie głosu równocześnie wszystkim (w tym przypadku całej dwójce) bohaterom. Inaczej dostajemy tę samą scenę rozbitą na cztery czy sześć rozdziałów, które różnią się jedynie myślami...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-08-30
Dziwne rzeczy pod względem konstrukcyjnym się tu dzieją. Nie byłam w stanie się wciągnąć, dopóki powieść nie zaczęła nawiązywać do formy opowiadań zróżnicowaną narracją i refrenami językowymi. Wtedy już było dobrze, podkreślało humor charakterystyczny dla tej serii.
Uważam, że w pierwszej połowie nie działo się nic – nie wnosiło to wybitnie dużo ani do świata przedstawionego (nadal ogromnego i maleńkiego jednocześnie), ani do rozwoju bohaterów, ani do akcji samej w sobie. Brakowało wątków „światopoglądowych”, które sprawiają, że „Wiedźmin” nie jest „tylko” fantastyką.
Sapkowskiego stać na zdecydowanie więcej.
Jak w polityce, sojuszach i zdradach się pogubiłam, tak dialogi nadal są wspaniałe, a humor cudowny. Niektóre sceny aż się proszą o jak najszybsze zekranizowanie.
I ostatnia – majsterszyk.
Dziwne rzeczy pod względem konstrukcyjnym się tu dzieją. Nie byłam w stanie się wciągnąć, dopóki powieść nie zaczęła nawiązywać do formy opowiadań zróżnicowaną narracją i refrenami językowymi. Wtedy już było dobrze, podkreślało humor charakterystyczny dla tej serii.
Uważam, że w pierwszej połowie nie działo się nic – nie wnosiło to wybitnie dużo ani do świata...
2021-08-29
To było już po prostu złe. Może nawet zagadka byłaby całkiem irytująca, gdyby nie dwa czynniki:
1) BEZNADZIEJNY wątek trójkąta „miłosnego”, który stał się tak absurdalny, że już gorzej być nie może; czy naprawdę bez dramy by się nie udało? I ten finał – no już bez przesady; konstrukcyjne to też głupie (teoretycznie ma zachęcać do czytania kolejnego tomu, ale jest wciśnięte na siłę), a jeśli już o konstrukcji mowa
2) to, w jaki sposób została napisana sekwencja odkrywania mordercy; to było okropne; szatkowanie na krótkie rozdziały, których połowę zajmowało określenie daty i godziny, miejsca akcji i bohatera (w papierze to przydało pewnie ze dwadzieścia stron) się nie sprawdza; dodatkowo pojawiały się krótkie wstawki z perspektywy jednego z bohaterów, które odnoszą się do wydarzeń mających miejsce kilka minut później – totalne rozbicie ciągłości narracji, burzenie napięcia, choć miały je wzmocnić; tragedia.
Dla mnie ta seria ma dwa dobre tomy – „Motylka” i „Łaskuna”. Pozostałe są mniej lub bardziej przeciętne, ale ten i kilka innych okazały się po prostu złe.
To było już po prostu złe. Może nawet zagadka byłaby całkiem irytująca, gdyby nie dwa czynniki:
1) BEZNADZIEJNY wątek trójkąta „miłosnego”, który stał się tak absurdalny, że już gorzej być nie może; czy naprawdę bez dramy by się nie udało? I ten finał – no już bez przesady; konstrukcyjne to też głupie (teoretycznie ma zachęcać do czytania kolejnego tomu, ale jest wciśnięte...
5,5
Jeśli to jest dobra książka z uniwersum (już niekanonicznego niestety), to nie chcę wiedzieć, jak wyglądają te słabe. A podobno większość taka jest.
Została mi polecona jako przykład zadowalającej twórczości fandomowej. I z jednej strony rozumiem, że jest to satysfakcjonujące – pochodzenie „Zasady dwóch” to interesująca kwestia, ale wykonanie jest mocno średnie. Rozumiem, że książki powiązane ze światem filmowym zwykle nie są wybitne, ale tutaj naprawdę mnie to irytowało. Prosta konstrukcja zdań, powtórzenia i literówki sprawiają, że nie mogłam skupić się dobrze na samej fabule. A ona także wybitna nie jest. Wszystko zbudowane na schemacie: X ma złowieszczy plan, Y ma bardziej złowieszczy, ale X jednak okazał się najbardziej złowieszczym złolem. Tak, środowisko Sithów powinno być pełne intryg, ale można było opisać je ciekawiej. Nie wierzyłam w to, że bohaterowie są dorośli (swoją drogą – Bane określany jest jako: chłopak, młodzieniec i mężczyzna; to ile on ma dokładnie lat? Na początku wynikało, jakby był bliżej trzydziestki), gdy zachowują się jak dzieci.
Pod koniec plan Bane'a mnie rzeczywiście usatysfakcjonował, ale to nie usprawiedliwia powtarzalności wcześniejszych wydarzeń. Choć za uśmiercenie jednej postaci pod koniec szanuję i nie spodziewałam się, że autor się na to odważy.
Jeśli ten tom jest najlepszy, to boję się dwóch kolejnych.
5,5
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toJeśli to jest dobra książka z uniwersum (już niekanonicznego niestety), to nie chcę wiedzieć, jak wyglądają te słabe. A podobno większość taka jest.
Została mi polecona jako przykład zadowalającej twórczości fandomowej. I z jednej strony rozumiem, że jest to satysfakcjonujące – pochodzenie „Zasady dwóch” to interesująca kwestia, ale wykonanie jest mocno średnie....