-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel14
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik243
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2019-11-05
2018-10-17
2020-01-15
2019-11-20
Kiedy słyszymy nazwisko Schwarzenegger, przed oczami staje nam wielki, napakowany koleś, który mieczem bronił Cymerii w filmowej adaptacji "Conana", a jako bezwzględny T-800 został wysłany w przeszłość, żeby wykończyć Sarę Connor i przy okazji kilku innych, którzy nawinęli się pod lufę.
Ci, którzy interesują się polityką, pamiętają go jako niezłego gubernatora Kalifornii, który starał się postawić stan na nogi.
Niewielu jednak zastanawiało się jakie były początki kariery Arnolda, a poza pasjonatami kulturystyki, niewielu wie jaki wpływ miał Terminator na propagowanie i dzisiejsze postrzeganie tego sportu.
O tym wszystkim i nie tylko przeczytacie w "Pamięci Absolutnej". Od początków w Austriackiej wiosce będącej w powojennej strefie okupacyjnej, poprzez próby zostania "Mr. Universe" i "Mr. Olympia", na karierze aktorskiej i politycznej skończywszy.
Napisana z ogromnym luzem i dystansem do siebie ukazuje nam Schwarzeneggera jako tytana pracy, absolutnie zdeterminowanego w osiągnięciu celu człowieka, który nie pyta "czy dam radę?", tylko "na kiedy ma być zrobione?". Na początku widzimy biednego chłopaka, który nie ma nic poza marzeniami. Potem ukazuje się nam niezwykle pracowity młody człowiek, który stawia wszystko na jedną kartę i w całości poświęca się kulturystyce, podnosząc ją do rangi sztuki, o czym może świadczyć fakt, że po dziś dzień sylwetka Arnolda jest uważana przez wielu za ideał proporcji w świecie bodybuildingu.
Dla wszystkich sceptyków i kierujących się stereotypem "napakowany = imbecyl" zaskoczeniem może być niesamowity zmysł przedsiębiorczości i ogromna wiedza Arnolda n.t. gospodarcze i ekonomiczne a także trafne spostrzeżenia dotyczące polityki USA.
Książka podzielona jest na kilka rozdziałów, w którym każdy jest poświęcony osobnemu etapowi życia Arnolda. Całości dopełniają zdjęcia z prywatnych zbiorów Autora.
Ze swojej strony polecam, bo jest to tytuł będący dobrą autobiografią, a także świetnym podręcznikiem motywacji, który zjada tak popularnych dziś "kołczów" na śniadanie i donośnie odbekuje.
Kiedy słyszymy nazwisko Schwarzenegger, przed oczami staje nam wielki, napakowany koleś, który mieczem bronił Cymerii w filmowej adaptacji "Conana", a jako bezwzględny T-800 został wysłany w przeszłość, żeby wykończyć Sarę Connor i przy okazji kilku innych, którzy nawinęli się pod lufę.
Ci, którzy interesują się polityką, pamiętają go jako niezłego gubernatora Kalifornii,...
Z Andrzejem Ziemiańskim jest jak z dobrą whisky. Im starszy, tym lepszy, przynajmniej w kreowaniu swojego monumentalnego świata Imperium. Wciąż zaskakuje, wciaż odkrywa nowe karty i wciąż mam chęć wracać czy to do przygód Achai, czy do wydarzeń mających miejsce tysiąc lat po jej śmierci.
Piąty tom "Pomnika Cesarzowej Achai" jest ostatnim z cyklu. Jak przystało na Ziemiańskiego, dostajemy pokaźną cegiełkę, tym razem najgrubszą z dotychczasowych i jak się przekonał o tym mój duży palec u nogi, całkiem ciężką.
Ekspedycja Rzeczypospolitej na drugą stronę Gór Bogów postępuje i zaczyna przypominać ekspansję. Niestety, jak wiemy z poprzedniego tomu, Polacy nie są jedynymi przybyszami z zewnątrz. Szpieg w szeregach Wojska Polskiego (nie powiem kto, ale będziecie mega zdziwieni) sieje zamęt i naraża na wielkie niebezpieczeństwo Kai, która inflirtuje Nayer i zbiera informacje o Anglosasach, którzy również dostali się na druga stronę Gór. Co z tego wyniknie? To już musicie przeczytać sami. Prawie do samego końca akcja jest napięta jak struna do gitary. Dlaczego prawie i dlaczego jak struna do gitary? Bo w końcu pęka w najmniej spodziewnym momencie i moze wkurzyć czytelnika. Tak, zakończenie mnie zawiodło, rozwiązanie paru ciekawych wątków i jednego dość istotnego zostało, według mnie, napisane na siłę i na odczep się. Trochę jak w pamiętnym teleturnieju "Idź na całość" – czekasz na odsloniecie bramki, emocje sięgaja zenitu, bo główna wygrana to meblościanka wysoki połysk, albo fiat 126p, a tu Zonk. Chociaż Zonk był sympatycznym futrzakiem, to jednak nie dawał satysfakcji, jaką dawałaby głowna nagroda. W zakończeniu piątego "Pomnika" jest podobnie – w napięciu przewracałem kolejne kartki, momentami odkładałem książkę na bok, żeby się uspokoić, przyszła końcówka, rozpoczęta z pierdyknięciem i ... nijaki koniec. Nie tego sie spodziewałem.
Jednak tam gdzie chmury, tam zawsze wychodzi słońce. Ogromnym plusem, który poprawia mi lekki niesmak po zakończeniu piątego tomu, jest zostawiona przez Autora otwarta furtka do kontynuacji opowieści o świecie Achai, a co za tym idzie, kolejne lata oczekiwań na nowe tomy, których na pewno będzie więcej niż trzy. Chociaż, moim zdaniem, dwa tomy byłyby optymalne, bo całość zamknęłaby się w dziesięcioksięgu (dekaksięgu? Decylogii?), a co za dużo to niezdrowo. Niemniej, nadal podtrzymuję swoją tezę, którą postawiłem przy okazji recenzji czwartego tomu "Pomnika" – nic nie wskazuje na to, by Ziemiańskiego dopadł "syndrom Piekary", czyli niekończącej sie opowieści o kubeczkach wody, "moichmiłych", odcinającej kupony i jadącej na legendzie pierwszych tomów. Autor wciąż ma nowe pomysły, którymi potrafi zaskoczyć, poziom z tomu na tom jest coraz wyższy, wreszcie fabuła jest zaplanowana tak, że na nowy tom się czeka z niecierpliwością, a nie kwituje "O, kolejny tom, ok".
Kwestia wydawnicza, jak zawsze, w przypadku Fabryki Słów, na najlepszym poziomie, no oże trochę wiecej ilustracji by się przydało, ale to z pewnoscią zwiekszyłoby objętość tomu o kolejne klika stron, więc coś za coś. Ale to tylko ustyskiwania rozpieszczanego przez lata czytelnika ;)
Długo czekałem na nowy "Pomnik". Akcja czwartego została przerwana w takim momencie, że oczekiwanie na piąty było dla mnie prawdziwą udręką. Opłaciło się czekać? Mimo słabego zakończenia, zdecydowanie tak! Jeżeli pogłoski o napisaniu prequela, tym razem z Virionem, szermierzem natchnionym, są prawdziwe i Ziemiański pociągnie dalej sequele, to jestem spokojny o to, że będzie to zajebistość, na którą warto będzie czekać, nawet kilka lat. A teraz, kto jeszcze w pomnik piatkę się nie uzbroił, niech pędzi i zarezerwuje sobie kilka godzin na zatracenie się w świecie Cesarzowej!
Z Andrzejem Ziemiańskim jest jak z dobrą whisky. Im starszy, tym lepszy, przynajmniej w kreowaniu swojego monumentalnego świata Imperium. Wciąż zaskakuje, wciaż odkrywa nowe karty i wciąż mam chęć wracać czy to do przygód Achai, czy do wydarzeń mających miejsce tysiąc lat po jej śmierci.
Piąty tom "Pomnika Cesarzowej Achai" jest ostatnim z cyklu. Jak przystało na...
Świat arabski, czy ogólniej mówiąc, islamski, jest dzisiaj tematem kontrowersyjnym i budzącym spektrum uczuć, od złości i jawnej niechęci, poprzez neutralność, na zachwycie i uwielbieniu skończywszy. Przez swego rodzaju zamknięcie na świat i ukazywanie tylko jego złych stron, człowiek, który nie jest uwaznym obserwatorem świata, nieraz sam nie wie co ma myśleć i co jest prawdą, a co wyolbrzymieniem czy po prostu kłamstwem stworzonym na potrzeby mediow, czy konkretnej opcji politycznej.
Warto wtedy sięgnąć do źródeł bardziej neutralnych. Takich, których autorzy nie są na smyczy korporacji, czy środowisk politycznych, lecz są ludźmi wolnymi i nie mają interesu w naginaniu rzeczywistości pod odbiorcę, lecz bez wahania wytkną przywary i pochwalą tam gdzie trzeba, bez strachu, że stracą pracę, poparcie czy sympatię ludu. Kimś takim są podróżnicy. Nie dziennikarze, którzy zwietrzywszy materiał na pół roku ględzenia (momentami do znudzenia i obrzydzenia tematu), będa się pchali na pierwszą linię frontu lub w miejsca, które obrazują jakąś skrajność. Nie misjonarze, którzy będą wszystko opisywali pod kątem instytucji, ktorej służą. Właśnie podróżnicy, cyzli ludzie, którzy biorą mapę, wybierają miejsce, kupują bilet i jadą/lecą. Po to żeby zobaczyć, doświadczyć, dotknąć i posmakować. Bez misji nawracania, zwracania uwagi czy naprawiania świata. Tak po prostu.
Tak po prostu, w moim odczuciu, wybrał się do Omanu Marek Pindral, który spędził tam wręcz szeherezadowe tysiąc i jedną noc, czego owocem jest książka "Oman. W cieniu minaretów", którą mam przyjemność recenzować.
Napisana z niezwykłym humorem, dystansem i ciepłem relacja z trzech lat w Omanie wciągnie Was od pierwszej strony. Pełna anegdot, osobistych przemyśleń Autora, a także pozbawiona moralizatorskiego nadęcia i mitomanii, będzie świetnym wyborem na wieczorną lekturę.
Razem z Autorem odwiedzimy wyścigi wielbłądów, które są sportem narodowym, poznamy Ibadytów, ostatni istniejący dzisiaj odłam Charydżyzmu, którzy są dominującym wyznaniem w Omanie, a przez to ewenementem na skalę świata Islamu, ponieważ dominują tylko w tym jednym kraju.
Jednak najwiecej uwagi poświecone jest ludziom. Ich zwykłym problemom, życiu codziennym, które pomimo różnych szerokości geograficznych, kultur i wyznań, są tak bliskie i podobne do naszych, że nachodzi mnie myśl, iż systemy tylko psują i szkodzą człowiekowi, zamiast mu pomagać, do czego zostały stworzone.
Spojrzymy na życie młodych Omańczyków, którzy w moim odczuciu, strasznie cierpią przez zakazy sankcjonowane religijnie i społecznie, co rodzi w nich wiele frustracji i prowadzi do nieszczęść w życiu prywatnym. Poznamy zwyczaje ślubne, rolę kobiety w omańskiej rodzinie, a także będziemy świadkami miłosci równie wielkiej do kobiet co do samochodów.
Zobaczymy też drugą, smutną stronę arabskiej kurtyny, która nie jest pokazywana przez przewodników czy pilotów. Mowa tu o pracownikach z Indii, Pakistanu i Bangladeszu, którzy żyjąc w warunkach urągajacych człowiekowi stoją za olśniewającymi wieżowcami, futurystycznymi budowlami i innymi zachwycającymi wspaniałościami, które są wizytówką bogatych państw półwyspu arabskiego, nie tylko Omanu.
Autor ma dar. Nie tylko dar oka, dzięki któremu tworzy świetne fotografie odwiedzanych miejsc, ale też dar władania słowem, dzięki któremu czytelnik ma wrażenie, że oto idzie razem z Pindralem przez ulice Maskatu lub jedzie potęznym dżipem w pustynnej karawanie, a suche powietrze pustyni i słońce świecące w zenicie pali w kark i twarz. Cały czas jesteśmy, wespół z Autorem, widzami, współodczuwającymi Oman, a nie tylko biernymi widzami, którym nudny przewodnik mówi "Moi mili, to jest X, zbudowane w roku Y, a tutaj jest XYZ". Oman wychodzi z książki z całym swoim pięknem, zapachami, czasami grozą, jest żywy, nieokiełznany i dzięki temu, wyjątkowy.
Moi drodzy, odłóżcie uprzedzenia na bok i zaopatrzcie się w "Oman. W cieniu minaretów". Naprawdę warto!
Świat arabski, czy ogólniej mówiąc, islamski, jest dzisiaj tematem kontrowersyjnym i budzącym spektrum uczuć, od złości i jawnej niechęci, poprzez neutralność, na zachwycie i uwielbieniu skończywszy. Przez swego rodzaju zamknięcie na świat i ukazywanie tylko jego złych stron, człowiek, który nie jest uwaznym obserwatorem świata, nieraz sam nie wie co ma myśleć i co jest...
więcej mniej Pokaż mimo to
Średnowiecze jest epoką, która została najbardziej pokrzywdzona przez pseudo historyków i ignorantów, w porównaniu z innymi epokami. Wszystkie przewiny hiszpańskiej inkwizycji, kontynuującej rekonkwistę, protestanckich purytan polujących na czarownice, ciemnotę prostego ludu niesłusznie kojarzy się z wiekami średnimi, ponieważ w rzeczywistości nastąpiły i rozszerzały swoja działalność w wiekach późniejszych, które powszechnie uważa się za oświecone, skoncentrowane na człowieku. Przedrostek "średniowieczny" jest też często używany przez ignorantów jako obraza, czy przytyk w dyskusji. "Średniowieczna mentalność", "średniowieczna ciemnota", "robicie z tego kraju średniowieczny zaścianek", wymieniać mogę bez końca, z pewnością Wy też zetknęliście się z takimi określeniami, czy nawet sami ich beztrosko używaliście (lub używacie). Niesłuszne to i niesprawiedliwe. Okres określany jako wieki średnie był drugim po antyku filarem eurpejskiej tożsamości i kultury. Scholastyka, urząd obrońcy w sądach, sztuki wyzwolone, podwaliny pod powszechną edukację w postaci szkółek klasztornych, początki zinstytucjonalizowanej dobroczynności i w końcu nowe rozwiązania w budownictwie, których uzywa sie do dzisiaj, to wszystko zawdzięczamy tym złym i zacofanym fanatykom, którzy nie umieli czytać i pisać, palili na stosie, kradli kury i sikali do mleka, a historia określiła ich działania jako "renesans karoliński", chociaż mało kto o tym wspomina, bo zburzyłoby to wygodne "średniowieczowanie" na lewo i prawo.
Budownictwo. Sztuka znana człowiekowi od momentu wyjścia z jaskini. Od lepianek z błota i słomy po będące ucieleśnieniem wizji Żeromskiego szklane kolosy sięgające nieba. Efekt będący wynikiem pomysłowości i geniuszu matematycznego inżynierów, wykorzystywania praw fizyki i ciężkiej pracy rzeszy robotników, o których się nie pamięta. Takim efektem miała sie stać katedra w Kingsbridge, wokół budowy której, toczy się monumentalna, tak jak czasy, w których została osadzona, powieść Kena Folleta "Filary Ziemi".
Przyznam szczerze, tytułem zainteresowałem się po obejrzeniu jednego czy dwóch odcinków serialu Ridleya Scotta. Z racji, że nie lubię oglądać seriali i jest to dla mnie jeden z najnudniejszych sposobów na spędzanie wolnego czasu, którego fenomenu w społeczeństwie od czasów emisji "Lost" wciąż nie mogę pojąć, postanowiłem przeczytać książkę.
Fabuła książki rozgrywa się w Anglii na przestrzeni 40 lat. Tłem historycznym są walki Matyldy (Cesarzowej) i Stefana z Blois o sukcesję tronu brytyjskiego. Na tym tle autor umieścił wielowątkową historię, a w centrum umieścił budowę katedry w fikcyjnym opactwie Kingsbridge. Poznajemy budowniczego Toma, którego marzeniem było wzniesienie monumentalnej budowli i uchronienie rodziny od wizji głodu, przeora Philipa łączącego regułę świętego Benedykta z byciem dobrym człowiekiem i szlachcica Williama – ambitnego i bezwzględnego, który w tej powieści gra rolę czarnego charakteru. Poza tymi głównymi wątkami staniemy się świadkami wymiany pokoleń, zakulisowych rozgrywek u szczytu władzy kościelnej i państwowej, walki o honor rodziny i miłości wbrew mezaliansowi, oraz innych zwyczajnych ludzkich losów, które wcale nie są takie obce i inne niż w czasach dzisiejszych.
Na szczególną uwagę czytelnika zwraca przekrój społeczeństwa i drabiny społecznej, które Autor umieścił w swojej książce. Nie ogranicza się on do opisywania życia rycerstwa i duchowieństwa, które stanowiło trzon owczesnego społeczeństwa. Zetkniemy się z średniowiecznym chłopstwem zmagającym sie z cieżką pracą i głodem zimą, z brytyjskim mieszczaństwem, które wśród rynsztoków, karczemnych awantur i szwindli walczyło o swój byt. Zajrzymy też za klauzurę zakonu , który poza pobożnym życiem i studiowaniem świętych ksiąg zmagał się z codziennymi przeciwnościami. Doszedłem w pewnym momencie do wniosku, że to własnie te cztery grupy społeczne, które poznajemy w ksiażce są tytułowymi Filarami Ziemi. Nie fundamenty pod katedrę, nie kolumny, lewary i dźwigary czy łukowate sklepienia. Właśnie ludzie – chłopi, mieszczanie, rycerze i duchowieństwo są filarami na których stoi wykreowana przez Folleta rzeczywistość. To oni stanowią trzon i to na nich skoncentrowana jest ta powieść. Człowiek w centrum.
Kolejną fascynującą kwestią, którą Autor ujął w swoim dziele jest ukazanie czytelnikowi narodzin gotyku. Ukazane jest to już na samym początku książki, gdzie Tom budowniczy zachwyca się subtelnymi łączeniami, strzelistością fasad, łukowych sklepień wyglądających jak złożone do modlitwy ręce. Rozmachowi i ogromowi budowli gotyckich poświęcono wiele fragmentów, które są opisane w prosty dla laika, ale jednocześnie fascynujący i bajkowy sposób. Czytając opisy krużganków, naw bocznych, arkad czy prezbiteriów sam czułem się jakbym był wśród robotników i obserwował procech powstawania katedry.
Na sam koniec kilka słów o kwestii czysto technicznej, czyli wydaniu i opracowaniu ksiażki ze strony wydawniczej. Wydawnicto Albatros wydało oba tomy ("Filary Ziemi" i "Świat bez końca") w kolekcjonerskiej, zintegrowanej graficznie wersji w pudełku. Bardzo lubię takie wydania, bo raz, że ładnie prezentują sie na półce, dwa – częstokroć są tańsze niż kupowanie każdego tomu osobno. Tłumaczenie zostało powierzone Grzegorzowi Sitkowi, który moim zdaniem wywiązał sie ze swojej roli znakomicie i nie zabił ducha ksiazki swoimi umiejętnościami translatorskimi. Czyta się szybko i jednym tchem, chociaż czcionka mogłaby być ciut większa, jednak to poskutkowałoby rozszerzeniem objętości tomiszcza do tysiąca stron, co na pewno przełożyłoby się na wygodę przy transporcie i trzymaniu książki w ręce.
Autor przedsięwziął rzecz trudną, acz w pełni udaną. Umieścił akcję książki w tych samych czasach, co Umberto Eco "Imię Róży", które jest pozycją kanoniczną i kompletną, kiedy idzie o przedstawienie średniowiecznej mentalności, języka, zwyczajów czy sporów doktrynalnych. Jednak w czasie lektury, na szczęście dla Autora, nie dostrzegłem chociaż cienia próby nadania "Filarom Ziemi" poważnego i dosłownego charakteru. Opowieść ta jest na tyle uniwersalna, że mogłaby się rozegrać w każdych czasach, nawet dzisiejszych, ale umiejscowienie jej w średniowieczu nadaje jej tylko uroku i czyni wyjątkową w gronie innych powieści traktujących o zwykłych ludzkich sprawach, wielkiej polityce i intrygach. Chociaż w wielu momentach jest bardzo przewidywalna, momentami wręcz naiwna, nie umniejsza to jednak przyjemności czytania i zgłębiania przedstawionej historii. Ze swojej strony gorąco polecam i zabieram się za "Świat Bez Końca".
Średnowiecze jest epoką, która została najbardziej pokrzywdzona przez pseudo historyków i ignorantów, w porównaniu z innymi epokami. Wszystkie przewiny hiszpańskiej inkwizycji, kontynuującej rekonkwistę, protestanckich purytan polujących na czarownice, ciemnotę prostego ludu niesłusznie kojarzy się z wiekami średnimi, ponieważ w rzeczywistości nastąpiły i rozszerzały swoja...
więcej mniej Pokaż mimo to
Moja przygoda z losami Mordimera Madderdina zaczęła się w 2006 roku. 10 lat w ciągu których czekałem i wciąż czekam na "Czarną Śmierć" i "Rzeźnika z Nazaretu". Tymczasem autor wydał kolejny prequel, przed którym, szczerze mówiąc, broniłem się, mając w pamięci poprzednie "jainkwizytory", które prezentowały poziom, umówmy się, średni z niezłymi fragmentami. Momentami, a nawet wieloma momentami wręcz kiepski.
Co mnie z biegiem lat odrzuca i zniechęca do świata Jacka Piekary, to fakt, że autor sprawia wrażenie wypalonego. Świat, który ma tyle możliwości i który te możliwości zaprezentował Autor w "Słudze Bożym", "Młocie Na Czarownice", "Mieczu Aniołów" i "Łowcach Dusz", w prequelach stał się tak miałki, strywializowany i bezpłciowy, że można by bez czytania odgadnąć fabułę kolejnej części.
Intryga - wezwany inkwizytor - kubeczek wody - trudności w śledztwie - moi mili - romans - kubeczek wody i pajdka chleba - oświecenie i nagłe ułożenie spraw na korzysć głównego bohatera - mili moi - prześwietna akademia i niezwykłe umiejętności uniżonego sługi i happy end.
To oczywiście nieodłączne części każdej z nich, a gdyby tak z wszystkich książek o losach inkwizytora wziąć te kubeczki wody i policzyć, to wyszłoby kilka wiader ;)
Czy inaczej jest w "Kościanym Galeonie" ? Tak i nie. Nie z tego powodu, że kubeczków, prześwietnej akademii i moichmiłych jest trochę i jak zawsze sprawiają wrażenie zapchajdziury i nabicia stron. Autorze drogi, daruj sobie te dygresje, na prawdę już chyba każdy wie, że nos inkwizytora jest jak u psa, a kubeczek i pajdka to wszystko co mu do szczęścia potrzeba, a akademia inkwizytorów jest najlepsza. Rozumiem wspomnieć o tym raz, ale nie w każdym tomie po kilka razy. Czyż sam Mordimer nie lubił, kiedy przesłuchiwany plótł za dużo? Weź więc z niego przykład i nie rozwlekaj jego rozterek i przemyśleń na kilka stron.
Jak wspomniałem, jest jednak w "Kościanym Galeonie" coś, co go wyróżnia pozytywnie na tle pozostałych prequeli. Wreszcie jest to fantastyka, do której Autor przyzwyczaił swoich czytelników. Wreszcie pojawiają się istoty, które do samego końca budzą niepokój czytelnika, a których rola odegra w tej powieści kluczową rzecz. Wreszcie "nie-świat" jest ukazany z najszerszej, jak dotąd, perspektywy i w bardzo fajny sposób wyjaśnione zostaje wiele spraw, o których Autor do tej pory milczał. No i wreszcie - tytułowy "Kościany Galeon". Coś, co niemal całkowicie zrekompensowało mi kubeczki wody i moichmiłych. Za to panie Jacku pełne uszanowanie z mojej strony, oklaski i dodatkowa gwiazdka w ocenie. Koncept genialny i na szczęście nie zamknięty, przez co liczę na podjęcie tego wątku w "Czarnej Śmierci", bo szkoda, że by się zmarnował.
Tymczasem, w oczekiwaniu na "Czarną Śmierć", przyjdzie przełknąć jeszcze pewnie ze dwa tomy "Płomienia i Krzyża" (chociaż pierwszy tom był całkiem niezły) i niestety obawiam się, że jeszcze jednego "jainkwizytora".
Czy polecam? Mimo wszystko tak, bo jest to najlepsza, jak dotąd część z serii "Ja, inkwizytor" (oczywiście mówię tu o częściach wydanych po "łowcach dusz", bo wydawnictwo Fabryka Słów ostatnio wypuściła wszystkie książki o Mordimerze pod tym tytułem), ale nie spodziewajcie się cudów. Ot, do poczytania i odłożenia na półkę.
Moja przygoda z losami Mordimera Madderdina zaczęła się w 2006 roku. 10 lat w ciągu których czekałem i wciąż czekam na "Czarną Śmierć" i "Rzeźnika z Nazaretu". Tymczasem autor wydał kolejny prequel, przed którym, szczerze mówiąc, broniłem się, mając w pamięci poprzednie "jainkwizytory", które prezentowały poziom, umówmy się, średni z niezłymi fragmentami. Momentami, a nawet...
więcej mniej Pokaż mimo to
Sknerus McKwacz jest postacią znaną każdemu, kto zetknął się ze światem Disneya. Większość z nas kojarzy bajecznie bogatego kaczora kąpiącego się w złotych monetach, który był surowym wujem Donalda. Niewielu natomiast, poza wiernymi fanami serii wie, w jaki sposób Wujek Sknerus doszedł do swojego bogactwa.
Don Rosa, jako jeden z najwybitniejszych, obok Carla Barksa, rysowników uwieczniających perypetie mieszkańców Kaczogrodu, stworzył całą serię komiksów ukazujących tytułowe życie i czasy McKwacza.
Pamiętam, że kiedy byłem młodszy, przygody te były wydane w trzech tomach, jednak cena pojedynczego, w stosunku do ówczesnych zarobków i wysokości mojego kieszonkowego, była za wysoka, żebym mógł sobie na nie pozwolić. Pozostała mi biblioteka i skany znalezione w sieci.
W 2017 roku wydawnictwo Egmont postanowiło wydać ponownie "Życie i czasy" z okazji 70 urodzin głównego bohatera, o czym dowiedziałem się przypadkiem, przechodząc obok półki z komiksami w jednej z znanych księgarskich sieci. Cóż mi pozostało? Oczywiście - kupić (Sknerus zapewne byłby wrogiem takiego szastania mamoną :-P)!
Najnowsze wydanie "Życia i czasów" jest zebraniem wszystkich komiksów Dona Rosy traktujących o historii Najbogatszego Kaczora W Historii. Poznamy Sknerusa od "pisklaka", który pucując buty na szkockich ulicach zarobił pierwsze 10 centów. Udamy się z nim na dziki zachód, gdzie pędził bydło przez bezkresne prerie. Razem z nim będziemy poznawali historię gorączki złota, która była epoką straszną, ale jednocześnie fascynującą i stanowiącą podwaliny pod "Amercian Dream". Więcej szczegółów nie zdradzę, bo nie chcę psuć zabawy przyszłym czytelnikom. Poza wspomnianymi i wcześniej wydanymi opowieściami, książka zawiera trzy niezawarte w poprzednich wydaniach historie, które stanowią uzupełnienie i domknięcie pewnych wątków. Na koniec warto podkreślić, ze każda z historii opatrzona jest komentarzem Autora, który wyjaśnia realia, postacie i wydarzenia historyczne, które dzieją się w tle, oraz zdradza co nieco z procesu twórczego.
Księga McKwacza wydana jest w sposób "De Lux" - twarda oprawa, kredowy papier, doskonała jakość druku, co z pewnością nadaje jej wartości kolekcjonerskiej i sentymentalnej, a także, co istotne w moim przypadku, będzie się pięknie prezentować na półce.
Jeżeli lubisz uniwersum Kaczora Donalda i nie miałeś do tej pory okazji, żeby zapoznać się z historią Wujaszka Sknerusa, to nie zastanawiaj się i leć do księgarni. Warto!
P.S. Donald też występuje w tym komiksie ;)
Sknerus McKwacz jest postacią znaną każdemu, kto zetknął się ze światem Disneya. Większość z nas kojarzy bajecznie bogatego kaczora kąpiącego się w złotych monetach, który był surowym wujem Donalda. Niewielu natomiast, poza wiernymi fanami serii wie, w jaki sposób Wujek Sknerus doszedł do swojego bogactwa.
więcej Pokaż mimo toDon Rosa, jako jeden z najwybitniejszych, obok Carla Barksa,...